0
Gaszpar 13 czerwca 2017 22:37
....Kubę. Tytuł jest lekko prowokujący ale mam nadzieję, że ta lekka prowokacja zostanie mi wybaczona po przeczytaniu relacji.

Wszystko zaczęło się w leniwe, październikowe przedpołudnie. Siedziałem w pracy, niemiłosiernie się nudziłem a moje oczekiwania były bardzo przyziemne. Marzenia miałem bliskie, marzeniom Kasi Nosowskiej : „a gdyby tak chociaż mucha zjawiła się….” - tak bardzo nic się nie działo w biurze.
A skoro roboty nie było wcale to pozostawało forum ? Pojawiło się fajne DOJ,
https://www.fly4free.pl/forum/bkk-i-%20nrt-z-europy-za-860zl,232,102607&hilit=iberia , które na początku nie wzbudziło mojego wielkiego zainteresowania ale po chwili zacząłem układać puzzle i kojarzyć fakty. Szybka kalkulacja, trochę sprawdzania i okazało się, że loty do Ameryki Środkowej lub Południowej oraz powrót z Azji można nieźle rozciągnąć w czasie. Dostępne są loty TAM na naszą majówkę a powroty w okolicy Bożego Ciała. Całość za ok 800 zł za osobę. Udało się złożyć fajny trip. Wylot na Kubę na majówkę a powrót z Japonii po Bożym Ciele. Pozostawało tylko pytanie jak to spiąć? Jak wrócić z Kuby? Jak dolecieć do Japonii? A może zaszaleć i robić RTW?

Wiedziałem, że wrócić z Kuby można w świetnej cenie (bardzo niskie dopłaty!) i dobrej stawce milowej M&M na pokładach Eurowings czyli niskokosztowej spółki córki cioci Lufy a dolecieć do Japonii można na pokładach naszego LOTu bezpośrednio z Warszawy. Dopłaty niewielkie, wylot z macierzystego lotniska oraz częste, promocyjne stawki w Najmilszych Poniedziałkach.
Rzut okiem w kalendarz, majówka 2017 wypadała idealnie - 9 dni wolnego można mieć biorąc tylko 3 dni urlopu. Wszystko pasowało niemal idealnie. Pozostało tylko wykonać telefon do drugiego centrum decyzyjnego, zlokalizowanego w jednym z biurowców warszawskiego Mordoru. Tutaj napotkałem niespodziewany opór ponieważ narzeczona stwierdziła, że 10 dni na Kubie to trochę mało i wolałaby dłużej ale nie dała się długo przekonywać i tak też weszliśmy w posiadanie biletów na dwie fajne wycieczki za całkiem przyjemne pieniądze.

Wiedziałem, że bilety za mile, z Kuby trzeba zarezerwować możliwie jak najwcześniej. Nie zwlekałem i kilka dni po zakupie Iberii dobrałem bilety Eurowingsa na trasie Hawana- Kolonia, opcja z posiłkiem i bagażem dla jednej osoby to 35tys mil oraz 15$ dopłaty. Dostępna była też goła taryfa „Basic” za 27 tys/pax. Nie zawierała nic poza miejscem siedzącym, bagażem podręcznym 7 kg i butelką wody mineralnej. Dostępne były jeszcze loty Eurowings z Varadero do Kolonii z jeszcze mniejszymi dopłatami!! ale terminy lotów nie do końca nam pasowały. Lot z Hawany był idealny. Wylot późnym wieczorem w sobotę, tak żeby wylądować w niedzielę w południe w Kolonii, kilka godzin przed odlotem Ryanaira do Modlina. Tak też dopięła się pierwsza wyprawa i ogólny plan lotów wyglądał tak:

??.04 WAW-BCN [??] – do kupienia
26.04 BCN-MAD-HAV [IB]
06.05 HAV-CGN [4U]
07.05 CGN-WMI [FR]- do kupienia

Image

Brakowało dolotów do Barcelony i powrotu z Kolonii, które planowałem dokupić w LCC. Z Warszawy do Barcelony mamy obecnie 5-ciu przewoźników latających regularnie na tej trasie więc wydawało się, że będzie w czym wybierać. Wrócić z Kolonii planowałem Ryanairem, który wylatywał kilka godzin po planowany przylocie Eurowingsa. Z wcześniejszych obserwacji tego kierunku wiedziałem, że przyjdzie moment z bardzo dobrymi cenami, trzeba tylko go wyczekać i nie pomyliłem się. Ustawiłem zatem alerty na Google Flights i monitorowałem sytuację. Poleca to narzędzie do monitorowania cen. W przypadku zmiany kwoty za obserwowany lot możemy dostać e-mail z informacją o zmianie ceny ale musimy zaznaczyć, że chcemy otrzymywać takie maile. Jeżeli mamy urządzenie mobilne połączone z kontem Googla to dostaniemy również informację o zmianie ceny w formie wyskakującego powiadomienia na ekranie telefonu lub tableta. Przydatna rzecz choć używając dłuższy czas mam wrażenie, że powiadomienia mogłyby przychodzić trochę szybciej. Nie wiem z jaką częstotliwością Google monitoruje ceny i generuje zapytania ale chciałby, żeby było to szybsze/częstsze, choć zdaje sobie sprawę jaki ruch mogłoby to generować ?

Image



Powrót z Kolonii kupiłem 3 marca czyli troszkę więcej niż 2 miesiące przed odlotem ale na własne życzenie stworzyłem sobie problem z dolotem do Barcelony. Na początku roku odszedłem z ciepłej posady w biurze (ile można było czekać każdego dnia na tę muchę ? ), poszedłem „na swoje” i wpadłem w wir pracy i nowych zleceń przez co przegapiłem dobry moment na zakupy w Wizzairze, który preferowałem zw. na zgromadzone punkty na koncie. Zależało mi na wylocie we wtorek więc w grę wchodził W6 i FR. Ceny szybko poszybowały do astronomicznych wręcz poziomów. W sumie nie powinno to za bardzo dziwić ponieważ to termin tuż przed majówka ale mimo wszystko poziom 800zł w Landrynie (tuż przed odlotem 1400zł) czy nawet 1100 zł w Rajanie (z większym wyprzedzeniem) za lot w jedną stronę co mocno odstraszało! W zanadrzu były jeszcze punkty Wizzair czy vouchery Ryanaira (BPH) ale jednak je można było lepiej wykorzystać. Wybór z różnych względów padł na Vuelinga. Co ciekawe kiedy ceny w najbardziej popularnych w Polsce lowcostach szybowały do astronomicznych poziomów Vueling sprzedawał bilety po 70E! Częściowym minusem VY był wylot już w poniedziałek ale jednocześnie dzięki temu pojawił się też plus czyli możliwość dłuższych odwiedzin przyjaciół, których i tak mieliśmy odwiedzić.

Czasu od zakupu biletów do planowania podróży było mnóstwo ale zamiast zabrać się od razu do czytania i planowania zostawiłem to „na później” co niestety oczywiście się zemściło i odbiło na planowaniu wyprawy. Ostatecznie zacząłem czytać i rozpisywać wszystko ok 6 tygodni przed wyprawą i pewnie czasu byłoby nawet nadto gdyby nie to, że pojawiła się niespodziewana, lukratywna oferta nowego zlecenia, które trwać miało 5 tygodni i wypadało tuż przed samym wyjazdem. Połączenie nowego zlecenia z tymi, które już realizowałem spowodowało, że wychodziłem z domu bladym świtem a wracałem około północy. Zatem czas na przygotowania wyrywałem z już i tak krótkiego snu. Długo tak nie pociągnąłem i skończyło się tak, że „część artystyczną” musiałem powierzyć narzeczonej bo sam po prostu bym nie wyrobił.

