Dodaj Komentarz

Komentarze (13)

ewaolivka 20 listopada 2017 22:34 Odpowiedz
Co za klimatyczne zdjęcia!!! Rewelacja!
japonka76 20 listopada 2017 23:56 Odpowiedz
Urocze.
dmw 21 listopada 2017 00:05 Odpowiedz
Piękne turpistyczne zdjęcia! Masz @igore nietuzinkowe spojrzenie na świat...
pawo 21 listopada 2017 10:55 Odpowiedz
Dlatego własnie kocham całe Włochy ale od Neapolu w dół :DPróżno szukać tego klimatu na północy ;)
smirek 21 listopada 2017 13:56 Odpowiedz
@igore – dzięki za kolejną świetną relację! Bardzo lubię twoje zdjęcia i takie niespieszne, szwendające się podejście do oglądanych miejsc – tu zaułek, tu dzieciaki, tam jakieś nieoczywiste stragany, czy bohomazy na ścianie. Niby nic takiego, a lepiej oddaje lokalny klimat niż kolejny portret jakiegoś „must see”, które i tak wszyscy znają z turystycznych folderów. Widać, że fotografowanie jest dla ciebie ważne, bo wrzucasz zdjęcia robione dwoma aparatami. I tu moje pytanie – czy te zdjęcia powstają „przy okazji” spontanicznego włóczenia się, czy też starasz się to jakoś zaplanować, np. aktywnie szukasz tematów, wracasz w pewne miejsca przy innym świetle itp. No i czy te aparaty mieszczą się w małym podręcznym?
igore 21 listopada 2017 18:40 Odpowiedz
Dziękuję wszystkim za miłe słowa. :) @smirek Chciałbym napisać coś mądrego ale nic nie przychodzi mi do głowy. ;) Nie znam się na fotografii, po prostu chodzę i pstrykam, a miejsca które fotografuję robią resztę. A to, że lubie zajrzeć tam, gdzie inni turyści raczej nie zaglądają, to już inna sprawa. Zawsze bardziej ciekawiły mnie miejsca spoza utartego szlaku (co nie znaczy, że typowych atrakcji całkowicie unikam). Niewiele planuję, po prostu idę przed siebie z aparatem w ręku.Zdecydowana większość zdjęć jest robiona aparatem Sony RX100, który mieści się w kieszeni. ;)
firley7 21 listopada 2017 18:41 Odpowiedz
Włoska codzienność perfekcyjnie zatrzymana w kadrze.Super. Dziękuję :)
ancyna 23 listopada 2017 08:52 Odpowiedz
Fajne. Takie z serii "wsiąść do samolotu byle jakiego" :D Ech, przypomniała mi się moja włóczęga po Włoszech, kiedyś dwa miesiące się tak po nich nieśpiesznie przemieszczałam:)
sko1czek 23 listopada 2017 10:14 Odpowiedz
Powtórzę za poprzednikami- r e w e l a c j a.Nie wiem, czy zdjęcia profesjonalnie wykonane czy też nie. Masz po prostu oko.
pawel-p 23 listopada 2017 10:52 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja i zdjęcia, Palermo powinno się Tobie też spodobać.
japonka76 23 listopada 2017 12:18 Odpowiedz
igore napisał:Nie znam się na fotografii, po prostu chodzę i pstrykam, a miejsca które fotografuję robią resztę. A to, że lubie zajrzeć tam, gdzie inni turyści raczej nie zaglądają, to już inna sprawa. Zawsze bardziej ciekawiły mnie miejsca spoza utartego szlaku (co nie znaczy, że typowych atrakcji całkowicie unikam). Niewiele planuję, po prostu idę przed siebie z aparatem w ręku. Naszła mnie taka refleksja. Takie chodzenie, trochę bez celu, trochę bez planu, dla samego bycia w danym miejscu, zaglądania tu i tam, możliwe jest chyba tylko na samotnych wyprawach, gdy nikt nie pośpiesza, nie ciągnie, nie angażuje. I zdjęcia są takie jak nasz nastrój w danym momencie - swobodne, nie wymuszone.A miejsca są takie urokliwe. Zdjęcia naprawdę super. Masz @igore "oko do czarowania chwil i obrazów".
