+1
Pigout 20 września 2016 23:12
Swoją przy­godę z blo­go­wa­niem zaczą­łem jakieś 1,5 roku temu, od wpi­sów z fili­piń­skiej wyspy Bora­cay. Byli­śmy wtedy świeżo po urlo­pie, a ja mia­łem ambitny plan, żeby poka­zać tam­tej­sze plaże. Raz, bo plaże ogól­nie mnie jarają, a dwa, bo kiedy pla­no­wa­li­śmy podróż i pod­py­ty­wa­li­śmy googla co, gdzie i jak, wyska­ki­wały tylko bar­dzo ogólne odpo­wie­dzi. Posta­no­wi­łem rese­arch wziąć na sie­bie, cho­ciaż mia­łem świa­do­mość, że temat jest mocno niszowy. Z dru­giej strony wcale nie trzeba pla­no­wać podróży do miej­sca X, żeby pooglą­dać foteczki, a jeśli jakimś cudem zna­la­złaby się osoba lecąca w tamte rejony, przy­szłaby już na gotowe — opcja win win. Nie­stety po publi­ka­cji pierw­szej czę­ści, kolega powie­dział, że wpis chuj­nia i gene­ral­nie powi­nie­nem dać sobie siana, bo wszy­scy mają to w dupie — “Azję Express hej­tuj, tego chcą ludzie”, powie­dział. Młody byłem i zamiast wypła­cić mu z liścia, wzią­łem sobie tę kry­tykę do serca, przez co część III nigdy nie powstała. Tym­cza­sem w zeszłym tygo­dniu nagły zwrot akcji, bo naj­pierw ktoś zna­lazł pierw­szy wpis o Bora­cay i zosta­wił komen­tarz z pyta­niem, co z czę­ścią III?, a chwilę póź­niej jecha­łem sobie windą w korpo, obok babeczka gadała przez tele­fon i nagle taki tekst: “To osta­tecz­nie jedzie­cie na Bora­cay?”. Wnio­ski są takie, że temat jest gorący, więc wró­ci­łem, żeby zamknąć cykl.

Dla for­mal­no­ści przy­po­mi­nam, że część I i II znajdziecie na www.pigout.pl.

Puka Beach:
Puka Beach poło­żona jest po zachod­niej stro­nie wysypy. Od cen­trum życia tury­stycz­nego dzieli ją jakieś 20 minut jazdy, ale logi­styka nie sta­nowi więk­szego pro­blemu. Kie­rowca try­cy­kla pod­rzuci Cię do niej z dowol­nego miej­sca na Boracy, w cenie 100–200 peso, czyli 10–20 pol­skich zło­tych. Traj­ka­rze koczują pod nią przez cały dzień, więc powrotna pod­wózka też na laj­cie. Plaża jest super, bo jest sze­roka niczym nasze nad­bał­tyc­kie i pokrywa ją biały, czy­sty i głę­boki pia­sek. Musi­cie wie­dzieć, że jest to coś wyjąt­ko­wego, bo więk­szość ajaz­tyc­kich plaż, mimo iż wygląda epicko, jest dość wąska, z cienką war­stwą pia­chu, co ponie­kąd mnie roz­cza­ro­wuje. Podłu­biesz tro­chę stopą i już czu­jesz war­stwę twar­dej gleby. Tutaj wszystko się zga­dza. Puka z jed­nej strony oto­czona jest pal­mami, z dru­giej błę­kitną wodą. Czy potrzeba coś wię­cej? Nie, ale drew­niane bary ser­wu­jące driny w koko­sie dodają extra punkty.
Knajpki są zbite z kilku desek, a wła­ści­ciele zry­wają kokosy pro­sto z palm, więc raczej nie można mówić o mega komer­cji. Plaża jest na tyle długa, że każdy bez pro­blemu znaj­dzie spory kawa­łek dla sie­bie. Spo­koj­nie da się na niej prze­trwać bez para­wanu. Poza leże­niem, drin­ko­wa­niem i pły­wa­niem, na Puce można zabi­jać czas, zbie­ra­jąc muszle, któ­rych jest tu od cho­lery, cho­ciaż zna­jomi twier­dzą, że teraz to pikuś, kie­dyś to dopiero był wysyp. Wyja­śnia­łoby to pełną nazwę plaży — Puka Shell Beach. Ja z kolei po raz pierw­szy zoba­czy­łem na niej gwiazdę wodną w natu­ral­nych warun­kach, a póź­niej jesz­cze raz w wia­derku. Z racji poło­że­nia, Puka jest naj­lep­szym miej­scem na wyspie do oglą­da­nia zacho­dów słońca — brace your­self roman­tycy. Do pełni szczę­ścia zabra­kło więk­szej fali, ale ponoć nie można mieć wszyst­kiego. Według mnie druga naj­faj­niej­sza plaża na Bora­cay.

