+4
kris555 8 stycznia 2017 20:27
Pewnie pomyślicie że to kolejna relacja z podróży po „popularnym” Zachodzie USA – ale jestem zdania, że takich nigdy za wiele. Sam korzystałem mocno z forum żeby przygotować się do wyjazdu i w każdym z wątków mogłem znaleźć inne przydatne informacje (za to wszystkim przedmówcom bardzo dziękuję :) ) W końcu każdy z nas ma inne podejście do podróżowania a później relacjonowania wyprawy. W takim razie pora na moją wersję.

Nasz wyjazd miał 2 podstawowe założenia: zobaczyć jak najwięcej amerykańskiej przyrody w Parkach Narodowych oraz zmieścić się w określonym budżecie. Z tych założeń wynika trzecie– spędzić dużo noclegów na campingach. O kosztach wyjazdu i tym czy zmieściliśmy się w planie napiszę na końcu, dla mnie był to ważny aspekt na etapie planowania wyjazdu, a muszę przyznać że nieczęsto zdarza się znaleźć podobne informacje.

Nasza wyprawa w pigułce:
• 7 stanów
• 10 Parków Narodowych
• 9 088 km samochodem
• Tona zużytego paliwa na podróż
• 406 737 kroków czyli ok. 285 km na nogach,
• 50 km jazdy rowerem

NAJ…
• Najwyższy szczyt zdobyty na nogach – 3756 m.n.p.m. (Flattop Mountain)
• Najwyżej położony nocleg – 2 500 m.n.p.m. (Góry Skaliste)
• Najwyższa / najniższa temperatura w cieniu – 46 C / 2C

Poglądowa trasa:

USA_mapa.png


Najpierw przedstawię relację dzień po dniu, a później chciałbym podzielić się z Wami subiektywnymi odczuciami z podróży m.in. typując najpiękniejsze Parki Narodowe i najlepsze campingi. Nasz wyjazd trwał miesiąc od 10 sierpnia do 10 września ub.r., przelot na trasie Warszawa - Sztokholm - Los Angeles. Wyprawie towarzyszyła dzielna żyrafa:)

Dzień 1 - Sztokholm
Sztokholm przywitał nas wietrzną i niezbyt ciepłą aurą ok. 14°C, choć dla większości mieszkańców nie było to przeszkodą do tego by spacerować w krótkim rękawie. Zwiedzanie rozpoczęliśmy z przewodnikiem w opcji free tour czyli tak naprawdę "co łaska". Bardzo fajne rozwiązanie, choć w naszym przypadku zebrała sie grupa ok 60os. co było już pewnym utrudnieniem. Niewątpliwym plusem z kolei była możliwość wysłuchania kilkunastu ciekawostek z życia i historii sztokholmu, które ciężko byłoby odnaleźć w przewodnikach. W drugiej części dnia zwiedzanie kontynuowaliśmy na własną rękę, próbując m.in. znaleźć miejscówkę gdzie możnaby posilić się nie zostawiając całej zawartości portfela w knajpie. Niestety było to trudne zadanie i ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na wydanie 100-150 pln na głowę za "drugie danie".
Stare miasto w Sztokholmie urzeka, ma swój klimat, na pewno warto poświęcić temu miastu więcej niż jeden dzień, ale my już jutro rano uciekamy dalej, do naszych wymarzonych Stanów. O 10 wylot do Los Angeles.

