Któregoś pięknego dnia wpadłam na pomysł, żeby odwiedzić nowych znajomych w Mainz. Sprawdziłam bilety z Wrocławia do Frankfurtu – Lufthansa życzyła sobie ok. 100 EUR. No nie, nie ma opcji! Następnego dnia rano przypomniało mi się, że przecież jakoś ostatnio Ryanair uruchomił połączenie z Krakowa na główne lotnisko we Frankfurcie. Mogłam wykorzystać tylko jakiś weekend we wrześniu – i tu Azair przyszedł z pomocą. Bilety kupiłam za 110, ale PLN.
:) Polski Bus też się znalazł od ręki. A później wybuchła afera z anulowaniem lotów przez Ryanaira. Przez 3 dni czekałam jak na wyrok, ale udało się, polecę!
W piątek z samego rana spakowałam się na dworzec i pojechałam do Krakowa. Ponieważ wszystko poszło zgodnie z planem, miałam jeszcze ok. 3,5h na spacer po Krakowie, ale niestety pogoda nie sprzyjała zdjęciom – paskudnie mżyło i trochę wiało. Przyjemniej siedziało się na kawie w Glonojadzie, czy na pierogach w TUbarze (dawno nie jadłam takich dobrych pierogów ze szpinakiem!). Miałam cały czas nadzieję, że Moguncja przywita mnie zgoła innym klimatem. Samolot nie miał opóźnień, mój gospodarz odebrał mnie z lotniska, a w drodze do mieszkania dowiedziałam się o planach na czas mojej wizyty – pierwszy wyjazd od niepamiętamkiedy, do którego nie przyłożyłam ręki!
:D
Pobudka w sobotę była dość wcześnie jak na urlop, ale o 8:30 musieliśmy wychodzić. Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do Rüdesheim am Rhein. O poranku miasteczko było jeszcze senne, kawiarnie się dopiero otwierały, a nad Renem rozpościerała się jeszcze senna mgiełka.
Poszliśmy od razu po bilety i wskoczyliśmy w kolejkę linową na wzgórza. Kilka minut jazdy pozwoliło złapać nastrój na cały czas trwania naszej wycieczki - jest uroczo.
Wprawdzie jest już po zbiorach, ale winne krzewy i tak prezentują się jak mała armia, stojąc w rządkach.
Z kolejki przeszliśmy pod monument, który jest upamiętnieniem zjednoczenia Niemiec. Usłyszałam przy okazji ciekawą historię tego miejsca – w dużym skrócie brzmiała ona mniej więcej tak: otóż niejaki Otto von Bismarck tak długo prowokował Francuzów, że ci w końcu zdecydowali się na atak. Biedni Niemcy musieli się więc bronić – i tak doszło do wojny, którą wygrali i która doprowadziła do zjednoczenia landów. Monument powstał dla upamiętnienia tych wydarzeń, a statua wolności (Germania) ustawiona jest tak, aby patrzeć w stronę Francji i przypominać im o tym zwycięstwie, jednocześnie zniechęcając do kolejnych ataków, gdyby kiedyś znowu im się zachciało.
;)
Skierowaliśmy się dalej na trasę zwiedzania. Na końcu ścieżki, po lewej stronie od Germanii, tuż przy lasku jest kolisty wyasfaltowany placyk – w tym miejscu dawniej zawracały powozy z arystokracją, która przyjeżdżała na wzgórze. My poszliśmy dalej w ten las, dokładnie tu jest nasza trasa.
:)
Po drodze minęliśmy jakieś ruiny, następnie dziwną budowlę z przyjemnością w nazwie i kilka punktów widokowych na Dolinę Renu.
Z drugiej strony lasku czekał na nas wyciąg krzesełkowy, który zabrał nas na dół, na nabrzeże.
Stamtąd, w samo południe, odpłynęliśmy jakąś łajbą, która w 10 minut przeprawiła nas na drugi brzeg i wysadziła pod zamkiem Rheinstein. W międzyczasie zaczęło się wypogadzać, a słońce zaczynało nawet przygrzewać.
Jeden z tarasów był zamknięty dla zwiedzających, bo właśnie odbywał się ślub jakiejś włoskiej pary. Ale można było się wdrapać na wyższe tarasy i wieżyczkę zamku, skąd rozpościerały się równie piękne widoki. Przy zamku działa również restauracja, a sam zamek dysponuje swoją malutką winnicą, z której można zakupić butelkę wina (19 EUR).
Kiedy opuściliśmy stare mury i wróciliśmy na nabrzeże, żeby wrócić tą samą łajbą do Rüdesheim am Rhein, stałam już tylko w krótkim rękawku, ciesząc się ciepłymi promieniami słońca. Powrót stateczkiem trwał ok. 50 minut.
