0
DanMat 16 czerwca 2017 12:38
Nepal był na mojej liście miejsc do zobaczenia już od dłuższego czasu. Słynne Himalaje, które jak magnes przyciągają turystów, były jednym z powodów dla których chciałem tam jechać. Dolina Katmandu, będąca epicentrum tamtejszej buddyjskiej kultury z licznymi zabytkami kusiła samymi zdjęciami. Oraz pomysł spaceru po Parku Narodowym Chitwan, gdzie można oglądać piękne dziko żyjące zwierzęta bez ograniczeń. Wszystko to sprawiło, że Nepal stał się jednym z miejsc do których musiałem się wybrać!

Dzień 0 04.03.17
Moją przygodę zacząłem bardzo pozytywnie już na samym początku. O mały włos, a nie zdążyłbym na transport na lotnisko. Dlatego też zawsze podczas podróżowania obawiam się czy zdążę na mój samolot. Moje obawy wynikają z braku dobrej organizacji. Tym, że zapomnę przygotować bilet na lot albo pomylę godzinę odlotu. Dlatego już na samym początku moja przygoda mogła nie dojść do skutku.
Dotarcie do Katmandu zajęło mi niespełna dwa dni. Leciałem z dwoma przesiadkami - jedną w Londynie i drugą w Stambule. Emocje na szczęście nie topniały podczas długich oczekiwań między lotami.

Dzień 1 05.03.17
W Anglii wylądowałem późną porą. A od kolejnego lotu dzieliło mnie kilka godzin oraz dystans kilkudziesięciu kilometrów do przebycia by dostać się na kolejne lotnisko.
Zorganizowałem sobie transfer autobusowy z przesiadką w centrum Londynu z chwilą na rzucenie oka na miasto. Czasu nie było wiele, ale starczyło go na zobaczenie Big Bena oraz Parlamentu Zjednoczonego Królestwa. Mogłem też pozwolić sobie na krótki spacer wzdłuż Tamizy. A jako, że była to noc, nie musiałem borykać się z zatłoczonym miastem.
Image
Image
Image
Image
Image
Na lotnisko Gatwick, pod Londynem dotarłem parę godzin przed kolejnym lotem. Usadowiłem się wygodnie na fotelu i przeczekałem w półśnie kilka kolejnych godzin.
Punktualnie o czasie byłem już na pokładzie tureckich linii lotniczych. Tym razem lot trwał dłużej, a ten czas spędziłem na ostatecznym rozplanowaniu podróży oraz na oglądaniu filmów dostępnych w samolocie.
Na lotnisku w Stambule czekała mnie 9 godzinna przerwa przed ostatnim lotem do Katmandu. Portu lotniczego przez ten czas opuścić nie mogłem, ale gigantyczna powierzchnia tego obiektu dawała wiele możliwości by zająć sobie czas.
Image
Image

Dzień 2 06.03.17 Przylot do Katmandu

Chwilę po północy miałem samolot ze Stambułu prosto do stolicy Nepalu. Tym razem lot tureckimi liniami zaoferował mi 7 godzin podróży. Kiedy nadeszła pora lądowania każdy z pasażerów, jeszcze na pokładzie, otrzymał do wypełnienia kartę wizową, potrzebną by przebywać w kraju.
Lotnisko w Katmandu jest małe, a lotów do tego kraju nie ma wiele. Jednak każdy samolot sprowadza do hali przylotów tłumy turystów.
Większość z podróżnych dopiero w budynku zaczęła wypełniać wnioski wizowe otrzymane jeszcze na pokładzie samolotu. Osoby, które ten proces miały już za sobą ruszyły w stronę terminali komputerowych. Do komputera wprowadzało się identyczne dane jak te na papierze. Ale nie trwało to wcale szybciej. Wiele z tych informacji mogło zostać wypełnianych pobieżnie, gdyż i tak nikt tego ostatecznie nie weryfikował.
Następnie trzeba było uiścić opłatę wizową oraz przejść ostateczną weryfikacje czy wszystkie poprzednie czynności zostały spełnione. Kiedy wiza została wbita do paszportu można było ruszyć ku wyjściu.
Na sam koniec, gdy kierowałem się do sali odbioru bagaży, poznałem szwedzką grupę rockową. Robili nie małe zainteresowanie wśród pozostałych pasażerów lotu. Gdyż zespół składała się z trzech identycznych bliźniaków, cali wytatuowani oraz ubrani na styl amerykańskich kowboi. Byli również sympatyczni i otwarci. Jeden z nich podczas rozmowy ze mną stwierdził, że najwyraźniej ich kariera muzyczna nie ma dużej przyszłości i skupią się teraz na podróżowaniu po świecie.

