0
Ryglu 31 maja 2017 16:17
Wstęp:

Każdy z nas czegoś w podróżach szuka. Ja szukam przede wszystkim samego siebie, odpowiedzi na to kim jestem, często docenieniem tego jak dużo mam lub szukaniem drogi na przyszłość. Czy warto było? Oczywiście że tak! Wróciłem z nowymi doświadczeniami, nową energią, pomysłami na przyszłość i przekonaniem, że podróżowanie to jest to!

Azja od dawna siedzi w naszych głowach – klimat, historia, kuchnia, krajobrazy – to wszystko sprawiało, ze jest to kierunek, który niesamowicie nas pociąga. Pierwotnie jako początek wspólnych przygód z Azją miała być Tajlandia. Niestety z przyczyn osobisto-zawodowych wyjazd musieliśmy odłożyć do bliżej nie określonej przyszłości i poszukać innego kierunku.

Inspiracją dla nas była relacja @olajaw (bardzo Ci dziękuję!) z Indonezji, która zapaliła nam lampkę w głowie – a może tam? Wulkany, świątynie, Bali jako marzenie wielu, egzotyczne wysepki czyli wszystko co możliwe, żeby spędzić fantastyczne wakacje. W okolicach stycznia trafiłem na loty z Budapesztu liniami Emirates za 2000 zł. Uznałem to za dobrą cenę zwłaszcza w sezonie i nie zastanawiając się ani chwili wykupiłem loty dla naszej dwójki.
Dotarcie do Budapesztu to już najmniejszy problem i dzięki biletom WizzAir ramy wakacyjnego wyjazdu zostały domknięte. Teraz już tylko planowanie, planowanie i jeszcze raz planowanie.

Zatem zaczynamy!


1.jpg



Dzień 1-2 - Podróż

Wyjazd z rodzinnego domu pod Łodzią nastąpił o 6:30. Zgarniamy po drodze szwagierkę z mężem, którzy zabiorą nasz samochód z powrotem do Łodzi i wrócą po nas kiedy przylecimy do Warszawy na koniec lipca. Na lotnisku jesteśmy ok 8:30. W związku z ŚDM i licznymi komentarzami o wzmożonych kontrolach woleliśmy przyjechać na lotnisko odrobinę wcześniej, aby spokojnie przejść kontrolę bezpieczeństwa. Lecimy tylko z podręcznym bagażem (choć lekko ponad wymiarowym), więc pojawił się niewielki stres, ponieważ nasze plecaki niby nie zapakowane do końca, ale są większe od rozmiarów koszyka. Na szczęście nikt specjalnie nie zwrócił na nie uwagi i mogliśmy spokojnie „rozsiąść” się w fotelach samolotu w drodze do Budapesztu, gdzie po 4h mieliśmy odlecieć do Dubaju.

Czy też tak macie, że pierwsze piwo/drink na urlopie smakuje wyjątkowo, choćby nie wiem jaka to była lura? Tak, to jest to poczucie, że zaczyna się urlopowa przygoda.


2.jpg



Zrobiony wcześniej on-line check-in spowodował, że nie musimy stawiać się przy stanowisku odprawy i ponownie przechodzić przez kontrole bezpieczeństwa. Jedynie przy bramce nasze wydruki zostały wymienione na normalne bilety z voucherem na posiłek w Dubaju podczas przesiadki.
Bezproblemowy boarding, pakujemy plecaki do schowka nad głowami i zasiadamy w fotelach linii Emirates. To był mój pierwszy lot tą linią dlatego byłem bardzo ciekaw w jakich warunkach odbędzie się nasza podróż. Muszę przyznać, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, obsługą (do Dubaju dużo przyjemniejsza niż ta do Jakarty), jedzeniem oraz systemem rozrywki pokładowej.
Lot jak lot, bez większych rewelacji - drzemka, drink, posiłek, film, drink i znowu drzemka i tak wylądowaliśmy w Dubaju, gdzie czekały nas 4 godziny oczekiwania na lot do Jakarty. Z racji wczesnej pobudki lot do Jakarty przespałem niemal w całości.
Lądowanie było o czasie, a że byliśmy z przodu samolotu byliśmy jednymi z pierwszych, którzy opuścili samolot. Szybka i bezproblemowo otrzymana pieczątka i Welcome to Indonesia.


3.jpg




3a.jpg




3b.jpg



Pierwszym krokiem po opuszczeniu lotniska było złapanie autobusu kierującego się na Gambir Station, skąd odjeżdżał nasz pociąg do Yogjakarty. Zanim to jednak nastąpiło wymieniamy nasze EUR na IDR i już wiemy, ze przez najbliższe dni będziemy milionerami.

