Podróż do krainy, którą ostatni stali mieszkańcy opuścili w 1952 roku. Krainy, która w całości jest rezerwatem przyrody o całkowitej powierzchni 580 km2. Przy obecnym boomie turystycznym na Islandię jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju, bowiem można dostać się tam wyłącznie łodzią z Isafjordour - stolicy Fiordów Zachodnich. Na miejscu nie ma żadnych dróg, a jakby nie patrzeć w linii prostej jest tylko 300 km na Grenlandię. W historii zresztą zdarzało się, że zabłąkany miś polarny przypłynął tu na dryfującej krze. Czy może być jeszcze lepiej?
;)
Dni 1-2
Po kolei.Lot W6 z Gdańska w dniu 21.lipca.
Lądujemy w Keflaviku po czym flybussem jedziemy na dworzec autobusowy BSI, a następnie na nocleg w Alba Guesthouse, który znajduje się 2 km od Reykjavik Domestic Airport. Loty krajowe na Islandii (m.in. do Egilstadoir, Akureyri czy wyspę Vestmannaeyjar) odbywają się liniami Air Iceland Connect. Nasz lot do Isafjordour jest nazajutrz rano. W planie wynajem auta na 1,5 dnia i krótka objazdówka po Fiordach Zachodnich.
Już samo podejście do lądowania w Isafjordour jest ciekawym przeżyciem. Była to moja piąta wizyta na Islandii, ale nie dane było jeszcze mi być na Fiordach Zachodnich. Turyści zjeżdżają tu jednak sporadycznie, bo charakterystyczną łapkę ciężko umieścić w planie objechania wyspy w tydzień. Na fiordach mieszka zaledwie 2,5% populacji całej Islandii.
W wypożyczalni Budget odbieramy kluczyki do Golfa, który na liczniku przejechane tylko 4000 km. Po niespełna godzinie zajeżdżamy pod jedną z największych atrakcji fiordów - kaskadowy wodospad Dynjandi.Inna jego nazwa to Fjalfoss.
Fjallfoss jest po Glymur 198 m, Háifoss 122 m i Hengifoss 118 m czwartym co do wysokości wodospadem na Islandii i największym w Zachodnich Fiordach.Wysoki na 100 metrów Fjallfoss charakteryzuje się szeroką, schodkową kaskadą, poniżej której znajduje się wiele małych wodospadów. Jeden z nich Göngufoss, można obejść prawie bez zamoczenia nóg. Niewiele dalej, zasilająca wodospad rzeka Dynjandisá uchodzi przez Arnarfjörður do Morza Grenlandzkiego. W pobliżu, bezpośrednio przy szosie numer 60 znajduje się bezpłatny plac campingowy.
Podchodzimy pod samo czoło wodospadu, co z parkingu zajmuje nam 15 minut. Po drodze mijamy też kilka mniejszych wodospadów i choć na moje wszystkie składają się na Dynjandi, a właściwie są jego mniejszymi kontynuacjami. Na miejscu jest trochę ludzi (na parkingu 1 autokar), ale mało kto wybiera się blisko głównej kaskady.
Następnie robimy niewielką pętlę, nim w górach zastaje nas załamanie pogody. Zjeżdżamy z głównej drogi na krótką drzemkę.Po przejaśnieniu zjeżdżamy na wieczór na kemping w miejscowości Þingeyri. Na samych fiordach ciężko o nocleg na dziko mając auto. Zbocza są niezwykle strome, a samo zjechanie autem z głównej drogi jest nie lada wyzwaniem. Szacun dla wszystkich przemierzających fiordy pieszo lub na rowerze. Odległości i różnica poziomów są tam naprawdę spore.
Rano korzystamy z basenu, który znajduje się tuż przy kempingu. Myślami jesteśmy jednak już gdzieś indziej. Na 17 zabukowany mamy rejs łodzią do Hesteyri, znajdującemu się już na półwyspie Hornstrandir. Zdajemy auto, robimy niewielkie zakupy w Bonusie i w słonecznym Isafjordour oczekujemy na popołudniowy rejs.
Dwie firmy oferują transport do 5-6 miejsc na półwyspie. Rejs do Hesteyri trwa godzinę i jest relatywnie b.drogi. Nie ma jednak opcji dostania się tam inaczej.Tzn można by tam dopłynąć - np. kajakiem
;) Ale to już dłuższa ekspedycja.Może kiedyś
:P
Żeby nie było - płyniemy łódką z drugiego zdjęcia
;) Na pokładzie około 20 osób, podróż mija bez przeszkód. Praktycznie wszyscy nastawieni trekkingowo, towarzystwo międzynarodowe.
