Dodaj Komentarz
Komentarze (2)
popcarol
3 stycznia 2018 10:00
Odpowiedz
Wyjeżdżam z południa Polski gdzie mieszkam 7go grudnia po południu, do Warszawy mam 5h samochodem, wolę nie ryzykować i nocuję po drodze.W Warszawie mam zarezerwowany parking niedaleko lotniska na 26 dni, płacę 160 zł za niego.Dojeżdżam do Warszawy ok 10.30 rano, zostawiam auto wraz z kluczykami, papierami (papiery wolę zostawić niż je zgubić w Azji...) bo nie ma miejsca i obsługa ma auto ustawić jak się zwolni miejsce... pełna obaw zostawiam kluczyki, nie mam siły szukać czegoś nowego. Na szczęście nic się nie stało, nikt auta nie sprzedał itp
;)Odprawiam się, nadaję bagaż prosto do Sajgonu (niby tylko 7 kilowy plecak, ale nie uśmiecha mi się nosić go po Pekinie)Lot o czasie, częściowo pusty samolot linii Air China do Pekinu, bezpośrednio, ok 9hSamolot ma lata świetności za sobą, obsługa i jedzenie bardzo ok, ale system rozrywki pokładowej bardzo słaby. Kilka filmów chińskich lub z chińskimi napisami lecącymi w kółko, zapętlonymi, brak możliwości wyboru czegokolwiek czy choćby zaczęcia oglądania filmu od początku...no ale mam czytnik Kindle, czas mija, siedzenie obok puste więc rozprostowuję nogi. Nie jest źle.Lądujemy 09.12 w Pekinie, wybrałam lot tak by mieć 15h przerwy przed następnym odcinkiem do Wietnamu, cały dzień. Stoimy w kolejce po gratisową wizę transferową, trwa to prawie 2h, jest tylko jedna osoba obsługująca, przy czym osoby przed nami nie mają wypełnionych deklaracji (małe żółte karteczki i praktycznie te same treści na A4 białych), które wypełniają przy ladzie obsługi, co strasznie wydłuża cały proces. Do tego jacyś Polacy oczywiście wtarabaniają się bez kolejki, dochodzi o przepychanek słownych z Rosjanami, no pięknie.Udaje się załatwić formalności, dostać stempelek na 24h bezwizowy pobyt (okienko na dłuższy pobyt do max 144h jest gdzie indziej), przechodzimy przez milion okienek immigration i kolejnego skanowania temperatury i bagażu podręcznego by wydostać się na kolejkę w stronę miasta.Wymieniamy dolary/euro na juany. Uwaga! Na lotnisku obowiązuje 60 juanów prowizji przy każdej wymianie, wobec czego jak jest się grupą warto wymienić wszystkie pieniądze wspólnie, oczywiście okazało się to jak już wymieniłam swoje
;)Zaplanowałam sobie zwiedzanie muru, odcinka Mutianyu.Dobre wskazówki dojazdu tutaj:https://www.tour-beijing.com/blog/beiji ... all-by-busWydrukowałam to sobie, zmemoryzowałam, po czym dogadałam z paroma osobami na pokładzie i w kolejce po wizę i wynajęliśmy wspólną taksówkę, jednak.Kosztowo wyszło praktycznie na to samo, za 7 osób 800 juanów czyli po ok 115 juanów za osobę.Kierowca dał nam nieco ponad 2h na miejscu, wystarczyło bo to grudzień i było zimno.Lekko na minusie, jednak wychodziło słoneczko, nie padało, nie wiało zbytnio i wycieczka była bardzo udana.Wejściówka na mur 45 juanów. Shuttle bus pod mur od kas i z powrotem 15 juanów.Dla zmęczonych lub nienawykłych do spacerów polecam kupić bilet na kolejkę na górę (chairlift i toboggan w dół zamknięte ze względu na pogodę), zostaje cable car (zamknięte wagoniki), ceny nie pamiętam.Wspinaczka po schodach do najłatwiejszych nie należała, ale przyznajmy się że nie mam ostatnio dużej kondycji. Niemniej ok pół godziny i jest się na górze. I potem super spacer między wieżami, rewelacja
:) Z wielkim uśmiechem chodzimy i robimy zdjęcia. Widoki zapierają dech w piersi
:) Tak! tak! warto!!!!Marzenie z dzieciństwa spełnione!Spacerujemy ponad 1,5h, marzniemy i wracamy na parking do shuttle bus (sprawdzane są bilety więc lepiej ich nie zgubić) i do naszej taksówki.W drodze powrotnej na lotnisko prosimy taksówkarza by zatrzymał się w restauracji, gdzie zamawiamy lokalne specjały (bez rewelacji, ceny niskie nie były, ok 25-50 zł za danie które nie powalało, dużo kości i chrząstek w moim curry z kurczaka). Zostawiam apaszkę na krześle którą w ostatniej chwili oddaje mi kelner, doganiając nasze odjeżdżające auto
:)Wracamy na lotnisko, mamy nadal parę godzin, spokojnie czekam na lot do Sajgonu który jest o czasie i bez niespodzianek.Ląduję w Sajgonie w połowie nocy z 9 na 10 grudnia, czekam na wizę (lecę mając promesę z vietnamvisapro.com za 7 usd bodajże, występuję o Multiple Entry Visa on arrival na 1 miesiąc, za 50 USD)Po kolejnych 4 godzinach i zmianie terminala lecę do Hanoi gdzie ląduję rano. Wykończona. Jadę autobusem do miasta, bilet 30 dong, miałam drobne Dongi z poprzedniego pobytu w Wietnamie, więc nie szukam punktu wymiany na lotnisku), wysiadam blisko zarezerwowanego hostelu, śledzę trasę na aplikacji maps.me na szczęście mimo rannych godzin łóżko na mnie czeka, padam
:)Noclegi zarezerwowałam jeszcze w Polsce, pewnie nie byłoby z tym problemu na miejscu, ale lubię wiedzieć gdzie jadę, lubię mieć adres i plan, i wybrać miejsce na spokojnie.Wybrałam świeżo otwarty Pillow Backpackers Hostel. Dobra lokalizacja, obsługa, śniadania, pokój wieloosobowy z łózkami piętrowymi, płacę ok 8 zł/noc ze śniadaniem
:) to najtańsze noclegi tego wyjazduŁóżka mają zasłonki z każdej strony, więc brak integracji między mieszkańcami, cisza i spokój.Zdjęcia dodam później, komputer nie chce mi się dogadać z komórką.CDN
wróciłam właśnie z ponad 3-tygodniowej tułaczki ;) chiicałabym podzielić się wrażeniami :) wyjazd pierwszy raz w życiu solo - polecam, muszę to koniecznie powtórzyć :)
Plan został zrealizowany praktycznie wg poniższej rozpiski. Kierunek lotów taki a nie inny - wynikał z cen biletów na loty wewnętrzne. Co bym zmieniła? Będąc w Chiang Rai i na wycieczce złoty trójkąt / Mae Sat, przeszłabym przez granicę z Birmą tamże i kontynuowała podróz z północy na południe Birmy do Yangonu.
