Oczywiście Nepal jako kraj daleki i egzotyczny leżał w kręgu moich zainteresować, by zaimponować innym znajomym i nieznajomym. Odwiedziłem go przy okazji 3 miesięcznego tripa głównie po Sri Lance, ciut Indiach i właśnie Nepalu. Było to między styczniem, a kwietniem tego roku. Jako, że zaczynałem od Sri Lanki - loty z niej wszędzie są w miarę drogie. Oczywiście mogłem wybrać najtańsze przez Indie, ale jako, iż dosłownie kilka miesięcy przed moją wizytą powstała nowa linia lotnicza (bodaj 06.2016) o wspaniałej nazwie Himalaya Airlines stwierdziłem, że będzie czym się pochwalić na fotkach oraz na forum Fly4Free. No bo kto z Was moi drodzy leciał tą linią? No właśnie. Szpan musi być. I tak zaczęła się moja przygoda z Nepalem na bogato.
Szybki widok na miasto. Kathmandu, bo na nim się w tej części skupię jest bardzo rozległe, a zabudowa niska. W sumie w miarę ciężko się po nim poruszać. Ja spędziłem tam tydzień i po tygodniu zacząłem się ogarniać. Słyszałem opinię, że Kathmandu jest dobre na tydzień. Przez pierwsze kilka dni je ogarniasz, potem załapujesz o co tam chodzi, a po tygodniu chcesz z niego się wydostać, bo masz dosyć kurzu i hałasu. Czy tak jest nie mi oceniać. Ja postanowiłem zrobić sobie trip niczym Janusz podróży, a stolicę kraju traktować niczym elitarny Dubaj lub New York.
Jak już po krótce zapoznałem się z miastem, przecież nie będę zwiedzał - trzeba było ogarnąć milion dolców i wybrać się na szhoping.
Jakie miasto jest każdy widzi. Bulwar zachodzącego słońca, a wśród nich raj dla zakupoholików. Od lewa do prawa, od góry na dół same sklepy. Dobrze, że miliony w kieszeni, można szaleć.
Nie brakuje sklepów znanych marek. To, że nie są Wam znane, nie znaczy, że nie są modne
:)
Jak już udowodniłem, Kathmandu jest rajem dla zakupoholików. Na moje potwierdzenie nawet znaki drogowe potwierdzają, iż trzeba uważać na turystów załadowanych torbami prosto ze sklepów.
Może nie każdy wie, w sumie przecież nie musi, ale dość istotnym momentem w najnowszej historii miasta jest ostatnie, bardzo silne (7.8 richtera) trzęsienie ziemi z 2015. Bardzo duża część miasta została zniszczona. Wielu turystów od tego czasu ma mały problem z przemieszczaniem się po mieście, gdyż z części dróg nie zdążono uprzątnąć jeszcze gruzów....Wiele budynków o znacznej wartości zostało uszkodzonych, a pewne zabytki zniszczone bezpowrotnie. Pewnie część to zasmuci, gdyż mniej zdjęć do pokazywania przecież tym i tak już zazdrosnym znajomym.
Jako typowy turysta się nachodziłem, no to przyszła pora na obiad. Hiltona nie znalazłem, ale coś w tej samej klasie trafiłem i udałem się na posiłek. Litrowy browar i lokalne pierogi - czego chcieć więcej. W sumie Tonbga - napój alkoholowy przyrządzany z prosa to tak na prawdę nie wiadomo czy to piwo czy wino. W sumie w smaku coś pomiędzy. Pierogi to chyba narodowe danie Nepalu...od razu poczułem więź z miejscowymi. Niby tam nazywają się Momo...ale nas Polaków nie oszukacie.
Jak przystało na bogacza koniecznym było również pojawienie się na jeden z elitarnych imprez organizowanych w mieście. Było to wesele jednej z tutejszych gwiazd...tzn. nie wiem kim była, ale wyglądała nieźle. I to nie było tak, że mnie nie zaprosili. Znane twarze takie jak moja po prostu są wpuszczane, nie potrzebują zaproszeń.
Z tego co mi wiadomo - nie są to potwierdzone źródła zjechała się cała śmietanka towarzyska stolicy. Widać to po limuzynach. BMW i Mercedesów nie ma tam zbyt wielu, bo drogi pewnie za wąskie. Tak czy inaczej są najlepsze możliwe auta.
