Zacznę od razu od relacji video z całej wyprawy - już w pierwszym poście, aby nie zginęło. Cały opis podzieliłem na 3 części. https://youtu.be/BZCaklp2nnY
Wyjazd do Iranu kiełkował od dobrych 3 lat. Zawsze przeglądałem pojawiające się oferty, no ale był pewien problem, o którym za chwilę. Lubię klimat Bliskiego Wschodu. Baśniowa otoczka, architektura, meczety, orient. No i przyroda. Charakterystyczne dla tego regionu pustynie z żółto-czerwonymi, wyschniętymi górami w tle. Długo myślałem, że nie dane mi będzie pojechać do Persji, gdyż - podobno - izraelska pieczątka w paszporcie miała skutecznie uniemożliwiać wjazd do Iranu. Kilkukrotnie szukałem wsparcia na forach, wypytywałem pod postami o tanich lotach. Jednak nigdy nikt jednoznacznie nie określił się, czy to się uda. A jak wiadomo – najpierw trzeba kupić bilet, a dopiero potem wystąpić o wizę. I dopiero jakoś w ubiegłym roku zaczęły do mnie docierać informacje, że nie powinno być problemu. Upewniłem się jeszcze w ambasadzie w Warszawie (mogłem wcześniej na to wpaść…), gdzie poinformowano mnie, że od wizyty w Izraelu powinno upłynąć 0,5 – 1 rok. Z obecnej perspektywy trochę dziwi mnie, skąd bierze się cały problem, gdyż w Iranie żyje społeczność żydowska, są synagogi, a ludzie są absolutnie wyjątkowi – szanują drugą osobę. No ale tak jak gdzieś przeczytałem – nikt nie ma nic do Żydów, ale do ich państwa już tak. Wracając do wizy. Na wszelki wypadek wizę wyrobiłem w ambasadzie w Warszawie, wolałem nie ryzykować z on-arrival. Skorzystałem z pośrednictwo key2pesia w celu uzyskania nadania numeru do wniosku wizowego, ubezpieczenie kupiłem w AXA (mają na polisie wymagany zapis ‘Worldwide including Iran’, 88zł za 2 os.), a całą resztę załatwiłem osobiście w ambasadzie w Warszawie. Nic trudnego – przykładowo wyrobienie wizy rosyjskiej jest bardziej czasochłonne.
Tytułem wstępu
Bilety kupiłem w lutym 2017 r. Termin 29 września – 9 października, przy czym dzień wcześniej udaliśmy się do Kijowa, gdzie mieliśmy nocleg i wyżerkę połączoną z degustacją trunków. Wylot następnego dnia rano z Kijowa, stop w Baku ponad 5 godzin, potem lot do Teheranu. Linie Azerbaijan Airlines, cena 406 zł/os. bez bagażu. Mailowo dokupiłem 2x bagaż (cena dla 2 os. Kijów – Baku – Teheran – Baku – Kijów 78AZN, przy czym 1AZN = 2,10PLN; przychodzi link z płatnością kartą a potem potwierdzenie na maila). Jak widać w Iranie mieliśmy spędzić 11 dni, z czego pełne 9, a dwa skrajne dojazdowe.
Pozostawało ułożenie planu w Iranie. Mając tydzień wszyscy robią klasyczny trójkąt Teheran – Shiraz – Yazd – Isfahan – Teheran. My mieliśmy 9 dni, więc oprócz klasyki poszukiwałem czegoś mniej sztampowego. Myślałem o niewielkiej miejscowości leżącej na pustyni Toodeshk, ew. zachodnim Iranie. No i zobaczyłem na zdjęciach wyspę Qeshm. Wiedziałem już, że chcę tam być. Mając 9 pełnych dni i chcąc zobaczyć akurat te miejsca, nie sposób poruszać się tylko autobusem, pociągiem (no chyba że przejazdy nocne, ale fizycznie byśmy padli). Dlatego w grę wchodziły przeloty krajowe. I tu był chyba największy problem. Iran posiada naprawdę wiele przewoźników krajowych, ale nie jest łatwo zweryfikować rozkład lotów. Po pierwsze strony są w farsi (IranAir posiada wersję eng), po drugie używają swój kalendarz, co oznacza że teraz jest tam 1396 rok. Po trzecie – najważniejsze – nasze europejskie karty są tam bezużyteczne. Nie da się samemu sfinalizować zakupu biletów. Ale i z tym można sobie poradzić. Rozkład lotów można sprawdzić np. na skyscanner.com (sprawdzić tzn. wpisać skąd, dokąd, datę i zobaczyć co system wypluje) lub na http://www.samita.com/en (tu trochę więcej lokalnych linii). Można też pytać o bilety key2persia, z tym że jest się skazanym na odpowiedź mailową raz na dobę i bez większej elastyczności – podadzą że jest np. jedno połączenie wieczorem, ale nie wpadną na to, że następnego dnia wcześnie rano też można polecieć. O wiele lepiej mieć gotową listę już wypatrzonych lotów i przejść do zakupu. U mnie wyglądało to tak: 1) Iran Air – bilety na dwa loty kupiłem poprzez wiedeński oddział przewoźnika (kontakt: ticket@iranair.at). Bezproblemowo – dostaje się link do płatności kartą w EUR, po 30 min. etixy na mailu. Ceny nie wyższe niż pokazuje wyszukiwarka. 2) Aseman Airlines – kolejne dwa przeloty krajowe, skorzystałem z pośrednictwa key2persia. Wskazałem konkretnie jakie mnie loty interesują. Płatność w USD przez paypal (nie zdziwcie się tytułem przelewu – wykonanie strony internetowej. Tak ma być, słowo Iran mogłoby skutkować odrzuceniem płatności), prowizja na poziomie 10%. Tak po prawdzie, to mając minimum 3 dni do następnego lotu, wszystko można załatwić na miejscu w Iranie – poprzez hotel. Tak miałem w przypadku biletu na autobus. Dzień wcześniej powiedziałem gdzie chcę jechać i poprosiłem o zaklepanie biletu. Tak samo można na pociąg, samolot. Generalnie każdy hotel w Iranie to twoje centrum logistyczno-administracyjne – wymienisz dolary, kupisz bilet, zamówisz taksówkę, dowiesz się gdzie apteka albo fajna knajpa.
Ostatecznie plan wyprawy przybrał następujące kształty: 29/30.09 Teheran 1-2.10 Shiraz 3-4.10 Qeshm 5-6.10 Isfahan 7-8.10 Yazd 9.10 wylot Teheran
Zaczynamy.
BAKU
Lecimy z Kijowa Azerbaijan Airlines, A319. Czasami na tym odcinku podstawiają B757, ale nie tym razem. Czysto, film na monitorze, podany posiłek, z tym że do topowych linii trochę jeszcze brakuje. Lot trwa 3 godziny. Byłoby krócej, gdyby nie Donieck i nadkładanie drogi przez Rosję. Przez Baku mamy tylko transfer, ale jeszcze w Polsce uznałem że 5.5h to dolna granica opłacalności zakupu wizy (23usd – online) i szybkiego skoku na miasto. Jeszcze tylko kontrola paszportowa i show 2 kompletnie pijanych Polaków w kraju muzułmańskim (obstawiam że z Bydgoszczy, bo mieli coś do Apatora Toruń). Łapię wifi w terminalu i zamawiam Ubera pod Diabelski Młyn, z którego perspektywy chcę rzucić okiem na miasto (Uber z lotniska do Baku Eye 12.50AZN). Kierowca po angielsku nic, ale już pa ruski jak najbardziej. W Baku wszyscy mówią po rosyjsku i nawet jeśli samemu niewiele się umie, to człowiek już nie zginie.
Wjazd Młynem na górę (5AZN), z którego widać kawałek Morza Kaspijskiego, wieżę telewizyjną i przede wszystkim słynne Flame Towers, zajmuje ok. 10 min.
Następnie szybkim krokiem idziemy wzdłuż deptaka nadmorskiego w stronę starego miasta. Baku jest bardzo ładne. Zielone, przestrzenne, nowoczesne, nad głowami latają papugi (zielone Aleksandretty), drogi są szerokie, a ulicami jeżdżą nowoczesne auta.
Następnie wchodzimy w wąską zabudowę niewielkiego starego miasta. Ładnie, klimatycznie i niezwykle czysto. Naprawdę było tu kiedyś ZSRR? Mijamy Basztę Dziewiczą, sklepiki z rupieciami, w tym czapki i gwiazdy sowieckie oraz obowiązkowo Lenin (jednak było tu ZSRR), wreszcie karawanseraj (motel dla karawan z czasów Jedwabnego Szlaku).
Na koniec lądujemy w knajpce Manqal przylegającej do murów starego miasta, gdzie pijemy obowiązkową herbatkę, jemy mięso z grilla oraz zupę Piti (taki rosołek z baraniny z warzywami, cieciorką). Alkoholu tu nie mieli, a tak chciałem tuż przed Teheranem… Kelner twierdził, że przyjmą płatność w EUR, USD, na szczęście obok był kantor (jedyny na starym mieście). Na więcej czasu nie starczyło, trzeba było wracać na lotnisko. Niestety nie miałem już jak zamówić Ubera (offline), do tego wydałem ostatnie manaty, ale pod bramą wyjściową ze starego miasta stało coś przypominającego taksówkę, ale bez stosownego napisu. Kierowca po angielsku nic, ale na pytanie ‘diesjat dolarow do aeroporta?’ skinął potakująco głową. Powrót był szalony. Bo oni tak jeżdżą. Ale w pięknej, nocnej scenerii nowoczesnego miasta. A na lotnisku znalazł się miejscowy koniak. Sprzedawca go nie polecał, że niby słaby, niewarty naszych ust. Człowieku… Ja tu do Iranu zaraz lecę!