W połowie drogi minął nas 100-letni Goethe. Po Renie wiosłowali też kajakarze i miłośnicy górskich pontonów. Przy okazji dowiedziałam się, że Ren jest głównym kanałem dostaw paliwa lotniczego do Frankfurtu – kiedy kilka lat temu region nawiedziła susza, mieli ogromny problem i podobno rozważano nawet anulowanie części lotów.
W drodze powrotnej zwiedziliśmy też rodzinną wioskę mojego gospodarza, Hallgarten. Przede wszystkim jednak pojechaliśmy tam, żeby sprawdzić, jak się miewa Oskar i jego rodzina.
:)
Pod wieczór wróciliśmy do Moguncji i pojechaliśmy do centrum. Tam czekała na nas druga grupa znajomych, razem z którymi poszliśmy na kolację.
Informacje praktyczne: do Rüdesheim am Rhein można dojechać pociągiem, ale wg miejscowych jednak lepiej mieć samochód; parkingi są płatne, ale można znaleźć inne miejsca - my parkowaliśmy gdzieś na uboczu w jakiejś ślepej alejce za free, tuż obok płatnego parkingu
:) Noclegi i transport akurat miałam za free, więc nie pomogę w kwestii tych kosztów. Loty - 110zł, Polski Bus - 40zł, bilet Romantik Tour - 18 eur (w cenie: kolejka linowa na wzgórze, wyciąg krzesełkowy na dół, przeprawa przez rzekę, wejście na zamek, na koniec powrót statkiem do punktu startu), więcej szczegółów tu: http://www.seilbahn-ruedesheim.de/en/se ... antiktour/ Kolację jedliśmy w tym browarze http://www.eisgrub.de/#Meals - nie jestem fanem piwa, ale to naprawdę było świetne! Jedzenie też.
Swojskie klimaty
:-)Podrzucę trochę z moich doświadczeń:Ta rada miejscowych odnośnie samochodu to chyba jakaś dziwna jest. Parkingi w dolinie Renu są raczej średnio dostępne i często płatne. No i wina nie za dużo można wypić a październik to czas na federweiser - smakuje to cudo jak sok z winogron ale ma pod 10% i nieźle trzepie. Dojazd pociągiem z lotniska, Mainz czy Frankfurtu jest banalnie prosty i w miarę szybki, na więcej osób bilet dzielony będzie kosztował porównywalnie do parkingu. A najlepiej to zwiedzać te okolice na rowerze. Tak pustego Rudesheimu jak na zdjęciach to dawno nie widziałem. Trzeba pamiętać, że w ciągu dnia a szczególnie w weekendy turystów jest tam niestety sporo, włączając w to Azjatów (mają to chyba w swoim Top 10 rzeczy do zobaczenia w Niemczech).
Podobała mi się relacja, a jeszcze bardziej zdjęcia.Szczególnie warte pamięci jest zdjęcie z butelkami wina i nalepka na nich z napisem "Oszczędzaj wodę, pij Rieslinga".
:lol: Reklama dźwignią handlu...
@pbak Popraw mnie Ty lub ktoś inny, jeśli jestem w błędzie - pomiędzy wioskami nie jeżdżą autobusy, jest tylko pociąg. Jego częstotliwości nie znam, ale mieszkańcy się skarżą, że za bardzo hałasuje i regularnie protestują przeciwko tej trasie (albo są za ograniczeniem połączeń, albo za likwidacją). No i np. do takiego Hallgarten pociąg już nie dojeżdża, jak i do paru innych. Być może stąd rada, żeby jednak przemieszczać się samochodem. Rowerem też jak najbardziej - wzdłuż rzeki ciągną się kilometrowe ścieżki rowerowe. @firley7 Są też tańsze bilety, ten nasz był akurat full wersją, ale naprawdę było warto.
Pociagi jezdza po obu stronach Renu, z tego co widze na stronie DB to co pol godziny, wiec nie jest tak zle. Raczej nie sadze, zeby ta trase zamkneli, Niemcom wszystko halasuje ale z postepem walczyc ciezko. Autobusami w okolicy nie jezdzilem ale ich siec wydaje sie byc raczej spora, choc niektore moga jezdzic tylko w dni robocze / szkolne. http://www.r-t-v.de/data/Fahrplaene_201 ... n-2017.pdf
A później wybuchła afera z anulowaniem lotów przez Ryanaira. Przez 3 dni czekałam jak na wyrok, ale udało się, polecę!