Na imprezie jak to elita, nie pobyłem zbyt długo...pokazałem się, porobili mi zdjęcia i pojechałem do hotelu. W następnej części, o ile będziecie zainteresowani dalszymi losami wizyty w Nepalu pokażę jeziora, góry i inne turystyczne bajery dla multimilionerów.@namteH generalnie tam i ziemniaków i mango raczej nie za wiele. Aczkolwiek może są pod jakąś przykrywką. Ja to mówi jeden z dowcipów w różnych miejscach na te same rzeczy mówi się inaczej np. w Warszawie są ziemniaki, w Poznaniu pyry, w Radomiu deser, to może i w Nepalu mają jakąś swoją nazwę
:D
@julk1 na dniach siądę i będę kontynuował opowieści dziwnej treści
;)W Kathmandu posiedziałem tydzień. Pozałatwiało się sprawy z prezydentem oraz wszelaką elitą. Teraz jak to multimilioner trzeba było mniej oficjalne spędzić troszkę czasu w głównym kurorcie kraju. Tam gdzie cumują jachty, uprawia się sporty, a wszelakie osobistości przyjeżdzają się zabawić i poimprezować. Udałem się więc do Pokhary, by spędzić tam kolejne tygodnie. Podróż ze stolicy zajmuje około 7 godzin mimo, iż odległość to tylko 200 km. Miałem wziąć prywatny jet, ale akurat było zbyt pochmurno na start. Cóż pozostał busik.
Centrum turystyczne - tam oczywiście musiałem się zjawić -położone jest wzdłuż brzegu słynnego jeziora Phewa Lake. Jakby nie patrzeć deptak jest pełen sklepów i restauracji, ale wpierw wybrałem się do portu, gdzie już oczekiwał na mnie własny jacht.
Generalnie to nie tak, że nie było żadnego silnika. To też nie tak, że szkoda nam było kasy na ochotników do wiosłowania, których tam wielu do wynajęcia. Po prostu jako, że dbamy o środowisko oraz własną kondycję postanowiliśmy wiosłować sami......No dobra...w sumie na zdjęciu widać, że wiosłowała moja kochana dziewczyna....no ale przecież ja w tym czasie musiałem się skupić na nawigacji...
:?
Naszym celem była posiadłość po drugiej stronie jeziora. Znajdowała się na samym szczycie, więc czekała nas jeszcze 45 minutowa wędrówka na górę. Peace Stupa, bo o niej mowa może nie do końca jest moją willą, no ale znam sławnego gościa, który tam urzęduje. Może o nim słyszeliście. Buddha - bardzo przyjemno ziomek. Zawsze imponowało mi to ile złota na sobie potrafi nosić. Najdalsi krewni w Rosji nie daliby rady, a ten proszę. Złoty chłop z niego.
O pustym żołądku chodzić się nie da, tym bardziej, że czekała nas jeszcze droga powrotna. Wybraliśmy się do jednej z najlepszych tamtejszych restauracji. Żarcie takie sobie, ale kto chodzi do restauracji na jedzenie? Na pewno nie ja. Jedzenie zjesz i po sprawie...a takie foteczki przy stole z takim widokiem....ulalal zostaną w pamięci na długo, a i przecież kolejna rzecz jaką mogę zaimponować znajomym chwaląc się po powrocie.
Jeśli już o jedzeniu mowa...oczywiście jestem związany z polską kuchnią dlatego zamówiłem pierogi i placka z mięsem mielonym. Tutaj nazywa się to jakoś inaczej...ale wiecie co kraj to obyczaj. Pierogi i placek jak się patrzy.
W ogóle ciekawostka....w Nepalu jest bardzo wielu Tybetańczyków. Ostatnio dzieje się na tym terenie coraz gorzej za sprawą Chińczyków dlatego coraz więcej tej nacji imigruje w poszukiwaniu spokoju. W Nepalu są bardzo mile widziani (choć nie oficjalnie, ze względu na obawy od popsucia relacji rządu Nepalskiego z Chinami). Można znaleźć dużo tybetańskich restauracji jak i samych tybetańczyków.