Dzień_1.jpg


Dzień 2 i 3 - Los Angeles
Drugi dzień był szczególnie długi ze względu na zmianę strefy czasowej - 9h. Lot pomimo 12h, bardzo miło zaskoczył mnie komfortem. Nie dało się podczas lotu nudzić bo dostępne filmy i seriale (nawet te najnowsze z 2016r.) bardzo uprzyjemniały podróż. Pierwsze wrażenie Los Angeles było już trochę mniej przyjemne, trochę ze względu na korki i rozmiar tego miasta które są niewyobrażalne, jednak było to moje pierwsze zetknięcie z Ameryką więc mogłem wybaczyć niemal wszystko:) Cały trzeci dzień wykorzystaliśmy na aktywne zwiedzanie LA na rowerach, trasa mierzyła ok. 50 km, ale mimo tego dystansu mam wrażenie że zwiedziliśmy zaledwie skrawek miasta. Zobaczyliśmy prom kosmiczny Endevour, Grand Central Market, gdzie można posmakować kuchni z całego świata, Rodeo Drive (czyli eksluzywne sklepy najsłynniejszych marek) i trochę plaży - Santa Monica i Venice Beach. Zwiedzanie na rowerze oprócz tego że było świetną alternatywą dla nóg i samochodu pozwoliło doświadczyć nam innej kultury zachowania wobec rowerzystów a po części po prostu usposobienia Amerykanów. Niemal co chwilę ktoś się uśmiechał i zagadywał do nas. Nikt ale to absolutnie nikt nie zwrócił nam uwagi na to że jedziemy chodnikiem, a robiliśmy to przez większość trasy. Jedna osoba wyraziła nawet swoje ubolewanie że musimy się męczyć jazdą po chodniku pośród pieszych i że tych ścieżek w mieście jest tak mało. Po moich doświadczeniach w Polsce raczej spodziewałbym się awantury o to że chodnik jest tylko dla pieszych a to ulica dla rowerów. Całe szczęście że jeszcze zostajemy tu do jutra i będziemy wracać dwa dni przed odlotem bo jest jeszcze kilka punktów do zobaczenia:)

Dzień_2.jpg



-- 08 Sty 2017 20:48 --

Dzień 4 i 5 - Los Angeles i San Diego
Czwartego dnia naszej podróży kończył się nasz pobyt w Los Angeles. Zanim jednak pojechaliśmy w dalszą drogę odwiedziliśmy dzielnicę Hollywood gdzie przeszliśmy m.in. aleją gwiazd - Walk of Fame. Z jednej strony to tak słynne miejsce i bogata dzielnica, a tak naprawdę co kilkanaście metrów można napotkać bezdomnych, no cóż, Ameryka kontrastów. Po tym pojechaliśmy do Griffith Park, gdzie ze wzgórza roztaczał się piękny widok na panoramę miasta i Hollywood sign. Teraz mogliśmy już ruszyć w kierunku San Diego. Po drodze jednym z ważniejszych punktów były zakupy w Wallmarcie. W sumie z dwóch powodów, żeby zrobić zaopatrzenie na dalszą część wyjazdu, zwłaszcza w ekwipunek kampingowy - namioty, grill, karimaty itp oraz oczywiście po to by poczuć amerykański zakupoholizm na własnej skórze. Wszystko w sklepie było znacznie większe niż polskim supermarkecie - rozmiary puszek które nie kończyły się na 500ml, a produkty były w większości pakowane po kilkanaście lub kilkadziesiąt sztuk. Jak się też później okazało również trzeba wziąć poprawkę na smak tego co się kupuje, wszystko jest bardziej słodkie lub słone i bardziej kaloryczne niż nasze europejskie odpowiedniki;) po naszych gigantycznych zakupach (na pół auta i trzy wózki sklepowe, a wózki też były większe) zostało nam kilka godzin przed zachodem słońca na kąpiel w oceanie i plażowanie niedaleko San Diego. Samo miasto zwiedzaliśmy już kolejnego dnia. Głównym punktem w planie było "Stare Miasto". W cudzysłowie, bo większość jego budynków spłonęła i została zrekonstruowana stosunkowo niedawno. Mimo tego miejsce bardzo przyjemne - wszechobecny klimat Meksyku. Niestety nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkiego co wstępnie planowaliśmy bo musieliśmy ruszyć w dalszą drogę - od Las Vegas dzieliło nas ok. 700 km. W trakcie jazdy zatrzymaliśmy się w kilku miejscach, gdzie dało się poczuć klimat Route 66. Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę z tego jak puste obszary dzielą wielkie metropolie w Stanach. Przez 300 km jazdy Route 66 minęliśmy może 3-4 małe miasteczka. Do Las Vegas dotarliśmy późnym wieczorem, wrażenie i widok na miasto z góry w nocy nie do opisania. Oczywiście mimo późnej pory poszliśmy jeszcze zaszaleć w kasynach ale o tym w kolejnym dniu.

