0
Antares 25 czerwca 2017 12:46
Długo się przymierzałam do napisania pierwszej relacji, ale zawsze było mi jakoś... głupio - przeczytałam tutaj wiele relacji osób o wiele bardziej doświadczonych ode mnie i z o wiele ciekawszych miejsc. Więc czym jeszcze mogłabym Was zainteresować? I co wybrać, skoro jestem daleko w tyle za większością z Was? :)
Ale jak mawiają - kto nie ryzykuje, nie pije szampana. ;)

Do Portugalii trafiłam pierwszy raz w kwietniu 2016 roku i była to również pierwsza podróż multi-city: wylot do Lizbony, powrót z Porto. A po drodze kilka ciekawych miejsc - Sintra, Cabo da Roca, Obidos, Alcobaca, Batalha, Fatima.

Przyzwyczajona do tego, że we Wrocławiu i w Warszawie jest transfer i nie trzeba ponownie przechodzić przez kontrolę bezpieczeństwa, natknęłam się na pierwsze schody...
Na przesiadce w Londynie-Stansted najpierw się okazało, że wysiadłam dokładnie z drugiej strony lotniska, więc pędziłam po strzałkach na transfer... aż wyszłam do głównej hali, gdzie musiałam znowu przechodzić przez security. A tam pani mi mówi, że moja kosmetyczka z płynami nie spełnia warunków. Tłumaczyłam, że jakoś nikt mi wcześniej nie zwrócił na to uwagi, a trochę z nią latałam i jestem w szoku, po czym puściła mnie dalej. Z wrażenia zapomniałam zdjąć zegarka, bramki zapiszczały, musiałam zdjąć buty i wejść do tej szafy z rentgenem. :) W międzyczasie kątem oka widziałam, jak moją torebkę z elektroniką odsuwają na bok. Wszystko było w pokrowcach i myślałam, że znowu to jest problemem. Ale nie. Panu z security też się nie spodobała kosmetyczka. Zaczęłam się z nim wykłócać, a do zakończenia boardingu tylko kwadrans! Ostatecznie się udało, postawiłam na swoim i zdążyłam do bramki na czas - była obok tej, którą wyszłam wcześniej z pierwszego samolotu...

Na lotnisku w Lizbonie zaczekałam na koleżankę, która leciała z Krakowa i razem pojechałyśmy na kwaterę. Liliana okazała się wspaniałym hostem i wiedziałyśmy już, że pobyt tu będzie udany. Rzuciłyśmy torby i poszłyśmy odkrywać miasto. Podjechałyśmy do centrum coś zjeść i przywitać się z oceanem. Zaryzykowałam kalmary, ale podali je w całości i chyba tego więcej nie powtórzę. Jednak wolę te pierścionki w panierce. ;) Pokręciłyśmy się trochę bez większego celu, ale świeże powietrze i spacer dobrze nam zrobił po całym dniu siedzenia w samolocie.


Lis001.jpg



Lis002.jpg



Lis003.jpg



Lis004.jpg



Lis005.jpg



Następnego dnia przy śniadaniu usiadłyśmy do przewodnika, notatek, mapek i postanowiłyśmy ułożyć jakąś sensowną trasę zwiedzania Lizbony. Najciekawsze miejsca oraz dwa muzea, które chciałam zwiedzić, znajdowały się w Belem, więc od razu pojechałyśmy w tamtą stronę. Belem okazało się uroczym miejscem, z klimatem, przestronne, a do tego pogoda idealna na zwiedzanie - ciepło, słonecznie, trochę chmurek i lekki wietrzyk.


Lizbona01.jpg



Szeroki deptak zaczynał się na zachodzie za Torre de Belem, a na wschód prowadził prawie do samego mostu 25. kwietnia. Torre de Belem jakoś zawsze kojarzy mi się z Jaskółczym Gniazdem na Krymie, gdzie jednak nie udało mi się pojechać, bo pierwszy się tam wybrał car Putin... Miałam więc choć coś, co przypominało tamtą budowlę - a wcale nie gorszą od niej. Przy wieży jest malutka plaża, na której było mnóstwo muszli omółków, które chrzęściły pod nogami, pozostawiając we mnie wątpliwości, czy aby na pewno wszystkie są puste...