Jako, że wakacje w pełni, a ja przecież jeszcze się nie uchlałem udałem się w poszukiwaniu dobrego alko. Jako, że pijam trunki tylko najwyższego sortu wybrałem lokalny rum. Tzn. nie do końca lokalny, bo firma hinduska, ale za to rozlewany na miejscu. I uwaga...kojarzycie ten smak lokalnych sikaczy, które się pije, bo przecież trzeba spróbować tubylczej kultury? To nie to...Ten rum jest na prawdę świetny! Na prawdę polecam każdemu kto będzie w Nepalu czy Indiach. Old Monk - ten znacznie lepszy niż Khukri, równie dostępny w prawie każdym sklepie. Cena? Bogacze nie patrzą na ceny, ale przecież nie każdy może się bawić tak jak ja. Ok 40 zł za litr
:)
Jeśli natomiast ktoś ma ochotę na piwo to nawet spory wybór lokalnych. Mi najbardziej podeszła Gorkha. Natomiast co mnie zdziwiło jednym z najczęściej tam występujących jest hiszpański San Miguel, drugim zaś - czym byłem wręcz zszokowany - duński Tuborg. I teraz ostrzeżenie dla miłośników złotego trunku. Gdy zobaczysz na wystawie piwo zdecydowanie najfajniejsze pod względem marketingowym o nazwie Everest. Pomyślisz - wow - jestem w Nepalu jakże mam nie spróbować piwa o takiej nazwie?! No właśnie więc będziesz kolejnym durniem takim jak ja, który na to poleci. Najgorsze piwo ever. serio. Obstawiam, że nie ma osoby, która kupiła je po raz drugi. Choć wróć...na pewno się tacy znaleźli.
W Pokharze odechciało mi się już trochę szopingu. I to nawet nie dlatego, że ceny jako to wszędzie w Nepalu bardzo niskie. Nawet nie dlatego, że już nakupowałem milion mało przydatnych rzeczy tylko po to, żeby wcisnąć coś rodzinie i znajomym po powrocie. Po prostu w Pokharze można natknąć się na jakoś taką dziką ochronę przed sklepami. No powiem Wam, że bydło na bramkach w klubie to ja już widziałem...ale przed jubilerem pierwszy raz jak Boga kocham....
Zdecydowanie co jest przyjemne w odbiorze miasta jak i całego kraju, to że w moim odbiorze ludzie nie są w ogóle nachalni w porównaniu z większą częścią tej części Azji. Są kolorowi, przyjemnie nastawieni i bardzo pozytywni. Często nie mają nic, bieda straszna, a pozytywności jednego starczyło, by dla 10ciu w Europie.
Generalnie wszystko by było fajnie i przyjemnie, gdyby nie poszła plota o moim przyjeździe do miasta. Od rana zaczęły ruszać kordony ludzi wraz z orkiestrą, by nas przywitać. Potem mówili, że to jakaś para brała ślub...stąd ten pochód...ale przecież mnie nie nabiorą...
8-)
Cóż jako, że dość już mam trochę zgiełku i tłumu postanowiłem ruszyć w mniej cywilizowane tereny. No i zobaczyć trochę gór...podobno te w Nepalu są całkiem przyjemne. Ale to w następnej części
;)@macq91 dzięki za miłe słowa
:) Everest do zdjęć nadaje się perfekcyjnie....ale lepiej nie otwierać, żeby nie psuć czaru butelki
:DNo tak w Nepalu są góry. Coś tam słyszałem, że Himalaje są wysokie i podobno ładne. No przecież trzeba było porobić pare fotek, żeby znajomi nie dogryźli mi, że byłem tam i nie widziałem ośnieżonych szczytów. No ale hola hola....przecież leniwy bogacz nie będzie wtryniał się na piechotę na żadne szczyty czy tym bardziej na kilku, kilkunasto dniowe trekingi. O co to to nie! Dlatego ruszyłem główką i postanowiłem ruszyć na Sarangkot - wzgórze nieopodal Pokhary. Po 3 godzinkach treku można dotrzeć na szczyt z którego przy dobrej widoczności będzie można zobaczyć panoramę Himalajów wraz z wymarzonym ośmiotysięcznikiem. No cóż...głupi liczy na szczęście więc w drogę.
ambush twoja relacja to prawdziwa ambush (zasadzka), ale bardzo miła. Wybrałeś bowiem relację ze "zwykłych" miejsc, ale jakże ciekawych. Odpowiada mi też Twój humor. Czekam na dalszą relacje w takim "klimacie".