Tego dnia rozbijamy się obok "portu" w Hesteyri i udajemy się na krótki spacer (3,5 km w jedną stronę) do opuszczonej stacji wielorybniczej Stekkeyri.
Między 1894, a 1915 rokiem Norwegowie zapełnili tu 12000 baryłek oleju.Następnie islandzki rząd nałożył restrykcje dotyczące połowu wielorybów i z biegiem czasu stacje zamknięto. Obecnie to ruina,ale ciekawa odwiedzenia.
Od początku Hornstrandir zaskakuje wyjątkowo bujną jak na Islandię roślinnością oraz wysoką temperaturą i brakiem wiatru.Normalnie jak nie Islandia.Temperatura około 20 stopni wieczorem,a jesteśmy na kole podbiegunowym. Słońce praktycznie nie zachodzi.W nocy jest lekko szarawo.
Prawdziwa przygoda miała się jednak zacząć nazajutrz
;)Dzień 3.
Wstajemy dość wcześnie rano i jako pierwsi ruszamy na szlak.Jest ciepło, a nawet bardzo ciepło. Do tego bez wiatru. Póki co, przez kilka lat przebywania na północy latem, miałem z komarami i meszkami niepisany pakt o nieagresji działający w dwie strony.Jak się okazało, na Hornstrandirze, owady nie do końca okazały się przestrzegać owy pakt. W porównaniu jednak do innych piechurów, którzy po rozmowach, mieli dość krwawe potyczki z owymi osobnikami, moja krew aż tak bardzo ich nie interesowała
;)
Na powyższym zdjęciu Hesteyri, główna baza wypadowa na półwyspie wraz z jej zabudowaniami, skromnym kempingiem oraz mini pensjonatem. Wszelkie pola kempingowe, które ograniczają się do posiadania WC oraz paru bardziej płaskich miejsc pod namioty, są bezpłatne. Nigdzie nie ma pryszniców oraz prądu.Zasięg GSM bardzo ograniczony. To jest życie
:P Niezbędne mapy papierowe bądź/i w telefonach.Ja preferuję te pierwsze.
Quote:
Półwysep Hornstrandir swoim kształtem przypomina zagięty pazur. Na południu sąsiaduje on z Jökulfirðir, a na północy z morzem grenlandzkim. Ciekawostką jest, że z resztą Islandii łączy się on jedynie bardzo wąskim przesmykiem o szerokości zaledwie 6km.
Jeśli chodzi o miejscową faunę, to spotkać tu można ponad 50 gatunków ptaków, lisa polarnego oraz foki. Ptaki królują w okolicach Hornviku i jego stromych klifów, do którego dotrzemy później. Póki co ciekawość zaspokoić musi pani kuropatwa stojąca na czujce.
Nasz plan na dziś to 15 km odcinek do Saebol. Są dwa warianty szlaku, przynajmniej na mapie. Wybieramy ten nieco dłuższy, lecz bliżej wody. I tu rozczarowanie, bo szlak z czasem zniknął.W jego miejsce były chaszcze, dwie dodatkowe przeprawy przez rzekę, a przede wszystkim utrata czasu i sił.Prawie 2 godziny w plecy już pierwszego dnia marszu. Irytacja. Ostatecznie na przełaj docieramy do drugiego szlaku.Poniżej pozing podczas trekkingu.
Hornstrandir to wspomniana już wcześniej b.bujna roślinność jak na Islandię. Jest tu ponad 260 gatunków roślin, a jest to miejsce na skraju koła podbiegunowego.
Około 14.30 docieramy do Saebol mając w nogach 15 km. Tutaj podobnie jak w paru innych miejscach, spotykamy nieliczne zabudowania, domki letniskowe oraz opuszczone farmy.
Jest jedno (!) miejsce na namiot na kempingu, o ile to takowym można nazwać. Do tego zajętę przez parę Niemców, którzy jednak powoli zbierali się do drogi. Ale że o 15.00? Po krótkiej wymianie zdań okazuje się,że dalsza droga do Latrar jest możliwa wyłącznie przy odpływie. Bez większego zastanawiania się, także ruszamy w drogą, choć odczuwamy już lekko w nogach 15 km z Hesteyri plus około 2 nieistniejącym szlakiem.Na początek piaszczysta plaża i co ciekawe - zero parawanów
;) Ludzi zresztą też.
Najciekawsze jednak dopiero przed nami. Zaczyna się kamienna droga, dostępna tylko podczas odpływu.