TEHERAN Następny odcinek z Baku do Teheranu odbyliśmy na pokładzie E190. Lot 1.10h, dostaliśmy kanapkę. Nie wiem jak to się stało, ale pomimo odprawy online (może na telefonie źle wcelowałem palcem) siedziałem z żoną oddzielnie. Samolot był pełny, więc nawet nie było możliwości zmiany miejsca. Ale dzięki temu każde z nas za sąsiada miało Irańczyka. U mnie rozmowa była krótka, wymiana uprzejmości. Żona dostała za to zaproszenie na wspólne oprowadzenie po Shirazie, jak tylko przybędziemy do tego miasta. Wylądowaliśmy po 22, wizę mieliśmy już wbitą w paszporcie. Do odprawy nawet kolejki nie było. Całość zajęła może z 3 minuty, a kwestia pobytu w Izraelu zgodnie z przewidywaniem nie została zauważona/podjęta. Nikt też nie pytał o pierwszy nocleg. Mimo szybkiego początku zorganizowanie się na dalszy pobyt zajmuje trochę czasu. Po pierwsze kasa. Iran ma wewnętrzny system bankowy, nasze europejskie karty nie działają tutaj. Pierwsze co trzeba zrobić to wjechać schodami na pierwsze piętro (odloty) i udać się do kantoru. I tu uwaga – na lotnisku mieli jeden z lepszych kursów. Zdecydowanie warto wymienić tu sporo pieniędzy. Ja do Iranu wziąłem dolary. Na stronie http://www.cbi.ir/ExRates/rates_en.aspx można sprawdzić aktualny kurs wymiany podawany przez Bank Centralny, ale ma on niewiele wspólnego z rzeczywistością. Dobrą ceną za 1 USD jest ok. 39.000+ IRR (riali, 10.000 IRR = 1.10PLN). Pieniądze będzie potem można wymienić w każdym z hoteli (ale kurs słabszy lub zbliżający się do tego lotniskowego) lub w Exchange Pointach gdzieś w mieście (tu nawet lepiej niż na lotnisku). Z kasą jest jeszcze taki problem, że – jak już wszyscy zainteresowani zapewne wiedzą – płaci się rialami, ale ceny podane są w tomanach (toman jako waluta fizycznie nie istnieje – służy tylko uproszczeniu przy podawaniu cen, gdyż stanowi 1:10 riala, czyli jedno ucięte zero). Gdy ktoś mówi 1000 tomans to należy podać banknot 10.000 riali. Niby zasada jest prosta i od początku wiedziałem, jak to ma działać, a i tak przez kilka pierwszych dni myliłem się. Ale nie ma problemu – Irańczycy nie okradają ludzi, nie wykorzystują faktu niewiedzy. Jak się pomylisz, to cię poprawią. Na południu Iranu poziom komplikacji przeliczania toman – rial podskoczył jeszcze trochę do góry, ale o tym później. Drugą rzeczą, którą w mojej ocenie należy zrobić już na lotnisku, jest zakup karty SIM. Na przylotach (parter) są obok siebie dwa stoiska: IranCell (niestety akurat była awaria, a chwalą się LTE) oraz MCI (kupiłem kartę za 400 tys., miałem internet max. H+, w miastach bezproblemowy zasięg, na pustyniach, drogach różnie z tym bywało). Numer musi być zarejestrowany, dane z paszportu spisane, a telefon skonfigurowany – warto przełączyć go na angielskie menu - bo inaczej pan z obsługi będzie patrzył jak my na farsi (całość konfiguracji zajęła ok. 25 min.).
Krótkie info dla operatora komórkowego MCI: Za 400.000 IRR dostałem 1000GB + 1000 min. + 1000sms na okres 7 dni. Pod koniec tygodnia zaczęli zalewać mnie smsami z jakąś ofertą (w farsi), ale nic nie robiłem. Skończyło się na przedłużeniu o kolejny tydzień + 300mb dzień i +300mb noc (cokolwiek to znaczy). Generalnie telefon miałem online przez wszystkie 11 dni. - przy pierwszym dzwonieniu jest jakiś niezrozumiały komunikat (w stylu "for English press 2"), trzeba wcisnąć na klawiaturze numerycznej 2, 1, 1 i dopiero pojawi się sygnał (jednorazowe doświadczenie) - sprawdzanie stanu konta: *100*0# (przychodzi sms w farsi, wklejałem do google translatora)
Gdy już byłem milionerem (pełny portfel riali) oraz miałem telefon z internetem zrobiłem to, co wszyscy polecają. Taksówkarze łapią klientów na dole - za kurs chcą 750.000 IRR (tzn. tyle było dopóki metro nie wystartowało, teraz nawet nie pytałem). Tymczasem na piętrze (odloty) przyjeżdżają taksówki lub Snappy (odpowiednik Ubera), którzy po przywiezieniu klienta muszą wracać te 55km do Teheranu. Od razu dostałem propozycję za 600 tys., stanęło na 500.000. Teraz wiem, że gdybym zamówił powrót przez Snapp, zapłaciłbym 350.000 (o Snappie będzie później – z lotniska najlepiej od razu zadebiutować ze Snappem i w ten sposób pojechać do centrum; uwaga: do Snappa konieczny jest numer tel. irański, bo inaczej nie przyjdzie sms zwrotny przy pierwszym włączeniu, czyli trzeba kupić kartę SIM). Jest jeszcze opcja dojazdu do centrum metrem (od sierpnia 2017). Od lotniska nowa odnoga metra dojeżdża do stacji Shahed (ten odcinek kursuje 24h), a następnie należy przesiąść się na linię metra nr 1 (czerwona). Wszystko na jednym bilecie za jakieś śmieszne pieniądze, tyle że długo. Należy pamiętać, że linie metra w Teheranie kursują do godz. 24. Jedynym wyjątkiem jest wspomniana czerwona linia, która po godz. 24 ma tylko dwa przystanki: ten przesiadkowy od lotniska Shahed oraz w centrum miasta Darvazeh Dowlat.
Było już ok godz. 24, gdy wyruszyliśmy z lotniska, dlatego trasa była pusta i szybko ją przemierzyliśmy. Pierwsze wrażenie Teheranu nocą normalne – ani się nie ma czego obawiać, ani czym zachwycać. Na ścianach miejscami murale, gdzie indziej podobizny Chomeiniego, czy też jacyś motocykliści w skórzanych kurtkach zgromadzeni wokół dymiącego grilla. Ale jedna rzecz, która zaczęła mnie dusić, to miejscowe powietrze. Wtedy myślałem, że to wina naszego auta. Ale następnego dnia na ulicy było dokładnie tak samo. Powietrze mają tu okropne. Hotel mieliśmy w centrum miasta (Seven Hostel, 40usd dwójka, łazienka, śniadanie). Standard przeciętny, uciążliwa łazienka, mimo wszystko poleciłbym jakiś inny wybór. No ale to była tylko jedna noc, do tego dobra lokalizacja, 700m. od stacji metra.
30 września rozpoczęliśmy nasz pierwszy dzień w Iranie. Wiedziałem że akurat na nasz pobyt przypadnie 1 października najważniejsze święto muzułmanów szyickich – Ashura. Ale nie wiedziałem, że świętowanie zaczyna się długo wcześniej. W wigilię święta Ashura przypada święto Tasua – akurat kiedy byliśmy w Teheranie. Niewątpliwie interesujące było zobaczyć święto żałobne w Iranie (Szyici wspominają śmierć zabitego w zasadzce Husajna, wnuka Mahometa), ale były też tego pewne minusy. Wszystko, pomijając meczety, było zamknięte. Łącznie z restauracjami.
Już po 10 minutach spaceru wiedzieliśmy, że trafiliśmy do Teheranu w szczególnym okresie. Było dziwnie pusto na ulicach, a spotykani ludzie ubrani na czarno. W pewnym momencie trafiliśmy na mały plac, gdzie grupa mężczyzn wiła się w dziwnym tańcu, machając przy tym białymi kijami i wykrzykując hasła, z których wyłapywałem imię Husajn. Całość w akompaniamencie czarnych flag z wyhaftowanymi napisami w farsi. Gdyby ktoś zobaczył w TV taki wyjęty z okoliczności obrazek, skojarzenia miałby jednoznaczne. Bo w świadomości ludzi Iran kojarzy się z ciemną stroną islamu. Tego typu scen widzieliśmy przez cały bieżący i następny dzień jeszcze wiele. Następnie udaliśmy się w stronę Wielkiego Bazaru, którego wielkość podobno poraża, a ilość korytarzy i odnóg liczona jest w kilometrach. Są tylko dwie możliwości, by to serce Teheranu zobaczyć puste. Piątek (dzień wolny) lub okres święta Ashura. Mimo że sklepiki były zamknięte, ludzie gromadzili się w alejkach. Nie dysponuję wiedzą, by wyjaśnić co konkretnie robili, ale widziałem miejsca przypominające ołtarzyki, a także punkty gdzie wydawano herbatę oraz posiłki. Bo w dniu święta Tasua oraz Ashura nikt sam nie gotuje, a tradycja nakazuje bogatym mieszkańcom miasta sponsorowanie wspólnej garkuchni dla wszystkich świętujących ludzi. Turysta też może korzystać z tego prawa, w końcu restauracje są zamknięte.
