Miało być bez relacji ale tak wyszło, że mam sporo wolnego czasu to coś skrobne. Zdjęcia głównie z komórki, więc jakość średniawa.
Prolog - Moskwa
Parę dni w stolicy Imperium Zła spędzone na włóczeniu się po muzeach, załatwianiu biletów na pociąg i planowaniu trasy na Syberii.
W Moskwie temperatura w okolicach zera, pada deszcz ze śniegiem, wszędzie błoto, spodnie brudne po przejściu kawałka po chodniku. Słynna rosyjska zima gdzieś się schowała, jak podbijać ten kraj to tylko teraz. Przy takiej pogodzie Napoleon i Adolf nie mieliby większych problemów, żeby zdobyć i utrzymać to miasto.
Aura nie zachęca do aktywności na świeżym powietrzu więc trzeba chować się pod dach. Zaczynam od Muzeum Kosmosu, ciekawa cześć ekspozycji poświęcona jest zwierzętom (Łajka i jej koleżanki wszystkie były kundlami łapanymi na ulicach Moskwy, przyzwyczajone były do niedojadania i ciężkich warunków przez co idealne nadawały się do pierwszych lotów - sporo z tych lotów było w jedną stronę, jak to eufemistycznie ujęto "plan nie przewidywał powrotu psa na Ziemie")
Potem jest panorama bitwy pod Borodino, nie dorasta do pięt tej we Wrocławiu ale muzeum jest ciekawe. Przy okazji wynajduję ciekawą apkę z audioprzewodnikami po Moskwie (i nie tylko), izi.travel jakby ktoś pytał.
Dalej idzie klasyka: Kreml (super wystawa diamentów i powozów królewskich), Włodek w mauzoleum (mniejszy i bardziej plastikowy w porównaniu z tym, którego widziałem 10 lat temu, pewnie podmienili lalkę na nową), cerkwie, gorąca herbata w GUMie, Galeria Trietiakowska, stacje metra, muzeum ikon itd.
Najciekawsze jest chyba muzeum Gułagu, z paru powodów. Położone z dala od wszystkich innych atrakcji i w sumie bardzo małe pokazuje, że Rosjanie jeszcze nie do końca uporali się ze swoją historią najnowszą. Eksponatów mało, za to robią wrażenie - drzwi z więzień, mapy obozów, drobne przedmioty należące do skazanych, oryginalne filmy.
A na koniec przymusowe 1.5 dnia w hotelu, pogoda mnie rozłożyła, złapałem gorączkę i musiałem kurować się lokalną wersją "fierweksu".
Sylwester miał być na Placu Czerwonym ale wszystko zagrodzili, policja nie przepuszczała nikogo bez przepustki a przepustki nie dało się dostać. Skończyło się na oglądaniu seriali w pokoju hotelowym połączone z piciem włoskiego wina musującego - dostaliśmy je za darmo przy check-inie.
1 stycznia odwożę drugą połowę na lotnisko, wracam do miasta, próbuję znaleźć jakąś otwartą knajpę z jedzeniem a wieczorem jadę na Dworzec Jarosławski. Przy wejściu kontrola jak na lotnisku, skanowanie bagażu i rewizja osobista. Ogólna atmosfera paranoi, czekając na pociąg ładuję sobie telefon, plecak stoi parę metrów ode mnie i co chwila podchodzi jakiś mundurowy pytając czyje to rzeczy. Patrole policji często legitymują ludzi z niesłowiańskimi rysami twarzy za to kompletnie ignorują pijanych po sylwestrowej zabawie Rosjan śpiących w poczekalni. Koło mnie stoi pracownik ochrony i też ładuje swoją komórkę. Narzeka na nastolatki, które parę godzin wcześniej rozwaliły kontakty elektryczne w poczekalni (jak? przy tym permanentnym monitoringu policji??) i teraz działają tylko dwa. Przy czym "gniazdko" jest jedynym normalnym słowem, którego użył, reszta to przekleństwa. Odświeżenie potocznego rosyjskiego dobrze mi zrobi przed podróżą na prowincje.
Pociąg mam o 16:50, podstawiają go wcześniej więc biorę plecak i idę na peron.
Rozdział 1 - Na wschód.
Znajduję mój wagon, daję 'prowadnicy' bilet i paszport i wchodzę do środka. Wszystko nowe, pociąg chyba prosto z fabryki. Czyste toalety, gniazdka elektryczne pod stołem, automatycznie otwieranie drzwi; wot tiechnika. Ludzi mało, pewnie 1. stycznia jakoś niewiele osób ma ochotę na podróżowanie.
Pociąg rusza zgodnie z planem, rozkładam swoje rzeczy, biorę pieniądze i idę do restauracyjnego. Tam mam pierwszą bolesną styczność z rosyjskim stylem dekorowania wnętrz. Siedzenia w wagonie zielone, podłoga brązowa, wyszło z tego klasyczne barejowskie g.... w lesie, do tego przybrane łańcuchami świątecznymi. Do kompletu jest jeszcze lokalne disco z głośników.
Zamawiam śledzia i barszcz. Wódki nie ma (w sumie nie wiem, czy kiedykolwiek w rosyjskich pociągach była w sprzedaży, próbowałem tylko w kazachskich) więc niech będzie herbata. Wszystko nawet smaczne, cenowo porównywalne z jedzeniem w restauracjach w Moskwie.
W międzyczasie pociąg zatrzymuje się na pierwszej stacji. Po skończonym jedzeniu próbuję wrócić na swoje miejsce i okazuje się, że jestem w pułapce. Na postoju wyłączono automatyczne drzwi między wagonami a drzwi z restauracyjnego na zewnątrz zamknięte na cztery spusty. Kelnerki szukają klucza, coś znajdują ale okazuje się, że nie pasuje. Ciekawe jak do tego mają się przepisy przeciwpożarowe. Postój planowany na 50 minut więc z braku lepszych alternatyw siadam z powrotem za stołem i zamawiam piwo. Jedna z kelnerek pyta mnie skąd jestem i mówi, że wyglądam na Polaka. Nie wiedziałem, że mam zachodniosłowiańskie rysy twarzy i w sumie do tej pory nie wiem, czy to był komplement.
Dosiada się do mnie chłopak, który też utkwił w restauracyjnym. Dla niego wyglądałem pewnie bardziej swojsko bo zdziwił się gdy usłyszał, że nie jestem Rosjaninem. Przy piwie, herbacie i czekoladzie rozmawiamy przez parę następnych godzin o wszystkim i o niczym, głównie o kobietach. Mój towarzysz pokłócił się właśnie ze swoją dziewczyną i w ramach protestu 31. grudnia pojechał pociągiem do znajomych do Moskwy - 6 godzin w jedną stronę! Teraz wraca do domu i zbiera argumenty na poważną rozmowę ze swoją drugą połową. Taka rosyjska pociągowa jedniodniówka.
Koło 22 wracam do siebie do wagonu. Po drodze widać, że jedziemy na wschód, śnieg pomiędzy wagonami powoduje, że pare razy prawie się wywracam. Moskiewska odwilż pozostała na zachodzie, tu jest już prawdziwa zima.
Dzień następny to głównie spanie, czytanie, słuchanie audiobooków i picie herbaty. W końcu dochodzi godzina 23. Czasu moskiewskiego, bo taki funkcjonuje w pociągach dalekobieżnych i na dworcach, niezależnie od czasu lokalnego. Wychodzi z tego czasami niezły miszmasz, przez całą podróż mam z tego powodu jeden zegarek ustawiony na czas stolicy a drugi przesuwam zgodnie ze zmianami stref czasowych. Zatrzymujemy się w Ekaterinburgu. Pierwotnie miałem tu zostać przez parę dni ale potem zmieniłem plany i jadę dalej. W kasach nie było niestety biletów na to samo miejsce (choć pociąg cały czas pustawy) więc dokupiłem sobie nowe w innym wagonie. Żegnam się z prowadnicą, biorę swoje rzeczy i peronem idę na koniec pociągu, gdzie ma być moje nowe miejsce.
Ostatni wagon ma nr 10, mój na nowym bilecie ma nr 17. Pięknie. Obok mnie, bez większych objaw stresu stoją spokojnie inni podróżni więc próbuję sie nie przejmować i czekam z nimi. Parę minut później podjeżdżają trzy dodatkowe wagony, zgodnie z logiką ... mające numbery 15, 16 i 17. Wsiadam do ostatniego, znajduje moje łóżko, odbieram nową pościel od nowej prowadnicy i prawie od razu zasypiam.
Dzień kolejny, 6 rano (albo 9 czasu lokalnego). Za oknem ciemno jak w środku nocy. Zatrzymujemy się w Tobolsku, tu wysiadam, po 38 godzinach spędzonych w pociągu.@namteH - ceny w rosyjskim Warsie i i paru restauracjach w których byliśmy w Moskwie to mniej więcej 150 - 250 RUB za zupe i jakies 300 - 600 RUB za drugie danie. W Moskwie oczywiście da się znaleźć coś tańszego jak się poszuka ale z jakością może być średnio. @ibartek - Tobolsk leży trochę z boku głównej trasy kolejowej i większość pociągów jadących na Syberię go omija a akurat ten pociąg nie. Nie jadę dalej do Uregnoya, tam chyba zupełnie nic nie ma.
Napiszę coś więcej jak tylko wymyślę w jaki sposób wrócić do domu. Turkish skasował mi jutrzejszy powrót z Nowosybirska, dodzwonić się do nich nie można a wiza się kończy.Rozdział 2 - Tobolsk, dzień pierwszy
Stacja kolejowa w Tobolsku położona jest w środku niczego - dookoła las i tylko na horyzoncie widać jakies domu i kominy. Podjeżdża autous miejski, wchodzę do środka i kupuję bilet u konduktora. Ze mną wsiada jakiś inny miejscowy podróżny i z mostu mówi, że nie ma pieniędzy na przejazd - konduktor machą ręką i pozwala mu jechać. Też mogłem tak zrobić, byłbym 20 rubli do przodu. Pół godziny i jedną przesiadkę później docieram do swojego hotelu w centrum miasta. Pora wczesna ale bez większych problemów dostaję pokój. Recepcjonistka w kusej sukience i butach na wysokim obcasie idzie ze mną przez śnieg, żeby pokazać drogę do drugiego budynku, w którym będę spał.
Tobolsk to pierwsza stolica Syberii i jedno z jej ładniejszych miast. Główną atrakcją jest murowany kreml, jedyny w okolicy tysiąca kilometrów. Obok rozpościera się nowe miasto, stare położone jest w dolinie u podnóża skały. W oddali widać zamarzniętą rzekę po której jeżdżą samochody. W tym mieście przecinały się kiedyś szlaki handlowe prowadzące ze wschodu na zachód i na południe. Nieopodał znajdowała się dawna tatarska stolica i dzięki temu wszystkiemu Tobolsk był jedny, z bardziej kosmopolitycznych miast rosyjskiej części Azji. Temperatura przyjemna, -7 stopni. Wszystko dookoła białe, chmury na niebie, przez które ledwo prześwituje słońce, mury kremla i śnieg na ziemi.
Na pierwszy dzień zaplanowałem chodzenie po muzeach, głównie o historii podboju i rozwoju Syberii, carach z dynastii Romanowów (ostatni był tu internowany po rewolucji wraz z rodziną) oraz po starym więzieniu. To ostatnie jest chyba najciekawsze, działało już za czasów carskich i nie było chyba aż tak straszne skoro więźniowie mieli do swojej dyspozycji nawet synagogę, meczet, zbór protestancki albo katolicką kaplice, w zależności od swoich preferencji. Skazańcom golono połowę głowy. Dzięki temu nawet jak uciekli to i tak przez dłuższy czas wiadomo było skąd oni, niezarośnięta część czaszki opala się szybciej niż ta owłosiona a nie da się szybko zapuścić włosów, żeby przykryć różnicę w kolorze skóry. Prosta i skuteczna metoda. Po rewolucji nowa władza przejęła stary budynek nie zmieniając jego przeznaczenia. Warunki pogorszyły się znacznie a rozstrzelania pod okolicznym murem były o wiele częstsze. Przybytek został zamknięty po upadku Sojuza.
Wieczorem wracam do hotelu. W pokoju gorąco, kaloryfer działa na pełną moc i nie daje się wyłączyć. Na noc otwieram okno, inaczej w środku możnaby się udusić. W telewizji wiadomości rosyjskie. Główne informacje dnia to przypomnienie zajść sylewstrowych rok temu w Kolonii, nasze rodzime zamieszki w Ełku oraz rosyjscy lekarze niosący pomoc ludności cywilnej w Syrii. Ciekawy dobór tematów.Rozdział 3 - Tobolsk, dzien drugi
Idę na śniadanie ale z rzeczy dających się zjeść jest tylko jajko na twardo. Reszta to jakaś wędlina niewiadomego pochodzenia, pseudo-sałatka mająca chyba parę miesięcy i owsianka o niezbyt zachęcającej konststencji. Zjem na mieście.
Wychodzę na zewnątrz i po chwili wiem, że popełniłem taktyczny błąd. Temperatura spadła do -20 stopni, zimno jak cholera. Muzea trzeba było zostawić na dziś a spacer po starym mieście zrobić wczoraj. Nie poddaję się i ruszam w miasto, daje się iść chyba, że zawieje mocniej wiatr i wtedy prawie nie daje się oddychać a nos od razu zamarza. Gorzej ze zdjęciami, bez rękawiczek da się wytrzymać tylko parę sekund i w tym czasie wyjąć aparat, ustawić, pstryknąć i schować go z powrotem, żeby nie padła bateria.
Trasę spaceru dziele na etapy, od cerkwi do cerkwi, po drodze jakaś kawiarnia albo sklep, żeby tylko móc się trochę ogrzać. Po drodze jest nawet jedno muzeum, które umknęło mi wczoraj - historia prawosławia na Syberii. Może być, wszedłbym nawet do muzeum koników polnych, byle by w środku było ciepło. Szatniarka pociesza mnie, że jutro będzie gorzej, temperatura ma spaść do -40. Historia prawosławia okazuje się nie być wcale taka nudna, niby tylko dwie sale ale ze sporą ilością starych zdjęć oraz ikon zniszczonych podczas "prześladowań religijnych".