Różne opinie czytałem odnośnie czasu jaki może zająć przejazd na stacje z lotniska zwłaszcza, pod koniec Ramadanu, gdzie wszyscy podobno się przemieszczają i transport mógł nam zająć nawet 3h. Bilety na pociąg trzeba odebrać max 1h przed odjazdem pociągu więc margines błędu nie był zbyt wielki.
Po wyjściu z hali przylotów trzeb kierować się w lewo i podążać za znakami BUS i po kilku minutach docieramy na przystanek autobusowy. W kasie kupujemy bilety - 40 tyś IDR sztuka - i oczekujemy na autobus na Gambir Station. Łatwo jest odnaleźć właściwy autobus, bo każdy ma plakietkę za szybą, a dodatkowo kierowcy krzyczą destynacje do jakiej zmierzają.

Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu docieramy na Gambir w…. 45 minut. Jakarta opustoszała, o czym przekonali nas spotkani w Yogjakarcie rodacy.

Na stacji kolejowej wymieniamy vouchery, które dostaliśmy od Tiket.com na papierowe bilety. Procedura jest bardzo prosta, w maszynie podajemy numer reference z vouchera, na ekranie pojawiają się nazwiska, potwierdzamy i drukują nam się normalne bilety.


5.jpg



Mieliśmy jeszcze prawie 4h do odjazdu pociągu zatem postanowiliśmy zrobić rundkę wokół Monumen Nasional. Było wokół mnóstwo ludzi siedzących na trawie, na chodnikach, pełno straganów sprzedających mydło i powidło. Zmęczenie podróżą jednak powoli nas dopadało, a plecaki w tym wszystkim nie pomagały, wiec zdecydowaliśmy się wrócić na stacje, zjeść coś i poczekać na nasz szynobus.


4.jpg




6.jpg



Jedzenie na stacji to był pierwszy zły wybór - odgrzewane Mie Goreng smakowało jak karton, jedynie Sato Ayam ratowała trochę sytuację. Jednak cena nie należała do najłatwiejszych do przełknięcia. Przestawienie się na tryb azjatycki i wzmożoną czujność uważałem za rozpoczęte.

Po zjedzeniu kartonowego makaronu, ruszyliśmy na peron. Nasze bilety zostały sprawdzone z paszportami (tu byliśmy lekko zestresowani, ponieważ w pole numer dokumentu wpisałem podczas rezerwacji nasze daty urodzenia), ale przeszło bezproblemowo. Przed wejściem na peron kolejna kontrola i możemy zasiąść na peronie, gdzie tuż przed wejściem na wprost schodów znajdowała się tablica z ręcznie zmienianymi nazwami pociągów i na który peron wjadą. Po niecałej godzinie czekania przytoczył się nasz transport, w którym spędzimy nasze kolejne 8h w drodze do Yogjakarty.


4a.jpg



Jechaliśmy w przedziale Executive, bo tylko takie bilety udało mi się kupić. Z okazji końca Ramadanu bilety były droższe niż zwykle, ale i tak rozchodziły się w błyskawicznym tempie i już 10 minut po północy kiedy otworzyli sprzedaż biletów (a otwierają 3 miesiące przed podróżą) najtańszych biletów już nie było. Jednakże woleliśmy podróż pociągiem niż kilkugodzinną tułaczkę autobusem zwłaszcza po tylu godzinach w podróży już spędzonych.
W naszym przedziale było naprawdę przestronnie, miejsca na nogi ogromnie dużo, a do tego kocyk, poduszka, ze sam byłem mocno zaskoczony, że w pociągu może być tak wygodnie. Oczywiście byłoby bardzo wygodnie gdyby to była 4h podróży a nie 30, ale i tak nie mogliśmy narzekać. Po ok 10 minutach ruszyliśmy w kierunku Yogjakarty.

Wybaczcie brak zdjęć z pierwszych godzin podróży. Zmęczenie dawało się we znaki i nie było głowy do robienia fotek. Poza tym chłonąc wrażenia, zwłaszcza na początku gdy odwiedzam nowe miejsca, często zdarza mi się zapomnieć uwiecznić coś przy pomocy aparatu. Później powinno być już odrobinę lepiej.

CDNDzień 3-4 - Yogjakarta - Borobudur - Prambanan

O 4.20 nad ranem pociąg wtoczył się na stacje Stasiun Yogjakarta. Jako, że był to ostatni przystanek, cały pociąg opustoszał. Wychodząc ze stacji zostaliśmy od razu „zaatakowani” przez tubylców namawiających nas na taxi. Do noclegu mieliśmy ok kilometra, wiec zdecydowaliśmy się iść piechotą.

