+5
yorgil 24 kwietnia 2017 00:18
Po zeszłorocznej wycieczce, którą traktowaliśmy jako rekonesans, w tym roku postanowiliśmy również spróbować zarejestrować światła zorzy na północy Norwegii. Jako, że mieliśmy już przetarty szlak aż za Koło Polarne, wykorzystaliśmy ten sam pomysł, co w ubiegłym roku - WizzAir z Gdańska do Trondheim i potem nocny pociąg do Bodo. Zasadnicza różnica w stosunku do wycieczki 2016 była taka, że tym razem miało być dłużej i bardziej intensywnie - stąd pomysł, żeby w Bodø wsiąść na prom i płynąć na Lofoty. Początkowo plan przewidywał całą wyprawę na 5 dni - skończyło się na 7 - Wizzair w grudniu zmienił swoja siatkę i wypadł z niej nasz lot powrotny. Z przebookowaniem biletów nie było oczywiście problemów - gorzej z dodatkową kasą na noclegi na Lofotach.

W Bodø byliśmy w niedzielę rano - sklepy poza 7 Eleven i stacjami benzynowymi nieczynne. A my musieliśmy kupić butlę z gazem - ratunkiem okazała się stacja Statoil. Ale żeby nie było tak pięknie - był tam dostępny tylko jakiś włoski gaz… A Włosi nie są zwyczajni do pogody takiej, jak na północy Norwegii zimą - gaz na wietrze i w temperaturze ok -6C niestety nie bardzo chciał się palić (a używamy palnika typu spider z podgrzewanym kablem zasilającym - niezwykle cenna wskazówka od kolegów z ngt.pl). Trudno - mieliśmy jeszcze suchy prowiant z Polski. Pogoda była idealna - delikatny mróz, niewiele chmur. Ok 13 wsiedliśmy na prom (wybudowany z resztą w Stoczni Remontowej w Gdańsku) i wyruszyliśmy w kierunku Bramy Lofotów. Po wypłynięciu na pełne morze poza wyspy Landegode i Bliksvaer zaczęło wiać i bujać - nie przeszkodziło mi to jednak w zrobieniu paru zdjęć z pomostu promu - barwa styczniowego nieba na tej szerokości geograficznej jest niebywała…

Image

Image

Image

Image

Image

W Moskenes na Lofotach było już ciemno. Na nocleg dotarliśmy ostatnim niedzielnym autobusem - pani kierowca była na tyle uprzejma, że zatrzymała się gdzieś w polu między przystankami, żebyśmy mieli bliżej z naszymi plecakami. Sam nocleg - idealny - mieliśmy jeden z domków rorbu w Hamnøy - tuż nad brzegiem fjordu. Jako, że pogoda była tego wieczora idealna, postanowiliśmy to wykorzystać i wyruszyliśmy ze statywami poszukac jakiegoś optymalnego miejsca na kadr. Okazało się, że w okolicy są same optymalne miejsca do robienia zdjęć. Góry wyrastające z samego morza wszędzie wokół pozwalają na dowolną zabawę z kompozycją - do tego tarcza Księżyca była widoczna w 40%, co gwarantowało idealne podświetlenie ośnieżonych gór. Ale żeby nie było tak pięknie, wskaźnik zorzy był bardzo mizerny - współczynnik Kp zaledwie 1,5 (im wyższy, tym większa szansa na zorzę). Mimo tego, po dwugodzinnym oczekiwaniu wreszcie się pojawiła. Delikatna i inna niż widoczna przy wielkiej aktywności Słońca ale i tak byliśmy całkowicie zafascynowani i szczęśliwi, że wreszcie się udało.

Image

Image

Image

Image

Image

Jak się potem okazało - był to jedyny wieczór w trakcie naszego wyjazdu, kiedy dane nam było zobaczyć na niebie coś poza szarymi chmurami…