Rosjanie mają chyba niezłe rozdwojenie albo roztrojenie jaźni. Nie było nigdzie napisane wprost, że te prześladowania były głównie za wujka Stalina, tak jakby jeszcze nie można było o tym mówić otwarcie. Za to pod murem moskiewskiego Kremla grób Słońca Narodów był wręcz zawalony kwiatami, podczas gdy na sąsiednich były tylko jakieś nędzne plastikowe wiechecie. Ostatni car Rosji z rodziną traktowani są praktycznie jak święci prawosławni, w muzemum wystawione były nawet modlitwy o ich wstawiennictwo. A równocześnie władza, która ich obaliła i zamordowała uważana jest za postępową no i oczywiście za socjalizmu było lepiej. Biez wodki nie razbieriosz.
A propos, wódki, robi się naprawdę zimno więc idę coś zjeść i się ponownie rozgrzać.
Wieczorem biorę plecak i wracam na dworzec kolejowy. Rzeczywiście chyba idzie ochłodzenie, w ciągu 10 minut czekania na autobus temperatura spadła z -23 do -25 stopni, miałem zbyt zmarznięte ręce, żeby uwiecznić tą drugą wartość.
Przy wejśćiu na dworzec w Tobolsku podobna procedura i kontrola bezpieczeństwa jak w Moskwie. Przynajmniej w teorii, tzn. jest bramka, wykrywacz metali a obok przy stoliku siedzi umundurowana kobieta słusznej postury i coś pisze w swoim kajecie. Przechodzę przez bramkę, lampki zapalają się jak na choince, wszystko zaczyna buczeć. Policjantka jakoś się nie przejmuje i nie odrywa się od pisania. To i ja się nie przejmuję i idę dalej; stoliczna paranoja ustąpiła chyba miejsca prowincjonalnemu lenistwu.
Do odjazdu mam jeszcze parę godzin, spędzone na oglądaniu filmów na laptopie i tłumaczeniu dworcowemu pijaczkowi, że nie dam mu pieniędzy na wódkę.
Po północy podjeżdża mój pociąg, wsiadam i ruszam do Omska.
Z powrotem wyszlo dosyc ciekawie, wiecej szczegolow w jednym z pozniejszych odcinkow.Pozniej zerknalem, mowisz pewnie o Drodze Umarlych? Ale to juz wyzszy poziom organizacji bo z transportem to tam raczej ciezko.Rozdział 4 - Omsk
Do Omska miałem wcale nie jechać ale takie a nie inne ustawienie rozkładu jazdy nie pozwoliło mi uniknąć jednej nocy w tym mieście. Prawie całą drogę w pociągu spałem i obudziłem się dopiero po południu czasu miejscowego. Kolejny taktyczny błąd, w tym samym wagonie jechała jakaś wycieczka rosyjskich cheerleaderek, sąsiad z łóżka obok twierdził, że było na co popatrzeć. Już wysiadły, więc pozostaje tylko podziwiać widoki za oknem.
Omsk jest o wiele większy od Tobolska i widać to od razu po wyjściu z dworca. Po pierwsze: są trolejbusy, jednym z nich pojadę zaraz do hotelu. Po drugie: są prostytutki, albo przynajmniej jedna, która od razu wyłowiła mnie z tłumu wysiadających i prosto z mostu zapytała: "Sieks chocziesz?"
Ale poza tym w Omsku nie ma raczej nic specjalnie wartego uwagi. Opisy atrakcji turystycznych wyglądają średnio więc pobyt w tym mieście ograniczył się głównie do wizyt w obiektach gastronomicznych. Upał, -1 stopień i po raz pierwszy od początku wyjazdu słońce. Na ulicach sporo samochodów z kierownicą z prawej strony, ich import z Japonii to niezły interes. Pierwszego dnia z powodu późnej pory za dużo nie daje się zobaczyć; wprowadzam się do hotelu, oglądam zachód słońca nad zamarzniętą rzeką a potem idę na kolacje do pobliskiej restauracji i spacer po mieście.
Drugiego dnia pobytu w chwili słabości i przypływie chęci na zwiedzanie przeszedłem się nawet na drugi brzeg rzeki do ponoć najładniejszej świątyni w Omsku. Z zewnątrz wyglądała nawet ładnie, za to w środku wszystko ślicznie pomalowane białą farbą na tle której lśnia sztuczno-złote ikony. Czyli generalnie mówiąc atrakcja raczej średnia.
Nie pozostawało nic innego jak:
Wieczorem po raz kolejny pakuję swoje rzeczy i jadę na dworzec, przede mną ostatnia dłuższa podróz pociągiem. Wchodzę do ogromnego budynku o kolorze dziwnie-zielonym (architekci mieli chyba ograniczony wybór farb, prawie wszystkie większe stacje są albo takie, albo łososiowe, w drodze wyjątku żółte albo białe).
W poczekalni trafiam na grupę młodych hokeistów, w tle gra telewizor. Pokazują program o cywilizacji kosmitów zamieszkujących głębiny Bajkału, jednego z nich wyłowiła ponoć lokalna babuleńka, przygarnęła i nazwała Aljoszą. Po paru dniach przyszła władza i zabrała Aljoszę, pozostało po nim tylko parę zdjęć i krótki amatorski film. Rosja to rzeczywiście nie kraj a stan umysłu.
Nie dane było mi obejrzenie programu do końca więc nie wiem, czy historia skończyła się happy endem. Podjeżdża mój pociąg, jak zwykle punktualnie, wsiadam i ruszam w kolejną daleką podróż.Rozdział 5 - dalej na wschód
Ostatni dłuższy przejazd pociągiem zapowiada się od samego początku bardzo ciekawie. Wchodzę do wagonu, znajduje swoje miejsce i rozkładam rzeczy. Przychodzi Andriusza - chłop dwa razy taki jak ja, w koszulce hokeisty i z tatuażami na rękach. Ma łóżko nade mną, będziemy zdani na siebie przez następnych paręnaście godzin więc szybko zaczynamy rozmowę.
Andriusza jedzie wraz z grupą znajomych na sezonowe roboty. To znaczy, jak co roku jadą daleko na północ i tam przez trzy albo cztery miesiące stawiają trakcje elektryczną, remontują budynki albo robią cokolwiek innego się im nawinie. Praca jak praca a zarobek niezły, mówi mi. Nie bardzo jest w stanie zrozumieć motyw mojego wyjazdu, chyba trochę go bawi sama idea zimowego jeżdżenia po Syberii w celu innym niż zarobkowy. Każdemu swojemu znajomemu z wagonu, a przechodzi ich koło nas sporo, przedstawia mnie: "to jest Pasza z Polski, przyjechał do nas, żeby zobaczyć snieg".
Gdzie sporo Rosjan tam i wódka. Butelka pojawia się szybko, konspiracyjnie schowana przed prowadnicą pod materacem ale pomimo tego i pomimo upalnych temperatur w wagonie cały czas zimna. (na zdjęciu poniżej część systemu grzewczego w pociągu, pali się tu węglem).
Sądząc po twarzach niektórych podróżnych to nie pierwsza ich kolejka podczas tej podróży, oczy są już trochę mętne a i język powoli się plącze. Pijemy z kubka i zagryzamy kurczakiem, mandarynkami i domowymi pierożkami. Rozmowy w rosyjskich pociągach bardzo szybko przechodzą na dosyć osobiste tematy, nawet bez alkoholu. Dowiaduję się, że jeden ze znajomych Andriuszy w młodości sporo chuliganił (ale, jak podkreślił, nikogo nie zabił...) ale teraz jest już porządny. Inny pokazuje mi na komórce zdjęcia ryb jakie złowił, samochodu ciężarowego zakopanego po dach w śniegu oraz fotki rodziny - w tej właśnie kolejności. Kobieta z łóżka obok (nie piła ale dzielnie znosiła nasze towarzystwo) zaczyna mówić o problemach jakie miała z powodu niemieckiego pochodzenia swojej matki.
Sytuacja z upływem czasu robi się coraz bardziej surrealistyczna. Mam przekazać ministrom NATO, żeby byli bardziej przyjaźni w stosunku do Rosji. Ktoś przegląda Spiegla, którego miałem ze sobą, pokazuje mi zdjęcie z jakiegoś reportażu o Pakistanie (kobiety w czadorach tłoczą się przed relikwią Mahometa) i pyta, czy tak jest teraz w Europie. Ktoś inny nagrywa na swój telefon przesłanie dla mudżahedinów (?!?) o tym, jak należy żyć.
Nie wiem, o której poszliśmy spać. Budzimy się rano, o wschodzie słońca, pakujemy swoje rzeczy i wysiadamy w Tomsku. Chłopaki jadą jeszcze "kawałek dalej" samochodem, to znaczy 1000km na północ. Dla nas to kawał drogi, na Syberii to przysłowiowy rzut beretem. Odległość jest tu pojmowana zupełnie inaczej, temperatury też. W Tomsku jest -30 a na peronie ktoś wyskoczył z pociągu na papierosa w krótkich spodenkach i klapkach.
Żegnam się z Andriuszą i jego znajomymi i idę w miasto.Ooooo, to właśnie to!
@pawelos uwierz mi, jak na moją małomówność to i tak tworze tu niezłą epopeję i staram się jak mogę
:)Rozdział 6 - Tomsk, dzień pierwszy.
Pójście w miasto zaczynam od znalezienia swojego hotelu. Parę przystanków trolejbusem a potem krótki spacer. I już po chwili widzę, że Tomsk to śliczne miasto - jedno z niewielu na Syberii gdzie w takiej ilości i takim dobrym stanie zachowała się stara drewniana zabudowa. Parterowe albo piętrowe domki, niektóre proste, inne z finezyjnie rzeźbionymi ozdobami. Niektórwe pięknie odnowione i pomalowane, inne są już opuszczone przez lokatorów i powoli się walą.
Melduję się w hotelu, bez problemu dostaję pokój, zostawiam rzeczy i ruszam w dalszą część spaceru po mieście.
To najzimniejszy dzień podczas całego wyjazdu ale chyba zwiększyła mi się tolerancja na temperaturę bo jakoś mi to mniej przeszkadza. Może poza stopami, pomimo założenia dwóch par skarpetek palce marzną i drętwieją i głównie przez to od czasu do czasu znajduję gdzieś jakąś kawiarnie albo restauracje, żeby się ogrzać. Dziś jest prawosławne Boże Narodzenie - co o tyle komplikuje sprawę, że lokalne muzea są zamknięte. A szkoda, nastawiałem się szczególnie na zobaczenie więzienia NKWD.
Chodzę sobie dalej po mieście, zaczynam uważnie patrzeć pod nogi. W niektórych miejscach rury z ciepłą wodą są tyż pod powierzchnią, tam śnieg jest roztopiony i jedyne niebezpieczeństwo to rozdeptanie grzejących się tam gołębi. Ale gdzie indziej chodniki są oblodzone i bardzo łatwo się poślizgnąć. Doznaję olśnienia i już wiem dlaczego tak szybko marzną mi stopy - w jednym z butów rozeszły się szwy. Trzeba będzie iść na nieplanowane zakupy. Paręset metrów dalej przeznaczenie stawia na mojej drodze sklep obuwniczy - "Martin Bester - europejskie obuwie po przystępnej cenie". Marki nie znam ale jakościowo wygląda to nieźle a przy -30 stopniach się nie wybrzydza. Później internet potwierdzi, że te buty rzeczywiście są europejskie, szyją je w Serbii.
Po zakupach nie ma już żadnych problemów z dalszą wędrówką. Chodzę po mieście i uświadamiam sobie dziwne rzeczy. Na przykład to, że jest tu wyjątkowo dużo kwiaciarni czynnych 24h na dobe. Widocznie tutejsi mężczyźni muszą często za coś przepraszać.
Zapada zmierzch i Tomsk robi się jeszcze bardziej magiczny. Poza głównymi ulicami latarnie świecą słabo albo wcale, półmrok połączony ze bielą śniegu tworzy bardzo przyjemną kombinacje, dodaj do tego drewniane domy i czuję się jakbym cofnął się do XIX wieku.
W miejskim parku widowisko z cyklu światło i dźwięk i zupełnie inny klimat. Lokalna wersja konkursu rzeźb lodowych, jest Baba Jaga z Jasiem i Małgosią, niedźwiedzie, rycerze i inne bajkowe postacie.
Wieczorem planuję pójść do bani ale jest zamknięta z powodu Świąt. Czynna ponownie od jutra wcześnie rano. Zaszedłem daleko więc z powrotem łapię tramwaj (model - wczesne lata 50. ubiegłego wieku, wygląda jakby szwagier połatał go żelaznymi płytami ze złomu i wyklepał młotkiem - ale cały czas jeździ). Wracam do hotelu i kładę się spać. Jutro będzie długi dzień.Rozdział 7 - Tomsk, dzień drugi
Wstaję o 7 rano, w hotelu serwują mi śniadanie do łózka. Jem omlet, popijam herbatą i sprawdzam parę rzeczy w internecie. Szybko przechodzi mi ochota na jedzenie. Lotnisko w Stambule zawalone śniegiem bardziej niż Tomsk, Turkish odwołał mój jutrzejszy lot powrotny. Dzwonię na ich call center, próbuję też z Miles & More (kupiłem bilet za mile) ale nikt nie odbiera. Jest środek nocy w Europie. Sprawdzam szybko inne połączenia, ceny są z kosmosu. Udaję się znaleźć coś przez Petersburg do Monachium jakąś linią-córką Aeroflotu. Rezerwuję bilet z możliwością darmowego zwrotu, jakby co mam czym wrócić a gdy Turkish albo M&M coś później wymyślą to zawsze mogę odwołać tą rezerwację.
W dobrym humorze ruszam do bani. 9 rano, na dworze półmrok i ani żywej duszy na ulicach.
W bani ruch też niewielki, widocznie wszyscy dochodzą jeszcze do siebie po wczorajszym świętowaniu. Wchodzę do męskiej części, zostawiam ubranie w szatni, biorę witki, wkładam na głowę wełnianą czapę i idę stawić czoła gorącu. Upał to mało powiedziane, w środku jest prawdziwe piekło. Na moje wyczucie sporo ponad 100 stopni a do tego co chwila ktoś leje wodę na gorące kamienie. Nie da się wytrzymać dłużej niż parę minut, machanie witkami w powietrzu wywołuje dodatkowe fale ciepła. Wyskakuje jak oparzony pod lodowaty prysznic żeby dojść do siebie.
Mózg zaczyna znowu pracować, widzę że lokalsi też nie siedzą w bani długo, tak samo jak ja wchodzą na chwilę i po minucie albo dwóch szybko wychodzą. Potem prysznic, ciepła herbata, trochę odpoczynku i znowu można na chwilę zmierzyć się z gorącem.