Ja z chiang Rai leciałam do Yangonu przez Bangkok, strata calego dnia na 4 lotniska (bo musiałam przejechać jeszcze shuttle busem z Suvarnabhumi na Don Mueang), chyba lepiej gapić się przez okno autobusu pokonując bezdroża Birmy.
Bilet główny Air China Warszawa - Ho Chi Minh - Warszawa ze stopoverem w Pekinie (do wyboru 2-16h przerwy między lotami) kupiłam za 1760 zł.
W obie strony miałam odpowiednio 15 i 16h w Pekinie i wykorzystałam je na Wielki Mur i miasto w drodze powrotnej. Warto!
08.12.2017 - WAW-->lot do:
09.12 -PEK (15h) zwiedzanie Mur Mutaniyu-->dalszy lot do:
10.12 - SGN-lot od razu tego samego dnia do Hanoi
10.12 - cały dzień od 7.50 zwiedzanie Hanoi, zakup: bilet do teatru kukiełek + bilet do Sapa, nocleg Hanoi
11.12 - zwiedzanie Hanoi, nocleg Hanoi
12.12 - wycieczka Ha Long Bay, powrót do Hanoi, nocleg
13.12 - wycieczka Ninh Binh, powrót Hanoi, nocleg
14.12 - po południu dotarcie do SAPA, nocleg SAPA
15.12 - tarasy ryżowe, całodzienna wycieczka po okolicy, nocleg SAPA
16.12 - dzień w Sapa, nocny przejazd do Luang Prabang, noc w autokarze
17.12 - dojechanie do Luang Prabang, nocleg LP
18.12 - Luang Prabang wycieczka po Mekongu łodzią, nocleg LP
19.12 - okolice Luang Prabang wycieczka Wodospady Kuang Si, nocleg LP
20.12 - wyjazd do Chiang Rai - dzień w LP i nocny autobus do granicy, noc w autobusie
21.12 - cd. trasy, dotarcie i nocleg Chiang Rai
22.12 - Chiang Rai, wycieczka okolice rowerem, nocleg
23.12 - Chiang Rai, White Temple i 9 innych miejsc, nocleg
24.12 - lot chiang rai - BKK, zmiana lotniska na DMK i wieczorny lot do Rangun/1 nocleg/, zakup biletu do Bagan, nocleg Rangun
25.12 - Rangun zwiedzanie, Shwedagon Pagoda
25.12 - nocny autobus do Bagan
26.12 - Bagan, rower, nocleg
27.12 - Bagan, e-bike, nocleg
28.12 - przejazd Bagan do Inle Lake, zakup biletu do Yangon, nocleg Nyaung Shwe
29.12 - rower okolice Inle Lake / na łódkę za mało czasu, nocny powrót Inle-Yangon
30.12 - popołudniowy lot z Yangon do SGN i 5h na lotnisku/nocka w oczekiwaniu na powrót
31.12 - powrót PEK (16h stopover + starówka + kaczka po pekińsku)-->
01.01.2018 - powrót WAWWyjeżdżam z południa Polski gdzie mieszkam 7go grudnia po południu, do Warszawy mam 5h samochodem, wolę nie ryzykować i nocuję po drodze.
W Warszawie mam zarezerwowany parking niedaleko lotniska na 26 dni, płacę 160 zł za niego.
Dojeżdżam do Warszawy ok 10.30 rano, zostawiam auto wraz z kluczykami, papierami (papiery wolę zostawić niż je zgubić w Azji...) bo nie ma miejsca i obsługa ma auto ustawić jak się zwolni miejsce... pełna obaw zostawiam kluczyki, nie mam siły szukać czegoś nowego. Na szczęście nic się nie stało, nikt auta nie sprzedał itp ;)
Odprawiam się, nadaję bagaż prosto do Sajgonu (niby tylko 7 kilowy plecak, ale nie uśmiecha mi się nosić go po Pekinie)
Lot o czasie, częściowo pusty samolot linii Air China do Pekinu, bezpośrednio, ok 9h
Samolot ma lata świetności za sobą, obsługa i jedzenie bardzo ok, ale system rozrywki pokładowej bardzo słaby. Kilka filmów chińskich lub z chińskimi napisami lecącymi w kółko, zapętlonymi, brak możliwości wyboru czegokolwiek czy choćby zaczęcia oglądania filmu od początku...
no ale mam czytnik Kindle, czas mija, siedzenie obok puste więc rozprostowuję nogi. Nie jest źle.
Lądujemy 09.12 w Pekinie, wybrałam lot tak by mieć 15h przerwy przed następnym odcinkiem do Wietnamu, cały dzień.
Stoimy w kolejce po gratisową wizę transferową, trwa to prawie 2h, jest tylko jedna osoba obsługująca, przy czym osoby przed nami nie mają wypełnionych deklaracji (małe żółte karteczki i praktycznie te same treści na A4 białych), które wypełniają przy ladzie obsługi, co strasznie wydłuża cały proces. Do tego jacyś Polacy oczywiście wtarabaniają się bez kolejki, dochodzi o przepychanek słownych z Rosjanami, no pięknie.
Udaje się załatwić formalności, dostać stempelek na 24h bezwizowy pobyt (okienko na dłuższy pobyt do max 144h jest gdzie indziej), przechodzimy przez milion okienek immigration i kolejnego skanowania temperatury i bagażu podręcznego by wydostać się na kolejkę w stronę miasta.
Wymieniamy dolary/euro na juany. Uwaga! Na lotnisku obowiązuje 60 juanów prowizji przy każdej wymianie, wobec czego jak jest się grupą warto wymienić wszystkie pieniądze wspólnie, oczywiście okazało się to jak już wymieniłam swoje ;)
Zaplanowałam sobie zwiedzanie muru, odcinka Mutianyu.
Dobre wskazówki dojazdu tutaj:
https://www.tour-beijing.com/blog/beiji ... all-by-bus
Wydrukowałam to sobie, zmemoryzowałam, po czym dogadałam z paroma osobami na pokładzie i w kolejce po wizę i wynajęliśmy wspólną taksówkę, jednak.
Kosztowo wyszło praktycznie na to samo, za 7 osób 800 juanów czyli po ok 115 juanów za osobę.
Kierowca dał nam nieco ponad 2h na miejscu, wystarczyło bo to grudzień i było zimno.
Lekko na minusie, jednak wychodziło słoneczko, nie padało, nie wiało zbytnio i wycieczka była bardzo udana.
Wejściówka na mur 45 juanów. Shuttle bus pod mur od kas i z powrotem 15 juanów.
Dla zmęczonych lub nienawykłych do spacerów polecam kupić bilet na kolejkę na górę (chairlift i toboggan w dół zamknięte ze względu na pogodę), zostaje cable car (zamknięte wagoniki), ceny nie pamiętam.
Wspinaczka po schodach do najłatwiejszych nie należała, ale przyznajmy się że nie mam ostatnio dużej kondycji. Niemniej ok pół godziny i jest się na górze. I potem super spacer między wieżami, rewelacja :) Z wielkim uśmiechem chodzimy i robimy zdjęcia. Widoki zapierają dech w piersi :) Tak! tak! warto!!!!