@namteH generalnie tam i ziemniaków i mango raczej nie za wiele. Aczkolwiek może są pod jakąś przykrywką. Ja to mówi jeden z dowcipów w różnych miejscach na różne rzeczy mówi się inaczej np. w Warszawie są ziemniaki, w Poznaniu pyry, w Radomiu deser, to może i w Nepalu mają jakąś swoją nazwę
:D @julk1 na dniach siądę i będę kontynuował opowieści dziwnej treści
;)
byłem w nepalu 2 lata temu i jedyne co moge powiedzieć to że za szybko się tam znalazłem...
ciężko będzie znaleźć ciekawszy i piękniejszy kierunek podróży...
widoki mega ludzie super
kathmandu pokhara EBC kalapattar zaliczone...
na sto pro tam wrócę:-)
byłem w nepalu 2 lata temu i jedyne co moge powiedzieć to że za szybko się tam znalazłem...
ciężko będzie znaleźć ciekawszy i piękniejszy kierunek podróży...
widoki mega ludzie super
kathmandu pokhara EBC kalapattar zaliczone...
na sto pro tam wrócę:-)
@Pinezkiz3city czy będzie nominacja czy nie, czy będzie doceniona czy nie....najważniejsze to, żeby paru osobom pojawił się uśmiech na twarzy czytając ten tekst podczas tych jesiennych wieczorów
:)
ekstra relacja. co do tego Everestu to potwierdzam - pierwsze piwo w moim życiu którego nie dopiłem:) czy autor planuje powrót o Nepali i tekk w rejony everestu?
haha no ten browar Everest to jedna z zabawniejszych anegdotek...paskudztwo jakich mało. Tak zmarnować taki marketingowy potencjał :pCo do EBC takie pomysły są....ale po głowie bardziej chodzi chyba Mustang...
:)
@Tom K daj znać jak przeczytasz, bo tym razem miałem zamiar stworzyć relację troszkę mniej na poważnie
;) i ciekaw jestem odbioru jak ten humor się tutaj przyjmie
;) p.s. a co do fotki - fajnie trafiłeś - to też jedna z kilku moich ulubionych fotek z tego wyjazdu.
Szybki widok na miasto. Kathmandu, bo na nim się w tej części skupię jest bardzo rozległe, a zabudowa niska. W sumie w miarę ciężko się po nim poruszać. Ja spędziłem tam tydzień i po tygodniu zacząłem się ogarniać. Słyszałem opinię, że Kathmandu jest dobre na tydzień. Przez pierwsze kilka dni je ogarniasz, potem załapujesz o co tam chodzi, a po tygodniu chcesz z niego się wydostać, bo masz dosyć kurzu i hałasu. Czy tak jest nie mi oceniać. Ja postanowiłem zrobić sobie trip niczym Janusz podróży, a stolicę kraju traktować niczym elitarny Dubaj lub New York.
Jak już po krótce zapoznałem się z miastem, przecież nie będę zwiedzał - trzeba było ogarnąć milion dolców i wybrać się na szhoping.
Jakie miasto jest każdy widzi. Bulwar zachodzącego słońca, a wśród nich raj dla zakupoholików. Od lewa do prawa, od góry na dół same sklepy. Dobrze, że miliony w kieszeni, można szaleć.
Nie brakuje sklepów znanych marek. To, że nie są Wam znane, nie znaczy, że nie są modne :)
Jak już udowodniłem, Kathmandu jest rajem dla zakupoholików. Na moje potwierdzenie nawet znaki drogowe potwierdzają, iż trzeba uważać na turystów załadowanych torbami prosto ze sklepów.
Może nie każdy wie, w sumie przecież nie musi, ale dość istotnym momentem w najnowszej historii miasta jest ostatnie, bardzo silne (7.8 richtera) trzęsienie ziemi z 2015. Bardzo duża część miasta została zniszczona. Wielu turystów od tego czasu ma mały problem z przemieszczaniem się po mieście, gdyż z części dróg nie zdążono uprzątnąć jeszcze gruzów....Wiele budynków o znacznej wartości zostało uszkodzonych, a pewne zabytki zniszczone bezpowrotnie. Pewnie część to zasmuci, gdyż mniej zdjęć do pokazywania przecież tym i tak już zazdrosnym znajomym.
Jako typowy turysta się nachodziłem, no to przyszła pora na obiad. Hiltona nie znalazłem, ale coś w tej samej klasie trafiłem i udałem się na posiłek. Litrowy browar i lokalne pierogi - czego chcieć więcej. W sumie Tonbga - napój alkoholowy przyrządzany z prosa to tak na prawdę nie wiadomo czy to piwo czy wino. W sumie w smaku coś pomiędzy. Pierogi to chyba narodowe danie Nepalu...od razu poczułem więź z miejscowymi. Niby tam nazywają się Momo...ale nas Polaków nie oszukacie.