Plan rodził się w bólach. Powstał na około tydzień przed wyjazdem. Wszystko w zarysie wydawało się gotowe. Obgadaliśmy co chcielibyśmy zobaczyć na Kubie, rozpisaliśmy to na kartce i wydawało się, że będzie OK. Sporo jeżdżenia i dużo do zobaczenia. Mieliśmy poruszać się autobusami Viazul, wszystko posprawdzane rejsy, godziny odjazdu dostosowane do planu. Siadłem do rezerwowania przejazdów i ….. ZONK autobusy są, wszystko się zgadza tylko biletów brak! Powykupowane cały plan się posypał. Co teraz robić? Wynajmować auto? Ceny bardzo wysokie ale chyba trzeba będzie brać bo inaczej plan się posypie. Okazało się jednak, że w tak krótkim czasie jaki pozostał do wypożyczenia mogą być problemy z dostępnością auta. To nie Kanary ani inne cywilizowane miejsca to Kuba- tu wszystko będzie inaczej!
Z pomocą przyszedł Horacy19, który leciał tymi samymi lotami co my, zarezerwował auto wcześniej i miał potwierdzoną rezerwację samochodu. Horacy w październiku kupił ten sam lot co my z myślą o robieniu RTW nie wyszło i ostatecznie zdecydował się na samą Kubę. Co ciekawe powrót Eurowingsem dokupił na zlocie F4F w Budapeszcie, w knajpie z telefonu ?. Zatem po naradzie i ustaleniu wspólnej trasy na Kubie dołączyliśmy do jego samochodu i połączyliśmy siły.

Plan przedstawiał się tak:
Dzień
-2) Wieczorny lot WAW-BCN VY
-1) Zwiedzanie Barcelony i okolic+ spotkanie towarzyskie
0) start z Barcelony spotkanie się z ekipką Horacego, lot przez Madryt i lądowanie w Hawanie wieczorem
1) zwiedzanie Hawany
2) Zwiedzanie Hawany, wypożyczenie auta wieczorem i wyjazd do Playa Larga
3) Playa Larga i okolice, nocleg w Playa Larga
4) Wyjazd z Playa Larga-> Cieunfuegos ->Trinidad nocleg
5) Trinidad i okolica (Topes de Collantes)
6) Trinidad->Sancti Spiritusi->Caibarien (spanie)->Cayo Santa Maria
7) Caibarien->Varadero
8) Varadero-> Vinales nocleg
9) Vinales zwiedzanie okolicy
10) Vinales-> Hawana Lotnisko ze zwiedzaniem po drodze. HAV-CGN wieczorem
11) CGN-WMI
Image


CDNNiestety od dwóch dni leżę chory plackiem i nawet w klawiaturę nie mam siły stukać. drugi odcinek jest prawie gotowy mam nadzieje, ze dziś go wrzucę.Dzień -2;-1;0

Dzień -2

Wylot zbliżał się dużymi krokami a na horyzoncie pojawił się kolejny problem. Samolot Vuelinga, który początkowo był słabo zapełniony zaczął dość niespodziewanie wypełniać się po sam dach. Swoje zapewne zrobiły przyjemne ceny, o których już pisałem. Ostatecznie kilka dni przed odlotem zrobił się overbooking a bilety, które posiadaliśmy uprawniały nas do lotu w przypadku wolnych miejsc, zatem niezły klops…i dodatkowe nerwy. Cóż nie było jak już tego zmienić. Musieliśmy liczyć na to, że część osób posiadających bilety nie stawi się na lot („no show”) i wskoczymy na ich miejsce. Zatem dodatkowe atrakcje i przeżycia w cenie. Wylot zaplanowany był na 20:50 zatem poniedziałek można było spożytkować jeszcze na dokończenie zlecenia. Po pracy wpadam do domu na szybki prysznic, zabieram bagaże i w drogę na lotnisko. Na check-in miła Pani informuje nas, że jest overbooking jednocześnie robiąc nadzieję, z uśmiechem pyta się czy leciałem kiedyś na „jump seat” ? Ostatecznie my dostajemy karty ze statusem stand-by, bagaże dostają „sympatyczne” zawieszki stand-by i wyruszają taśmą w otchłań sortowni. My natomiast udajemy się pod bramkę, gdzie będziemy czekać na rozwój sytuacji i liczyć na „no showy”. Przed wyjściem na lotnisko sprawdziłem, że na nasze szczęście Vueling wysłał do Warszawy swoje najnowsze dziecko w postaci A320 z przebudowaną kabiną i 186 miejscami zamiast „tradycyjnego” arbuza, który ma 180 miejsc. Więc nie powinno być źle a szanse na to, ze się uda wzrosły. Kilka chwil przed bordingiem usłyszeliśmy z krótkofalówki agentów handlingowych, że standby’e potwierdzone i mogliśmy się zrelaksować. Co ciekawe na lot ostatecznie nie stawiło się 11 paxów (6% pojemności standardowego A320), wydaję mi się, że to całkiem sporo ale dzięki nim mogliśmy odetchnąć i rozluźnić się na pokładzie. Vuelingiem leciałem drugi raz w życiu. Linia niczym specjalnym się nie wyróżnia. No może poza tym, że wyraźnie czuć to, że jest hiszpańska. Jednak Ryanaiar, Wizzair czy Norwegian są dużo bardziej międzynarodowe i zupełnie nie czuć tego z jakiego kraju się wywodzą, tutaj natomiast jest zupełnie odwrotnie. W komunikatach czy napisach króluje hiszpański a angielski jest niejako dodatkowym, drugim językiem. Jest jeszcze jedna rzecz, która po tych dwóch lotach mi zapadła w pamięci- stewki podczas boardingu mają na rękach czarne, skórzane rękawiczki co w połączeniu z czarnymi mundurami sprawia dość mroczne wrażenie! Warto zwrócić uwagę na Vuelinga w lotach do Barcelony z Krakowa czy Warszawy ponieważ często mają dużo niższe ceny lotów niż FR czy W6. Startują z wyższego poziomu ale potrafią go przez bardzo długi czas utrzymywać, nie falować a blisko terminu wylotu często biją i Francę i Landryne cenami na głowę.

W związku z wcześniejszym wylotem do Barcelony zrobił nam się na miejscu jeden cały dzień na zwiedzanie. Był to nasz kolejny pobyt w stolicy Katalonii w związku z czym chciałem tym razem wypożyczyć auto i pojechać pozwiedzać okolicę. Zamówiłem auto przez pośrednika- Car Del Mar, z którego korzystałem kilka razy i byłem bardzo zadowolony, za śmieszne pieniądze- rzędu kilku Euro za dzień(gołe auto z opcją full-ful.) Mam całoroczne ubezpieczenie w icarhireinsurance (które bardzo polecam) w związku z czym nie dokładam ubezpieczenia do wypożyczenia i zdarzają się takie oferty. Niestety ostatnio muszę z przykrością przyznać, że Car Del Mar się zepsuł. Już drugi raz mnie potwierdził auta, które zamówiłem ale tym razem nawet nie raczyli nic odpisać i trzeba było do nich dzwonić na infolinię. Tam konsultant przeprosił, za brak odpowiedzi i zaproponował auto sporo droższe w związku z czym podziękowaliśmy i zostaliśmy bez samochodu. Ten fakt spowodował, że porzucę sentymenty i ostatecznie zmienię pośrednika z CDM na ECR podczas kolejnych wyjazdów.

Lądujemy na El-Prat przed północą. Minusem lotu do Barcelony Vuelingiem o tej porze jest terminal na którym lądujemy. Hiszpanie operują z jedynki (FR/W6 korzystają z T2) co sprawia pewien kłopot z niskokosztowym dojazdem do miasta ponieważ z T1 nie operują miejskie auotobusy nocne- te jeżdżą z T2. Zatem możemy wybrać albo specjalne autobusy lotniskowe (Aero Bus), które są drogie i jadą bezpośrednio do miasto albo musimy poczekać na shuttle bus łączy T1 z T2 a ten w nocy jeździ w noy co 20min. Taka kombinacja powoduje wydłużenie czasu dotarcia do miasta. My natomiast nie wyruszamy do Barcelony tylko w drugą stronę do Castelldefels.

Dzień -1

Z racji, że nie wypaliła opcja z samochodem postanowiliśmy się wyspać i skupić się na samym Castelldefels oraz Barcelonie. Samo Castelldefels to przyjemne miasto położone tuż pod Barceloną, niedaleko El-Prat, w którym można szukać tańszych noclegów niż w samym mieście czy przy lotnisku. Jest dobrze skomunikowane z lotniskiem oraz z Barceloną. Co ważne znajduje się w pierwszej strefie T-10 a pociąg do centrum Barcelony jedzie ok 20 minut. Nad Castelldefels, na wzgórzu góruje zamek, od którego nazwę wzięła miejscowość. Zamek nie jest niby jakoś szczególny ale warto podejść pod górę dla samego widoku, który rozpościera się ze wzgórza. Niezły widok na nieodległą Barcelonę, morze i samo miasto.