W kluczowym momencie trzeba i tak wejść do wody która jest prawie do pasa, a następnie wspiąć się za pomocą łańcuchów po śliskiej ścianie. To się udaje. Na takie warunki polecam skarpetki neoprenowe (w decathlonie za 39zł) i na to normalne buty. Niemcy rezygnują i wracają. A jako,że niewielki pierwiastek nacjonalistyczny zawsze we mnie siedział, to Polska - Niemcy 1-0
;) Idziemy dalej przez kolejne 2 godziny po kamieniach.
Docieramy do kolejnej plaży i znów ZERO parawanów! WTF?
Plaże są niesamowicie malownicze i w życiu bym nie pomyślał,że takowe tu zastaniemy. To unikalne przejście (ponoć b. mało osób decyduje się na szlak Hesteyri - Saebol - Latrar) czyni cały dzień niezwykłym. Aby pokonać jeszcze jedno przejście przy kamieniach wypada rozebrać się po całości i zasuwać z samym plecakiem
;) Woda nieco cieplejsza niż podczas morsowania w Polsce
:P Rozbijamy się przy plaży i padamy szybko spać.W nogach ponad 22 km, w tym długi odcinek kamienny. Nominalnie to wersja na 2 dni marszu.
cypel napisał:
Te komarzyce to za zdradę i zamienienie kajaku, pagajów i dmuchanych rękawków na jakąś golfinę.
Całkiem możliwe
;) Wnioski będą wyciągnięte już wkrótce.
Dzień 4.
Śpimy na plaży, a z samego rana mgła okrywa całą okolicę, więc z czystym sumieniem można jeszcze na chwilę zmrużyć oko. W niedalekiej przyszłości wjeżdża śniadanie mistrzów.
Uwaga przepis - dwie garstki płatków owsianych, dwie garstki jajek w proszku, trochę wody i na patelnię. Jedząc 10 takich omletów z rana można iść zdobywać świat.
;) Polecam trzymać płatki w plastikowych butelkach - są niezniszczalne w porównaniu do woreczków strunowych.
Przejaśnia się, a właściwie od rana jest piękna letnia pogoda.Mam wrażenie,że Hornstrandir na tle całej Islandii znajduje się w szklanej kuli, która nie przyjmuje zaklęć deszczu, śniegu, wiatru i tym podobnych. Jako,że dzień wcześniej w ostatniej fazie nie dotarliśmy do kempingu (zbyt wysoki poziom wody około godziny 20 na jednym z przejść), z rana jesteśmy zmuszeni do godzinnej wędrówki przez podmokłe tereny. Nie jest to zbyt przyjemne, ale jeszcze raz z całego serca polecam na taką okoliczność lekkie skarpetki neoprenowe, które w takiej sytuacji stawiam ponad najlepsze nieprzemakalne buty.Okoliczności przyrody także należą do dość przyjemnych.
Na plaży widzimy ślady lisów polarnych, lecz samych zwierzaków nie stwierdzamy.Na nie jednak nadejdzie czas, a póki co trzeba się zadowolić dowcipem o lisku chytrusku:
Quote:
W pewnej wiosce mieszkał sobie gospodarz, który miał kurnik. Co noc do tego kurnika przychodził sprytny lisek i pożerał jedną kurę, albo koguta - zależy na co miał chrapkę. I tak to trwało miesiącami, aż pewnego dnia gospodarz schwytał liska i zapytał: -Czy to ty wyjadasz stopniowo mój drób? Na co sprytny lisek odpowiedział: -Nie! A tak naprawdę, to był on.
Wracamy jednak na szlak i zaczynamy podejście, które trwa dobre pół dnia. Nie spotykamy tego dnia ŻADNYCH ludzi. Docelowo chcemy dotrzeć nad jezioro Fljot. W upale schładzamy się pakując śnieg do czapki, który stopniowo schładza nasze głowy.Szlak jest kamienisty i dość dobrze oznaczony. Po drodze krystalicznie czyste jeziora i rzeki, więc nie ma co się martwić o zapas wody.
Około godziny 15 docieramy na przełęcz, z której podziwiamy widoki na fiord. Na mapie lokalizujemy kemping u podnóży góry Kogur, z którego jednak rezygnujemy, bo oznaczałoby to dodatkowe 5 km z rana.