W takich okolicznościach zbyt wiele zwiedzić się nie dało. Otwarty był meczet Imama Chomeiniego, ale już Pałac Golestan zobaczyliśmy tylko zza płotu. Podjechaliśmy metrem pod byłą Ambasadę USA w Teheranie. Funkcjonowała do 1979r., czyli rewolucji islamskiej. Wówczas to zajęta została przez studentów irańskich, a wszyscy pracownicy dyplomatyczni wzięci zostali jako zakładnicy. Przetrzymywano ich ponad rok. Pracowników ostatecznie zwolniono, ale stosunków dyplomatycznych pomiędzy krajami już nie odbudowano. Ma to wyraz w muralach otaczających placówkę. USA przedstawione jest jako agresywny uzurpator do sprawowania władzy – statua wolności przyjmuje formę kostuchy, a wszystko w scenerii wyblakłych kolorów flagi USA, broni, flagi Izraela na Kapitolu. W okresie zmian rewolucyjnych obraz ten faktycznie mógł być prawdziwy, jednakże obecnie miejsce to raczej nie odzwierciedla sposobu myślenia młodych Irańczyków.
Mając zapas czasu do wylotu o 18.20 podjęliśmy decyzję, że czas wspiąć się na wyżyny. Dosłownie. Północna dzielnica Tajrish znajduje się dużo wyżej (1600m. npm) niż południowa część miasta, do tego dojeżdża tam metro (25min. spod ambasady) no i jest podobno czysto, ładnie, bardziej liberalnie, no i nie ma takiego smogu. To może tam coś zjemy? Ostatnia stacja metra to jeszcze nie cel naszej wyprawy. Taxi (70.000 IRR) zawozi ulicą Darband do najwyższego punktu, skąd kontynuuje się pieszą wycieczkę wijącą się miedzy górami drogą. A wszystko w scenerii strumyka, sklepików, knajp – zamkniętych. Przypomina to trochę scenerię górską, ale jednak w mieście. Stąd zaczynają się prawdziwe szlaki trekkingowe w okoliczne góry, które od początkowych 2000m urastają nawet do 4000m. Największy szczyt w Iranie znajduje się 70km od Teheranu – wulkaniczny Demawend 5610m. Ostatecznie znaleźliśmy 3 otwarte knajpki, gdzie można było coś zjeść. Ale skończyło się na gofrach z czekoladą, gdyż czasu do odlotu było coraz mniej.
Powrót do hotelu po walizki i zmiana koncepcji dojazdu do lotniska krajowego Mehrabad (znajduje się w zachodniej części miasta, podczas gdy międzynarodowe 55km na południe). Miało być metro, które dojeżdża bezpośrednio, ale postanowiliśmy przetestować Snappa. Nie ma lepszego sposobu na przejazdy w mieście, niż ten odpowiednik Ubera. Cena za przejazd wynosi 1/5 – 1/3 tego co chcą taksówkarze. Na krótkich odcinkach płaci się po 3-8 zł za kurs. Akurat na lotnisko wyszło 140.000 IRR. I to jest bardzo dobra cena. Aby móc korzystać ze Snappa trzeba mieć irański numer, gdyż przy rejestracji przychodzi smsem kod PIN, poza tym kierowcy lubią zadzwonić do klienta i upewnić się, skąd jest odbiór. W większości przypadków jest bariera językowa i po wymianie helloł, helloł należy nadal stać i oczekiwać transportu. Przyjeżdżają, zwłaszcza że na telefonie podane są tablice rejejstracyjne (w farsi – trzeba nauczyć się ich cyfr, a potem patrzeć na dwa pierwsze i dwa ostatnie znaki na blachach – to są właśnie cyfry po których łatwo zdefiniować auto), czasami zdjęcie kierowcy i przede wszystkim lokalizacja GPS auta. Nie jest to trudne, miejsce odbioru i zrzutu wskazuje się palcem w aplikacji, a płatność za kurs jest gotówkowa.
Jak jeździ się w Iranie? Tylko Indie są oczko wyżej. Szaleńcy. Mijanie na milimetry, motocykliści jeżdżący pod prąd, skręcanie z zewnętrznego prawego pasa w lewo no i absolutna norma – zasada pierwszeństwa sprowadzająca się do tego, kto pierwszy. Ciągłe wymuszenia, klaksony i uciekający spod kół piesi. Ale to działa, całkiem szybko się przemieszcza. Lubię to!
Na lotnisku jesteśmy 1.5h przed odlotem. Trochę za wcześnie. Tak naprawdę nawet 45min. byłoby wystarczające. Oddzielne bramki bezpieczeństwa dla kobiet i mężczyzn. Mamy czas, więc zamawiamy frytki (głód!) i bezalkoholową Bavarię. W smaku daleki kuzyn miernego piwa. Jest czas przyjrzeć się miejscowym pięknisiom. Bo niektóre kobiety wyróżniają się ubiorem. Nie dość że ładne, to jeszcze chusta na głowie założona niezwykle symbolicznie, wręcz prowokująco. Wszystko markowe – torebki, chusty. Przynajmniej tak to wygląda, bo w Iranie nie logo producenta stanowi o faktycznym pochodzeniu produktu. Czas na lot do Shiraz.-- 29 Gru 2017 09:59 --
Shiraz
Lecimy liniami Aseman Airlines. Niespotykany już na europejskim niebie samolot Fokker 100, układ foteli 2+3. Sprawdzam w google numer rejestracyjny – wiek 27 lat. Jest dobrze, tego przecież chciałem. Nie wiem czy to autosugestia, czy przeziębienie ciągnące się jeszcze z Kijowa i niedrożne zatoki, ale w tych starych samolotach strasznie zatyka uszy. Dokładnie tak samo wspominam lata 80/90 w Polsce i wrażenia z An24, Tu134, Tu154. Zawsze mnie zatykało. I zawsze rozdawali cukierki do ssania. W Iranie też. Jesteśmy głodni, bo ciężko było o posiłek, tymczasem zaskoczenie. Lot trwa ok. 1.15h, a dostajemy obiad. Dla nas wybawienie.
W Shiraz mieliśmy zaklepany odbiór z lotniska przez hotel. Stoimy, 15 minut, ale nikogo nie ma. Taksówkarz uprzedza mnie, że jest już po zmroku i rozpoczęło się święto Ashura - najważniejsze. I że do naszego hotelu nie da się dojechać, bo całe centrum zamknięte. Aha. No to łapiemy Snappa. W przypadku lotnisk na ogół postój taxi znajduje się tuż przed lotniskiem, a jeśli chce się złapać Snappa należy podejść do najbliższej ulicy (na ogół ronda), gdzie podjeżdżają zwykłe auta. Cena za Snappa do centrum 60.000IRR konta 200.000, które chciał taksówkarz. Podjeżdżamy najbliżej jak się da (pod Cytadelę), ale ostatnie 800m musimy przejść ciągnąc za sobą walizki pośród świętujących, symbolicznie samobiczujących się tłumów.
Nasz wybór padł na polecany w Shiraz jako nr 1 Niayesh Boutique Hotel. Nie omieszkałem wspomnieć, że mieli nas odebrać z lotniska, a przynajmniej wypadałoby napisać odpowiedź na maila, że w tym dniu nie da rady, ale pozostało to bez komentarza. Cena 50usd za dwójkę z łazienką i śniadaniem. Hotel jest ok, trochę mały pokój, bardzo fajna łazienka z podgrzewaną podłogą, do tego restauracja na miejscu i klasyczny wygląd z centralnym dziedzińcem oraz pokojami dookoła niego. Ulokowano nas nie w centralnej części hotelowej, a 100m obok (mam wrażenie że to był kiedyś zupełnie inny hotel). Ale było nawet lepiej, bo mieliśmy taras z widokiem na miasto, no i tea-bar nad sobą, gdzie od razu zamówiliśmy sishę i herbatkę (200.000IRR – na ogół tyle taki zestaw kosztował). Było fajne, patrzyliśmy na światła miasta, a świąteczne śpiewy trwały do późnej nocy.
W Shiraz spędziliśmy dwa dni. Wg pierwszych planów pierwszy dzień (1 października – Ashura) chciałem zacząć od wycieczki do Persepolis, ale z racji na święto okazało się to niemożliwe. Trudno, pojedziemy tam następnego dnia, tyle że wieczorem znowu lecimy dalej. Podczas śniadania zaczepił nas chłopak wyglądający jak 100% Europejczyk, do tego świetnie mówiący po angielsku. Przedstawił się jako przewodnik tego hotelu i zaproponował wycieczkę. Doświadczenie kazało być czujnym, pewnie natręt jakiś. Ale po dłuższej rozmowie jego argumentacja zdawał się mieć sens. Otóż ciężko będzie zwiedzać dziś miasto, dlatego właściciel hotelu pomyślał o gościach („ludzie od 10 dni słuchają tego walenia w bębny, więc trzeba coś im zaproponować”) i o godz. 15 organizuje dwa busy poza miasto. Do zobaczenia stary zamek z czasów przedislamskich oraz słone jezioro. Cena bardzo promocyjna, gdyż mająca pokryć tylko koszty dojazdu – 10usd/os. No to mamy plan – w pierwszej części dnia oglądamy miasto w wydaniu świętującym, a potem wycieczka. Już wyjście na główną ulicę pokazało, że świętowanie będzie tu intensywniejsze niż w Teheranie. W końcu Shiraz jest mniejsze, a my poruszać będziemy się głównie po centrum. Ulice pozostały wyłączone z ruchu.
