A jeśli ta międzyplanetarna podróż nie pozbawiła Was całkiem sił, to jedziemy jeszcze do portu na Play Blanca i z Lanzarote przeprawiamy się promem na Fuerteventurę.Tutaj będziemy przez chwilę podglądać te bardziej i mniej dzikie zwierzęta w trakcie polowania (ewentualnie sępienia na turystach),
wspinać się na klify do latarni morskiej,
a następnie miniemy kilka kolorowych domków,
białych kościółków, wiatraków,
deptak w stolicy i tamtejszą plażę.
I pojedziemy znowu tam, gdzie prawie nie ma ludzi.
Na koniec, prosto z gór wracamy nad morze, ostatni raz spojrzeć na 15 odcieni niebieskiego.
;)
W rolach głównych wystąpiły: Lanzarote – Arrecife, Jardín de Cactus, Orzola, Teguise, Caleta de Famara, Salinas de Janubio, Los Hervideros, El Golfo, Montañas del Fuego Fuerteventura – Caleta de Fuste, Salinas del Carmen, Faro de La Entallada, Las Playitas, Playa Cofete, Faro de Morro Jable, Antigua, Museo del Queso Majorero, Puerto del Rosario, La Oliva, Parque Natural Corralejo
Za udział wzięli: Ryanair Jet2.com Booking Amoma arrecifebus.com Cabrera Medina Líneas Romero
Scenariusz i reżyseria:Moi, przy współudziale @katarzynka (dzięki!
8-) ) Muzyka: LOS40 – chyba najlepszy zasięg na Lanzarote (inne stacje co chwila zrywały), aczkolwiek mało kanaryjska muzyka - miałam wrażenie, że przynajmniej raz na godzinę grają Galway Girl i z tą piosenką będę kojarzyć wyjazd
;)
Napisy końcowe: Długo wyczekiwany (bo dopiero w październiku) 2-tygodniowy urlop był planowany głównie pod kątem błogiego lenistwa – plażing miał trwać co najmniej połowę wyjazdu, dlatego tym razem było trochę mniej zwiedzania. Był to mój pierwszy wyjazd na Wyspy Kanaryjskie i jednocześnie chciałam z niego wycisnąć jak najwięcej, dlatego skupiłam się na najważniejszych (dla mnie) atrakcjach obu wysp. Na Lanzarote przez tydzień mieszkałyśmy w Arrecife, robiąc z niego bazę wypadową. Stolica wyspy jest przyjemnym, spokojnym miastem z całkiem fajną plażą. Pomimo tego, że jest ona usytuowana przy ulicy, to jest cicho i spokojnie, ponieważ ruch został mocno ograniczony. Na plaży nie spotkacie majfrendów, a rzeczy pozostawione same sobie, nie wzbudzają niczyjego zainteresowania. Przez całą szerokość Arrecife ciągnie się szeroka promenada (od Parque Temático prawie do samej mariny), a najwyższym budynkiem jest 14-piętrowy Grand Hotel. Robiąc objazd po wyspie, zajrzałyśmy m.in. do Costa Teguise, które okazało się być brzydkim kurortem z małą plażą i ucieszyłyśmy się, że nie wybrałyśmy tego miejsca na bazę. Stamtąd ruszyłyśmy na północ, zahaczając o ogród kaktusów (5,80 EUR), a później Mirador del Río. Od Afryki ciągnęła chyba burza piaskowa, bo niebo było bardziej żółto-szare, niż niebieskie, a widoczność La Graciosy średnia w kierunku słabej. Tym bardziej nie było sensu za takie nie-widoki płacić. Innego dnia odwiedziłyśmy El Golfo – zielone jeziorko może i fajne, ale pukałyśmy się w czoła, kiedy w przewodniku przeczytałyśmy, że jest to najlepsze miasteczko na pożegnanie z Kanarami… Głównym celem zwiedzania wyspy były oczywiście wulkany – wstęp do parku 10 EUR od osoby, w cenie wycieczka klimatyzowanym autokarem z przystankami w określonych punktach, kiedy spokojnie można zrobić zdjęcia (przez szybę). A gdyby ktoś wybierał się na plażowanie na południe (np. na Costa de Papagayo), to bardzo polecamy... ale przy zjeździe z ronda trzeba uważać i naprawdę zwolnić. Najzwyczajniej w świecie kończy się asfalt i jazda od tego miejsca do parkingu jest najwyżej na drugim biegu. Chętnych nie brakuje i rzeczywiście warto – kiedy uświadomicie sobie, że klify za Waszymi plecami to zastygła lawa i jak daleko są kratery wulkanów... to robi wrażenie! Cały teren to coś w rodzaju pomnika przyrody (Monumento Natural de los Ajaches), a wjazd do parku to 3 EUR od auta.