Oficjalnie na Półwyspie Hornstrandir można rozbijać się wyłącznie w miejscach do tego wyznaczonych, ale nie jest to specjalnie respektowane. Ważne, by nie zostawiać po sobie ŻADNYCH śladów oraz ŻADNYCH śmieci. Droga wzdłuż jeziora Fljot okazuje się mniejszym lub większym bagnem, które nie jest tym czego oczekuje się na koniec dniach. Rozbijamy się mniej więcej w połowie jeziora. Mniej sympatyczne owady zdają się nadal nie przestrzegać traktatu o niegresji. Bunkrujemy się więc w namiocie. Czas przed snem umilają mi "Szepty kamieni - opowieści z opuszczonej Islandii". Polecam,ale dla tych co byli na Islandii więcej niż 1 raz
;)
Mapka dnia 4:
Dzień 5.
W nocy jest jasno, robi się tylko lekko szarawo. A wraz z pierwszymi promieniami słonecznymi w namiocie jest niemalże gorąco. Poranne rytuały, które wraz ze śniadaniem, złożeniem namiotu oraz reszty ekwipunku zajmują około godziny i z powrotem jesteśmy na szlaku. Do przejścia jeszcze pół jeziora Fljot i wspinaczka. Spotykamy 3 Niemców, którzy na Hornstrandirze są w sumie aż 2 tygodnie, wraz z przejściem lodowca Drangajokull. Ucinamy sobie dłuższą pogawędkę w ramach przerwy przy strumyku. Czasami spotykając Niemców, których na szlakach jest spoko, wspominam jedną sytuację z mojej pierwszej wyprawy na Islandię.
Mianowicie, gdy w 2012, kiedy to Wizzair nie latał jeszcze z Polski do Keflaviku, ze swoim zdezelowanym mondziakiem płynąłem z Hirthals do Seydisfjordour. Na pokładzie była spora grupa niemieckich emerytów, w okolicach 7-8 krzyżyka. Jeden z panów widząc,że robię zdjęcie jednej z Wysp Owczych zapytał czy nie chce, aby mi zrobił zdjęcie na tle landszafciku. Z miłą chęcia. A rozmowa przebiegała następująco:
Quote:
Woher kommst du? Aus Polen, aus Danzig (Gdańsk) Danzig ist polnisch?!?!?
#opuszczona kurtyna #badumtss
:P
Pogoda taka jak na zdjęciach, tak więc niezmiennie - dzięki, Islandio
;) Na drugiej fotce jest WC, które znajdują się na kempingach. Innych udogodnień typu prysznice nie ma. Pozostaje więc orzeźwiająca kąpiel w strumykach/wodospadach bądź obranie drogi, która nie do końca jest po drodze z pełną higieną. U mnie zazwyczaj wygrywa złoty środek
;)
Miejscami szlak znika, więc warto mieć ze sobą dobrą mapę. Coraz więcej osób korzysta wyłącznie z wersji multimedialnej, ja polecam obie, z pierwszeństwem papierowej. Przez 2-3 godziny robimy off-road poza szlakiem, ale odnajdujemy go przed kluczową tego dnia przełęczą.W górach już chłodniej, wietrzniej, nieco mgliście. Sporo przejść po śniegu.
Druga część dnia to marsz po skarpie lekko w dół. Docelowo planujemy dość do Hlodavik i po raz pierwszy rozbić się na kempingu. Spodziewana większa liczba ludzi, bo trasa Hesteyri - Hlodavik - Hofn - Veileysurfjordour to "basic hike" na półwyspie. Na północnych brzegach Hornstrandiru można dostrzec sporo drewna które przypłynęło tu z Syberii. Nic, tylko się budować
;)
Przy kolejnej przełęczy po raz kolejny naszym oczom ukazują się piękne piaszczyste plaże.W oddali widać też camping Hlodavik.
Jesteśmy zmęczeni i czujemy w nogach głównie podejście spoza szlaku na początku dnia, dalej szło już się siłą inercji. Poza batonikami i czekoladą, którą posilamy się podczas marszu, z dobrodziejstw przyrody można jeść jagody (choć nie ma ich dużo) oraz szczaw.
Na kempingu około 20 osób oraz po raz pierwszy - bliskie spotkanie z lisami
;)
Generalnie są jak pieski, nie uciekają, nie boją się zbytnio ludzi i ewidentnie liczą na jedzenie. Kategorycznie zabronione jest jakiekolwiek dokarmianie. W lecie ich sierść ma brązowo - czarną barwę, w zimie logiczna zmiana na białą.Na Hornstrandirze żywią się głównie pisklętami oraz ptasią padliną.
[quote="cypel"]Tradycyjnie kapitalna relacja i piękne landszafty.Podpisuję się obiema rękami
:) Zdjęcia rewelacyjne. Fajnie się czyta a jeszcze przyjemniej ogląda.