Po zwiedzaniu miasta wyruszamy do Barcelony. Byliśmy w niej już kilka razy, zwiedziliśmy wszystko co chcieliśmy więc bez żadnej spiny jedziemy na spacer. Najpierw pokręciliśmy się po dzielnicy Eixapmple a następnie poszliśmy pod Sagrada Familia zobaczyć co tam ciekawego dołożyli od naszej ostatniej wizyty. To naprawdę fascynujące patrzeć jak budowa postępuje i za każdym razem jest coś nowego. Wcześniej byłem w BCN w 2012,13,15 i teraz. Za każdym razem w zewnętrznej konstrukcji coś się zmienia. Urządziliśmy sobie taki pseudo quiz zgadując co już widzieliśmy a co dobudowali od ostatniego razu. W głowie tylko pojawiały się pytania kiedy oni w końcu to skończą i czy tego dożyjemy ??

Image

Image

Następnie udajemy się w okolice portu i Barcelonetty. Niezmiennie polecam na jedzenie Bo de B, gdzie serwują pyszne kanapki (ceny od 4E), którymi najadamy się do syta. Wiele jest na forum pochlebnych opinii i mogę powiedzieć, że od 2012 roku gdy jedliśmy tam pierwszy raz nic się nie zmieniło. Jest tak samo pysznie jak było. Problem jest tym jak to nazwać bo jest to coś więcej niż zwykła kanapka. Jeżeli jeszcze tam nie byłeś, koniecznie musisz to zmienić będąc w Barcelonie a nie pożałujesz. Minusem są częste kolejki ale akurat teraz jak byliśmy nie było źle. Pogoda dopisała i po jedzeniu udaliśmy się na spacer po plażach Barcelonetty.
https://www.google.pl/maps/place/Bo+de+B/@41.381176,2.1811132,110m/data=!3m1!1e3!4m8!1m2!2m1!1sbarcelona!3m4!1s0x0:0x8ece07e24af682a2!8m2!3d41.3812252!4d2.181112

Image

Image

Image



Na koniec dnia, wieczorem w Castelldefells wyskakujemy ze znajomymi na Tapas i zimną Estrellę. Hiszpańskie knajpki mają swój klimat.

Dzień „0”


Wylot z El Prat mamy dopiero o 13. Niestety pogoda popsuła nam poranne plany. Przez deszcz nie udało nam się wypić porannej kawy na plaży. Po około 11 jesteśmy już na lotnisku a tam się trochę zakręciliśmy… Tyle lotów na koncie a jednak można się lekko pogubić na lotnisku ? Pierwszy odcinek to lot BCN-MAD. Na tej trasie Iberia lata niemal wahadłowo co godzinę i ma niejako dedykowany dla tych lotów terminal, który znajduję się na jednym z końców T1. Kiedy jesteśmy już w głównej części terminala dzwoni do nas Horacy i mówi, że oni odprawili się właśnie tam. Dodatkowo na tablicach jest informacja, że lot BCN-MAD jest odprawiany właśnie z tej specjalnej części. Więc czeka nas całkiem długi spacer. Kiedy po kilku minutach docieramy na miejsce Pani w check-in informuje nas, że owszem odprawiają tutaj loty do MAD ale tylko dla pasażerów P2P a my mamy jeszcze lot z MAD do HAV i chcemy nadać bagaż zatem musimy udać się do głównej części terminala do stanowisk Iberii. Gdybyśmy nie mieli bagażu dała by na karty pokładowe (które i tak mieliśmy po OLCI) i moglibyśmy podejść do bramki, która była tuż obok, za kontrolą bezpieczeństwa. Zatem znowu dłuższy spacer do części głównej. Tam udaje nam się nadać bagaż, otrzymujemy wydrukowane karty na wszystkie odcinki i możemy udać się do bramki. Przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa i czeka nas ta sama droga tylko, że już w części zastrzeżonej a więc pokonujemy tę samą drogę po raz 3ci … czyli kolejny kilkuminutowy spacer. Po takiej eskapadzie przyjemnie było usiąść w saloniku Iberii, który zlokalizowany jest tuż przy bramkach, z których odlatują samoloty do Madrytu. Nasza bramka A01 jest tak zlokalizowana, że widzimy ją z okien saloniku zatem doskonale będziemy wiedzieć kiedy zacznie się boarding. W saloniku było w zasadzie wszystko czego potrzeba. Nie robiłem zdjęć ale z tego co pamiętam wybór alkoholi na przyzwoitym poziomie, nie było nic ciepłego do jedzenia ale były przekąski i smaczne kanapki. Dodatkowo na spory plus obsługa, która starała się zapamiętać pasażerów i gdy zaczął się boarding przeszła przez salonik informując o tym fakcie. W zasadzie lokalizacja saloniku powoduje, ze wszyscy jego goście odlatują tym samym lotem. Salonik jest przestronny a podczas naszego pobytu było w nim dość pusto i oprócz nas było jeszcze tylko kilku gości. Mimo, że my się trochę pogubiliśmy i nie wszystko było dla nas jasne to uważam, że takie rozplanowanie położenia części terminala, bramek i saloniku w jednym miejscu, na uboczu dla osób często latających P2P na trasie BCN-MAD to bardzo duże udogodnienie. Maksymalnie skraca to czas, który takie osoby muszą spędzić na lotnisku przed lotem. Wszystko to zrobiło na mnie dobre wrażenie i zapewne doceniałbym będąc stałym klientem na tej trasie.

Do Madrytu zabiera nas Airbus 321 EC-JZM z całkiem sporym obłożeniem. Nie było pełno ale było dość ciasno. Sam dość standardowy nawet nie pamiętam czy coś oferowano z darmowego serwisu. Po około godzince lądujemy na Barajas a tam jak zwykle obserwować można całkiem spore stadko ptaków z Ameryki Południowej. Madryt zw. na bliskość kulturową, język i uwarunkowania historyczne jest chyba lotniskiem z największą liczbą połączeń do Ameryki Południowej i Środkowej w Europie. Oczywiście jest też czołowym lotniskiem w Europie pod względem liczby odprawionych rocznie pasażerów.
Wnętrze A321 BCN-MAD
Image

Stadko południowoamerykańskich ptaszków na płycie w Madrycie i jeden Arab
Image

A takie "cuś" przysiadło na skrzydle naszego Arbuza po wylądowaniu :)
Image

Lądujemy na T4 a wylot mamy z T4S. Wydawało mi się, że będzie to jakaś część terminala 4 a w zasadzie jest to osobny terminal położony naprzeciw terminala 4 do którego dojeżdża się podziemną kolejką. Zaraz po tym jak wysiądziemy z pociągu czeka nas kontrola paszportowa. Po jej przejściu znajdujemy się w części ze sklepami, restauracjami i barami. T4S jest całkiem spory i przejście z jednego końca na drugi zajmuje trochę czasu. Czas do odlotu spędzamy w saloniku Iberia Velázquez VIP Lounge. Spory salonik z widokiem na płytę i pas. Bardzo duży wybór alkoholi, bardzo dużo różnych gatunków win. Było też co zjeść i na ciepło i na zimno. Salonik ma bardzo dużą powierzchnię są strefy wypoczynku, relaksu, pracy w których są komputery i drukarki. Co prawda nie widziałem ale wg opisu znajdują się w nim również prysznice. Salonik na duży plus. Komfortowe miejsce oczekiwania z wszystkimi udogodnieniami, które są standardem. W takich warunkach można oczekiwać na daleki lot ? Na minus muszę tylko napisać, że WIFI trochę szwankowało a jego szybkość nie powalała. Niestety nie zdążyłem zrobić zdjęć bo korzystałem jeszcze z ostatnich chwil z Internetem przed wyjazdem i domykałem te sprawy, które trzeba było jeszcze zrobić przed urlopem.
Widok na T4S
Image

Do Hawany wiezie nas pachnący świeżością kilkumiesięczny A330-200. W środku widać było, ze maszyna niedawno weszła do służby z fabryki. Na fotelu na każdego pasażera czekała poduszka, przyjemny polarowy kocyk oraz słuchawki. Iberia ma u mnie dużego plusa za to, że wybrali „normalne” gniazdko słuchawkowe na jednego mini jack’a a nie lotnicze na 2 bolce. W związku z czym można bez problemu używać swoich słuchawek i nie trzeba kombinować z przejściówkami. Słuchawki rozdawane przez linię mają jakoś jak w wielu innych w economy- czyli bardzo marną. Drugim plusem był ekran systemu rozrywki sterowany dotykowo a nie z pilota(z tego Iberia w ogóle zrezygnowała) zdecydowanie bardziej lubię takie rozwiązanie niż sterowanie z pilota. Gdy jesienią leciałem Sinagapore airlines w ich nowym 777 też mogłem sterować IFE dotykowo z ekranu ale pilota zachowali jako dodatkową opcję. Start z Madrytu odbył się o czasie i bez żadnych problemów. Boarding odbył się bardzo sprawnie i zakończył się sporo przed czasem. W zasadzie byliśmy jednymi z ostatnich pasażerów, którzy weszli na pokład a nie zasiedzieliśmy się w saloniku przesadnie długo.

Widok na Madyt po starcie z Barajas
Image

A330-200 MAD-HAV
Image

Miejsca na nogi za wiele nie ma
Image

Cóż można powiedzieć o samym locie. Odbył się na poziomie oczekiwanym czyli bez szału. Było miejsce siedzące, dali jeść, dali się czegoś napić ale niczym nie zachwycili i potwierdzili powszechną opinię o przeciętności produktu. IFE na średnim poziomie- sporo filmów było tylko po hiszpańsku. Na duży minus wybór muzyki, chyba pierwszy raz nie znalazłem dla siebie prawie nic interesującego. LF dość wysoki myślę, że na poziomie 85-90%

Opuszczamy Europę i wlatujemy nad Atlantyk podziwiając portugalskie wybrzeże
Image

Na obiad tradycyjne pytanie: pasta/kurczak. Do obiadu napoje ciepłe/zimne. Jakiś wybór wina/piwa. Po podaniu obiadu około 1,5h od startu stewardesy zniknęły całkowicie i gdy coś się chciało, trzeba było udać się na tył, do kuchni i prosić. Wtedy okazało się, ze jest też Cava i mocniejsze alkohole. Przy którejś wizycie w kuchni (może trzeciej) dowiedziałem się, że za dużo pije! i następnego już nie dostanę a nawet nie czułem się jeszcze odprężony po winku Przekąsek w postaci kanapek czy np. chipsów/orzeszków nie uświadczyłem a szkoda bo po alkoholu trochę mi się włączyło ssanie. W ogóle poza obiadem i kolacją stewki pojawiły się w kabinie z czymś dopicia tylko raz i to z butelką wody a nie całym wózkiem porównując do SQ to totalna przepaść (tak wiem porównuję malucha z Mercedesem) Na 10 godzinny lot ogólnie zdecydowanie za mało. Samolot nowy, siedzenia wygodne, IFE przyzwoite ale serwis bardzo słaby. Nie wiem, może panie w wieku około 50-ciu lat były już wypalone zawodowo i im się nie chciało ale nie zrobiły dobrej reklamy swojemu pracodawcy. Sam obiad do zjedzenia ale raczej z kategorii zjeść i zapomnieć.

Obiad- czyli "pasta"
Image

Prezentacja wyboru alkoholi
Image


Na około godzinę przed lądowaniem podano taki oto zimny zestaw na kolację. Najść się nim nie najadłem. Nie wiem czy kolacja nie powinna być podana ciut wcześniej bo ledwo się załoga wyrobiła z serwisem (ciepłe napoje) a już trzeba było przygotowywać pokład do lądowania.

Kolacja
Image

Po wylądowaniu musieliśmy chwilę poczekać na zwolnienie rękawa, który był jeszcze zajęty przez Air Europę, Iberia przylatuje na T3. Trafiamy do kraju o trochę innym ustroju w związku z czym na lotnisku jest sporo formalności o których warto pamiętać. Najpierw czeka nas kontrola imigracyjna. Dostajemy pieczątkę do paszportu, drugą na kartę turysty i jest nam wykonywane zdjęcie. To odbyło się dość sprawnie i bez żadnego pytania. Kulturalnie proszę, dziękuje i miłego pobytu na Kubie. Nie chciano od nas niczego więcej niż paszport i karta turysty (którą kupiliśmy w Polsce i wypełniliśmy własnoręcznie) co ważne karty turysty nie można kupić na miejscu! Lecąc Iberią trzeba się w nią zaopatrzyć jeszcze w kraju. W Polsce chyba najszybciej i najłatwiej zrobić to w biurach Sigma Travel (od ręki za 100zł, cena w ambasadzie kilka złoty niższa a formalności dużo mi. Trzeba być osobiście 2 razy). Czytałem w Internecie, ze kiedyś powszechnie chciano na kontroli imigracyjnej potwierdzenia ubezpieczenia jednak nikt z naszej ekipy nie został o to poproszony. Po przejściu dalej bardzo długo naczekaliśmy się na bagaże. Jedna taśma dedykowana była na 3 loty, które przyleciały o podobnej porze, zatem tłum przy niej był bardzo duży. Po odebraniu bagaży rozerwaliśmy folie i wyrzuciliśmy zawieszki bagażowe. Zawsze pakujemy plecaki w czarne 120 litrowe worki zw. praktycznych i bezpieczeństwa- nie brudzą się i widzimy czy ktoś przy nich coś majstrował. Wyrzucenie zawieszek to był błąd ponieważ kawałek dalej za taśmami przy wyjściu do strefy ogólnodostępnej stali celnicy i nie wiadomo po co wymagali tych zawieszek … Nie dało się im wytłumaczyć, że wyrzuciliśmy itd. Trzeba było po nie wrócić, wyjąć z kosza i gdy pokazaliśmy, że mamy zostaliśmy wypuszczeni do hali przylotów.

Po wyjściu warto zahaczyć o kantor. Pierwsza z wielu „dziwny” rzeczy na Kubie to to, że kantory na lotnisku oferują najlepsze kursy wymiany. Później nie widzieliśmy już takich-wszędzie były trochę gorsze niż na lotnisku. Kantory znajdują się w dwóch miejscach na lotnisku. Na poziomie przylotów, po wyjściu z terminala, na zewnątrz budynku są dwie budki jedna po prawej druga po lewej stronie. W godzinach szczytu, gdy przylatuje sporo zagranicznych samolotów tworzą się tam bardzo duże kolejki. Drugie miejscem gdzie można wymienić pieniądze to poziom odlotów. Wchodzimy schodami na pierwsze piętro i tuż przy kontroli bezpieczeństwa są 2 okienka. Kursy takie same jak na dole a gdy przylatuje się o takiej porze jak my, kiedy nie ma już praktycznie odlotów poza powrotem naszej Iberii do Madrytu i AF do Paryża nie było tam kolejki.

Po wyjściu z hali przylotów napada nas stado taksówkarzy, którzy proponują swoje usługi. Taxi z lotniska do miasta to 20-25 CUC. My zrezygnowaliśmy z taksówek i postanowiliśmy skorzystać z autobusu P12. Wyjście z lotniska zajęło nam ponad godzinę. Odebranie bagaży wymiana pieniędzy i wszystkie formalności zajęły sporo czasu. Dojazd P12 przetestowaliśmy po godzinie 23. Na przystanek szliśmy piechotką, w połowie drogi zatrzymał się prywatny samochód i podrzucił nas pozostałą część trasy nic za to nie chcąc. Jeżeli lądujecie wcześnie można łapać autobus łączący terminale, nie jest to autobus pracowniczy a takie informacje są na forum(może kiedyś tak było). Mogą wsiadać do niego wszyscy, koszt to 1 CUP. Nim spokojnie można podjechać z T3 na T2 a stamtąd to już rzut beretem na przystanek P12. Uwaga przystanek shutell busa przy T3 nie jest oznaczony! Autobus zatrzymuje się z lewej strony od wyjścia z T3 na ulicy tuż przy 3 kolumnach podpierających estakadę w zasadzie na postoju taxi.

Trasa Terminal T3-przystanekp12 do miasta
Image



Po godzinie 23 trochę czekaliśmy na P12 (ok 20min). Przejazd pod Kapitol trwał 40 min, koszt 1 CUP. Czytałem na forum opinie, że do miejskich autobusów w Havanie trudno wsiąść bo taki ścisk. Jechaliśmy kilka razy autobusami i owszem ciasno bywa ale nie tak, że nie da się nimi jeździć. Ja polecam poruszanie się komunikacją zbiorową- różnica w cenie za autobus lokalny a taxi jest bardzo duża. Warto tylko mieć przy sobie monety lub banknoty 1CUP co bardzo ułatwia to podróż. Jak ma się tylko CUCe to też przejdzie, dałem tak raz jakieś grosze w CUCach i kierowca spokojnie je przyjął.
Z racji późnego przylotu postanowiłem zarezerwować noclegi w Hawanie wcześniej. Przez AirBnB wziąłem nocleg tutaj:
https://www.airbnb.pl/payments/book?s=btp06PIF&hosting_id=16437406&code=HMP3B3DZMJ&tab=0
Jak się później okazało moje obawy nie były uzasadnione bo idąc nawet o północy z przystanku P12 przy Kapitolu do naszej miejscówki wiele osób proponowało nam noclegi w dobrej cenie.
Rezerwowałem 3 dni przed przyjazdem. Za 2 noclegi dla 2 dwóch wyszło 30$ wliczając wszystkie opłaty. Trzeba przyznać patrząc na inne terminy, że była to okazyjna oferta. Gospodyni bardzo miła. Do naszej dyspozycji było całe mieszkanie, 2 pokoje. Jeden na górze drugi na dole wraz z aneksem kuchennym. Jedna łazienka. 4 osoby mogą tam spać na luzaku- 2 podwójne łóżka. Piąta gdyby chciała ląduje na polówce. Blisko do Kapitolu i przystanku P12 i dwie minuty od Malecon. W zasadzie można powiedzieć, że wszędzie stąd blisko. Jedynym mankamentem był brak okna. Jest tylko wyjście na taras przez… drzwi w łazience ? Jest możliwość jedzenia śniadań (bardzo smacznych) u sąsiadów naszego hosta - 5 CUC za osobę co jak okaże się później jest "standardową" ceną obowiązującą na Kubie.

CDNDzięki @Pabloo poprawiłem o czym pisałeś.Dzień 1 i pół dnia 2 – czyli zwiedzanie Hawany

Wstajemy przed ósmą (w Polsce dochodzi 14-sta), chętnie pospali byśmy trochę dłużej ale zegar biologiczny nie daje się oszukać mimo tego, że położyliśmy się grubo po pierwszej w nocy. Przewidując taki rozwój wypadków śniadanie zamówiliśmy na 8:30 czym wprowadziliśmy w lekkie zdziwienie gospodyni i jej sąsiadów, u których to będziemy jeść. Starali się nas przekonać, że to za wcześnie. Chciałoby się napisać starali nam się to powiedzieć …ale my po hiszpańsku 3 słowa a oni 2 po angielsku ? Najwidoczniej na Kubie znają zasadę „nasz klient, nasz pan” i gdy zeszliśmy na śniadanie o umówionej godzinie wszystko było gotowe. Za śniadanie płacimy 5 CUC od osoby. Będzie to stała cena na całej Kubie i wszędzie gdzie spaliśmy będą chcieć tyle samo. Na śniadanie dostaliśmy zimny, świeżo wyciskany sok owocowy z lodem (dzbanek na dwoje), talerz różnych, świeżych owoców na przystawkę (talerz na osobę), ciepłe tosty, masło, marmoladę, słodkie bułeczki a jako danie główne potrawę z jajek do wyboru- omlet, jajecznicę lub jajko sadzone. Jak się później okazało przez 10 dni podstawą każdego śniadania były właśnie takie 3 dania jajeczne- do wyboru. Tu mała prywata, muszę przekazać pozdrowienia dla @kański, o którym myślałem za każdym gdy jadłem takie śniadanie. Wtajemniczeni będą wiedzieć o co chodzi. Mała zagadka dla czytelników- czym się różni wg kubańczyków klasyczny omlet od jajecznicy? Proste omlet jest w jednym kawałku a jajecznica to rozdrobniony omlet… ? Oczywiście dostajemy też pyszną kubańską kawę, którą gospodyni absolutnie odradzała pić z mlekiem i miała całkowitą rację. Kawa na tyle nam zasmakowała, że poprosiliśmy gospodynię o to, żeby pokazała nam opakowanie. Już wiemy co możemy przywieźć do Polski jako wspomnienie z wycieczki. Śniadanie było tak duże, że w zasadzie po opiciu się sokiem i zjedzeniu owoców na przystawkę byliśmy najedzeni. Bułeczki słodkie dostaliśmy na wynos.

Po śniadaniu wychodzimy zwarci i gotowi zwiedzać Hawanę. Nie ma jeszcze godziny 10tej a na zewnątrz jest już naprawdę gorąco! Smarujemy się kremami do opalania i w drogę. Nawet nasza gospodyni stara nam się przekazać, że jest bardzo ciepło. O dziwo nawet rozumiemy co do nas mówi. Nauka łaciny na studiach przydała się w codziennej rozmowie na Kubie… Kto by pomyślał ? W cieniu jest bardzo przyjemnie ale w słońcu mocno smaży. Strach pomyśleć co będzie w południe! Nasze mieszkanie położone jest ok 10min spacerem od Kapitolu i zaledwie 2 minutu od Malecadon. Na Hawanę mamy przeznaczone prawie dwa dni. Wydaje się sporo i nie musimy się spieszyć. Postanawiamy, że idziemy pod Kapitol, który już wieczorem zrobił na mnie ogromne wrażenie. Szkoda tylko, że w mocy nie jest oświetlony. Następnie skierujemy się do starej część Hawany- La Habana Vieja.


Miasto robi na mnie bardzo duże wrażenie. Monumentalny budynek Kapitolu, którego aktualnie kończy się remont, jest piękny i majestatyczny. Jednoznacznie wskazuje na to, że Hawana jeszcze nie tak dawno była bogatym miastem o dużym znaczeniu na świecie. Każdy, kto stanie przed tym budynkiem zapewne będzie miał wrażenie, że gdzieś już go widział. Budynek przypomina amerykański kongres, który nie jeden raz zapewne widzieliśmy w amerykańskich filmach. Bardzo żałuję, że z powodu trwającego remontu wnętrza są niedostępne dla turystów.

Image

Image

Kończymy podziwiać Kapitol i idziemy na leżący tuż obok Parque Central, przy którym znajdują się Gran Teatro, otwarty w 1838r.- aktualnie siedziba Baletu Narodowego Kuby. Jest też najbardziej luksusowy hotel w Hawanie- Iberostar Parque Central, Hotel Inglaterra i wiele innych, pięknych kolonialnych budynków. Na środku placu zlokalizowany jest zielony skwerek z ławkami, gdzie pod palmą można znaleźć cień, przysiąść na chwilę i podziwiać architekturę. Na placu wyróżnia się jeden całkowicie odnowiony i przebudowany budynek. Jego architektura stara się nawiązywać do otaczających go z każdej strony blisko 200-letnich i nie odstaje za bardzo ale już wczoraj wieczorem widać było, że jest z nim coś nie tak. Jako jedyny miał specjalnie podświetloną elewację i pasował bardziej do Las Vegas niż do Kuby. To nowiusieńki i podczas naszej wizyty jeszcze nie otwarty luksusowy dom handlowy z cenami, które również bardziej pasowały by do Las Vegas albo nawet i Moskwy. Przeszliśmy główną alejką, która była udostępniona i widzieliśmy jak obsługa sklepów szykowała wystawy i ustawiała ceny od których kręciło się w głowie! Pytanie tylko, kto tam będzie kupował? Zapewne inwestor pomyślał Kuba otwiera się na świat to i klienci się znajdą. Ale inwestowanie w tym komunistycznym kraju to prawdziwa ruletka! Podobno są jakieś zasady, że firma zagraniczna może prowadzić biznes przez kilka lat i czerpać z niego jakieś zyski (ustalone ze stroną rządową) a po kilku latach całość majątku przechodzi na Państwo. Ryzyko interesów na Kubie dobrze obrazuje też decyzja, którą wczoraj podpisał Donald Trump, zrywając wcześniejsze uzgodnienia i ułatwienia, które ogłosił Barack Obama. W jeden dzień jednym dekretem znowu wszystko wywrócone zostało do góry nogami dla biznesu. Jak donoszą angielskojęzyczne źródła(próżno szukać poważnych artykułów na ten temat w polskich mediach. Zresztą jak zwykle o sprawach międzynarodowych prawie nic się u nas nie mówi) w kwestii podróży indywidualnych na razie nic się nie zmienia. Tutaj materiał filmowy podebrany z YT https://www.youtube.com/watch?v=GLwH4iofdnc widziałem po powrocie materiał z tego wydarzenia w TVN24 ale nie jest on dostępny w Internecie.
Na Parque Central pod hotelami jest postój wszelakiej maści kabrioletów wożących turystów. Jest w czym wybierać! Cena za godziną wycieczkę 30-35 CUC za auto! Można próbować targować nam proponowano najniżej 25 CUC ale akurat nie na placu(tu nie zeszli poniżej 30) tylko pod Muzeum Rewolucji. Tutaj warto napisać zapewne dla większości podróżników rzecz oczywistą, że Kuba to prawdziwy skansen motoryzacji. Samochody pamiętają nawet lata 30! XX w. Większość to okolica lat 50-60. Jest też trochę z radzieckiej pomocy z okresu 70-80- głównie Łady. Jednak trzeba powiedzieć, że takie wypucowane kabriolety służą praktycznie tylko do zarobku na turystach. Oczywiście jest też cała masa starych samochodów, których używają mieszkańcy a dla nas stanowią wielką gratkę. Ciekawym jest też jak te samochody wyglądają i jak są naprawiane! Gdzie znaleźć część zamienne do aut, których produkcję zakończono 60 lat temu? Jak pokonać embargo na części? No nijak ...co się da to się wyklepie a jak się nie da ....to się jakoś skonstruuje zamiennik! Zostaliśmy podrzuceni kawałek drogi z lotniska na przystanek P12 taki autem na oko właśnie z lat 60 i nie byłem w stanie nawet sam otworzyć tam drzwi a system jaki skonstruowano do ich otwarcia jest nie do opisania ? Najważniejsze, że działa, kierowca jest zadowolony i potrafi go obsłużyć!

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Wyruszamy zwiedzać starówkę. Ma niesamowity klimat. Część budynków jest odnowiona, zdecydowana większość jednak nie. Reprezentacyjne place opisane w przewodnikach mienią się kolorami ale wystarczy odbić 200 metrów w bok i zobaczy się prawdziwą klimatyczną Hawanę. Nie powiem, ze jest ona gorsza ale na pewno inna i ciekawa. Każdy powinien się pokręcić i przejść nie tylko po głównych ulicach i placach. Ja byłem pod ogromnym wrażeniem. Podobało mi się bardzo a gdy wyobraziłem sobie jak to musiało wyglądać i olśniewać kilkaset lat temu… wrażenie robiło jeszcze większe.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Godziny szczytu słonecznego przetrwaliśmy chłodząc się piwkiem w restauracji na starówce. Trzeba to jasno powiedzieć piwo na Kubie jest słabe. Można traktować je jak oranżadę do ochłodzenia, wypić i zapomnieć nie warto się rozpisywać. Zupełnie odwrotnie jest z rumem :)

Image

Image


Po zwiedzaniu starówki wyruszamy na pl. Rewolucji. Zlokalizowany jest spory kawałek od części w której byliśmy postanawiamy skorzystać z autobusów miejskich. Dzień wcześniej P12 jadące z lotniska przewiozło nas obok. Ponownie udaliśmy pod Kapitol, gdzie jest przystanek początkowy P12 z którego mieliśmy zamiar skorzystać. Na miejscu była już ustawiona całkiem spora kolejka. W Hawanie nie czeka się na autobus jak w Polsce- każdy stoi gdzie chce tylko obowiązuje kolejka. Przychodzisz ustawiasz się na końcu kolejki. Podjechał jeden autobus prawie wszyscy z kolejki weszli w autobusie było już ciasno ale bez tragedii spokojnie byśmy się zmieścili ale tuż za nim podjechał drugi pojazd. Więc na luzaku do niego przeszliśmy i było w nim niedużo pasażerów. Okazało się jednak, że na lotnisko P12 jedzie troszkę inaczej niż w przeciwną stronę. Musieliśmy posiłkować się pomocą pasażerów w tym kiedy mamy wysiąść. Ostatecznie pojechaliśmy za daleko i musieliśmy się trochę cofnąć. Sam plac trudno powiedzieć, że ładny. Raczej brzydki ale to pewien symbol. Trzeba zaliczyć będąc w Hawanie. Trwają już przygotowania na pierwszomajowy pochód w zw. z czym część placu jest wyłączona z użycia i nie można było np. wejść na kolumnę Jose Marti.

Image

Image


Następnie piechotką przedostajemy się do Vedado. Nowszej dzielnicy Hawany w której znajdują się mi. wysokie hotele zbudowane w latach 30-50 XX w. Nie zmieniło się tam nic od prawie 70 lat! Czyli w czasach kiedy Kubą rządzi Castro- najpierw Fidel później Raul. Znowu nasuwa mi się ta sama myśl. Wieżowce robią wrażenie, wygląda wielkomiejsko, niejedno miasto nie powstydziłoby się takiej dzielnicy dzisiaj! 70 lat temu musiało to zapewne robić ogromne wrażenie! Może części z Was nasuwa się pytanie skąd Kuba miała kasę najpierw na wybudowanie takiej starówki a później takich wieżowców, które zajęły luksusowe hotele? Były w historii Kuby dwa prawdziwie złote okresy! Najpierw w XVII i XVIIIw. Żyłą złota okazała się trzcina cukrowa, która super przyjęła się na wyspie a jej plantacje pokryły sporą część kraju. Drugi okres to lata 20-40 XXw. Wtedy zbawieniem dla Kuby okazała się prohibicja... wprowadzona u bardzo bliskich sąsiadów w USA. Na Kubę zjeżdżało wielu bogatych Amerykanów, którzy chcieli się rozerwać i zabawić. Jak grzyby na deszczu zaczęły powstawać luksusowe hotele, kasyna i miejsca zabaw. W owym czasie urzędowała w Hawanie również amerykańska mafia a swoją siedzibę miał tutaj też Al Capone.

Image

W Vedado nie dajcie się nabrać na opisywaną w przewodnikach lodziarnię Coppelia. Zdecydowanie przereklamowana. Jedne z droższych lodów jakie w życiu jadłem i dodatkowo słabe, więc stosunek cena do jakości jeszcze gorszy. Od razu po wejściu na jej teren wyczuliśmy jakiś podstęp ponieważ strażnik stojący na wejściu skierował nas do budki stojącej na uboczu głównego budynku, co już wzbudziło naszą uwagę, że coś może być nie tak. Jednak jak podeszliśmy do lady wszystko wydawało się w porządku. Nazwa, mundurki Pań itd. Cena była atrakcyjna, zgodna z tym co czytaliśmy. Jak się później okazało cena była nie za porcję a za gramaturę i za wybraną porcję zapłaciliśmy sporo kasy. Cóż może to gdzieś nawet było napisane ale jak się nie zna hiszpańskiego to trudno nawet o coś zapytać. Więc grzecznie zapłaciliśmy. Ale tak jak mówiłem lody były słabe nie warte tego co za nie zapłaciliśmy. Wychodząc podeszliśmy jednak do głównego budynku i jak się okazało jest on obstawiony małym płotkiem, wejść pilnują strażnicy a całość dostępna jest tylko dla Kubańczyków oczywiście z odpowiednio niższymi cenami… Nie Ładnie, bardzo nie lubimy takich akcji.

Z Vedado nie mamy już siły wracać do sobie piechotą. Bierzemy taksę za 5 CUC. Jest godzina 18, w nogach spokojnie kilkanaście kilometrów i dopada nas senność (w PL dochodzi 24) Trzeba stoczyć walkę z samym sobą. Jeżeli wcześnie pójdziemy spać to:
1) Obudzimy się w środku nocy i z szybkiego przestawienia na czas lokalny nici
2) nie zobaczymy Hawany nocą bo to nasz jedyny wieczór!
Stanęło na krótkiej drzemce, z której oczywiście ciężko było się podnieść ale po kilku kolejnych „drzemkach” w telefonie podnosimy się i wychodzimy w miasto. Zaczynamy od tego co mamy pod samym nosem czyli słynnej i poetycko opisywanej w przewodnikach jako centrum życia mieszkańców promenadzie Malecon. Idziemy a tam … nic… cisza, cisza...hula wiatr… spokój… kilku wędkarzy łowi ryby... kilka knajpek otwartych ale pusto i cicho… Ogólne rozczarowanie w stosunku do tego czego po opisach się spodziewaliśmy. Trudno nie pierwszy to raz przewodniki nas oszukały …i zapewne jeszcze nie ostatni ? Idziemy na starówkę. Trochę się pokręciliśmy. Knajpek cała masa, wszędzie gra muzyka w większości sporo ludzi ale sami „bali” turyści. Trudno się dziwić i oczekiwać, żeby Kubańczyk przejadł pół swojej pensji w jeden wieczór.

Trafiamy do restauracji Van Van. Ciekawy wystrój, miła i sprawna obsługa. BARDZO smaczne jedzenie i dobre drinki. Zamówiłem zestaw dnia za 6CUC, którym była jagnięcina w sosiku i była super. Drinki w standardowej restauracyjnej cenie 2-3 CUC. Trafiliśmy tam przypadkiem spacerując po starówce wieczorem, szukając miejsca na kolację. Zwabiła nas muzyka. Wybór okazał się super zw. jak wyżej ale też właśnie zw. na orkiestrę, która przygrywała "do kotleta" krewkie dziadki z orkiestry tak rozkręcili imprezkę, że powyciągali ludzi zza stolików, zrobili wielki pociąg przejeżdżający mi. przez kuchnię, wyciągnęli kucharzy z kuchni do pociągu i zrobili wielką potańcówkę. Ogólnie rewelacja Po kilku drinkach i takiej zabawie wyszliśmy w fantastycznych nastrojach. Tak dobiegł końca pierwszy dzień w Hawanie.

Mapa Google
https://www.google.pl/maps/place/Restaurant+Van-Van/@23.1398135,-82.3556242,16z/data=!4m5!3m4!1s0x0:0x119aedd03851b61c!8m2!3d23.1396458!4d-82.3545728

Tripadvisor
https://pl.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g147271-d11871944-Reviews-Restaurant_Van_Van-Havana_Ciudad_de_la_Habana_Province_Cuba.html

Okazuje się, ze w zasadzie wszystko co najważniejsze udało nam się zobaczyć w Hawanie pierwszego dnia a tu praktycznie jest jeszcze cały drugi bo dopiero o 18 umówiliśmy się pod wypożyczalnią z ekipą Horacego. Zatem bez spiny umawiamy śniadanie na 9:30. Dostajemy dokładnie taki sam zestaw. No z jedną różnicą jest inny sok. Jak to określił gospodarz ”fruta bomba” nie mogliśmy zidentyfikować wiodącego smaku i sądziliśmy, ze owa „fruta bomba” to wieloowocowy sok z tego co miał gospodarz ale po powrocie sprawdziłem, że to papaja. Nasza gospodyni zgadza się przechować nam bagaże. Umawiamy się, że odbierzemy je o 16 i wyruszamy zwiedzać. Jedziemy miejskim autobusem(przystanek przy Muzeum Rewolucji) za 1 CUP na drugą stronę zatoki zwiedzić zamek i twierdzę. Resztę dnia spędzamy kręcąc się po starej Hawanie. Trochę pospacerowaliśmy, wypiliśmy kawkę i piwo w fajnym miejscu. Przerobiona na restaurację stara hala portowa. Wieczorem mogą być tam fajne imprezy! O Wyznaczonej godzinie odbieramy plecaki i kierujemy się do wypożyczalni, która jest oddalona od naszej miejscówki ok 6 kilometrów. Na piechotę z plecakami w upale nie bardzo nam się chce iść. W ciągu dnia podpytywaliśmy kilku kierowców kabrioletów ile by chcieli za taki kurs (skoro za 1h chcą 30 to liczyliśmy na jakieś 5-10CUC) ale nikt nie chciał zejść poniżej 15 CUC… Postanowiliśmy, że pójdziemy z plecakami wzdłuż Malecon i sami nas znajdą ? A jak się nikt nie trafi z super kabrioletem to weźmiemy normalną taksówkę. Nie pomyliśmy się ani trochę. Ledwie wyszliśmy i zatrzymuje się niezła perełka.

Szybka negocjacja kierowca rzuca 10 CUC my twardo, że za dużo i mówimy 5. Kierowca nie jest zadowolony i mówi 7 CUC. Odpowiadamy, że za dużo i odchodzimy dwa kroki na to kierowca podjeżdża i mówi, żebyśmy wskakiwali co też szybcikiem uczyniliśmy. Co prawda mówi coś łamanym angielskim, że za mało od nas weźmie ale uśmiecha się całą drogę. Ford z 1928 roku dowozi nas pod wypożyczalnię, która znajduje się tuż pod luksusowym hotelem Melia Cohiba. Kierowca od razu znajduje następnych klientów i zapewne odbije sobie na jankesach nasz mniej płatny kurs ?

Image

W Havanie na pewno warto wybrać się wieczorem na kolację w fajnej knajpce. Jest też spory wybór pamiątek w tym ręcznie malowane magnesy w dobrych cenach. Później magnesy też widzieliśmy ale wybór był mniejszy i były brzydsze.

Na koniec pytanie zagadka. Jak nazywa się ten deptak i gdzie można spotkać podobny. (trudno nie jest) :)

ImageDzień 2,3,4- Wypożyczenie samochodu, kubańskie drogi, inwazja krabów

Stawiamy się po samochód ok 17. Wynajem mamy od 18, Horacy czytał, że formalności potrafią trwać bardzo długo. W wypożyczalni kilka osób z obsługi podejście do klienta na zasadzie „czego tutaj chcecie”? Jeden jegomość nawet potrafi powiedzieć kilka słów po angielsku- niestety najczęściej używa „wait”… Zatem czekamy, czekamy…czekamy… Kiedy zniecierpliwieni zaczynamy dopytywać jak długo mamy jeszcze czekać dowiadujemy się, że nie ma dla nas auta. Przestajemy być grzeczni i pytamy jak to nie ma dla nas auta skoro mamy rezerwację? Następuje szybka zmiana wersji- jest auto ale w innym naszym biurze. Spokojnie, nie martwcie się słyszymy zaraz Was tam zawieziemy i … „będzie Pan zadowolony”. Faktycznie za chwilę jeden z pracowników wiezie nas Geele'm EC7 do innego biura Cuba Car. Jednak po drodze zaczyna nam mówić, że dostaniemy to auto, którym jedziemy. Nie za bardzo rozumiemy o co chodzi. Dlaczego nie mogli nam go wypożyczyć na miejscu tylko musimy zmienić biuro? Jest też dobra wiadomość. Dostajemy auto wyższej klasy za tę samą cenę (powinniśmy dostać Geele’a CK). Powód okazuje się chyba? dość prostu w drugim biurze jest pracownik, z który posługuje się angielskim. Cała procedura nie różni się niczym od tej w cywilizowanych krajach. Trzeba mieć paszporty, potwierdzenie rezerwacji i prawo jazdy. Co ważne na Kubie honorują polski dokument, nie ma konieczności posiadania międzynarodowego PJ. Sam wynajem mamy opłacony o czym zaświadcza voucher, który musimy przekazać. Dochodzą jeszcze dodatkowe opłaty- drugi kierowca (3CUC/dzień), kaucja 200 CUC, miała być 150 CUC ale dostajemy wyższą klasę oraz za paliwo w baku. Policzono nam, że w baku jest 60 litrów i coś wspomniano, że jest prawie pełno ale nie do końca bo nie dało się wlać do samego końca… Nie zwróciliśmy na to szczególnej uwagi ale niedługo sobie o tym przypomnimy… ? Niestety wszystko trzeba opłacić gotówką. Niby jest terminal ale tłumaczą, że nie mogą tak zrobić bo … sami chyba do końca nie widzą dlaczego. Dodatkowo dają powód, że zdajemy auto w innym punkcie i to powoduje, ze musimy zapłacić gotówką. Dostajemy jeszcze garść praktycznych informacji. Mandatu nigdy nie płacimy w gotówce! Jeżeli coś przeskrobiemy Policjant musi nam to wpisać w kontrakt, który trzeba mieć zawsze przy sobie. Jeżeli przydarzy nam się jakieś zdarzenie drogowe, choćby otarcie musimy wezwać Policję w innym przypadku nie obejmie tego ubezpieczenie i całość trzeba będzie pokryć z właśnie kieszeni.
Cóż można powiedzieć o samym aucie? Na pierwszy rzut oka prezentowało się bardzo elegancko ale im dłużej i bliżej się je oglądało tym „bardziej miodku tam nie było” ? Porysowane z każdej możliwej strony, w środku dość brudno, prawie 130 tys km. na liczniku. Podczas jazdy coś stuka, coś puka hamulec trzeba wciskać do samej podłogi, sprzęgło chodzi niczym w starym Ursusie ale jeździ i dodatkowo działa KLIMA!! Czytałem u nas na forum, że ktoś miał podobne przeżycia z autem i był pewny, że jego Geeley zostawiał 4 ślady za sobą. Mam pewne podejrzenia, że mogliśmy dostać to samo auto ? Prosimy o zanotowanie wszystkich naszych uwag, robimy zdjęcia nagrywamy filmik, podpisujemy papiery i wyruszamy w drogę! Obsługa jest zdzwiona tym co chcemy wpisać do kontraktu ale wg internetów przy zdawaniu auta lubią się do czegoś doczepić, że czegoś nie ma (anteny, koła, trójkąta itd.) i lecą po kaucji dlatego dobrze wszystko dokładnie sprawdzić
Zbliża się 19:30 Formalności zajęły bardzo dużo czasu i pokrzyżowały plany. Mieliśmy wyjechać z Hawany o 18 i dotrzeć do Playa Larga przed zmierzchem już wiemy, że to na pewno się nie uda. Robimy zakupy w pobliskim markecie TRD. Mamy miejsce w bagażniku więc kupujemy wodę w 5cio litrowych baniakach, która jest najtańsza jaką widzieliśmy- 1,8 CUC. W zwykłych sklepach w „turystycznej Hawanie” chciano 1,5-2 CUC za 1,5l butelkę więc uznajemy to za okazję. Przed wyjazdem z miasta podjeżdżamy na pl. Rewolucji a na przedmieściach Hawany zatrzymujemy się w lokalnej restauracji gdzie jesteśmy atrakcją dla lokasów. Ceny są bardzo przyjemne bo stanowią jakąś ¼ tego co w centrum.

Wyjazd z Hawany na autostradę nr 1 nie jest łatwy. Oznakowania praktycznie żadnego. Bez GPSa wydostanie się z miasta byłoby piekielnie trudne. Autostrada to szeroka 3 pasmowa droga, na której ruch jest niewielki. Jednak jakość nawierzchni ogranicza prędkość poruszania i hamuje cudo chińskiej motoryzacji. Więcej niż 90-100 raczej nie da się pojechać a i to w tych warunkach to sporo. Dodatkowo po zmroku okazuje się, że nasz Geely owszem ma światła mijania ale jedno świeci do góry, drugie w bok i widoczność jest po prostu tragiczna- trzeba jechać na długich. Jak się okazuje wszyscy tak robią na dodatek nie przejmują się i nie zmieniają świateł przy mijaniu. Jest wesoło co jakąś chwilę widzimy na autostradzie pieszych, konny wóz czy motocykle nie rzadko jadące pod prąd prawy pasem bez świateł. Niezły folklor! Zdecydowanie trzeba uważać. W połowie drogi spotkał nas korek i wahadło bo jakieś auto wpadło do rowu. Jednak szczytem wszystkiego na tej autostradzie był rowerzysta jadący zygzakiem, pod prąd środkowym pasem bez świateł prosto na nas! Ledwo go ominęliśmy, niewiele brakowało abyśmy typa skasowali i nie wiem czy przy tej prędkości byłoby co z niego zbierać ….To był przełomowy moment. Wiedzieliśmy już, ze ostrzeżenia z przewodników nie są przesadzone i postanowiliśmy nie jeździć po zmroku . Zwolniliśmy i powoli zmierzaliśmy do Playa Larga. Już po zjeździe z autostrady na wysokości Zatoki Świń spotkaliśmy sporo ludzi z latarkami w krzakach. Ewidentnie czegoś szukali. Dotarliśmy na miejsce po 22 ze znalezieniem noclegu nie mieliśmy problemu. Zainteresowali się nami właściciele pensjonatu, którzy u siebie nie mieli już miejsc ale pochodzili po sąsiadach i znaleźli nam bardzo fajne miejsce. Za pokój w super warunkach 20CUC (po negocjacjach z 25). Syn właścicielki bardzo dobrze mówił po angielsku więc negocjacje poszły łatwo. Będzie on naszym źródłem różnych informacji przez najbliższe 2 dni. Bierzemy śniadanie w standardowej cenie 5 CUC. Śniadania u naszych obecnych gospodarzy były najbardziej bogate ze wszystkich które jedliśmy. Nasi gospodarze namawiają nas, żeby zjeść u nich kolację. Proponują cały wybór różnych dań z owoców morza w tym HOMARA w cenie 7 CUC. Długo przekonywać nas nie musieli.

W Zatoce Świń zostajemy 2 dni. Plan zakłada zwiedzanie okolicy mi. Playa Giron, Playa Larga i Park Narodowy Zapata. Zaczynamy od fermy krokodyli kubańskich. Jest to jeden z wielu gatunków zwierząt endemicznie występujących na wyspie. Wstęp 5 CUC od osoby. W cenie dostajemy przewodnika, który dobrze posługuje się angielskim i fajnie opowiada. Sporo można się dowiedzieć. Nie tylko o samych krokodylach. Dla chętnych możliwość zjedzenia steka z krokodyla w restauracji. Polecam.
Image

Image

Szczur morski
Image

Las namorzynowy
Image

Termity

Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

olir1987 14 czerwca 2017 08:34 Odpowiedz
czekam czekam ;) bo sama mam bilety na Kubę;)
olir1987 14 czerwca 2017 08:34 Odpowiedz
czekam czekam ;) bo sama mam bilety na Kubę;)
przemos74 15 czerwca 2017 22:05 Odpowiedz
Subskrybuję! :)
lataczuk 15 czerwca 2017 22:32 Odpowiedz
Hej @Gaszpar - juz dwa dni czekamy!
pabien 16 czerwca 2017 07:49 Odpowiedz
Istnieje ryzyko, że @Gaszpar w międzyczasie dostał kolejne lukratywne zlecenie, a jak napisał może to trwać i 5 tygodni, wypada więc nam uzbroić się w cierpliwość :-)
gaszpar 16 czerwca 2017 08:47 Odpowiedz
Niestety od dwóch dni leżę chory plackiem i nawet w klawiaturę nie mam siły stukać. drugi odcinek jest prawie gotowy mam nadzieje, ze dziś go wrzucę.Wysłane z iPad za pomocą Tapatalk
pabloo 16 czerwca 2017 21:34 Odpowiedz
Czekamy na resztę, jestem ciekaw czy moje wyobrażenia o Kubie odpowiadają rzeczywistości 8-) Tylko tu chyba jest jakiś błąd:Gaszpar napisał: co ważne karty turysty nie można kupić na miejscu! Trzeba się w nią zaopatrzyć na miejscu. I ostatnie zdjęcie Ci zjadło.
gaszpar 16 czerwca 2017 21:51 Odpowiedz
Dzięki @Pabloo poprawiłem o czym pisałeś.
olus 19 czerwca 2017 17:55 Odpowiedz
Suszenie jakiegoś ziarna?
mashacra 19 czerwca 2017 21:40 Odpowiedz
Ja tu widzę sprytny pomysł na wyprowadzenie ziarna z ciężarówki lub siewnika :DDobra kreska ;)
greg1291 20 czerwca 2017 22:52 Odpowiedz
Idzie Grześ przez wieś worek piasku niesie..... :-)
bart-breslau 10 września 2017 22:18 Odpowiedz
Czekam na dalszy ciąg relacji. :)