+3
igore 17 czerwca 2017 16:53
P1050709.jpg



DSC07310.jpg



Czy nam się podobało?Tak. Nie zobaczyliśmy lwa i lamparta, a hipopotamy wyłącznie z daleka. To jeden z wielu powodów, dla których chcemy powownie odwiedzić Afrykę. Jedziemy w stronę granicy z Suazi...Jeden dzien w Suazi.

Suazi zaczęło mnie interesować, gdy obejrzałem film Andrzeja Fidyka Taniec Trzcin, opowiadający o święcie w czasie którego król Mswati III wybiera sobie kolejną żonę.
Król jest ostatnim monarchą absolutnym w Afryce, sporą część budżetu kraju wydaje na liczne zachcianki. Suazi jest krajem z prawdopodobnie najwyższym na świecie odsetkiem zakażonych wirusem HIV. Według różnych szacunków nosicielami jest ponad 30% dorosłej ludności. Oczekiwana długość życia jest jedną z najniższych na świecie. W kraju dominują młodzi ludzie, wśród których jest sporo sierot.

Granica RPA – Suazi jest pewnie najłatwiejszą do pokonania w Afryce. Nie potrzebujemy wiz a formalności nie są skomplikowane. Niezbyt miły pogranicznik w skórzanej kurtce, wbija nam do paszportów pieczątki i jesteśmy w jednym z najmniejszych państw Afryki. Tuż przy granicy witają nas świnie, spore stada krów, maszerujące poboczem gromady dzieci i góry. Momentami wydaje się nam, że jesteśmy w kraju, z którego w jakiś tajemniczy sposób zniknęli wszyscy dorośli. Nie jest niczym odkrywczym, że HIV jest wynikiem rozwiązłości seksualnej, wczesnej inicjacji i braku odpowiednich zabezpieczeń. Sytuacja zmienia się jednak na lepsze, widzieliśmy kilka ogromnych bliboardów propagujących seks w prezerwatywie.


IMG_20170609_135933.jpg



IMG_20170609_135958.jpg



IMG_20170609_140204.jpg



IMG_20170609_142742.jpg



IMG_20170610_120454.jpg



DSC07403.jpg



Dojeżdżamy do Pigg’s Peak, zatrzymujemy się na papierosa i wzbudzamy spore zainteresowanie mieszkańców. Trasa do Mbabane jest bardzo malownicza, jedziemy wolno, omijając krowy i kozy. Jest afryczo.


DSC07349.jpg



DSC07352.jpg



DSC07357.jpg



DSC07358.jpg



DSC07360.jpg



DSC07361.jpg



DSC07366.jpg



DSC07369.jpg



DSC07371.jpg



DSC07373.jpg



DSC07380.jpg



Do stolicy dojeżdżamy o zmroku. Jest piątek wieczorem, na ulicach sporo samochodów i jeździ się bardzo źle. Mbabane to chyba najbrzydsza stolica jaką widzieliśmy podczas swoich podróży. W centrum dominują galerie handlowe i znane fast foody. Spacerujemy po okolicy i szukamy jakiejś lokalnej restauracji. Nie udaje się nam nic znaleźć, jedziemy więc do położonego na peryferiach hotelu. Idziemy od razu do hotelowej restauracji, patrząc na typowy widok: przy stolikach siedzą biali turyści, głownie z Europy – obsługiwani przez czarnoskórych kelnerów. Obsługi wydaje się być zdecydowanie za dużo. Jemy lokalne specjały a resztę wieczora spędzamy w barze.