Jak przystało na bogacza koniecznym było również pojawienie się na jeden z elitarnych imprez organizowanych w mieście. Było to wesele jednej z tutejszych gwiazd...tzn. nie wiem kim była, ale wyglądała nieźle. I to nie było tak, że mnie nie zaprosili. Znane twarze takie jak moja po prostu są wpuszczane, nie potrzebują zaproszeń.
Z tego co mi wiadomo - nie są to potwierdzone źródła zjechała się cała śmietanka towarzyska stolicy. Widać to po limuzynach. BMW i Mercedesów nie ma tam zbyt wielu, bo drogi pewnie za wąskie. Tak czy inaczej są najlepsze możliwe auta.
Na imprezie jak to elita, nie pobyłem zbyt długo...pokazałem się, porobili mi zdjęcia i pojechałem do hotelu.
W następnej części, o ile będziecie zainteresowani dalszymi losami wizyty w Nepalu pokażę jeziora, góry i inne turystyczne bajery dla multimilionerów.@namteH generalnie tam i ziemniaków i mango raczej nie za wiele. Aczkolwiek może są pod jakąś przykrywką. Ja to mówi jeden z dowcipów w różnych miejscach na te same rzeczy mówi się inaczej np. w Warszawie są ziemniaki, w Poznaniu pyry, w Radomiu deser, to może i w Nepalu mają jakąś swoją nazwę :D
@julk1 na dniach siądę i będę kontynuował opowieści dziwnej treści ;)W Kathmandu posiedziałem tydzień. Pozałatwiało się sprawy z prezydentem oraz wszelaką elitą. Teraz jak to multimilioner trzeba było mniej oficjalne spędzić troszkę czasu w głównym kurorcie kraju. Tam gdzie cumują jachty, uprawia się sporty, a wszelakie osobistości przyjeżdzają się zabawić i poimprezować. Udałem się więc do Pokhary, by spędzić tam kolejne tygodnie. Podróż ze stolicy zajmuje około 7 godzin mimo, iż odległość to tylko 200 km. Miałem wziąć prywatny jet, ale akurat było zbyt pochmurno na start. Cóż pozostał busik.
Centrum turystyczne - tam oczywiście musiałem się zjawić -położone jest wzdłuż brzegu słynnego jeziora Phewa Lake. Jakby nie patrzeć deptak jest pełen sklepów i restauracji, ale wpierw wybrałem się do portu, gdzie już oczekiwał na mnie własny jacht.
Generalnie to nie tak, że nie było żadnego silnika. To też nie tak, że szkoda nam było kasy na ochotników do wiosłowania, których tam wielu do wynajęcia. Po prostu jako, że dbamy o środowisko oraz własną kondycję postanowiliśmy wiosłować sami......No dobra...w sumie na zdjęciu widać, że wiosłowała moja kochana dziewczyna....no ale przecież ja w tym czasie musiałem się skupić na nawigacji... :?
Naszym celem była posiadłość po drugiej stronie jeziora. Znajdowała się na samym szczycie, więc czekała nas jeszcze 45 minutowa wędrówka na górę. Peace Stupa, bo o niej mowa może nie do końca jest moją willą, no ale znam sławnego gościa, który tam urzęduje. Może o nim słyszeliście. Buddha - bardzo przyjemno ziomek. Zawsze imponowało mi to ile złota na sobie potrafi nosić. Najdalsi krewni w Rosji nie daliby rady, a ten proszę. Złoty chłop z niego.
O pustym żołądku chodzić się nie da, tym bardziej, że czekała nas jeszcze droga powrotna. Wybraliśmy się do jednej z najlepszych tamtejszych restauracji. Żarcie takie sobie, ale kto chodzi do restauracji na jedzenie? Na pewno nie ja. Jedzenie zjesz i po sprawie...a takie foteczki przy stole z takim widokiem....ulalal zostaną w pamięci na długo, a i przecież kolejna rzecz jaką mogę zaimponować znajomym chwaląc się po powrocie.
Jeśli już o jedzeniu mowa...oczywiście jestem związany z polską kuchnią dlatego zamówiłem pierogi i placka z mięsem mielonym. Tutaj nazywa się to jakoś inaczej...ale wiecie co kraj to obyczaj. Pierogi i placek jak się patrzy.
W ogóle ciekawostka....w Nepalu jest bardzo wielu Tybetańczyków. Ostatnio dzieje się na tym terenie coraz gorzej za sprawą Chińczyków dlatego coraz więcej tej nacji imigruje w poszukiwaniu spokoju. W Nepalu są bardzo mile widziani (choć nie oficjalnie, ze względu na obawy od popsucia relacji rządu Nepalskiego z Chinami). Można znaleźć dużo tybetańskich restauracji jak i samych tybetańczyków.