Z kolei na Fuerteventurze za punkt honoru przyjęłam dojazd na Cofete. Czytałam wcześniej różne opinie, więc powiem, co widziałam: droga szutrowa, kręta, ale dobrze przejezdna. Momentami można się było rozpędzić ponad 40km/h, ale wracając z plaży pod górę już tylko na dwójce. Zamiast zamówionego wcześniej Forda Fiesta, dostałam Bestię, której widok sprawił mi radość, bo przestałam się martwić o prześwit pod jej brzuchem. Dopiero później uśmiech zniknął, jak Bestia sobie siorbnęła i 10 litrów zniknęło nie wiadomo kiedy...
:lol:
Najsmutniejszym miejscem na wyspie wydało mi się Morro Jable (nawet tony żużlu i brak zieleni na Lanzarote nie wydały mi się tak przygnębiające!). Dla mnie zbudowanie kurortu w tym miejscu jest przykładem, jak można zeszpecić tak cudowne miejsce. Przyznam jednak szczerze, że przejeżdżając obok ogromnych hoteli pomyślałam: tak, jeszcze 10-12 lat temu stanęłabym na rzęsach, żeby tu spędzić wakacje... A dziś mówię: nigdy w życiu!
:) Zdecydowanie wolę te puste przestrzenie i mam nadzieję, że jeszcze przez długi czas nie zostaną one zadeptane.
Kaktusy to oczywistość na Lanzarote, ale tego cmentarzyka się nie spodziewałem
:) mam zdjęcie, które zrobiłem 2,5 roku temu - podobne do Twojego pierwszego, na którym jest cmentarzyk. Można jednak dostrzec, że kilka rekwizytów się przemieściło
:)
Morro Jable jest fajne pod warunkiem, że nie mieszkasz w tej części turystycznej, którą ja osobiście poznałam tylko wjeżdżając lub wyjeżdżając z miasteczka - typowe wielkie molochy położone wzdłuż ulicy/deptaka z infrastrukturą typu centra handlowe, nastawione na masowego turystę. Jak się mieszka na staróweczce to masz zupełnie inny klimat - miejscowe sklepiki, lokalsi, fajne knajpki, do tego plaża prawie pusta, bez kolorowego badziewia i majfriendów;-)
Fajnie, ze nie pisałaś o hotelach, jedzeniu itp., bo, tak jak pisałaś, można to znaleźć w innych częściach forum. Jednak zdjęcia są super. Wydawałoby się, że nie ma co fotografować np. kaktusów, ale Twoje zdjęcia pokazują ich różnorodność i urodę. Fajne też są zdjęcia i opis Marsa na Ziemi
:lol: Duży plus za humor w relacji.
@LaVarsovienneRównież uważam Morro Jable za najlepszą bazę na wyspie, oczywiście tę najstarszą część choć do miana starówki jej daleko( nie ma nawet 100 lat). Są tam fajne klimatyczne hoteliki, sporo fajnych knajp z typowo hiszpańskim jedzeniem, znakomita plaża, no i blisko do fantastycznej Cofete i uroczego El Puertito. Tak zwaną strefę hotelową pominę milczeniem.
A jeśli ta międzyplanetarna podróż nie pozbawiła Was całkiem sił, to jedziemy jeszcze do portu na Play Blanca i z Lanzarote przeprawiamy się promem na Fuerteventurę.Tutaj będziemy przez chwilę podglądać te bardziej i mniej dzikie zwierzęta w trakcie polowania (ewentualnie sępienia na turystach),
wspinać się na klify do latarni morskiej,
a następnie miniemy kilka kolorowych domków,
białych kościółków, wiatraków,
deptak w stolicy i tamtejszą plażę.
I pojedziemy znowu tam, gdzie prawie nie ma ludzi.
Na koniec, prosto z gór wracamy nad morze, ostatni raz spojrzeć na 15 odcieni niebieskiego. ;)
W rolach głównych wystąpiły:
Lanzarote – Arrecife, Jardín de Cactus, Orzola, Teguise, Caleta de Famara, Salinas de Janubio, Los Hervideros, El Golfo, Montañas del Fuego
Fuerteventura – Caleta de Fuste, Salinas del Carmen, Faro de La Entallada, Las Playitas, Playa Cofete, Faro de Morro Jable, Antigua, Museo del Queso Majorero, Puerto del Rosario, La Oliva, Parque Natural Corralejo
Za udział wzięli:
Ryanair
Jet2.com
Booking
Amoma
arrecifebus.com
Cabrera Medina
Líneas Romero
Scenariusz i reżyseria: Moi, przy współudziale @katarzynka (dzięki! 8-) )
Muzyka: LOS40 – chyba najlepszy zasięg na Lanzarote (inne stacje co chwila zrywały), aczkolwiek mało kanaryjska muzyka - miałam wrażenie, że przynajmniej raz na godzinę grają Galway Girl i z tą piosenką będę kojarzyć wyjazd ;)
Napisy końcowe:
Długo wyczekiwany (bo dopiero w październiku) 2-tygodniowy urlop był planowany głównie pod kątem błogiego lenistwa – plażing miał trwać co najmniej połowę wyjazdu, dlatego tym razem było trochę mniej zwiedzania. Był to mój pierwszy wyjazd na Wyspy Kanaryjskie i jednocześnie chciałam z niego wycisnąć jak najwięcej, dlatego skupiłam się na najważniejszych (dla mnie) atrakcjach obu wysp.
