Nasz tegoroczny urlop wypadł nam na grudzień, głównie ze względu na moją pracę w turystyce, bardzo długi sezon i marudnego szefa. Zdecydowaliśmy się na Grecję - najbardziej chcieliśmy zobaczyć Ateny. Ryanair przyszedł nam z pomocą i znaleźliśmy loty za €23/os RT. Termin: 08-15.12. Po przeczytaniu forum i po usłyszeniu opinii iż w Atenach nie ma co robić przez tydzień zdecydowaliśmy, że dobrze by było jeszcze gdzieś pojechać. Znalazłam loty z Aten do Salonik, a później z Salonik na Rodos. Poczytaliśmy trochę i uznaliśmy, że to dobry pomysł. Kupiliśmy więc bilety, zarezerwowaliśmy noclegi na AirBnB i z niecierpliwością wyczekiwaliśmy grudnia. 2 dni przed wylotem okazało się, że w dniu naszego przylotu, w Atenach odbędzie się strajk generalny i po 21:00 nic już nie będzie jeździć. Nasz przylot miał być o 22:00 więc mieliśmy mały problem. Uznałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie rezerwacja transferu na hoppa.com bo nie chciałam użerać się z taksówkami. Transfer kosztował nas €38! No ale nic, trudno.
Dzień 0 - 08.12, czwartek Nasz lot był dopiero o 19:30 więc w Atenach byliśmy o 22:00 czasu lokalnego. Nasz kierowca z hoppa.com czekał na nas przy wyjściu z hali przylotów z kartką z moim imieniem (chociaż było napisane "JoHanna" a nie Joanna
;)). Rezerwując znalazłam najbliższy dla naszego zakwaterowania hotel (Acropolis Select) bo myślałam, że to będzie shuttle, ale okazało się, że to prywatny samochód. Nasz kierowca zawiózł nas więc pod sam dom - https://pl.airbnb.com/rooms/13695520. Michael czekał na nas, pokazał nam mieszkanie, wyjaśnił kilka rzeczy, polecił nam co powinniśmy zobaczyć i gdzie iść zjeść. Jako, że była już prawie północ to udaliśmy się na spoczynek.
Dzień 1 - 09.12, piątek Wstaliśmy dość późno bo o 9:30 i wyruszyliśmy na poszukiwanie sklepu. Trochę pobłądziliśmy ale w końcu udało nam się znaleźć i sklep i piekarnię. Znaleźliśmy też punkt sieci komórkowej Wind. Zdecydowaliśmy się na zakup lokalnej karty sim żeby mieć dostęp do internetu i w razie czego do google maps gdybyśmy się zgubili (co u mnie jest dość łatwe). Karta z 1GB internetu i 100 minutami do lokalnej sieci kosztowała mnie €15. Po śniadaniu poszliśmy do Muzeum Akropolu co zajęło nam dosłownie 10 minut spacerem. Wcześniej jeszcze zastanawialiśmy się czy jest sens iść do tego muzeum. Uznaliśmy, że w sumie tak i zdecydowanie nie żałujemy. Wstęp kosztuje €5 i muzeum ma do zaoferowania tyle eksponatów, że głowa mała. Na 2 piętrze jest też kawiarnia z widokiem na Akropol. Po zwiedzaniu i przerwie na kawę, udaliśmy się więc do wejścia na Akropol od strony Teatru Dionizosa. Kupiliśmy karnet za €30 (drogo ale zdecydowanie warto) i udaliśmy się na wzgórze.
Zaskoczyła nas liczba turystów - było ich całkiem sporo, więc wyobrażam sobie co się dzieje w sezonie letnim. Niestety prace renowacyjne nadal trwają i nie dodają uroku. Miejmy nadzieję, że szybko się skończą.
Na Akropolu spędziliśmy całkiem dużo czasu. Stamtąd poszliśmy do Rzymskiej Agory (wejście na karnecie).
A później doszliśmy do Antycznej Agory, ale niestety była już 14:45 i okazało się, że zimą zamykają o 15:00 (ostatnie wejście o 14:30)... Popatrzyłam więc na mapę i okazało się, że jesteśmy tuż obok Flea Market - skręciliśmy więc w jedną uliczkę i naszym oczom ukazał się mały bar z gyrosem. Okazało się też, że jesteśmy głodni. Bar miał kilka stolików, usiedliśmy więc i zamówiliśmy. Za €6 (za dwie osoby) najedliśmy się i napiliśmy straszliwie. Po posileniu się udaliśmy się na pchli market. Rzeczywiście - można tam kupić wszystko co tylko się chce. My kupiliśmy tylko magnes (taka moja obsesja) na lodówkę, a mój chłopak koniecznie musiał znaleźć sklep z tytoniem. No niestety na pchlim targu takiego sklepu nie znaleźliśmy. Tutaj przyszło nam z pomocą google maps i znaleźliśmy Woolfway tobacco shop niedaleko placu Syntagma. Poszliśmy więc tam i wywiązała się tutaj śmieszna sytuacja. Sprzedawca pokazywał nam różne rodzaje tytoniu, w końcu stwierdził, że Claude może spróbować bo przecież inaczej nie będzie wiedział czy taki mu odpowiada czy nie. Mój chłopak zapytał czy może zapalić w środku czy ma wyjść, na co sprzedawca odparł "tak, nie ma problemu, w końcu jesteśmy w Grecji"
:shock: . Trochę mnie to zaskoczyło, ale później okazało się, że rzeczywiście - w Grecji można palić praktycznie wszędzie
:? Była już 16:00, a ja chciałam zobaczyć zachód słońca ze wzgórza Filipappou. Mój mężczyzna miał jednak inny plan i koniecznie chciał znaleźć sklep Leonidas. W końcu znaleźliśmy jeden niedaleko Uniwersytetu Ateńskiego. W końcu stamtąd wsiedliśmy w metro na stacji Panetistimo i pojechaliśmy do stacji Akropoli. Stamtąd przeszliśmy do wzgórza Pnyx. Niestety było już po zmroku, a wzgórze było kompletnie nieoświetlone - przypuszczam, że latem jest jednak inaczej bo lampy tam stoją. Po drodze nie spotkaliśmy ani żywej duszy. Nie wiem jak, ale weszliśmy na wzgórze, choć raczej nie do samgo końca bo po ciemku nie było to zbyt bezpieczne. Zrobiłam kilka zdjęć i zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się do domu.
Po drodze, przy stacji metra Akropoli (gdzie przy okazji okazało się, że jest również sklep Leonidas...) kupiliśmy Souvlaki na wynos i zabraliśmy do domu. Zmęczeni padliśmy dość szybko.
Dzień 2 - 10.12, sobota Zdecydowaliśmy, że chcemy wrócić do Antycznej Agory więc po śniadaniu poszliśmy na najbliższą stację metra Sygrou-Fix, przejechaliśmy dwie stacje do Syntagmy i tutaj przesiedliśmy się na niebieską linię żeby przejechać jeden przystanek do Monastraki i przeszliśmy znowu przez Pchli Targ do Antycznej Agory (wejście w cenie karnetu). Stoa of Attalos zrobiła nas spore wrażenie.