Marzenie z dzieciństwa spełnione!
Spacerujemy ponad 1,5h, marzniemy i wracamy na parking do shuttle bus (sprawdzane są bilety więc lepiej ich nie zgubić) i do naszej taksówki.
W drodze powrotnej na lotnisko prosimy taksówkarza by zatrzymał się w restauracji, gdzie zamawiamy lokalne specjały (bez rewelacji, ceny niskie nie były, ok 25-50 zł za danie które nie powalało, dużo kości i chrząstek w moim curry z kurczaka). Zostawiam apaszkę na krześle którą w ostatniej chwili oddaje mi kelner, doganiając nasze odjeżdżające auto :)
Wracamy na lotnisko, mamy nadal parę godzin, spokojnie czekam na lot do Sajgonu który jest o czasie i bez niespodzianek.
Ląduję w Sajgonie w połowie nocy z 9 na 10 grudnia, czekam na wizę (lecę mając promesę z vietnamvisapro.com za 7 usd bodajże, występuję o Multiple Entry Visa on arrival na 1 miesiąc, za 50 USD)
Po kolejnych 4 godzinach i zmianie terminala lecę do Hanoi gdzie ląduję rano. Wykończona. Jadę autobusem do miasta, bilet 30 dong, miałam drobne Dongi z poprzedniego pobytu w Wietnamie, więc nie szukam punktu wymiany na lotnisku), wysiadam blisko zarezerwowanego hostelu, śledzę trasę na aplikacji maps.me na szczęście mimo rannych godzin łóżko na mnie czeka, padam :)
Noclegi zarezerwowałam jeszcze w Polsce, pewnie nie byłoby z tym problemu na miejscu, ale lubię wiedzieć gdzie jadę, lubię mieć adres i plan, i wybrać miejsce na spokojnie.
Wybrałam świeżo otwarty Pillow Backpackers Hostel. Dobra lokalizacja, obsługa, śniadania, pokój wieloosobowy z łózkami piętrowymi, płacę ok 8 zł/noc ze śniadaniem :) to najtańsze noclegi tego wyjazdu
Łóżka mają zasłonki z każdej strony, więc brak integracji między mieszkańcami, cisza i spokój.
Zdjęcia dodam później, komputer nie chce mi się dogadać z komórką.
CDNWstaję, idę na miasto wymienić dolary na dongi , coś zjeść i się poszwędać.
W Ho Chi Minh nie było galerii z obrazami olejnymi, albo nie pamiętam. Hanoi jest mniejsze, bliżej mu chyba do Hoi An niż do Sajgonu. Ulice węższe, stare miasto można obejść na piechotę nie zmęczywszy się zbytnio. Przejście przez ulicę nie jest takim wyzwaniem i nie sprawia że mimo iż niewierząca, modliłam się gorączkowo ;)
Zwiedzam okolice, obchodzę jezioro dookoła, jem, kupuję owoce. W kilku wycieczkowniach pytam o bilety do Sapy i wycieczki.
Zdecydowałam się na jednodniówki do Ha Long (27 USD) i kolejną do Ninh Binh (24 USD). Kupuję bilet na autobus (sleeping bus) do Sapy - ok 6 godzin, od rana, wygodniej niż z miejscami siedzącymi.
11go grudnia powtórka, chodzę po Hanoi, na 15tą kupiłam bilet do teatry kukiełek. Znowu mi się podobało, podobny występ do tego który widziałam w Sajgonie. Tutaj sporo taniej, bilet tylko 100.000 dongów. Dla porównania za zestaw jak na zdjęciu płaciłam 90.000 dongów (w Sajgonie jedzenie było tańsze, ale fakt ze najpierw usiadłam i zjadłam, a potem pytałam o cenę ;)
12go od rana wycieczka po zatoce Ha Long. Nawet słonko wychodzi na chwilę, nie pada, nie jest źle, choć chłodno ledwie 15 stopni.
Droga zajmuje dobrych parę godzin, ale na miejscu nie mam wrażenia że jakoś strasznie lecimy. Pływamy łodzią, potem jest lunch (nawet niezły) i albo pół godziny na bambusowej łódce lub samemu w kajaku. W wycieczkowni warto spytać czy jest to wliczone w cenę, jeśli nie trzeba dopłacić, nie pamiętam kwoty ale nie była jakoś wyśrubowana w razie czego. Chyba 50.000 dongów za osobę.-- 04 Sty 2018 10:31 --
13. grudnia, wycieczka jednodniowa Ninh Binh
warto!!!
zapłaciłam 24 usd z lunchem i rowerami
na lunch buffet, do wyboru m. in gulasz z kozy, z miętą, pycha :)
rowerem wzdłuż kanału w otoczeniu gór wyrastających znikąd, czułam się jak w środku Photoshopa ;)
Potem rejs łódką, prawie 2godzinny, napiwki mile widziane
część kobiet wiosłowało stopami
-- 04 Sty 2018 10:38 --
Za 13 dolców jadę autobusem do Sapy. Ok 6 godzin. W miarę komfortowo, sleeping bus mimo że nie nocą. I wifi działające bardzo szybko :)
Niemniej odbiera mnie z hostelu pan na motorze żeby zawieźć na dworzec. Tak wygląda hotel pick up przy jednej osobie, co z tego że z plecakiem i siatą jedzenia na drogę :) :) :)
Wysiadka przy głównej ulicy i pieszo do hostelu.
Wybrałam Go Sapa Hostel, kawałek od centrum, pod górę, jak ktoś ma ciężki bagaż warto rozważyć taksówkę.
Zimno, choć był przenośny grzejnik. Cieszyłam się że mam łóżko na dole, bo te górne były bardzo blisko zagrzybionego sufitu. Przestrzeń wspólna to kominek, gdyby nie on byłoby lodowato.
Ale gorąca woda pod prysznicem i on właśnie uprzyjemniał pobyt i pozwalał wysuszyć przemoczone spodnie i buty.
Od razu wysiadających turystów osaczają kobiety proponujące trekking. Jedno, dwu, trzydniowy z noclegami u mieszkańców. Dobre ceny, od 10 USD za osobę przy kilku osobach.W Sapie okropnie zimno i mglisto. Główny hit w sklepikach to kalosze. Nie kupuję, niemniej gdybym wybrała się na trek z prawdziwego zdarzenia bardzo by mi się przydały.
Mieścinka mała, plac a'la amfiteatr, mały kościół katolicki, jezioro czy raczej staw który można obejść wokół, parę ulic, pyszne jedzenie, sklepy z ciuchami The North Face (ale w Hanoi były taniej a w Sajgonie jeszcze taniej). Dwa noclegi, sporo chodzenia. Na rogatkach wylotowych zbierają opłatę 70.000 dongów za zwiedzanie tarasów ryżowych i okolicy.
W niedzielę targ, ale byłam tam przed niedzielą i na targu i na ulicach parę ładnie ubranych kobiet.
