0
BorowikNaSurowo 5 lutego 2017 09:23
Kolejnym naszym celem była miejscowość Kumily w pobliżu Periyar National Park. Nocleg tam ogarnął nam Kierownik i gdy tylko wysiedliśmy z autobusu powitał nas wysoki, szczupły Hindus z brodą o spokojnym głosie władający bardzo dobrze angielskim. Od razu między sobą zaczęliśmy go nazywać Maharadża :) Był on kierownikiem małego hotelu, kolegą naszego Kierownika. Potem miał on zadzwonić do swojego kolegi, kolejnego kierownika aby zorganizować Oli i Mirkowi noclegi w Koczin. To wszystko przypominało mi scenę z filmu Grand Budapest Hotel, w której kierownicy hotelów (tam nazwani konsjerżami) dzwonili kolejno do siebie :) Maharadża zapakował nas do tuk-tuku, który zawiózł nas do jego hotelu. Hotel był położony przy samej dżungli. Taras musiał być dookoła osłonięty drucianą siatką aby ochronić go przed małpami. Po raz drugi podczas naszej podróży mieliśmy Wi-Fi :)
Kumily to niewielka miejscowość, w której rzucają się w oczy setki Jeepów, są dosłownie wszędzie. Znajduje się u wrót parku narodowego Periyar. Park ten często nazywany jest "Wildlife Sanctuary Periyar" lub "Thekkady". Żyje tutaj ponad 1000 dzikich słoni i aż 50 tygrysów, a także czarne langury nilgirskie, bizony, dziki, czarne wiewiórki, sambary (ssak z rodziny jeleniowatych) i wiele innych gatunków. Zwierzęta można podziwiać z samochodu, do którego wsiada się razem z przewodnikiem, spacerując pieszo po dżungli lub z pokładu promu. My zdecydowaliśmy się na opcję wodną, ale wybraliśmy się tam drugiego dnia. Pierwszy dzień przeznaczyliśmy na słonie :) Maharadża powiedział nam gdzie możemy zrobić sobie przejażdżkę na słoniu i nas tam umówił. Pojechaliśmy tam tuk-tukiem. Gdy byliśmy na miejscu kazano nam wejść betonową platformę pod którą przyprowadzono jedno z olbrzymich zwierząt. Wpakowaliśmy się we trójkę na jednego słonia i powolnym słoniowym krokiem odbyliśmy długi spacer po dżungli. Gdy wróciliśmy na miejsce, zsiedliśmy ze słonia i zaprowadzono nas razem ze słoniem w miejsce gdzie znajdował się brodzik. Słoń się w nim położył, my dostaliśmy szczotki ryżowe i kazano nam słonia umyć. A potem słoń umył nas :D Po kolei wchodziliśmy na jego grzbiet, ten nabierał wodę trąbą i wylewał wszystko na nas. Potem dano nam jeszcze nakarmić słonia arbuzem. Kontakt z tym wielkim zwierzęciem to naprawdę niezwykłe przeżyciem i zawsze będę polecał je każdemu. Tego dnia poszliśmy jeszcze zakosztować indyjskiej sztuki :) Najpierw oglądaliśmy pokazy walk z mieczami, a potem sztukę teatralną, w której aktorzy z pomalowanymi twarzami grali bez słów, ale za to trzęsły im się twarze :) Było to delikatnie mówiąc dziwne.










Następnego dnia mieliśmy zamówionego tuk-tuka już z samego rana. O 7:30 płynęliśmy promem po skąpanym we mgle jeziorze aby podglądać dzikie zwierzęta. Tyle że ten prom robił tyle hałasu swoim silnikiem, że nawet ja miałem ochotę uciec i się schować, a co dopiero zwierzaki. Niemniej jednak udało nam się wypatrzeć bawoły, dziki, wiele ptaków a nawet jak to nazwał je kierownik łódki: dzikie psy. Te ostatnio zajadały się jakimś truchłem i nagle część z nich zdecydowała się przepłynąć na drugą stronę jeziora. Fajnie było to zobaczyć. Niestety po słoniach i tygrysach ani śladu. Płynęło się przyjemnie.
Potem wróciliśmy do naszego hotelu i się spakowaliśmy. Nastała chwila kiedy musieliśmy się rozstać. Mirek z Olą jechali do Koczin, ja natomiast w nocy miałem autobus do Bangalore. Odprowadziłem ich na dworzec, pożegnaliśmy się i odjechali. Z racji, że było dopiero dosyć wczesne popołudnie, musiałem się sobą zająć do wieczora. Aby podglądać dzikie zwierzęta można wejść do parku pieszo. Niestety trzeba to zrobić z przewodnikiem, który nie jest w cale taki tani. Pomyślałem sobie, że może uda mi się wejść do dżungli bez przewodnika, jak ktoś zwróci mi uwagę powiem, że nie wiedziałem. A więc poszedłem na szlak. Wszędzie znaki, że wstęp bez przewodnika wzbroniony. Niestety nawet nie udało mi się wejść na dobre do lasu, a już napotkałem jednego z przewodników wracającego z trzema turystami. Oczywiście musiałem wracać z nimi. Ale nic. Podjąłem drugą próbę. Obmyśliłem plan, że jak kogoś wypatrzę to schowam się w krzakach. Już udało mi się wejść do dżungli, już było fajnie, egzotycznie, nawet trochę strasznie i nagle znowu mnie mają. Idą. Dżungla, a ruch kurwa jak na Marszałkowskiej. Zagapiłem się i zanim ich spostrzegłem, oni zobaczyli mnie. I znowu musiałem wracać. Trzeciej próby już nie podjąłem, ale wróciłem w okolice naszego hotelu gdzie też była dżungla, ale najwyraźniej nie był to teren parku, bo można było tam wejść bez problemu. W lesie obserwowałem małpy, głównie makaki, było też kilka langurów.








