+2
EwaStrz 18 kwietnia 2017 01:21
Higflyer zaproponował, żebym wrzuciła tu, to wrzucam :)
Kolumbia to kraj o największej bioróżnorodności na planecie Ziemii (na km2, w ogólnych rankingach wyprzedza ją 7 razy większa Brazylia), ponad 300 różnych ekosystemów, więcej gatunków ptaków niż w całej Europie i całej Ameryce Północnej razem wziętych, czyli okoliczności przyrody obiecujące.
Leciałam Iberią z Berlina przez Madryt do Bogoty za 1950zł (promocja znaleziona na fly4free) w listopadzie 2015.
Wylądowałam w Bogocie, El Dorado to drugie największe lotnisko w Ameryce Południowej, przyjemne i bezproblemowe. Po kontroli paszportowej odebralam bagaż i pobiegłam na lot wewnętrzny do miasta Neiva. Godzinny lot 30-osobowym samolocikiem, soczek i wafelek w cenie biletu  W Neiva sprawdzali każdemu karteczkę od bagażu, ale lotnisko jest malutkie, operacja lądowanie-wyjście z samolotu-odebranie bagażu-wyjście na zewnątrz-taksówka zajmuje jakieś 10minut. Chyba że się np nie umie i boi łapania taksówek i jest już ciemno, późno i strasznie, to trochę dłużej.
Nocleg w Neivie 30tys COP za jedynkę z łazienką z booking.com. Niektóre „eMeSZety” zdecydowanie odradzają podróż do Neivy, podobno znajduje się ona w strefie oddziaływania ruchów partyzanckich. To jedyne miejsce w Kolumbii, w którym nie widziałam wojska ani policji na ulicach. Ale też najtańsze, tinto (mala słodka kawa sprzedawana na ulicy z termosów zainstalowanych na rowerach / skuterach / wózkach / tacy na szyji / czymkolwiek) 200 COP, kubek owoców 400 COP. Dla porównania w Cartagenie najbardziej zuchwali chcieli 5tys COP za tinto i 10tys COP za owoce (tak, 25 razy więcej).

1.jpg


Rano załatwiłam kartę SIM, pochodziłam trochę po mieście, pogapiłam się na ludzi, posiedziałam z kobietami, które w drodze do pracy bez pośpiechu plotkują przy świeżo wyciskanym soku.W Neivie co roku wybiera się miss bambuko. Koło 11 rano zabrałam plecak i ruszyłam na dworzec autobusowy, collectivo za 15tys COP dowozi pod hostel w samym środku pustyni Tatacoa, jakieś 2km za obserwatorium, jechałam ok 1h30.
Tatacoa to 330 km2 glinianych labiryntowych wąwozów, pięciometrowych kaktusów, podobno są tam żółwie, węże, pająki i skorpiony, ja widziałam tylko 2 niebieskie kolibry, pełno ptaków, konie , kozy i łyse owce.

2.jpg


3.JPG


4.JPG


5.JPG


6.JPG


7.jpg


8.jpg


9.JPG


10.JPG


W moim niby hostelu byłam jedynym gościem, nie miałam rezerwacji, za jedynkę z łazienką płaciłam 15tys COP, mają może 5 pokoi 1-3 osobowych, hamaki na zewnątrz, małego pieska i zieloną papugę dziwkę, która mnie ugryzła w stopę. Prąd na pustyni jest tylko przez kilka godzin dziennie, internet bardzo dobrze działa (ten z karty), temperatura zwykle koło 34°C. Chyba w każdym budynku na pustyni jest mini sklepik zaopatrzony w czipsy, oranżadę, nierozpuszczalne słodycze, piwo, chusteczki i tego typu asortyment.