W uliczkach głębiej knajpy w których stołują się mieszkańcy, tanio. Przy którejś zupie pho dosiadają się do mojego stolika dwie panie :)
Standardowy zestaw pytań:
skąd jestem, ile mam lat, ojej naprawdę sama? Tylko jedno dziecko? Ja mam czworo, a koleżanka sześcioro ;) A może pójdziemy do naszej wioski na mały shopping? ;)
Po dwu dniach jadę nocnym autobusem do Dien Bien Phu, na granicę z Laosem.
Autobus mrożonka, spałam pod 2 kocami i w puchowej kurtce i prawie zamarzłam. Kierowca mimo usilnych próśb zamarzających współpasażerów nie mógł/nie umiał zmniejszyć lodowatego nawiewu, cieplejszego powietrza nie miał... uch.Przejazd z Sapy do Dien Bien Phu był straszny. Autobus wypełniony w 1/3 może, więc miałam dwa siedzenia dla siebie, lecz mimo puchowej kurtki i dwóch koców prawie zamarzłam.
Kierowca mimo małej awantury nie mógł nic zrobić, nawiewu ciepłego brak, a zimnego przykręcić się nie da... nigdy w życiu tak nie wymarzłam.
Wysadzono nas w Dien Bien Phu jak się okazało (viva maps.me) ok 800m od głównego dworca. Ciemno, cicho, lokalsi się porozchodzili, zostałam ja i jakiś Amerykanin w drodze do Laosu.
Zero ludzi, ci którzy gdzieśtam przemykali nie znali angielskiego, wifi, poczekalnia? Zapomnij.
Po odkryciu naszej lokalizacji na maps.me stwierdziliśmy że zostanę pilnować bagażu a Steve pójdzie zobaczyć czy mapa nie kłamie. Okazało się że rzeczywiście jest to dużo gwarniejsze miejsce, wyglądające na dworzec a nie opuszczone miejsce pośrodku niczego z dwoma autokarami.... przeszliśmy tam.
Od razu przed bramą zgarnął nas właściciel busa do Luang Prabang, wsadził nasze bagaże do busika i kazał czekać.
Trochę odetchnęliśmy.
Ale to był błąd!
Busik stał poza dworcem gdyż na dworcu stał inny który się dopełnił i za chwilę ruszył, a my wjechaliśmy na jego miejsce... do tego czekać musieliśmy ponad 1,5h na wypełnienie busika, a cena za przejazd ok 420.000 dongów była o 25% wyższa od ceny biletu busika który odjechał...
wściekłam się. No ale może Wy nie popełnicie mojego błędu...
Na granicy z Laosem cyrki. Kolejka i dodatkowe opłaty za nic. To była niedziela, więc wiza 30 dolarów, a dodatkowe opłaty kolejnych 9. A i tak przemknęłam obok punktu mierzenia temperatury za kolejnego dolara... ech
Warto mieć już kipy, ale nie było ich gdzie kupić. Stosują okropny kurs, stąd te 9 dolców...
Po południu dojeżdżamy do Luang Prabang. Po drodze przerwa na lunch i dwukrotnie na toaletę.
Do hotelu dojeżdżam tuk tukiem za 2 dolce / dzielę koszt z poznanym w autokarze Tajem.
Luang Prabang cudne. Cisza, spokój, pusto, szerokie ulice, knajpki pełne turystów, pyszne jedzenie, leniwa atmosfera. Kolejny dzień spędzam na objechaniu miejscowości na rowerze.
Kupuję też bilet na autokar do Tajlandii / chiang Rai, za cztery dni. Bilety w Luang Prabang kupujemy na dworcu, wszędzie indziej jest prowizja a i tak niechętnie o ile w ogóle oferują pick up z hotelu.
Dworzec parę kilometrów od centrum, idę tam na piechotę dnia następnego, przystając po drodze żeby coś zjeść, wstąpić do lokalnych sklepów.
Blisko dworca duży chiński supermarket, orientuję się co tam mają, kupuję wodę i przekąski i ostatniego dnia przed wyjazdem kupuję trochę rzeczy spożywczych do przywiezienia do Polski i zostawiam resztę kipów.18.12 zwiedzam Luang Prabang na rowerze, góra Phou Si ze świątynią na szczycie; bambusowy most do wioski na drugim brzegu Mekongu
kupuję wycieczkę łódką po Mekongu do jaskini Pak Ou z wioską whisky po drodze i warsztatami tkackimi.
19.12 pół dnia na wycieczce
Warto się ubrać, zmarzłam znowu - rano zanim słonko grzało zimny wiatr na Mekongu podczas 1,5h przejazdu w jedną stronę dało w kość.
Bilety można kupić na przystani za 65.000 kipów, z odbiorem tuk tukiem z hotelu płaciłam 80.000
wycieczka w godzinach 8-13, warto :)
Ceny w whisky village ok połowy tego co na nocnym targu Luang Prabang
jeśli ktoś życzy sobie kupić apaszki, szale, obrusy bezpośrednio od tkaczek - to właśnie tam, ceny strasznie niskie20.12 jadę na pół dniową wycieczkę nad wodospady Kuang Si
Waaaarto!!!
Cena w "wycieczkowni" standard 50.000 ponieważ kupuję razem z wycieczką po Mekongu urywam 5 tys i na rachunku mam 45.000
Odbiór z hostelu nowoczesnym busem, gratis mała woda.
Dojeżdżamy, na miejscu mamy 3h. Wystarczająco by obejrzeć niedźwiadki (warto ich wspomóc jakimś groszem czy kupić koszulkę) i obejść całe wodospady.
Ścieżka na górę średnio wymagająca, ale na półmetku do jaskiń rezygnuję.
Pierwszy drogowskaz wydaje się obiecujący jakoś 1,4km do jaskiń, ale potem jest kolejny "2 km" chyba i droga pod górę - bojąc się że nie zdążę, zawracam wracając drogą rownoległą do tej którą weszłam do najwyższego wodospadu. Super przygoda :)
Jest chłodno, idę w polarze, ale wracam już w krótkim rękawie, rozgrzana. Postanawiam się wykąpać w miejscu do tego przeznaczonym, pewnie już tu nie wrócę.
Zimno, woda lodowata, śmiałków jak na lekarstwo. Przebieramy się w krzakach bo przebieralnie zamknięte.
Chińczycy, mnóstwo Chińczyków robi mi zdjęcia ;)
Wracam modląc się żebyśmy zdążyli, bo o 17.30 muszę być na dworcu (bilet do Chiang Rai na nocny przejazd 250.000 Kip)
A tu trzecia i dopiero wyjeżdżamy. Ale dojeżdżamy ciut po czwartej mimo korków, kierowca zostawia nas przy nocnym bazarze - dobrze się składa bo mam tam bardzo blisko do mojego hostelu - bagaże mam juz w recepcji bo się wymeldowałam. Zabieram je, kupuję bagietki po drodze na bazarze (10.000 za sztukę z awokado, kurczakiem i warzywami - muuuusicie spróbować, pycha!!!)
Docieram na dworzec, pakuję bagaż do bagażnika autokaru, miejsce już przydzielone w momencie zakupu biletów, opisane na bilecie.
