0
maczala1 11 czerwca 2017 19:00
Zupełnie przez przypadek narodziła się nowa świecka tradycja uczestniczenia w finałach europejskich piłkarskich pucharów. Tak przynajmniej twierdzę, ponieważ już kilka lat z rzędu miałem przyjemność w takich meczach uczestniczyć:
2013 – Amsterdam (finał LE)
2014 – Turyn (finał LE)
2015 – Warszawa (finał LE)
2016 – Trondheim (superpuchar)

Ponieważ tradycja to rzecz święta, jasnym stało się, że w 2017 musi nastąpić kontynuacja tej dobrej passy. Moje rozterki w kwestii wyboru konkretnego meczu postanowiła rozwiać młodsza córka, która jeszcze w 2016 roku oświadczyła, że jedzie do Sztokholmu … na stałe. Nie ma to jak pomocne potomstwo, które zrobi dla rodziców wszystko, a o paru bezsennych nocach po usłyszeniu „dobrej nowiny” nie ma co w ogóle wspominać. W sumie to powinienem być i tak zadowolony, że córka wybrała Szwecję, a nie na przykład Walię. Kto orientuje się trochę w cenach wejściówek na finały, ten od razu zrozumie o co chodzi.

A więc sprawa była jasna, jedziemy do Sztokholmu odwiedzić dzieciaki i przy okazji podtrzymam wspaniałą tradycję. Pozostało tylko zdobyć bilety, co jednak w tym roku okazało się dość trudnym wyzwaniem. Jak zwykle w losowaniu UEFA nie miałem szczęścia i zostałem siłą wepchnięty w otchłań czarnego rynku, na którym ceny wprost szalały. Najniższe jakie zaobserwowałem zaczynały się w granicy 150-200 €, a w momencie kiedy coraz bardziej realnym stawało się starcie w finale dwóch europejskich gigantów-dinozaurów, dochodziły nawet do 1000 €. Na szczęście udało się jeszcze na samym początku cenowego galopu, zaklepać sobie 2 sztuki w cenach minimalnych. Potem była jeszcze dłuższa chwila niepewności, czy czasami diler biletowy zupełnie przez przypadek nie zapomni o naszej umowie i sprzeda wejściówki kilkukrotnie drożej ale na szczęście okazał się człowiekiem nad wyraz uczciwym. Łamania regulaminu UEFA, zabraniającego odsprzedaży biletów nie rozpatruję w kategoriach moralnych, bo przecież nie sposób oszukać oszusta, okraść złodzieja, itd.

Do Sztokholmu jak zwykle udaliśmy się naszymi kochanymi liniami W6. Już w kolejce do samolotu mignęły mi osoby w koszulkach AON, co mnie trochę zaintrygowało. Po pierwsze nie sądziłem, że w Gdańsku jest jakiś zorganizowany fanklub United, a po drugie dlaczego nikt im nie powiedział, że teraz powinni reklamować Chevroleta ?
Po wejściu do samolotu okazało się w jak wielkim byłem błędzie. Uświadomiła mi to trójka jegomości, która zasiadła akurat w rzędzie bezpośrednio przed nami. Skrótowy opis delikwentów – waga ok. 0,5 tony (no przecież nie pojedynczo, tylko łącznie), ogolone głowy, kończyny pokryte tatuażami o treści Glory United, itp. Goście ci porozumiewali się między sobą dziwnym narzeczem przypominającym odrobinę język angielski ale wypowiadany z ustami pełnymi pyz czy innych pierogów. Rozpoznanie tożsamości sąsiadów nie pozostawiało żadnych wątpliwości, samolot został zaatakowany przez zorganizowaną grupę rodowitych angielskich kiboli United.
Teraz to już zostałem całkiem zaintrygowany i postanowiłem przy najbliższej okazji dowiedzieć się z samego źródła, co tu w ogóle się dzieje ? Okazja nadarzyła się dość szybko, bowiem goście nieustannie wiercili się na swoich miejscach i robili sobie nawzajem jakieś sympatyczne żarciki. Kiedy po strzeleniu w karczycho swojemu sąsiadowi, jeden z nich puścił w moim kierunku subtelne oczko, nawiązałem kontakt werbalny. Co to dużo mówić, nie było łatwo, rozumiałem tak mniej więcej co trzecie słowo, a to tylko dzięki przypadkowej zbieżności ich narzecza z językiem angielskim. Okazało się, że bezpośrednie połączenia do Sztokholmu były po prostu „too expensive” i dlatego spora grupka brytyjskich fanów wybrała się lowcostami poprzez Polskę. Przylecieli dzień wcześniej, wczoraj już trochę „zwiedzili” Gdańsk i z rana wygrzebali się na samolot do Sztokholmu. Muszę powiedzieć, że nawet poczułem do nich pewną sympatię, która jeszcze wzrosła w momencie kiedy stwierdzili, że są bardzo spragnieni (to pewnie efekt wczorajszego „zwiedzania” Gdańska) i porosili stewkę o wodę. Jakież było ich zdziwienie, kiedy usłyszeli że za wodę muszą dodatkowo zapłacić. Jednak jak przystało na prawdziwych lowcostowców, znaleźli szybko rozwiązanie tej niefortunnej sytuacji i poprosili o kranówkę. W tym momencie to mina stewardesy wskazywała na intensywne zdziwienie ale również ona nie straciła rezonu i zamówienie zrealizowała. Jak potem zaobserwowałem jakość samolotowej kranówy nie uzyskała jednak wielkiego uznania w ich podniebieniach i nikt nie chciał dopić do końca zawartości kubeczka.

