Nudzę się trochę dzisiaj, więc zanudzę i Was, krótką relacją z Włoch. Tekstu będzie mało, więcej zdjęć. Planu jak zwykle za bardzo nie było. Wiedzieliśmy, że chcemy zobaczyć Materę i Lecce. Mimo, iż w Italii jesteśmy co najmniej raz w roku i jest to mój ukochany europejski kraj, do tej pory nazwa Bari kojarzyła mi się wyłącznie z psem o tym imieniu, (którego miałem jako dziecko) i z piłką nożną. Wstyd! W okolicy byliśmy jedynie trzy dni, ale wystarczająco długo, by chcieć tam wrócić. Lecieliśmy z Pyrzowic, gdzie już na dobre zagościli panowie i panie z Poczty Polskiej, opieszalością i drobiazgowościa kontroli dorównujący swoim poprzednikom, To między innymi dlatego nie znoszę latać z tego lotniska. Dlaczego nie schował pan dezodorantu do woreczka?- pyta pierwszy z poważną miną. Proszę wszystko układać oddzielnie - wtóruje kolejny. Sytuacji towarzyszyła perspektywa odlatującego bez nas samolotu. Ehhh.... Lot był krótki i na miejscu jesteśmy przed 22-gą. Ostatni miejski autobus odjeżdża o 22.20 (koszt 1,5 euro, jeśli bilet kupimy u kierowcy). Wysiadamy w centrum i szukamy miejsca na kolację. Trafiamy do restauracji Terranima i jest to dobry wybór. Ciekawy wystrój, miła obsługa i przede wszystkim smaczne jedzenie. Ceny nie należą do najniższych, ale my bardzo łatwo wydajemy pieniądze na przyjmności. K. jako przystawkę wzięła zestaw serów, którego częścia była najlepsza mozarella jaką jadłem w życiu. Potwornie najedzeni zmierzamy do hotelu. Mercure Bari jest dobrym wyborem. Znajduje się blisko dworca, a od morza dzieli go 30 minut piechotą. Z naszymi plecakami wyglądamy dość mizernie, więc recepjonista ma na twarzy minę w stylu: pewnie się zgubili i będą pytać o drogę. Następnego dnia jedziemy do Matery. W niedzielę zamiast pociągów kursują autobusy, odjeżdżające z przystanku obok dworca na ulicy Giuseppe Capruzzi – vis a vis supermarketu PAM. Czeka na niego sporo osób, więc łatwo trafić. Bilet kosztuje 4.90 i nie da się go kupić u kierowcy, więc kilkunastu pasażerów jedzie na gapę. Podróż trwa niecałe dwie godziny. Wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Unesco Matera jest miejscem niezwykłym. Uznawana za jedno z najstarszych miast na świecie, zaniedbana prze Boga i ludzi, w latach 90-tych dwudziestego stulecia uzyskała należyty status. Po jej wąskich i stromych uliczkach można chodzić bez końca. Spacerujemy bez konkretnego planu. Gdy wydaje się nam, że już nic nas nie zdziwi, odkrywamy kolejny piękny zaułek. Trochę błądzimy, trafiamy w te same miejsca po kilka razy, spotykamy na szlaku wciąż tych samych ludzi. Wychodzimy na chwilę do nowego miasta, by po kilkunastu minutach znów podążyć w stonę Sassi. Miasto jest z pewnościa jednym z ciekawszych jakie dane nam było odwiedzić we Włoszech. Idziemy coś zjeść i autobusem wracamy do Bari. Okolice portu tętnią życiem. Jest sobotni wieczór i knajpy są pełne. Siadamy w jednej z nich, pijemy i kontemplujemy otaczające nas życie...
Każde z nas chodzi z aparatem i często w poszukiwaniu dobrych ujęć gubimy się nawzajem. Wszystkie powyższe zdjęcia są mojego autorstwa.
;)@ewaolivka Też już myślę o ponownej wizycie w okolicy. Choćby z tego powodu, że nie mieliśmy czasu na Alberobello.