Ilig-Iligan Beach
Ilig-Iligan to nie tylko naj­lep­sza plaża na Bora­cay, ale też naj­ład­niej­sza, na jakiej byłem w ogóle. Wygląda jak z pocz­tówki — złoty pia­se­czek, pochy­lone palmy, tu i ówdzie wysta­jące skały, tro­pi­kalna roślin­ność, lazu­rowa woda i cał­kiem spora fala. Im jestem star­szy, tym bar­dziej roz­czu­lają mnie takie widoki.
Sprawa jest na tyle poważna, że jakiś czas temu mia­łem zare­zer­wo­wany lot do Lon­dynu, ale kiedy przy­szedł czas booko­wa­nia hotelu, stwier­dzi­łem, że pier­ni­czę zatło­czone mia­sta, lecę na plażę. Wia­domo, naj­chęt­niej kop­snął­bym tu i tu, ale ani urlop, ani budżet nie są z gumy, a skoro mam wybie­rać to natura > budynki. Wróćmy jed­nak na Ilig-Iligal.
Poza ury­wa­ją­cym dup­cie wido­kiem i zmięk­cza­ją­cym kolana kolo­rem wody, na plaży można natknąć się na porzu­cone stare łódki, co dodat­kowo potę­guje kli­mat. Jed­nak naj­więk­szą zaletą jest brak plebsu. W ciągu dnia prze­wija się przez nią ledwo kil­ka­na­ście osób, a wię­ko­szość i tak wpada cyk­nąć tylko fotki i zaraz ucieka. Nie ma tu knajp, ani bana­nów pod­cze­pio­nych do moto­ró­wek, więc tury­ści jej nie sztur­mują (i bar­dzo dobrze), a skoro nie ma tury­stów to i kie­rowcy try­cy­kli nie cze­kają pod wej­ściem, co też nie jest bez zna­cze­nia. Dostać się na Ilig-Iligan nie jest trudno, wystar­czy zła­pać kurs z mia­sta, ale sprawa się kom­pli­kuje, kiedy przy­cho­dzi czas powrotu. Opcji nie ma zbyt wiele — trzeba albo wcze­śniej doga­dać się z jakimś kie­rowcą, żeby przy­je­chał na wyzna­czoną godzinę, albo dra­ło­wać godzinę z buta do Puka Beach i tam coś zła­pać. Ewen­tu­al­nie można posta­wić na nie­za­leż­ność, pod­naj­mu­jąc na wła­sną rękę jakiś jed­no­ślad. Jak ma się fart, poja­wia się jesz­cze czwarty wariant. Otóż cza­smi przy wej­ściu do plaży stoją loka­lesi, któ­rzy za kilka gro­szy są skłonni pod­wieźć motor­kiem do Puki, ale na tym ich usługi wcale się nie koń­czą. Ofe­rują rów­nież cate­ring obia­dowy, a ich menu ogra­ni­cza tylko wasza wyobraź­nia. Mówi­cie co chce­cie, dowolna rzecz dostępna na wyspie, po czym koleś jedzie na targ kupić pro­dukty, następ­nie zawozi je żonie, a ta z kolei zamie­nia je w cie­pły posi­łek i dostar­cza pod nos na plażę. My popro­si­li­śmy o skrzy­dełka bar­be­cue. Koszt 15 zł pro­dukt +15 zł robo­ci­zna, dozna­nia sma­kowe bez­cenne. Raz, że kobita naprawdę pierw­szo­rzęd­nie je przy­go­to­wała, dwa, jedze­nie w takich oko­licz­ność przy­rody to dodat­kowe +100 dla zmy­słów. Chyba poku­szę się kie­dyś o osobny wpis o jedze­niu na Fili­pi­nach, bo to też cie­kawy temat, tym­cza­sem koń­czę.

Dodaj Komentarz