Na hotel wybraliśmy Sky Jogja. Ma niezłe opinie, jest z dala od zgiełku Malioboro, ale wciąż blisko żeby wyskoczyć piechota wieczorem na jedzenie, piwko lub dwa. Do hotelu docieramy po godzinie 5 nad ranem. Wita nas miła obsługa, która ni w ząb nie mówi po angielsku. Na szczęście korzysta ze zdobyczy techniki i przy pomocy google translatora sprawnie się z nami komunikuje… no prawie sprawnie. Nasz pokój oczywiście nie mógł być gotowy, choć liczyliśmy, że może zdarzy się cud, więc poprosiliśmy o możliwość skorzystania z łazienki żeby się odrobine odświeżyć. Przebraliśmy się, zostawiliśmy plecaki na recepcji i zdecydowaliśmy się ruszyć na Borobudur – pierwszą z atrakcji przewidzianych podczas naszego wyjazdu.

Przystanek od hotelu był w odległości 10 minut drogi piechotą i docieramy tam kilka minut po 6 rano. Niestety autobus ucieka nam sprzed nosa, wiec musimy czekać na kolejny. Kupujemy bilety za 3,5 tyś IDR za osobę i grzecznie czekamy na kolejny. Chcąc dojechać do Borobudur trzeba złapać autobus 2A, który dowiezie nas na Terminal Jombor. Po ok 30 minutach jazdy, łapiemy busik do Borobudur – koszt 25 tyś IDR za osobę. Jeszcze nie zdążyliśmy dobrze wysiąść z autobusu, a już podbiegł do nas człowiek, który zaprowadził nas do busa, który według niego właśnie odjeżdża w pożądanym przez nas kierunku. Myślę sobie – nie ze mną te numery, ale ryzykujemy. W środku siedziało już trochę osób i ku mojemu zdziwieniu busik po ok 5 minutach mimo braku kompletu pasażerów rzeczywiście ruszył.

Sama jazda zajęła nam ok 40 minut. Warunki nie należały do luksusowych, ale nikt z nas takich nie oczekiwał. Zapomniałem już, że wysocy ludzie maja problem by wygodnie podróżować w tamtejszych środkach transportu. Niestety nie ostatni raz podczas tego wyjazdu sobie o tym przypominałem.
Zanim zdecydowaliśmy się wejść do środka, postanowiliśmy coś zjeść. Wybór padł na jakąś garkuchnie naprzeciwko wejścia, gdzie siedzieli sami lokalsi. Moja druga połowa wybrała Sato Ayam, a ja palcem wskazałem cos co finalnie okazało się jajkiem ugotowanym, które dostałem z ryżem i jakimś pikantnym sosem. Nie powiem, żeby to był najlepszy wybór, zatem mój start z kuchnia indonezyjska nie był najlepszy.

Bilety kupiliśmy łączone do Borobudur i Prambanan, które ważne były przez dwa dni. Jest to o tyle istotne, ze cena tych biletów jest niższa niż kupowane ich pojedynczo. Za bilet łączony na dwie świątynie zapłaciliśmy 432 tyś IDR. Przy kupowaniu osobno cena wyniosłaby 560 tys IDR. W cenie dostaliśmy wodę i mogliśmy napić się herbaty lub kawy przed wejściem na teren świątyń. Szybka herbata i mogliśmy ruszyć na zwiedzanie. Po krótkim spacerze docieramy na miejsce. Niestety tłum był tak ogromny, że nie dało się nacieszyć tym miejscem.


7.jpg



Kolejki na schodach żeby wejść na górę dało się co jakiś czas omijać wchodząc z innej strony, ale to było tylko chwilowe, zawsze w końcu trafiliśmy na niezliczony tłum ludzi. Na szczęście na niższych poziomach ludzi spacerujących wokół nie było aż tak wiele, ponieważ większość parła na sam szczyt świątyni dlatego dało się co nieco zobaczyć.