DSC07383.jpg



DSC07384.jpg



DSC07385.jpg



DSC07393.jpg



DSC07406.jpg



P1050744.jpg



Podczas obfitego śniadania przyglądamy się pięcioosobowej grupce pracowników, zamiatających niewielkie podwórze. Praca, którą w Polsce wykonywałaby jedna osoba. Przez pół godziny nie udało się im skończyć.
Jedziemy w stronę Johannesburga. Po drodze mijamy sporo pożarów traw, często jadac w tumanach dymu, przy widoczności rzędu kilku metrów.
Lecimy Flysafair. Mamy tylko bagaże podręczne. Znajomi zawsze się dziwią, że na dwutygodniowy wyjazd potrafimy lecieć jedynie z podręcznym. Szczególnie dziwi ich, że K. daje radę.
Samolot do Kapsztadu jest zapełniony w ok. 30%. Tanie linie w RPA prowadzą trochę inną politykę niż te europejskie i nie sprzedają biletów po kilkadziesiąt złotych.
Wypożyczonym samochodem dojeżdżamy do hotelu. Pierwsze dwie noce spędzimy w Green Poincie. Jest 23-cia. Pytamy, czy w okolicy jest jakiś sklep. Tak, kilometr stąd – słyszymy. Ok, przejdziemy się.
To nie jest dobry pomysł, jest niebezpiecznie – odpowiada właścicielka – lepiej jedźcie samochodem. Wybraliśmy spacer...

Dobry wieczór Kapsztadzie!Kapsztad.

Nasza nocna wycieczka do sklepu nie zakończyła się pozytywnie, ale wyłącznie dlatego, że nie udało nam się kupić wina. Green Point po zmroku wydawał się bezpiecznym.
D..y nas już bolą od siedzeń samolotów i samochodów, więc ten dzień poświęcamy w całości na piesze zwiedzanie.
Wyruszamy w stronę Waterfront i Bulwaru Victorii i Alberta. Wieje jak diabli, niedawno wybrzeże nawiedziła fala sztormów. W hotelu mówią nam, że z powodu braku wody ogłoszono stan klęski żywiołowej. Pod prysznicem znajdujemy specjalny kubeł, z którego woda będzie póżniej wykorzystywana np. do spłukiwania toalety. Wiecie, dla was to niezbyt przyjemna sprawa, ale my naprawdę cieszymy się, że dziś będzie padało.
Na szczęście dla nas, padało jedynie chwilę. Widoczność była mimo wszystko bardzo słaba i kilkukrotnie mogliśmy się jedynie domyślać, gdzie znajduje się Góra Stołowa. O wjechaniu na górę kolejką, czy wybraniu się na Robben Island nie było nawet mowy. Cóż, ma to nawet swój urok...
Docieramy do portu, a na prowadzącej wzdłuż oceanu promenadzie jesteśmy praktycznie sami. Wszędzie pusto. Nic dziwnego, mieszkańcy pewnie wolą siedzieć w domu, a turyści w okolicznych restauracjach. Nie jest afryczo, jest raczej europejsko, ale i tak się nam podoba. Surowa aura odczarowała trochę cukierkową atmosferę kapsztadzkiego nabrzeża. Mamy jednak przeczucie, że w sezonie okolica wygląda zupełnie inaczej: sklepy i restauracje są pełne ludzi, operatorzy wycieczek działają pełną parą – ale to wyłącznie nasze przypuszczenia.


P1050841.jpg



P1050783.jpg



DSC07458.jpg



DSC07447.jpg



DSC07446.jpg



DSC07444.jpg



DSC07443.jpg



DSC07442.jpg



DSC07441.jpg



DSC07438.jpg



DSC07436.jpg



DSC07433.jpg



DSC07429.jpg



DSC07425.jpg



Zmierzamy w stonę Bo-Kaap, dzielnicy muzułmańskiej, słynącej z kolorowych domów. Tu po raz pierwszy widzimy turystów, fotografujących okolicę bez wychodzenia z samochodu. Kapsztad ma opinię miasta bardzo niebezpiecznego. Przed wyjazdem czytałem, że po centrum lepiej nie chodzić po zmroku, że pobiją, okradną albo będzie jeszcze gorzej. Na razie chodzimy w dzień i nie czujemy się zagrożeni. Wręcz przeciwnie, spotykamy się z uśmiechami miejscowych, standardowymi pytaniami o to skąd jesteśmy itp.