Autobus, który miał mnie w nocy zawieść do Bangalore zamówił mi Maharadża. Niestety nie było jakieś sensownego połączenia publicznego i musiałem wziąć prywaciarza. Zapłaciłem więcej ale była klima, autobus był nowy, ładny i miały być kuszetki do spania. Rzeczywiście były. Ogromne było jednak moje zdziwienie gdy okazało się, że kuszetki są podwójne i muszę leżeć obok Hindusa. Całą drogę leżeliśmy obok siebie oddzieleni jedynie zasłonką na wysokości twarzy :D Wtedy to nie było dla mnie śmieszne...
Nad ranem byłem znowu na dworcu w Bangalore od którego zacząłem swoją podróż po Indiach. Dalej śmierdziało tak jak wtedy, dalej był ten sam syf, dalej Ci natrętni ludzie. Tym razem nie zrobiło to już na mnie takiego wrażenia jak za pierwszym razem. Szybko zorientowałem się co można w mieście pozwiedzać i przez cały dzień pieszo się włóczyłem. Okazało się, że miasto nie jest takie złe jak okolice dworca na to wskazywały. A gdy pójdzie się do Cubbon Park to można się poczuć prawie jak w cywilizowanym kraju. Park jest zadbany, jest tam czysto i można nawet spotkać ludzi uprawiających jogging. Atrakcji turystycznych jest niewiele, ale oprócz Parku można zobaczyć pałac, arsenał, ogród botaniczny (ja nie byłem ale podobno jest). Bardzo ładny jest też budynek parlamentu. Udałem się również na dwa targi: jeden owocowo-warzywny na Avenue Road i drugi z różnymi pierdołami, na który trafiłem w sumie przez przypadek.













Żeby nie przedłużać napiszę szybko, że w nocy znalazłem się już na lotnisku i tam przeczekałem ostatnie godziny. Oczywiście przysiadł się do mnie jakiś porządnie wyglądający Hindus. Dokąd lecę? skąd jestem? Standardowa gadka. "Are you IT specialist?" zapytał, co już było dla mnie normalne :) Gdy już byliśmy prawie kolegami, zaczął próbować wyciągnąć ode mnie pieniądze bydlak. A że zgubił portfel i nie ma jak do Mysore dojechać. Jeszcze kurwa ostatnia szansa, żeby z białasa coś zedrzeć, bo zaraz wyjedzie :D

Indie do dziwny kraj. Męczący, trudny, często irytujący, z natrętnymi i działającymi na nerwy ludźmi. Kraj gdzieś daleko od naszej europejskiej kultury i tak bardzo od niej odmienny. Kraj brudny, parszywy, śmierdzący, biedny. Duszny, lepki i ciężki jak jego powietrze. Jednocześnie jest to kolebka niezwykłej kultury, kraina wspaniałych świątyń, cudów natury. Mieszanka, religii, obyczajów, kolorów i zapachów (głównie gówna :D). Kraina tajemnicza i pełna zagadek. Indiami można się zachwycać, można je też nienawidzić. Nie można być w stosunku do nich obojętnym. Ja mój pobyt wspominam bardzo dobrze, świetnie się bawiłem i na pewno jeszcze kiedyś tu wrócę. Czy polecałbym Indie? Na pewno nie każdemu :) I tylko jedno mnie dziwi: jak to możliwe, że oni mają program kosmiczny??? :D

Dodaj Komentarz