Znowu to robisz! Zdjęcia piękne, aż wierzyć się nie chce że tam jest tak zielono... Islandia zachwyca i to pod każdym względem. Zazdroszczę Ci tych widoków i takiej ilości czasu, by wyjeżdżać w te rejony raz po raz ;)
Znowu to robisz! Zdjęcia piękne, aż wierzyć się nie chce że tam jest tak zielono... Islandia zachwyca i to pod każdym względem. Zazdroszczę Ci tych widoków i takiej ilości czasu, by wyjeżdżać w te rejony raz po raz
;)
ludwik_krk napisał:Piękno po prostu nieziemskie - muszę kiedyś w przyszłości polecieć na Islandię.BTW jesteś zawodowym fotografem? Robisz świetne zdjęcia.Dzięki za uznanie, ale nie jestem fotografem
;) Fakt,że przez lata człowiek się trochę wyrobił podczas wyjazdów,ale do profeski mi daleko.Inna sprawa,że na Islandii światło stwarza możliwości do naprawdę niesamowitych ujęć.@Gadekk byłem i nadal jestem niezmiernie ciekaw Twojego ACT i wrażeń po nim
;)
Prawdę powiedziawszy już czekałam na jakąś relację BooBooZB no i jest. I to jaka!!! Wspaniała wyprawa, niecodzienny pomysł piękne zdjęcia. Gratuluję!!!A co do ptactwa, to faktycznie na Islandii można spotkać trochę ciekawostek. Na klifach, obok maskonurów, gniazdują alki krzywonose, nurzyki polarne i arktyczne a także głuptaki. Gdzieś w norkach mieszkają nawałniki a na wodzie nury rdzawoszyje i lodowce – to te, których śpiewne głosy słychać w czasie wędrówki ACT. Innym ciekawym ptakiem Islandii jest blisko spokrewniony z naszym gągołem sierpiec. Gniazduje w rejonie jeziora Myvatn, stał się nawet symbolem tamtejszego centrum edukacyjnego. Nie mogę nie wspomnieć o kamieniuszce – dzielnej kaczce, która upodobała sobie bardzo wartkie strumienie, również te w rejonie Myvatn. A ta kuropatwa wspomniana wcześniej to pardwa, no nie?Pozdrawiam
:)
Swietna relacja
;) fajnie sie czyta. I nawet zdjecia z mojego ulubionego fimu BooBoo wkleiles z Waltera Mitty hehehe Wysłane z mojego myPhone Cube 16GB przy użyciu Tapatalka
Dni 1-2
Po kolei.Lot W6 z Gdańska w dniu 21.lipca.
Lądujemy w Keflaviku po czym flybussem jedziemy na dworzec autobusowy BSI, a następnie na nocleg w Alba Guesthouse, który znajduje się 2 km od Reykjavik Domestic Airport. Loty krajowe na Islandii (m.in. do Egilstadoir, Akureyri czy wyspę Vestmannaeyjar) odbywają się liniami Air Iceland Connect. Nasz lot do Isafjordour jest nazajutrz rano. W planie wynajem auta na 1,5 dnia i krótka objazdówka po Fiordach Zachodnich.
Już samo podejście do lądowania w Isafjordour jest ciekawym przeżyciem. Była to moja piąta wizyta na Islandii, ale nie dane było jeszcze mi być na Fiordach Zachodnich. Turyści zjeżdżają tu jednak sporadycznie, bo charakterystyczną łapkę ciężko umieścić w planie objechania wyspy w tydzień. Na fiordach mieszka zaledwie 2,5% populacji całej Islandii.
W wypożyczalni Budget odbieramy kluczyki do Golfa, który na liczniku przejechane tylko 4000 km. Po niespełna godzinie zajeżdżamy pod jedną z największych atrakcji fiordów - kaskadowy wodospad Dynjandi.Inna jego nazwa to Fjalfoss.
https://www.youtube.com/watch?v=K2hvkiK ... e=youtu.be
Podchodzimy pod samo czoło wodospadu, co z parkingu zajmuje nam 15 minut. Po drodze mijamy też kilka mniejszych wodospadów i choć na moje wszystkie składają się na Dynjandi, a właściwie są jego mniejszymi kontynuacjami. Na miejscu jest trochę ludzi (na parkingu 1 autokar), ale mało kto wybiera się blisko głównej kaskady.
Następnie robimy niewielką pętlę, nim w górach zastaje nas załamanie pogody. Zjeżdżamy z głównej drogi na krótką drzemkę.Po przejaśnieniu zjeżdżamy na wieczór na kemping w miejscowości Þingeyri. Na samych fiordach ciężko o nocleg na dziko mając auto. Zbocza są niezwykle strome, a samo zjechanie autem z głównej drogi jest nie lada wyzwaniem. Szacun dla wszystkich przemierzających fiordy pieszo lub na rowerze. Odległości i różnica poziomów są tam naprawdę spore.