Image

W samej hali bagażowej był niesamowity ścisk i chaos. Ledwo znalazłem drogę do wyjścia. Przed lotniskiem sytuacja podobna. Tłumy taksówkarzy, kierowników hoteli oraz wielkie nepalskie rodziny czekały na swych bliskich. Ci pierwsi, widząc turystę, od razu namawiają do skorzystania z ich usług. Nie zważając na zaczepki szedłem przed siebie . Chciałem się tylko dostać do miasta pieszo.
Z lotniska do centrum Katmandu dzieli dystans zaledwie 5 kilometrów. Taka odległość jest doskonałą możliwością by przejść przez miasto spacerkiem, a dzięki temu pozwala poznać uliczną kulturę i klimat kraju nim trafi się do miejsca przepełnionego turystami. Dodatkowo pogoda w Nepalu bardzo rozpieszcza, kiedy to z zimnej i chłodnej Polski z połowy marca przylatuje do państwa gdzie temperatura przekracza ponad 20 stopni.

Image

Na wymianę pieniędzy na tamtejszą walutę, zdecydowałem się w pierwszym lepszym banku. Cały proces trwał jednak strasznie długo. W późniejszym czasie zauważyłem, że sytuacji można było uniknąć. Korzystając z turystycznych kantorów w centrum miasta zaoszczędziłoby się dużo więcej czasu, a i kurs wymiany nie byłby gorszy. Nawet wymiana pieniędzy na lotnisku wydała się być bardzo atrakcyjny, czego nie spotka się w żadnym europejskim mieście.
Zaraz po wymianie pieniędzy chciałem uzyskać dostęp do nepalskiego numeru telefonicznego. W pierwszym lepszym salonie telefonii komórkowej obsługiwał młody chłopak. Nepalczyk rozpromienił się na mój widok kiedy tylko przekroczyłem próg. Było po nim widać, że sam był bardziej przejęty tym, że to obcokrajowca wszedł do tego lokalu niż po mnie jak wylądowałem w Nepalu. Kiedy uzupełniałem formalności konieczne do założenia numeru, chłopak często zadawał mi mnóstwo pytań skąd pochodzę i jak wygląda Polska. Wychodząc z salonu miałem wrażenie, że to on dziękował mi za to spotkanie niż ja mu za jego pomoc.

Image
Image
Image

Koło południa dotarłem do centrum stolicy. Następną rzeczą którą musiałem zrobić było uzyskanie pozwoleń na trekking po Himalajach. Bez nich w górach mogłaby mnie czekać wysoka grzywna. Owe uprawnienia mogłem tylko załatwić w Katmandu albo w Pokharze. Kolejna biurokratyczna formalność zajmowała sporo czasu. Zaczynałem zauważać pewien wzorzec w tego typu posadach państwowych. Nikt na takich stanowiskach nikt najwyraźniej się nigdy nie śpieszył.
Pół godziny później przemierzałem ciasne uliczki Thamelu, przy okazji przyglądając się kolorowym wystawą.

Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image

W pewnym momencie zostałem zaczepiony przez młodego Nepalczyka. Chłopak przywitał mnie serdecznym Namaste, oraz grzecznie zapytał skąd pochodzę. Zaczął opowiadać mi o swoim pięknym kraju, o buddyzmie i o tym czym się zajmuje. Kaasim okazał się być uczniem studiującym buddyzm. Rozmawialiśmy tak przez chwilę na ulicy po czym zaprosił mnie bym odwiedził jego szkołę.
Na miejscu poznałem kolejnego ucznia tej szkoły - Mausam'a. Oboje na początek zaprezentowali mnie Mandale, a następnie buddyjskie Koło Życia czyli Bhavacakra. Skrupulatnie opowiedzieli mi o znaczeniu każdego szczegółu na obrazach oraz o celu działania ich szkoły.

Image
Image
Image
Image
Image

Okazało się, że sama szkoła zrzesza kilkudziesięciu, czasem nawet i 40, młodych ludzi. Wszyscy pilnie zajmują się poznawaniem buddyzmu poprzez tworzenie sztuki pod opieką tylko 3 nauczycieli, na wzór samego Dalajlamy. A ich nauka trwa blisko 10 lat.

Image

Po odwiedzeniu szkoły, Kaasim jeszcze przez pewien czas oprowadzał mnie po mieście. Zaproponował nawet bym wstąpił do niego na herbatę oraz bym poznał jego liczną rodzinę. Ja niestety z braku czasu odmówiłem. Przed pożegnaniem się poruszyliśmy jeszcze wątek trzęsienia ziemi z sprzed dwóch lat w Katmandu.
Trzęsienie ziemi w Nepalu, które nastąpiło 25 kwietnia 2015 pochłonęło wiele istnień i budynków. W jego wyniku uległo bezpowrotnie zniszczeniu wiele pięknych zabytków oraz poniosło śmierć tysiące osób. Trzęsienie to dotknęło głównie dolinę Katmandu i było jedną z największych tragedii na świecie.
Kaasim opowiadał o tym wydarzeniu z wielkim przejęciem, gdyż sam dobrze pamiętał tamten dzień kiedy to jego rodzina została bez dachu nad głową. Kiedy wspomniał o swoim ojcu, na jego twarzy pojawiły się łzy. Ojciec Kaasima niestety sam został przysypany gruzem własnego domu, podczas tamtego zdarzenia. W Kaasimie było widać wielką pokorę, a także pogodzenie się z przyszłością. Sam mówił, że jego misją jest czynić tyle dobra ile sam będzie wstanie to robić. Kiedy się z nim żegnałem zdałem sobie sprawę, że chłopak swoim nastawieniem naprawdę mnie poruszył.

Image
Image
Image

Kiedy dotarłem na dworzec autobusowy na ulicach zrobiło się ciemno. Szukałem jakiegoś nocnego połączenia stolicy z Pokharą. Nie musiałem długo czekać nim odnalazły mnie właściwe osoby, które nie dość, że pomogły mi załatwić bilet to jeszcze zaprowadziły mnie do odpowiedniego autobusu. Po chwili cały pojazd zapełnił się Nepalczykami i ruszył w swój kurs. W trasę która biegła bo dziurawych drogach przez blisko 10 godzin, a to tylko po to by pokonać 300 kilometrów.