Podróż w otoczeniu szacownych potomków Szekspira minęła nam więc bardzo wesoło i nastrajała do piłkarskiego święta, które miało nastąpić już wieczorem …
C.D.N.
Sceptyków uspokajam, że będzie zdecydowanie więcej zdjęć niż w części pierwszej …Ponieważ mieliśmy w planach dużo przejazdów metrem, już na początku zaopatrzyliśmy się w bilety 3-dniowe na całą miejską komunikację. Szwedzkie ceny niestety nie rozpieszczają:
1 przejazd – 30 SEK
24 h – 120 SEK
72 h – 240 SEK
Do tego trzeba doliczyć jeszcze kaucję 20 SEK/osobę za elektroniczną kartę rozliczeniową.

Spotkań rodzinnych i zwiedzania miasta nie będę opisywał, a skupię się na samym meczu. Trochę fajnych miejscówek do odwiedzenia blisko centrum opisałem już wcześniej, przy okazji koncertu U2.
wielki-odlot-u2-do-sztokholmu,1507,81941

Co ciekawe podczas zwiedzania miasta spotkaliśmy na starym rynku przedstawicieli fanklubu Ajaxu … z Włoch.

Image

Stadion Friends Arena położony jest w gminie Solna, a więc teoretycznie nie w samym Sztokholmie. Wydawać by się mogło, że konieczna jest dłuższa podróż ale nic bardziej mylnego. Skorzystaliśmy z kolejki elektrycznej (czyli po miejscowemu - pendeltag), a czas przejazdu z samego centrum to tylko ok. 12 minut. Pewną trudność stanowiło znalezienie peronów z pendeltagami. Kompleks dworca centralnego to istne wielopoziomowe katakumby łączące ze sobą w sumie 3 dworce – kolejowy (Centralstation), 4 linie metra (T-centralen ) oraz autobusowy (Cityterminalen) .
Wszędzie widać było sporo policjantów w kamizelkach kuloodpornych, co w obecnej sytuacji w sumie oddziaływało dość pozytywne i stwarzało poczucie bezpieczeństwa ... pewnie dość iluzoryczne. Akurat dwa dni temu miał miejsce zamach na koncercie w Manchesterze, więc miało to dodatkowe znaczenie psychologiczne. Zresztą i w samym mieście można było zaobserwować znaki czasów w jakich teraz żyjemy, jak na przykład betonowe zapory przed wejściem na plac zamkowy, gdzie odbywała się uroczysta zmiana warty, czy też zabita płytą paździerzową witryna sklepowa, w którą w kwietniu wjechała rozpędzona ciężarówka.

Image

Image

Wystarczy na razie tych smutnych tematów i wracamy z powrotem na stadion, który prezentuje się fantastycznie. Czuć, że jest to obiekt bardzo nowoczesny, pochodzący z roku 2012, a więc w sumie to brat bliźniak naszych dwóch perełek z Warszawy i Gdańska. Podobieństw jest więcej, bo Friends Arena jest dla Szwedów wielkim symbolem piłkarskim, podobnie jak Stadion Narodowy dla Polaków. Już sam mecz otwarcia stadionu w listopadzie 2012 stał się legendarny. Cztery gole strzelone Niemcom przez Zlatana i to jeden ładniejszy od drugiego, z „truskawką na torcie” w postaci fenomenalnego gola z przewrotki w doliczonym czasie gry. Takie rzeczy nie zdarzają się przecież zbyt często. Wielka szkoda że Zlatana wyeliminowała kontuzja i Ibra nie zagrał w obecnym finale. No cóż, w życiu nie można mieć przecież wszystkiego. Fajnie, że był chociaż widoczny po zakończeniu meczu.
Teraz parę fotek jeszcze sprzed stadionu.