9.jpg




8.jpg




10.jpg




11.jpg




12.jpg



Żeby wyjść ze świątyni trzeba przejść przez bazar, na którym sprzedają wszystko co możliwe. Niestety przez to całe zamieszanie wychodzimy w innym miejscu niż wchodziliśmy i lekko gubimy orient, ale w miarę szybko się odnajdujemy i ruszamy w dobrym kierunku na autobus powrotny do Yogjakarty. Na dworcu czekamy 10 minut na autobus, w którym płacę nominałem 100 tyś IDR. Pan wydaje mi 40 tyś IDR ale widząc, że nie chowam dłoni i wymownie na niego patrzę dorzuca jeszcze 10 tyś IDR reszty. Droga była mocno mecząca – korek, brak klimy i my po tylu godzinach w drodze. Na szczęście kierowca ruszył jakimś objazdem i ominął najgorsze miejsce i w ciągu kolejnych 15 minut dojeżdżamy na Terminal Jombor. Stamtąd łapiemy autobus 2A i wracamy do hotelu. Na miejsce docieramy po godzinie 12. Czekała nas tam jednak niemiła niespodzianka. Pokój nie był jeszcze gotowy, ale recepcjonista patrząc na nas i widząc zmęczenie wymieszane ze złością i zrezygnowaniem informuje nas, że pokój będzie wolny w przeciągu 5 minut. Bardzo nas to ucieszyło i po 48h od wyjścia z domu, mogliśmy w końcu wziąć prysznic i wyciągnąć nasze kości na łóżku.

Prysznic, drzemka i ruszamy na Malioboro Street. Skrótem na Malioboro było ok 15 minut piechota. Dla bardziej leniwych był becak lub taxi. My po tylu godzinach siedzenia woleliśmy prostować kości jak najczęściej. Na Malioboro tłok tak ogromny, ze czasem trudno się było przecisnąć. W związku z tym uciekamy w boczną uliczkę na zimne piwo.


13.jpg



W Lonely Planet wyczytałem o kawiarni na ulicy Jl Sosrowijayan. Teraz nazywa się Batik Resto i ma w ofercie jedzenie plus piwko. Zamówiliśmy grillowanego kurczaka oraz Ayam Satay i postanowiliśmy chwile odpocząć. Obok nas spotkaliśmy parę Polaków, którzy przyjechali do Yogjakarty tego samego dnia autobusem, którym jechali… 23 godziny stojąc w gigantycznym korku na wylocie z Jakarty. Za jedzenie, piwko i wyciskany sok płacimy 150 tys IDR, kończymy miłą konwersacje z nowo poznana para z Polski, wymieniamy się kontaktami i ruszamy na zasłużony odpoczynek do hotelu. Kolejnego dnia czeka nas wyprawa na Prambanan.

Kolejnego poranka, nie zrywamy się bladym świtem. Chcieliśmy trochę odespać całą podróż. Koło godziny 9 rano ruszamy w kierunku Prambanan. Udajemy się na przystanek na Malioboro Street, kupujemy bilet za 3,5 tys IDR i wsiadamy w autobus 1A. Dojeżdżamy nim do samego końca i kierujemy się w stronę świątyń.


14.jpg



Główną świątynię zostawiamy na koniec mimo, że najbardziej kusi swoim wyglądem. Najpierw ruszamy obejrzeć pozostałe dwie. Pierwsza z nich to Candi Lumbung. Widać, że trwają tam prace konserwatorskie, więc nie bardzo jest co oglądać zatem ruszamy dalej w kierunku Candi Sewu. Ta świątynia robi na nas dużo większe wrażenie, tym bardziej, że na jej terenie nie było ludzi poza dwiema spotkanymi przez nas parami. Mogliśmy na spokojnie obejść teren, zajrzeć w każdy kąt i nacieszyć się obcowaniem z tym wiekowym miejscem. Dookoła terenu jest rozrzucona niezliczona ilość kamieni, które kiedyś tworzyły całość – jesteśmy bardzo ciekawi czy kiedyś uda się te puzzle poukładać do końca.


15.jpg




15a.jpg




16.jpg




17.jpg



Po dłuższej chwili spędzonej w okolicy Candi Sewu ruszyliśmy w kierunku głównej świątyni. Tam już tak spokojnie nie było, aczkolwiek początkowo udało nam się ominąć największy tłum. Wchodząc na tern świątyni warto skręcić w prawo i obejść teren dookoła, było tam pusto i mogliśmy usiąść w cieniu jednego z drzew (upał dawał się we znaki) i poobserwować świątynie z innej perspektywy. W końcu decydujemy się wejść na jej teren i od początku uderza nas ilość ludzi dookoła i… niezliczona liczba próśb o zrobienie wspólnego zdjęcia. Kręcimy się chwile po terenie, staramy się zaglądać w każdy kąt ale powoli zaczynamy się czuć zmęczeni ciągłym zaczepianiem i żarem lejącym się z nieba. Czym prędzej zmykamy w kierunku wyjścia. Wyjście jest, a jakże przez bazar, więc przy okazji zaopatrujemy się w wodę, a ja decyduje się na sok z kokosa za 15 tys IDR.