Torre de Belem1.jpg



Ruszyłyśmy spacerem na wschód. Kolejny przystanek pod Pomnikiem Odkrywców - wygląda trochę jak komunistyczny monument, ale jasny kolor i ładnie dopracowane figury nie straszą tamtą epoką. Gdzieś przy pomniku stał jakiś grajek i dorabiał sobie na turystach. Nawet nie hałasował, wręcz wpasował się w nastrój i naprawdę aż się chciało usiąść na chwilę i odpuścić całe to zwiedzanie. ;)


Lis14.jpg



Ale nie dałam za wygraną - poszłam najpierw do Muzeum karet i powozów, gdzie posiedziałam dobrą godzinę. Może nie jest to wielkie muzeum, ale karety zrobiły wrażenie. Ludziom się kiedyś więcej chciało - jedne rzeźbione, inne malowane, każda inna; jedne na uroczystości królewskie "z pompą", inne dla księżniczek "na co dzień"; inne dla dzieci, inne na polowania... Ozdoby takiej karety nigdy nie były przypadkowe, wszystko miało swoje znaczenie, każdy symbol był nawiązaniem np. do panującego władcy, czy okoliczności, do których powóz miał zostać wykorzystany.


Lis17.jpg



Lis18.jpg



Lis19.jpg



Zwiedziłam też Muzeum Morskie – jest tam mnóstwo modeli najprzeróżniejszych łódek, żaglówek, szkunerów, jachtów, łodzi rybackich, statków wycieczkowych, przez łódkę do jazdy po lodzie (!), łodzie przemysłowe, aż po bardziej współczesne łodzie militarne. Nie mogłam się napatrzeć na niektóre żaglowce i ich olinowanie – niesamowite, jak się trzeba znać na tych wszystkich sznureczkach, kołowrotkach, którędy która lina idzie i jak działa... A na dziobach łodzi piękne galiony... Tak, ludziom się kiedyś więcej chciało.


Lizbona02.jpg



Lis15.jpg



Lis16.jpg



Lizbona03.jpg


Lizbona04.jpg



Wieczorem podjechałyśmy na lotnisko odebrać samochód – będzie potrzebny na kolejne dni.Następnego dnia zaplanowałyśmy wyjazd w stronę Sintry, potem Cabo da Roca i kolacja w Cascais. Wyjazd prawie punktualnie, wycieczka mocno zdyscyplinowana. ;) Nie zdążyłam się dobrze rozpędzić na obwodnicy, a już był zjazd na pierwszy punkt - zamek Queluz. Niestety nie udało się nam do niego wejść, czego bardzo żałuję. Ruszyłyśmy więc dalej. Pomimo młodej godziny, w Sintrze już było mnóstwo ludzi, piesi chmarami wylegli z kilku autobusów, droga ledwo co przejezdna... ale na szczęście dość szybko znalazłam miejsce na parkingu. Do Palacio Nacional nie zamierzałyśmy wchodzić, tylko obeszłyśmy go dokoła. Trudno jednak znaleźć miejsce, z którego byłoby dobre zdjęcie, więc posłużę się azulejos. :)


Sintra11.jpg



A tak jest na przeciwko Palacio Nacional:


Sintra03.jpg



A to kawałek dalej, w drodze do następnego:


Sintra01.jpg



Miało być szybko, a zleciała godzina. Wracamy do auta i jedziemy na tą górę-górę do kolejnego zamku. Dużo znaków na skrzyżowaniach, bo dużo atrakcji skupionych w jednym miejscu. Coraz wyżej i wyżej, coraz ciaśniej, coraz więcej aut, coraz to ostrzejsze zakręty... Jeszcze kilka serpentynek i jest kolejny zamek! Kolorowy jak z bajki, coś pomiędzy Lego i Disney'em, sam kicz w najczystszej postaci. Pałac Pena. Kiedyś czytałam artykuł (bodajże z Forbes'a), że to najbardziej kiczowaty zamek Europy, czy coś w tym stylu. Jak go zobaczyłam wtedy na zdjęciach, to się obśmiałam... nie sądziłam, że kiedyś będę chciała go zobaczyć na własne oczy. :) Tu również nie wchodziłyśmy do środka; nie miałyśmy informacji, żeby było tam coś szczególnego.


Sintra12.jpg



Sintra13.jpg



Sintra14.jpg



Sintra15.jpg



Sintra02.jpg



Z tarasów widać było pięknie ruiny Zamku Maurów.