Rano korzystamy z basenu, który znajduje się tuż przy kempingu. Myślami jesteśmy jednak już gdzieś indziej. Na 17 zabukowany mamy rejs łodzią do Hesteyri, znajdującemu się już na półwyspie Hornstrandir. Zdajemy auto, robimy niewielkie zakupy w Bonusie i w słonecznym Isafjordour oczekujemy na popołudniowy rejs.
Dwie firmy oferują transport do 5-6 miejsc na półwyspie. Rejs do Hesteyri trwa godzinę i jest relatywnie b.drogi. Nie ma jednak opcji dostania się tam inaczej.Tzn można by tam dopłynąć - np. kajakiem ;) Ale to już dłuższa ekspedycja.Może kiedyś :P
Żeby nie było - płyniemy łódką z drugiego zdjęcia ;) Na pokładzie około 20 osób, podróż mija bez przeszkód. Praktycznie wszyscy nastawieni trekkingowo, towarzystwo międzynarodowe.
Tego dnia rozbijamy się obok "portu" w Hesteyri i udajemy się na krótki spacer (3,5 km w jedną stronę) do opuszczonej stacji wielorybniczej Stekkeyri.
Między 1894, a 1915 rokiem Norwegowie zapełnili tu 12000 baryłek oleju.Następnie islandzki rząd nałożył restrykcje dotyczące połowu wielorybów i z biegiem czasu stacje zamknięto. Obecnie to ruina,ale ciekawa odwiedzenia.
Od początku Hornstrandir zaskakuje wyjątkowo bujną jak na Islandię roślinnością oraz wysoką temperaturą i brakiem wiatru.Normalnie jak nie Islandia.Temperatura około 20 stopni wieczorem,a jesteśmy na kole podbiegunowym. Słońce praktycznie nie zachodzi.W nocy jest lekko szarawo.
Prawdziwa przygoda miała się jednak zacząć nazajutrz ;)Dzień 3.
Wstajemy dość wcześnie rano i jako pierwsi ruszamy na szlak.Jest ciepło, a nawet bardzo ciepło. Do tego bez wiatru. Póki co, przez kilka lat przebywania na północy latem, miałem z komarami i meszkami niepisany pakt o nieagresji działający w dwie strony.Jak się okazało, na Hornstrandirze, owady nie do końca okazały się przestrzegać owy pakt. W porównaniu jednak do innych piechurów, którzy po rozmowach, mieli dość krwawe potyczki z owymi osobnikami, moja krew aż tak bardzo ich nie interesowała ;)
Na powyższym zdjęciu Hesteyri, główna baza wypadowa na półwyspie wraz z jej zabudowaniami, skromnym kempingiem oraz mini pensjonatem. Wszelkie pola kempingowe, które ograniczają się do posiadania WC oraz paru bardziej płaskich miejsc pod namioty, są bezpłatne. Nigdzie nie ma pryszniców oraz prądu.Zasięg GSM bardzo ograniczony. To jest życie :P Niezbędne mapy papierowe bądź/i w telefonach.Ja preferuję te pierwsze.
Jeśli chodzi o miejscową faunę, to spotkać tu można ponad 50 gatunków ptaków, lisa polarnego oraz foki. Ptaki królują w okolicach Hornviku i jego stromych klifów, do którego dotrzemy później. Póki co ciekawość zaspokoić musi pani kuropatwa stojąca na czujce.
Nasz plan na dziś to 15 km odcinek do Saebol. Są dwa warianty szlaku, przynajmniej na mapie. Wybieramy ten nieco dłuższy, lecz bliżej wody. I tu rozczarowanie, bo szlak z czasem zniknął.W jego miejsce były chaszcze, dwie dodatkowe przeprawy przez rzekę, a przede wszystkim utrata czasu i sił.Prawie 2 godziny w plecy już pierwszego dnia marszu. Irytacja. Ostatecznie na przełaj docieramy do drugiego szlaku.Poniżej pozing podczas trekkingu.
Hornstrandir to wspomniana już wcześniej b.bujna roślinność jak na Islandię. Jest tu ponad 260 gatunków roślin, a jest to miejsce na skraju koła podbiegunowego.
Około 14.30 docieramy do Saebol mając w nogach 15 km. Tutaj podobnie jak w paru innych miejscach, spotykamy nieliczne zabudowania, domki letniskowe oraz opuszczone farmy.