Następnie przeszliśmy do kościółka świętych Apostołów. Kościółek wygląda bardzo sympatycznie z zewnątrz, niestety był zamknięty więc nie mogliśmy zobaczyć wnętrza (myślę, że latem jest otwarty).
Stamtąd przeszliśmy do świątyni Hefajstosa, którą poprzedniego dnia świetnie było widać z Akropolu.
Zeszliśmy stamtąd, przeszliśmy obok gigantów i wyszliśmy z Antycznej Agory. Uznaliśmy, że jesteśmy trochę głodni i zachęceni wczorajszym miejscem poszliśmy do tego samego baru, tym razem na souvalki. Nie zwiedliśmy się i tu również souvalki nam smakowały. Nasileni poszliśmy z powrotem do stacji metra Monastraki gdzie trafiliśmy na coś w rodzaju strajku. Organizatorzy chcieli nam dać ulotkę, ale cała była po grecku, zapytaliśmy więc o co chodzi. Pani powiedziała nam, że chcą żeby metro było darmowe. Zrobiłam wielkie oczy i uśmiałam się niesamowicie. Bilet na metro kosztuje €1.40 i jest czasowy na 90 minut. W tym czasie można przesiąść się na niezliczoną ilość pociągów (oczywiście pomijając pociąg na lotnisko), a dla nich to za dużo. No cóż. Na Malcie bilet autobusowy kosztuje €1.50 (latem €2) i jest czasowy na 2h. W ciągu tych dwóch godzin nie zawsze można nawet dojechać do celu, nie mówiąc już o przesiadaniu się
;) No ale nic. Strajkujący zakleili budki biletowe więc udaliśmy się na peron. Jeśli miał nas złapać kanar, mieliśmy powiedzieć, że na Monastraki odbywa się strajk. Kanarów nie spotkaliśmy. Pokonaliśmy tą samą trasę co rano - z Monastraki pojechaliśmy do Syntagmy i tu przesiedliśmy się na metro do Akropoli. Z tej stacji przeszliśmy do Świątyni Zeusa Olimpijskiego. Tu wejście znowu w cenie karnetu, ale trochę nam się odechciało wchodzić gdy zobaczyliśmy, że mamy tu tylko kilka kolumienek. Zrobiłam więc zdjęcia zza ogrodzenia.
W czasie kiedy ja robiłam zdjęcia, do mojego chłopaka podszedł jakiś facet i zapytał po angielsku skąd jesteśmy. Gdy Claude tylko powiedział, że jest Belgiem, facet zaczął nawijać coś po francusku nie dając nam dojść do głosu. Facet wyrzucał z siebie słowa z siłą wodospadu, a na sam koniec rzucił, że chce tip. No oczywiście. Nie ma nic za darmo. Claude dał mu €1 - facet się trochę zapultał, ale nie mieliśmy więcej drobnych. Poszliśmy stamtąd do Stadionu Panathenaic, czyli stadionu, na którym odbyły się pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie. Wejście €5. Dostaliśmy też audioguide w cenie (niestety nie ma po polsku). Żadne z nas nie jest jakimś większym fanem sportów, ale stadion zdecydowanie zrobił na nas wrażenie. Weszliśmy też na samą górę - widoki super!
Ze stadionu weszliśmy do Ogrodów Narodowych, które leżą na przeciwko stadionu, i przeszliśmy do Parlamentu. Panowie wartownicy byli oblegani przez turystów - biedne chłopaki, tak muszą stać. Była 15:30 i nie chciało nam się czekać na zmianę warty, a ja tym razem chciałam wejść na kolejne wzgórze za dnia. Chodziło mi o wzgórze Lykavittos. Wsiedliśmy więc w metro na stacji Syntagma i pojechaliśmy jeden przystanek niebieską linią do Evangelismos. Skierowaliśmy się w stronę Muzeum Wojny i stamtąd ulicą Ploutarchou skierowaliśmy się do kolejki. Uwaga bo ulica pnie się w górę. Ulica to jeszcze nic, ale gdy doszliśmy do schodów to tu dopiero zaczęły się... schody
;) Mój mężczyzna mnie powyklinał po francusku (szczęście dla mnie, że nie znam francuskiego) i mało mnie tam nie zamordował. Pokonanie tych schodów to jednak wyczyn. W końcu udało nam się dotrzeć do kolejki. Nie wiem czy latem jest tak samo, ale teraz, zimą, kursuje tylko raz na pół godziny. Musieliśmy więc poczekać 15 minut (tu przy okazji kolejny przykład palenia - kasjerka sklepu z pamiątkami spokojnie paliła sobie w środku). Koszt wjazdu to €7 od osoby w obie strony. Na górę dotarliśmy o 17:10 na sam zachód. Nie był on jakoś specjalnie spektakularny ale widok był świetny.
Claude później przyznał, acz niechętnie, że warto było się tu wdrapać
;)
Na wzgórzu jest też restauracja, ale ceny trochę odstraszają. Chcąc trochę posiedzieć zamówiliśmy po toście. Przy okazji dostaliśmy wodę mineralną - właśnie, woda. Przy każdej okazji gdy coś zamawialiśmy dostawaliśmy szklankę wody. Latem na pewno jest to zdecydowany plus. Było już chłodniej więc zjechaliśmy kolejką na dół i tą samą drogą poszliśmy do metra. Pojechaliśmy do Syntagmy i przesiedliśmy się na czerwoną linię do Akropoli. Nie byliśmy jeszcze głodni więc skierowaliśmy się do domu. Dopiero koło 20:00 poszliśmy na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Znaleźliśmy pizzerię i dostaliśmy ogromną pizzę za €6. Dobra była
;)
Dzień 3 - 11.12, niedziela Opuszczamy Ateny, lecimy do Salonik. Nasz lot był o 13:55 więc opuściliśmy nasze mieszkanko o 09:45 i skierowaliśmy się na stację metra Sygrou-Fix. Nabyliśmy bilety, tzw grupowe, czyli nasza grupa liczyła całe 2 osoby, za €18 (kupując osobno bilet kosztuje €10 od głowy), przejechaliśmy dwie stacje i na Syntagmie przesiedliśmy się na niebieskie lotniskowe metro. Tutaj moja wina, że nie sprawdziłam wcześniej dokładnie, ale wydawało mi się, że skoro niebieska linia wiedzie do lotniska to wszystkie pociągi tej linii do tegoż lotniska jadą. Jakież było nasze zdziwienie gdy na stacji Doukissis Plakentias miły głos z głośnika kazał wszystkim wysiąść. Dopiero na wyświetlaczu na tej stacji zauważyłam, że metro na lotnisko przyjedzie za 23 minuty. A ja się dziwiłam, że jesteśmy jedynymi osobami z bagażem. Z czasem przybywało więcej takich jak my, z bagażami i nie uświadomionymi wcześniej iż nie każde metro niebieskiej linii jedzie na lotnisko. W końcu przyjechało to nieszczęsne metro jadące na lotnisko pełne ludzi z bagażami. Mam swoich podróżnych. No nic. Jedziemy. Z tej stacji dojazd do lotniska zajął nam jeszcze 20 minut więc na miejscu byliśmy o 11:30. Od metra do hali odlotów jest całkiem spory kawałek, ale ruchome chodniki ułatwiają sprawę. Przeszliśmy bez problemów przez security i znaleźliśmy nasz gate, przy czym znowu okazało się, że samolot jest pełny i proszą nas o oddanie bagażu do luku. Kurde, ludzie, jest zima, gdzie wy latacie?