Wszędzie ubrani na czarno ludzie. Kobiety na uboczu, opierają się o ściany, dłonią uderzają w pierś w rytm skandowanego przez mężczyzn imienia Husajn. Ci symbolicznie biczują się w plecy, inni trzymają potężne bębny i wystukują rytm. Takich skupisk odgrywających swoją rolę jest bardzo dużo – każda grupka ma zapiewajłę z mikrofonem. Dlatego jest głośno, pieśni zlewają się ze skandowaniem haseł. Obieramy kurs na znany meczet lusterkowy, a dokładnie grobowiec Shah Cheragh. Niestety nie tylko my – do środka podążają tłumy ludzi. Okazuje się, że cały bagaż, łącznie ze sprzętem foto, muszę zostawić w depozycje. Do tego mamy czekać aż zbierze się grupka obcokrajowców i dopiero wtedy – pod przewodnictwem anglojęzycznego przewodnika – możemy wejść do środka. Na szczęście można focić telefonem. W środku tak jak na zewnątrz – tłumy ludzi. Do grobowca turyści wejść już nie mogą (od lipca 2017). Szkoda, bo wnętrze wyłożone tysiącem kolorowych lusterek robi podobno ogromne wrażenie. Wydaje mi się, że gdyby nie święto, możne udałoby się wejścia do środka. Pozostaje nam oglądanie tylko głównego placu. Na szczęście w mieście jest jeszcze drugi, mniejszy meczet lusterkowy. Trafimy tam w dniu następnym.
Przeciskamy się zatłoczonymi ulicami. Bazar – zamknięty. Słynny różowy meczet – nawet nie idziemy, dostaliśmy info, że w dniu dzisiejszym zamknięty, pójdziemy tam jutro. Docieramy do meczetu Vakil, chyba w ostatniej chwili, gdyż pan z kasy mówi że zaraz zamykają. Wstęp 150.000IRR, ale dziś za darmo. Żona musi ubrać czador (biały, bardziej wyglądał jak firanka). Po chwili podchodzą do niej Iranki i mówią, że może go zdjąć – nie ma tu wymogu. Meczet raczej przeciętny, wrażenia nie zrobił. Obok pomieszczenie z basenem i rybkami, gdzie dostajemy od kobiet jabłka.
Kawałek dalej znajduje się Cytadela Karim Khan, zresztą bardzo ładna. Cecha charakterystyczna – jej narożna baszta jest wyraźnie przechylona. Obiekt oczywiście zamknięty, ale z tego co piszą ludzie, w środku wygląda to tak samo jak z zewnątrz, więc ciśnienia na zwiedzanie nie ma. Wzdłuż muru dającego cień siedzą ludzie i piją herbatkę.
Niesamowite, że chodzimy po mieście i nikt od nas niczego nie chce. Jeśli nawet zaczepi taksówkarz, to słowo nie oznacza dla niego nie. Człowiek przyjechał do Iranu z różnymi doświadczeniami, w krajach arabskich każde wyjście to ciągłe szlifowanie asertywności. W Persji tego nie ma. Do tego jak już ktoś się odezwie, to żeby pozdrowić, zapytać jak się podoba w jego mieście. Czas wracać do hotelu – trzeba coś zjeść w hotelowej restauracji (chyba jedyne miejsce, gdzie żywili), chwilę odpocząć w pokoju. W TV dominuje tylko jeden temat – święto Ashura. Obejrzałem jeszcze prognozę – pogodynka w czadorze.
Wycieczka. Jedziemy głównie ze skośnookimi 100km poza miasto.
Mijamy potężne słone, wysuszone jezioro. Zatrzymujemy się na chwilę przy drodze obok sklepików. Wszyscy dostają lody. Dojeżdżamy do Zamku Sasanidów – Sarvestan Palace.
Fajne, klimatyczne miejsce, którego w przewodniku nie znajdzie się. Ruiny są z V wieku, więc z czasów przedislamskich, gdy w Persji dominującą religią był monoteistyczny zoroastrianizm. Obiekt jest całkiem dobrze zachowany, do tego pora – tuż przed zachodem słońca – spowodowała, że mury przybrały czerwonawy kolor, a wyrastające na horyzoncie góry wyostrzyły się. Nasz przewodnik miał ze sobą drona (w moim filmie skorzystałem z jego uprzejmości i można podziwiać podniebne ujęcia kręcone Sparkiem), co chyba trochę przedłużyło nasz pobyt w tym miejscu, gdyż do słonego jeziora Maharlu dotarliśmy już po zmroku.
Podobno tam, gdzie ostała się jeszcze woda, przyjmuje ona czerwonawy odcień. My byliśmy w części suchej, gdzie chodziliśmy po drobnym żwirku (słony), a podnosząc głowę widać było czarne niebo rozświetlone gwiazdami. W Iranie mają dziwną strefę czasową GMT +3.30h, co oznacza że jest tylko 1.5h później niż w Polsce. Słońce zachodzi ok. 17.40 a o 18.10 jest już ciemna noc. Zmrok zapadał o tej porze roku praktycznie tak samo szybko jak na równiku. Niestety tego wieczoru bar z sishą był zamknięty. Święto. Pozostało odpoczywać w pokoju i oglądać w telewizji relacje ze święta Ashura. Zmiana kanałów niewiele dawała – wszędzie to samo. Płaczący mężczyźni, śpiewający imam, przemieszczające się masy ludzi. Kobiet nie pokazywali. Idziemy spać – następnego dnia wcześnie śniadanie i o 7.45 zbiórka w hollu hotelowym. Czeka nas wycieczka do Persepolis zorganizowana przez key2persia (30usd/os – zawiera bilet wstępu, półdzienne zwiedzanie Persepolis i Nekropolis; za 50usd można dodatkowo zobaczyć Pasagrady + w cenie lunch).
2 października, poniedziałek – normalny, nieświąteczny dzień. Coś nowego dla nas. Do Persepolis można bez problemu samemu zorganizować wycieczkę. Nie jest daleko – raptem 55km. Ale uznałem, że nie tym razem. W tym miejscu warto być z przewodnikiem. Po prostu. Oglądanie kamyczków to nie to samo co ich oglądanie i zrozumienie. Z miasta wyjechaliśmy obok Bram Koranu, czyli od północnej strony. Szybko zaczęły się tak pożądane przeze mnie półpustynne widoki z górami w tle.
Świetna relacja! część filmu zostawię sobie na później
:) fajne info na temat krajowych połączeń lotniczych które na pewno komuś się przydadzą, może nawet i mnie kiedyś
:)
b79 napisał:W Iranie mają dziwną strefę czasową GMT +3.30h, co oznacza że jest tylko 1.5h później niż w Polsce. Słońce zachodzi ok. 17.40 a o 18.10 jest już ciemna noc. Zmrok zapadał o tej porze roku praktycznie tak samo szybko jak na równiku.U nas standardowo obowiązuje strefa czasowa +1:00, natomiast ze względu na różnicę w terminie zmiany czasu w Europie(koniec października) z Iranem(22 września), przez miesiąc ta rozbieżność rzeczywiście wynosi 1,5 godziny
8-) Przez resztę roku jest to 2,5 godziny.Fajna relacja, ciekawie opisujesz to co przeszedłeś. Część przemyśleń i doświadczeń masz podobnych do moich sprzed roku(w tym ten sam hotel w Szirazie).
;)
Nadal mało
:) Powinni mieć w standardzie czas letni GMT +4. Ale faktycznie przyjechałem do Iranu tydzień po ich zmianie czasu, bo niektóre zegarki mieli wciąż nieprzestawione.
Świetna relacja. Chyba najlepsza o Iranie.Akurat super mi się wstrzeliłeś bo na październik 2018 kupiłem biletu do Iranu...Czekam zatem na ciąg dalszyJak rezerwowałeś hotele?
Wszystkie hotele bezpośrednio przez maila - mają swoje strony, ale o cenę należy pytać. Rezerwacja jest na słowo, żadnych przedpłat. Wyjątek miałem tylko w Yazd, ale tam właścicielką była Chinka i trochę inaczej wszystko wyglądało.Jeszcze jedno - w takim Yazd na 2 miesiące przed przyjazdem te najbardziej oklepane noclegownie, czyli Silk Road oraz Orient, nie miały już dwójek z łazienką.
rafgrzeg napisał:Dodam jeszcze że super film. Ekstra się oglądało.Dziękuję. Trochę miałem problemów z ukończeniem. W każdym razie zapraszam do obejrzenia też innych filmów, wszystko na youtube na moim kanale.