18.jpg




18a.jpg




18b.jpg




19.jpg



Na przystanku autobusowym spotyka nas niemiła niespodzianka. Kolejka… Niestety przyszło nam oglądać 3 pełne autobusy zanim udało nam się wsiąść do kolejnego. W hotelu postanawiamy się odświeżyć i ruszamy ponownie na Malioboro. Mieliśmy pomysł, żeby zjeść coś w jednej z lokalnych budek, ale nie do końca nam coś podchodziło, więc stanęło na piwku w Legian Garden – 35 tys. IDR za dużego Bintanga. Na górze jest ogród, mnóstwo zieleni i z dala od zgiełku ulicy. Całkiem przyjemne miejsce. Na jedzenie się nie decydujemy bo ceny były trochę wysokie i postanawiamy iść na drugie piwko do Batik Resto gdzie byliśmy dzień wcześniej. Naprzeciwko restauracji młody chłopak grillował kurczaki na patyku po 12 tys IDR za 6 szaszłyczków. Zaopatrujemy się w 12 sztuk i konsumujemy do piwka. Na koniec bierzemy jeszcze 6 i możemy wracać do hotelu. Kolejnego dnia o 7:30 czeka nas pociąg do Malang, gdzie mamy zorganizować sobie wycieczkę na Bromo, Ijen i dalej na Bali.

CDN-- 01 Cze 2017 09:05 --

@Kashpir - wulkany powinny być już niedługo, mam nadzieję, że choć trochę Cie zainteresują
@metia - nie wiem czy znajde jeszcze jakąś taką fotkę. Jeśli mi sie uda, to zgadam sie z Toba na PW.
@ibartek - ja byłem zawiedziony Borobudur... może to zmęczenie bo byliśmy juz ponad 40h w drodze albo ilość ludzi na tak małym terenie, ale dużo bardziej podobało mi sie w Prambanan :)

Dziękuje tym co czytają :)

-- 01 Cze 2017 09:36 --

Dzień 5-7 - Malang - Bromo - Ijen - Bali

Przeczytałem wiele sugestii, żeby nie jechać autobusem z Yogjakarty na Bromo, bo drogi fatalne, bo ruch ogromny i ze nigdy nie trwa to 9 godzin tylko więcej. Zatem pomysł zrodził się by podjechać pod Bromo pociągiem. Wybór padł na Malang. Bilety na pociąg kupiłem jeszcze w Polsce i ponownie jedyne dostępne były w klasie Executive. Podroż miała trwać 7,5h zatem przed 16 mieliśmy się pojawić na miejscu. Był zatem czas na zorganizowanie wyjazdu na Bromo… w jakim ogromnym błędzie byliśmy nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy.

W Malang meldujemy się o czasie, nocleg załatwiałem przez Tiket.com i wybór padł na Kertanegara Premium Guest House i był to chyba najbardziej luksusowy nocleg podczas całego wyjazdu. Warunki iście hotelowe, przybory toaletowe dostępne, klimatyzacja, darmowa kawa, herbata. Ze stacji kolejowej mieliśmy ok kilometra do przejścia wiec decydujemy się na spacer. Niestety nie możemy zlokalizować naszego noclegu, bo jakoś numeracja nam się nie zgadzała i dopiero pomoc lokalnego chłopaka pozwala nam odnaleźć właściwy adres. Szybki meldunek i ruszamy na miasto ogarnąć naszą wycieczkę na wulkany.

Jeszcze w Polsce spisałem sobie kilka agencji turystycznych, wiec najpierw udajemy się w ich kierunku, jeśli trafi się cos po drodze, to nie omieszkamy tam zajrzeć. Ku naszemu przerażeniu wszystkie agencje turystyczne były zamknięte, wszelkie biura informacji turystycznej również. Na koniec Ramadanu wszyscy wzięli wolne. Byliśmy załamani bo wulkany miały być jednym z najważniejszych punktów tej wyprawy. Mocno podłamani po 2 godzinnym spacerze po mieście w poszukiwaniu agencji, wracamy do hotelu. Jeszcze przed wyjazdem pytałem czy jest możliwość organizacji wyjazdu na wulkany przez hotel i w jakiej cenie. Była taka możliwość (choć w mało akceptowalnej cenie) i to była nasza ostatnia deska ratunku. Niestety wiedzieliśmy również, że nasza pozycja negocjacyjna jest fatalna i nie będziemy w stanie nic ugrać bo jesteśmy przyparci do muru. Żałowałem wtedy bardzo, ze nie ogarnąłem tej wycieczki w Yogjakarcie.
Recepcjonista poinformował nas, ze jest taka możliwość. Przeliczamy fundusze, rozmawiamy o możliwych alternatywach (których w zasadzie nie było) i decydujemy się na zakup wycieczki w hotelu.