DSC07482.jpg



DSC07483.jpg



DSC07499.jpg



DSC07503.jpg



P1050860.jpg



P1050882.jpg



P1050885.jpg



P1050891.jpg



Po wizycie w Bo-Kaap idziemy na reprezentacyjną ulicę miasta – Long Street. Mieszczą się tu liczne bary, kawiarnie, sklepy i biura turystyczne, w których bez problemu kupicie wycieczki po okolicy. Ze względu na pogodę nie przeżywają jednak oblężenia. W centrum jest sporo żebraków i czasem dość trudno się od nich opędzić. Próbowaliśmy wielu sposobów: odpowiadnie po angielsku, po polsku, ignorowanie. Trudno powiedzieć, który okazał się najskuteczniejszy.
Na Green Market dominują stragany z pamiątkami, wokół których kręcą się nieliczni turyści. W pobliskim parku, K. przekonuje się na własnej skórze, że centrum Kapsztadu nie należy do bezpiecznych. Mianowicie – atakują ją wiewiórki. Jest ich dużo, podchodzą bardzo blisko i momentami towarzyszą im szczury. Uciekajmy stąd czym prędzej – mówi, bo nas zjedzą. Na szczęście udało się nam ewakuować.
Plątamy się jeszcze trochę po okolicy, siadamy na piwo w Beer Housie, do którego będziemy przychodzić właściwie kazdego wieczoru i zmierzamy w drogę powrotną.