W barowej części bani jest telewizor. W przeciągu ostatnich paru dni stałem się zagorzałym fanem tego rosyjskiego środka masowego przekazu, to fantastyczna rozrywka choć pewnie nie do końca zgodna z intencjami autorów programów. Tym razem przez dwie godziny leci program z cyku spiskowych teorii dziejów o tym jak zły Zachód chce rozwalić biedną Rosję w drobny mak. W przerwie pomiędzy sesjami wygrzewania dowiaduję się, że jeden amerykański bank jest w stanie wywołać załamanie kursu rubla, rosyjska interwencja w Donbasie pozwoliła uniknąć ludobójstwa lokalnej ludności przez ukrainskich faszystów a sekretny plan USA ma na celu oderwanie od Rosji Obwodu Kaliningradzkiego i przyłączenie go do któregoś z krajów UE. Będzie brakować mi tej telewizji po powrocie do domu.
Dwie godziny w bani szybko mijają, czuję się jak młody bóg i idę kontynuować spacer po mieście. W międzyczasie zrobiło się jasno, na dworze tylko -10 stopni i pada śnieg. Widok jak z bajki, chodzę po mieście, robie zdjęcia, mam bardzo dobry humor i cały czas się uśmiecham. Największe skupisko starych domów jest na ulicy Tatarskiej. Spędzam tam chyba ze dwie godziny wchodząc na podwórka, brodząc w śniegu po chodnikach albo wdrapując się na zaspy, żeby mieć lepszy widok. Miejscowi pewnie mają mnię za jakiegoś nieszkodliwego idiotę. Aż dziw, że nikt nie zameldował na mnie na policję.
Na koniec dla odmiany idę do cerkwii. Tutejsze szopki bożonarodzeniowe są zupełnie inne od naszych, to najczęśćiej śniegowo - lodowe igloo nieopodal świątyni, wyłożone w środku igliwiem. Wszystkie figurki też są zrobione ze śniegu. Wszystko wygląda trochę jak sztuka naiwna, niby kiczowato ale bardzo pozytywnie.
Po południu wracam do hotelu. Próbuję znowu szczęścia z call center, udaję się z M&M. Dodzwonić się można ale proponują mi tylko lot powrotny parę dni później, pod warunkiem, że Turkish znowu zacznie latać. Średnio mnie taka propozycja urządza.
Opuszczam hotel i znowu jadę na dworzec. Ostatnia podróz do Nowosybirska to nic w porównaniu z poprzednimi przejazdami, tylko cztery godziny. Przedział dzielę z rosyjską blondi. Wisi cały czas na telefonie i rozmawia na zmianę z dwoma facetami. Jednemu mówi jak to fajnie było im razem, że już za nim tęskni i czeka na ponowne spotkanie za pare dni; drugiemi, że już do niego jedzie i za chwilę się zobaczą. A przy tym rozkosznie mruga rzęsami i co chwila zerka w moją stronę.
Dworzec w Nowosybirsku należy do tych z grupy zielonych. Łapię metro, parę stacji, przesiadka a potem krótki spacer do hotelu. Po drodze mijam park i obowiązkową wystawę rzeźb, tym razem ze śniegu. Pewnie jest jakiś dekret Putina nakazujący lokalnym władzom tworzenie w zimę takich dekoracji w każdym mieście.
Pada śnieg i jak już docieram do hotelu to sam wyglądam jak rzeźba-bałwan. Recepcjonistka stara się zachować powagę i powstrzymując śmiech daje mi klucz do pokoju. Szybki prysznic, biorę komputer i idę do baru na parterze na zasłużone piwo. Sprawdzam jeszcze raz ceny biletów lotniczych, pojawia się opcja powrotu Ural Airlines, też do Monachium za to za sporo niższą cenę, z późniejszym wylotem i dogodniejszą przesiadką. Wiki twiedzi że ta linia lotnicza ma jedne z młodszych samolotów więc robię rezerwację, odwołuję Aeroflot, zamawiam w hotelu taksówkę na jutro rano, kończę piwo i idę spać; nieświadomy tego, w co się właśnie wpakowałem.Moment moment, jak większość uczestników tego forum każdą wolną chwilę wykorzystuje na podróże. Wyskoczyłem na weekend, cały czas w kilmatach zimowych ale tym razem było bardziej górzyście. Zaraz będzie dalszy ciąg relacji.
-- 17 Sty 2017 01:29 --
Rodział 8 - długa droga do domu.
Wstaję rano, biore śniadanie na wynos z hotelu, wsiadam do taksówki i jadę na lotnisko. Nowosybirsk jeszcze śpi, na ulicach pusto, dojazd o tej porze zajmuje niewiele ponad pół godziny. Wchodzę do budynku terminala i zerkam na tablicę odlotów. Zgodnie z prawem Murphyego wszystkie inne loty są o czasie, także ten pierwotny Aeroflotu, tylko mój nie; ma 1.5 godziny opóźnienia.
Godzinę wcześniej ma odlecieć inna maszyna Ural Airlines do Moskwy. Podchodzę do checkinu i zaczynam rozmowę z obsługą, że mam przesiadke do Monachium, że nie zdąże to może polecę tym wcześniejszym samolotem? Jakiś miejscowy ważniak (wpięte dwa długopisy w kieszeń koszuli i ogólna zadufana mina) mówi, że ten mój samolot leci dalej do Monachium i że w Moskwie ktoś od nich przejdzie ze mną szybko przez procedurę transferową. No dobra, to czekam, siadam pod reklamą BMW i jem spóźnione śniadanie.
Checkin na mój lot zaczyna się jakąś godzinę później. Odstaję swoje w kolejce, podchodzę do okienka a tu panienka z obsługi mówi mi, że bilet mam ale tylko jako rezerwację, ale nie opłacony. No to ładnie, kupowałem to wszystko przez internet późnym wieczorem i przy piwie, jestem prawie pewien, że zapłaciłem ale internet mi na lotnisku nie działa więc nie mam dowodów. Według obsługi mogę zapłacić za bilet w kasie po drugiej stronie terminala. Nie zastanawiam się długo, jakby co odbiorę sobie potem podwójną zapłatę przez chargeback.
Idę do kasy a tam mi mówią, że oni to chętnie przyjmą pieniądze ale nie za lot Uralem i nie rezerwowany przez internet. Wracam do checkinu, panienka dzwoni gdzieś i mówi mi, że mam poczekać. Z biletem coś jest nie tak, ale chyba jednak jest opłacony.
Jakieś 10 minut później słyszę: maładoj cziełowiek (czyli, że niby ja, od razu można się dowartościować), idzi siuda. Bilet udało się naprawić, nadaję bagaż i idę na kontrolę bezpieczeństwa. Tu patrzą na mnie jak na idiotę jak chcę wyjąć laptopa do kontroli. Puszczają cały plecak przez skaner a ja mam wejść do czegoś przypominającego wielką białą lodówkę. Tam w środku coś bzyczy, trzeszczy a potem głos z megafonu mówi mi, ze mogę iść, kontrola bezpieczeństwa zakończona. Dalej jest już z górki, bez większych incydentów, bo o takim szczególe jak zatrzaśnięte drzwi do rękawa samolotu, które trzeba było otwierać siekierą nawet nie ma co wspominać. W końcu wchodzę do samolotu, zajmuję swoje miejsce i idę spać. W półśnie czuję tylko zapach ryby serwowanej jako poczęstunek.
Ląduję w Moskwie z planowanym opóźnieniem. Do tego dochodzi nieplanowane stanie gdzieś pośrodku lotniska z widokiem za oknem jak ten poniżej.
Dopiero dobre pół godziny później podjeżdzamy wreszcie do rękawa i mogę wyjść. Oczywiście nikt z obsługi Urala na mnie nie czeka. Idę za znakami na międzynarodowy transfer ale już na pierwszej kontroli po zerknięciu na mój boarding odsyłają mnie do checkinu w głónej hali lotniska. O złapaniu mojego samolotu do Monachium mogę zapomnieć.
Przy okienkach Urala kolejki jak po mięso za socjalizmu. Czas chyba przestać być miłym, idę prosto do biznesu, kładę mój boarding na ladzie i zerkam pytająco na dziewczynę z obsługi. Odsyła mnie do innego okienka gdzieś pod ścianą. Tam sceny iście dantejskie, praktycznie wszyscy pasażerowie mojego samolutu mieli lecieć gdzieś dalej i teraz czekają na przebookowanie swoich biletów.
Podchodzę z boku i metodą na innostrańca próbuję coś załatwić. Koniec taktycznych błędów na tym wyjeździe, rozmawiam po angielsku jednocześnie rozumiejąc co personel ustala między sobą po rosyjsku. Proponują mi lot do Monachium następnego dnia. Ja na to, że nie, ma być dziś, sami są sobie winni bo mieli szansę wysłać mnie wcześniejszym samolotem. Poza tym kończy mi się wiza i muszę dziś opuścić Rosję. Chłopaki z Urala kombinują jak mogą ale nie mogą chyba dużo bo poza opcją wylotu jutro nic nie znajdują. Robię się coraz mniej miły, zaczyna się mną zajmować sam szef obsługi tej lini na lotnisku. Rozmowa przypomina ping pong, on mi proponuje, że wylecę jutro, a ja, że chcę dziś no bo wiza, i tak parę razy. Dochodzi nawet do tego, że dzwoni gdzieś po urzędach pytając, czy przedłużą mi pozwolenie na pobyt o jeden dzień.
W sumie w innych okolicznościach przyrody chętnie zostałbym w Moskwie i z tą wizą coś by się pewnie udało załatwić ale średnio uśmiecha mi się dzwonienie to szefa z informacją, że znowu spóźnię się z powrotem z urlopu. Poza tym on jeszcze nie wie, że za miesiąc znowu znikam z pracy na dłużej...
Mówię obsłudze, że nie upieram się przy tym Monachium, może być coś innego w okolicy. Na Frankfurt nie ma miejsc, tak samo Berlin czy Zurich. W końcu jakimś cudem znajduje się jedno wolne miejsce w samolocie S7 do Dusseldorfu, wylot za godzinę. Podpisuję zgodę na zmianę miejsca przylotu i w tym momencie szef Urala mówi mi, że muszę S7 dopłacić 50 usd za bagaż. Ja mu na to, że nie, na co znowu słyszę, że mogę polecieć dzień później. Sytuacja robi się patowa, naprawdę mam ochotę wrócić z powrotem do cywilizacji więc macham ręką na tą dodatkową opłątę. Dostaję jako asystę jakiegoś chłopaka, ma mi pomóc odebrać mój bagaż i nadać go ponownie na mój nowy lot.
Idziemy razem najpierw do srogiej kobiety która po podpisaniu tony dokumentów wydaje mi mój plecak ze strefy transferowej a potem do okienka S7. Próbuję nadać bagaż i obsługa mówi mi, że mam płacić. Udaję głupiego, że niby pierwszy raz o tym słyszę i jak nie polecę to będzie bardzo źle. Wspominam coś o ogromnych odszkodowaniach i moich prawnikach. Chłopak z Urala nie wie o mojej rozmowie z jego szefem, robi się blady jak ściana i patrzy błągalnie na dziewczyny z S7. Litują się nad nim i przyjmują mój bagaż bez opłaty. A mi dają upgrade do biznes klasy.
Idę do odprawy paszportowej, odstaję swoje w kolejce a potem podchodzę do okienka. Pogranicznik inteligentnie pyta mnie czemu lecę do Dusseldorfu. Ja mu na to równie inteligentnie, że lubię niemiecką kuchnie. Na tym nasza rozmowa się kończy, po następnych pięciu minutach ogładania mojego paszportu z każdej strony i wielokrotnego skanowania mogę wreszcie opuścić Rosję.
Wydaję ostatnie ruble w sklepie wolnocłowym kupując kawior i czekoladę. Po chwili wsiadam do samolotu i dosyć szybko stwiedzam, żę bycie chamem w tym przypadku się opłaciło. Razem ze mną gdziekolwiek do Niemiec chciały lecieć jeszcze dwie osoby z opóźnionego lotu Urala. Nie kłociły się zbytnio z obsługą i odesłano je z biletem na dzień później, a w biznesie S7 były akurat dwa wolne miejsca.
Zamawiam koniak, dostaję coś do jedzenia a potem idę spać. Budzę się już po lądowaniu. W Dusseldorfie przechodzę przez błyskawiczną kontrolę dla obywateli strefy Schengeni i szybko odbieram mój bagaż. Przez apkę kupuję bilet na pociąg do domu. Wszystko działa tak sprawnie (w porównaniu z Rosją), że mam ochotę ucałować ziemię niemiecką i wyściskać celnika.
Po raz ostatni podczas tego wyjazdu wsiadam do pociągu. Jadę szybko i komfortowo, wszystko wokół jest takie nowoczesne ale w porównaniu z pociągami rosyjskimi pozbawione duszy.
Uff, jestem w domu. Ironia losu, w końcowym rozrachunku wracam wcześniej, niż gdybym leciał Turkishem, jakbu mi go nie odwołali.
-- 17 Sty 2017 02:00 --
Uprzedzając pytania: będą jeszcze dwa wpisy - coś na kształt podsumowania oraz post z cenami i informacjami praktycznymi.Epilog
Andriusza parę razy zadawał mi pytanie po jaką cholerę pcham się zimą na tą Syberię. Bo to chyba rzeczywiście nie jest podróż dla każdego. Nie dlatego, że trudno coś takiego zorganizować, logistyka jest banalnie prosta. Ani dlatego, że mówimy tu o jakichś mistycznych doznaniach, których zwykły śmiertelnik nie zrozumie.
To nie jest miejsce gdzie na każdym rogu ulicy stoi zabytek klasy zero a sam jego widok wywołuje achy i ochy wśród turystów. Muzea choć są ciekawe, to z reguły są poziom albo dwa niżej niż większość podobnych obiektów na zachodzie Europy. Krajobrazy też nie są zbyt porywające, generalnie jest biało a nawet najpiękniejszy widok ośnieżonych drzew w tajdze nudzi się po godzinie lub dwóch. Ludzie są mili i sympatyczni , tak samo jak w wielu innych krajach. Jedzenie smaczne, ale barszcz, śledzik czy pierogi to przecież żadna kulinarna egzotyka.
No więc po co?