Image

Ciąg dalszy nastąpi...@tymeq1 Szczerze Ci powiem, że trafiłem dwukrotnie na uczniów różnych szkół. I z jednymi i drugimi posiedziałem parę godzin. Za pierwszym razem jak byłem w Katmandu to poznałem właśnie ucznia wyżej opisanej nepalskiej szkoły. Chłopak nie był natarczywy, utrzymuję z nim kontakt do dzisiaj. W drodze powrotnej jak odwiedzałem Katmandu po raz kolejny, trafiłem na innego ucznia innej szkoły. Ten był już bardzo namolny i jak opuszczałem go z niczym był mniej przyjazny. :)
A o sytuacjach z mlekiem dla dziecka słyszałem ale nie spotkała mnie. W takim przypadku zawsze trzeba się pytać sprzedawcy przed kupnem ile co kosztuje bo nawet głupie mleko okaże się majątkiem. :)Dzień 3 07.03.17 I dzień trekkingu Ghode Pani
Ze snu budzą mnie koleiny na drodze i donośne rozmowy. Uświadamiam sobie, że w dalszym ciągu jestem w autobusie do którego wsiadłem w Katmandu. Za oknem kompletna ciemność, jednak ożywienie współpasażerów mówi mi, że lada moment będziemy na dworcu autobusowym w Pokarze.
5 minut później wszyscy już staliśmy przed pojazdem. Ciemność otaczała całą okolicę, a w pobliżu nie było żadnej latarni dającej jakiekolwiek światło. Nim wzrok przyzwyczaił się do otaczających warunków dotarło do mnie, lodowate powietrze tamtego poranka. Po chwili doskoczyło do mnie paru niskich Nepalczyków.
Domyśliłem się od razu, że to taksówkarze albo jacyś pośrednicy oferujący lokum. Nie myliłem się, ale najwyraźniej każdy z nich był lekko zdziwiony moją osobą, bo żaden nie spodziewał się, że z autobusu wysiądzie jakiś turysta. Odprawiłem ich równie szybko jak się pojawili chociaż zupełnie nie rozumieli co do nich mówię.
Nikt w okolicy nie potrafił mówić po angielsku, a potrzebowałem dowiedzieć się skąd odjeżdża mój kolejny transport. Dopiero po 10 minutach znalazłem młodego chłopaka który wskazał mi na mapie oddalony o jakieś 3 km kolejny dworzec autobusowy. Dokładnie też tyle czasu potrzebowało słońce by wyjrzeć zza Himalajów i sprawić, że zrobiło się widno.
Image
Była 6 rano. Wszystko dookoła wydawało się jeszcze spać. Co najwyżej dzieci wychodziły z domów do szkół i co niektórzy otwierali sklepy. Nikt mnie nie zaczepiał, a ja mogłem obserwować jak miasto budzi się do życia.
Image
Image
Po godzinie dotarłem na kolejny dworzec. Mój autobus właśnie miał odjeżdżać. Jednak kiedy to pojawiłem się na placu, jakiś młody chłopak zapytał gdzie się wybieram. Słysząc moją odpowiedź szybko zatrzymano wyjeżdżający autobus. Miałem szczęście, nie dość, że nie musiałem czekać na odjazd to jeszcze znalazłem ostatnie wolne miejsce w pojeździe. Po raz kolejny jechałem z samymi Nepalczykami.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy gastronomii będącej biznesem rodzinnym kierowcy. Korzystając z okazji dołączyłem do posiłku ze współtowarzyszami podróży. Nie wiedząc co jest serwowane poprosiłem wskazując ręką o to samo co brał mój poprzednik. Dostałem więc słodką herbatę i dwa placki chapati, czyli okrągłe chlebki z mąki pszennej.
W czasie jedzenia zagadał do mnie Nepalczyk niewiele starszy ode mnie. Strasznie chciał się dowiedzieć jak wygląda Polska, czym się różni do tutejszego klimatu, czy jest tam ciepło oraz jacy są ludzie. Z zaciekawieniem zbiegli się pozostali klienci lokalu aby również podsłuchać rozmowę. Chociaż większość z nich nic nie rozumiała. Kiedy lokal powoli zrobił się pusty klepnął mnie w ramię kierownik autobusy bym skończył jedzenie, bo trzeba ruszać.
Image
Image
Po prawie dwóch godzinach drogi odkąd wyjechałem z Podhary dotarłem do Naya Pul. Z autobusu wyskakuję na krętej drodze. Rozglądam się za jakimś znakiem w stronę szlaku ale nic nie znajduję. Po chwili jeden ze sklepikarzy widząc zagubionego turystę wskazuje mi trasę.
Droga wiodła przez wioskę z gęsto rozstawionymi budynkami. A każdy z nich z podpiętym straganem. Zakupiłem tam butelkę wody, która już w tedy była ponad dwa razy droższa niż w samej Podharze czy stolicy.
Image
Po kilkunastu metrach natrafiam na punkt kontrolny gdzie musiałem okazać zezwolenia na trekking. Chwilę później mogłem ruszyć w dalszą drogę wąską guzowatą ścieżką. Parę set metrów dalej zatrzymuje mnie jednak kolejny punkt kontrolny. Kiedy podchodziłem, strażnik kończył spisywać jakiegoś turystę. Po czym zwrócił się do mnie.
- Dokąd się wybierasz?
- Poon Hill, Ghandruk, gorące źródła w Jhinu i może ABC. - odpowiadam, a ten skrupulatnie wszystko notuje.
Na chwilę zadał pytanie mojemu poprzednikowi.
- Czemu nie wynająłeś przewodnika?
- Bo nie ma takiej potrzeby - odpowiada.
Wymownie spojrzał na mnie ale wiedział, że otrzyma taką samą odpowiedź. Kończąc na tym swoje pytania, puścił nas dalej.