Jest jedno (!) miejsce na namiot na kempingu, o ile to takowym można nazwać. Do tego zajętę przez parę Niemców, którzy jednak powoli zbierali się do drogi. Ale że o 15.00? Po krótkiej wymianie zdań okazuje się,że dalsza droga do Latrar jest możliwa wyłącznie przy odpływie. Bez większego zastanawiania się, także ruszamy w drogą, choć odczuwamy już lekko w nogach 15 km z Hesteyri plus około 2 nieistniejącym szlakiem.Na początek piaszczysta plaża i co ciekawe - zero parawanów ;) Ludzi zresztą też.
Najciekawsze jednak dopiero przed nami. Zaczyna się kamienna droga, dostępna tylko podczas odpływu.
W kluczowym momencie trzeba i tak wejść do wody która jest prawie do pasa, a następnie wspiąć się za pomocą łańcuchów po śliskiej ścianie. To się udaje. Na takie warunki polecam skarpetki neoprenowe (w decathlonie za 39zł) i na to normalne buty. Niemcy rezygnują i wracają. A jako,że niewielki pierwiastek nacjonalistyczny zawsze we mnie siedział, to Polska - Niemcy 1-0 ;) Idziemy dalej przez kolejne 2 godziny po kamieniach.
Docieramy do kolejnej plaży i znów ZERO parawanów! WTF?
Plaże są niesamowicie malownicze i w życiu bym nie pomyślał,że takowe tu zastaniemy. To unikalne przejście (ponoć b. mało osób decyduje się na szlak Hesteyri - Saebol - Latrar) czyni cały dzień niezwykłym. Aby pokonać jeszcze jedno przejście przy kamieniach wypada rozebrać się po całości i zasuwać z samym plecakiem ;) Woda nieco cieplejsza niż podczas morsowania w Polsce :P Rozbijamy się przy plaży i padamy szybko spać.W nogach ponad 22 km, w tym długi odcinek kamienny. Nominalnie to wersja na 2 dni marszu.
Całkiem możliwe ;) Wnioski będą wyciągnięte już wkrótce.
Dzień 4.
Śpimy na plaży, a z samego rana mgła okrywa całą okolicę, więc z czystym sumieniem można jeszcze na chwilę zmrużyć oko. W niedalekiej przyszłości wjeżdża śniadanie mistrzów.
Uwaga przepis - dwie garstki płatków owsianych, dwie garstki jajek w proszku, trochę wody i na patelnię. Jedząc 10 takich omletów z rana można iść zdobywać świat. ;) Polecam trzymać płatki w plastikowych butelkach - są niezniszczalne w porównaniu do woreczków strunowych.
Przejaśnia się, a właściwie od rana jest piękna letnia pogoda.Mam wrażenie,że Hornstrandir na tle całej Islandii znajduje się w szklanej kuli, która nie przyjmuje zaklęć deszczu, śniegu, wiatru i tym podobnych. Jako,że dzień wcześniej w ostatniej fazie nie dotarliśmy do kempingu (zbyt wysoki poziom wody około godziny 20 na jednym z przejść), z rana jesteśmy zmuszeni do godzinnej wędrówki przez podmokłe tereny. Nie jest to zbyt przyjemne, ale jeszcze raz z całego serca polecam na taką okoliczność lekkie skarpetki neoprenowe, które w takiej sytuacji stawiam ponad najlepsze nieprzemakalne buty.Okoliczności przyrody także należą do dość przyjemnych.
Na plaży widzimy ślady lisów polarnych, lecz samych zwierzaków nie stwierdzamy.Na nie jednak nadejdzie czas, a póki co trzeba się zadowolić dowcipem o lisku chytrusku:
-Czy to ty wyjadasz stopniowo mój drób?
Na co sprytny lisek odpowiedział:
-Nie!
A tak naprawdę, to był on.
Prawidłowa reakcja na żart:
https://www.youtube.com/watch?v=H4TOfAlVWRU
Wracamy jednak na szlak i zaczynamy podejście, które trwa dobre pół dnia. Nie spotykamy tego dnia ŻADNYCH ludzi. Docelowo chcemy dotrzeć nad jezioro Fljot. W upale schładzamy się pakując śnieg do czapki, który stopniowo schładza nasze głowy.Szlak jest kamienisty i dość dobrze oznaczony. Po drodze krystalicznie czyste jeziora i rzeki, więc nie ma co się martwić o zapas wody.
Około godziny 15 docieramy na przełęcz, z której podziwiamy widoki na fiord. Na mapie lokalizujemy kemping u podnóży góry Kogur, z którego jednak rezygnujemy, bo oznaczałoby to dodatkowe 5 km z rana.