W moim przypadku powód był prosty.To miał być taki wyjazd w starym stylu, jeszcze sprzed tanich linii i popularyzacji latania. Wyjazd leniwy, gdzie czas płynie powoli i nie trzeba się nigdzie spieszyć. Masz ochotę, to czytasz książkę, śpisz albo rozmawiasz z ludźmi, idziesz na piwo lub po prostu patrzysz przez okno - podczas parunastu albo parudziesięciu godzin w pociągu znajdzie się czas na wszystko. To zupełne przeciwieństwo jednodniowego wylotu na pizzę do Bergamo czy RTW w ciągu tygodnia (nic nie ujmując tymże). Tak jak latanie jest dla mnie środkiem, metodą na dotarcie w inne miejsce i generalnie prawie mi wszystko jedno czym i jaką trasą lecę, tak podróż pociągami na wschodzie jest celem samym w sobie. To zawsze działający sposób na relaks i oderwanie się od całego chaosu codziennego życia - czyli inna, tymczasowa wersja rzucenia wszystkiego i pojechania w Bieszczady. (Opcja na biznes: terapia odstresowująca w rosyjskich pociągach, sprzedam prawa do tego pomysłu za 50% zysków
:-)
Spędziłem w pociągach łącznie jakieś 70 godzin, przejechałem około 4000 km i trzy strefy czasowe. I pomimo braku napiętego planu zapchanego masą atrakcji ani chwilę się podczas tego wyjazdu nie nudziłem. Czy ktoś inny po takim wyjeździe będzie miał podobne odczucia czy raczej będzie tylko narzekać na tyłek bolący od siedzenia, brak internetu w pociągu czy smród skarpetek sąsiada z łóżka? To już sprawa indywidualnych preferencji, każdy musi sobie odpowiedzieć sam zanim wybierze się w taką podróż.Na koniec trochę informacji praktycznych i ceny.
Loty: WAW-SVO Lotem, za mile w M&M OVB-IST-FRA Turkiszem, za mile w M&M, lot odwołany, mam z nimi bardzo ciekawą dyskusję o odszkodowanie / zwrot kosztów OVB-LED-MUC Rossija (spółka córka Aeroflotu) 360eur w taryfie z możliwością zwrotu OVB-DME-MUC Ural Airlines 230eur w najtańszej taryfie, z bagażem nadawanym
Wszystkie przejazdy poza ostatnim byly w wagonach plackartnych (czyli dla niewtajemniczonych: bez oddzielnych przedziałów, z wnękami do spania). Do Nowosybirska były miejsca siedzące, z przedziałami. Rozkład jazdy sprawdzałem na rzd.ru, bilety kupowałem na dworcu parę dni przed odjazdem. Czasami w internecie brak już było miejsc na tańszą klasę a w kasie były. Do Tobolska i do Tomska jechałęm pociągami firmiennymi - czyli droższe ale niby lepszej jakości, choć różnicy nie widać było wcale. Są też zwykłe, tańsze pociągi ale nie pasowały mi godziny odjazdów. Często w dniu odjazdu biletów na mój pociąg nie było już wcale. Koleje rosyjskie mają jakiś program lojalnościowy ale nie miałem czasu rozgryźć szczegółów. Być może za te wszystkie przejazdy uzbierało mi się już punktów na darmowy bilet, jak się w tym rozeznam to coś tu napiszę.
Hotele:
Moskwa - Hilton Leningradskaya, kupowany w pięknych czasach jak 1EUR równe było 60RUB więc wyszło tanio. Hotel jest tuż przy Dworcu Jarosławskim, z którego odjeżdżają pociągi na wschód. Swojski kształt, to mniejsza wersja Pałacu Kultury i Nauki.
Hotele na Syberii rezerwowałem przez booking.com parę dni przed przyjazdem. Kosztowały ok 30EUR każdy, śniadanie wliczone. Były tańsze opcje ale zależało mi na centralnym położeniu i dobrym dojeździe z dworca kolejowego. No i przed oczami miałem fragmenty książki Hugo-Badera o tym jak uszczelniał okna podczas swojej podróży na Syberię, odkręcał gorącą wodę w łazience i tym sposobem podnosił temperaturę w pokoju do +10 stopni. Nie miałem ochoty na aż taki adventure i dlatego brałem raczej te lepsze hotele. Nie miałem nigdy problemu z checkinem przed południem.
Tobolsk - Hotel Georgievska - w nocy oświetlony na czerwono, wygląda trochę jak przybytek rozkoszy. Omsk - Hotel Turist - w cenie pokoju była zawartość minibaru czyli Milky Way, chipsy o smaku bekonu i piwo Baltika. Do tego po południu przy recepcji serwowano za darmo herbatę i syberyjskie ciasta Tomsk - Hotel Baston na Gercena - bardzo przyjemny i przytulny. Nie mają własnej restauracji i serwują śniadanie w pokojach. Nowosybirsk - Double Tree - byłą jakaś promocja Hiltona a do tego 5000 punktów za Vise to szarpnąłem się na hotel za 50EUR
Język: W hotelach z reguły da się dogadać po angielsku, w restauracjach często są menu w językach innych niż rosyjski. Ale bez choćby podstaw rosyjskiego zapomnieć można o bardziej ciekawych i osobistych konwersacjach z miejscową ludnością.
Karty kredytowe: Akceptowane są prawie wszędzie: na dworcach, w restauracjach, w hotelach, w sporej części muzeów; zarówno Visa jak i MC. Tylko raz podczas wyjazdu wymieniłem 100USD żeby mieć na komunikację miejską czy inne drobiazgi, starczyło mi gotówki aż do samego końca.
Internet: Wifi było w każdym hotelu, w sporej części restauracji i na dworcach. Czasami do podłączenia się potrzebny był kod sms, w niekórych przypadkach wysyłany tylko na numer rosyjski. Prosiłem wtedy jakiegoś Rosjanina o pomoc, podawali bez problemu swój nr telefonu.
Bezpieczeństwo Zero problemów. Pospolita przestępczość chyba nie istnieje, przynajmniej w zimę więc żadnych rosyjskich Sebów nie widziałem. Nie ukrywałem tego, że jestem Polakiem i nigdy nie miałęm z tego powodu żadnych nieprzyjemności. Wręcz przeciwnie, często było pozytywne zaskoczenie a potem okazywało się, że ktoś był kiedyś w Polsce handlować albo teść był u nas w wojsku albo chociaż sąsiad miał kiedyś polski samochód. W pociągu przy odejściu z mojego miejsca gdzieś na dłużej, np do restauracyjnego, brałem ze sobą mały plecak z dokumentami i pieniędzmi. Nie chciało mi się tego robić przy chodzeniu do toalety. Zaleta wagonu plackartnego jest taka, że wszyscy wszystko widzą więc kradzieże praktycznie się nie zdarzają.
Parę cen: Przejazd komunikacją - średnio 20RUB Wejście do bani w Tomsku - 300RUB Obiad w restauracji (zupa + pierogi + herbata + czasami jakiś deser) - 1000RUB plus minus ok 300, w zależności od klasy restauracji wejście do muzeum - średnio 200RUB taksówka z Nowosybirska na lotnisko - 800RUB Łączny koszt wyjazdu - nie wiem. Wpadłbym w depresję podsumowując za każdym razem ile w sumie wydaję na podróże. Ale subiektywnie było raczej tanio, coś pośrodku pomiędzy Europą a Azją Płd-wschodnią. Desperaci i fetyszyści supertaniego podróżowania pewnie zrobiliby taką trasę za połowę tego co ja, spiąc w dormach i jedząc zupki chińskie.
I na tym koniec, chyba, że macie jakieś pytania.@andypolska Ja przy wystawianiu podalem konkretne daty (2 tyg) i na ten temat dostalem wize. Zalatwiane zdalnie, wraz z voucherem i posrednictwem biura wyszlo wszystko ok 500 zl za wize. Da sie taniej ale mialem niewiele czasu i male mozliwosci manewru.
Jak byś mógł podawać jakie są ceny biletów i np te ceny jak w restauracjach w Moskwie (nie każdy był a ceny pewnie też nie wszystkie takie same
;) ) to byłbym wdzięczny.
:)
@namteH - ceny w rosyjskim Warsie i i paru restauracjach w których byliśmy w Moskwie to mniej więcej 150 - 250 RUB za zupe i jakies 300 - 600 RUB za drugie danie. W Moskwie oczywiście da się znaleźć coś tańszego jak się poszuka ale z jakością może być średnio. @ibartek - Tobolsk leży trochę z boku głównej trasy kolejowej i większość pociągów jadących na Syberię go omija a akurat ten pociąg nie. Nie jadę dalej do Uregnoya, tam chyba zupełnie nic nie ma. Napiszę coś więcej jak tylko wymyślę w jaki sposób wrócić do domu. Turkish skasował mi jutrzejszy powrót z Nowosybirska, dodzwonić się do nich nie można a wiza się kończy.
Quote:@pbak Nie jadę dalej do Uregnoya, tam chyba zupełnie nic nie maJest, jest
;). Za kilka dni ruszam, a Nowy Urengoj to tylko jeden z przystanków. Stay touch!PS Czytam z zaciekawieniem, proszę o więcej!
:-)
color1 napisał:Czytając te opisy pełne inwektyw mam nieodparte wrażenie, że autor na tą Syberie to chyba został zesłany za karę... zimą...Odmieniając zaimek określający rzeczownik rodzaju żeńskiego, w starannej polszczyźnie stosuje się formę "tę" a nie "tą" - więc poprawny zapis to "...autor na tę Syberię to chyba, został zesłany za karę...".
pbak napisał:W poczekalni trafiam na grupę młodych hokeistów, w tle gra telewizor. Pokazują program o cywilizacji kosmitów zamieszkujących głębiny Bajkału, jednego z nich wyłowiła ponoć lokalna babuleńka, przygarnęła i nazwała Aljoszą. Po paru dniach przyszła władza i zabrała Aljoszę, pozostało po nim tylko parę zdjęć i krótki amatorski film. Rosja to rzeczywiście nie kraj a stan umysłu. Az się rozpłakałem i poszukałem video.https://www.youtube.com/watch?v=rRWpKEhvYb4Jestem zbyt trzeźwy dziś...
Zeus napisał:pbak napisał:Pokazują program o cywilizacji kosmitów zamieszkujących głębiny Bajkału, jednego z nich wyłowiła ponoć lokalna babuleńka, przygarnęła i nazwała Aljoszą. Po paru dniach przyszła władza i zabrała Aljoszę, pozostało po nim tylko parę zdjęć i krótki amatorski film. Rosja to rzeczywiście nie kraj a stan umysłu.Historia jak kolegą @cccc, pojawił się z lodów Artktyki. Po kilku tygodniach przyszła władza forumowa i zabrała @cccc, pozostało po nim tylko kilka postów, parę zdjęć, i krótki film niewiadomego pochodzenia.
super relacja, mimo ze nie cierpie sniegu, dzieki Tobie Syberia laduje na mojej liscie do odwiedzin.zwlaszcza ta podroz pociagiem mnie najbardziej interesuje
:P
pbak napisał:W Tomsku jest -30 a na peronie ktoś wyskoczył z pociągu na papierosa w krótkich spodenkach i klapkach. Rosja to chyba rzeczywiście stan umysłu
;) Wspaniała wyprawa i super relacja.
Moment moment, jak większość uczestników tego forum każdą wolną chwilę wykorzystuje na podróże. Wyskoczyłem na weekend, cały czas w kilmatach zimowych ale tym razem było bardziej górzyście. Zaraz będzie dalszy ciąg relacji.
Epilog Andriusza parę razy zadawał mi pytanie po jaką cholerę pcham się zimą na tą Syberię. Bo to chyba rzeczywiście nie jest podróż dla każdego. Nie dlatego, że trudno coś takiego zorganizować, logistyka jest banalnie prosta. Ani dlatego, że mówimy tu o jakichś mistycznych doznaniach, których zwykły śmiertelnik nie zrozumie. To nie jest miejsce gdzie na każdym rogu ulicy stoi zabytek klasy zero a sam jego widok wywołuje achy i ochy wśród turystów. Muzea choć są ciekawe, to z reguły są poziom albo dwa niżej niż większość podobnych obiektów na zachodzie Europy. Krajobrazy też nie są zbyt porywające, generalnie jest biało a nawet najpiękniejszy widok ośnieżonych drzew w tajdze nudzi się po godzinie lub dwóch. Ludzie są mili i sympatyczni , tak samo jak w wielu innych krajach. Jedzenie smaczne, ale barszcz, śledzik czy pierogi to przecież żadna kulinarna egzotyka. No więc po co? W moim przypadku powód był prosty.To miał być taki wyjazd w starym stylu, jeszcze sprzed tanich linii i popularyzacji latania. Wyjazd leniwy, gdzie czas płynie powoli i nie trzeba się nigdzie spieszyć. Masz ochotę, to czytasz książkę, śpisz albo rozmawiasz z ludźmi, idziesz na piwo lub po prostu patrzysz przez okno - podczas parunastu albo parudziesięciu godzin w pociągu znajdzie się czas na wszystko. To zupełne przeciwieństwo jednodniowego wylotu na pizzę do Bergamo czy RTW w ciągu tygodnia (nic nie ujmując tymże). Tak jak latanie jest dla mnie środkiem, metodą na dotarcie w inne miejsce i generalnie prawie mi wszystko jedno czym i jaką trasą lecę, tak podróż pociągami na wschodzie jest celem samym w sobie. To zawsze działający sposób na relaks i oderwanie się od całego chaosu codziennego życia - czyli inna, tymczasowa wersja rzucenia wszystkiego i pojechania w Bieszczady. (Opcja na biznes: terapia odstresowująca w rosyjskich pociągach, sprzedam prawa do tego pomysłu za 50% zysków
:-)Spędziłem w pociągach łącznie jakieś 70 godzin, przejechałem około 4000 km i trzy strefy czasowe. I pomimo braku napiętego planu zapchanego masą atrakcji ani chwilę się podczas tego wyjazdu nie nudziłem. Czy ktoś inny po takim wyjeździe będzie miał podobne odczucia czy raczej będzie tylko narzekać na tyłek bolący od siedzenia, brak internetu w pociągu czy smród skarpetek sąsiada z łóżka? To już sprawa indywidualnych preferencji, każdy musi sobie odpowiedzieć sam zanim wybierze się w taką podróż.
W 2015 zafundowalem sobie 3-tyg. wycieczke paciagami z Szanghaiu do Moskwy (prawie 10000 km), najpierw chinskimi pociagami, a od Mongolii rosyjskim. Bylem w maju, ale wrazenia niesamowite!Mialem pewnie troche komfortu, przedzialy do wlasnej dyspozycji.