Tak jak podałem w pierwszym poście, aby zrobić przegląd lotów krajowych należy skorzystać z wyszukiwarki, np:www.skyscanner.pl (tu można podejrzeć linie Iran Air oraz Mahan Air)www.samita.com/en (tu jest dużo linii, niestety trzeba się posiłkować przeklejaniem tekstu w farsi do google translatora, inaczej często nawet nie wiadomo co to za linia).Na pewno są też inne.Z kupnem biletów w Iran Air nie ma żadnego problemu - podałem wyżej sposób jak to zrobić płacąc kartą tylko przez kontakt mailowy.Co do pozostałych linii zostaje pośrednik do zakupu, np. key2persia. Jest to uciążliwe, bo odpisują raz na dobę i trochę mało w tym wszystkim kreatywności. Raczej trzeba im podać gotowe rozwiązanie, a nie liczyć na zalew propozycji i rozwiązań. Łatwo nie jest, w moim przypadku posklejanie lotów pod plan miejsc, które chciałem odwiedzić, trochę mnie zmusiło do wysiłku. Ale sam Iran jest naprawdę bardzo prosty, na miejscu jest zupełnie bezstresowo. Uważam nawet, że jako wstęp do świata islamu, nie ma bardziej przystępnego miejsca (na drugim biegunie muzułmańska Afryka). Bilety lotnicze można nawet załatwiać przez hotel (ja jednak wolałem nie ryzykować, siedziałem w danym miejscu max. 2 doby). Do recepcji idzie się z każdą sprawą - bilet na autobus, wymiana dolarów, wskazanie dobrej knajpy.
rafgrzeg napisał:Świetna relacja. Chyba najlepsza o Iranie.Akurat super mi się wstrzeliłeś bo na październik 2018 kupiłem biletu do Iranu...Radziłbym dokupić ubezpieczenie od rezygnacji z lotu. Sam właśnie jestem w trakcie kupowania biletó na majówkę (podziękowania dla @Don_Bartoss) a dzisiaj ciekawe wiadomości zobaczyłem na YT. Odkąd Waszyngton uznał, że stolicą Państwa Położonego w Palestynie jest Jerozolima, sprawy nabrały jak widzę tempa. Ponownie zaczęto uznawać Persów za zło tego świat Świata i rozkręcają im tam majdan. Nie wiadomo czy kwestia irańska nie zostanie ostatecznie rozwiązana w ciągu najbliższych miesięcy. Jest to zapewne ostatni sezon, żeby zobaczyć Iran bez demokracji. Warto się pospieszyć.https://www.youtube.com/watch?v=1MswmZXejSEhttps://www.youtube.com/watch?v=25gG_WxzXcE
@pawelos, w polskim filmie "Ogniem i Mieczem" pada zdanie, wypowiadane przez księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, "Krwią należy bunt gasić, nie przywilejami". Myślę, że w Iranie tę prawdę znają.
Ufam, że tak się właśnie stanie i Iran ocaleje w formie jaką znamy do tej pory a wszelkiej maści buntownicy i podżegacze wojenni skończą gdzie ich miejsce, czyli na szubienicy. Prośba do moderacji o wydzielenie tematu. Podejrzewam, że nie tylko użytkownik @rafgrzeg i ja, jesteśmy zainteresowani aktualną i rzetelną informacją o sytuacji w Iranie w związku ze zbliżającą się tam podróżą.
b79 napisał: Uważam nawet, że jako wstęp do świata islamu, nie ma bardziej przystępnego miejsca (na drugim biegunie muzułmańska Afryka).Kiedyś najłatwiejsza i najbardziej dostępna była Syria teraz już tylko Iran. Zgadzam się w 100% choć w Iranie byłem dawno temu.
Pabloo napisał:Jest chyba jakiś problem ze zdjęciami, większość w ogóle się nie wczytuje, szczególnie z ostatniej części.Wszystko ok - sprawdzałem i w pracy i w domu i na telefonie. Wygląda jakby pamięci brakowało, albo jakaś blokada regionalna/firewall.
Zacznę od razu od relacji video z całej wyprawy - już w pierwszym poście, aby nie zginęło. Cały opis podzieliłem na 3 części.
https://youtu.be/BZCaklp2nnY
Wyjazd do Iranu kiełkował od dobrych 3 lat. Zawsze przeglądałem pojawiające się oferty, no ale był pewien problem, o którym za chwilę. Lubię klimat Bliskiego Wschodu. Baśniowa otoczka, architektura, meczety, orient. No i przyroda. Charakterystyczne dla tego regionu pustynie z żółto-czerwonymi, wyschniętymi górami w tle.
Długo myślałem, że nie dane mi będzie pojechać do Persji, gdyż - podobno - izraelska pieczątka w paszporcie miała skutecznie uniemożliwiać wjazd do Iranu. Kilkukrotnie szukałem wsparcia na forach, wypytywałem pod postami o tanich lotach. Jednak nigdy nikt jednoznacznie nie określił się, czy to się uda. A jak wiadomo – najpierw trzeba kupić bilet, a dopiero potem wystąpić o wizę. I dopiero jakoś w ubiegłym roku zaczęły do mnie docierać informacje, że nie powinno być problemu. Upewniłem się jeszcze w ambasadzie w Warszawie (mogłem wcześniej na to wpaść…), gdzie poinformowano mnie, że od wizyty w Izraelu powinno upłynąć 0,5 – 1 rok. Z obecnej perspektywy trochę dziwi mnie, skąd bierze się cały problem, gdyż w Iranie żyje społeczność żydowska, są synagogi, a ludzie są absolutnie wyjątkowi – szanują drugą osobę. No ale tak jak gdzieś przeczytałem – nikt nie ma nic do Żydów, ale do ich państwa już tak.
Wracając do wizy. Na wszelki wypadek wizę wyrobiłem w ambasadzie w Warszawie, wolałem nie ryzykować z on-arrival. Skorzystałem z pośrednictwo key2pesia w celu uzyskania nadania numeru do wniosku wizowego, ubezpieczenie kupiłem w AXA (mają na polisie wymagany zapis ‘Worldwide including Iran’, 88zł za 2 os.), a całą resztę załatwiłem osobiście w ambasadzie w Warszawie. Nic trudnego – przykładowo wyrobienie wizy rosyjskiej jest bardziej czasochłonne.
Tytułem wstępu
Bilety kupiłem w lutym 2017 r. Termin 29 września – 9 października, przy czym dzień wcześniej udaliśmy się do Kijowa, gdzie mieliśmy nocleg i wyżerkę połączoną z degustacją trunków. Wylot następnego dnia rano z Kijowa, stop w Baku ponad 5 godzin, potem lot do Teheranu. Linie Azerbaijan Airlines, cena 406 zł/os. bez bagażu. Mailowo dokupiłem 2x bagaż (cena dla 2 os. Kijów – Baku – Teheran – Baku – Kijów 78AZN, przy czym 1AZN = 2,10PLN; przychodzi link z płatnością kartą a potem potwierdzenie na maila). Jak widać w Iranie mieliśmy spędzić 11 dni, z czego pełne 9, a dwa skrajne dojazdowe.
Pozostawało ułożenie planu w Iranie. Mając tydzień wszyscy robią klasyczny trójkąt Teheran – Shiraz – Yazd – Isfahan – Teheran. My mieliśmy 9 dni, więc oprócz klasyki poszukiwałem czegoś mniej sztampowego. Myślałem o niewielkiej miejscowości leżącej na pustyni Toodeshk, ew. zachodnim Iranie. No i zobaczyłem na zdjęciach wyspę Qeshm. Wiedziałem już, że chcę tam być. Mając 9 pełnych dni i chcąc zobaczyć akurat te miejsca, nie sposób poruszać się tylko autobusem, pociągiem (no chyba że przejazdy nocne, ale fizycznie byśmy padli). Dlatego w grę wchodziły przeloty krajowe. I tu był chyba największy problem. Iran posiada naprawdę wiele przewoźników krajowych, ale nie jest łatwo zweryfikować rozkład lotów. Po pierwsze strony są w farsi (IranAir posiada wersję eng), po drugie używają swój kalendarz, co oznacza że teraz jest tam 1396 rok. Po trzecie – najważniejsze – nasze europejskie karty są tam bezużyteczne. Nie da się samemu sfinalizować zakupu biletów. Ale i z tym można sobie poradzić. Rozkład lotów można sprawdzić np. na skyscanner.com (sprawdzić tzn. wpisać skąd, dokąd, datę i zobaczyć co system wypluje) lub na http://www.samita.com/en (tu trochę więcej lokalnych linii). Można też pytać o bilety key2persia, z tym że jest się skazanym na odpowiedź mailową raz na dobę i bez większej elastyczności – podadzą że jest np. jedno połączenie wieczorem, ale nie wpadną na to, że następnego dnia wcześnie rano też można polecieć. O wiele lepiej mieć gotową listę już wypatrzonych lotów i przejść do zakupu.
U mnie wyglądało to tak:
1) Iran Air – bilety na dwa loty kupiłem poprzez wiedeński oddział przewoźnika (kontakt: ticket@iranair.at). Bezproblemowo – dostaje się link do płatności kartą w EUR, po 30 min. etixy na mailu. Ceny nie wyższe niż pokazuje wyszukiwarka.
2) Aseman Airlines – kolejne dwa przeloty krajowe, skorzystałem z pośrednictwa key2persia. Wskazałem konkretnie jakie mnie loty interesują. Płatność w USD przez paypal (nie zdziwcie się tytułem przelewu – wykonanie strony internetowej. Tak ma być, słowo Iran mogłoby skutkować odrzuceniem płatności), prowizja na poziomie 10%.
Tak po prawdzie, to mając minimum 3 dni do następnego lotu, wszystko można załatwić na miejscu w Iranie – poprzez hotel. Tak miałem w przypadku biletu na autobus. Dzień wcześniej powiedziałem gdzie chcę jechać i poprosiłem o zaklepanie biletu. Tak samo można na pociąg, samolot. Generalnie każdy hotel w Iranie to twoje centrum logistyczno-administracyjne – wymienisz dolary, kupisz bilet, zamówisz taksówkę, dowiesz się gdzie apteka albo fajna knajpa.
Ostatecznie plan wyprawy przybrał następujące kształty:
29/30.09 Teheran
1-2.10 Shiraz
3-4.10 Qeshm
5-6.10 Isfahan
7-8.10 Yazd
9.10 wylot Teheran
Zaczynamy.
