Zbliża się zmrok (słońce zachodzi tuż po 17-ej), więc powoli ruszamy w stronę naszej kwatery, mając zamiar odwiedzić po drodze pozostałe wodospady i God’s Window. Tym samym zwiedzanie Panorama Route i okolic moglibyśmy uznać za zamknięte i następnego dnia jechać do Parku Krugera. Niestety łapiemy gumę. Dzwonimy do Hertza, mówią żeby pojechać na lotnisko w Nelspruit i wymienić samochód na nowy. Mamy półtorej godziny do zamknięcia – może zdążymy. Jeśli nie, nasz wyjazd do parku opóźni się o jeden dzień. Nawigacja prowadzi nas praktycznie nieuczęszczaną drogą. Jest ciemno jak diabli a my jedziemy na dojazdówce. Jeśli przebijemy kolejną oponę zostaniemy tu na dobre. Na drodze nie widać żywej duszy, nie mijają nas też żadne samochody. Tylko księżyc od czasu do czasu przebija przez gęsty las. Od razu przypomniały mi się horrory klasy B, w których amerykańska młodzież doświadcza na prowincji problemów z samochodem i ma – delikatnie mówiąc – pewne zatargi z lokalną ludnościa. Do przejechania mieliśmy jakieś 30 kilometrów. Jeden zły skręt spowodował, że na lotnisko nie zdążyliśmy. Trudno. Jedziemy do naszego lokum. Na dwie noce zarezerwowaliśmy Hamilton Parks Country Lodge. Miejsce znajduje się na odludziu i nie jest łatwo do niego trafić. Dodatkową atrakcją jest wyboista i stroma droga, która prowadzi do ośrodka. Na miejscu mamy do dyspozycji całą chatkę, kominek. To, plus dobre jedzenie i wino jest wszystkim czego nam trzeba. Ludzie są tu bardzo mili. Na wiadomość, że K. jest wegetarianką słyszymy odpowiedź: doskonale cię rozumiemy, w Europie nie ma dobrego mięsa.
Coż, blokada była i została zdjęta dość szybko. Zablokowali 18000 ZAR, więc sporo. Kruger i Kapsztad też będą w relacji.
;)Po drogach Mpumalangi cz.2
Zamiast jechać do Parku Krugera, z samego rana pojechaliśmy na lotnisko w Nelspruit, by wymienić samochód na nowy. Tuż obok lotniska takie oto obrazy.
Nowy samochód okazał się starszy, ale dość szybko załatwiamy sprawę i jedziemy. Tak nam się przynajmniej wydaje. Po 20 minutach dzwoni do nas nieznany południowoafrykański nr. Odbieram. Problem z kartą kredytową i musimy wracać. Żałuję, że odebrałem i że nie pojechaliśmy dalej. Na lotnisku tracimy kolejną godzinę, głównie na rozmowę z kompletnie bezużyteczną konsultantką banku. Nic nie załatwiamy. Probują z kartą jeszcze raz i jakimś cudem się udaje. Jest już 13-ta, a na zabawy z wypożyczalną straciliśmy w sumie dwie godziny. Cóż, wk....ni na maxa jedziemy dalej.
Naszym pierwszym przystankiem jest Graskop. Małe, sympatyczne miasteczko, a właściwie kilka ulic na krzyż. Równie dobrze mogłoby się znajdować na Dzikim Zachodzie. Spacerujemy po okolicy, robimy zdjęcia, małe zakupy przed wyjazdem do parku i jemy naleśniki. Po raz trzeci spotykamy tę samą niemiecką parę.
Jedziemy w stronę God’s Window. Widoczność nadal jest dosyć słaba i zdjęcia nie oddają piękna okolicy. Sama atrakcja troche rozczarowuje – widoki poprzedniego dnia podobały nam się bardziej. Po 16-ej udało nam się nie zapłacić za wstęp. Cały czas znajdujemy się w okolicy Kanionu rzeki Blyde, jednego z największych na świecie i prawdopodobnie największego z „zielonych kanionów”.
Robi się ciemno, więc szybko jedziemy zobaczyć jeszcze dwa wodospady: Lisbon i Berlin. Do tej pory nie możemy zdecydować, który się nam bardziej podobał. Zachodzące słońce i to że jesteśmy sami potęguje wrażenie. Nie są to jakieś spektakularne wodospady, ale warto je zobaczyć. W kompletnej ciemności wracamy do hotelu, uważając by nie potrącić ludzi i zwierząt i nie wjechać w jedną z licznych dziur. Na miejscu czekają już na nas smakołyki szefa kuchni i lokalne wino. Niemcy, którzy mieszkają w tym samym miejscu, dojechali jedynie do wodospadu Mac Mac, gdyż – jak stwierdzili – reszta była zamknieta. Czy można zamknąć wodospady...?