;) Jak wspominałam, lot miał się odbyć o 13:55, a o 14:05 nadal staliśmy przed bramką. Żadnej informacji o co chodzi, dlaczego, a na monitorze wyświetla się informacja "gate open". Taa. Obsługa naziemna w końcu zaczęła coś mówić, ale po grecku i nie mieli zamiaru powtarzać tego po angielsku. Zauważyliśmy jednak, że ludzie zaczęli się ustawiać więc wstaliśmy i my i stanęliśmy tam, gdzie ryanairowski słupek pokazywał "other Q". Śmiesznie wyszło bo gdy dotarliśmy do obsługi sprawdzającej nasze karty, pani powiedziała do pasażerów po angielsku, że ta kolejka jest dla tych, którzy mają priority. No czy to nasza wina, że słupek postawili po złej stronie i nie informowali o niczym po angielsku? No nie nasza. Się przejmować nie będziemy. W końcu w samolocie kapitan po angielsku przeprosił za opóźnienie i wyjaśnił, że pierwszy lot tego poranka miał z Bolonii i przez pogodę wszystko się opóźniło bo była mgła. Do Salonik dotarliśmy koło 15:15. Poszliśmy na przystanek autobusowy, nabyliśmy bilety (€2 od osoby) i mieliśmy mieć autobus o 15:45. No właśnie, mieliśmy. Autobus nie przyjechał - nikt nie wie dlaczego i może będzie następny niedługo (prawie jak na Malcie). Autobus w końcu przyjechał o 16:15. W międzyczasie przybyło jeszcze więcej ludzi z innych lotów i w sumie autobus był pełny po brzegi. Mieliśmy wysiąść na przystanku XANT - na całe szczęście na wyświetlaczu pokazują się nazwy. Jeden pasażer, widząc, że ciągle patrzę na ten nieszczęsny wyświetlacz, zapytał gdzie jedziemy. Okazało się, że wysiada na tym samym przystanku. Był Amerykaninem, mieszkającym w Salonikach, i pracującym w astronomii. Wyglądał na nieco upalonego
;) ale podprowadził nas do Rotundy i wskazał jak mamy dalej iść. Powiedział nam co zobaczyć, a gdy zapytałam go czy możemy znaleźć go na fb, dowiedziałam się, że jest prawdopodobnie jedynym Amerykaninem, który nie ma profilu na fb. Dałam mu więc swoją wizytówkę w razie gdyby chciał przyjechać na Maltę
:) W końcu dotarliśmy do naszego zakwaterowania: https://pl.airbnb.com/rooms/12677596. Suzie również na nas czekała, pokazała nam całe mieszkanie i z miejsca zakochaliśmy się w tarasie.
Chciałabym mieć taki balkon! Byliśmy dość zmęczeni (jeszcze po zwiedzaniu dnia poprzedniego) więc poszliśmy na zakupy, znaleźliśmy take away (znowu souvalki) i z winem siedliśmy na balkonie, gdzie spędziliśmy resztę wieczoru.
Dzień 4 - 12.12, poniedziałek Po śniadaniu wyruszyliśmy na zwiedzanie. Najpierw Rotunda
Rotunda była zamknięta co wydało mi się dość dziwne. Wygooglałam godziny otwarcia i mało się nie popłakałam - okazało się, że w Salonikach atrakcje turystyczne są w poniedziałki zamknięte! Nie wiem czy w sezonie również tak jest. No nic, nie zostało nam nic innego jak zobaczenie zabytków z zewnątrz. Chciałam zobaczyć też Salonikowe akropolis, ale mój chłopak uznał, że jedna góra mu wystarczy i on nie ma zamiaru się już nigdzie wspinać
;) odpuściliśmy więc. Z Rotundy przeszliśmy do Łuku Galeriusza.
A stamtąd skierowaliśmy się ku Białej Wieży. Po drodze minęliśmy ruiny w środku miasta.
Poszliśmy wzdłuż portu do kawiarni, którą polecał nasz przewodnik Lonely Planet, Blé. Nazwa z francuskiego oznacza pszenicę, jednak uśmiałam się jak norka gdy o niej przeczytałam. Okazało się jednak, że mają fantastyczną kawę i ciastka. Mimo, że dość drogo to zdecydowanie polecam. Później poszliśmy na obiad na Ladadika. Zjedliśmy fileta z kurczaka i saganaki. Po obiedzie wróciliśmy wzdłuż wybrzeża do pomnika Aleksandra Wielkiego
I poczekaliśmy ok godziny na zachód słońca.
Było zimno więc wróciliśmy do domu.
Dzień 5, 13.12, wtorek Opuszczamy Saloniki, lecimy na Rodos Samolot na Rodos mieliśmy mieć o 14:00 więc opuściliśmy nasze mieszkanko o 10:00, a o 10:45 mieliśmy autobus (tym razem przyjechał na czas). Chcieliśmy kupić bilet w kiosku, ale pan nam powiedział, że tylko w autobusie. Trzeba mieć odliczone pieniądze bo automat nie wydaje reszty (bo po co
;)). Dotarliśmy na lotnisko o 11:30 i przeszliśmy jeszcze po sklepach. Trafiła nam się też atrakcja - sesja zdjęciowa załogi Ellinair Airlines.
Kupiliśmy trochę przypraw (Claude ma zamiar robić swoją wersję tzitzaki) i punktualnie o 13:30 rozpoczął się boarding (Aegean powinien uczyć Ryanaira jak przeprowadza się boarding). Dostał się nam mały samolot A320-200, dostaliśmy też po ciasteczku i wodzie. Lot trwał godzinę i o 15:00 wylądowaliśmy na Rodos. Z lotniska miał nas odebrać nasz host co było bardzo miłe z jego strony. Szybko się znaleźliśmy i pokazał nam jeszcze przy okazji trochę miasta. Zakwaterowaliśmy się https://pl.airbnb.com/rooms/12981503 i poszliśmy poszukać czegoś do jedzenia. Oczywiście znaleźliśmy miejsce z gyrosem i wzięliśmy go na wynos do domu. Po zjedzeniu nieco odpoczęliśmy i poszliśmy na wieczorne zwiedzanie starego miasta.
Było zimno więc wróciliśmy do domu i spędziliśmy wieczór pod kocem
;)
Dzień 6 - 14.12, środa Dzień rozpoczęliśmy dość późno bo o 10:00. Poprzedniego dnia widzieliśmy piekarnię więc wybraliśmy się do niej po śniadanie. Po śniadaniu skierowaliśmy się do informacji turystycznej z pytaniem czy jest możliwość spaceru murami miasta, niestety okazało się, że taka możliwość jest tylko latem. Poszliśmy więc ulicą rycerską do Pałacu Wielkiego Mistrza. Wejście €3 od osoby (latem zdaje się €8). Pałac wygląda jak zamek, zdecydowanie różni się od tego na Malcie.
W pałacu jest też sala poświęcona Malcie
Zakon św. Jana przeszedł zdecydowanie wiele.