DSC07472.jpg



DSC07475.jpg



DSC07476.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

gadekk 17 czerwca 2017 18:15 Odpowiedz
@igore nie próżnujesz :D czekam na Kapsztad.
igore 17 czerwca 2017 19:20 Odpowiedz
Zawsze szybko pisałem. Wolniej wybieram zdjęcia. ;) Do Kapsztadu jeszcze sporo drogi. ;)
lucifersam1982 20 czerwca 2017 16:15 Odpowiedz
fajnie sie czyta.mam w planach podobna trase w polowie pazdziernika. JNB - Kruger - CPT A jak z blokada za wypozyczynie samochodu w Hertz?
igore 20 czerwca 2017 23:37 Odpowiedz
Coż, blokada była i została zdjęta dość szybko. Zablokowali 18000 ZAR, więc sporo. Kruger i Kapsztad też będą w relacji. ;)
correos 22 czerwca 2017 11:56 Odpowiedz
prenumeruje :)
correos 22 czerwca 2017 11:56 Odpowiedz
prenumeruje :)
prastarzec 22 czerwca 2017 21:54 Odpowiedz
oo podobna trasa jaką zrobiliśmy w 2015. zapraszam na www.przedsiebie.geoblog.pl RPA jest super!
gosiagosia 22 czerwca 2017 23:14 Odpowiedz
Targ, @igore. Jesteście już tam 3 dni a jeszcze nie zaliczyliście kraju... ;)
igore 23 czerwca 2017 09:21 Odpowiedz
@gosiagosia Targów tym razem nie będzie. Ale będą żyrafy. ;)
olajaw 23 czerwca 2017 10:06 Odpowiedz
@igore lubię Twoje relacje za odpowiednie proporcje - tekstu dokładnie tyle, że nie zanudzi, a zdjęć idealnie tyle, żeby zachęciły :)ps. wodospady są mega!
cccc 23 czerwca 2017 11:33 Odpowiedz
Swietna Relacja, super zdjecia i czekam na ciag dalszy. :D Zwiedzilem ladnych pare lat temu, ale z checia sie czyta, powracaja wspomnienia niektorych magicznych miejsc...Pozdr.
cccc 24 czerwca 2017 17:26 Odpowiedz
igore napisał:Z kamerą wśród zwierząt, albo safari dla ubogich.Czy istnieje jakiś sposób, by zobaczyć wszystkie pożądane zwierzęta. Nie wiem, nam się nie udało. Byliśmy za krótko i na pewno nie mieliśmy szczęścia. Czy nam się podobało?Tak. Nie zobaczyliśmy lwa i lamparta, a hipopotamy wyłącznie z daleka. To jeden z wielu powodów, dla których chcemy powownie odwiedzić Afrykę. Jedziemy w stronę granicy z Suazi...Wiadomo, ze trzeba miec troche szczescia, ale lwy najczesciej mozna spotkac wczesnie rano, albo o zmroku.Ja bylem w Kruger ladnych pare lat temu i widzialem 13 lwow, 2 gepardy, 1 hiene, poza tym hipo, nosorozce etc. ale nie udalo mi sie zobaczyc zadnego leoparda.Za to teraz w Tanzanii udalo mi sie zobaczyc mase lwow, hipo, krokodyli, a przede wszystkim slynne "Big Five".Najbardziej podobaly mi sie leopardy i o dziwo lwy siedzace na drzewach, podobnie jak leopardy. :D Niesamowitym zaskoczeniem bylo zobaczyc malpy plywajace w wodzie, a najbardziej zaskakujacym momentem byl waz, ktory spadl z drzewa przy sniadaniu. :DPozdr.
asiala 26 czerwca 2017 19:38 Odpowiedz
Afryczość - rewelacja? Super zdjęcia i czekam na dalsze części.
washington 30 czerwca 2017 22:42 Odpowiedz
Super się czyta, czekam niecierpliwie na resztę!
ewaolivka 1 lipca 2017 15:34 Odpowiedz
Jakie super zdjęcia! Szczególnie lubię panoramy-takie nośniki marzeń... Już jedno mam na monitorze laptopa. I relacja też super! Jak zwykle @igore trzyma poziom :)
malawita 1 lipca 2017 15:44 Odpowiedz
Fajna rzeczowa relacja!Chcialabym zapytac, jakie sa teraz ceny piwa i wina w restauracjach?
igore 1 lipca 2017 16:21 Odpowiedz
@malawita Ceny piwa kraftowego w barze to ok. 40ZAR (+- 12PLN, czyli podobnie jak w Polsce). Wina najczęściej od 100ZAR (+- 30PLN) za butelkę. Wiadomo, wszystko zależy od rodzaju restauracji. My zawsze chodzimy jeść na chybił trafił - bez sugerowania się przewodnikami, stronami internetowymi etc. Poza problemami z samochodem i pogodą naszym najczęstszym dylematem był wybór koloru wina do obiadu. ;) W głębi lądu ja najczęściej wybierałem wołowinę, na wybrzeżu - rzecz jasna owoce morza. Ceny w knajpach podobne jak w Polsce, ale jakość potraw zdecydowanie lepsza.
malawita 1 lipca 2017 18:18 Odpowiedz
Dzieki i czekam na ciag dalszy. :)
lucifersam1982 4 lipca 2017 21:25 Odpowiedz
Swietna relacja. Mozesz podac kosztorys, jesli to nie problem? Tak ogolnie jedzenie, picie, samochod..
cccc 4 lipca 2017 22:35 Odpowiedz
Tez podlacze sie do pytania, tak z ciekawosci czy zamawialiscie np. slynnego steka w Spur Steak Ranches i jakie sa teraz ceny?Bylem co prawda kilkanascie lat temu i taki stek kosztowal wtedy ok. 6 Euro. A kosztowaliscie cos z dziczyzny jak antylopa, strus czy krokodyl?Pozdr.
cccc 4 lipca 2017 23:25 Odpowiedz
Ja poprobowalem rozne antylopy w Afryce, np. kudu mi nie smakowalo, mialo dziwny, intesywny zapach, ale np. Springbock mi bardzo smakowal.Chcialbym kiedys skosztowac antylope Eland, bo nie mialem okazji.Zyrafe jadlem w Zimbabwe, ale nie polecam, za to polecam strusia i krokodyla.Mysle, ze bedziesz mial okazje skosztowac nastepnym razem w Afryce. :) Dobrej nocki.
jprawicki 18 lipca 2017 14:17 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja. Szkoda, że pogoda nie do końca dopisała bo to dodaje jeszcze uroku. IMHO najlepiej jechać do RPA późną jesienią (listopad) bo nie jest jeszcze za gorąco a na pewno dużo bardziej "afryczo" :)Pozdrawiam
kamo375 18 lipca 2017 15:31 Odpowiedz
@igore jak zawsze w formie :) Super napisane :)