Na Lanzarote przez tydzień mieszkałyśmy w Arrecife, robiąc z niego bazę wypadową. Stolica wyspy jest przyjemnym, spokojnym miastem z całkiem fajną plażą. Pomimo tego, że jest ona usytuowana przy ulicy, to jest cicho i spokojnie, ponieważ ruch został mocno ograniczony. Na plaży nie spotkacie majfrendów, a rzeczy pozostawione same sobie, nie wzbudzają niczyjego zainteresowania. Przez całą szerokość Arrecife ciągnie się szeroka promenada (od Parque Temático prawie do samej mariny), a najwyższym budynkiem jest 14-piętrowy Grand Hotel.
Robiąc objazd po wyspie, zajrzałyśmy m.in. do Costa Teguise, które okazało się być brzydkim kurortem z małą plażą i ucieszyłyśmy się, że nie wybrałyśmy tego miejsca na bazę. Stamtąd ruszyłyśmy na północ, zahaczając o ogród kaktusów (5,80 EUR), a później Mirador del Río. Od Afryki ciągnęła chyba burza piaskowa, bo niebo było bardziej żółto-szare, niż niebieskie, a widoczność La Graciosy średnia w kierunku słabej. Tym bardziej nie było sensu za takie nie-widoki płacić. Innego dnia odwiedziłyśmy El Golfo – zielone jeziorko może i fajne, ale pukałyśmy się w czoła, kiedy w przewodniku przeczytałyśmy, że jest to najlepsze miasteczko na pożegnanie z Kanarami… Głównym celem zwiedzania wyspy były oczywiście wulkany – wstęp do parku 10 EUR od osoby, w cenie wycieczka klimatyzowanym autokarem z przystankami w określonych punktach, kiedy spokojnie można zrobić zdjęcia (przez szybę). A gdyby ktoś wybierał się na plażowanie na południe (np. na Costa de Papagayo), to bardzo polecamy... ale przy zjeździe z ronda trzeba uważać i naprawdę zwolnić. Najzwyczajniej w świecie kończy się asfalt i jazda od tego miejsca do parkingu jest najwyżej na drugim biegu. Chętnych nie brakuje i rzeczywiście warto – kiedy uświadomicie sobie, że klify za Waszymi plecami to zastygła lawa i jak daleko są kratery wulkanów... to robi wrażenie! Cały teren to coś w rodzaju pomnika przyrody (Monumento Natural de los Ajaches), a wjazd do parku to 3 EUR od auta.
Z kolei na Fuerteventurze za punkt honoru przyjęłam dojazd na Cofete. Czytałam wcześniej różne opinie, więc powiem, co widziałam: droga szutrowa, kręta, ale dobrze przejezdna. Momentami można się było rozpędzić ponad 40km/h, ale wracając z plaży pod górę już tylko na dwójce. Zamiast zamówionego wcześniej Forda Fiesta, dostałam Bestię, której widok sprawił mi radość, bo przestałam się martwić o prześwit pod jej brzuchem. Dopiero później uśmiech zniknął, jak Bestia sobie siorbnęła i 10 litrów zniknęło nie wiadomo kiedy... :lol:
Najsmutniejszym miejscem na wyspie wydało mi się Morro Jable (nawet tony żużlu i brak zieleni na Lanzarote nie wydały mi się tak przygnębiające!). Dla mnie zbudowanie kurortu w tym miejscu jest przykładem, jak można zeszpecić tak cudowne miejsce. Przyznam jednak szczerze, że przejeżdżając obok ogromnych hoteli pomyślałam: tak, jeszcze 10-12 lat temu stanęłabym na rzęsach, żeby tu spędzić wakacje... A dziś mówię: nigdy w życiu! :) Zdecydowanie wolę te puste przestrzenie i mam nadzieję, że jeszcze przez długi czas nie zostaną one zadeptane.
KONIEC