Z Pałacu skierowaliśmy się do nowej części miasta na kawę. Tutaj mój szef-idiota uznał za świetny pomysł skontaktowanie się ze mną w sprawie jakiegoś problemu, który natychmiast trzeba rozwiązać bo jest on moją winą. Nie mając dostępu do firmowego google drive nie miałam jak ani sprawdzić ani rozwiązać problemu. Facet popsuł mi dzień, odechciało mi się zwiedzania (bo jeszcze przy okazji zagroził, że mnie zwolni). Mój facet się wkurzył (no bo jaki facet lubi gdy mu kobieta beczy w rękaw) i zabrał mnie na zakupy. Trafiliśmy do Sephory i chyba jeszcze nigdy w życiu nie wydalam €80 na kosmetyki. Ale humor mi się poprawił. Poszliśmy więc stamtąd do portu
Przeszliśmy obok bramy św. Katarzyny (lub Bramy Morskiej)
aż do wejścia obok plaży (nie pamiętam nazwy). Tutaj znaleźliśmy ruiny kościoła Dziewicy z Burgh (?)
I doszliśmy do dzielnicy żydowskiej, gdzie dopadły nas koty
;)
Właściwie co chwilę spotykaliśmy koty. Tak, jakby wyspą rządziły futrzaki.
Później nieco się zgubiliśmy i wyszliśmy sama nie wiem gdzie, ale przeszliśmy wzdłuż murów z powrotem do starego miasta.
Wieczorem znowu wybraliśmy się na gyros na wynos i tak też zakończyliśmy dzień.
Dzień 7 - 15.12, czwartek Niestety wszystko co dobre szybko się kończy, a urlop tym bardziej. Wylot z Rodos do Aten mieliśmy o 07:55. Ten, kto wymyślił tak wczesne loty powinien smażyć się w piekle. Autobus mieliśmy o 06:30. Kupiliśmy bilety (€2.50 od osoby), zjedliśmy śniadanie w piekarni na przeciwko dworca i w końcu pojechaliśmy na lotnisko. Byliśmy tam o 07:00, a ponieważ to lotnisko jest maleńkie to mieliśmy jeszcze zapas czasu. Lot był znowu pełny, ale tym razem nikt nas nie prosił o oddanie bagażu do luku. W Atenach byliśmy o 09:00. Wcześniej mieliśmy zamiar wyruszyć jeszcze do miasta, ale byliśmy zmęczeni (śpiący właściwie) i gdy kapitan powiedział, że w Atenach jest 0 stopni to nam się odechciało. Zostaliśmy na lotnisku. Trochę na przemian pokimaliśmy ale ta denerwująca muzyczka nie dawała nam zbyt dobrze pospać. Zrobiliśmy też zakupy alkoholowe i w końcu o 17:30 zaboardingowaliśmy się na lot na Maltę. Tak też zakończyliśmy nasz urlop.
Zdecydowanie polecamy Grecję - szczególnie Ateny i Rodos. Saloniki nie zrobiły na nas takiego dużego wrażenia, ale zwalam to na ten nieszczęsny poniedziałek gdy wszystkie atrakcje były zamknięte... Zima na Rodos jest zdecydowanie martwym sezonem, nie spotkaliśmy prawie w ogóle ludzi, choć mimo to, samolot do Aten był pełny (ale w większości to byli Grecy). Mamy pewien niedosyt Aten i Rodos więc zdecydowanie jeszcze wrócimy
:)
Jeśli to kogoś interesuje, to nasze koszty: Lot Malta-Ateny-Malta €23/os (Ryanair) Lot Ateny-Saloniki €21/os (Ryanair) Lot Saloniki-Rodos €26/os (Aegean) Lot Rodos-Ateny €22/os (Ryanair) Zakwaterowanie w Atenach €75/3 noce Zakwaterowanie w Salonikach €48/2 noce Zakwaterowanie na Rodos €39/2 noce Żywiliśmy się głównie gyrosem i souvlakami za ok €2-3/osTak mi się wydaje bo jedna ze stewardess jechała z nami autobusem i miała na szyi smycz Emirates. Edit Przepraszam, dopiero teraz zauważyłam, że dziewczynka ma w rękach model samolotu wyglądającego na linie Ellinair! Mea culpa. Poprawione@Zeus no właśnie się poprawiłam, ale w autobusie mieliśmy stewardessę ze smyczą Emirates i to mnie zmyliło. Transfer z hoppa kosztował €38. Kupowaliśmy też transfery spod najbliższego dla nas hotelu na Malcie na lotnisko i z powrotem co kosztowało nas €5/os RT...A przy okazji jeszcze kilka wniosków jakie wyciągnęliśmy z naszej podróży: - większość Greków świetnie mówi po angielsku - Grecy są niezwykle przyjaźni i chętnie pomagają - system kanalizacyjny nie jest w stanie przepuścić papieru toaletowego
:mrgreen: - jak już wcześniej wspominałam można palić praktycznie wszędzie - w restauracjach, kawiarniach, nawet w obrębie atrakcji turystycznych (mimo, że są znaki o zakazie palenia to i tak nikt nic nie powie) - greccy kierowcy są dość szaleni - nie będzie zaskoczeniem jeśli zostaniesz potrącony przez samochód np na przejściu dla pieszych nawet jeśli pieszy ma zielone światło. Wchodziliśmy na pasy i jakiś facet prawie mnie rozjechał. Popukałam się w czoło, a ten rozłożył ręce i pokazał na sygnalizację świetlną, która pokazywała ZIELONE światło dla pieszego! - motocykliści mogą jeździć po chodniku - też nie będzie zaskoczeniem jeśli coś pieszego rozjedzie
:roll: - samochody są parkowane dosłownie wszędzie - na przejściu, na żółtej linii, na zakręcie. Musieliśmy się nagimnastykować żeby przejść przez ulicę czasami. Nie widzieliśmy też żadnej straży miejskiej (lub odpowiednika), którzy chodziliby z mandatami. Znaczy normalka.
Fajna relacja! Chociaż na początku dziwiłem się jak tanio kupiłaś bilety z Modlina do Aten
:D (nie wiem czemu założyłem, że leciałaś właśnie z Wawy)PS. Jesteś pewna, że to stroje Emirates? Bo to mi nie wygląda na Emirates, a o nowych nic nie słychać w interncie
;)
@Zeus no właśnie się poprawiłam, ale w autobusie mieliśmy stewardessę ze smyczą Emirates i to mnie zmyliło.Transfer z hoppa kosztował €38. Kupowaliśmy też transfery spod najbliższego dla nas hotelu na Malcie na lotnisko i z powrotem co kosztowało nas €5/os RT...