Więc gestykuluję kierowcy że jeszcze skoczę coś zjeść, mam dobre pół godziny żeby nie daj boże nie odjechał :)
Lecę na zupkę, wydaję ostatnie Kipy w chińskim markecie (to osobna historia, czego oni tam nie sprzedają, np jajka przepiórcze w słoikach, baaardzo tani alkohol ryżowy - wino i wódka, gin, whisky, rum)
Piwo już nie tak tanie :)
Na zdjęciach też nocny targ który odwiedzam dwukrotnie, zaczyna się ok 17tej, można tanio zjeść (bufet za 15.000 kip) - jesz ile Ci się zmieści na talerz, bez dokładek, bez mięsa, mięso dodatkowo płatne.
Raj dla wegetarian, pyszności :)
No i przydałaby mi się drukarnia dolarów i kontener, bo takie cuda mają na tym targu, wiece ręcznie robionych rzeczy, tkanych, skórzanych, z drewna, biżuteria, mniam :)W Laosie trzy noclego spędziłam tutaj:
Joy Friends Hostel
Luang Prabang Morning Market, Khem Khong Road, Laos
bardzo fajny hostel, czyściutko, pierwszy nocleg w pokoju wieloosobowym pełno ludzi, ale kolejne dwa - byłam sama. A nocleg 3 dolce :)
Dojeżdżam do Chiang Rai 21.12 ok. 11tej
Przejście graniczne z Tajlandią bezproblemowe.
Do centrum dojeżdżam tuk tukiem, dzielę go z parą Chińczyków, wychodzi po 5 zł w przeliczeniu na głowę..
Melduję się w Thanks Hostel
869/18 Phaholyothin Road, Wiang, Mueang Chiang Rai, 57000 Chiang Rai, Tajlandia
w przeliczeniu wychodzi ok 20 zł za nocleg ze śniadaniem (tosty, dżem, margaryna-ble, napój pomarańczowy, kawa/herbata/czekolada na gorąco, owoce: banany, arbuz i ananas w plastrach)
Kawa, herbata i banany dostępne całą dobę gratis.
Bardzo miła ale trochę narzucająca się obsługa, te sztuczne uśmiechy prześladowały mnie trochę, bo gasły ledwo skończył się kontakt wzrokowy.
Hostel w dobrym miejscu, choć miasto jest ogromne, zwiedzanie pieszo nie wchodzi raczej w grę.
Blisko night market i tanie jedzenie - to duży plus.
Jeden dzień chodzę po okolicy, padam szybko wieczorem ze zmęczenia.
Kupuję wycieczkę za niecałe 100.000 baht
11 miejsc w okolicy Chiang Rai
zależy mi głównie na White Temple
jest też Blue Temple, GoldenTriangle - miejsce gdzie łączy się Laos z Birmą i Tajlandią, piękny widok
Jedziemy też do Mae Sat żeby zobaczyć przejście graniczne z Birmą i mega targ przed przejściem od tajskiej strony
Taniej niż w Chiang Rai, jeśli ktoś nastawia się na zakupy. Dużo wyrobów z kamieni półszlachetnych, drewna, ciuchy, owoce (najpyszniejsze awokado za złotówkę sztuka)
Generalnie raj dla lubiących targowe klimaty
White Temple - opada mi szczęka, po to tu jechałam. Robiące wrażenie obrazy malarza który świątynię zbudował - nie jest to zabytek, tylko dość świeża sprawa. Do tego własność prywatna!
Niebieska świątynia trochę kiczowata (biała zresztą może też). Black House - galeria/świątynia/kto wie co to?? też robi wrażenie.
Jedziemy też do wioski kobiet długie szyje z plemienia Karen, ale nie decyduję się na wejście (300 baht) - mam wrażenie że to ludzkie ZOO nic poza tym.
Szwędam się po straganach i opalam na słońcu przez te pół godziny.
Wycieczka bardzo udana, bardzo warto, sama nie byłabym w stanie dotrzeć do połowy tych miejsc, a na pewno nie w ciągu jednego dnia.24.12 Wigilia
Tu szlag mnie trafia cały dzień :) :) :)
Rano mam lot z Chiang Rai do Bangkoku, zmiana lotniska z Suvarnabhumi na Don Mueang i dalszy lot po południu do Rangunu w Birmie.
A dzień wcześniej byam w Mae Sot!!! Mogłam przejść granicę i jechać do Mandalay/Bagan autobusem.
Pewnie zajęłoby to ze 2-3 dni, ale jednak!!!
Nie wiem jak to sprawdzałam, czytałam coś o ruchu jednostronnym od granicy wgłąb Birmy i z powrotem, na przemian co drugi dzień, fatalnej jakości dróg i połączeń... i zdecydowałam się lecieć.
Połączenia Chiang Rai Yangon kosztowały ok 600 zł, moje - dwie linie i przesiadka w Bangkoku ok 230 zł.
Niemniej jest Wigilia! Zamiast lepienia pierogów i śpiewania kolęd lecę i zwiedzam 4 lotniska ;) Loty bezproblemowe, między lotniskami w Bangkoku jadę darmowym shuttle busem (trzeba pokazać bilet/rezerwację na kolejny lot przed wejście do autobusu, dostaje się pieczątkę na nadgarstek że ok ;)
Miałam plan żeby z Don Mueang dostać się do centrum i połazić na Chatuchak Market. Ale po pierwsze byłam zmęczona, po drugie nie miałam wykupionego bagażu rejestrowanego a ilość moich gratów nbiebezpiecznie się rozrosła. Kolejne nie miałyby gdzie zostać upchnięte, i tak zostawiłam brudne ciuchy i niepotrzebne kosmetyki obok kosza w Don Mueang (zniknęły szybko).
Wjechałam schodami ruchomymi na piętro, znalazłam sobie zaciszną ławeczkę i odpłynęłam na parę godzin.
W takich sytuacjach przydaje się łańcuch taki rowerowy, którym przypięłam plecak do nóg ławki, która z kolei była przyśrubowana do podłogi. Jakby ktoś chciał to by mi bagaż przetrzepał bo padłam po prostu, ale zwinąć go po prostu sprzed nosa byłoby mu trudniej.
Kłódka przydała mi się też i w Laosie i w Birmie, kiedy wypożyczałam rower i zostawiałam go w polu czy między innymi rowerami.
Tu przydawała się też aplikacja maps.me na której zaznaczałam lokalizację roweru - dwukrotnie na targu w Birmie musiałam ją odpalić żeby rower znaleźć, nie mam najgorszej orientacji ale te targi mnie pokonały ;)
Dolatuję do Yangonu, siedzę w samolocie obok tajskiej rodziny która ma zorganizowaną taksówkę do centrum. Dogadujemy się i płacę im pozostałymi Bahtami (których nie chcą ale jednak biorą) i kierowca zostawia mnie najpierw w moim hostelu. Cieszę się bo płacę grosze a nie te 8-10 dolców za całą taksówkę.
Dojeżdżam do Traveller's House, okolica super niedaleko chińskiej dzielnicy i blisko rzeki, jest co zwiedzać :)
Hostelik typu łóżka - kapsułki. Przemiła obsługa.