:-)Przezyc Syberie zima, to jednak nie to samo i z checia odwiedze w okresie zimowym.Nie zapomne jednak moich przezyc podrozy pociagiem w ZSRR, jeszcze za czasow glebokiej komuny, to byly czasy...Pozdrawiam.
@pbak - świetna relacja + doskonale rozumiem i podzielam Twoją motywację. "Twoja" Syberia idealnie wpisuje się w klimat wyjazdów, który mnie obecnie najbardziej pociąga.
Na koniec trochę informacji praktycznych i ceny.Loty:WAW-SVO Lotem, za mile w M&MOVB-IST-FRA Turkiszem, za mile w M&M, lot odwołany, mam z nimi bardzo ciekawą dyskusję o odszkodowanie / zwrot kosztówOVB-LED-MUC Rossija (spółka córka Aeroflotu) 360eur w taryfie z możliwością zwrotuOVB-DME-MUC Ural Airlines 230eur w najtańszej taryfie, z bagażem nadawanymPociągi:Moskwa - Tobolsk 4500RUBTobolsk - Omsk 1500RUBOmsk - Tomsk 2400RUBTomsk - Nowosybirsk 480 RUBWszystkie przejazdy poza ostatnim byly w wagonach plackartnych (czyli dla niewtajemniczonych: bez oddzielnych przedziałów, z wnękami do spania). Do Nowosybirska były miejsca siedzące, z przedziałami.Rozkład jazdy sprawdzałem na rzd.ru, bilety kupowałem na dworcu parę dni przed odjazdem. Czasami w internecie brak już było miejsc na tańszą klasę a w kasie były. Do Tobolska i do Tomska jechałęm pociągami firmiennymi - czyli droższe ale niby lepszej jakości, choć różnicy nie widać było wcale. Są też zwykłe, tańsze pociągi ale nie pasowały mi godziny odjazdów. Często w dniu odjazdu biletów na mój pociąg nie było już wcale. Koleje rosyjskie mają jakiś program lojalnościowy ale nie miałem czasu rozgryźć szczegółów. Być może za te wszystkie przejazdy uzbierało mi się już punktów na darmowy bilet, jak się w tym rozeznam to coś tu napiszę. Hotele:Moskwa - Hilton Leningradskaya, kupowany w pięknych czasach jak 1EUR równe było 60RUB więc wyszło tanio. Hotel jest tuż przy Dworcu Jarosławskim, z którego odjeżdżają pociągi na wschód. Swojski kształt, to mniejsza wersja Pałacu Kultury i Nauki. Hotele na Syberii rezerwowałem przez booking.com parę dni przed przyjazdem. Kosztowały ok 30EUR każdy, śniadanie wliczone. Były tańsze opcje ale zależało mi na centralnym położeniu i dobrym dojeździe z dworca kolejowego. No i przed oczami miałem fragmenty książki Hugo-Badera o tym jak uszczelniał okna podczas swojej podróży na Syberię, odkręcał gorącą wodę w łazience i tym sposobem podnosił temperaturę w pokoju do +10 stopni. Nie miałem ochoty na aż taki adventure i dlatego brałem raczej te lepsze hotele. Nie miałem nigdy problemu z checkinem przed południem. Tobolsk - Hotel Georgievska - w nocy oświetlony na czerwono, wygląda trochę jak przybytek rozkoszy.Omsk - Hotel Turist - w cenie pokoju była zawartość minibaru czyli Milky Way, chipsy o smaku bekonu i piwo Baltika. Do tego po południu przy recepcji serwowano za darmo herbatę i syberyjskie ciastaTomsk - Hotel Baston na Gercena - bardzo przyjemny i przytulny. Nie mają własnej restauracji i serwują śniadanie w pokojach. Nowosybirsk - Double Tree - byłą jakaś promocja Hiltona a do tego 5000 punktów za Vise to szarpnąłem się na hotel za 50EURJęzyk:W hotelach z reguły da się dogadać po angielsku, w restauracjach często są menu w językach innych niż rosyjski. Ale bez choćby podstaw rosyjskiego zapomnieć można o bardziej ciekawych i osobistych konwersacjach z miejscową ludnością. Karty kredytowe:Akceptowane są prawie wszędzie: na dworcach, w restauracjach, w hotelach, w sporej części muzeów; zarówno Visa jak i MC. Tylko raz podczas wyjazdu wymieniłem 100USD żeby mieć na komunikację miejską czy inne drobiazgi, starczyło mi gotówki aż do samego końca.Internet:Wifi było w każdym hotelu, w sporej części restauracji i na dworcach. Czasami do podłączenia się potrzebny był kod sms, w niekórych przypadkach wysyłany tylko na numer rosyjski. Prosiłem wtedy jakiegoś Rosjanina o pomoc, podawali bez problemu swój nr telefonu. BezpieczeństwoZero problemów. Pospolita przestępczość chyba nie istnieje, przynajmniej w zimę więc żadnych rosyjskich Sebów nie widziałem. Nie ukrywałem tego, że jestem Polakiem i nigdy nie miałęm z tego powodu żadnych nieprzyjemności. Wręcz przeciwnie, często było pozytywne zaskoczenie a potem okazywało się, że ktoś był kiedyś w Polsce handlować albo teść był u nas w wojsku albo chociaż sąsiad miał kiedyś polski samochód. W pociągu przy odejściu z mojego miejsca gdzieś na dłużej, np do restauracyjnego, brałem ze sobą mały plecak z dokumentami i pieniędzmi. Nie chciało mi się tego robić przy chodzeniu do toalety. Zaleta wagonu plackartnego jest taka, że wszyscy wszystko widzą więc kradzieże praktycznie się nie zdarzają. Parę cen:Przejazd komunikacją - średnio 20RUBWejście do bani w Tomsku - 300RUBObiad w restauracji (zupa + pierogi + herbata + czasami jakiś deser) - 1000RUB plus minus ok 300, w zależności od klasy restauracjiwejście do muzeum - średnio 200RUBtaksówka z Nowosybirska na lotnisko - 800RUBŁączny koszt wyjazdu - nie wiem. Wpadłbym w depresję podsumowując za każdym razem ile w sumie wydaję na podróże. Ale subiektywnie było raczej tanio, coś pośrodku pomiędzy Europą a Azją Płd-wschodnią. Desperaci i fetyszyści supertaniego podróżowania pewnie zrobiliby taką trasę za połowę tego co ja, spiąc w dormach i jedząc zupki chińskie. I na tym koniec, chyba, że macie jakieś pytania.
Świetna relacja ! Wspaniale to się czyta . A powiedz mi , jak na dzień dzisiejszy wygląda wiza ? Tzn. na jaki okres jest wystawiana i przy okazji jaka jest jej cena ?
@andypolska Ja przy wystawianiu podalem konkretne daty (2 tyg) i na ten temat dostalem wize. Zalatwiane zdalnie, wraz z voucherem i posrednictwem biura wyszlo wszystko ok 500 zl za wize. Da sie taniej ale mialem niewiele czasu i male mozliwosci manewru.
Prolog - Moskwa
Parę dni w stolicy Imperium Zła spędzone na włóczeniu się po muzeach, załatwianiu biletów na pociąg i planowaniu trasy na Syberii.
W Moskwie temperatura w okolicach zera, pada deszcz ze śniegiem, wszędzie błoto, spodnie brudne po przejściu kawałka po chodniku. Słynna rosyjska zima gdzieś się schowała, jak podbijać ten kraj to tylko teraz. Przy takiej pogodzie Napoleon i Adolf nie mieliby większych problemów, żeby zdobyć i utrzymać to miasto.
Aura nie zachęca do aktywności na świeżym powietrzu więc trzeba chować się pod dach. Zaczynam od Muzeum Kosmosu, ciekawa cześć ekspozycji poświęcona jest zwierzętom (Łajka i jej koleżanki wszystkie były kundlami łapanymi na ulicach Moskwy, przyzwyczajone były do niedojadania i ciężkich warunków przez co idealne nadawały się do pierwszych lotów - sporo z tych lotów było w jedną stronę, jak to eufemistycznie ujęto "plan nie przewidywał powrotu psa na Ziemie")
Potem jest panorama bitwy pod Borodino, nie dorasta do pięt tej we Wrocławiu ale muzeum jest ciekawe. Przy okazji wynajduję ciekawą apkę z audioprzewodnikami po Moskwie (i nie tylko), izi.travel jakby ktoś pytał.
Dalej idzie klasyka: Kreml (super wystawa diamentów i powozów królewskich), Włodek w mauzoleum (mniejszy i bardziej plastikowy w porównaniu z tym, którego widziałem 10 lat temu, pewnie podmienili lalkę na nową), cerkwie, gorąca herbata w GUMie, Galeria Trietiakowska, stacje metra, muzeum ikon itd.
Najciekawsze jest chyba muzeum Gułagu, z paru powodów. Położone z dala od wszystkich innych atrakcji i w sumie bardzo małe pokazuje, że Rosjanie jeszcze nie do końca uporali się ze swoją historią najnowszą. Eksponatów mało, za to robią wrażenie - drzwi z więzień, mapy obozów, drobne przedmioty należące do skazanych, oryginalne filmy.
A na koniec przymusowe 1.5 dnia w hotelu, pogoda mnie rozłożyła, złapałem gorączkę i musiałem kurować się lokalną wersją "fierweksu".
Sylwester miał być na Placu Czerwonym ale wszystko zagrodzili, policja nie przepuszczała nikogo bez przepustki a przepustki nie dało się dostać. Skończyło się na oglądaniu seriali w pokoju hotelowym połączone z piciem włoskiego wina musującego - dostaliśmy je za darmo przy check-inie.
1 stycznia odwożę drugą połowę na lotnisko, wracam do miasta, próbuję znaleźć jakąś otwartą knajpę z jedzeniem a wieczorem jadę na Dworzec Jarosławski. Przy wejściu kontrola jak na lotnisku, skanowanie bagażu i rewizja osobista. Ogólna atmosfera paranoi, czekając na pociąg ładuję sobie telefon, plecak stoi parę metrów ode mnie i co chwila podchodzi jakiś mundurowy pytając czyje to rzeczy. Patrole policji często legitymują ludzi z niesłowiańskimi rysami twarzy za to kompletnie ignorują pijanych po sylwestrowej zabawie Rosjan śpiących w poczekalni. Koło mnie stoi pracownik ochrony i też ładuje swoją komórkę. Narzeka na nastolatki, które parę godzin wcześniej rozwaliły kontakty elektryczne w poczekalni (jak? przy tym permanentnym monitoringu policji??) i teraz działają tylko dwa. Przy czym "gniazdko" jest jedynym normalnym słowem, którego użył, reszta to przekleństwa. Odświeżenie potocznego rosyjskiego dobrze mi zrobi przed podróżą na prowincje.
Pociąg mam o 16:50, podstawiają go wcześniej więc biorę plecak i idę na peron.
Rozdział 1 - Na wschód.
Znajduję mój wagon, daję 'prowadnicy' bilet i paszport i wchodzę do środka. Wszystko nowe, pociąg chyba prosto z fabryki. Czyste toalety, gniazdka elektryczne pod stołem, automatycznie otwieranie drzwi; wot tiechnika. Ludzi mało, pewnie 1. stycznia jakoś niewiele osób ma ochotę na podróżowanie.
Pociąg rusza zgodnie z planem, rozkładam swoje rzeczy, biorę pieniądze i idę do restauracyjnego. Tam mam pierwszą bolesną styczność z rosyjskim stylem dekorowania wnętrz. Siedzenia w wagonie zielone, podłoga brązowa, wyszło z tego klasyczne barejowskie g.... w lesie, do tego przybrane łańcuchami świątecznymi. Do kompletu jest jeszcze lokalne disco z głośników.
Zamawiam śledzia i barszcz. Wódki nie ma (w sumie nie wiem, czy kiedykolwiek w rosyjskich pociągach była w sprzedaży, próbowałem tylko w kazachskich) więc niech będzie herbata. Wszystko nawet smaczne, cenowo porównywalne z jedzeniem w restauracjach w Moskwie.
W międzyczasie pociąg zatrzymuje się na pierwszej stacji. Po skończonym jedzeniu próbuję wrócić na swoje miejsce i okazuje się, że jestem w pułapce. Na postoju wyłączono automatyczne drzwi między wagonami a drzwi z restauracyjnego na zewnątrz zamknięte na cztery spusty. Kelnerki szukają klucza, coś znajdują ale okazuje się, że nie pasuje. Ciekawe jak do tego mają się przepisy przeciwpożarowe. Postój planowany na 50 minut więc z braku lepszych alternatyw siadam z powrotem za stołem i zamawiam piwo. Jedna z kelnerek pyta mnie skąd jestem i mówi, że wyglądam na Polaka. Nie wiedziałem, że mam zachodniosłowiańskie rysy twarzy i w sumie do tej pory nie wiem, czy to był komplement.
Dosiada się do mnie chłopak, który też utkwił w restauracyjnym. Dla niego wyglądałem pewnie bardziej swojsko bo zdziwił się gdy usłyszał, że nie jestem Rosjaninem. Przy piwie, herbacie i czekoladzie rozmawiamy przez parę następnych godzin o wszystkim i o niczym, głównie o kobietach. Mój towarzysz pokłócił się właśnie ze swoją dziewczyną i w ramach protestu 31. grudnia pojechał pociągiem do znajomych do Moskwy - 6 godzin w jedną stronę! Teraz wraca do domu i zbiera argumenty na poważną rozmowę ze swoją drugą połową. Taka rosyjska pociągowa jedniodniówka.
Koło 22 wracam do siebie do wagonu. Po drodze widać, że jedziemy na wschód, śnieg pomiędzy wagonami powoduje, że pare razy prawie się wywracam. Moskiewska odwilż pozostała na zachodzie, tu jest już prawdziwa zima.
Dzień następny to głównie spanie, czytanie, słuchanie audiobooków i picie herbaty. W końcu dochodzi godzina 23. Czasu moskiewskiego, bo taki funkcjonuje w pociągach dalekobieżnych i na dworcach, niezależnie od czasu lokalnego. Wychodzi z tego czasami niezły miszmasz, przez całą podróż mam z tego powodu jeden zegarek ustawiony na czas stolicy a drugi przesuwam zgodnie ze zmianami stref czasowych.
Zatrzymujemy się w Ekaterinburgu. Pierwotnie miałem tu zostać przez parę dni ale potem zmieniłem plany i jadę dalej. W kasach nie było niestety biletów na to samo miejsce (choć pociąg cały czas pustawy) więc dokupiłem sobie nowe w innym wagonie. Żegnam się z prowadnicą, biorę swoje rzeczy i peronem idę na koniec pociągu, gdzie ma być moje nowe miejsce.