Cenę tej wycieczki przemilczę, bo nie jest zgodna z duchem F4F. W cenie był transport na punkt widokowy, wejściówka na Bromo, śniadanie po Bromo, nocleg pod Ijen, wejściówka na Ijen, transport do Ketapang, bilet na prom na Bali. Mocno zawiedzeni podpisujemy umowę i wychodzimy na miasto coś zjeść. Wybór pada na miejscówkę, gdzie siedziało sporo lokalnych osób w pobliżu stadionu. Tam decydujemy się na krewetki w cieście łagodne i grillowane na ostro – pyszne. Do tego zimny Bintang i humor powoli wracał. W końcu wspomnień nie warto przeliczać na pieniądze, a z perspektywy czasu mogę tylko powiedzieć, że warto było. Po jedzeniu udajemy się na spoczynek, bo czeka nas dwudniowy maraton ze wczesnym wstawaniem.

Pobudka 0.30. Po wymeldowaniu czekają już na nas dwa samochody. Jeden zabiera nasze bagaże i będzie czekał na nas po zejściu z Bromo, drugi czerwona Toyota, którym mamy wjechać na punkt widokowy oraz pod Bromo. Na taras widokowy dojeżdżamy przed 3 w nocy. Czekają nas dwie godziny czekania na wschód słońca, a noc na tej wysokości do najcieplejszych nie należała. Mówi się, że najzimniej jest tuż przed świtem i mają rację, bo wtedy zimno przenikało mnie do kości (krótkie spodenki i polar to było troszkę mało, ale dało się przeżyć). Kiedy dotarliśmy na taras widokowy było jeszcze pusto. Z każdą minutą jednak pojawiało się coraz więcej ludzi. My zajęliśmy miejsca na wprost wulkanu. Tuż za barierka był wydeptany kawałek ziemi. Tam upatrzyłem sobie miejsce do stania podczas wschodu słońca i robienia zdjęć.


20a.jpg



To jest absolutnie magiczne jak nagle światło zastępuje mrok. Jak ten festiwal kolorów wydobywa z ciemności kolejne kształty. Nic dziwnego, że od wieków fascynuje to każdego, chyba nawet bardziej niż zachód słońca. Zapomnieliśmy na chwilę o chłodzie, dyskomforcie, nieprzespanej nocy, cenie za wycieczkę, ludziach dookoła (choć nie było to łatwe). Delektowaliśmy się tym widokiem i chłonęliśmy każdy jego szczegół.


20.jpg




20b.jpg




20c.jpg



Tłum ludzi powoli się przerzedzał, ale nadal było ich strasznie dużo. Rada dla tych, którzy chcą zająć najlepsze miejsca na wschód słońca to przybyć tam w ok. godz. 3-3:30 bo później robi się co raz ciaśniej.


20d.jpg



Na 6 rano umówieni byliśmy z naszym kierowcą, więc kilka minut przed 6 zbieramy się z tarasu. Budzimy naszego kierowcę, który smacznie kimał w samochodzie i ruszamy dalej. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy jednym tarasie widokowym, robimy kilka zdjęć i kierujemy się już pod Bromo.


21.jpg



Zatrzymujemy się pod Bromo, skąd ruszamy przez piaszczysty płaski teren w kierunku wulkanu. Krajobraz iście księżycowy, szaro z dużą ilością pyłu unoszącego się w powietrzu. Klimat psuje ilość koni wożących leniwych turystów. Powietrze na tym odcinku z tego powodu również nie należało do przyjemnych.


22.jpg




23.jpg




24.jpg




24a.jpg



Na krater wchodzi się po schodkach, na których jest mnóstwo pyłu (i ludzi). Wchodzenie jest łatwe, przy schodzeniu trzeba jednak uważać bo bywa momentami ślisko, ze względu na zalegający na schodach pył.


24b.jpg




24c.jpg



Na górze odgłos bulgoczącej w dole lawy i dym wydobywający się ze środka robi wrażenie.


25.jpg




26.jpg




26a.jpg



Schodząc po drodze jeszcze zbaczamy z drogi i wchodzimy w jedno z wielu koryt zostawionych przez lawę.