Dzień_4.jpg


Dzień 6 - Las Vegas i Dolina Śmierci
Myśleliśmy że w Kaliforni było gorąco, jednak podróż po Nevadzie uzmysłowiła nam jak bardzo byliśmy w błędzie. W Las Vegas w środku nocy było ok. 30°C, do tego wiał wiatr który sprawiał że czuliśmy się jakby ktoś ustawił nawiew gorącego powietrza z suszarki do włosów prosto na nasze twarze. Jednak to nie był koniec wysokich temperatur, następnego dnia po przyjeździe do Las Vegas pojechaliśmy do Doliny Śmierci, gdzie m.in. znajduje się najniżej położony punkt na półkuli północnej - 85m poniżej poziomu morza. Tam doświadczyliśmy na własnej skórze co oznacza temperatura 46°C (w cieniu którego jest znikoma ilość w Death Valley). Park otaczają wysokie góry, gdzie najwyższy szczyt ma ponad 3000 mnpm. My pojechaliśmy na Dantes View czyli szczyt o wysokości 1669 mnpm, skąd podziwialiśmy piękny zachód słońca. Po nim zostaliśmy tam jeszcze chwilę, by móc w samotności zjeść kolację i podziwiać gwiazdy. Tego dnia odwiedziliśmy również miasto duchów - ruiny miasteczka, które było zbudowane dla pracowników pobliskiej kopalni.
W samym Las Vegas obowiązkowym punktem były kasyna. Nasze kilka dolarów pozwoliło na kilkadziesiąt minut grania na automatach, głównie dzięki stawkom które zaczynały się od 1 centa ;) Trafiliśmy również na nietypową atrakcję - w środku nocy zostało wysadzone w powietrze 65 letnie kasyno, które zostało zamknięte rok wcześniej. Kolejnego dnia naszego wyjazdu zaplanowany jest przejazd z Las Vegas do Monument Valley, gdzie przetestujemy nasze namioty. Od teraz kilka najbliższych nocy śpimy już na campingach.

Dzień_6.jpg



Dzień_6bis.jpg


Dzień 7 - Monument Valley
Tego dnia trochę zwolniliśmy jeśli chodzi o atrakcje ilościowo, ale nie jakościowo. Cały dzień upłynął na jeździe z Las Vegas do Monument Valley. Na początku byliśmy na ogromnej zaporze Hoovera. Mierzy 221 m i jest jedną z najwyższych na świecie. Wróciliśmy później na Route 66. Zatrzymaliśmy się w jednej z klimatycznych knajpek, w kolorze różu i mięty, z mnóstwem zdjęć na ścianach mówiących o historii miasteczka Kingman oraz szafą grającą. Zjedliśmy ogromne i pyszne hamburgery popijając wysokokalorycznym i słodkim shakiem oraz kawą z dolewką. Teraz mieliśmy już zapas kalorii na co najmniej 24 h:) przed nami jeszcze była długa droga do Doliny Monumentów. Na miejsce dojechaliśmy niestety już po zmroku, ale i to nam nie przeszkodziło w sprawnym rozbiciu namiotów i zrobieniu grilla. Strażnik kręcił co prawda nosem na nasze pytanie o możliwość rozpalenia grilla ale udało się go ostatecznie przekonać. Widoki przy świetle księżyca nie pozwoliły nam jeszcze długo się położyć (mam na myśli panoramę doliny, nie tego małego skorpiona). Rano wstaliśmy o wschodzie słońca, oczom ukazał się widok nie do opisania słowami, nawet zdjęcia tego nie oddadzą. Po zjedzeniu śniadania ruszyliśmy samochodem w 30 km pętlę widokową po dolinie, gdzie jeszcze bliżej mogliśmy podziwiać gigantyczne formacje skalne (niektóre mają po kilkaset metrów wysokości). Muszę przyznać że pierwsza noc na campingu była bardzo pozytywnym przeżyciem, nie dlatego że koszt noclegu (20 zł na osobę) był 10 razy niższy w Los Angeles, ale dlatego że dostępna była kompletna infrastruktura - prysznice, toalety, miejsca do posiłków i wifi (!), nic więcej do szczęścia nam nie potrzeba. Po Dolinie Monumentów, która była zlokalizowana już w czwartym odwiedzonym przez nas stanie - Utah, kierujemy się na zachód, a już za dwa dni czeka nas Grand Canyon i hiking do rzeki Colorado.

Dzień_7.jpg



Dzień_7bis.jpg

julk1 napisał:
Co oznaczają oznaczenia literowe (A, B,C...) na mapie? Pytam, bo widzę po kilka takich samych liter.