W czasie, kiedy byliśmy na Lofotach (15-19.01) Słońce wstawało ok godziny 10 a zachodziło krótko po 13. W najwyższym punkcie było było zaledwie 1.5 stopnia ponad horyzontem. Ale dzięki szerokości geograficznej Lofotów (68N) pozorna droga Słońca jest bardzo wypłaszczona, co skutkuje bardzo długim wschodem i zachodem (właściwie w styczniu te dwa zjawiska się zlewają ze sobą) - a to daje nam magiczne światło od godziny 9 do 15. I dlatego postanowiliśmy te okoliczności wykorzystać. W poniedziałek wstaliśmy o 5 rano - komunikacja publiczna na Lofotach rusza zimą ok 8 - a my mieliśmy do przejścia ponad 5km do Reine, skąd zabrać nas miał lokalny prom. 5km po zamarzniętej i śliskiej drodze nie było problemem dzięki raczkom - bardzo przydatny i obowiązkowy wręcz sprzęt w tej części Norwegii. Byliśmy jedynymi pasażerami mikro promu (zabierał nie więcej niż 10 os.) z Reine do Kirkefjord. Cała podróż zajęła może 0.5h a na miejscu poczuliśmy się troszkę nieswojo. Ciemno, zimno, wiatr, kilka domków - co prawda oświetlonych ale jak się okazało, tylko letniskowych (w Kirkefjord mieszka na stałe jedno starsze małżeństwo). Kiedy spytałem kapitana, czy prom będzie po nas o 15, ten z uśmiechem odpowiedział, że ‘Tak… o ile stan morza pozwoli’... A następny prom do Reine mieliśmy w środę… Naszym celem była plaża Horseid - leżąca w północnej części wyspy i otwierająca się na Morze Norweskie. Latem jest to dosyć popularny cel wycieczek pieszych w tej części Lofotów. W styczniu było ciemno i wszędzie leżał śnieg.

Image

Całe szczęście, znaleźliśmy wejście na szlak dzięki śladom jakiegoś turysty, który był tu prawdopodobnie dzień lub dwa wcześniej. Po jego śladach weszliśmy na przełęcz Moltboertinden i Marklitinden. Tutaj ujrzeliśmy cel naszej wycieczki. Poza pięknym widokiem, pojawił się też wiatr. I to przez wielkie W. Dolina biegnąca z przełęczy do samej plaży jest idealnym kominem dla arktycznego wiatru z północy znad Morza Norweskiego. Jako ilustrację siły wiatru niech świadczy fakt, że nie byłem w stanie ustawić statywu (mimo 30cm śniegu na grzbiecie przełęczy) - wiatr mi go zwyczajnie ‘zabierał’ - a to przecież same rurki. Tutaj też skończyły się ślady naszego poprzednika. Mimo to, postanowiliśmy iść dalej. Zejście przy takim wietrze nie było ani łatwe ani przyjemne - wiatr powodował zawiewanie śniegu w zaspy. I tutaj kolejna nauczka na przyszłość - jakakolwiek sonda do badania głębokości śniegu jest absolutnie kluczowa.

Image

Image

Image

Te zaspy niestety nas pokonały - do plaży zabrakło nam ok 900m - ale brak widocznego szlaku, śnieg nierzadko po pas i świadomość promu o 15 zmusiła nas do odwrotu. W drodze powrotnej do Kirkefjord przydarzyła się kolejna niemiła sytuacja - moje schodzone, ulubione ...i wiekowe buty postanowiły, że GoreTex przestanie dzialać. Dosłownie w ciągu 4 kroków poczułem totalną wilgoć najpierw w prawym bucie a po chwili też w lewym. Na szczęście na dole, tuż przy miejscu, gdzie dopływa prom znaleźliśmy otwarty schowek na łopaty taczki, pulki do śniegu. Tam udało się odpalić włoski gaz, zjeść coś ciepłego i choć trochę osuszyć skarpety.

Image

Image

Image

Ok 14 zaczęło także tutaj wiać ale nie przeszkodziło to w dotarciu po nas promowi. Bardzo fajny dzień - dużo doświadczeń i przemyśleń na następny raz.

Kolejnego dnia mieliśmy zaplanowane wyjście w okolicy Reine - samo miasteczko i pobliskie wzgórza. Zimą jest tutaj niezwykły spokój - parę osób na ulicach, cisza. Byliśmy tam w czasie, kiedy stojaki na łososia były puste - nie było więc żadnej krzątaniny związanej z obróbką ryb. W ciągu dnia zaczęła psuć się pogoda. Najpierw się znacznie ociepliło - około 0C, potem zaczął padać deszcz ze śniegiem. Poza Reine udało nam się wejść na jedno ze wzgórz z piękna panoramą Reine i Olstinden. Około 14 pogoda zepsuła się na tyle, że nie było sensu dalej moknąć na zewnątrz.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Ta zmiana pogody była niestety bardzo długotrwała i niezbyt przyjemna w skutkach. Następnego ranka obudził nas huk wiatru i bicie deszczu o szyby. Była środa a my w czwartek po południu mieliśmy wracać promem do Bodo. Jak się można było spodziewać po odgłosach zza okna, stan morza był taki, że odwoływano kolejne promy. Po południu podjęliśmy decyzję, że musimy jakoś dostać się w czwartek rano do Leknes na północny wschód Lofotów i spróbować stamtąd dolecieć do Bodø samolotem. Było to o tyle ważne, że w piątek mieliśmy pociąg do Trondheim a stamtąd samolot do Gdańska. Kupiliśmy bilety (całe szczęście jak się okazało później w taryfie flex) i trochę nerwowi położyliśmy się spać. W czwartek rano poza wiatrem, przywitał nas śnieg. Totalna, biała ściana. Widoczność 15m i potworny wiatr - przyszła burza znad Atlantyku.