;) Kilka dni to zdecydowanie za mało.Myślałem, żeby kolejnego dnia wybrać się do Alberobello, ale tę przyjemność zostawilismy na następny wyjazd. Zamiast tego, przedpołudnie spędziliśmy w Bari, a potem spokojnie zmierzaliśmy w stronę Lecce, zwiedzając po drodze Polignano a Mare i Monopoli. Zwiedzając, to może za dużo powiedziane – po prostu przespacerowlaiśmy się po okolicy. Bari to trochę taki mniejszy Neapol: mniejszy port, mniejsza liczba skuterów na ulicach, mniej prania wiszącego na balkonach i ... więcej ciszy. Poszliśmy do portu, mając nadzieję, że znajdziemy targ rybny. W kwestii ryb, niewiele się w porcie działo, działo się natomiast w kwestii piwa, kart i siedzenia w słońcu. Sporo ludzi w różnym wieku, każdy z butelką Peroni w ręku. Niektórzy panowie siedzieli już przy stolikach bez koszul. Nie było zbyt ciepło (godz.10.00) – może przegrali je w karty. Cóż było robić, usiedliśmy i my. Uwielbiam południowe Włochy za tą hmmm „powolność”, „opieszałość”. Nie wiem, czy mógłbym tam pracować, ale pomieszkałbym chętnie. Życie przebiega tu dwutorowo. Z jednej stony kelnerzy dość szybko wykonują swoje obowiązki, co chwilę ktoś z dużą prędkością przemknie na skuterze – może w domu skończyła się mąka, bądź nie daj Boże mozarella i trzeba szybko kupić.
;) Z drugiej strony, gdy czekaliśmy na autobus na lotnisko, kierowca przyjechał punktualnie, po czym poszedł cos zjeść, zapalił papierosa i dopiero wtedy powoli zabierał się do odjazdu. Robił to wszystko w taki sposób, że nawet do głowy nie przyszlo mi zwrócić mu uwagę, że jesteśmy spóźnieni. Ehh, Italia – tu można bezkarnie zajadać się lodami i nawet gdy masz 40 lat mówią do ciebie ragazzo.
;)
Posiedzieliśmy chwilę w porcie i choć niełatwo było się ruszyć, poszliśmy w stonę Bazyliki św. Mikołaja. W Bari nie ma zbyt wielu zabytków, więc mieszkańcy widząc nas z plecakami, kilkukrotnie wskazywali drogę właśnie tam. Sama bazylika jest ciekawa. W środku niewielu ludzi, a wszystkiemu przygląda się umieszczony za szybą św. Mikołaj, którego figura 8 maja jest noszona po mieście w procesji. Tuż obok bazyliki znajduje się brama na stare miasto, niewielkie ale bardzo urokliwe. Turystów można policzyć na palcach jednej ręki. Wszyscy zapewne pojechali do Alberobello, Matery lub innych bardziej znanych miejscowości. Błąkamy się po wąskich uliczkach, robimy zdjęcia, pijemy kawę, uśmiechamy się do pań robiących makaron. Bardzo miło spędzamy czas. Wciąż towarzyszy nam zapach proszku do prania i jedzenia. Zdaje się, że włoskie kobiety przez cały dzień tylko piorą i gotują. To tu toczy się prawdziwe życie. Drzwi wejściowe do domów są najczęściej przesłonięte jedynie firaną i przy delikatnym podmuchu wiatru, można zajrzeć do środka. Nie jest to neapolitańska Quartieri Spagnoli, raczej jej mniejsza i spokojniejsza siostra.
Quote:w Italii jesteśmy co najmniej raz w roku i jest to mój ukochany europejski kraj - to już trzecia
;) Przepiękne zdjęcia - jak rozumiem to K. (na potrzeby czytania relacji dostała imię Kasia
8-) ) jest ich autorem?