igore 23 listopada 2017 19:14 Odpowiedz
@Japonka76 Myślę, że wszystko zależy od tego, z kim się wyjeżdża. ;) Moja towarzyszka ma dość podobną do mojej filozofię podróżowania. Prawdą jest jednak, że podczas samotnych wyjazdów jestem bardziej zorganizowany i w związku z tym mam więcej okazji do fotografowania. :)
czloviek 14 grudnia 2017 22:02 Odpowiedz
igore napisał:To jeden z tych wyjazdów, na którego wspomnienie koledzy z pracy pukają się w czoło a niedoszła teściowa proponuje leczenie. Cóż, ja lubie tego typu weekendowe wypady. Gdy po nieprzespanej nocy muszę dotrzeć na lotnisko w Katowicach, kilkukrotnie rozważam rezygnację z wyjazdu. Gdy wysiadam z samolotu na miejscu, stwierdzam że podjąłem słuszną decyzję.Na Sycylii byłem po raz trzeci ale Katanię widziałem do tej pory jedynie przez okno pociągu. Już wtedy wydała mi się ciekawa. Zresztą podobnie jak cała wyspa, jeden z moich ulubionych zakątków Europy. Nie będzie dużo tekstu, będzie za to (jak zwykle) sporo zdjęć, za co standardowo przepraszam.Do Katanii przyleciałem przed 10-tą rano. Żegnając prawie już zimowy Kraków, spodziewałem się dużo wyższych temperatur. Nie zawiodłem się. Jak zwykle wyszedłem z hali odlotów, zapaliłem papierosa, chłonąłem nowe miejsce i zastanowiałem się co robić. Stwierdziłem, że do centrum dostanę się pieszo. Nie pierwszy raz wybieram ten sposób na włoskich lotniskach. Była Bolonia, był Neapol, była Piza (wiem, trasa z lotniska w Pizie jest dla mięczaków), to będzie i Catania. Lubię zobaczyć miejsca, do których raczej nigdy nie wybrałbym się w inny sposób. Początkowo trasa nie wydawała mi się ciekawa. Im bliżej centrum, tym okolica staje się coraz bardziej interesująca. Gdy kilka przecznic od starego miasta zauważyłem mężczyznę w pogoni za koniem, kilka metrów dalej wisżącego na haku całego prosiaka, a w powietrzu zaczął się unosić znany z południowych Włoch zapach suszącego się prania - wiedziałem - że jestem we właściwym miejscu. Wyglądało, jakby kilkadziesiąt lat temu czas zatrzymał się tu w miejscu. Na ulicach zaczęły płonąć grille, tu i ówdzie sprzedawcy rozkładali stoiska z owocami, warzywami, mięsem lub czymkolwiek innym. I ci ludzie, żywcem wyjęci z filmów Felliniego. Przez przypadek trafiłem na targ rybny (czułem go już z daleka) i był to targ z prawdziwego zdarzenia: głośny, chaotyczny, brudny. Rzemiosłem sprzedawcy trudnią się prawie wyłącznie mężczyźni. Wybór towaru jest spory, dużo ludzi i czasem trudno się było przecisnąć pomiędzy prowizorycznymi stoiskami. Fotografowałem, wypiłem kawę, poodwzajemniałem uśmiechy sprzedawców, zjadłem trochę suszonych ryb. Tuż obok targu znajduje się główny plac miasta – Piazza Duomo. Przysiadam na chwilę i słucham muzyki ulicznych grajków. Przechadzam się reprezentacyjną ulicą miasta – via Etnea, pełną sklepów, restauracji i sprzedawców pamiątek. To bardziej turystyczna część miasta. Podoba mi się, ale dużo bardziej przyciąga mnie plątanina uliczek poza turystycznym centrum. Miejsca w których widoczna jest historia tego miejsca, tak doświadczonego przez górującą nad nim Etnę i trzesienia ziemi. Jest biednie, bezdomne psy przechadzają się w poszukiwaniu posiłku, włóczędzy zaglądają do koszy na śmieci a okoliczne budynki starają się nie rozpaść na kawałki. Świąteczne dekoracje dodają im tylko uroku. Zmierzam w stronę portu. Tu nie ma już prawie nikogo, albo to ja nie potrafiłem trafić do tego właściwego. Tak często bywa, gdy podróżuje się bez przewodnika, planu i konkretnego celu. Wieczorem miasto żyje jeszcze bardziej i jeszcze głośniej, a w licznych knajpach gromadzą się głodni i spragnieni mieszkańcy. Siedziałem wsród nich i ja. Nie robiłem zdjęć jedzenia ale może to i dobrze dla czytających tę relację. Makarony, kiełbasa z konia i oczywiście wino, dużo wina. Po nieprzespanej nocy i pokonaniu wielu kilometrów, byłem zmęczony. Po drodze do hotelu wstąpiłem jeszcze na kawę, zresztą najtańszą jaką dane mi było pić we Włoszech (50 centów).Z powodu zmęczenia i wrodzonej niezdarności, upuściłem filiżankę. Mężczyzna zza kontuaru spojrzał na mnie, jakbym po upojnej nocy spędzonej z jego siostrą zapomniał do niej zadzwonić.- Przepraszam, zapłacę za filiżankę.- Kogo obchodzi filiżanka, jestem zły, bo zmarnowałeś kawę.Pewnie tylko dlatego, że wcześniej rozmawiałem z nim o Lewandowskim (a jakże) nie kazał mnie zabić, nalał mi kolejną kawę i był bardzo szczęśliwy, gdy zdecydowałem się ja wypić przy barze. Rano poszedłem szukać śniadania. We Włoszech w każdym sklepie zrobią Wam kanapkę. Najczęściej sami wiedzą co dla Was dobre. Ja dostałem dwie z salami, serem i mortadelą. W pobliskiej kawiarni kupiłem kawę i usiadłem na jednym z placów. Sprzedawcy ryb zachwalali swój towar, mężczyźni obstawiali zawody sportowe w pobliskich przybytkach hazardu, czekając aż ich ukochany klub powróci do najwyższej klasy rozgrywkowej.Miałem jeszcze parę godzin do odlotu. Poszwędałem się po okolicy, zjadłem rybę i pojechałem na lotnisko. Potem już z górki: krótki lot na Maltę, po dwóch godzinach następny do Krakowa i o 21-ej jestem w domu.Katania mnie urzekłą i na pewno jeszcze tam wrócę. Poza tym, muszę pojechać do Palermo, gdyż jeszcze mnie tam nie było. świetne fotki!Wysłane z mojego SM-A520F przy użyciu Tapatalka