Wymeldowuję się rano po śniadaniu (tez dobre, w cenie, nocleg ze śniadaniem ok 20 zł)
i ruszam na miasto. Shwedagon Pagoda - ok godzinny spacer, stwierdzam że czemu nie, jest cudnie, słonecznie, potem będzie gorąco. Wracając nawiguję z maps.me do wycieczkowni żeby kupić bilet na nocny przejazd do Bagan. Niestety nie udaje mi się to więc wracam do hostelu. Kupuję od nich bilet (nie wiem czy drożej czy taniej, po prostu nie ma go gdzie kupić!!! na dworcu pewnie, a na dworzec daleko).
Biorę prysznic (1500 kiatów dopłaty) i dowiaduję się z recepcji że tym autobusem pojedzie trójka innych gości. Namierzam ich szybko i dogadujemy się że razem wynajmiemy taksówkę na dworzec, płacę więc 1/4 kosztów (płacimy 12000 kiatów czyli po 3 tys na osobę)
Umawiamy się na 17tą z powrotem w hostelu, a tymczasem zmieniam ubrania (jest naprawdę gorąco) i wracam na miasto.
Łazikuję po nabrzeżu (niesamowity smród i góra śmieci), chcę przepłynąć rzekę na drugą stronę, są łodzie, ale biorą tylko miejscowych (cena 100 kiatów). Rezygnuję.
Jem coś (dobre ceny, mnóstwo knajpek wzdłuż nabrzeża i tajskie jedzenie). Wcześniej próbowałam, naprawdę próbowałam, ale warunki higieniczne nie nastrajały.
A ja naprawdę w różnych miejscach jadłam na ulicy ale nic tego nie przebijało. Gorąco, smród wszędzie, śmieci pod stolikami, lepiące się blaty, wielorazowego użytku plastiki...
brrrr
mimo to miasto mi się podobało, kolonialna architektura ale kurczę tak oblepiona brudem, kurzem i kablami, brrr trzeba to zobaczyć na własne oczy:)
żałuję też że nie kupiłam cudnych korali z bursztynu, kobieta chciała za metrowy sznur kul ok 18mm tylko 20 dolców. Nie zaczełam się targować nawet, miałam jeszcze tylko 200 USD w budżecie i 8 dni w Birmie przed sobą, bałam się że w razie czego będzie kiepsko. Nie kupiłam, ech...
Ulice są numerowane po kolei jak w Nowym Jorku, łatwo trafić wystarczy liczyć, bo nie są dobrze oznaczone.
Maps.me prowadzi mnie do dużego supermarketu w rejonie chyba 13tej ulicy (hostel mam przy 23ciej chyba), gdzie wydaję trochę kiatów na kosmetyki i jedzenie które zawiozę do domu. W drodze powrotnej mam już bagaż rejestrowany na pozostałych lotach więc hamulce puszczają, ceny rewelacja.
Nasycam się atmosferą chaosu i wracam do hostelu.
Bierzemy taksówkę, jednak dobrze że zamawianą przez hostel (lokalna wersja Ubera, czyli Grab Taxi wyświetlił mi jakoś 8 tys kiatów), ale podobno wtedy kierowca wyrzuca nas przy dworcu a nie szuka konkretnego autokaru, jak ten nasz za 12 tys.
Dworzec jest ogromny, każda z firm przewozowych ma swój rejon, jest ciemno, cieszę się z możliwości zapłacenia ciut więcej i bycia prowadzonym za rączkę ;)
Znajdujemy autokar, VIP ;) Kosyk, podusia, rozkładane siedzenia, prowiant i woda na drogę, fajnie :)
W poczekalnie nawet wifi, więc godzinę do odjazdu spędzam rozmawiając z rodziną, szwędając się po nieodległej okolicy.
Nocny przejazd spędzam śpiąc. Nie jest tak zimno jak we wcześniejszych autokarach, choć mam polar i ocieplane getry które używam do biegania. Kocyk niemniej nieraz uchylam, bo ciepło ;)
Jest dobrze :)-- 15 Sty 2018 13:56 --
Docieramy do Bagan o 5.15 rano, 26.12
Autobus obstawiają taksówkarze, nas jest czwórka i nocujemy w Nyaung- U, czyli blisko "dworca"
Dogadujemy się na odwiezienie do hoteli, jednak ze względu na wczesną porę kierowca przekonuje nas do odwiedzenia którejś ze świątyń na wschód słońca.
Godzimy się i płacimy po 7 tys. kyatów za osobę za trasnport na wschód słońca (nie wiedząc na jakiej pagodzie, wybór był słaby) i rozwiezienie po hotelach.
To niezły pomysł, ale warto wiedzieć z których świątyń widoki są najlepsze. Ten był taki sobie, ale i tak najbliższe dwie godziny spędzam z opadem szczęki.
Przynajmniej nie dzwonię zębami z zimna, trzeba być boso, nawet skarpetek nie pozwalają ubrać wchodzić na świątynię! Wrr
Słońce wschodzi, startuje tego dnia 18 balonów. Koszt lotu balonem 380 dolarów, niestety nie skorzystałam ;)
Obchodzimy pagodę dookoła po dachu, cykamy miliony zdjęć. Jeden z turystów prawie spada gdy czubek zostaje mu w rękach, a potężny kawał skały spada w dół. Na szczęście nikogo nie yło na jego drodze, bo mogłoby to się skończyć tragicznie...
Pechowy turysta mówi coś o złej karmie ale cieszy się że nie spadł, mogłoby być niewesoło.
Jedziemy do hotelu, ja wybrałam Royal Bagan Hotel. Odrobina luksusu, basen, świetne śniadania. Najdroższe noclegi tej wycieczki, ale zbliża się ona ku końcowi, budżet jeszcze się trzyma, zasłużyłam ;)
ok 50 zł/nocleg ze śniadaniem. Ale wściekła jestem, bo półżywa po nocy w autokarze pokój dostaję dopiero po 11tej. Prawie 4h czekania w recepcji. Z wifi, ale jednak marzyłam o czystej pościeli.
W międzyczasie idę na śniadanie do knajpki ulicę dalej, obchodzę okolicę, rozeznaję się w cenach rowerów, e-ników i biletów do Nyaung Shwe/Inle Lake i wracam do hotelu. Mój pokój nareszcie gotowy. Kładę się i śpię dobrą godzinę.
Potem wypożyczam rower na pół dnia za 1000 kyatów i jadę w stronę old bagan. Jem w lokalnej knajpie (okropne mają to jedzenie, potem szukam knajpek indyjskich, tajskich albo jem w hotelu).
Pierwszy i ostatni raz jem w knajpie dla lokalsów, nie przechodzi mi przez gardło nic prócz ryżu, paru krewetek i surowych warzyw.
Te wszystkie przystawki albo kwaśne, albo gorzkie, sfermentowane albo po prostu niedobre ;)
Męczę się tym rowerem, brak przerzutek, następnego dnia wypożyczam e-nike.
Z duszą na ramieniu, 5 tys kiatów za dzień. Uczę się i świetnie sobie radzę.