Sintra16.jpg



Z uwagi na ograniczenia czasowe, park już sobie darowałyśmy - był zbyt duży (sądząc z mapki, którą dostałyśmy na wejściu). Teraz czas na najważniejszy z zamków - ten, który sprawił, że w ogóle zainteresowałam się Sintrą…
Quinta da Regaleira - najpiękniejszy zamek, jaki widziałam w Sintrze i jeden z najurokliwszych w ogóle. Styl manueliński zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Ludziom się kiedyś więcej chciało...


Quinta01.jpg



Quinta 07.jpg



Kupując bilet do zamku, można się zapisać od grupy z przewodnikiem w jęz. angielskim, który oprowadzi po zamku i ogromnym ogrodzie oraz opowie o wszystkich symbolach i ścieżce wtajemniczenia, jaką przechodził kandydat na masona. Ale nie wybrałyśmy tej opcji - przy wejściu tradycyjnie dostałyśmy mapkę i ruszyłyśmy swoim tempem. Plan zakładał przejście trasy zgodnie z opisem, wszystkie punkty po kolei. Dobry plan, to połowa sukcesu. Ale (znowu) nie tym razem. Zamek tak przykuwa uwagę, że nie sposób oderwać od niego oczu. Idąc w górę (ogród oczywiście jest na wzniesieniu), co kilkanaście metrów odwracałyśmy się w poszukiwaniu nowego ujęcia budynku. Jednocześnie rozpraszały nas co raz to nowe rośliny i zakręty na ścieżce. Przemieszczając się z punktu do punktu, nie od razu zauważyłyśmy, że to miejsce pochłania nas coraz bardziej. Wspinaczka i ogrom różnorodności w końcu nas jednak zmęczyły, chociaż byłyśmy ledwie w połowie wzniesienia.


Quinta04.jpg



Quinta 08.jpg



Quinta09.jpg



Quinta68.jpg



Wtedy zorientowałyśmy się, że kręcimy się od prawie 2h! Ponieważ to nie był ostatni punkt dnia, zdecydowałyśmy, że pójdziemy skrótem do Studni Inicjacji, a potem na szybką kawę i ruszamy dalej. Studnia inicjacji ma 27m głębokości i jest ostatnim elementem ścieżki wtajemniczenia - kto wyszedł z jej dna na powierzchnię, stawał się pełnoprawnym masonem. Jest to symbol nowych narodzin. Znalazłyśmy tajne przejście za jedną z fontann, prowadzące przez ciemną grotę w skale, głębiej oświetloną przez kilka ledowych lampek (ale klimat!). Korytarz doprowadził nas mniej więcej do połowy głębokości studni - był jednym z 2 lub 3 tajnych przejść, które do niej prowadzą. Zeszłyśmy więc na samo dno, żeby mieć lepszy obraz jej rozmiarów. W całej studni zewsząd kapała woda. Im niżej, tym bardziej mokro. Robiąc zdjęcie w górę, nie dało się uniknąć kropel na obiektywie. :) Na górze jednak panowała ciepła i słoneczna pogoda.


Quinta06.jpg



Siedząc przy kawie uznałyśmy, że na zwiedzenie całego zamku i ogrodu (a naprawdę warto!), potrzeba co najmniej 3h. Będę polecać to miejsce zawsze i każdemu! Nie sądziłam, że po tym, co właśnie oglądałam, coś jeszcze będzie w stanie mnie w tym dniu zachwycić. A jednak...

Ostatni zamek na trasie okazał się być koronkową robótką, szydełkowaniem niemalże! Wikipedia opisuje Monserrate jako "egzotyczną pałacową willę" epoki romantyzmu. Gdzieś czytałam, że to był pałac letni i bardzo mi to określenie pasuje. Aby dotrzeć do pałacu, trzeba przejść kawałek ścieżkami ogrodu, który już od wejścia zapowiada ciekawe okazy. Jest to swego rodzaju ogród botaniczny, na terenie którego znajdują się okazy z każdego kontynentu.
Docieramy do pałacu szeroką ścieżką, przechodząc przez niewielki mostek, po którym z jednej strony plączą się fioletowe wisterie. Pachną obłędnie. Tuż za nimi naszym oczom ukazuje się pałac. Chwila ciszy... westchnienie... Nie mamy żadnych wątpliwości, że trzeba było tu przyjść. Dokoła mało ludzi, jest pora obiadowa, więc wszyscy chyba gdzieś się porozsiadali, tylko nam szkoda czasu.