W piątek z samego rana spakowałam się na dworzec i pojechałam do Krakowa. Ponieważ wszystko poszło zgodnie z planem, miałam jeszcze ok. 3,5h na spacer po Krakowie, ale niestety pogoda nie sprzyjała zdjęciom – paskudnie mżyło i trochę wiało. Przyjemniej siedziało się na kawie w Glonojadzie, czy na pierogach w TUbarze (dawno nie jadłam takich dobrych pierogów ze szpinakiem!). Miałam cały czas nadzieję, że Moguncja przywita mnie zgoła innym klimatem. Samolot nie miał opóźnień, mój gospodarz odebrał mnie z lotniska, a w drodze do mieszkania dowiedziałam się o planach na czas mojej wizyty – pierwszy wyjazd od niepamiętamkiedy, do którego nie przyłożyłam ręki! :D
Pobudka w sobotę była dość wcześnie jak na urlop, ale o 8:30 musieliśmy wychodzić. Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do Rüdesheim am Rhein. O poranku miasteczko było jeszcze senne, kawiarnie się dopiero otwierały, a nad Renem rozpościerała się jeszcze senna mgiełka.
Poszliśmy od razu po bilety i wskoczyliśmy w kolejkę linową na wzgórza. Kilka minut jazdy pozwoliło złapać nastrój na cały czas trwania naszej wycieczki - jest uroczo.
Wprawdzie jest już po zbiorach, ale winne krzewy i tak prezentują się jak mała armia, stojąc w rządkach.
Z kolejki przeszliśmy pod monument, który jest upamiętnieniem zjednoczenia Niemiec. Usłyszałam przy okazji ciekawą historię tego miejsca – w dużym skrócie brzmiała ona mniej więcej tak: otóż niejaki Otto von Bismarck tak długo prowokował Francuzów, że ci w końcu zdecydowali się na atak. Biedni Niemcy musieli się więc bronić – i tak doszło do wojny, którą wygrali i która doprowadziła do zjednoczenia landów. Monument powstał dla upamiętnienia tych wydarzeń, a statua wolności (Germania) ustawiona jest tak, aby patrzeć w stronę Francji i przypominać im o tym zwycięstwie, jednocześnie zniechęcając do kolejnych ataków, gdyby kiedyś znowu im się zachciało. ;)
Skierowaliśmy się dalej na trasę zwiedzania. Na końcu ścieżki, po lewej stronie od Germanii, tuż przy lasku jest kolisty wyasfaltowany placyk – w tym miejscu dawniej zawracały powozy z arystokracją, która przyjeżdżała na wzgórze. My poszliśmy dalej w ten las, dokładnie tu jest nasza trasa. :)
Po drodze minęliśmy jakieś ruiny, następnie dziwną budowlę z przyjemnością w nazwie i kilka punktów widokowych na Dolinę Renu.
Z drugiej strony lasku czekał na nas wyciąg krzesełkowy, który zabrał nas na dół, na nabrzeże.
Stamtąd, w samo południe, odpłynęliśmy jakąś łajbą, która w 10 minut przeprawiła nas na drugi brzeg i wysadziła pod zamkiem Rheinstein. W międzyczasie zaczęło się wypogadzać, a słońce zaczynało nawet przygrzewać.
Jeden z tarasów był zamknięty dla zwiedzających, bo właśnie odbywał się ślub jakiejś włoskiej pary. Ale można było się wdrapać na wyższe tarasy i wieżyczkę zamku, skąd rozpościerały się równie piękne widoki. Przy zamku działa również restauracja, a sam zamek dysponuje swoją malutką winnicą, z której można zakupić butelkę wina (19 EUR).
Kiedy opuściliśmy stare mury i wróciliśmy na nabrzeże, żeby wrócić tą samą łajbą do Rüdesheim am Rhein, stałam już tylko w krótkim rękawku, ciesząc się ciepłymi promieniami słońca. Powrót stateczkiem trwał ok. 50 minut.
W połowie drogi minął nas 100-letni Goethe. Po Renie wiosłowali też kajakarze i miłośnicy górskich pontonów. Przy okazji dowiedziałam się, że Ren jest głównym kanałem dostaw paliwa lotniczego do Frankfurtu – kiedy kilka lat temu region nawiedziła susza, mieli ogromny problem i podobno rozważano nawet anulowanie części lotów.
W drodze powrotnej zwiedziliśmy też rodzinną wioskę mojego gospodarza, Hallgarten. Przede wszystkim jednak pojechaliśmy tam, żeby sprawdzić, jak się miewa Oskar i jego rodzina. :)
Pod wieczór wróciliśmy do Moguncji i pojechaliśmy do centrum. Tam czekała na nas druga grupa znajomych, razem z którymi poszliśmy na kolację.