Ostatni wagon ma nr 10, mój na nowym bilecie ma nr 17. Pięknie. Obok mnie, bez większych objaw stresu stoją spokojnie inni podróżni więc próbuję sie nie przejmować i czekam z nimi. Parę minut później podjeżdżają trzy dodatkowe wagony, zgodnie z logiką ... mające numbery 15, 16 i 17. Wsiadam do ostatniego, znajduje moje łóżko, odbieram nową pościel od nowej prowadnicy i prawie od razu zasypiam.
Dzień kolejny, 6 rano (albo 9 czasu lokalnego). Za oknem ciemno jak w środku nocy. Zatrzymujemy się w Tobolsku, tu wysiadam, po 38 godzinach spędzonych w pociągu.@namteH - ceny w rosyjskim Warsie i i paru restauracjach w których byliśmy w Moskwie to mniej więcej 150 - 250 RUB za zupe i jakies 300 - 600 RUB za drugie danie. W Moskwie oczywiście da się znaleźć coś tańszego jak się poszuka ale z jakością może być średnio.
@ibartek - Tobolsk leży trochę z boku głównej trasy kolejowej i większość pociągów jadących na Syberię go omija a akurat ten pociąg nie. Nie jadę dalej do Uregnoya, tam chyba zupełnie nic nie ma.
Napiszę coś więcej jak tylko wymyślę w jaki sposób wrócić do domu. Turkish skasował mi jutrzejszy powrót z Nowosybirska, dodzwonić się do nich nie można a wiza się kończy.Rozdział 2 - Tobolsk, dzień pierwszy
Stacja kolejowa w Tobolsku położona jest w środku niczego - dookoła las i tylko na horyzoncie widać jakies domu i kominy. Podjeżdża autous miejski, wchodzę do środka i kupuję bilet u konduktora. Ze mną wsiada jakiś inny miejscowy podróżny i z mostu mówi, że nie ma pieniędzy na przejazd - konduktor machą ręką i pozwala mu jechać. Też mogłem tak zrobić, byłbym 20 rubli do przodu.
Pół godziny i jedną przesiadkę później docieram do swojego hotelu w centrum miasta. Pora wczesna ale bez większych problemów dostaję pokój. Recepcjonistka w kusej sukience i butach na wysokim obcasie idzie ze mną przez śnieg, żeby pokazać drogę do drugiego budynku, w którym będę spał.
Tobolsk to pierwsza stolica Syberii i jedno z jej ładniejszych miast. Główną atrakcją jest murowany kreml, jedyny w okolicy tysiąca kilometrów. Obok rozpościera się nowe miasto, stare położone jest w dolinie u podnóża skały. W oddali widać zamarzniętą rzekę po której jeżdżą samochody.
W tym mieście przecinały się kiedyś szlaki handlowe prowadzące ze wschodu na zachód i na południe. Nieopodał znajdowała się dawna tatarska stolica i dzięki temu wszystkiemu Tobolsk był jedny, z bardziej kosmopolitycznych miast rosyjskiej części Azji.
Temperatura przyjemna, -7 stopni. Wszystko dookoła białe, chmury na niebie, przez które ledwo prześwituje słońce, mury kremla i śnieg na ziemi.
Na pierwszy dzień zaplanowałem chodzenie po muzeach, głównie o historii podboju i rozwoju Syberii, carach z dynastii Romanowów (ostatni był tu internowany po rewolucji wraz z rodziną) oraz po starym więzieniu.
To ostatnie jest chyba najciekawsze, działało już za czasów carskich i nie było chyba aż tak straszne skoro więźniowie mieli do swojej dyspozycji nawet synagogę, meczet, zbór protestancki albo katolicką kaplice, w zależności od swoich preferencji. Skazańcom golono połowę głowy. Dzięki temu nawet jak uciekli to i tak przez dłuższy czas wiadomo było skąd oni, niezarośnięta część czaszki opala się szybciej niż ta owłosiona a nie da się szybko zapuścić włosów, żeby przykryć różnicę w kolorze skóry. Prosta i skuteczna metoda.
Po rewolucji nowa władza przejęła stary budynek nie zmieniając jego przeznaczenia. Warunki pogorszyły się znacznie a rozstrzelania pod okolicznym murem były o wiele częstsze. Przybytek został zamknięty po upadku Sojuza.
Wieczorem wracam do hotelu. W pokoju gorąco, kaloryfer działa na pełną moc i nie daje się wyłączyć. Na noc otwieram okno, inaczej w środku możnaby się udusić. W telewizji wiadomości rosyjskie. Główne informacje dnia to przypomnienie zajść sylewstrowych rok temu w Kolonii, nasze rodzime zamieszki w Ełku oraz rosyjscy lekarze niosący pomoc ludności cywilnej w Syrii. Ciekawy dobór tematów.Rozdział 3 - Tobolsk, dzien drugi
Idę na śniadanie ale z rzeczy dających się zjeść jest tylko jajko na twardo. Reszta to jakaś wędlina niewiadomego pochodzenia, pseudo-sałatka mająca chyba parę miesięcy i owsianka o niezbyt zachęcającej konststencji. Zjem na mieście.
Wychodzę na zewnątrz i po chwili wiem, że popełniłem taktyczny błąd. Temperatura spadła do -20 stopni, zimno jak cholera. Muzea trzeba było zostawić na dziś a spacer po starym mieście zrobić wczoraj. Nie poddaję się i ruszam w miasto, daje się iść chyba, że zawieje mocniej wiatr i wtedy prawie nie daje się oddychać a nos od razu zamarza. Gorzej ze zdjęciami, bez rękawiczek da się wytrzymać tylko parę sekund i w tym czasie wyjąć aparat, ustawić, pstryknąć i schować go z powrotem, żeby nie padła bateria.
Trasę spaceru dziele na etapy, od cerkwi do cerkwi, po drodze jakaś kawiarnia albo sklep, żeby tylko móc się trochę ogrzać. Po drodze jest nawet jedno muzeum, które umknęło mi wczoraj - historia prawosławia na Syberii. Może być, wszedłbym nawet do muzeum koników polnych, byle by w środku było ciepło. Szatniarka pociesza mnie, że jutro będzie gorzej, temperatura ma spaść do -40.
Historia prawosławia okazuje się nie być wcale taka nudna, niby tylko dwie sale ale ze sporą ilością starych zdjęć oraz ikon zniszczonych podczas "prześladowań religijnych".
Rosjanie mają chyba niezłe rozdwojenie albo roztrojenie jaźni. Nie było nigdzie napisane wprost, że te prześladowania były głównie za wujka Stalina, tak jakby jeszcze nie można było o tym mówić otwarcie. Za to pod murem moskiewskiego Kremla grób Słońca Narodów był wręcz zawalony kwiatami, podczas gdy na sąsiednich były tylko jakieś nędzne plastikowe wiechecie. Ostatni car Rosji z rodziną traktowani są praktycznie jak święci prawosławni, w muzemum wystawione były nawet modlitwy o ich wstawiennictwo. A równocześnie władza, która ich obaliła i zamordowała uważana jest za postępową no i oczywiście za socjalizmu było lepiej. Biez wodki nie razbieriosz.
A propos, wódki, robi się naprawdę zimno więc idę coś zjeść i się ponownie rozgrzać.
Wieczorem biorę plecak i wracam na dworzec kolejowy. Rzeczywiście chyba idzie ochłodzenie, w ciągu 10 minut czekania na autobus temperatura spadła z -23 do -25 stopni, miałem zbyt zmarznięte ręce, żeby uwiecznić tą drugą wartość.
Przy wejśćiu na dworzec w Tobolsku podobna procedura i kontrola bezpieczeństwa jak w Moskwie. Przynajmniej w teorii, tzn. jest bramka, wykrywacz metali a obok przy stoliku siedzi umundurowana kobieta słusznej postury i coś pisze w swoim kajecie. Przechodzę przez bramkę, lampki zapalają się jak na choince, wszystko zaczyna buczeć. Policjantka jakoś się nie przejmuje i nie odrywa się od pisania. To i ja się nie przejmuję i idę dalej; stoliczna paranoja ustąpiła chyba miejsca prowincjonalnemu lenistwu.
Do odjazdu mam jeszcze parę godzin, spędzone na oglądaniu filmów na laptopie i tłumaczeniu dworcowemu pijaczkowi, że nie dam mu pieniędzy na wódkę.
Po północy podjeżdża mój pociąg, wsiadam i ruszam do Omska.
Z powrotem wyszlo dosyc ciekawie, wiecej szczegolow w jednym z pozniejszych odcinkow.Pozniej zerknalem, mowisz pewnie o Drodze Umarlych? Ale to juz wyzszy poziom organizacji bo z transportem to tam raczej ciezko.Rozdział 4 - Omsk
Do Omska miałem wcale nie jechać ale takie a nie inne ustawienie rozkładu jazdy nie pozwoliło mi uniknąć jednej nocy w tym mieście. Prawie całą drogę w pociągu spałem i obudziłem się dopiero po południu czasu miejscowego. Kolejny taktyczny błąd, w tym samym wagonie jechała jakaś wycieczka rosyjskich cheerleaderek, sąsiad z łóżka obok twierdził, że było na co popatrzeć. Już wysiadły, więc pozostaje tylko podziwiać widoki za oknem.
Omsk jest o wiele większy od Tobolska i widać to od razu po wyjściu z dworca. Po pierwsze: są trolejbusy, jednym z nich pojadę zaraz do hotelu. Po drugie: są prostytutki, albo przynajmniej jedna, która od razu wyłowiła mnie z tłumu wysiadających i prosto z mostu zapytała: "Sieks chocziesz?"
Ale poza tym w Omsku nie ma raczej nic specjalnie wartego uwagi. Opisy atrakcji turystycznych wyglądają średnio więc pobyt w tym mieście ograniczył się głównie do wizyt w obiektach gastronomicznych.
Upał, -1 stopień i po raz pierwszy od początku wyjazdu słońce. Na ulicach sporo samochodów z kierownicą z prawej strony, ich import z Japonii to niezły interes.
Pierwszego dnia z powodu późnej pory za dużo nie daje się zobaczyć; wprowadzam się do hotelu, oglądam zachód słońca nad zamarzniętą rzeką a potem idę na kolacje do pobliskiej restauracji i spacer po mieście.
Drugiego dnia pobytu w chwili słabości i przypływie chęci na zwiedzanie przeszedłem się nawet na drugi brzeg rzeki do ponoć najładniejszej świątyni w Omsku. Z zewnątrz wyglądała nawet ładnie, za to w środku wszystko ślicznie pomalowane białą farbą na tle której lśnia sztuczno-złote ikony. Czyli generalnie mówiąc atrakcja raczej średnia.
Nie pozostawało nic innego jak:
Wieczorem po raz kolejny pakuję swoje rzeczy i jadę na dworzec, przede mną ostatnia dłuższa podróz pociągiem. Wchodzę do ogromnego budynku o kolorze dziwnie-zielonym (architekci mieli chyba ograniczony wybór farb, prawie wszystkie większe stacje są albo takie, albo łososiowe, w drodze wyjątku żółte albo białe).
W poczekalni trafiam na grupę młodych hokeistów, w tle gra telewizor. Pokazują program o cywilizacji kosmitów zamieszkujących głębiny Bajkału, jednego z nich wyłowiła ponoć lokalna babuleńka, przygarnęła i nazwała Aljoszą. Po paru dniach przyszła władza i zabrała Aljoszę, pozostało po nim tylko parę zdjęć i krótki amatorski film. Rosja to rzeczywiście nie kraj a stan umysłu.
Nie dane było mi obejrzenie programu do końca więc nie wiem, czy historia skończyła się happy endem. Podjeżdża mój pociąg, jak zwykle punktualnie, wsiadam i ruszam w kolejną daleką podróż.Rozdział 5 - dalej na wschód
Ostatni dłuższy przejazd pociągiem zapowiada się od samego początku bardzo ciekawie. Wchodzę do wagonu, znajduje swoje miejsce i rozkładam rzeczy. Przychodzi Andriusza - chłop dwa razy taki jak ja, w koszulce hokeisty i z tatuażami na rękach. Ma łóżko nade mną, będziemy zdani na siebie przez następnych paręnaście godzin więc szybko zaczynamy rozmowę.
Andriusza jedzie wraz z grupą znajomych na sezonowe roboty. To znaczy, jak co roku jadą daleko na północ i tam przez trzy albo cztery miesiące stawiają trakcje elektryczną, remontują budynki albo robią cokolwiek innego się im nawinie. Praca jak praca a zarobek niezły, mówi mi.
Nie bardzo jest w stanie zrozumieć motyw mojego wyjazdu, chyba trochę go bawi sama idea zimowego jeżdżenia po Syberii w celu innym niż zarobkowy. Każdemu swojemu znajomemu z wagonu, a przechodzi ich koło nas sporo, przedstawia mnie: "to jest Pasza z Polski, przyjechał do nas, żeby zobaczyć snieg".
Gdzie sporo Rosjan tam i wódka. Butelka pojawia się szybko, konspiracyjnie schowana przed prowadnicą pod materacem ale pomimo tego i pomimo upalnych temperatur w wagonie cały czas zimna. (na zdjęciu poniżej część systemu grzewczego w pociągu, pali się tu węglem).
Sądząc po twarzach niektórych podróżnych to nie pierwsza ich kolejka podczas tej podróży, oczy są już trochę mętne a i język powoli się plącze. Pijemy z kubka i zagryzamy kurczakiem, mandarynkami i domowymi pierożkami.
Rozmowy w rosyjskich pociągach bardzo szybko przechodzą na dosyć osobiste tematy, nawet bez alkoholu. Dowiaduję się, że jeden ze znajomych Andriuszy w młodości sporo chuliganił (ale, jak podkreślił, nikogo nie zabił...) ale teraz jest już porządny. Inny pokazuje mi na komórce zdjęcia ryb jakie złowił, samochodu ciężarowego zakopanego po dach w śniegu oraz fotki rodziny - w tej właśnie kolejności. Kobieta z łóżka obok (nie piła ale dzielnie znosiła nasze towarzystwo) zaczyna mówić o problemach jakie miała z powodu niemieckiego pochodzenia swojej matki.