BAKU
Lecimy z Kijowa Azerbaijan Airlines, A319. Czasami na tym odcinku podstawiają B757, ale nie tym razem. Czysto, film na monitorze, podany posiłek, z tym że do topowych linii trochę jeszcze brakuje. Lot trwa 3 godziny. Byłoby krócej, gdyby nie Donieck i nadkładanie drogi przez Rosję. Przez Baku mamy tylko transfer, ale jeszcze w Polsce uznałem że 5.5h to dolna granica opłacalności zakupu wizy (23usd – online) i szybkiego skoku na miasto. Jeszcze tylko kontrola paszportowa i show 2 kompletnie pijanych Polaków w kraju muzułmańskim (obstawiam że z Bydgoszczy, bo mieli coś do Apatora Toruń). Łapię wifi w terminalu i zamawiam Ubera pod Diabelski Młyn, z którego perspektywy chcę rzucić okiem na miasto (Uber z lotniska do Baku Eye 12.50AZN). Kierowca po angielsku nic, ale już pa ruski jak najbardziej. W Baku wszyscy mówią po rosyjsku i nawet jeśli samemu niewiele się umie, to człowiek już nie zginie.
Wjazd Młynem na górę (5AZN), z którego widać kawałek Morza Kaspijskiego, wieżę telewizyjną i przede wszystkim słynne Flame Towers, zajmuje ok. 10 min.
Następnie szybkim krokiem idziemy wzdłuż deptaka nadmorskiego w stronę starego miasta. Baku jest bardzo ładne. Zielone, przestrzenne, nowoczesne, nad głowami latają papugi (zielone Aleksandretty), drogi są szerokie, a ulicami jeżdżą nowoczesne auta.
Następnie wchodzimy w wąską zabudowę niewielkiego starego miasta. Ładnie, klimatycznie i niezwykle czysto. Naprawdę było tu kiedyś ZSRR? Mijamy Basztę Dziewiczą, sklepiki z rupieciami, w tym czapki i gwiazdy sowieckie oraz obowiązkowo Lenin (jednak było tu ZSRR), wreszcie karawanseraj (motel dla karawan z czasów Jedwabnego Szlaku).
Na koniec lądujemy w knajpce Manqal przylegającej do murów starego miasta, gdzie pijemy obowiązkową herbatkę, jemy mięso z grilla oraz zupę Piti (taki rosołek z baraniny z warzywami, cieciorką). Alkoholu tu nie mieli, a tak chciałem tuż przed Teheranem… Kelner twierdził, że przyjmą płatność w EUR, USD, na szczęście obok był kantor (jedyny na starym mieście). Na więcej czasu nie starczyło, trzeba było wracać na lotnisko. Niestety nie miałem już jak zamówić Ubera (offline), do tego wydałem ostatnie manaty, ale pod bramą wyjściową ze starego miasta stało coś przypominającego taksówkę, ale bez stosownego napisu. Kierowca po angielsku nic, ale na pytanie ‘diesjat dolarow do aeroporta?’ skinął potakująco głową. Powrót był szalony. Bo oni tak jeżdżą. Ale w pięknej, nocnej scenerii nowoczesnego miasta. A na lotnisku znalazł się miejscowy koniak. Sprzedawca go nie polecał, że niby słaby, niewarty naszych ust. Człowieku… Ja tu do Iranu zaraz lecę!
TEHERAN
Następny odcinek z Baku do Teheranu odbyliśmy na pokładzie E190. Lot 1.10h, dostaliśmy kanapkę. Nie wiem jak to się stało, ale pomimo odprawy online (może na telefonie źle wcelowałem palcem) siedziałem z żoną oddzielnie. Samolot był pełny, więc nawet nie było możliwości zmiany miejsca. Ale dzięki temu każde z nas za sąsiada miało Irańczyka. U mnie rozmowa była krótka, wymiana uprzejmości. Żona dostała za to zaproszenie na wspólne oprowadzenie po Shirazie, jak tylko przybędziemy do tego miasta.
Wylądowaliśmy po 22, wizę mieliśmy już wbitą w paszporcie. Do odprawy nawet kolejki nie było. Całość zajęła może z 3 minuty, a kwestia pobytu w Izraelu zgodnie z przewidywaniem nie została zauważona/podjęta. Nikt też nie pytał o pierwszy nocleg.
Mimo szybkiego początku zorganizowanie się na dalszy pobyt zajmuje trochę czasu. Po pierwsze kasa. Iran ma wewnętrzny system bankowy, nasze europejskie karty nie działają tutaj. Pierwsze co trzeba zrobić to wjechać schodami na pierwsze piętro (odloty) i udać się do kantoru. I tu uwaga – na lotnisku mieli jeden z lepszych kursów. Zdecydowanie warto wymienić tu sporo pieniędzy. Ja do Iranu wziąłem dolary. Na stronie http://www.cbi.ir/ExRates/rates_en.aspx można sprawdzić aktualny kurs wymiany podawany przez Bank Centralny, ale ma on niewiele wspólnego z rzeczywistością. Dobrą ceną za 1 USD jest ok. 39.000+ IRR (riali, 10.000 IRR = 1.10PLN). Pieniądze będzie potem można wymienić w każdym z hoteli (ale kurs słabszy lub zbliżający się do tego lotniskowego) lub w Exchange Pointach gdzieś w mieście (tu nawet lepiej niż na lotnisku). Z kasą jest jeszcze taki problem, że – jak już wszyscy zainteresowani zapewne wiedzą – płaci się rialami, ale ceny podane są w tomanach (toman jako waluta fizycznie nie istnieje – służy tylko uproszczeniu przy podawaniu cen, gdyż stanowi 1:10 riala, czyli jedno ucięte zero). Gdy ktoś mówi 1000 tomans to należy podać banknot 10.000 riali. Niby zasada jest prosta i od początku wiedziałem, jak to ma działać, a i tak przez kilka pierwszych dni myliłem się. Ale nie ma problemu – Irańczycy nie okradają ludzi, nie wykorzystują faktu niewiedzy. Jak się pomylisz, to cię poprawią. Na południu Iranu poziom komplikacji przeliczania toman – rial podskoczył jeszcze trochę do góry, ale o tym później.
Drugą rzeczą, którą w mojej ocenie należy zrobić już na lotnisku, jest zakup karty SIM. Na przylotach (parter) są obok siebie dwa stoiska: IranCell (niestety akurat była awaria, a chwalą się LTE) oraz MCI (kupiłem kartę za 400 tys., miałem internet max. H+, w miastach bezproblemowy zasięg, na pustyniach, drogach różnie z tym bywało). Numer musi być zarejestrowany, dane z paszportu spisane, a telefon skonfigurowany – warto przełączyć go na angielskie menu - bo inaczej pan z obsługi będzie patrzył jak my na farsi (całość konfiguracji zajęła ok. 25 min.).
Krótkie info dla operatora komórkowego MCI:
Za 400.000 IRR dostałem 1000GB + 1000 min. + 1000sms na okres 7 dni. Pod koniec tygodnia zaczęli zalewać mnie smsami z jakąś ofertą (w farsi), ale nic nie robiłem. Skończyło się na przedłużeniu o kolejny tydzień + 300mb dzień i +300mb noc (cokolwiek to znaczy). Generalnie telefon miałem online przez wszystkie 11 dni.
- przy pierwszym dzwonieniu jest jakiś niezrozumiały komunikat (w stylu "for English press 2"), trzeba wcisnąć na klawiaturze numerycznej 2, 1, 1 i dopiero pojawi się sygnał (jednorazowe doświadczenie)
- sprawdzanie stanu konta: *100*0# (przychodzi sms w farsi, wklejałem do google translatora)
Gdy już byłem milionerem (pełny portfel riali) oraz miałem telefon z internetem zrobiłem to, co wszyscy polecają. Taksówkarze łapią klientów na dole - za kurs chcą 750.000 IRR (tzn. tyle było dopóki metro nie wystartowało, teraz nawet nie pytałem). Tymczasem na piętrze (odloty) przyjeżdżają taksówki lub Snappy (odpowiednik Ubera), którzy po przywiezieniu klienta muszą wracać te 55km do Teheranu. Od razu dostałem propozycję za 600 tys., stanęło na 500.000. Teraz wiem, że gdybym zamówił powrót przez Snapp, zapłaciłbym 350.000 (o Snappie będzie później – z lotniska najlepiej od razu zadebiutować ze Snappem i w ten sposób pojechać do centrum; uwaga: do Snappa konieczny jest numer tel. irański, bo inaczej nie przyjdzie sms zwrotny przy pierwszym włączeniu, czyli trzeba kupić kartę SIM).
Jest jeszcze opcja dojazdu do centrum metrem (od sierpnia 2017). Od lotniska nowa odnoga metra dojeżdża do stacji Shahed (ten odcinek kursuje 24h), a następnie należy przesiąść się na linię metra nr 1 (czerwona). Wszystko na jednym bilecie za jakieś śmieszne pieniądze, tyle że długo. Należy pamiętać, że linie metra w Teheranie kursują do godz. 24. Jedynym wyjątkiem jest wspomniana czerwona linia, która po godz. 24 ma tylko dwa przystanki: ten przesiadkowy od lotniska Shahed oraz w centrum miasta Darvazeh Dowlat.