Mpumalanga okazała się bardzo interesującym miejscem i żałujemy, że nie mogliśmy zostać tam dłużej. Kanion, góry, wodospady. Mam nadzieję, że kiedyś uda się nam wrócić i że widoczność będzie wtedy lepsza.
Jutro jedziemy do Parku Krugera.
@gosiagosia Targów tym razem nie będzie. Ale będą żyrafy.
;)Z kamerą wśród zwierząt, albo safari dla ubogich.
Park Krugera to pewnie najłatwiej dostępne tego typu miejsce w Afryce. By wjechać na jego teren nie trzeba mieć grubego portfela, pozwoleń, przewodników. Wystarczy wypożyczony samochód i kupno biletu wstępu (304 ZAR/os.). Nocleg lepiej zarezerwować już wcześniej, choć w naszym przypadku, jeszcze kilka dni przed wjazdem było sporo dostępnych miejsc. W najbardziej interesującym mnie Lower Sabie niestety wszystkie były zajęte. Miejsca noclegowe są dostosowane do kieszeni każdego turysty: od namiotu po nieźle wyposażone domy. My wybraliśmy opcję pośrednią – dwuosobowy domek z łazienką, lodówką i dostępem do wspólnej kuchni w Skukuzie. Nie różniliśmy się od innych turystów i naszym celem było zobaczenia wielkiej piątki : słonia, nosorożca, bawoła, lwa i lamparta. K. była zdziwiona, że do zestawu nie została zaliczona jej ulubiona żyrafa. Otóż przedstawiciele wielkiej piątki Afryki , to zwierzęta teoretycznie najniebezpieczniejsze i takie, które najtrudniej było upolować. Teoretycznie, ponieważ największym zagrożeniem są podobno hipopotamy. Wjeżdżamy przez Phabeni Gate , formalności są krótkie. Pokazujemy rezerwacje, odpowiadamy na kilka pytań (czy posiadają państwo broń?) i ruszamy. Tuż za bramą przed naszym samochodem przechodzi bawół. Byliśmy tak zaskoczeni, że ja upuściłem aparat a K. zatrąbiła z wrażenia na biedaka. Uciekł czym prędzej. Jedziemy przez Pretoriuskop w stronę Lower Sabie, wypatrując przez okna zwierzyny. Dozwolona prędkość to 50km/h na drogach asfaltowych i 40km/h na gruntowych. I tak nikt nie jedzie szybciej. Czy istnieje jakiś sposób, by zobaczyć wszystkie pożądane zwierzęta. Nie wiem, nam się nie udało. Byliśmy za krótko i na pewno nie mieliśmy szczęścia. Najwięcej jest rzecz jasna impali, spotykaliśmy je najczęściej w stadach. Drapieżniki nie mają źle – jedzenia jest sporo.
Po pierwszej godzinie byliśmy trochę rozczarowani: impale, kudu, zebry. Skręciliśmy na chybił-trafił w jedną z bocznych dróg i na poboczu dojrzeliśmy parę nosorożców. Były niesamowicie blisko nas. Wstały i zaczęły iść w stronę samochodu. Popatrzyły na mnie z byka i poszły dalej. Następnie widzieliśmy grupy przesympatycznych żyraf, sporo słoni, kolajne impale... Niestety żadnych drapieżników.
Tuż przed zmrokiem docieramy do Skukuzy. Zastanawiamy się nad wykupieniem wycieczki po zmroku i porannym spacerem. Druga opcja nie była już dostępna, wybraliśmy więc pierwszą. Wyruszamy o 20-ej. Jest dość chłodno. Wycieczka trwa dwie godziny, ale i tak nie udaje nam się wypatrzyć kotów. Widzimy słonie, żyrafy, nosorożce, hienę. Raczej nie polecimy naszej nocnej wycieczki. Następnego rana jedziemy w stronę Malelane Gate. Mamy do przejechania ok. 60 km i wypatrujemy głównie lwów. Okolica robi się coraz bardziej malownicza. Zbliżamy się do granicy górzystego Suazi. Jest afryczo...