Sytuacja z upływem czasu robi się coraz bardziej surrealistyczna. Mam przekazać ministrom NATO, żeby byli bardziej przyjaźni w stosunku do Rosji. Ktoś przegląda Spiegla, którego miałem ze sobą, pokazuje mi zdjęcie z jakiegoś reportażu o Pakistanie (kobiety w czadorach tłoczą się przed relikwią Mahometa) i pyta, czy tak jest teraz w Europie. Ktoś inny nagrywa na swój telefon przesłanie dla mudżahedinów (?!?) o tym, jak należy żyć.
Nie wiem, o której poszliśmy spać. Budzimy się rano, o wschodzie słońca, pakujemy swoje rzeczy i wysiadamy w Tomsku. Chłopaki jadą jeszcze "kawałek dalej" samochodem, to znaczy 1000km na północ. Dla nas to kawał drogi, na Syberii to przysłowiowy rzut beretem. Odległość jest tu pojmowana zupełnie inaczej, temperatury też. W Tomsku jest -30 a na peronie ktoś wyskoczył z pociągu na papierosa w krótkich spodenkach i klapkach.
Żegnam się z Andriuszą i jego znajomymi i idę w miasto.Ooooo, to właśnie to!
@pawelos uwierz mi, jak na moją małomówność to i tak tworze tu niezłą epopeję i staram się jak mogę :)Rozdział 6 - Tomsk, dzień pierwszy.
Pójście w miasto zaczynam od znalezienia swojego hotelu. Parę przystanków trolejbusem a potem krótki spacer. I już po chwili widzę, że Tomsk to śliczne miasto - jedno z niewielu na Syberii gdzie w takiej ilości i takim dobrym stanie zachowała się stara drewniana zabudowa. Parterowe albo piętrowe domki, niektóre proste, inne z finezyjnie rzeźbionymi ozdobami. Niektórwe pięknie odnowione i pomalowane, inne są już opuszczone przez lokatorów i powoli się walą.
Melduję się w hotelu, bez problemu dostaję pokój, zostawiam rzeczy i ruszam w dalszą część spaceru po mieście.
To najzimniejszy dzień podczas całego wyjazdu ale chyba zwiększyła mi się tolerancja na temperaturę bo jakoś mi to mniej przeszkadza. Może poza stopami, pomimo założenia dwóch par skarpetek palce marzną i drętwieją i głównie przez to od czasu do czasu znajduję gdzieś jakąś kawiarnie albo restauracje, żeby się ogrzać.
Dziś jest prawosławne Boże Narodzenie - co o tyle komplikuje sprawę, że lokalne muzea są zamknięte. A szkoda, nastawiałem się szczególnie na zobaczenie więzienia NKWD.
Chodzę sobie dalej po mieście, zaczynam uważnie patrzeć pod nogi. W niektórych miejscach rury z ciepłą wodą są tyż pod powierzchnią, tam śnieg jest roztopiony i jedyne niebezpieczeństwo to rozdeptanie grzejących się tam gołębi. Ale gdzie indziej chodniki są oblodzone i bardzo łatwo się poślizgnąć. Doznaję olśnienia i już wiem dlaczego tak szybko marzną mi stopy - w jednym z butów rozeszły się szwy. Trzeba będzie iść na nieplanowane zakupy. Paręset metrów dalej przeznaczenie stawia na mojej drodze sklep obuwniczy - "Martin Bester - europejskie obuwie po przystępnej cenie". Marki nie znam ale jakościowo wygląda to nieźle a przy -30 stopniach się nie wybrzydza. Później internet potwierdzi, że te buty rzeczywiście są europejskie, szyją je w Serbii.
Po zakupach nie ma już żadnych problemów z dalszą wędrówką. Chodzę po mieście i uświadamiam sobie dziwne rzeczy. Na przykład to, że jest tu wyjątkowo dużo kwiaciarni czynnych 24h na dobe. Widocznie tutejsi mężczyźni muszą często za coś przepraszać.
Zapada zmierzch i Tomsk robi się jeszcze bardziej magiczny. Poza głównymi ulicami latarnie świecą słabo albo wcale, półmrok połączony ze bielą śniegu tworzy bardzo przyjemną kombinacje, dodaj do tego drewniane domy i czuję się jakbym cofnął się do XIX wieku.
W miejskim parku widowisko z cyklu światło i dźwięk i zupełnie inny klimat. Lokalna wersja konkursu rzeźb lodowych, jest Baba Jaga z Jasiem i Małgosią, niedźwiedzie, rycerze i inne bajkowe postacie.
Wieczorem planuję pójść do bani ale jest zamknięta z powodu Świąt. Czynna ponownie od jutra wcześnie rano. Zaszedłem daleko więc z powrotem łapię tramwaj (model - wczesne lata 50. ubiegłego wieku, wygląda jakby szwagier połatał go żelaznymi płytami ze złomu i wyklepał młotkiem - ale cały czas jeździ). Wracam do hotelu i kładę się spać. Jutro będzie długi dzień.Rozdział 7 - Tomsk, dzień drugi
Wstaję o 7 rano, w hotelu serwują mi śniadanie do łózka. Jem omlet, popijam herbatą i sprawdzam parę rzeczy w internecie. Szybko przechodzi mi ochota na jedzenie. Lotnisko w Stambule zawalone śniegiem bardziej niż Tomsk, Turkish odwołał mój jutrzejszy lot powrotny. Dzwonię na ich call center, próbuję też z Miles & More (kupiłem bilet za mile) ale nikt nie odbiera. Jest środek nocy w Europie. Sprawdzam szybko inne połączenia, ceny są z kosmosu. Udaję się znaleźć coś przez Petersburg do Monachium jakąś linią-córką Aeroflotu. Rezerwuję bilet z możliwością darmowego zwrotu, jakby co mam czym wrócić a gdy Turkish albo M&M coś później wymyślą to zawsze mogę odwołać tą rezerwację.
W dobrym humorze ruszam do bani. 9 rano, na dworze półmrok i ani żywej duszy na ulicach.
W bani ruch też niewielki, widocznie wszyscy dochodzą jeszcze do siebie po wczorajszym świętowaniu. Wchodzę do męskiej części, zostawiam ubranie w szatni, biorę witki, wkładam na głowę wełnianą czapę i idę stawić czoła gorącu.
Upał to mało powiedziane, w środku jest prawdziwe piekło. Na moje wyczucie sporo ponad 100 stopni a do tego co chwila ktoś leje wodę na gorące kamienie. Nie da się wytrzymać dłużej niż parę minut, machanie witkami w powietrzu wywołuje dodatkowe fale ciepła. Wyskakuje jak oparzony pod lodowaty prysznic żeby dojść do siebie.
Mózg zaczyna znowu pracować, widzę że lokalsi też nie siedzą w bani długo, tak samo jak ja wchodzą na chwilę i po minucie albo dwóch szybko wychodzą. Potem prysznic, ciepła herbata, trochę odpoczynku i znowu można na chwilę zmierzyć się z gorącem.
W barowej części bani jest telewizor. W przeciągu ostatnich paru dni stałem się zagorzałym fanem tego rosyjskiego środka masowego przekazu, to fantastyczna rozrywka choć pewnie nie do końca zgodna z intencjami autorów programów. Tym razem przez dwie godziny leci program z cyku spiskowych teorii dziejów o tym jak zły Zachód chce rozwalić biedną Rosję w drobny mak. W przerwie pomiędzy sesjami wygrzewania dowiaduję się, że jeden amerykański bank jest w stanie wywołać załamanie kursu rubla, rosyjska interwencja w Donbasie pozwoliła uniknąć ludobójstwa lokalnej ludności przez ukrainskich faszystów a sekretny plan USA ma na celu oderwanie od Rosji Obwodu Kaliningradzkiego i przyłączenie go do któregoś z krajów UE. Będzie brakować mi tej telewizji po powrocie do domu.
Dwie godziny w bani szybko mijają, czuję się jak młody bóg i idę kontynuować spacer po mieście. W międzyczasie zrobiło się jasno, na dworze tylko -10 stopni i pada śnieg. Widok jak z bajki, chodzę po mieście, robie zdjęcia, mam bardzo dobry humor i cały czas się uśmiecham. Największe skupisko starych domów jest na ulicy Tatarskiej. Spędzam tam chyba ze dwie godziny wchodząc na podwórka, brodząc w śniegu po chodnikach albo wdrapując się na zaspy, żeby mieć lepszy widok. Miejscowi pewnie mają mnię za jakiegoś nieszkodliwego idiotę. Aż dziw, że nikt nie zameldował na mnie na policję.
Na koniec dla odmiany idę do cerkwii. Tutejsze szopki bożonarodzeniowe są zupełnie inne od naszych, to najczęśćiej śniegowo - lodowe igloo nieopodal świątyni, wyłożone w środku igliwiem. Wszystkie figurki też są zrobione ze śniegu. Wszystko wygląda trochę jak sztuka naiwna, niby kiczowato ale bardzo pozytywnie.
Po południu wracam do hotelu. Próbuję znowu szczęścia z call center, udaję się z M&M. Dodzwonić się można ale proponują mi tylko lot powrotny parę dni później, pod warunkiem, że Turkish znowu zacznie latać. Średnio mnie taka propozycja urządza.
Opuszczam hotel i znowu jadę na dworzec. Ostatnia podróz do Nowosybirska to nic w porównaniu z poprzednimi przejazdami, tylko cztery godziny. Przedział dzielę z rosyjską blondi. Wisi cały czas na telefonie i rozmawia na zmianę z dwoma facetami. Jednemu mówi jak to fajnie było im razem, że już za nim tęskni i czeka na ponowne spotkanie za pare dni; drugiemi, że już do niego jedzie i za chwilę się zobaczą. A przy tym rozkosznie mruga rzęsami i co chwila zerka w moją stronę.
Dworzec w Nowosybirsku należy do tych z grupy zielonych. Łapię metro, parę stacji, przesiadka a potem krótki spacer do hotelu. Po drodze mijam park i obowiązkową wystawę rzeźb, tym razem ze śniegu. Pewnie jest jakiś dekret Putina nakazujący lokalnym władzom tworzenie w zimę takich dekoracji w każdym mieście.
Pada śnieg i jak już docieram do hotelu to sam wyglądam jak rzeźba-bałwan. Recepcjonistka stara się zachować powagę i powstrzymując śmiech daje mi klucz do pokoju. Szybki prysznic, biorę komputer i idę do baru na parterze na zasłużone piwo. Sprawdzam jeszcze raz ceny biletów lotniczych, pojawia się opcja powrotu Ural Airlines, też do Monachium za to za sporo niższą cenę, z późniejszym wylotem i dogodniejszą przesiadką. Wiki twiedzi że ta linia lotnicza ma jedne z młodszych samolotów więc robię rezerwację, odwołuję Aeroflot, zamawiam w hotelu taksówkę na jutro rano, kończę piwo i idę spać; nieświadomy tego, w co się właśnie wpakowałem.Moment moment, jak większość uczestników tego forum każdą wolną chwilę wykorzystuje na podróże. Wyskoczyłem na weekend, cały czas w kilmatach zimowych ale tym razem było bardziej górzyście. Zaraz będzie dalszy ciąg relacji.
-- 17 Sty 2017 01:29 --
Rodział 8 - długa droga do domu.
Wstaję rano, biore śniadanie na wynos z hotelu, wsiadam do taksówki i jadę na lotnisko. Nowosybirsk jeszcze śpi, na ulicach pusto, dojazd o tej porze zajmuje niewiele ponad pół godziny. Wchodzę do budynku terminala i zerkam na tablicę odlotów. Zgodnie z prawem Murphyego wszystkie inne loty są o czasie, także ten pierwotny Aeroflotu, tylko mój nie; ma 1.5 godziny opóźnienia.
Godzinę wcześniej ma odlecieć inna maszyna Ural Airlines do Moskwy. Podchodzę do checkinu i zaczynam rozmowę z obsługą, że mam przesiadke do Monachium, że nie zdąże to może polecę tym wcześniejszym samolotem? Jakiś miejscowy ważniak (wpięte dwa długopisy w kieszeń koszuli i ogólna zadufana mina) mówi, że ten mój samolot leci dalej do Monachium i że w Moskwie ktoś od nich przejdzie ze mną szybko przez procedurę transferową. No dobra, to czekam, siadam pod reklamą BMW i jem spóźnione śniadanie.
Checkin na mój lot zaczyna się jakąś godzinę później. Odstaję swoje w kolejce, podchodzę do okienka a tu panienka z obsługi mówi mi, że bilet mam ale tylko jako rezerwację, ale nie opłacony. No to ładnie, kupowałem to wszystko przez internet późnym wieczorem i przy piwie, jestem prawie pewien, że zapłaciłem ale internet mi na lotnisku nie działa więc nie mam dowodów. Według obsługi mogę zapłacić za bilet w kasie po drugiej stronie terminala. Nie zastanawiam się długo, jakby co odbiorę sobie potem podwójną zapłatę przez chargeback.
Idę do kasy a tam mi mówią, że oni to chętnie przyjmą pieniądze ale nie za lot Uralem i nie rezerwowany przez internet. Wracam do checkinu, panienka dzwoni gdzieś i mówi mi, że mam poczekać. Z biletem coś jest nie tak, ale chyba jednak jest opłacony.
Jakieś 10 minut później słyszę: maładoj cziełowiek (czyli, że niby ja, od razu można się dowartościować), idzi siuda. Bilet udało się naprawić, nadaję bagaż i idę na kontrolę bezpieczeństwa. Tu patrzą na mnie jak na idiotę jak chcę wyjąć laptopa do kontroli. Puszczają cały plecak przez skaner a ja mam wejść do czegoś przypominającego wielką białą lodówkę. Tam w środku coś bzyczy, trzeszczy a potem głos z megafonu mówi mi, ze mogę iść, kontrola bezpieczeństwa zakończona.
Dalej jest już z górki, bez większych incydentów, bo o takim szczególe jak zatrzaśnięte drzwi do rękawa samolotu, które trzeba było otwierać siekierą nawet nie ma co wspominać. W końcu wchodzę do samolotu, zajmuję swoje miejsce i idę spać. W półśnie czuję tylko zapach ryby serwowanej jako poczęstunek.
Ląduję w Moskwie z planowanym opóźnieniem. Do tego dochodzi nieplanowane stanie gdzieś pośrodku lotniska z widokiem za oknem jak ten poniżej.
Dopiero dobre pół godziny później podjeżdzamy wreszcie do rękawa i mogę wyjść.
Oczywiście nikt z obsługi Urala na mnie nie czeka. Idę za znakami na międzynarodowy transfer ale już na pierwszej kontroli po zerknięciu na mój boarding odsyłają mnie do checkinu w głónej hali lotniska. O złapaniu mojego samolotu do Monachium mogę zapomnieć.