26b.jpg




26c.jpg




27.jpg




27a.jpg




28.jpg



Przy okazji obchodzimy jeszcze teren świątyni i kierujemy się w stronę umówionego z kierowcą miejsca. On sam pojawia się po kilku minutach i udajemy się w drogę powrotną. Po kilku minutach spotykamy naszego drugiego kierowcę i już wiemy, ze nasza podróż jeepem dobiegła końca. Po przepakowaniu bagaży, jedziemy dosłownie dwie minuty i zatrzymujemy się pod znanym Cafe Lava na śniadanie. Nasz kierowca jest chyba lekko zaspany i z impetem uderza przodem samochodu w stojącą kostkę brukową. Mocno się chyba tym przejął bo w ciągu 30 minut wypalił chyba z 6-8 papierosów.

Na śniadanie jemy po omlecie, ja do tego biorę dużego Bintanta (będąc od 0.30 na nogach zapomniałem, że jest dopiero 9.00 rano). Śniadanie jest w cenie, za Bintanga musiałem zapłacić oddzielnie. Przed nami 9 godzin podróży. Wielki plus zapłaconej przez nas ceny był taki, że mieliśmy cały busik dla siebie. Mogliśmy rozłożyć siedzenia na maxa i spokojnie się wyspać. Dzięki temu nie byliśmy tacy zmęczeni. Po drodze zatrzymujemy się na obiad. Jedzenie nie powalało, a ja dziś już nie pamiętam co wzięliśmy. Po obiedzie idziemy jeszcze na krótki spacer nad morze. Uśmiech mojej drugiej połówki świadczył o tym, że długo na to czekała. Na kąpiel jednak się nie decydujemy i wracamy do samochodu.


29.jpg



Ja zaopatruje się jeszcze w dwa duże Bintangi na drogę i możemy ruszać. Pod Ijen dojeżdżamy późnym popołudniem. Robi się już szaro, a my meldujemy się w hotelu Catimor. Do dyspozycji mamy basen, ale nie decydujemy się z niego korzystać i idziemy na spacer po wiosce. Udajemy się w kierunku gorących źródeł i wodospadu. Niestety robi się już ciemno, więc postanawiamy wracać. W hotelu spożywamy kolację z zimnym piwkiem i kładziemy się spać, ponieważ o 1 w nocy kolejny wyjazd w góry.


30.jpg




30a.jpg




30b.jpg



Jeśli chodzi o nocleg to nie robi szału, jest czysto i to chyba najważniejsze. Wody ciepłej nie było. Jak już wspomniałem do dyspozycji jest basen, ale temperatura wody nas do kąpieli nie zachęcała.
Wymeldowujemy się z hotelu i pakujemy do naszego znajomego busika. Po drodze, im wyżej wspinamy się samochodem, powietrze staje się co raz mnie przejrzyste, ciężkie i czuć w nim co raz intensywniej zapach siarki. Jeszcze w Polsce zaopatrzyliśmy się w maski malarskie. Pomyśleliśmy, ze te zwykłe chirurgiczne mogą nie wystarczyć, a na inne szkoda nam było pieniędzy, jeśli mamy je użyć tylko raz. Zatem gdy tylko wysiedliśmy z samochodu, przygotowaliśmy sobie cały ekwipunek. Nasz kierowca poszedł po przewodnika, który miał nas zaprowadzić na górę.

Droga była dziwna, jakby nie z tego świata - ciemno dookoła, mnóstwo pyłu w powietrzu, które pełne było gryzącego zapachu siarki. Przemijające postacie raz w jedną, raz w drugą stronę, błyski czołówek, dźwięk rozmów przypominały mi, że to nadal ziemia. Ludzie ubrani byli momentami przekomicznie np. chłopak w japonkach, długich spodniach i kasku motocyklowym na głowie.

Początkowo podejście jest dosyć strome, nie wymaga jednak żadnych umiejętności poza ruszaniem nogami, ale w tym gryzącym dymie było dla mnie nie lada wyzwaniem. Ja nie potrafiłem iść w masce zasłaniając sobie usta i nos, wiec zasłaniałem tylko usta i przez nie oddychałem. Podobny problem mam w oddychaniu pod wodą – mam wrażenie jakby ściskały mi się płuca. Po pierwszych 30 minutach miałem mocny kryzys, ledwo oddychałem, było mi gorąco i w głowie chodziły mi myśli, żeby sobie odpuścić. Ale wiem, że to tylko głowa i to ją trzeba przekonać i po chwili ruszyłem dalej.