Monserrate101.jpg



Monserrate102.jpg



Wchodzimy do środka i kolejne zachwycające detale odbierają mi mowę. Moje słownictwo ogranicza się do "wow", "piękne", a czasem "wow, piękne". Gałki oczne zaczynają pracować niezależnie, jak u kameleona. Przechodząc długim korytarzem, prawe oko zagląda do jednej komnaty, a lewe do tej na przeciwko. Dobrze, że na końcu korytarza jest jedna sala i wzrok znowu może się skupić w jednym punkcie. A konkretnie na suficie. Ściany w korytarzach też są rzeźbione, nigdzie nie widać gładkiego tynku. Ludziom się kiedyś więcej chciało...


Monserrate2.jpg



Monserrate3.jpg



Na piętrze kilka pustych malutkich komnat. Ale po co komu duże w letnim pałacu, jeśli na zewnątrz jest tak wspaniały ogród! Sama pewnie nie miałabym ochoty siedzieć w środku, choć musiało być tam pięknie. W ogrodzie m.in. kolekcja różnych palm, dąb korkowy, kamelie z południowo-wschodniej Azji, azalie rozmiarów wielkich drzew! Dalej inne drzewa: z Australii, Fidżi, Ameryki Pn., Nowej Zelandii. Jest też ogród meksykański z ogromnymi agawami i aloesami, które w pierwszej chwili mogłam porównać tylko do dinozaurów wśród roślin (z powodu rozmiarów); jest i ogród różany, ale trochę za wcześnie na róże, więc to chyba jedyne miejsce, gdzie mniej pachnie kwiatami.


Monserrate1.jpg



Monserrate103.jpg



Monserrate107.jpg



Monserrate108.jpg



Po drodze mijałam też roślinki, które u nas rosną na skalniakach przydomowych i ich rozmiary nie przekraczają wielkości dłoni. Tam wyglądały jak dorodne główki kapusty! Kilka wodospadów, ogromna łąka, specyficzny mikroklimat - i to wszystko na terenie jednej posiadłości. Kolory i zapachy oszałamiają, wciągają dalej, pochłaniają w całości. I bynajmniej nie protestowałam, ale pozwalałam się owładnąć tej sile. "Mogę tu zamieszkać?!" - że tak zacytuję klasyka. ;)


Monserrate105.jpg



Monserrate106.jpg



Tyle wrażeń, że zapomniałyśmy o jedzeniu i bożym świecie, a tu się późno robi. Musimy jeszcze zdążyć na przylądek przed zachodem słońca!

Zaczęło się trochę chmurzyć. Już przy Monserrate popadał deszcz, ale po paru minutach przestało - zresztą, kto by się tym martwił. Chmury nie były czarne, ani ciemne, po prostu niebo przestało być niebieskie.
Cabo da Roca - najdalej wysunięty punkt Europy, 144m wysokości n.p.m. Prawie do końca XVI wieku był to koniec świata dla starożytnych - dalej już tylko nieprzebyte morze... Aż tu się znalazło paru takich śmiałków: Vasco da Gama, Magellan, czy Kolumb i postanowili wywrócić wszystko do góry nogami. :) W sumie fajnie się mieli - tyle było świata do odkrywania! A nam co pozostało? Oglądać.
Więc oglądałam - bezkres oceanu, łączący się mgliście na horyzoncie z niebem. Pogoda sprzyjała temu, żeby granica między nimi była jak najmniej wyraźna. Na pomniku cytat jakiegoś portugalskiego klasyka: „Aqui, onde a terra se acaba e o mar começa", czyli „Gdzie ląd się kończy, a morze zaczyna”, stosowny do okoliczności.


CdR51.jpg



Trochę pada. Idziemy na południe od pomnika, gdzie w skałach widać jakby jaskinie. Dokoła soczysta zieleń. Kiedy odwróciłam się na chwilę plecami do oceanu, okolica skojarzyła mi się trochę z Edynburgiem i Górą Artura. Tylko roślinność inna, ładniejsza. Chwila na zdjęcia i podziwianie fal, rozbijających się o skały. Ocean był bardzo spokojny.


CdR01.jpg



CdR02.jpg



W tył zwrot i idziemy na północ. Jeszcze kilka zdjęć dwóch skał - jedna jakby niebieska, druga czerwona. Dwa olbrzymy, leżące pyskiem w wodzie. Jakby spały i czekały, kiedy ktoś podejdzie zbyt blisko.