Też wielki plus za zdjęcia
:) Bardzo, bardzo nastrojowe. Co do Bari i Apulii mam podobne odczucia-mimo wieloletnich podróży jakoś mi umykała. Aż wreszcie kupiłam bilety...i zachwyciłam się. Wszystkim: Matera to prawdziwa perła, można chodzić godzinami. I Alberobello, choć faktycznie trochę za mocno skomercjalizowane. I Altamura, Polignano, wreszcie samo stare Barii. I krajobrazy, choćby z okien pociągu do Matery. Teraz myślę o powtórnej wizycie
:)
@ewaolivka Też już myślę o ponownej wizycie w okolicy. Choćby z tego powodu, że nie mieliśmy czasu na Alberobello.
;)Kilka dni to zdecydowanie za mało.
@ewaolivka Jeśli chodzi o zdjęcia, musze Cię zmartwić. Jedziemy głównie do znajomych w Bolonii, gdzie ostatnio przez prawie dwa dni nie wychodziliśmy z kuchni. Piliśmy wino, przyglądaliśmy się powstawaniu różnych dań, by następnie zjeść je ze smakiem.
:D
Mimo, iż w Italii jesteśmy co najmniej raz w roku i jest to mój ukochany europejski kraj, do tej pory nazwa Bari kojarzyła mi się wyłącznie z psem o tym imieniu, (którego miałem jako dziecko) i z piłką nożną. Wstyd!
W okolicy byliśmy jedynie trzy dni, ale wystarczająco długo, by chcieć tam wrócić.
Lecieliśmy z Pyrzowic, gdzie już na dobre zagościli panowie i panie z Poczty Polskiej, opieszalością i drobiazgowościa kontroli dorównujący swoim poprzednikom, To między innymi dlatego nie znoszę latać z tego lotniska. Dlaczego nie schował pan dezodorantu do woreczka?- pyta pierwszy z poważną miną. Proszę wszystko układać oddzielnie - wtóruje kolejny. Sytuacji towarzyszyła perspektywa odlatującego bez nas samolotu. Ehhh....
Lot był krótki i na miejscu jesteśmy przed 22-gą. Ostatni miejski autobus odjeżdża o 22.20 (koszt 1,5 euro, jeśli bilet kupimy u kierowcy). Wysiadamy w centrum i szukamy miejsca na kolację. Trafiamy do restauracji Terranima i jest to dobry wybór. Ciekawy wystrój, miła obsługa i przede wszystkim smaczne jedzenie. Ceny nie należą do najniższych, ale my bardzo łatwo wydajemy pieniądze na przyjmności. K. jako przystawkę wzięła zestaw serów, którego częścia była najlepsza mozarella jaką jadłem w życiu. Potwornie najedzeni zmierzamy do hotelu. Mercure Bari jest dobrym wyborem. Znajduje się blisko dworca, a od morza dzieli go 30 minut piechotą. Z naszymi plecakami wyglądamy dość mizernie, więc recepjonista ma na twarzy minę w stylu: pewnie się zgubili i będą pytać o drogę.
Następnego dnia jedziemy do Matery. W niedzielę zamiast pociągów kursują autobusy, odjeżdżające z przystanku obok dworca na ulicy Giuseppe Capruzzi – vis a vis supermarketu PAM. Czeka na niego sporo osób, więc łatwo trafić. Bilet kosztuje 4.90 i nie da się go kupić u kierowcy, więc kilkunastu pasażerów jedzie na gapę. Podróż trwa niecałe dwie godziny.
Wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Unesco Matera jest miejscem niezwykłym. Uznawana za jedno z najstarszych miast na świecie, zaniedbana prze Boga i ludzi, w latach 90-tych dwudziestego stulecia uzyskała należyty status. Po jej wąskich i stromych uliczkach można chodzić bez końca.
Spacerujemy bez konkretnego planu. Gdy wydaje się nam, że już nic nas nie zdziwi, odkrywamy kolejny piękny zaułek. Trochę błądzimy, trafiamy w te same miejsca po kilka razy, spotykamy na szlaku wciąż tych samych ludzi. Wychodzimy na chwilę do nowego miasta, by po kilkunastu minutach znów podążyć w stonę Sassi. Miasto jest z pewnościa jednym z ciekawszych jakie dane nam było odwiedzić we Włoszech. Idziemy coś zjeść i autobusem wracamy do Bari. Okolice portu tętnią życiem. Jest sobotni wieczór i knajpy są pełne. Siadamy w jednej z nich, pijemy i kontemplujemy otaczające nas życie...