Image

Image

Image

Image

Po wejściu do środka wrażania również bardzo pozytywne. Pojemność ok. 50 tys., 3-poziomowe trybuny, dobrze usytuowane stanowiska komentatorskie, centralny telebim z dużymi ekranami (znacznie większymi niż na Narodowym) i bardzo wygodne siedzonka. Co prawda wydaje się, że najbardziej zagorzali fani Ajaxu mieli odmienną opinię odnośnie krzesełek ale o tym trochę później.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Potem rozpoczęła się rozgrzewka, podczas której od razu okazało się, który zespół ma lepiej zorganizowanych kibiców. W tej konkurecji wygrał Ajax, którego kibice głośno śpiewali przy akompaniamencie wniesionego bębna. Śpiewy kibiców United wypadały jakoś tak trochę blado, pomimo tego, że siedzieliśmy blisko ich sektorów.

Image

Image

Image

Image

Image

Już podczas rozgrzewki żona bezbłędnie rozpoznała Fellainiego alias Zapomniany Diabeł, co muszę uznać za dość trafne określenie (młodzi nie wiedzą pewnie w ogóle o co chodzi).

Image

Image

Przed rozpoczęciem ceremonii otwarcia został zaprezentowany puchar, o który będzie się toczyła walka. Wypadło to całkiem fajnie. Puchar odbył najpierw wędrówkę po narożnikach boiska, a potem Freddie Ljungberg, który był twarzą finału, zaprezentował go na samym środku.

Image

Image

Image

Image

Podczas ceremonii otwarcia kolejny plus dla kibiców Ajaxu za dużą sektorówkę „Always on Top”. Mieli też banery z drużynami "zaliczonymi" po drodze do finału, wśród których widniała Warschau - sic ! Sektorówki United w ogóle nie stwierdziłem albo po prostu była na tyle mała, że mi całkowicie umknęła. Fani United byli za to masowo wyposażeni w małe flagi na miękkich kijkach, czyli tak bardziej po Januszowemu.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

C.D.N.Mecz rozpoczął się minutą ciszy ku czci ofiar niedawnego zamachu w Manchesterze. Z tego powodu został pominięty układ taneczny i mini-koncert jakiegoś szwedzkiego duetu, który był pierwotnie planowany. Przebiegu samego meczu nie będę opisywał, bo każdy go pewnie widział. No cóż nie ma co na siłę wykazywać, że było to wydarzenie epokowe. Typowy mecz walki, w którym Ajax przeważał w posiadaniu piłki ale bił głową w mur postawiony przez United. Mocno fuksiasta bramka Pogby zdobyta po rykoszecie ustawiła mecz. Oglądało się to wszystko w miarę przyjemnie ale bez wielkiej ekstazy samym poziomem gry.

Image

Image

Image

Image

Uchwyciłem akurat na fotce moment kiedy po wybiciu z rogu Fellaini alias Zapomniany Diabeł minął się o centymetry z piłką, dzięki temu Smalling doszedł do główki, a piłkę ostatecznie wbił do bramki Mikhitaryan. W ten sposób padł drugi gol dla United.

Image

Image

Ksywkę od żonki otrzymał również Mourinho alias Salisicia (to chyba powinno być zrozumiałe dla wszystkich, a jak nie, to proszę obejrzeć reklamę Heńka). Jak się później okazało obserwowanie ekspresyjnego zachowania Salsicii stało się jednym z głównych zajęć małżonki. Kobieta przynajmniej się nie nudziła podczas meczu – można sobie znaleźć ciekawe zajęcie w każdej sytuacji, można.

Image

Image

Image

Image

Image

Na koniec prywatnej sesji zdjęciowej jeszcze fota po zakończeniu meczu, to znaczy Mou- Salsicia-Special One- Zbawiciel.

Image

Pod koniec meczu, kiedy już wiadomo było, że United ma puchar w kieszeni, publika zaczęła się głośno domagać Ronneya, a ich żądanie zostało wspaniałomyślnie spełnione.

Image

Image

Image

Świętowanie zwycięstwa przez ekipę United wyglądało dosyć zabawnie, kiedy to z ławki oprócz piłkarzy w strojach sportowych, wybiegła grupka ubrana w garnitury i wyposażona w … kule ortopedyczne. Wyglądali jak uciekinierzy z oddziału ortopedycznego któregoś szpitala.

Image

Image

Image

Image

Do grupki zbiegów szpitalnych można również zaliczyć Zlatana ale on odznaczał się dodatkowo czarnym strojem ninja.


Dodaj Komentarz