Śmigam cały dzień między świątyniami, można wchodzić do niektórych, na inne wchodzić, jedne są malutkie pośrodku pustkowia, inne wielkie i otoczone milionem straganów.
W hotelu warto wziąć sobie mapkę z zaznaczonymi świątyniami, z dobrymi punktami na wschód i zachód słońca.
Cieszę się że wschód mam z głowy i mogę spać jak człowiek ;) Zachód też jest malowniczy i cieszy się równie dużym powodzeniem.
Bagan robi wrażenie. Mogłabym tu siedzieć z tydzień. Choć te 3 pełne dni są bardzo ok i wystarczają żeby zobaczyć część tych "must see"
Robię zakupy w markecie w New Bagan (lubię sklepy z cenami) wszędzie indziej są sklepiki "bezcenne", pomaga aplikacja maps.me
Między świątyniami w old bagan jest targ dla lokalsów z mega niskimi cenami.
Kupuję ręcznie kuty nóż - bardziej maczetę - za 2 tys kiatów. Przy Inle Lake taki sam kosztuje 7 tys, więc warto w Bagan.
Sporo stoisk z ciuchami i z jedzeniem, kupuję owoce (też taniej niż w sklepikach w Nyaung U - tu już czują turystów)
Rano trzeciego dnia jadę autokarem nad Inle Lake.28.12 rano jadę do Nyaung Shwe
nad Inle Lake
busikiem!
Pytajcie czy to autokar, bo busik był mega niewygodny... Niemka wsadzona do tyłu zaczęła wymiotować i wrzeszczeć że ona w takich warunkach nie jedzie, biedny kierowca nie wiem czy miał ze 20 lat ale błagał lokalsów żeby się przesiedli a ta przestała lamentować... masakra.
Pytajcie też o ofertę z odbiorem z hotelu, bo w przeciwnym wypadku dojdzie koszt taksówki czy wozu konnego (tuk tuki w Bagan to rzadkość) na dworzec autobusowy.
Droga z Bagan nad Inle Lake jest tragiczna. W budowie, w remoncie, poszerzana, co chwilę jeden pas lub brak pasów, szuter, kurz wszędzie. Mój bagaż przypięty na dachu i tak wyglądał po wszystkim nieźle.
Kobiety budują drogi w Birmie!!! Kruszą głazy, rozsypują żwir, równają, wszystko ręcznie....
smród rozgrzewanej smoły towarzyszy nam całą drogę. Po odcinku górskim kierowca chłodzi tarcze hamulcowe wodą z węża na stacji benzynowej, unosi się para, syk rozgrzanego metalu w kontakcie z zimną wodą.
Jest gorąco, upalnie, słońce świeci, klimatyzacja w środku mrozi.
W międzyczasie postój godzinny na lunch w knajpce z anglojęzycznym menu, za 1300 kyatów znów jem ryż ze szpinakiem wodnym ;) toalety na narciarza, korzystanie na własną odpowiedzialność i na wdechu ;)
Jedziemy cały dzień zamiast 5 godzin... masakra mam ochotę udusić gościa który mi sprzedał bilet. Tak wygląda nieprzygotowanie i nie sprawdzenie w internecie wszystkiego. Mogłam wybrać nocny przejazd, skoro to trwało te 12 godzin...
Jestem zła tym bardziej, że dojeżdżamy do Nyaung Shwe, po drodze na bramce kasują po 10 dolarów za wjechanie w strefę Inle Lake od każdego turysty. Ołaca się płacić w lokalnej walucie nie w dolarach. Moje się skończyły, miałam 100 dolarów i chciałam je wymienić jeszcze w Bagan ale mi się nie udało - nie chciano mi wydać reszty w dolarach (nie chciałam wymienić całego banknotu 100 dolarowego, choć to się bardziej opłacało).
Po drodze zatrzymujemy się w Kalaw, znowu tracimy dobre pół godziny bo koreańska para wykłóca się o podwiezienie do hotelu - podobno mieli to obiecane kupując bilet, kierowca tłumaczy że nie może ich zawieźć bo czeka reszta pasażerów... straciliśmy tyle czasu że jakby ich odwiózł bylibyśmy w drodze szybciej... Koreańczycy biorą taksówkę do swojego hotelu.
Na miejscu busik rozwozi wszystkich po hotelach, ja jestem na szarym końcu. Jest późno, po siódmej, pytam w recepcji o bilet na nocny autobus następnego dnia do Rangunu, muszę być na lotnisku 30go.
Lecę do miasteczka.
Chcę wymienić dolary, wszystkie kantory i banki zamknięte, w sklepie tez mi się nie udaje bo na mojej 100tce babka dopatruje się delikatnego naderwania... no masakra.
Jestem w kropce. Bilety do Rangunu na mieście po 17 tys kyatów, w hotelu 25. Chce je kupić, jest już po 20tej, decyduję się w końcu zapłacić dolarami.
Ale w obu biurach w których spędzam po kilkanaście minut nie załatwiam niczego, bo nie można dodzwonić się na dworzec i potwierdzić że miejsce jest dostępne. Dworzec czynny do 20tej. Panikuję prawie...
Okazuje się że mogę lecieć, najtańszy lot 55 usd z Heho do Yangonu, ok 10tej. Ale albo kupuję już, albo nie lecę, bo biuro czynne dnia następnego od 9tej ;)
Wymyślam że wracam do hotelu i wymyślę coś następnego dnia, lecieć moge też pojutrze o 10tej. Liczę że w internecie może zrobię rezerwację na JJ Bus albo u innego przewoźnika.
Wracam do hotelu, martwię się, nie podoba mi się ten mój pomysł żeby na chwilę tu przyjechać, wychodzi moje nieprzygotowanie, niewiedza jak to działa i ile trwa droga.
W necie niczego nie znajduję, bilety wykupione. Zasypiam na głodnego, bo z nerwów nie zjadłam niczego na mieście, mam jakieś owoce i chrupki, musi wystarczyć, zresztą nadal nie mam lokalnej waluty.
Budzę się następnego dnia przed piątą i budzę dziewczynę z recepcji, tłumaczę jej że muszę mieć ten bilet i może na poranny autobus zdążę, niech dzwoni na dworzec pewnie od szóstej jest czynny a może i od piątej, któraś z tych firm przewozowych MUSI mieć bilet dla mnie.
Nie przewidziałam że to piątek przed weekendem z nowym rokiem i ludzie wracają/jadą do stolicy na imprezę...
Dziewczyna w recepcji patrzy na mnie jak na marsjanina i pokazuje mi bilet na nocny autobus wypisany na moje nazwisko z przydzielonym miejscem... mimo że niezbyt wyrażnie wyraziłam zainteresowanie dnia poprzedniego i NIE płaciłam, załatwiła mi go jakimś cudem pewnie jeszcze zanim wybrałam się do miasteczka...
Dałam jej potem napiwek, bo mi uratowała skórę.
Odetchnęłam, śpię jeszcze chwilę, jem najlepsze śniadanie jak do tej pory w Birmie i ruszam na miasto. W kantorze wymieniają im mój naderwany banknot i wydają resztę w dolcach. W banku nie chcą (wydać w dolcach, do naderwania się nie przyczepiają). Pilnujcie żebyście mieli nieskazitelne banknoty nowej edysji, albo kartę i wypłata z ATM bezstresowo.