Każde z nas chodzi z aparatem i często w poszukiwaniu dobrych ujęć gubimy się nawzajem. Wszystkie powyższe zdjęcia są mojego autorstwa. ;)@ewaolivka Też już myślę o ponownej wizycie w okolicy. Choćby z tego powodu, że nie mieliśmy czasu na Alberobello. ;)
Kilka dni to zdecydowanie za mało.Myślałem, żeby kolejnego dnia wybrać się do Alberobello, ale tę przyjemność zostawilismy na następny wyjazd. Zamiast tego, przedpołudnie spędziliśmy w Bari, a potem spokojnie zmierzaliśmy w stronę Lecce, zwiedzając po drodze Polignano a Mare i Monopoli. Zwiedzając, to może za dużo powiedziane – po prostu przespacerowlaiśmy się po okolicy.
Bari to trochę taki mniejszy Neapol: mniejszy port, mniejsza liczba skuterów na ulicach, mniej prania wiszącego na balkonach i ... więcej ciszy. Poszliśmy do portu, mając nadzieję, że znajdziemy targ rybny. W kwestii ryb, niewiele się w porcie działo, działo się natomiast w kwestii piwa, kart i siedzenia w słońcu. Sporo ludzi w różnym wieku, każdy z butelką Peroni w ręku. Niektórzy panowie siedzieli już przy stolikach bez koszul. Nie było zbyt ciepło (godz.10.00) – może przegrali je w karty. Cóż było robić, usiedliśmy i my. Uwielbiam południowe Włochy za tą hmmm „powolność”, „opieszałość”. Nie wiem, czy mógłbym tam pracować, ale pomieszkałbym chętnie. Życie przebiega tu dwutorowo. Z jednej stony kelnerzy dość szybko wykonują swoje obowiązki, co chwilę ktoś z dużą prędkością przemknie na skuterze – może w domu skończyła się mąka, bądź nie daj Boże mozarella i trzeba szybko kupić. ;) Z drugiej strony, gdy czekaliśmy na autobus na lotnisko, kierowca przyjechał punktualnie, po czym poszedł cos zjeść, zapalił papierosa i dopiero wtedy powoli zabierał się do odjazdu. Robił to wszystko w taki sposób, że nawet do głowy nie przyszlo mi zwrócić mu uwagę, że jesteśmy spóźnieni. Ehh, Italia – tu można bezkarnie zajadać się lodami i nawet gdy masz 40 lat mówią do ciebie ragazzo. ;)
Posiedzieliśmy chwilę w porcie i choć niełatwo było się ruszyć, poszliśmy w stonę Bazyliki św. Mikołaja. W Bari nie ma zbyt wielu zabytków, więc mieszkańcy widząc nas z plecakami, kilkukrotnie wskazywali drogę właśnie tam. Sama bazylika jest ciekawa. W środku niewielu ludzi, a wszystkiemu przygląda się umieszczony za szybą św. Mikołaj, którego figura 8 maja jest noszona po mieście w procesji.
Tuż obok bazyliki znajduje się brama na stare miasto, niewielkie ale bardzo urokliwe. Turystów można policzyć na palcach jednej ręki. Wszyscy zapewne pojechali do Alberobello, Matery lub innych bardziej znanych miejscowości.
Błąkamy się po wąskich uliczkach, robimy zdjęcia, pijemy kawę, uśmiechamy się do pań robiących makaron. Bardzo miło spędzamy czas. Wciąż towarzyszy nam zapach proszku do prania i jedzenia. Zdaje się, że włoskie kobiety przez cały dzień tylko piorą i gotują. To tu toczy się prawdziwe życie. Drzwi wejściowe do domów są najczęściej przesłonięte jedynie firaną i przy delikatnym podmuchu wiatru, można zajrzeć do środka. Nie jest to neapolitańska Quartieri Spagnoli, raczej jej mniejsza i spokojniejsza siostra.