Na szlaku lokalni mieszkańcy wiosek zaczynali się ze mną witać. Zarówno ci najmłodsi jak i starsi. Dostrzegłem tendencję, że im bardziej oddalałem się od cywilizacji tym ludzie chętniej wymieniali się ze mną uprzejmościami. Cieszyło mnie to, bo spodziewałem się jakiegokolwiek zaczepiania w stylu "Mister one dolar please" albo "Candy, candy!".
Image
Image
Image
Podczas mojej drogi w górę spotykałem częściej mieszkańców wiosek niż turystów, gdyż pora turystyczna dopiero co miała się zacząć. Jednym z ciekawszych przypadków nastąpił kiedy trafiłem na dwójką Portugalczyków idących wraz z przewodnikiem. Szło im naprawdę świetnie. Praktycznie cały czas się mijaliśmy, a kondycyjnie wydawali się sprawniejsi niż ja. Mogliby być daleko przede mną gdyby nie fakt, że sam tragarz nie nadążał za nimi. Nie raz się pytali mnie czy gdzieś nie mijałem ich przewodnika.
Trasa wiodła mnie przez liczne mniejsze wioski, gdzie praktycznie co godzinę można było zakupić potrzebne zapasy. Należało jednak pamiętać, że cena z każdym przebytym krokiem rośnie ze względu na odległość od drogi dostawczej. Tu na przykład za wodę mineralną w butelce trzeba by było zapłacić już prawi 10 razy więcej niż w dużych miastach.
Wędrując przez małe wioski chodziło się po kamiennych płytach. Często zaraz za osadami zaczynały się ostre podejścia po piaszczystym gruncie. A innym razem mijało się strumienie czy wielkie przepaście przechodząc podwieszanym mostem.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