Pierwszy dwukilometrowy odcinek był dla mnie kondycyjnie trochę wymagający (praca za biurkiem robi swoje), ostatni kilometr jednak to łagodna ścieżka. Na szczęście była ona również od nawietrznej więc i siarkowy pył na jakiś czas zniknął. Kiedy dotarliśmy na górę było dosyć chłodno i mimo, że wziąłem poprawkę na ubranie z dnia poprzedniego to i tak gdy zawiało trząsłem się z zimna. Patrząc w kierunku, w którym mieliśmy się udać widać było tylko przemieszczające się punkty w dół krateru. Zejście zajęło nam dobre 30 minut. Nieustający korek, jedni w dół, a inni w górę sprawiał, że droga wydawała się niekończąca. Po dojściu na dół spędziliśmy tam trochę czasu oglądając niebieskie ognie. Robiły fajne wrażenie, choć nie był to efekt wow jaki stworzyłem w swojej wyobraźni (wybaczcie jakość zdjęć, ale ani sprzęt, ani umiejętności mi nie pozwalają na fajne fotki).



Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

kashpir 31 maja 2017 18:02 Odpowiedz
Będę śledził kolejne wpisy - szczególnie wulkany :D
metia 31 maja 2017 18:18 Odpowiedz
Wielkie dzięki za zdjęcie "Stasiun Gambir". Gdybyś jeszcze trafił na jakieś inne zapożyczenia z niderlandzkiego, to ładnie proszę o sfotografowanie dla mnie ;) Będę miała żywe przykłady na zajęcia o zapożyczeniach dla moich studentów :)
ibartek 31 maja 2017 21:26 Odpowiedz
super, wrocily wspomnienia... :-)ten Prambanan na Twoich zdjeciach wyglada calkiem dobrze, ja mam odmienne wspomnienia :-) za to Borobudur zdecydowanie na tak.w Jogja polecam ponizszy hotel, jeden z lepszych w jakich bylem, mozna znalezc promo ceny na stronie accora:The Phoenix Yogyakarta MGallery by Sofitel
olajaw 6 czerwca 2017 10:26 Odpowiedz
Dziś dokładnie mija 2 lata od naszego wyjazdu do Indonezji :) Fajnie jeszcze raz obejrzeć miejsca, w których samemu się stawiało stopy :) Plaże na Lomboku piękne, muszę się tam wybrać kiedyś!ps. nie ma za co ;)
lukigsx 3 lipca 2017 08:37 Odpowiedz
Hej,mam pytanie odnośnie Kuta Lombok. Zarezerwowałem tam metę na tydzień. Plan pierwotny był taki żeby pożyczyć skuter i zobaczyć plaże obok (ponoć najładniejsze). z tego co wyczytałem w necie część osób mówiła że lokalsi często kradną skutery i później jesteś obciążany kosztami. druga obiekcja to nachalni lokalsi którzy nie odpuszczają Cie na krok i chca coś sprzedać. Jaka jest Twoja opinia? czułeś się tam bezpiecznie? to ma być nasza podróż poślubna więc chciałbym odpocząć a nie denerwować się :)
ryglu 3 lipca 2017 09:13 Odpowiedz
@lukigsx - 1. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to, tak czuliśmy się jak najbardziej bezpiecznie - zarówno w samej Kucie, jak i podróżując po okolicznych plażach. 2. Co do wynajmu skuterów, to nie jestem ekspertem. My wynajęliśmy skuter w naszym hotelu i według mnie to jest najlepsza i najbezpieczniejsza opcja. Historie o kradzieżach pojawiają się w całej Azji Płd-Wsch, więc Lombok nie jest tu jakimś wyjątkiem.3. Co do nachalności to bardziej osaczony czułem się w Kucie na Bali niż na Lomboku. Pytanie jednak brzmi czym jest dla Ciebie nachalność? Na Lomboku, zwykłe "nie, dziękuje" wystarcza, a sprzedawców jest mniej niż we wspomnianej Kucie-Bali. Niestety problem pojawia się przy dzieciakach sprzedających bransoletki. Tutaj może to być odrobinę bardziej męczące. Nam to jednak bardzo nie doskwierało, ponieważ i tak większość dnia byliśmy poza miasteczkiem. Plaże jednak są fantastyczne i na pewno znajdziecie takie gdzie nie będzie ludzi i nikt nie będzie Wam zakłócał odpoczynku podczas podróży poślubnej, takie gdzie będzie rozbudowana infrastruktura albo takie pomiędzy. Te, które udało nam się zobaczyć masz w relacji.