A przy okazji jeszcze kilka wniosków jakie wyciągnęliśmy z naszej podróży:- większość Greków świetnie mówi po angielsku- Grecy są niezwykle przyjaźni i chętnie pomagają- system kanalizacyjny nie jest w stanie przepuścić papieru toaletowego
:mrgreen: - jak już wcześniej wspominałam można palić praktycznie wszędzie - w restauracjach, kawiarniach, nawet w obrębie atrakcji turystycznych (mimo, że są znaki o zakazie palenia to i tak nikt nic nie powie)- greccy kierowcy są dość szaleni - nie będzie zaskoczeniem jeśli zostaniesz potrącony przez samochód np na przejściu dla pieszych nawet jeśli pieszy ma zielone światło. Wchodziliśmy na pasy i jakiś facet prawie mnie rozjechał. Popukałam się w czoło, a ten rozłożył ręce i pokazał na sygnalizację świetlną, która pokazywała ZIELONE światło dla pieszego! - motocykliści mogą jeździć po chodniku - też nie będzie zaskoczeniem jeśli coś pieszego rozjedzie
:roll: - samochody są parkowane dosłownie wszędzie - na przejściu, na żółtej linii, na zakręcie. Musieliśmy się nagimnastykować żeby przejść przez ulicę czasami. Nie widzieliśmy też żadnej straży miejskiej (lub odpowiednika), którzy chodziliby z mandatami. Znaczy normalka.Grecja to stan umysłu
:twisted:
orchidea04 napisał:Grecja to stan umysłu
:twisted:Najpiękniejszy jaki znam ;D SIGA -SIGAGdyby udało Ci się wrócić na Rodos - polecam wycieczkę na małą wysepkę obok ...Chalki
@fresco1. to, że najpiękniejszy to nie przeczę
;)Na Rodos na pewno wrócimy bo miasto Rodos jest niezwykle urokliwe więc myślę, że na pewno na dłużej niż na jeden dzień więc dzięki za wskazówkę
:)
Zdecydowaliśmy się na Grecję - najbardziej chcieliśmy zobaczyć Ateny. Ryanair przyszedł nam z pomocą i znaleźliśmy loty za €23/os RT. Termin: 08-15.12. Po przeczytaniu forum i po usłyszeniu opinii iż w Atenach nie ma co robić przez tydzień zdecydowaliśmy, że dobrze by było jeszcze gdzieś pojechać. Znalazłam loty z Aten do Salonik, a później z Salonik na Rodos. Poczytaliśmy trochę i uznaliśmy, że to dobry pomysł. Kupiliśmy więc bilety, zarezerwowaliśmy noclegi na AirBnB i z niecierpliwością wyczekiwaliśmy grudnia.
2 dni przed wylotem okazało się, że w dniu naszego przylotu, w Atenach odbędzie się strajk generalny i po 21:00 nic już nie będzie jeździć. Nasz przylot miał być o 22:00 więc mieliśmy mały problem. Uznałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie rezerwacja transferu na hoppa.com bo nie chciałam użerać się z taksówkami. Transfer kosztował nas €38! No ale nic, trudno.
Dzień 0 - 08.12, czwartek
Nasz lot był dopiero o 19:30 więc w Atenach byliśmy o 22:00 czasu lokalnego. Nasz kierowca z hoppa.com czekał na nas przy wyjściu z hali przylotów z kartką z moim imieniem (chociaż było napisane "JoHanna" a nie Joanna ;)). Rezerwując znalazłam najbliższy dla naszego zakwaterowania hotel (Acropolis Select) bo myślałam, że to będzie shuttle, ale okazało się, że to prywatny samochód. Nasz kierowca zawiózł nas więc pod sam dom - https://pl.airbnb.com/rooms/13695520.
Michael czekał na nas, pokazał nam mieszkanie, wyjaśnił kilka rzeczy, polecił nam co powinniśmy zobaczyć i gdzie iść zjeść. Jako, że była już prawie północ to udaliśmy się na spoczynek.
Dzień 1 - 09.12, piątek
Wstaliśmy dość późno bo o 9:30 i wyruszyliśmy na poszukiwanie sklepu. Trochę pobłądziliśmy ale w końcu udało nam się znaleźć i sklep i piekarnię. Znaleźliśmy też punkt sieci komórkowej Wind. Zdecydowaliśmy się na zakup lokalnej karty sim żeby mieć dostęp do internetu i w razie czego do google maps gdybyśmy się zgubili (co u mnie jest dość łatwe). Karta z 1GB internetu i 100 minutami do lokalnej sieci kosztowała mnie €15.
Po śniadaniu poszliśmy do Muzeum Akropolu co zajęło nam dosłownie 10 minut spacerem. Wcześniej jeszcze zastanawialiśmy się czy jest sens iść do tego muzeum. Uznaliśmy, że w sumie tak i zdecydowanie nie żałujemy. Wstęp kosztuje €5 i muzeum ma do zaoferowania tyle eksponatów, że głowa mała. Na 2 piętrze jest też kawiarnia z widokiem na Akropol. Po zwiedzaniu i przerwie na kawę, udaliśmy się więc do wejścia na Akropol od strony Teatru Dionizosa. Kupiliśmy karnet za €30 (drogo ale zdecydowanie warto) i udaliśmy się na wzgórze.
Zaskoczyła nas liczba turystów - było ich całkiem sporo, więc wyobrażam sobie co się dzieje w sezonie letnim. Niestety prace renowacyjne nadal trwają i nie dodają uroku. Miejmy nadzieję, że szybko się skończą.
Na Akropolu spędziliśmy całkiem dużo czasu. Stamtąd poszliśmy do Rzymskiej Agory (wejście na karnecie).
A później doszliśmy do Antycznej Agory, ale niestety była już 14:45 i okazało się, że zimą zamykają o 15:00 (ostatnie wejście o 14:30)... Popatrzyłam więc na mapę i okazało się, że jesteśmy tuż obok Flea Market - skręciliśmy więc w jedną uliczkę i naszym oczom ukazał się mały bar z gyrosem. Okazało się też, że jesteśmy głodni. Bar miał kilka stolików, usiedliśmy więc i zamówiliśmy. Za €6 (za dwie osoby) najedliśmy się i napiliśmy straszliwie. Po posileniu się udaliśmy się na pchli market. Rzeczywiście - można tam kupić wszystko co tylko się chce. My kupiliśmy tylko magnes (taka moja obsesja) na lodówkę, a mój chłopak koniecznie musiał znaleźć sklep z tytoniem. No niestety na pchlim targu takiego sklepu nie znaleźliśmy. Tutaj przyszło nam z pomocą google maps i znaleźliśmy Woolfway tobacco shop niedaleko placu Syntagma. Poszliśmy więc tam i wywiązała się tutaj śmieszna sytuacja. Sprzedawca pokazywał nam różne rodzaje tytoniu, w końcu stwierdził, że Claude może spróbować bo przecież inaczej nie będzie wiedział czy taki mu odpowiada czy nie. Mój chłopak zapytał czy może zapalić w środku czy ma wyjść, na co sprzedawca odparł "tak, nie ma problemu, w końcu jesteśmy w Grecji" :shock: . Trochę mnie to zaskoczyło, ale później okazało się, że rzeczywiście - w Grecji można palić praktycznie wszędzie :? Była już 16:00, a ja chciałam zobaczyć zachód słońca ze wzgórza Filipappou. Mój mężczyzna miał jednak inny plan i koniecznie chciał znaleźć sklep Leonidas. W końcu znaleźliśmy jeden niedaleko Uniwersytetu Ateńskiego. W końcu stamtąd wsiedliśmy w metro na stacji Panetistimo i pojechaliśmy do stacji Akropoli. Stamtąd przeszliśmy do wzgórza Pnyx. Niestety było już po zmroku, a wzgórze było kompletnie nieoświetlone - przypuszczam, że latem jest jednak inaczej bo lampy tam stoją. Po drodze nie spotkaliśmy ani żywej duszy. Nie wiem jak, ale weszliśmy na wzgórze, choć raczej nie do samgo końca bo po ciemku nie było to zbyt bezpieczne. Zrobiłam kilka zdjęć i zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się do domu.