11.JPG


12.JPG


13.JPG


14.jpg


15.JPG


16.JPG


Szwędałam się po kanionach cudnej pustyni aż do zmroku, spotkałam może 5 innych turystów, zgubiłam w międzyczasie portfel, goniąc kolibra nadziałam się na kaktus, wypiłam z 15 litrów oranżady, bo trochę szkoda mi było czasu na siedzenie i jedzenie normalnego jedzenia. W nocy ludzie zbierają się w obserwatorium astronomicznym, jednak jest ich więcej niż 5, gwiazd dużo.
Wydostanie się z pustyni jest proste, większość samochodów / skuterów jadących w kierunku wsi Villavieja proponowało podwózkę (za kasę lub nie). Ruch mały, 1 pojazd co 10-15 minut. Ja się trochę zakochałam w Tatacoa, więc szłam i podziwiałam, po jakiś 2h, już dawno na asfalcie złapałam collevtivo do dworca w Neivie.
Na dworcu niby była kasa z napisem Salento, ale była zamknięta. Więc podróż trochę upierdliwa Neiva -> Ibagué (210km, 3h), Ibagué-> Armenia (80km, 4h), Armenia-> Salento (25km, 2h). Do Salento dojechałam w nocy, z kolegą z ostatniego autobusu znaleźliśmy hostel el Jardin za 17tys COP za łóżko w 4osobowym.

17.JPG


18.JPG


19.JPG


20.JPG


21.JPG


22.JPG


23.JPG


Pobudka przed 6 rano, żeby się załapać na pierwszy transport jeepem do Valle de Cocora (z głównego placu, jeżdżą często, odjężdżają kiedy są pełne 3400 COP, 20minut). Salento o poranku piękne, kolorowe, góry dookoła, główny plac mały i uroczy, taka klimatyczna śliczna turystyczna wioska zadupie. W dolinie Cocora rosną najwyższe na świecie 60-metrowe palmy woskowe, narodowe drzewo Kolumbii. Jest tam pełno krów, jest Acaime, jakby-kawiarnia, rezerwat kolibrów i dom tapirów górskich w jednym (wstęp 5tys COP, kawa i jakaś przekąska w cenie). Tapira widziałam tylko na zdjęciu u chłopaka, który wyszedł 5 minut przede mną, poszły w las.

24.JPG


24b.JPG


25.jpg


26.JPG


27.JPG


28.JPG


29.JPG


Typowy szlak dookoła z przerwą w Acaime zajmuje około 5-6 godzin, ja raz źle skręciłam, pobiegałam w chmurach na 3140mnpm i zajęło mi to 9 godzin. Za mniej więcej co piątym turystą idzie jeden z lokalnych psiaków, właściwie w całej Kolumbii obowiązuje ta zasada. Po drodzę są mosty, liany, mchy, rzeka, małe wodospady, dużo mgły i rośliny, które u nas rosną w doniczkach. Uwielbiam takie widoki odkąd byłam małą dziewczynką i oglądałam w kółko mój ukochany film przyrodniczy z Arnoldem pt „Predator” (wiem, że był kręcony niżej i gdzie indziej i rośliny inne i w Cocora jest las mglisty, a nie normalna dżungla, ale dla mnie trochę dżungla to dżungla). Na szlaku jest trochę błota i wody, ale nigdy nie jest głębiej niż do połowy łydek. Niektórzy ludzie wynajmują gumowce z hosteli, moim zdaniem trampki są w sam raz, na parkingu na końcu trasy jest szlauf, można się opłukać.