Nie ma to znaczenia ;) po prostu wujek google pozwolił na zaznaczenie jednorazowo do 8 lokalizacji i stąd każda kolejna pula lokalizacji zaczyna się od "A". Mam nadzieję, ze to nie przeszkadza w odczytaniu przebiegu trasy ;)

Wrzucam dokładniejszy przebieg pierwszego tygodnia:

mapa_tydzień_1.png

Dzień 8 i 9 - Page
Te dni były nieco mniej obfitujące w atrakcje od poprzednich. Przejechaliśmy z Doliny Monumentów w okolice Page, czyli miasteczka położonego przy Glen Canyon ogromnym jeziorze, otoczonym wysokimi formacjami skalnymi. Tam mieliśmy camping z pięknym widokiem na jezioro i zającami które kicały między naszymi namiotami.

20160817_173021_HDR.jpg


Po drodze mieliśmy jeszcze zaplanowane trzy punkty do odwiedzenia. Pierwszy niestety nie wypalił - Kanion Antylopy - ponad dwie godziny czekania i burzowa pogoda nie zachęcały. Drugi (chyba ważniejszy) - wallmart i zakupy na grilla na szczęście były udane, zjedliśmy dzięki temu najpyszniejsze hamburgery jak dotąd:) trzeci - Horseshoe Bend czyli na widok na zakole rzeki Colorado w kształcie podkowy, obowiązkowy punkt każdej wyprawy na zachód USA zaliczony.

IMG_20160825_120042.jpg


Mogliśmy też zrobić tutaj najdroższe zdjęcie całej wyprawy:

20160817_234158.jpg


tym kończy się robienie zdjęć na statywie przy wietrznej pogodzie, ale warto było 

20160817_144718_HDR.jpg


Kolejnego dnia nasza podróż kończyła się już w Grand Canyonie, na campingu po północnej stronie. Ale zanim tam dotarliśmy chcieliśmy jeszcze odwiedzić The Waves, niestety burza pokrzyżowała nam plany i musieliśmy zawrócić w połowie szlaku.

20160818_135603_HDR.jpg



20160818_140137_HDR.jpg


Z The Waves nawigacja kierowała nas na grand canyon szutrową drogą, która po opadach deszczu była jeszcze ciekawsza – niemal po chwili pojawiły się liczne rzeki przecinające nam drogę – jednak znak "zakazu wjazdu podczas deszczu", który minęliśmy na początku drogi miał swoje uzasadnienie.

20160818_215349.jpg


Nasza nawigacja wyprowadziła nas w pewnym momencie w pole a dokładniej na odosobnione rancho na pustkowiu, woleliśmy jak najszybciej zawrócić.

20160818_160040_HDR.jpg


Dotarliśmy ostatecznie na camping do Grand Canyonu, gdzie zakończyliśmy dzień grilem na najwyższej jak do tej pory wysokości ok. 2500 m.n.p.m.

20160818_185423_HDR.jpg



20160818_191010_HDR.jpg


Pogoda nas nie rozpieszczała, padało i było bardzo zimno – w nocy zaledwie kilka stopni powyżej zera. Ludzie na campingu dziwnie na nas patrzyli (a my na nich) jak pojawiliśmy się w krótkich spodenkach i bezrękawnikach, a wszyscy byli poubierani w zimowe kurtki. Musimy chyba przywyknąć do tych ogromnych różnic temperatur. Zwłaszcza, że następnego dnia czeka nas największa wycieczka podczas tego wyjazdu - zejście w dół Wielkiego Kanionu z noclegiem przy rzece Colorado.

Dzień 10 i 11 - Grand Canyon
To były dwa bardzo ciężkie dni, ale warto było podjąć się wyzwania. Udało się dokonać czegoś co w wielu momentach wydawało nam się już niemożliwe. A plan z założenia był taki prosty: jednego dnia schodzimy w dół kanionu, śpimy na kampingu na dole przy rzece Colorado, kolejnego dnia wracamy na górę.
Dzień zaczęliśmy od wschodu słońca przy Kanionie:

DSC00805.JPG


Teraz kilka faktów o samym szlaku, który przebyliśmy: różnica poziomów - 1800 metrów, długość trasy w dwie strony - prawie 50 km, różnica temperatur góra-dół ok. 40°C. Pozornie wydawało się to łatwe do przejścia w dwa dni. Jednak połączenie temperatury ponad 40°C z załadowanymi plecakami (każdego z nas ważył ponad 10kg) okazało się dużym utrudnieniem.