Po drodze, przy stacji metra Akropoli (gdzie przy okazji okazało się, że jest również sklep Leonidas...) kupiliśmy Souvlaki na wynos i zabraliśmy do domu. Zmęczeni padliśmy dość szybko.
Dzień 2 - 10.12, sobota
Zdecydowaliśmy, że chcemy wrócić do Antycznej Agory więc po śniadaniu poszliśmy na najbliższą stację metra Sygrou-Fix, przejechaliśmy dwie stacje do Syntagmy i tutaj przesiedliśmy się na niebieską linię żeby przejechać jeden przystanek do Monastraki i przeszliśmy znowu przez Pchli Targ do Antycznej Agory (wejście w cenie karnetu). Stoa of Attalos zrobiła nas spore wrażenie.
Następnie przeszliśmy do kościółka świętych Apostołów. Kościółek wygląda bardzo sympatycznie z zewnątrz, niestety był zamknięty więc nie mogliśmy zobaczyć wnętrza (myślę, że latem jest otwarty).
Stamtąd przeszliśmy do świątyni Hefajstosa, którą poprzedniego dnia świetnie było widać z Akropolu.
Zeszliśmy stamtąd, przeszliśmy obok gigantów i wyszliśmy z Antycznej Agory. Uznaliśmy, że jesteśmy trochę głodni i zachęceni wczorajszym miejscem poszliśmy do tego samego baru, tym razem na souvalki. Nie zwiedliśmy się i tu również souvalki nam smakowały. Nasileni poszliśmy z powrotem do stacji metra Monastraki gdzie trafiliśmy na coś w rodzaju strajku. Organizatorzy chcieli nam dać ulotkę, ale cała była po grecku, zapytaliśmy więc o co chodzi. Pani powiedziała nam, że chcą żeby metro było darmowe. Zrobiłam wielkie oczy i uśmiałam się niesamowicie. Bilet na metro kosztuje €1.40 i jest czasowy na 90 minut. W tym czasie można przesiąść się na niezliczoną ilość pociągów (oczywiście pomijając pociąg na lotnisko), a dla nich to za dużo. No cóż. Na Malcie bilet autobusowy kosztuje €1.50 (latem €2) i jest czasowy na 2h. W ciągu tych dwóch godzin nie zawsze można nawet dojechać do celu, nie mówiąc już o przesiadaniu się ;) No ale nic. Strajkujący zakleili budki biletowe więc udaliśmy się na peron. Jeśli miał nas złapać kanar, mieliśmy powiedzieć, że na Monastraki odbywa się strajk. Kanarów nie spotkaliśmy. Pokonaliśmy tą samą trasę co rano - z Monastraki pojechaliśmy do Syntagmy i tu przesiedliśmy się na metro do Akropoli. Z tej stacji przeszliśmy do Świątyni Zeusa Olimpijskiego. Tu wejście znowu w cenie karnetu, ale trochę nam się odechciało wchodzić gdy zobaczyliśmy, że mamy tu tylko kilka kolumienek. Zrobiłam więc zdjęcia zza ogrodzenia.
W czasie kiedy ja robiłam zdjęcia, do mojego chłopaka podszedł jakiś facet i zapytał po angielsku skąd jesteśmy. Gdy Claude tylko powiedział, że jest Belgiem, facet zaczął nawijać coś po francusku nie dając nam dojść do głosu. Facet wyrzucał z siebie słowa z siłą wodospadu, a na sam koniec rzucił, że chce tip. No oczywiście. Nie ma nic za darmo. Claude dał mu €1 - facet się trochę zapultał, ale nie mieliśmy więcej drobnych. Poszliśmy stamtąd do Stadionu Panathenaic, czyli stadionu, na którym odbyły się pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie. Wejście €5. Dostaliśmy też audioguide w cenie (niestety nie ma po polsku). Żadne z nas nie jest jakimś większym fanem sportów, ale stadion zdecydowanie zrobił na nas wrażenie. Weszliśmy też na samą górę - widoki super!
Ze stadionu weszliśmy do Ogrodów Narodowych, które leżą na przeciwko stadionu, i przeszliśmy do Parlamentu. Panowie wartownicy byli oblegani przez turystów - biedne chłopaki, tak muszą stać. Była 15:30 i nie chciało nam się czekać na zmianę warty, a ja tym razem chciałam wejść na kolejne wzgórze za dnia. Chodziło mi o wzgórze Lykavittos. Wsiedliśmy więc w metro na stacji Syntagma i pojechaliśmy jeden przystanek niebieską linią do Evangelismos. Skierowaliśmy się w stronę Muzeum Wojny i stamtąd ulicą Ploutarchou skierowaliśmy się do kolejki. Uwaga bo ulica pnie się w górę. Ulica to jeszcze nic, ale gdy doszliśmy do schodów to tu dopiero zaczęły się... schody ;) Mój mężczyzna mnie powyklinał po francusku (szczęście dla mnie, że nie znam francuskiego) i mało mnie tam nie zamordował. Pokonanie tych schodów to jednak wyczyn. W końcu udało nam się dotrzeć do kolejki. Nie wiem czy latem jest tak samo, ale teraz, zimą, kursuje tylko raz na pół godziny. Musieliśmy więc poczekać 15 minut (tu przy okazji kolejny przykład palenia - kasjerka sklepu z pamiątkami spokojnie paliła sobie w środku). Koszt wjazdu to €7 od osoby w obie strony. Na górę dotarliśmy o 17:10 na sam zachód. Nie był on jakoś specjalnie spektakularny ale widok był świetny.
Claude później przyznał, acz niechętnie, że warto było się tu wdrapać ;)
Na wzgórzu jest też restauracja, ale ceny trochę odstraszają. Chcąc trochę posiedzieć zamówiliśmy po toście. Przy okazji dostaliśmy wodę mineralną - właśnie, woda. Przy każdej okazji gdy coś zamawialiśmy dostawaliśmy szklankę wody. Latem na pewno jest to zdecydowany plus. Było już chłodniej więc zjechaliśmy kolejką na dół i tą samą drogą poszliśmy do metra. Pojechaliśmy do Syntagmy i przesiedliśmy się na czerwoną linię do Akropoli. Nie byliśmy jeszcze głodni więc skierowaliśmy się do domu. Dopiero koło 20:00 poszliśmy na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Znaleźliśmy pizzerię i dostaliśmy ogromną pizzę za €6. Dobra była ;)
Dzień 3 - 11.12, niedziela
Opuszczamy Ateny, lecimy do Salonik.