Jako, że wakacje w pełni, a ja przecież jeszcze się nie uchlałem udałem się w poszukiwaniu dobrego alko. Jako, że pijam trunki tylko najwyższego sortu wybrałem lokalny rum. Tzn. nie do końca lokalny, bo firma hinduska, ale za to rozlewany na miejscu. I uwaga...kojarzycie ten smak lokalnych sikaczy, które się pije, bo przecież trzeba spróbować tubylczej kultury? To nie to...Ten rum jest na prawdę świetny! Na prawdę polecam każdemu kto będzie w Nepalu czy Indiach. Old Monk - ten znacznie lepszy niż Khukri, równie dostępny w prawie każdym sklepie. Cena? Bogacze nie patrzą na ceny, ale przecież nie każdy może się bawić tak jak ja. Ok 40 zł za litr :)
Jeśli natomiast ktoś ma ochotę na piwo to nawet spory wybór lokalnych. Mi najbardziej podeszła Gorkha. Natomiast co mnie zdziwiło jednym z najczęściej tam występujących jest hiszpański San Miguel, drugim zaś - czym byłem wręcz zszokowany - duński Tuborg. I teraz ostrzeżenie dla miłośników złotego trunku. Gdy zobaczysz na wystawie piwo zdecydowanie najfajniejsze pod względem marketingowym o nazwie Everest. Pomyślisz - wow - jestem w Nepalu jakże mam nie spróbować piwa o takiej nazwie?! No właśnie więc będziesz kolejnym durniem takim jak ja, który na to poleci. Najgorsze piwo ever. serio. Obstawiam, że nie ma osoby, która kupiła je po raz drugi. Choć wróć...na pewno się tacy znaleźli.
W Pokharze odechciało mi się już trochę szopingu. I to nawet nie dlatego, że ceny jako to wszędzie w Nepalu bardzo niskie. Nawet nie dlatego, że już nakupowałem milion mało przydatnych rzeczy tylko po to, żeby wcisnąć coś rodzinie i znajomym po powrocie. Po prostu w Pokharze można natknąć się na jakoś taką dziką ochronę przed sklepami. No powiem Wam, że bydło na bramkach w klubie to ja już widziałem...ale przed jubilerem pierwszy raz jak Boga kocham....
Zdecydowanie co jest przyjemne w odbiorze miasta jak i całego kraju, to że w moim odbiorze ludzie nie są w ogóle nachalni w porównaniu z większą częścią tej części Azji. Są kolorowi, przyjemnie nastawieni i bardzo pozytywni. Często nie mają nic, bieda straszna, a pozytywności jednego starczyło, by dla 10ciu w Europie.
Generalnie wszystko by było fajnie i przyjemnie, gdyby nie poszła plota o moim przyjeździe do miasta. Od rana zaczęły ruszać kordony ludzi wraz z orkiestrą, by nas przywitać. Potem mówili, że to jakaś para brała ślub...stąd ten pochód...ale przecież mnie nie nabiorą... 8-)
Cóż jako, że dość już mam trochę zgiełku i tłumu postanowiłem ruszyć w mniej cywilizowane tereny. No i zobaczyć trochę gór...podobno te w Nepalu są całkiem przyjemne. Ale to w następnej części ;)@macq91 dzięki za miłe słowa :) Everest do zdjęć nadaje się perfekcyjnie....ale lepiej nie otwierać, żeby nie psuć czaru butelki :DNo tak w Nepalu są góry. Coś tam słyszałem, że Himalaje są wysokie i podobno ładne. No przecież trzeba było porobić pare fotek, żeby znajomi nie dogryźli mi, że byłem tam i nie widziałem ośnieżonych szczytów. No ale hola hola....przecież leniwy bogacz nie będzie wtryniał się na piechotę na żadne szczyty czy tym bardziej na kilku, kilkunasto dniowe trekingi. O co to to nie! Dlatego ruszyłem główką i postanowiłem ruszyć na Sarangkot - wzgórze nieopodal Pokhary. Po 3 godzinkach treku można dotrzeć na szczyt z którego przy dobrej widoczności będzie można zobaczyć panoramę Himalajów wraz z wymarzonym ośmiotysięcznikiem. No cóż...głupi liczy na szczęście więc w drogę.