tymeq1 24 czerwca 2017 15:04 Odpowiedz
Też mnie zaczepił uczeń tej szkoły. 15 minut musiałem mu tłumaczyć (oraz jego nauczycielowi), że nie jestem zainteresowany kupnem mandali. Następnie na chwilę wpadłem do niego na herbatę, poprosił mnie abym kupił jakiś ryż i mleko dla dziecka - powiedziałem, że nie ma sprawy. Poszliśmy więc do sklepu, a on...Załadował na ladę zakupy za ponad 150$! Najpierw się uśmiechnąłem, a następnie powiedziałem, że chyba zaszło jakieś nieporozumienie. Dałem mu 10$ i odwróciłem się na pięcie. Dziwnym sposobem nagle przestał się uśmiechać i mówić jaką jestem wspaniałą osobą. Chyba się zdenerwował, że zmarnował te 3-4 godziny
danmat 26 czerwca 2017 15:15 Odpowiedz
@tymeq1 Szczerze Ci powiem, że trafiłem dwukrotnie na uczniów różnych szkół. I z jednymi i drugimi posiedziałem parę godzin. Za pierwszym razem jak byłem w Katmandu to poznałem właśnie ucznia wyżej opisanej nepalskiej szkoły. Chłopak nie był natarczywy, utrzymuję z nim kontakt do dzisiaj. W drodze powrotnej jak odwiedzałem Katmandu po raz kolejny, trafiłem na innego ucznia innej szkoły. Ten był już bardzo namolny i jak opuszczałem go z niczym był mniej przyjazny. :)A o sytuacjach z mlekiem dla dziecka słyszałem ale nie spotkała mnie. W takim przypadku zawsze trzeba się pytać sprzedawcy przed kupnem ile co kosztuje bo nawet głupie mleko okaże się majątkiem. :)
wojtas-88 28 lipca 2017 18:03 Odpowiedz
Ekstra relacja! Byłem prawie dokładnie w tym samym momencie w Nepalu co ty ;-) Od 1 do 21 marca. byliśmy na Everest base camp trek, ale oczywiście dorwało nas to samo pogorszenie pogody... Prognozy były na tyle złe, że zdecydowaliśmy się zrobić odwrót z Dingboche do Namche, w którym potem padał śnieg przez 2 dni. Poza tym wszechobecne zimno też dało się we znaki, czapki zimowej nie zdjąlem przez 4 dni. Miejscowi mówili że ten marzec jest najzimniejszy jaki kojarzą. Ale wspomnienia i wyprawa przecudowne. Święto Hali spędziliśmy w Kathmandu, coś niesamowitego, tysiące ludzi szło przez całe miasto aby spotkać się i świętować na Durbar Sqare. A w Bhaktapur byliśmy tego samego dnia heh ;-) pozdrawiam
gecko 28 lipca 2017 20:44 Odpowiedz
Piękne fotografie! Pamiętam, że Nepal był moim jednym z pierwszych podróżniczych marzeń :) (do dziś zresztą niespełnionym..)
danmat 31 lipca 2017 13:26 Odpowiedz
@gecko Dzięki! Za rok musisz się tam wybrać! Przygoda życia! :)@Wojtas_88 Dzięki również. Coś czuję że gdzieś na pewno minęliśmy w Nepalu. A pogoda w górach była dość nieprzyjemna ale i tak była to bardzo fajnie wyprawa :) Masz gdzieś swoją relacje? Bo chętnie bym poczytał i obejrzał zdjęcia z tego samego okresu innym okiem :)
wojtas-88 3 sierpnia 2017 09:49 Odpowiedz
Quote:-- 31 Lip 2017 14:26 -- @Wojtas_88 Dzięki również. Coś czuję że gdzieś na pewno minęliśmy w Nepalu. A pogoda w górach była dość nieprzyjemna ale i tak była to bardzo fajnie wyprawa :) Masz gdzieś swoją relacje? Bo chętnie bym poczytał i obejrzał zdjęcia z tego samego okresu innym okiem :) Niestety nie zrobiłem relacji. Ciągle brak czasu, ale może i mnie zainspirujesz i postaram się kiedyś coś napisać :) Przed wyjazdem bałem się, że będzie potem takie uczucie, że po zobaczeniu Himalajów już żadne góry nie będą mnie kręciły, ale na szczęście tak nie jest. Himalaje są niesamowite, trzeba je zobaczyć na własne oczy. To uczucie kiedy musisz wysoko zadrzeć głowę, widzisz góry, nad górami chmury a potem jeszcze nad tymi chmurami wystają ośnieżone szczyty - bajka. Chyba też trochę uzależniają, bo już na 2018 planuje znowu lecieć do Nepalu z żoną :DUcieczka z Dingboche przez załamaniem pogody A tak wygląda ucieczka z Namche Bazaar następnego dnia ;) Pozdrawiam i masz mój głos na relację miesiąca ;)