Było już ok godz. 24, gdy wyruszyliśmy z lotniska, dlatego trasa była pusta i szybko ją przemierzyliśmy. Pierwsze wrażenie Teheranu nocą normalne – ani się nie ma czego obawiać, ani czym zachwycać. Na ścianach miejscami murale, gdzie indziej podobizny Chomeiniego, czy też jacyś motocykliści w skórzanych kurtkach zgromadzeni wokół dymiącego grilla. Ale jedna rzecz, która zaczęła mnie dusić, to miejscowe powietrze. Wtedy myślałem, że to wina naszego auta. Ale następnego dnia na ulicy było dokładnie tak samo. Powietrze mają tu okropne.
Hotel mieliśmy w centrum miasta (Seven Hostel, 40usd dwójka, łazienka, śniadanie). Standard przeciętny, uciążliwa łazienka, mimo wszystko poleciłbym jakiś inny wybór. No ale to była tylko jedna noc, do tego dobra lokalizacja, 700m. od stacji metra.
30 września rozpoczęliśmy nasz pierwszy dzień w Iranie. Wiedziałem że akurat na nasz pobyt przypadnie 1 października najważniejsze święto muzułmanów szyickich – Ashura. Ale nie wiedziałem, że świętowanie zaczyna się długo wcześniej. W wigilię święta Ashura przypada święto Tasua – akurat kiedy byliśmy w Teheranie. Niewątpliwie interesujące było zobaczyć święto żałobne w Iranie (Szyici wspominają śmierć zabitego w zasadzce Husajna, wnuka Mahometa), ale były też tego pewne minusy. Wszystko, pomijając meczety, było zamknięte. Łącznie z restauracjami.
Już po 10 minutach spaceru wiedzieliśmy, że trafiliśmy do Teheranu w szczególnym okresie. Było dziwnie pusto na ulicach, a spotykani ludzie ubrani na czarno. W pewnym momencie trafiliśmy na mały plac, gdzie grupa mężczyzn wiła się w dziwnym tańcu, machając przy tym białymi kijami i wykrzykując hasła, z których wyłapywałem imię Husajn. Całość w akompaniamencie czarnych flag z wyhaftowanymi napisami w farsi. Gdyby ktoś zobaczył w TV taki wyjęty z okoliczności obrazek, skojarzenia miałby jednoznaczne. Bo w świadomości ludzi Iran kojarzy się z ciemną stroną islamu. Tego typu scen widzieliśmy przez cały bieżący i następny dzień jeszcze wiele. Następnie udaliśmy się w stronę Wielkiego Bazaru, którego wielkość podobno poraża, a ilość korytarzy i odnóg liczona jest w kilometrach. Są tylko dwie możliwości, by to serce Teheranu zobaczyć puste. Piątek (dzień wolny) lub okres święta Ashura. Mimo że sklepiki były zamknięte, ludzie gromadzili się w alejkach. Nie dysponuję wiedzą, by wyjaśnić co konkretnie robili, ale widziałem miejsca przypominające ołtarzyki, a także punkty gdzie wydawano herbatę oraz posiłki. Bo w dniu święta Tasua oraz Ashura nikt sam nie gotuje, a tradycja nakazuje bogatym mieszkańcom miasta sponsorowanie wspólnej garkuchni dla wszystkich świętujących ludzi. Turysta też może korzystać z tego prawa, w końcu restauracje są zamknięte.
W takich okolicznościach zbyt wiele zwiedzić się nie dało. Otwarty był meczet Imama Chomeiniego, ale już Pałac Golestan zobaczyliśmy tylko zza płotu. Podjechaliśmy metrem pod byłą Ambasadę USA w Teheranie. Funkcjonowała do 1979r., czyli rewolucji islamskiej. Wówczas to zajęta została przez studentów irańskich, a wszyscy pracownicy dyplomatyczni wzięci zostali jako zakładnicy. Przetrzymywano ich ponad rok. Pracowników ostatecznie zwolniono, ale stosunków dyplomatycznych pomiędzy krajami już nie odbudowano. Ma to wyraz w muralach otaczających placówkę. USA przedstawione jest jako agresywny uzurpator do sprawowania władzy – statua wolności przyjmuje formę kostuchy, a wszystko w scenerii wyblakłych kolorów flagi USA, broni, flagi Izraela na Kapitolu. W okresie zmian rewolucyjnych obraz ten faktycznie mógł być prawdziwy, jednakże obecnie miejsce to raczej nie odzwierciedla sposobu myślenia młodych Irańczyków.
Mając zapas czasu do wylotu o 18.20 podjęliśmy decyzję, że czas wspiąć się na wyżyny. Dosłownie. Północna dzielnica Tajrish znajduje się dużo wyżej (1600m. npm) niż południowa część miasta, do tego dojeżdża tam metro (25min. spod ambasady) no i jest podobno czysto, ładnie, bardziej liberalnie, no i nie ma takiego smogu. To może tam coś zjemy?
Ostatnia stacja metra to jeszcze nie cel naszej wyprawy. Taxi (70.000 IRR) zawozi ulicą Darband do najwyższego punktu, skąd kontynuuje się pieszą wycieczkę wijącą się miedzy górami drogą. A wszystko w scenerii strumyka, sklepików, knajp – zamkniętych. Przypomina to trochę scenerię górską, ale jednak w mieście. Stąd zaczynają się prawdziwe szlaki trekkingowe w okoliczne góry, które od początkowych 2000m urastają nawet do 4000m. Największy szczyt w Iranie znajduje się 70km od Teheranu – wulkaniczny Demawend 5610m. Ostatecznie znaleźliśmy 3 otwarte knajpki, gdzie można było coś zjeść. Ale skończyło się na gofrach z czekoladą, gdyż czasu do odlotu było coraz mniej.
Powrót do hotelu po walizki i zmiana koncepcji dojazdu do lotniska krajowego Mehrabad (znajduje się w zachodniej części miasta, podczas gdy międzynarodowe 55km na południe). Miało być metro, które dojeżdża bezpośrednio, ale postanowiliśmy przetestować Snappa. Nie ma lepszego sposobu na przejazdy w mieście, niż ten odpowiednik Ubera. Cena za przejazd wynosi 1/5 – 1/3 tego co chcą taksówkarze. Na krótkich odcinkach płaci się po 3-8 zł za kurs. Akurat na lotnisko wyszło 140.000 IRR. I to jest bardzo dobra cena. Aby móc korzystać ze Snappa trzeba mieć irański numer, gdyż przy rejestracji przychodzi smsem kod PIN, poza tym kierowcy lubią zadzwonić do klienta i upewnić się, skąd jest odbiór. W większości przypadków jest bariera językowa i po wymianie helloł, helloł należy nadal stać i oczekiwać transportu. Przyjeżdżają, zwłaszcza że na telefonie podane są tablice rejejstracyjne (w farsi – trzeba nauczyć się ich cyfr, a potem patrzeć na dwa pierwsze i dwa ostatnie znaki na blachach – to są właśnie cyfry po których łatwo zdefiniować auto), czasami zdjęcie kierowcy i przede wszystkim lokalizacja GPS auta. Nie jest to trudne, miejsce odbioru i zrzutu wskazuje się palcem w aplikacji, a płatność za kurs jest gotówkowa.
Jak jeździ się w Iranie? Tylko Indie są oczko wyżej. Szaleńcy. Mijanie na milimetry, motocykliści jeżdżący pod prąd, skręcanie z zewnętrznego prawego pasa w lewo no i absolutna norma – zasada pierwszeństwa sprowadzająca się do tego, kto pierwszy. Ciągłe wymuszenia, klaksony i uciekający spod kół piesi. Ale to działa, całkiem szybko się przemieszcza. Lubię to!
Na lotnisku jesteśmy 1.5h przed odlotem. Trochę za wcześnie. Tak naprawdę nawet 45min. byłoby wystarczające. Oddzielne bramki bezpieczeństwa dla kobiet i mężczyzn. Mamy czas, więc zamawiamy frytki (głód!) i bezalkoholową Bavarię. W smaku daleki kuzyn miernego piwa. Jest czas przyjrzeć się miejscowym pięknisiom. Bo niektóre kobiety wyróżniają się ubiorem. Nie dość że ładne, to jeszcze chusta na głowie założona niezwykle symbolicznie, wręcz prowokująco. Wszystko markowe – torebki, chusty. Przynajmniej tak to wygląda, bo w Iranie nie logo producenta stanowi o faktycznym pochodzeniu produktu. Czas na lot do Shiraz.-- 29 Gru 2017 09:59 --
Shiraz
Lecimy liniami Aseman Airlines. Niespotykany już na europejskim niebie samolot Fokker 100, układ foteli 2+3. Sprawdzam w google numer rejestracyjny – wiek 27 lat. Jest dobrze, tego przecież chciałem. Nie wiem czy to autosugestia, czy przeziębienie ciągnące się jeszcze z Kijowa i niedrożne zatoki, ale w tych starych samolotach strasznie zatyka uszy. Dokładnie tak samo wspominam lata 80/90 w Polsce i wrażenia z An24, Tu134, Tu154. Zawsze mnie zatykało. I zawsze rozdawali cukierki do ssania. W Iranie też. Jesteśmy głodni, bo ciężko było o posiłek, tymczasem zaskoczenie. Lot trwa ok. 1.15h, a dostajemy obiad. Dla nas wybawienie.