Image

Image

Promy oczywiście nadal nie pływały ale co gorsza, cały transport publiczny również nie działał. A my do Leknes mieliśmy 35km. Po godzinie stania na drodze (zero samochodów) stwierdziliśmy, że mimo przewidywanych kosztów, musimy jakoś dostać się do Leknes. To była najdroższa taksówka w moim życiu… A i tak zgodził się jechać dopiero trzeci kierowca. Pogoda w Leknes była już nieco łagodniejsza ale nadal bardzo silnie wiało. I tu przydała się taryfa flex na lot lokalnymi liniami Widerøe. Cztery kolejne loty były odwoływane i dopiero ostatnim po 22 udało się nam dotrzeć do Bodø. Sam lot też był pełen wrażeń. Mały samolocik turbośmigłowy i porywy wiatru - półgodzinny roller coaster.

Image

Image

Image

W Bodø, jak to w cywilizacji, było już zwyczajnie. Hostel, następny leniwy dzień i nocna podróż pociągiem do Trondheim. Tam spędziliśmy cały dzień, zjedliśmy ostatnie liofy w twierdzy Kristiansten Festning i wyruszyliśmy na lotnisko, skąd wieczorem zabrał nas samolot do Gdańska.

Image

Image

Image

Cały wyjazd był bardzo pozytywny, mimo, że nie udało się osiągnąć wszystkich założonych celów (dni, kiedy pogoda nie pozwalała na jakąkolwiek aktywność też mieliśmy plany - ale niestety - siła wyższa...). Kolejny raz nauczyliśmy się nieco o północy - raczki to podstawa, lekka warstwa izolacyjna w plecaku - niezbędna. Do tego, gdy zakładamy zimowy trekking, konieczna jest jakaś sonda, choćby kij trekkingowy - do badania głębokości śniegu.
Założyliśmy w celu ograniczania kosztów, że całe wyżywienie bierzemy z Polski. Jeśli chodzi o bagaż, mieliśmy po małym plecaku (powiększony podręczny w WizzAir) i jeden plecak z prowiantem jako rejestrowany. Funkcję obiadów spełniały porcje liofilizowane. Śniadania i kolacje to płatki gryczane, owsiane, otręby + suszone owoce i orzechy. Zalewane mlekiem (poza płatkami gryczanymi) przygotowanym z proszku. Mieliśmy ze sobą kuchenkę i ekspres do kawy, więc (po kupieniu już na miejscu porządnego gazu Primus) byliśmy też samowystarczalni w czasie wyjść na zewnątrz.

I jeszcze ostatnie wnioski i przemyślenia apropos następnego wyjazdu. Podliczając wszystkie koszty związane z transportem (łącznie z nieprzewidzianymi powodowanymi pogodą - ale na to trzeba być zawsze gotowym) i łącząc to z czasem, który jest potrzebny na drogę tam i z powrotem, stwierdziliśmy, że następnym razem zorganizujemy się inaczej. Za bardzo niewielką różnicę w cenie można dotrzeć na północ w jeden dzień liniami Norwegian. Na początku wydaje się, że to droższa opcja ale sumując loty WizzAir, pociąg NSB, prom i samolot Leknes-Bodø już ta różnica nie jest tak znaczna. A zyskujemy przynajmniej 2 dni więcej na północy. Na szybko porównując nasz ostatni wyjazd (bez kosztów taksówki) z np. tygodniowym wyjazdem w okolice Tromso, cena jest już bardzo podobna.

Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

ananas 24 kwietnia 2017 02:03 Odpowiedz
ulala, ale rasowe fotki! czekam na kolejne relacje i równie piękne zdjęcia. powodzenia, niech zorza Ci sprzyja ;)
igore 24 kwietnia 2017 08:38 Odpowiedz
Zdjęcia klimatyczne. Aż chce się tam być. ;)
tom971 24 kwietnia 2017 08:58 Odpowiedz
[quote="yorgil"]I jeszcze ostatnie wnioski i przemyślenia ..Podliczając wszystkie koszty..... i łącząc to z czasem... stwierdziliśmy, że .... Za bardzo niewielką różnicę w cenie można dotrzeć na północ w jeden dzień liniami..quote]Wiesz ile kerozyny nie zostało spalone i ile bezsensownie czasu natraciłem jakieś wygibasy.. zanim doszedłem do podobnego wniosku ?! ;)Odpowiada mi klimat zdjęć.. tych mrocznych.
brunoj 24 kwietnia 2017 09:27 Odpowiedz
Fotki bardzo realistycznie oddają klimat. Super!
aga-podrozniczka 24 kwietnia 2017 09:58 Odpowiedz
Podoba mi sie ta wioseczka na wyspie: Lecialam nad Lofotami tydzien temu i przepieknie wygladaly. Ciagle w sniegu w polowie kwietnia.
japonka76 24 kwietnia 2017 10:08 Odpowiedz
yorgil napisał:barwa styczniowego nieba na tej szerokości geograficznej jest niebywała…Zawsze sadziłam, że niebo na północy jest zupełnie inne, czyste i kolorowe i jakieś przejrzyste.Piękne zdjęcia. Super oddałeś klimat.
firley7 24 kwietnia 2017 13:04 Odpowiedz
Niesamowicie klimatyczne zdjęcia.Powodzenia w następnych wyprawach w te rejony :)
oradeaorbea 24 kwietnia 2017 13:54 Odpowiedz
Gratuluję wyjazdu! Z własnego doświadczenia: śmiało zasuwaj w okolice Tromso. Koszty zbliżone (Norwegian często robi promocję na trasie z Oslo do Tromso, lata kilka razy dziennie, do Oslo z Polski dostaniesz się za grosze). Jedne z piękniejszych zdjęć zorzy zrobiłem właśnie na wyspie Kvaloya, w tamtych okolicach. A Ersfjordbotn zrywa czapkę z głowy...
yorgil 24 kwietnia 2017 14:27 Odpowiedz
OradeaOrbea napisał:Gratuluję wyjazdu! Z własnego doświadczenia: śmiało zasuwaj w okolice Tromso. Koszty zbliżone (Norwegian często robi promocję na trasie z Oslo do Tromso, lata kilka razy dziennie, do Oslo z Polski dostaniesz się za grosze). Jedne z piękniejszych zdjęć zorzy zrobiłem właśnie na wyspie Kvaloya, w tamtych okolicach. A Ersfjordbotn zrywa czapkę z głowy...Myślę właśnie nad przyszłorocznym Tromso. Piszesz, że Norwegian miewa promocje na loty Oslo-Tromso. Mam co prawda ich newsletter ale tam zawsze dostaję oferty na loty z Polski. Nawet się zastanawiałem, czy znając norweskie podejście do socjalu i ochrony konkurencji, nie mają czasem jakiejś umowy między Norwegianem i Wideroe - ceny obu przewoźników na terenie Norwegii są podobne. Ale skoro piszesz, że jednak takie promocje bywają, jak ich szukasz? Jakiś newsletter na norweskim adresie email?
oradeaorbea 24 kwietnia 2017 14:47 Odpowiedz
yorgil napisał:Myślę właśnie nad przyszłorocznym Tromso. Piszesz, że Norwegian miewa promocje na loty Oslo-Tromso [...] jak ich szukasz?Wystarczy regularnie zaglądać, ale na norweską wersję strony. Zdarzają się bilety po 299 / 399 NOK na tej trasie, na terminy w tygodniu roboczym lub wczesne/późne wyloty i przyloty (polecam zaglądać we wtorki).
klapio 24 kwietnia 2017 20:03 Odpowiedz
Piękne zdjęcia, fantastycznie uchwyciłeś klimat północy :)
booboozb 24 kwietnia 2017 20:06 Odpowiedz
I to są właśnie Lofoty! Piękne, surowe i niekiedy mroczne. Tak czy owak na zdjęciach ujęte w najlepszym wydaniu, szacun Panowie ;) Będzie trzeba tam wrócić.
adamek 4 maja 2017 15:18 Odpowiedz
MEGA!!! Pomysł, trasa, foty to w ogóle kosmos. Zazdro 100%
grzegorz40 4 maja 2017 18:09 Odpowiedz
Gratulacje, ciekawy i praktyczny opis. Zdjęcia przejrzane na telefoniku rewelacyjne. Bedę musiał zrobić powtórkę na dużym ekranie ;-)
hikingtours-pl 4 maja 2017 18:33 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja. Ja miałem trochę więcej szczęścia jeśli chodzi o zorzę:http://hikingtours.pl/zorza-polarna-na- ... arzec-2017
pinezkiz3city 14 czerwca 2017 18:09 Odpowiedz
Ciekawa relacja i zdjęcia, zobaczenie zorzy to nasz plan na przyszły rok ;)