Nasz lot był o 13:55 więc opuściliśmy nasze mieszkanko o 09:45 i skierowaliśmy się na stację metra Sygrou-Fix. Nabyliśmy bilety, tzw grupowe, czyli nasza grupa liczyła całe 2 osoby, za €18 (kupując osobno bilet kosztuje €10 od głowy), przejechaliśmy dwie stacje i na Syntagmie przesiedliśmy się na niebieskie lotniskowe metro. Tutaj moja wina, że nie sprawdziłam wcześniej dokładnie, ale wydawało mi się, że skoro niebieska linia wiedzie do lotniska to wszystkie pociągi tej linii do tegoż lotniska jadą. Jakież było nasze zdziwienie gdy na stacji Doukissis Plakentias miły głos z głośnika kazał wszystkim wysiąść. Dopiero na wyświetlaczu na tej stacji zauważyłam, że metro na lotnisko przyjedzie za 23 minuty. A ja się dziwiłam, że jesteśmy jedynymi osobami z bagażem. Z czasem przybywało więcej takich jak my, z bagażami i nie uświadomionymi wcześniej iż nie każde metro niebieskiej linii jedzie na lotnisko. W końcu przyjechało to nieszczęsne metro jadące na lotnisko pełne ludzi z bagażami. Mam swoich podróżnych. No nic. Jedziemy. Z tej stacji dojazd do lotniska zajął nam jeszcze 20 minut więc na miejscu byliśmy o 11:30. Od metra do hali odlotów jest całkiem spory kawałek, ale ruchome chodniki ułatwiają sprawę. Przeszliśmy bez problemów przez security i znaleźliśmy nasz gate, przy czym znowu okazało się, że samolot jest pełny i proszą nas o oddanie bagażu do luku. Kurde, ludzie, jest zima, gdzie wy latacie? ;) Jak wspominałam, lot miał się odbyć o 13:55, a o 14:05 nadal staliśmy przed bramką. Żadnej informacji o co chodzi, dlaczego, a na monitorze wyświetla się informacja "gate open". Taa. Obsługa naziemna w końcu zaczęła coś mówić, ale po grecku i nie mieli zamiaru powtarzać tego po angielsku. Zauważyliśmy jednak, że ludzie zaczęli się ustawiać więc wstaliśmy i my i stanęliśmy tam, gdzie ryanairowski słupek pokazywał "other Q". Śmiesznie wyszło bo gdy dotarliśmy do obsługi sprawdzającej nasze karty, pani powiedziała do pasażerów po angielsku, że ta kolejka jest dla tych, którzy mają priority. No czy to nasza wina, że słupek postawili po złej stronie i nie informowali o niczym po angielsku? No nie nasza. Się przejmować nie będziemy.
W końcu w samolocie kapitan po angielsku przeprosił za opóźnienie i wyjaśnił, że pierwszy lot tego poranka miał z Bolonii i przez pogodę wszystko się opóźniło bo była mgła.
Do Salonik dotarliśmy koło 15:15. Poszliśmy na przystanek autobusowy, nabyliśmy bilety (€2 od osoby) i mieliśmy mieć autobus o 15:45. No właśnie, mieliśmy. Autobus nie przyjechał - nikt nie wie dlaczego i może będzie następny niedługo (prawie jak na Malcie). Autobus w końcu przyjechał o 16:15. W międzyczasie przybyło jeszcze więcej ludzi z innych lotów i w sumie autobus był pełny po brzegi. Mieliśmy wysiąść na przystanku XANT - na całe szczęście na wyświetlaczu pokazują się nazwy. Jeden pasażer, widząc, że ciągle patrzę na ten nieszczęsny wyświetlacz, zapytał gdzie jedziemy. Okazało się, że wysiada na tym samym przystanku. Był Amerykaninem, mieszkającym w Salonikach, i pracującym w astronomii. Wyglądał na nieco upalonego ;) ale podprowadził nas do Rotundy i wskazał jak mamy dalej iść. Powiedział nam co zobaczyć, a gdy zapytałam go czy możemy znaleźć go na fb, dowiedziałam się, że jest prawdopodobnie jedynym Amerykaninem, który nie ma profilu na fb. Dałam mu więc swoją wizytówkę w razie gdyby chciał przyjechać na Maltę :)
W końcu dotarliśmy do naszego zakwaterowania: https://pl.airbnb.com/rooms/12677596. Suzie również na nas czekała, pokazała nam całe mieszkanie i z miejsca zakochaliśmy się w tarasie.
Chciałabym mieć taki balkon!
Byliśmy dość zmęczeni (jeszcze po zwiedzaniu dnia poprzedniego) więc poszliśmy na zakupy, znaleźliśmy take away (znowu souvalki) i z winem siedliśmy na balkonie, gdzie spędziliśmy resztę wieczoru.
Dzień 4 - 12.12, poniedziałek
Po śniadaniu wyruszyliśmy na zwiedzanie. Najpierw Rotunda
Rotunda była zamknięta co wydało mi się dość dziwne. Wygooglałam godziny otwarcia i mało się nie popłakałam - okazało się, że w Salonikach atrakcje turystyczne są w poniedziałki zamknięte! Nie wiem czy w sezonie również tak jest. No nic, nie zostało nam nic innego jak zobaczenie zabytków z zewnątrz.
Chciałam zobaczyć też Salonikowe akropolis, ale mój chłopak uznał, że jedna góra mu wystarczy i on nie ma zamiaru się już nigdzie wspinać ;) odpuściliśmy więc.
Z Rotundy przeszliśmy do Łuku Galeriusza.
A stamtąd skierowaliśmy się ku Białej Wieży. Po drodze minęliśmy ruiny w środku miasta.
Poszliśmy wzdłuż portu do kawiarni, którą polecał nasz przewodnik Lonely Planet, Blé. Nazwa z francuskiego oznacza pszenicę, jednak uśmiałam się jak norka gdy o niej przeczytałam. Okazało się jednak, że mają fantastyczną kawę i ciastka. Mimo, że dość drogo to zdecydowanie polecam.
Później poszliśmy na obiad na Ladadika. Zjedliśmy fileta z kurczaka i saganaki. Po obiedzie wróciliśmy wzdłuż wybrzeża do pomnika Aleksandra Wielkiego
I poczekaliśmy ok godziny na zachód słońca.
Było zimno więc wróciliśmy do domu.
Dzień 5, 13.12, wtorek
Opuszczamy Saloniki, lecimy na Rodos
Samolot na Rodos mieliśmy mieć o 14:00 więc opuściliśmy nasze mieszkanko o 10:00, a o 10:45 mieliśmy autobus (tym razem przyjechał na czas). Chcieliśmy kupić bilet w kiosku, ale pan nam powiedział, że tylko w autobusie. Trzeba mieć odliczone pieniądze bo automat nie wydaje reszty (bo po co ;)). Dotarliśmy na lotnisko o 11:30 i przeszliśmy jeszcze po sklepach. Trafiła nam się też atrakcja - sesja zdjęciowa załogi Ellinair Airlines.
Kupiliśmy trochę przypraw (Claude ma zamiar robić swoją wersję tzitzaki) i punktualnie o 13:30 rozpoczął się boarding (Aegean powinien uczyć Ryanaira jak przeprowadza się boarding). Dostał się nam mały samolot A320-200, dostaliśmy też po ciasteczku i wodzie. Lot trwał godzinę i o 15:00 wylądowaliśmy na Rodos. Z lotniska miał nas odebrać nasz host co było bardzo miłe z jego strony. Szybko się znaleźliśmy i pokazał nam jeszcze przy okazji trochę miasta. Zakwaterowaliśmy się https://pl.airbnb.com/rooms/12981503 i poszliśmy poszukać czegoś do jedzenia. Oczywiście znaleźliśmy miejsce z gyrosem i wzięliśmy go na wynos do domu. Po zjedzeniu nieco odpoczęliśmy i poszliśmy na wieczorne zwiedzanie starego miasta.