Oficjalnie na Półwyspie Hornstrandir można rozbijać się wyłącznie w miejscach do tego wyznaczonych, ale nie jest to specjalnie respektowane. Ważne, by nie zostawiać po sobie ŻADNYCH śladów oraz ŻADNYCH śmieci. Droga wzdłuż jeziora Fljot okazuje się mniejszym lub większym bagnem, które nie jest tym czego oczekuje się na koniec dniach. Rozbijamy się mniej więcej w połowie jeziora. Mniej sympatyczne owady zdają się nadal nie przestrzegać traktatu o niegresji. Bunkrujemy się więc w namiocie. Czas przed snem umilają mi "Szepty kamieni - opowieści z opuszczonej Islandii". Polecam,ale dla tych co byli na Islandii więcej niż 1 raz ;)
Mapka dnia 4:
Dzień 5.
W nocy jest jasno, robi się tylko lekko szarawo. A wraz z pierwszymi promieniami słonecznymi w namiocie jest niemalże gorąco. Poranne rytuały, które wraz ze śniadaniem, złożeniem namiotu oraz reszty ekwipunku zajmują około godziny i z powrotem jesteśmy na szlaku. Do przejścia jeszcze pół jeziora Fljot i wspinaczka. Spotykamy 3 Niemców, którzy na Hornstrandirze są w sumie aż 2 tygodnie, wraz z przejściem lodowca Drangajokull. Ucinamy sobie dłuższą pogawędkę w ramach przerwy przy strumyku. Czasami spotykając Niemców, których na szlakach jest spoko, wspominam jedną sytuację z mojej pierwszej wyprawy na Islandię.
Mianowicie, gdy w 2012, kiedy to Wizzair nie latał jeszcze z Polski do Keflaviku, ze swoim zdezelowanym mondziakiem płynąłem z Hirthals do Seydisfjordour. Na pokładzie była spora grupa niemieckich emerytów, w okolicach 7-8 krzyżyka. Jeden z panów widząc,że robię zdjęcie jednej z Wysp Owczych zapytał czy nie chce, aby mi zrobił zdjęcie na tle landszafciku. Z miłą chęcia. A rozmowa przebiegała następująco:
Aus Polen, aus Danzig (Gdańsk)
Danzig ist polnisch?!?!?
#opuszczona kurtyna #badumtss
:P
Pogoda taka jak na zdjęciach, tak więc niezmiennie - dzięki, Islandio ;) Na drugiej fotce jest WC, które znajdują się na kempingach. Innych udogodnień typu prysznice nie ma. Pozostaje więc orzeźwiająca kąpiel w strumykach/wodospadach bądź obranie drogi, która nie do końca jest po drodze z pełną higieną. U mnie zazwyczaj wygrywa złoty środek ;)
Miejscami szlak znika, więc warto mieć ze sobą dobrą mapę. Coraz więcej osób korzysta wyłącznie z wersji multimedialnej, ja polecam obie, z pierwszeństwem papierowej. Przez 2-3 godziny robimy off-road poza szlakiem, ale odnajdujemy go przed kluczową tego dnia przełęczą.W górach już chłodniej, wietrzniej, nieco mgliście. Sporo przejść po śniegu.
Druga część dnia to marsz po skarpie lekko w dół. Docelowo planujemy dość do Hlodavik i po raz pierwszy rozbić się na kempingu. Spodziewana większa liczba ludzi, bo trasa Hesteyri - Hlodavik - Hofn - Veileysurfjordour to "basic hike" na półwyspie. Na północnych brzegach Hornstrandiru można dostrzec sporo drewna które przypłynęło tu z Syberii. Nic, tylko się budować ;)
Przy kolejnej przełęczy po raz kolejny naszym oczom ukazują się piękne piaszczyste plaże.W oddali widać też camping Hlodavik.
Jesteśmy zmęczeni i czujemy w nogach głównie podejście spoza szlaku na początku dnia, dalej szło już się siłą inercji. Poza batonikami i czekoladą, którą posilamy się podczas marszu, z dobrodziejstw przyrody można jeść jagody (choć nie ma ich dużo) oraz szczaw.
Na kempingu około 20 osób oraz po raz pierwszy - bliskie spotkanie z lisami ;)
Generalnie są jak pieski, nie uciekają, nie boją się zbytnio ludzi i ewidentnie liczą na jedzenie. Kategorycznie zabronione jest jakiekolwiek dokarmianie. W lecie ich sierść ma brązowo - czarną barwę, w zimie logiczna zmiana na białą.Na Hornstrandirze żywią się głównie pisklętami oraz ptasią padliną.