Drapieżników nigdzie nie widać. W gęstych zaroślach dostrzegamy kilkanaście żyraf. Czekamy, może pójdą w naszą stronę. Przeszły tuż przed samochodem. Następnie przez jakiś czas śledzimy samotnego słonia, który nie bardzo się kwapi, by zejść nam z drogi. Tuż przed brama spotykamy jeszcze pokaźne stado bawołów i ...pora żegnać się z parkiem.
@igore lubię Twoje relacje za odpowiednie proporcje - tekstu dokładnie tyle, że nie zanudzi, a zdjęć idealnie tyle, żeby zachęciły
:)ps. wodospady są mega!
Swietna Relacja, super zdjecia i czekam na ciag dalszy.
:D Zwiedzilem ladnych pare lat temu, ale z checia sie czyta, powracaja wspomnienia niektorych magicznych miejsc...Pozdr.
igore napisał:Z kamerą wśród zwierząt, albo safari dla ubogich.Czy istnieje jakiś sposób, by zobaczyć wszystkie pożądane zwierzęta. Nie wiem, nam się nie udało. Byliśmy za krótko i na pewno nie mieliśmy szczęścia. Czy nam się podobało?Tak. Nie zobaczyliśmy lwa i lamparta, a hipopotamy wyłącznie z daleka. To jeden z wielu powodów, dla których chcemy powownie odwiedzić Afrykę. Jedziemy w stronę granicy z Suazi...Wiadomo, ze trzeba miec troche szczescia, ale lwy najczesciej mozna spotkac wczesnie rano, albo o zmroku.Ja bylem w Kruger ladnych pare lat temu i widzialem 13 lwow, 2 gepardy, 1 hiene, poza tym hipo, nosorozce etc. ale nie udalo mi sie zobaczyc zadnego leoparda.Za to teraz w Tanzanii udalo mi sie zobaczyc mase lwow, hipo, krokodyli, a przede wszystkim slynne "Big Five".Najbardziej podobaly mi sie leopardy i o dziwo lwy siedzace na drzewach, podobnie jak leopardy.
:D Niesamowitym zaskoczeniem bylo zobaczyc malpy plywajace w wodzie, a najbardziej zaskakujacym momentem byl waz, ktory spadl z drzewa przy sniadaniu.
:DPozdr.
Jakie super zdjęcia! Szczególnie lubię panoramy-takie nośniki marzeń... Już jedno mam na monitorze laptopa. I relacja też super! Jak zwykle @igore trzyma poziom
:)
@malawita Ceny piwa kraftowego w barze to ok. 40ZAR (+- 12PLN, czyli podobnie jak w Polsce). Wina najczęściej od 100ZAR (+- 30PLN) za butelkę. Wiadomo, wszystko zależy od rodzaju restauracji. My zawsze chodzimy jeść na chybił trafił - bez sugerowania się przewodnikami, stronami internetowymi etc. Poza problemami z samochodem i pogodą naszym najczęstszym dylematem był wybór koloru wina do obiadu.
;) W głębi lądu ja najczęściej wybierałem wołowinę, na wybrzeżu - rzecz jasna owoce morza. Ceny w knajpach podobne jak w Polsce, ale jakość potraw zdecydowanie lepsza.
Tez podlacze sie do pytania, tak z ciekawosci czy zamawialiscie np. slynnego steka w Spur Steak Ranches i jakie sa teraz ceny?Bylem co prawda kilkanascie lat temu i taki stek kosztowal wtedy ok. 6 Euro. A kosztowaliscie cos z dziczyzny jak antylopa, strus czy krokodyl?Pozdr.
Ja poprobowalem rozne antylopy w Afryce, np. kudu mi nie smakowalo, mialo dziwny, intesywny zapach, ale np. Springbock mi bardzo smakowal.Chcialbym kiedys skosztowac antylope Eland, bo nie mialem okazji.Zyrafe jadlem w Zimbabwe, ale nie polecam, za to polecam strusia i krokodyla.Mysle, ze bedziesz mial okazje skosztowac nastepnym razem w Afryce.
:) Dobrej nocki.