Było zimno więc wróciliśmy do domu i spędziliśmy wieczór pod kocem ;)
Dzień 6 - 14.12, środa
Dzień rozpoczęliśmy dość późno bo o 10:00. Poprzedniego dnia widzieliśmy piekarnię więc wybraliśmy się do niej po śniadanie. Po śniadaniu skierowaliśmy się do informacji turystycznej z pytaniem czy jest możliwość spaceru murami miasta, niestety okazało się, że taka możliwość jest tylko latem. Poszliśmy więc ulicą rycerską do Pałacu Wielkiego Mistrza. Wejście €3 od osoby (latem zdaje się €8). Pałac wygląda jak zamek, zdecydowanie różni się od tego na Malcie.
W pałacu jest też sala poświęcona Malcie
Zakon św. Jana przeszedł zdecydowanie wiele.
Z Pałacu skierowaliśmy się do nowej części miasta na kawę. Tutaj mój szef-idiota uznał za świetny pomysł skontaktowanie się ze mną w sprawie jakiegoś problemu, który natychmiast trzeba rozwiązać bo jest on moją winą. Nie mając dostępu do firmowego google drive nie miałam jak ani sprawdzić ani rozwiązać problemu. Facet popsuł mi dzień, odechciało mi się zwiedzania (bo jeszcze przy okazji zagroził, że mnie zwolni). Mój facet się wkurzył (no bo jaki facet lubi gdy mu kobieta beczy w rękaw) i zabrał mnie na zakupy. Trafiliśmy do Sephory i chyba jeszcze nigdy w życiu nie wydalam €80 na kosmetyki. Ale humor mi się poprawił. Poszliśmy więc stamtąd do portu
Przeszliśmy obok bramy św. Katarzyny (lub Bramy Morskiej)
aż do wejścia obok plaży (nie pamiętam nazwy). Tutaj znaleźliśmy ruiny kościoła Dziewicy z Burgh (?)
I doszliśmy do dzielnicy żydowskiej, gdzie dopadły nas koty ;)
Właściwie co chwilę spotykaliśmy koty. Tak, jakby wyspą rządziły futrzaki.
Później nieco się zgubiliśmy i wyszliśmy sama nie wiem gdzie, ale przeszliśmy wzdłuż murów z powrotem do starego miasta.
Wieczorem znowu wybraliśmy się na gyros na wynos i tak też zakończyliśmy dzień.
Dzień 7 - 15.12, czwartek
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy, a urlop tym bardziej. Wylot z Rodos do Aten mieliśmy o 07:55. Ten, kto wymyślił tak wczesne loty powinien smażyć się w piekle. Autobus mieliśmy o 06:30. Kupiliśmy bilety (€2.50 od osoby), zjedliśmy śniadanie w piekarni na przeciwko dworca i w końcu pojechaliśmy na lotnisko. Byliśmy tam o 07:00, a ponieważ to lotnisko jest maleńkie to mieliśmy jeszcze zapas czasu. Lot był znowu pełny, ale tym razem nikt nas nie prosił o oddanie bagażu do luku. W Atenach byliśmy o 09:00. Wcześniej mieliśmy zamiar wyruszyć jeszcze do miasta, ale byliśmy zmęczeni (śpiący właściwie) i gdy kapitan powiedział, że w Atenach jest 0 stopni to nam się odechciało. Zostaliśmy na lotnisku. Trochę na przemian pokimaliśmy ale ta denerwująca muzyczka nie dawała nam zbyt dobrze pospać. Zrobiliśmy też zakupy alkoholowe i w końcu o 17:30 zaboardingowaliśmy się na lot na Maltę.
Tak też zakończyliśmy nasz urlop.
Zdecydowanie polecamy Grecję - szczególnie Ateny i Rodos. Saloniki nie zrobiły na nas takiego dużego wrażenia, ale zwalam to na ten nieszczęsny poniedziałek gdy wszystkie atrakcje były zamknięte... Zima na Rodos jest zdecydowanie martwym sezonem, nie spotkaliśmy prawie w ogóle ludzi, choć mimo to, samolot do Aten był pełny (ale w większości to byli Grecy).
Mamy pewien niedosyt Aten i Rodos więc zdecydowanie jeszcze wrócimy :)
Jeśli to kogoś interesuje, to nasze koszty:
Lot Malta-Ateny-Malta €23/os (Ryanair)
Lot Ateny-Saloniki €21/os (Ryanair)
Lot Saloniki-Rodos €26/os (Aegean)
Lot Rodos-Ateny €22/os (Ryanair)
Zakwaterowanie w Atenach €75/3 noce
Zakwaterowanie w Salonikach €48/2 noce
Zakwaterowanie na Rodos €39/2 noce
Żywiliśmy się głównie gyrosem i souvlakami za ok €2-3/osTak mi się wydaje bo jedna ze stewardess jechała z nami autobusem i miała na szyi smycz Emirates.
Edit
Przepraszam, dopiero teraz zauważyłam, że dziewczynka ma w rękach model samolotu wyglądającego na linie Ellinair! Mea culpa. Poprawione@Zeus no właśnie się poprawiłam, ale w autobusie mieliśmy stewardessę ze smyczą Emirates i to mnie zmyliło.
Transfer z hoppa kosztował €38. Kupowaliśmy też transfery spod najbliższego dla nas hotelu na Malcie na lotnisko i z powrotem co kosztowało nas €5/os RT...A przy okazji jeszcze kilka wniosków jakie wyciągnęliśmy z naszej podróży:
- większość Greków świetnie mówi po angielsku
- Grecy są niezwykle przyjaźni i chętnie pomagają
- system kanalizacyjny nie jest w stanie przepuścić papieru toaletowego :mrgreen:
- jak już wcześniej wspominałam można palić praktycznie wszędzie - w restauracjach, kawiarniach, nawet w obrębie atrakcji turystycznych (mimo, że są znaki o zakazie palenia to i tak nikt nic nie powie)
- greccy kierowcy są dość szaleni - nie będzie zaskoczeniem jeśli zostaniesz potrącony przez samochód np na przejściu dla pieszych nawet jeśli pieszy ma zielone światło. Wchodziliśmy na pasy i jakiś facet prawie mnie rozjechał. Popukałam się w czoło, a ten rozłożył ręce i pokazał na sygnalizację świetlną, która pokazywała ZIELONE światło dla pieszego!
- motocykliści mogą jeździć po chodniku - też nie będzie zaskoczeniem jeśli coś pieszego rozjedzie :roll:
- samochody są parkowane dosłownie wszędzie - na przejściu, na żółtej linii, na zakręcie. Musieliśmy się nagimnastykować żeby przejść przez ulicę czasami. Nie widzieliśmy też żadnej straży miejskiej (lub odpowiednika), którzy chodziliby z mandatami. Znaczy normalka.
Grecja to stan umysłu :twisted: