Po ok. godzinie od rozpoczęcia naszego rejsu, wyłaniają się kamieniczki Riomaggiore - pierwszego miasteczka Cinque Terre. Wszyscy podrywają się, by zrobić zdjęcie, a wygląda to mniej więcej tak
:D
Niektórzy szykują się do opuszczenia statku. My nie wysiadamy, bo wrócimy tu później na nocleg.
Mijamy też Manarolę, bo w niej mieszkamy jutro i siłą rzeczy mijamy Corniglię, położoną na wzniesieniu.
Ostre przedpołudniowe światło sprawia, że miasteczka z perspektywy morza wyglądają wyblakło. Dopiero, gdy stajemy na lądzie, kamieniczki nabierają kolorytu. Na pierwszy ogień Vernazza. Czekamy aż tłum ze statku rozproszy się, by móc na spokojnie chłonąć atmosferę miasteczka. Idziemy do kościółka Santa Margherita di Antochia. Niestety Vernazza jest tak mała, ze nie da się uciec przed ludźmi. Krzątamy się chwilę, smakujemy gelato, relaksujemy na piazza i przy morzu, by w końcu podjąć decyzję - płyniemy dalej. Vernazza okazała się urokliwa, choć liczba turystów trochę popsuła nam humor.
;)
Kolejny przystanek Monterosso al Mare traktujemy dosyć powierzchownie, bo i tak planujemy wrócić tu kiedy indziej na plażowanie. Jako jedyne z pięciu miasteczek ma idealne warunki do kąpieli, są tu dwie plaże z turystyczną infrastrukturą.
Wracamy w kierunku Riomaggiore, mijamy Vernazzę, Corniglię i w oddali Manarolę.
Gdy wysiadamy w Riomaggiore, mamy podobne odczucia, jak w przypadku Vernazzy – gdy jesteś w miasteczku, nabiera ono barw.
Idziemy Via Colombo w poszukiwaniu naszego miejsca noclegowego. Droga oczywiście pod górę, a nasza kamieniczka przy końcu. Ponieważ zarezerwowaliśmy pokój z tarasem, więc jeszcze schody, schody, schody, by dostać się na ostatnie piętro.
:D Ale dla takiego widoku warto się chwilę pomęczyć!
Jest cudnie, do tego lodówka pełna napojów z mini szampanikiem z okazji naszej rocznicy. Miło! Po krótkim odpoczynku idziemy coś przekąsić, a raczej najeść się do syta! Jest już po 16., zdążyliśmy zgłodnieć;-) Wybieramy popularną miejscówkę "Il Pescato Cucinato", gdzie kucharz serwuje tzw. frito misto - smażone ryby, owoce morza, krążki cebulowe, ziemniaczki, frytki - zapakowane w różku.
Zamawiamy dwie duże porcje - mix wszystkiego (7e). Do tego bierzemy z lodówki idealnie schłodzoną buteleczkę białego wina. Włoch zadbał o wszystko, oprócz lodówki z napojami dostępny korkociąg i inne otwieracze. Więc otwieramy naszą butelkę, po czym idziemy nad morze, by w miłych okolicznościach przyrody spożyć posiłek. Żarełko jest wyśmienite, a widoki cudne!
Riomaggiore ma swój klimat i bardzo nam przypadło do gustu. Szczególnie, gdy tak siedzimy z winkiem nad wodą. Notabene po raz pierwszy delektujemy się winem z regionu Cinque Terre. Pod naszymi nogami morze rozbryzguje się o skały, a nad nami błękit nieba. Co ciekawe w telefonie accuweather twierdzi, że u nas walą pioruny. Taaa
:D Po uczcie spacer misteczkiem, w górę i w dół i znowu w górę, zaglądając w małe zaułki, po czym chillujemy sobie na naszym tarasie, korzystając z dobrego dla nas położenia słońca. Cytryny rosną sobie w donicach, a my mamy sjestę.
Gdy słońce się chowa, czas ruszyć tyłeczki. Dzisiaj nasza 5. rocznica ślubu, więc idziemy znaleźć jakąś fajną knajpkę. Spacerujemy w okół zamkniętej trasy Via dell'Amore, jest tam widokowa ristorante, jednak nam bardziej podoba się na dole w porciku. Wybieramy klimatycznie położoną "Enoteca Dau Cila", niestety gdy nie ma się rezerwacji o stolik trudno
:o Na szczęście gdy wracamy po 15 min. zwalnia się takowy z widokiem na port. Idealnie!
8-) Zamawiamy dania z owoców morza, do tego białe wino, oczywiście z winnicy z Cinque Terre, później jeszcze dolci...chwilo trwaj!
Dzięki za kolejna ciekawa relację!Dziwnie tak się składa ,że wciąż podążam Twoim podróżniczym tropem
:D ,bo akurat Cinque Terre też od dawna chodzi mi po głowie ,czas więc na realizacje ...
Po ok. godzinie od rozpoczęcia naszego rejsu, wyłaniają się kamieniczki Riomaggiore - pierwszego miasteczka Cinque Terre. Wszyscy podrywają się, by zrobić zdjęcie, a wygląda to mniej więcej tak :D
Niektórzy szykują się do opuszczenia statku. My nie wysiadamy, bo wrócimy tu później na nocleg.
Mijamy też Manarolę, bo w niej mieszkamy jutro i siłą rzeczy mijamy Corniglię, położoną na wzniesieniu.
Ostre przedpołudniowe światło sprawia, że miasteczka z perspektywy morza wyglądają wyblakło. Dopiero, gdy stajemy na lądzie, kamieniczki nabierają kolorytu.
Na pierwszy ogień Vernazza. Czekamy aż tłum ze statku rozproszy się, by móc na spokojnie chłonąć atmosferę miasteczka. Idziemy do kościółka Santa Margherita di Antochia. Niestety Vernazza jest tak mała, ze nie da się uciec przed ludźmi. Krzątamy się chwilę, smakujemy gelato, relaksujemy na piazza i przy morzu, by w końcu podjąć decyzję - płyniemy dalej.
Vernazza okazała się urokliwa, choć liczba turystów trochę popsuła nam humor. ;)
Kolejny przystanek Monterosso al Mare traktujemy dosyć powierzchownie, bo i tak planujemy wrócić tu kiedy indziej na plażowanie. Jako jedyne z pięciu miasteczek ma idealne warunki do kąpieli, są tu dwie plaże z turystyczną infrastrukturą.
Wracamy w kierunku Riomaggiore, mijamy Vernazzę, Corniglię i w oddali Manarolę.
Gdy wysiadamy w Riomaggiore, mamy podobne odczucia, jak w przypadku Vernazzy – gdy jesteś w miasteczku, nabiera ono barw.
Idziemy Via Colombo w poszukiwaniu naszego miejsca noclegowego. Droga oczywiście pod górę, a nasza kamieniczka przy końcu. Ponieważ zarezerwowaliśmy pokój z tarasem, więc jeszcze schody, schody, schody, by dostać się na ostatnie piętro. :D Ale dla takiego widoku warto się chwilę pomęczyć!
Jest cudnie, do tego lodówka pełna napojów z mini szampanikiem z okazji naszej rocznicy. Miło!
Po krótkim odpoczynku idziemy coś przekąsić, a raczej najeść się do syta! Jest już po 16., zdążyliśmy zgłodnieć;-) Wybieramy popularną miejscówkę "Il Pescato Cucinato", gdzie kucharz serwuje tzw. frito misto - smażone ryby, owoce morza, krążki cebulowe, ziemniaczki, frytki - zapakowane w różku.
Zamawiamy dwie duże porcje - mix wszystkiego (7e). Do tego bierzemy z lodówki idealnie schłodzoną buteleczkę białego wina. Włoch zadbał o wszystko, oprócz lodówki z napojami dostępny korkociąg i inne otwieracze. Więc otwieramy naszą butelkę, po czym idziemy nad morze, by w miłych okolicznościach przyrody spożyć posiłek. Żarełko jest wyśmienite, a widoki cudne!
Riomaggiore ma swój klimat i bardzo nam przypadło do gustu. Szczególnie, gdy tak siedzimy z winkiem nad wodą. Notabene po raz pierwszy delektujemy się winem z regionu Cinque Terre. Pod naszymi nogami morze rozbryzguje się o skały, a nad nami błękit nieba. Co ciekawe w telefonie accuweather twierdzi, że u nas walą pioruny. Taaa :D
Po uczcie spacer misteczkiem, w górę i w dół i znowu w górę, zaglądając w małe zaułki, po czym chillujemy sobie na naszym tarasie, korzystając z dobrego dla nas położenia słońca. Cytryny rosną sobie w donicach, a my mamy sjestę.
Gdy słońce się chowa, czas ruszyć tyłeczki. Dzisiaj nasza 5. rocznica ślubu, więc idziemy znaleźć jakąś fajną knajpkę. Spacerujemy w okół zamkniętej trasy Via dell'Amore, jest tam widokowa ristorante, jednak nam bardziej podoba się na dole w porciku.
Wybieramy klimatycznie położoną "Enoteca Dau Cila", niestety gdy nie ma się rezerwacji o stolik trudno :o Na szczęście gdy wracamy po 15 min. zwalnia się takowy z widokiem na port. Idealnie! 8-) Zamawiamy dania z owoców morza, do tego białe wino, oczywiście z winnicy z Cinque Terre, później jeszcze dolci...chwilo trwaj!