IMG_20160821_150643.jpg


Po dotarciu na dół ranger, która sprawdzała nasze pozwolenie na nocleg pytała rutynowo jaką trasę przeszliśmy i jaki mamy plan na następny dzień. Kiedy usłyszała że chcemy w dwa dni pokonać najdłuższą w okolicy trasę pieszą w Grand Canyonie, poleciła żebyśmy najpóźniej o 4 rano (!) wyszli z campingu a po drodze zrobili przerwę na dodatkowy nocleg.

20160819_192550_HDR.jpg


Ostatecznie następnego dnia zebraliśmy się po 5, jeszcze przez kilkadziesiąt minut szliśmy po ciemku. Po kilkunastu godzinach cało i zdrowo dotarliśmy na górę (poza obolałymi mięśniami nóg i pleców). Widok wyprzedzających nas emerytów pod koniec drogi był dosyć deprymujący, ale pocieszaliśmy się tym że nie musieli pokonać prawie 2km przewyższenia;) Muszę przyznać że mimo niewyobrażalnego zmęczenia warto było wybrać się na ten szlak. Niezapomniany pozostanie widok rzeki Colorado ze 100-letniego, podwieszanego na linach mostu wznoszącego się tuż nad nią.

IMG_20160821_151137.jpg



IMG_20160821_150105.jpg


Podobnie jak widoki ze szlaku zapierające wielokrotnie dech w piersiach.

20160819_191001.jpg



20160819_111616_HDR.jpg



20160819_105155_HDR.jpg



Dzień 12 – Bryce Canyon
Po tym jak Grand Canyon dał nam wycisk, zbawienny był nocleg w motelu. Pierwszy raz też mieliśmy okazję kupić „normalny”, niepompowany świeżo wypiekany chleb (naprawdę tęskniliśmy za polskim pieczywem). W kolejnym parku narodowym - Bryce Canyon, chodzenie ograniczyliśmy do minimum. Odwiedziliśmy kilka punktów widokowych, do których zazwyczaj był bezpośredni dojazd samochodem. Najwyższy punkt w parku osiągał niemal 2800 m.n.p.m. Sam park był bardzo widowiskowy - canyon wyglądał jakby ktoś zrobił wysokie na kilkaset metrów kopce z piasku.

IMG_20160822_214128.jpg



IMG_20160822_214330.jpg



IMG_20160822_214604.jpg


Po Bryce Canyon kolejny punkt na trasie to Zion, park narodowy gdzie spędzimy dwie kolejne noce na campingu. W drodze do Zion zatrzymaliśmy się by kupić drewno na ognisko, okazało się że jest tam samoobsługa - obok stosu drewna znajdowała się skrzyneczka na pieniądze. Nie jestem pewien czy taki mechanizm sprawdziłby się w Polsce ;)

20160821_152746_HDR.jpg

mikuś napisał:
Będziecie wchodzić na Angels Landing? ;)

Oczywiście! :) chociaż mało brakowało a pogoda pokrzyżowałaby nam plany - zapowiadało się na deszcz, a wchodzenie tam w wilgotnych warunkach byłoby co najmniej nieodpowiedzialne

Po zakończeniu relacji chciałbym podzielić się z kimś annual passem, który nam pozostał po wyjeździe z wolnym miejscem na wpisanie drugiego właściciela, ale o tym trochę później ;)
Zatem wracając do relacji:

Dzień 13 i 14 - Zion NP
Kolejne dwa dni, które spędziliśmy w parku narodowym Zion okazały się być absolutnym minimum do zobaczenia najciekawszych miejsc.

IMG_20160824_222627.jpg


Pierwszego dnia wybraliśmy się do kanionu rzeki Virgin - The Narrows. Naprawdę ciekawe przeżycie, iść kilka kilometrów dnem kanionu brodząc w orzeźwiającej (kilka °C) rzece, która miejscami sięgała prawie pasa i po obu stronach mieć wysokie na kilkaset metrów skały. Doprecyzowując - w najwęższym miejscu kanion miał 6 metrów szerokości i ok. 600 metrów wysokości, chociaż tak daleko nie odważyliśmy się wybrać. Na szczęście słońce i temperatura powietrza uprzyjemniały brodzenie w rzece. Niezbędne do przejścia są kije - korzystaliśmy z takich do hikingu oraz "zwykłych" drewnianych. Co ciekawe w miejscu rozpoczęcia szlaku ludzie zostawiali kije i mogliśmy wybierać wśród kilkudziesięciu różnej długości :)

IMG_20160824_223454.jpg



20160822_195848.jpg


Drugiego dnia w Zion zdobyliśmy szczyt Angels Landing - punkt widokowy na całą dolinę w parku. Długość tej trasy i przewyższenie były 4-krotnie mniejsze niż zejście do Grand Canyonu. Jednak tutaj "urozmaiceniem" była ostatnia część podejścia - wąska i z łańcuchami. Trudy podejścia zostały wynagrodzone na szczycie.