30.jpg


30b.JPG


31.JPG


32.JPG


33.JPG


34.JPG


W weekend na głównym placu w Salento otwiera się kilkanaście małych barów, knajpek, są stragany z jedzeniem, Kolumbijczycy tańczą salsę. Ja na szlaku poznałam szarmackiego Bena, który trzymał drut kolczasty żebym mogła pooglądać z bliska cielaczka. Ben i aguardiente to złe połączenie.
Po 3 godzinach snu o 7 rano nieco wcięta wypożyczyłam rower (8tys COP za 4h), żeby zobaczyć okoliczne plantacje kawy. Przejechałam przez most i dalej cały czas prosto, cały czas z górki. Droga prześliczna, plantacje kawy, drzewa cytrusowe, hacjendy, pola uprawne, krowy, dzikie bananowce, palmy i inne krzaki, pełno motyli i ptaków. W końcu przestałam jechać i zatrzymałam się przy jakiejś plantacji, była tam tablica informująca jak przebiega wizyta, dają koszyczek, zbieramy ziarenka, potem przyglądamy się całemu procesowi robienia kawy, potem próbujemy. A w dupie to mam, wracam do Salento. Posnułam się po wiosce, wypiłam z 5 tinto, zjadłam ze 2kg papaji, pogapiłam się na ludzi, na zwierzaki, z kimś tam pogadałam (jak gdzieś w opisie mojej wycieczki brakuje kilku godzin, to pewnie dokładnie to robię, już nie będę tego pisać).
Z Salento można też zorganizować kilkudniowe treki w Los Nevados. Ja sobie zorganizowałam kilkudniowego kaca. Następnego dnia autobus do Pereiry na samolot do Cartageny wcześnie jeszcze następnego. Żeby nie marnować dnia, po znalezieniu noclegu (hostel Kolibri, 22tys COP za łóżko w 6os), pobiegłam na autobus do Santa Rosy, żeby posiedzieć pod wodospadem.

35.JPG


36.jpg


Rano samolot Pereira – Cartagena. Cartagena de Indias to ładne, bogate i zatłoczone portowe miasto z piękną historią. I to właściwie tyle, po kilku godzinach miałam dosyć. Moją oceną miast radziłabym się nie sugerowałać, ja prosty rolnik, w tłumie się kiepsko czuję, ale pogoda ładna, gorąco. W hostelu zarezerwowałam shuttle na następny dzień na Playa Blanca. Z kilku sposobów dojazdu ten jest najłatwiejszy i najszybszy, ale nie najtańszy (50tys COP otwarty powrotny).

38.JPG


39.JPG


40.JPG


41.JPG


42.JPG


43.JPG


44.JPG


Na plaży spałam u Alexa, jedynka cabana typu szałas z drabiną i widokiem za 30tys COP (cena zmienna, chłopak, który wziął mój domek po mnie płacił 50tys COP, na booking.com jest za 95tys COP), można też spać w hamaku (chyba 10tys COP), są szafki z kłódkami, prąd kilka godzin dziennie, internet w miarę działa, warunki sanitarne dosć naturalne, drewniany ustęp, prysznic trochę z wiadra. U Alexa za darmo można korzystać z kajaka, SUP, masek, jakiś innych gadżetów wodnych. Nie wiem czy zawsze jest za darmo, ale było. Do tej części plaży nie dopływają motorówki z ludźmi, z tinto przychodzi jeden facecik wcześnie rano, z owocami 2 kobitki, sprzedawcy okularów / bransoletek / masaży/ pina colady itd tu raczej nie dochodzą.

44b.JPG


45.JPG


46.JPG


47.JPG



Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

jerzy5 18 kwietnia 2017 01:29 Odpowiedz
jerzy5 18 kwietnia 2017 01:32 Odpowiedz
Fajna relacja, szacunek że byłaś sama i nie pękłaś
ambush 26 kwietnia 2017 20:35 Odpowiedz
Sporo ciekawych zdjęć - zachęcająca relacja do odwiedzenia tego kraju :)
ewaolivka 26 kwietnia 2017 21:00 Odpowiedz
Ale fajnie to napisałaś! I na luzie, i wesoło, ale i treściwie :) .No i zdjęcia! Wspaniałe! I też podziwiam taką samotną podróż (szczególnie, że co raz można przeczytać różne rankingi miejsc niebezpiecznych ;) )
robert-kolumbijczyk 8 stycznia 2019 02:39 Odpowiedz
Witam wszystkich serdecznie. Jeżdze do kolumbi od4 lat. W tym momenice jestem w Cali. Chętnie udzielę pomocnych informacji. spędziłem tutaj w sumie prawie rok. mam bliskich znajomych. mogę pomóc znaleźć zakwaterowanie na krócej lub dłużej we większości miast. Pozdrawiam