CdR04.jpg



Zaczyna padać na dobre. Zwijamy się do auta i szybka decyzja: w planie był jeszcze przystanek i spacer (lub nawet kolacja z racji późnej godziny) w Cascais, ale chyba nie mamy już sił. Może gdyby nie deszcz... ale po całym dniu takich wrażeń naprawdę nic już nie było w stanie przebić naszego zachwytu. Zmęczenie wzięło górę, a wygodne fotele w aucie sprawiły, że jednak wróciłyśmy prosto do Lizbony.

Po powrocie do domu przeczytałam, że 2-3 lata wcześniej jakieś polskie małżeństwo (starsi państwo) spadli z tego klifu na oczach własnych dzieci. Dopiero wtedy zastanowiłam się nad tym, jak tam jest niebezpiecznie. Przy złej pogodzie odradzam przechodzenie za barierki, jak również wszystkim, którzy mają lęk wysokości. Jest naprawdę stromo i może być ślisko; rośliny są błyszczące, mają gładkie liście, zwłaszcza po deszczu te ścieżki muszą być zdradliwe.Czas opuścić Lizbonę. Droga do Porto przewidywała kilka krótkich przystanków: Óbidos, bo jestem uzależniona od czekolady; Alcobaca, bo jest tam ogromny klasztor Cystersów; Batalha, bo kolejny piękny kościół i klasztor; no i Fatima, bo chyba oczywiste. :)

W Óbidos królują trzy kolory: biały, żółty i niebieski. No i oczywiście mnóstwo kwiatów. Średniowieczne mury, ciasne uliczki - tu jest klimat!


Obidos1.jpg



Obidos0001.jpg



Obidos5.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

ewaolivka 26 czerwca 2017 19:10 Odpowiedz
Piękne! Piękne! Zdjęcia super :) Widzę, że muszę wrócić do Sintry. A Cabo da Roca mogę odwiedzać przy każdym pobycie. Czekam na c.d. Ps. to małżeństwo polskie to raczej nie starsze ;) , ludzie 30/40. Mieszkali w Portugalii. No, ale dla młodych to może już starsze... Tragedia okropna.
asiala 26 czerwca 2017 19:32 Odpowiedz
Piękne zdjęcia ?
antares 26 czerwca 2017 21:18 Odpowiedz
ewaolivka napisał:Ps. to małżeństwo polskie to raczej nie starsze ;) , ludzie 30/40. Mieszkali w Portugalii. No, ale dla młodych to może już starsze... Tragedia okropna.Wydawało mi się, że chodziło o parę w wieku ~60-tki, dlatego napisałam, że starsze. W przedziale 30/40 to akurat ja jestem. :mrgreen:
woy 27 czerwca 2017 20:32 Odpowiedz
Świetny opis i zdjęcia Sintry, szczególnie Quinta da Regaleira (mój ulubiony, ale widziałem tylko trzy).Z kolei z trzech położonych blisko siebie słynnych klasztorów nie zobaczyliście moim zdaniem najciekawszego - Konwentu w Tomar. Dla mnie to numer jeden jeśli chodzi o architekturę sakralną w Portugalii. Antares napisał:Cabo da Roca - najdalej wysunięty punkt Europy, 144m wysokości n.p.m. Prawie do końca XVI wieku był to koniec świata dla starożytnych - dalej już tylko nieprzebyte morze... A tu już trochę nieściśle (zresztą tytuł mi trochę zgrzytał:)) - i nawet nie chodzi o pomyłkę w wieku. Starożytni znali i Maderę, i zachodnie wybrzeże Afryki (wystarczy spojrzeć na mapę Ptolemeusza), które są dalej na zachód niż Cabo da Roca.
firley7 28 czerwca 2017 19:43 Odpowiedz
Interesująca relacja i piękne zdjęcia pięknych obiektów zachęcają do odwiedzenia tychrejonów. Portugalia to mój kolejny "must see" :)
antares 7 lipca 2017 21:11 Odpowiedz
P.S. Ponieważ kilka osób pytało mnie o informacje praktyczne, poniżej przydatne linki: - muzeum powozów – http://www.museudoscoches.gov.pt/en/visite/ - muzeum morskie – http://ccm.marinha.pt/pt/museu - muzeum płytek ceramicznych – http://www.museudoazulejo.gov.pt/en-GB/default.aspx - Sintra – https://www.parquesdesintra.pt/en/comme ... -office-2/ - festiwal czekolady – http://www.centerofportugal.com/events/ ... -festival/ - komunikacja miejska w Porto - http://www.stcp.pt/en/travel/timetables/Całkowity koszt wyjazdu na osobę wyniósł ok. 1650zł, za tydzień.