W Shiraz mieliśmy zaklepany odbiór z lotniska przez hotel. Stoimy, 15 minut, ale nikogo nie ma. Taksówkarz uprzedza mnie, że jest już po zmroku i rozpoczęło się święto Ashura - najważniejsze. I że do naszego hotelu nie da się dojechać, bo całe centrum zamknięte. Aha. No to łapiemy Snappa. W przypadku lotnisk na ogół postój taxi znajduje się tuż przed lotniskiem, a jeśli chce się złapać Snappa należy podejść do najbliższej ulicy (na ogół ronda), gdzie podjeżdżają zwykłe auta. Cena za Snappa do centrum 60.000IRR konta 200.000, które chciał taksówkarz. Podjeżdżamy najbliżej jak się da (pod Cytadelę), ale ostatnie 800m musimy przejść ciągnąc za sobą walizki pośród świętujących, symbolicznie samobiczujących się tłumów.
Nasz wybór padł na polecany w Shiraz jako nr 1 Niayesh Boutique Hotel. Nie omieszkałem wspomnieć, że mieli nas odebrać z lotniska, a przynajmniej wypadałoby napisać odpowiedź na maila, że w tym dniu nie da rady, ale pozostało to bez komentarza. Cena 50usd za dwójkę z łazienką i śniadaniem. Hotel jest ok, trochę mały pokój, bardzo fajna łazienka z podgrzewaną podłogą, do tego restauracja na miejscu i klasyczny wygląd z centralnym dziedzińcem oraz pokojami dookoła niego. Ulokowano nas nie w centralnej części hotelowej, a 100m obok (mam wrażenie że to był kiedyś zupełnie inny hotel). Ale było nawet lepiej, bo mieliśmy taras z widokiem na miasto, no i tea-bar nad sobą, gdzie od razu zamówiliśmy sishę i herbatkę (200.000IRR – na ogół tyle taki zestaw kosztował). Było fajne, patrzyliśmy na światła miasta, a świąteczne śpiewy trwały do późnej nocy.
W Shiraz spędziliśmy dwa dni. Wg pierwszych planów pierwszy dzień (1 października – Ashura) chciałem zacząć od wycieczki do Persepolis, ale z racji na święto okazało się to niemożliwe. Trudno, pojedziemy tam następnego dnia, tyle że wieczorem znowu lecimy dalej. Podczas śniadania zaczepił nas chłopak wyglądający jak 100% Europejczyk, do tego świetnie mówiący po angielsku. Przedstawił się jako przewodnik tego hotelu i zaproponował wycieczkę. Doświadczenie kazało być czujnym, pewnie natręt jakiś. Ale po dłuższej rozmowie jego argumentacja zdawał się mieć sens. Otóż ciężko będzie zwiedzać dziś miasto, dlatego właściciel hotelu pomyślał o gościach („ludzie od 10 dni słuchają tego walenia w bębny, więc trzeba coś im zaproponować”) i o godz. 15 organizuje dwa busy poza miasto. Do zobaczenia stary zamek z czasów przedislamskich oraz słone jezioro. Cena bardzo promocyjna, gdyż mająca pokryć tylko koszty dojazdu – 10usd/os. No to mamy plan – w pierwszej części dnia oglądamy miasto w wydaniu świętującym, a potem wycieczka.
Już wyjście na główną ulicę pokazało, że świętowanie będzie tu intensywniejsze niż w Teheranie. W końcu Shiraz jest mniejsze, a my poruszać będziemy się głównie po centrum. Ulice pozostały wyłączone z ruchu.
Wszędzie ubrani na czarno ludzie. Kobiety na uboczu, opierają się o ściany, dłonią uderzają w pierś w rytm skandowanego przez mężczyzn imienia Husajn. Ci symbolicznie biczują się w plecy, inni trzymają potężne bębny i wystukują rytm. Takich skupisk odgrywających swoją rolę jest bardzo dużo – każda grupka ma zapiewajłę z mikrofonem. Dlatego jest głośno, pieśni zlewają się ze skandowaniem haseł. Obieramy kurs na znany meczet lusterkowy, a dokładnie grobowiec Shah Cheragh. Niestety nie tylko my – do środka podążają tłumy ludzi. Okazuje się, że cały bagaż, łącznie ze sprzętem foto, muszę zostawić w depozycje. Do tego mamy czekać aż zbierze się grupka obcokrajowców i dopiero wtedy – pod przewodnictwem anglojęzycznego przewodnika – możemy wejść do środka. Na szczęście można focić telefonem. W środku tak jak na zewnątrz – tłumy ludzi. Do grobowca turyści wejść już nie mogą (od lipca 2017). Szkoda, bo wnętrze wyłożone tysiącem kolorowych lusterek robi podobno ogromne wrażenie. Wydaje mi się, że gdyby nie święto, możne udałoby się wejścia do środka. Pozostaje nam oglądanie tylko głównego placu. Na szczęście w mieście jest jeszcze drugi, mniejszy meczet lusterkowy. Trafimy tam w dniu następnym.
Przeciskamy się zatłoczonymi ulicami. Bazar – zamknięty. Słynny różowy meczet – nawet nie idziemy, dostaliśmy info, że w dniu dzisiejszym zamknięty, pójdziemy tam jutro. Docieramy do meczetu Vakil, chyba w ostatniej chwili, gdyż pan z kasy mówi że zaraz zamykają. Wstęp 150.000IRR, ale dziś za darmo. Żona musi ubrać czador (biały, bardziej wyglądał jak firanka). Po chwili podchodzą do niej Iranki i mówią, że może go zdjąć – nie ma tu wymogu. Meczet raczej przeciętny, wrażenia nie zrobił. Obok pomieszczenie z basenem i rybkami, gdzie dostajemy od kobiet jabłka.
Kawałek dalej znajduje się Cytadela Karim Khan, zresztą bardzo ładna. Cecha charakterystyczna – jej narożna baszta jest wyraźnie przechylona. Obiekt oczywiście zamknięty, ale z tego co piszą ludzie, w środku wygląda to tak samo jak z zewnątrz, więc ciśnienia na zwiedzanie nie ma. Wzdłuż muru dającego cień siedzą ludzie i piją herbatkę.
Niesamowite, że chodzimy po mieście i nikt od nas niczego nie chce. Jeśli nawet zaczepi taksówkarz, to słowo nie oznacza dla niego nie. Człowiek przyjechał do Iranu z różnymi doświadczeniami, w krajach arabskich każde wyjście to ciągłe szlifowanie asertywności. W Persji tego nie ma. Do tego jak już ktoś się odezwie, to żeby pozdrowić, zapytać jak się podoba w jego mieście.
Czas wracać do hotelu – trzeba coś zjeść w hotelowej restauracji (chyba jedyne miejsce, gdzie żywili), chwilę odpocząć w pokoju. W TV dominuje tylko jeden temat – święto Ashura. Obejrzałem jeszcze prognozę – pogodynka w czadorze.
Wycieczka. Jedziemy głównie ze skośnookimi 100km poza miasto.
Mijamy potężne słone, wysuszone jezioro. Zatrzymujemy się na chwilę przy drodze obok sklepików. Wszyscy dostają lody. Dojeżdżamy do Zamku Sasanidów – Sarvestan Palace.
Fajne, klimatyczne miejsce, którego w przewodniku nie znajdzie się. Ruiny są z V wieku, więc z czasów przedislamskich, gdy w Persji dominującą religią był monoteistyczny zoroastrianizm. Obiekt jest całkiem dobrze zachowany, do tego pora – tuż przed zachodem słońca – spowodowała, że mury przybrały czerwonawy kolor, a wyrastające na horyzoncie góry wyostrzyły się. Nasz przewodnik miał ze sobą drona (w moim filmie skorzystałem z jego uprzejmości i można podziwiać podniebne ujęcia kręcone Sparkiem), co chyba trochę przedłużyło nasz pobyt w tym miejscu, gdyż do słonego jeziora Maharlu dotarliśmy już po zmroku.
Podobno tam, gdzie ostała się jeszcze woda, przyjmuje ona czerwonawy odcień. My byliśmy w części suchej, gdzie chodziliśmy po drobnym żwirku (słony), a podnosząc głowę widać było czarne niebo rozświetlone gwiazdami. W Iranie mają dziwną strefę czasową GMT +3.30h, co oznacza że jest tylko 1.5h później niż w Polsce. Słońce zachodzi ok. 17.40 a o 18.10 jest już ciemna noc. Zmrok zapadał o tej porze roku praktycznie tak samo szybko jak na równiku.
Niestety tego wieczoru bar z sishą był zamknięty. Święto. Pozostało odpoczywać w pokoju i oglądać w telewizji relacje ze święta Ashura. Zmiana kanałów niewiele dawała – wszędzie to samo. Płaczący mężczyźni, śpiewający imam, przemieszczające się masy ludzi. Kobiet nie pokazywali.
Idziemy spać – następnego dnia wcześnie śniadanie i o 7.45 zbiórka w hollu hotelowym. Czeka nas wycieczka do Persepolis zorganizowana przez key2persia (30usd/os – zawiera bilet wstępu, półdzienne zwiedzanie Persepolis i Nekropolis; za 50usd można dodatkowo zobaczyć Pasagrady + w cenie lunch).
2 października, poniedziałek – normalny, nieświąteczny dzień. Coś nowego dla nas. Do Persepolis można bez problemu samemu zorganizować wycieczkę. Nie jest daleko – raptem 55km. Ale uznałem, że nie tym razem. W tym miejscu warto być z przewodnikiem. Po prostu. Oglądanie kamyczków to nie to samo co ich oglądanie i zrozumienie. Z miasta wyjechaliśmy obok Bram Koranu, czyli od północnej strony. Szybko zaczęły się tak pożądane przeze mnie półpustynne widoki z górami w tle.