Bardzo fajna relacja. Szkoda, że pogoda nie do końca dopisała bo to dodaje jeszcze uroku. IMHO najlepiej jechać do RPA późną jesienią (listopad) bo nie jest jeszcze za gorąco a na pewno dużo bardziej "afryczo"
:)Pozdrawiam
Zbliża się zmrok (słońce zachodzi tuż po 17-ej), więc powoli ruszamy w stronę naszej kwatery, mając zamiar odwiedzić po drodze pozostałe wodospady i God’s Window. Tym samym zwiedzanie Panorama Route i okolic moglibyśmy uznać za zamknięte i następnego dnia jechać do Parku Krugera. Niestety łapiemy gumę. Dzwonimy do Hertza, mówią żeby pojechać na lotnisko w Nelspruit i wymienić samochód na nowy. Mamy półtorej godziny do zamknięcia – może zdążymy. Jeśli nie, nasz wyjazd do parku opóźni się o jeden dzień. Nawigacja prowadzi nas praktycznie nieuczęszczaną drogą. Jest ciemno jak diabli a my jedziemy na dojazdówce. Jeśli przebijemy kolejną oponę zostaniemy tu na dobre. Na drodze nie widać żywej duszy, nie mijają nas też żadne samochody. Tylko księżyc od czasu do czasu przebija przez gęsty las. Od razu przypomniały mi się horrory klasy B, w których amerykańska młodzież doświadcza na prowincji problemów z samochodem i ma – delikatnie mówiąc – pewne zatargi z lokalną ludnościa. Do przejechania mieliśmy jakieś 30 kilometrów. Jeden zły skręt spowodował, że na lotnisko nie zdążyliśmy. Trudno. Jedziemy do naszego lokum. Na dwie noce zarezerwowaliśmy Hamilton Parks Country Lodge. Miejsce znajduje się na odludziu i nie jest łatwo do niego trafić. Dodatkową atrakcją jest wyboista i stroma droga, która prowadzi do ośrodka. Na miejscu mamy do dyspozycji całą chatkę, kominek. To, plus dobre jedzenie i wino jest wszystkim czego nam trzeba. Ludzie są tu bardzo mili. Na wiadomość, że K. jest wegetarianką słyszymy odpowiedź: doskonale cię rozumiemy, w Europie nie ma dobrego mięsa.
Coż, blokada była i została zdjęta dość szybko. Zablokowali 18000 ZAR, więc sporo. Kruger i Kapsztad też będą w relacji. ;)Po drogach Mpumalangi cz.2
Zamiast jechać do Parku Krugera, z samego rana pojechaliśmy na lotnisko w Nelspruit, by wymienić samochód na nowy. Tuż obok lotniska takie oto obrazy.
Nowy samochód okazał się starszy, ale dość szybko załatwiamy sprawę i jedziemy. Tak nam się przynajmniej wydaje. Po 20 minutach dzwoni do nas nieznany południowoafrykański nr. Odbieram. Problem z kartą kredytową i musimy wracać. Żałuję, że odebrałem i że nie pojechaliśmy dalej. Na lotnisku tracimy kolejną godzinę, głównie na rozmowę z kompletnie bezużyteczną konsultantką banku. Nic nie załatwiamy. Probują z kartą jeszcze raz i jakimś cudem się udaje. Jest już 13-ta, a na zabawy z wypożyczalną straciliśmy w sumie dwie godziny. Cóż, wk....ni na maxa jedziemy dalej.
Naszym pierwszym przystankiem jest Graskop. Małe, sympatyczne miasteczko, a właściwie kilka ulic na krzyż. Równie dobrze mogłoby się znajdować na Dzikim Zachodzie. Spacerujemy po okolicy, robimy zdjęcia, małe zakupy przed wyjazdem do parku i jemy naleśniki. Po raz trzeci spotykamy tę samą niemiecką parę.
Jedziemy w stronę God’s Window. Widoczność nadal jest dosyć słaba i zdjęcia nie oddają piękna okolicy. Sama atrakcja troche rozczarowuje – widoki poprzedniego dnia podobały nam się bardziej. Po 16-ej udało nam się nie zapłacić za wstęp.
Cały czas znajdujemy się w okolicy Kanionu rzeki Blyde, jednego z największych na świecie i prawdopodobnie największego z „zielonych kanionów”.
Robi się ciemno, więc szybko jedziemy zobaczyć jeszcze dwa wodospady: Lisbon i Berlin. Do tej pory nie możemy zdecydować, który się nam bardziej podobał. Zachodzące słońce i to że jesteśmy sami potęguje wrażenie. Nie są to jakieś spektakularne wodospady, ale warto je zobaczyć.
W kompletnej ciemności wracamy do hotelu, uważając by nie potrącić ludzi i zwierząt i nie wjechać w jedną z licznych dziur. Na miejscu czekają już na nas smakołyki szefa kuchni i lokalne wino. Niemcy, którzy mieszkają w tym samym miejscu, dojechali jedynie do wodospadu Mac Mac, gdyż – jak stwierdzili – reszta była zamknieta. Czy można zamknąć wodospady...?