Przy okienkach Urala kolejki jak po mięso za socjalizmu. Czas chyba przestać być miłym, idę prosto do biznesu, kładę mój boarding na ladzie i zerkam pytająco na dziewczynę z obsługi. Odsyła mnie do innego okienka gdzieś pod ścianą. Tam sceny iście dantejskie, praktycznie wszyscy pasażerowie mojego samolutu mieli lecieć gdzieś dalej i teraz czekają na przebookowanie swoich biletów.
Podchodzę z boku i metodą na innostrańca próbuję coś załatwić. Koniec taktycznych błędów na tym wyjeździe, rozmawiam po angielsku jednocześnie rozumiejąc co personel ustala między sobą po rosyjsku. Proponują mi lot do Monachium następnego dnia. Ja na to, że nie, ma być dziś, sami są sobie winni bo mieli szansę wysłać mnie wcześniejszym samolotem. Poza tym kończy mi się wiza i muszę dziś opuścić Rosję. Chłopaki z Urala kombinują jak mogą ale nie mogą chyba dużo bo poza opcją wylotu jutro nic nie znajdują. Robię się coraz mniej miły, zaczyna się mną zajmować sam szef obsługi tej lini na lotnisku. Rozmowa przypomina ping pong, on mi proponuje, że wylecę jutro, a ja, że chcę dziś no bo wiza, i tak parę razy. Dochodzi nawet do tego, że dzwoni gdzieś po urzędach pytając, czy przedłużą mi pozwolenie na pobyt o jeden dzień.
W sumie w innych okolicznościach przyrody chętnie zostałbym w Moskwie i z tą wizą coś by się pewnie udało załatwić ale średnio uśmiecha mi się dzwonienie to szefa z informacją, że znowu spóźnię się z powrotem z urlopu. Poza tym on jeszcze nie wie, że za miesiąc znowu znikam z pracy na dłużej...
Mówię obsłudze, że nie upieram się przy tym Monachium, może być coś innego w okolicy. Na Frankfurt nie ma miejsc, tak samo Berlin czy Zurich. W końcu jakimś cudem znajduje się jedno wolne miejsce w samolocie S7 do Dusseldorfu, wylot za godzinę. Podpisuję zgodę na zmianę miejsca przylotu i w tym momencie szef Urala mówi mi, że muszę S7 dopłacić 50 usd za bagaż. Ja mu na to, że nie, na co znowu słyszę, że mogę polecieć dzień później. Sytuacja robi się patowa, naprawdę mam ochotę wrócić z powrotem do cywilizacji więc macham ręką na tą dodatkową opłątę. Dostaję jako asystę jakiegoś chłopaka, ma mi pomóc odebrać mój bagaż i nadać go ponownie na mój nowy lot.
Idziemy razem najpierw do srogiej kobiety która po podpisaniu tony dokumentów wydaje mi mój plecak ze strefy transferowej a potem do okienka S7. Próbuję nadać bagaż i obsługa mówi mi, że mam płacić. Udaję głupiego, że niby pierwszy raz o tym słyszę i jak nie polecę to będzie bardzo źle. Wspominam coś o ogromnych odszkodowaniach i moich prawnikach. Chłopak z Urala nie wie o mojej rozmowie z jego szefem, robi się blady jak ściana i patrzy błągalnie na dziewczyny z S7. Litują się nad nim i przyjmują mój bagaż bez opłaty. A mi dają upgrade do biznes klasy.
Idę do odprawy paszportowej, odstaję swoje w kolejce a potem podchodzę do okienka. Pogranicznik inteligentnie pyta mnie czemu lecę do Dusseldorfu. Ja mu na to równie inteligentnie, że lubię niemiecką kuchnie. Na tym nasza rozmowa się kończy, po następnych pięciu minutach ogładania mojego paszportu z każdej strony i wielokrotnego skanowania mogę wreszcie opuścić Rosję.
Wydaję ostatnie ruble w sklepie wolnocłowym kupując kawior i czekoladę. Po chwili wsiadam do samolotu i dosyć szybko stwiedzam, żę bycie chamem w tym przypadku się opłaciło. Razem ze mną gdziekolwiek do Niemiec chciały lecieć jeszcze dwie osoby z opóźnionego lotu Urala. Nie kłociły się zbytnio z obsługą i odesłano je z biletem na dzień później, a w biznesie S7 były akurat dwa wolne miejsca.
Zamawiam koniak, dostaję coś do jedzenia a potem idę spać. Budzę się już po lądowaniu. W Dusseldorfie przechodzę przez błyskawiczną kontrolę dla obywateli strefy Schengeni i szybko odbieram mój bagaż. Przez apkę kupuję bilet na pociąg do domu. Wszystko działa tak sprawnie (w porównaniu z Rosją), że mam ochotę ucałować ziemię niemiecką i wyściskać celnika.
Po raz ostatni podczas tego wyjazdu wsiadam do pociągu. Jadę szybko i komfortowo, wszystko wokół jest takie nowoczesne ale w porównaniu z pociągami rosyjskimi pozbawione duszy.
Uff, jestem w domu. Ironia losu, w końcowym rozrachunku wracam wcześniej, niż gdybym leciał Turkishem, jakbu mi go nie odwołali.
-- 17 Sty 2017 02:00 --
Uprzedzając pytania: będą jeszcze dwa wpisy - coś na kształt podsumowania oraz post z cenami i informacjami praktycznymi.Epilog
Andriusza parę razy zadawał mi pytanie po jaką cholerę pcham się zimą na tą Syberię. Bo to chyba rzeczywiście nie jest podróż dla każdego. Nie dlatego, że trudno coś takiego zorganizować, logistyka jest banalnie prosta. Ani dlatego, że mówimy tu o jakichś mistycznych doznaniach, których zwykły śmiertelnik nie zrozumie.
To nie jest miejsce gdzie na każdym rogu ulicy stoi zabytek klasy zero a sam jego widok wywołuje achy i ochy wśród turystów. Muzea choć są ciekawe, to z reguły są poziom albo dwa niżej niż większość podobnych obiektów na zachodzie Europy. Krajobrazy też nie są zbyt porywające, generalnie jest biało a nawet najpiękniejszy widok ośnieżonych drzew w tajdze nudzi się po godzinie lub dwóch. Ludzie są mili i sympatyczni , tak samo jak w wielu innych krajach. Jedzenie smaczne, ale barszcz, śledzik czy pierogi to przecież żadna kulinarna egzotyka.
No więc po co?
W moim przypadku powód był prosty.To miał być taki wyjazd w starym stylu, jeszcze sprzed tanich linii i popularyzacji latania. Wyjazd leniwy, gdzie czas płynie powoli i nie trzeba się nigdzie spieszyć. Masz ochotę, to czytasz książkę, śpisz albo rozmawiasz z ludźmi, idziesz na piwo lub po prostu patrzysz przez okno - podczas parunastu albo parudziesięciu godzin w pociągu znajdzie się czas na wszystko. To zupełne przeciwieństwo jednodniowego wylotu na pizzę do Bergamo czy RTW w ciągu tygodnia (nic nie ujmując tymże). Tak jak latanie jest dla mnie środkiem, metodą na dotarcie w inne miejsce i generalnie prawie mi wszystko jedno czym i jaką trasą lecę, tak podróż pociągami na wschodzie jest celem samym w sobie. To zawsze działający sposób na relaks i oderwanie się od całego chaosu codziennego życia - czyli inna, tymczasowa wersja rzucenia wszystkiego i pojechania w Bieszczady. (Opcja na biznes: terapia odstresowująca w rosyjskich pociągach, sprzedam prawa do tego pomysłu za 50% zysków :-)
Spędziłem w pociągach łącznie jakieś 70 godzin, przejechałem około 4000 km i trzy strefy czasowe. I pomimo braku napiętego planu zapchanego masą atrakcji ani chwilę się podczas tego wyjazdu nie nudziłem. Czy ktoś inny po takim wyjeździe będzie miał podobne odczucia czy raczej będzie tylko narzekać na tyłek bolący od siedzenia, brak internetu w pociągu czy smród skarpetek sąsiada z łóżka? To już sprawa indywidualnych preferencji, każdy musi sobie odpowiedzieć sam zanim wybierze się w taką podróż.Na koniec trochę informacji praktycznych i ceny.
Loty:
WAW-SVO Lotem, za mile w M&M
OVB-IST-FRA Turkiszem, za mile w M&M, lot odwołany, mam z nimi bardzo ciekawą dyskusję o odszkodowanie / zwrot kosztów
OVB-LED-MUC Rossija (spółka córka Aeroflotu) 360eur w taryfie z możliwością zwrotu
OVB-DME-MUC Ural Airlines 230eur w najtańszej taryfie, z bagażem nadawanym
Pociągi:
Moskwa - Tobolsk 4500RUB
Tobolsk - Omsk 1500RUB
Omsk - Tomsk 2400RUB
Tomsk - Nowosybirsk 480 RUB
Wszystkie przejazdy poza ostatnim byly w wagonach plackartnych (czyli dla niewtajemniczonych: bez oddzielnych przedziałów, z wnękami do spania). Do Nowosybirska były miejsca siedzące, z przedziałami.
Rozkład jazdy sprawdzałem na rzd.ru, bilety kupowałem na dworcu parę dni przed odjazdem. Czasami w internecie brak już było miejsc na tańszą klasę a w kasie były. Do Tobolska i do Tomska jechałęm pociągami firmiennymi - czyli droższe ale niby lepszej jakości, choć różnicy nie widać było wcale. Są też zwykłe, tańsze pociągi ale nie pasowały mi godziny odjazdów. Często w dniu odjazdu biletów na mój pociąg nie było już wcale.
Koleje rosyjskie mają jakiś program lojalnościowy ale nie miałem czasu rozgryźć szczegółów. Być może za te wszystkie przejazdy uzbierało mi się już punktów na darmowy bilet, jak się w tym rozeznam to coś tu napiszę.
Hotele:
Moskwa - Hilton Leningradskaya, kupowany w pięknych czasach jak 1EUR równe było 60RUB więc wyszło tanio. Hotel jest tuż przy Dworcu Jarosławskim, z którego odjeżdżają pociągi na wschód. Swojski kształt, to mniejsza wersja Pałacu Kultury i Nauki.
Hotele na Syberii rezerwowałem przez booking.com parę dni przed przyjazdem. Kosztowały ok 30EUR każdy, śniadanie wliczone. Były tańsze opcje ale zależało mi na centralnym położeniu i dobrym dojeździe z dworca kolejowego. No i przed oczami miałem fragmenty książki Hugo-Badera o tym jak uszczelniał okna podczas swojej podróży na Syberię, odkręcał gorącą wodę w łazience i tym sposobem podnosił temperaturę w pokoju do +10 stopni. Nie miałem ochoty na aż taki adventure i dlatego brałem raczej te lepsze hotele. Nie miałem nigdy problemu z checkinem przed południem.
Tobolsk - Hotel Georgievska - w nocy oświetlony na czerwono, wygląda trochę jak przybytek rozkoszy.
Omsk - Hotel Turist - w cenie pokoju była zawartość minibaru czyli Milky Way, chipsy o smaku bekonu i piwo Baltika. Do tego po południu przy recepcji serwowano za darmo herbatę i syberyjskie ciasta
Tomsk - Hotel Baston na Gercena - bardzo przyjemny i przytulny. Nie mają własnej restauracji i serwują śniadanie w pokojach.
Nowosybirsk - Double Tree - byłą jakaś promocja Hiltona a do tego 5000 punktów za Vise to szarpnąłem się na hotel za 50EUR
Język:
W hotelach z reguły da się dogadać po angielsku, w restauracjach często są menu w językach innych niż rosyjski. Ale bez choćby podstaw rosyjskiego zapomnieć można o bardziej ciekawych i osobistych konwersacjach z miejscową ludnością.
Karty kredytowe:
Akceptowane są prawie wszędzie: na dworcach, w restauracjach, w hotelach, w sporej części muzeów; zarówno Visa jak i MC. Tylko raz podczas wyjazdu wymieniłem 100USD żeby mieć na komunikację miejską czy inne drobiazgi, starczyło mi gotówki aż do samego końca.
Internet:
Wifi było w każdym hotelu, w sporej części restauracji i na dworcach. Czasami do podłączenia się potrzebny był kod sms, w niekórych przypadkach wysyłany tylko na numer rosyjski. Prosiłem wtedy jakiegoś Rosjanina o pomoc, podawali bez problemu swój nr telefonu.
Bezpieczeństwo
Zero problemów. Pospolita przestępczość chyba nie istnieje, przynajmniej w zimę więc żadnych rosyjskich Sebów nie widziałem. Nie ukrywałem tego, że jestem Polakiem i nigdy nie miałęm z tego powodu żadnych nieprzyjemności. Wręcz przeciwnie, często było pozytywne zaskoczenie a potem okazywało się, że ktoś był kiedyś w Polsce handlować albo teść był u nas w wojsku albo chociaż sąsiad miał kiedyś polski samochód. W pociągu przy odejściu z mojego miejsca gdzieś na dłużej, np do restauracyjnego, brałem ze sobą mały plecak z dokumentami i pieniędzmi. Nie chciało mi się tego robić przy chodzeniu do toalety. Zaleta wagonu plackartnego jest taka, że wszyscy wszystko widzą więc kradzieże praktycznie się nie zdarzają.
Parę cen:
Przejazd komunikacją - średnio 20RUB
Wejście do bani w Tomsku - 300RUB
Obiad w restauracji (zupa + pierogi + herbata + czasami jakiś deser) - 1000RUB plus minus ok 300, w zależności od klasy restauracji
wejście do muzeum - średnio 200RUB
taksówka z Nowosybirska na lotnisko - 800RUB
Łączny koszt wyjazdu - nie wiem. Wpadłbym w depresję podsumowując za każdym razem ile w sumie wydaję na podróże. Ale subiektywnie było raczej tanio, coś pośrodku pomiędzy Europą a Azją Płd-wschodnią. Desperaci i fetyszyści supertaniego podróżowania pewnie zrobiliby taką trasę za połowę tego co ja, spiąc w dormach i jedząc zupki chińskie.
I na tym koniec, chyba, że macie jakieś pytania.@andypolska Ja przy wystawianiu podalem konkretne daty (2 tyg) i na ten temat dostalem wize. Zalatwiane zdalnie, wraz z voucherem i posrednictwem biura wyszlo wszystko ok 500 zl za wize. Da sie taniej ale mialem niewiele czasu i male mozliwosci manewru.