20160823_103126_HDR.jpg



IMG_20160824_223322.jpg


Na szczęście pogoda nam znowu sprzyjała (mimo zapowiadanych burz i opadów na obydwa dni naszego pobytu w parku), w deszczu nie byłoby szans na wejście na szczyt. W Zion po raz kolejny spaliśmy na campingu, gdzie po raz kolejny przekonaliśmy się że taka forma noclegu nam bardzo opowiada. Widoki również z campingu niezapomniane:)

IMG_20160824_222959.jpg


Goście na campingu i podczas spaceru po dolinie:

20160822_033417.jpg



20160822_192020.jpg



Dzień 15 i 16 - Canyonlands NP i Arches NP
Te dwa dni to parki narodowe: Canyonlands i Arches. W tym pierwszym podziwialiśmy widoki kanionów rzek Kolorado i Green w miejscu ich połączenia. Wystarczyło wybrać kilkukilometrowy szlak pieszy by praktycznie w samotności cieszyć się pięknymi widokami.

IMG_20160828_144121.jpg



IMG_20160828_145407.jpg


Z kolei Arches to park, w którym jest największe na świecie skupisko naturalnych skalnych łuków. Niestety czas nas gonił i ograniczyliśmy się do kilkunastu punktów widokowych bez dłuższego chodzenia. To było najwyraźniej błędem bo ostatecznie niewiele łuków zobaczyliśmy i czuliśmy się trochę zawiedzeni, oczekiwania były zdecydowanie większe.

IMG_20160828_144925.jpg



IMG_20160828_143747.jpg



IMG_20160828_144440.jpg


Te dwa dni spaliśmy na campingu ale wyjątkowo nie w namiotach, a w domku. Bezcenne było wyspanie się na grubym materacu. Prysznic w sumie też, bo na poprzednim campingu kąpiel ograniczała się do umywalki w łazience. Pierwszy raz udało nam się skorzystać z basenu, na który zazwyczaj w innych motelach było za późno. W sumie przez dwie godziny poczuliśmy się jak na "normalnych" wakacjach - z drinkiem na leżaku przy basenie - wystarczy na kolejne dwa tygodnie:)

20160824_093011_Pano.jpg


Następny punkt na naszej trasie jest oddalony o ok. 550km - Góry Skaliste. Nie możemy się doczekać zdobycia tam jednego ze szczytów.

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

julk1 8 stycznia 2017 20:56 Odpowiedz
Zapowiada się ciekawie, wiec czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością.Co oznaczają oznaczenia literowe (A, B,C...) na mapie? Pytam, bo widzę po kilka takich samych liter.
julk1 8 stycznia 2017 21:28 Odpowiedz
Teraz wszystko pięknie i klarownie!
tomasz-pabich 16 stycznia 2017 09:48 Odpowiedz
Kiedy dalsze części? Ciekawi mnie w jakim budżecie się zamknęliście. Planuję też taki objazd po USA, głównie interesują mnie miejsca z piękną przyrodą.
mikus 16 stycznia 2017 10:17 Odpowiedz
Będziecie wchodzić na Angels Landing? ;)
porzeczka 19 stycznia 2017 09:59 Odpowiedz
My też w wakacje zrobiliśmy podobną trasę - z trójką dzieci tylko większym samochodem i byliśmy jeszcze dodatkowo w Yellowstone i Grand Teton i SF.23 dni - prawie 8000km. Spaliśmy w połowie na campingach, reszta airbnb lub hotele - w wakacje trzeba dużo szybciej rezerwować campingi. Koszt na osobę 7000 zł (przelot, samochód, noclegi, jedzenie, picie itp.).I znowu mi się marzy kolejna podróż w tamtym kierunku.Może za rok.