Mpumalanga okazała się bardzo interesującym miejscem i żałujemy, że nie mogliśmy zostać tam dłużej. Kanion, góry, wodospady. Mam nadzieję, że kiedyś uda się nam wrócić i że widoczność będzie wtedy lepsza.
Jutro jedziemy do Parku Krugera.
@gosiagosia Targów tym razem nie będzie. Ale będą żyrafy. ;)Z kamerą wśród zwierząt, albo safari dla ubogich.
Park Krugera to pewnie najłatwiej dostępne tego typu miejsce w Afryce. By wjechać na jego teren nie trzeba mieć grubego portfela, pozwoleń, przewodników. Wystarczy wypożyczony samochód i kupno biletu wstępu (304 ZAR/os.). Nocleg lepiej zarezerwować już wcześniej, choć w naszym przypadku, jeszcze kilka dni przed wjazdem było sporo dostępnych miejsc. W najbardziej interesującym mnie Lower Sabie niestety wszystkie były zajęte. Miejsca noclegowe są dostosowane do kieszeni każdego turysty: od namiotu po nieźle wyposażone domy. My wybraliśmy opcję pośrednią – dwuosobowy domek z łazienką, lodówką i dostępem do wspólnej kuchni w Skukuzie.
Nie różniliśmy się od innych turystów i naszym celem było zobaczenia wielkiej piątki : słonia, nosorożca, bawoła, lwa i lamparta. K. była zdziwiona, że do zestawu nie została zaliczona jej ulubiona żyrafa. Otóż przedstawiciele wielkiej piątki Afryki , to zwierzęta teoretycznie najniebezpieczniejsze i takie, które najtrudniej było upolować. Teoretycznie, ponieważ największym zagrożeniem są podobno hipopotamy.
Wjeżdżamy przez Phabeni Gate , formalności są krótkie. Pokazujemy rezerwacje, odpowiadamy na kilka pytań (czy posiadają państwo broń?) i ruszamy. Tuż za bramą przed naszym samochodem przechodzi bawół. Byliśmy tak zaskoczeni, że ja upuściłem aparat a K. zatrąbiła z wrażenia na biedaka. Uciekł czym prędzej. Jedziemy przez Pretoriuskop w stronę Lower Sabie, wypatrując przez okna zwierzyny. Dozwolona prędkość to 50km/h na drogach asfaltowych i 40km/h na gruntowych. I tak nikt nie jedzie szybciej. Czy istnieje jakiś sposób, by zobaczyć wszystkie pożądane zwierzęta. Nie wiem, nam się nie udało. Byliśmy za krótko i na pewno nie mieliśmy szczęścia.
Najwięcej jest rzecz jasna impali, spotykaliśmy je najczęściej w stadach. Drapieżniki nie mają źle – jedzenia jest sporo.
Po pierwszej godzinie byliśmy trochę rozczarowani: impale, kudu, zebry. Skręciliśmy na chybił-trafił w jedną z bocznych dróg i na poboczu dojrzeliśmy parę nosorożców. Były niesamowicie blisko nas. Wstały i zaczęły iść w stronę samochodu. Popatrzyły na mnie z byka i poszły dalej.
Następnie widzieliśmy grupy przesympatycznych żyraf, sporo słoni, kolajne impale... Niestety żadnych drapieżników.
Tuż przed zmrokiem docieramy do Skukuzy. Zastanawiamy się nad wykupieniem wycieczki po zmroku i porannym spacerem. Druga opcja nie była już dostępna, wybraliśmy więc pierwszą.
Wyruszamy o 20-ej. Jest dość chłodno. Wycieczka trwa dwie godziny, ale i tak nie udaje nam się wypatrzyć kotów. Widzimy słonie, żyrafy, nosorożce, hienę. Raczej nie polecimy naszej nocnej wycieczki.
Następnego rana jedziemy w stronę Malelane Gate. Mamy do przejechania ok. 60 km i wypatrujemy głównie lwów. Okolica robi się coraz bardziej malownicza. Zbliżamy się do granicy górzystego Suazi. Jest afryczo...
Drapieżników nigdzie nie widać. W gęstych zaroślach dostrzegamy kilkanaście żyraf. Czekamy, może pójdą w naszą stronę. Przeszły tuż przed samochodem. Następnie przez jakiś czas śledzimy samotnego słonia, który nie bardzo się kwapi, by zejść nam z drogi. Tuż przed brama spotykamy jeszcze pokaźne stado bawołów i ...pora żegnać się z parkiem.