Albo spacer od Annasza do Kajfasza licząc na to że ktoś nie zauwazy w końcu uszkodzenia... masakra.
Liczyłam że uda mi sie popłynąć na Inle i zaliczyć wycieczkę (zbiorowe łódki chyba po 12 tys za cąły dzień z zachodem słońca na koniec).
Ale nie mam czasu, bo o 5tej mam odbiór z hotelu na dworzec i w drogę do Rangunu...
Wypożyczam więc rower za 1500 kyatów i jadę nad jezioro. Jeżdżę większą część dnia, zjadam ryż w tutkach z bambusa po drodze, jakieś smażone przekąski od kobiet, kupuję owoce, robię zdjęcia, rozmawiam z innymi turystami i lokalsami, jest fajnie.
Wracam do hotelu, dostaję gratis naleśnika czekając na odbiór o 17tej. Jest tuk tuk, żegnam się i jedziemy. Uffff jakoś nie wierzyłam że przyjedzie ktoś po mnie... okazuje się jednak na dworcu że iejsce które mam na bilecie nie istnieje ;) dostaję jednak inne, a w autobusie są dwa dodatkowe, puste (ostatnie nierozkładane na samym końcu).
Więc jeśli się komuś zdarzy taka sytuacja jedźcie na dworzec i walczcie do ostatniej kropli krwi ;)
"Dworzec" jest dopiero w Shwenyaung przy głównej drodze przelotowej, dobre 20 minut Tuk tukiem.
Uffff cieszę się że jadę, zawijam się w kocyk i śpię prawie całą drogę. Znowu woda i przekąski na drogę, wygodne rozkładane siedzenia, szerokie, choć i tak dużo fajniejze były sleeping busy z leżankami w Wietnamie.Jazda autokarem wygodna, choć nie jest to JJ Bus.
Podejrzewam dlaczego dwa ostatnie miejsca nie zostały sprzedane - siedzenia się nie rozkładają, a silnik jest pod nimi, jest głośno i trzęsie.
Ale nie przeszkadza to w spaniu tam parę godzin, w poprzek, wolę na boku niż na półlożąco w moim rzędzie...
Dojeżdżamy do Rangunu po 7mej rano. Mam kupę czasu, lot do Sajgonu o 17tej, więc do 15tej mogę się powłóczyć po mieście.
Tyle że padam na twarz. Decyduję się dojechać na lotnisko, znaleźć przechowalnię bagażu i ruszyć na miasto na parę godzin. Zamiast plecaka 7 kilo z jakim rozpoczełam wycieczkę mam teraz torbę 20 kilo... masakra...
Autokar obstępują taksówkarze, na lotnisko wołają 11.000 kyatów, nie zgadzam się, schodzą z ceny - najpierw 10 potem 8. Nie dają się zbyć, a ja mówię że jeszcze nie jadę, jeszcze mam czas, myślą że to gra na czas czy licytacja ;)
Najbardziej uparty idzie za mną wlekącą torbę do ławki i zgadzam się na 6 tys, za pół godziny. Pakuję torbę do bagażnika taksówki, zapamięuję gdzie stoi, umawiamy się na za pół godziny. Chodzę po okolicy bo chcę coś zjeść i kupić owoce i warzywa do zabrania do domu. Żałuję że nie zrobiłam tych zakupów w Nyaung Shwe, bo tu nic nie ma prócz mandarynek i jabłek :(
Jedziemy na lotnisko, okazuje się że kierowca ma jeszcze 2 klientki z Birmy które jadą dalej do miasta.
Nie mogę znaleźć przechowalni na lotnisku, mam 5,5h i jestem zmęczona upałem i tachaniem torby, stwierdzam że znajdę sobie cichy kącik i się prześpię.
Lecę do Sajgonu a po dalszych kilku godzinach 31.12 lecę do Pekinu.
Tam mam 16h stopover, a jestem wykończona i myślę sobie że chyba oszalałam, skoro jedyne o czym marzę to czysta pościel i łóżko :)
No ale za ciosem zwiedzam starówkę w Pekinie, po łebkach bo kolejka do Forbidden City mnie odstrasza i jest po prostu paskudnie zimno.
Rozpieszczona ponad 30 stopniami w Birmie marznę przy minus 2 w Pekinie mimo polaru i kurtki puchowej. Brrr
Na zdjęciach parę ujęć z Pekinu, padła mi komórka a power bank zabrali mi na lotnisku (w Pekinie, miał pojemność 50.000 mAh a to za dużo...) wrrrr
więc sporej części rzeczy które widziałam na zdjęciach brak.
Z lotniska wydostajemy się za 30 juanów pociągiem Airport Express. Jak wysiądziecie zaznaczcie sobie w maps.me to miejsce, bo za cholerę nie mogłam znaleźć miejsca wejścia w podziemia wracając.
Ja sobie zaznaczyłam, ale co z tego skoro komórka im padła, przez ciągłe używanie nawigacji większą część popołudnia...
Lokalsi albo nie mówią po angielsku albo kierują do metra, a ja imałam już wyliczone juany wydane na powrocie i zostawione grosze ponad 30 juanów na bilet powrotny.
Zrobiło się ciemno, nie chciałam ryzykować zabłądzenia w metrze/wystarczy że wysiądę stację dalej lub za wcześnie i kicha ;) więc miotałam się po powierzchni aż znalazłam końcową stację kolejki i niepozorne wejście do niej.
Byłam na miejscu jakieś pół godziny, ich ronda i szerokość ulic porażają :)
Warto przejść przez dzielnicę hutongów i wejść do sklepików dla lokalsów, w styczniu mieli świeże truskawki. Kupiłam parę kilo warzyw na które nikt nie zwrócił uwagi i przewiozłam je w bagażu podręcznym. Świeża fasolka w Polsce w styczniu wymiata, awokado z Birmy też przejechały w dobrym stanie, ech ;)
W Wawie ląduję o 6tej rano w Nowy Rok, wracam do domu :)
Podsumowanie kosztów
Loty: 1794 zł (Air China Warszawa-Pekin-Sajgon i Sajgon-Pekin-Warszawa) + 713 zł za cztery loty wewnętrzne (Sajgon-Hanoi; Chiang Rai-Bangkok; Bangkok-Rangun i Rangun-Sajgon) = 2.507 zł
na miejscu na przejazdy autokarem, zwiedzanie, 2 dni w Pekinie, "pamiątki" ciuchowe i jedzenie które przywiozłam i zjadłam na miejscu wydałam 2.200 zł / 570 USD
wizy 535 zł / 139 USD (Wietnam Multiple Entry 30 dni 50 USD, Birma 30 dni one entry e-visa 50 USD, Laos 30 + 9 USD opłat dodatkowych na granicy)
parking w Wawie, benzyna na lotnisko: 300 zł
koszt wycieczki: 5.500 zł
Do Birmy jeszcze wrócę :) :) :) może połączę z Bangladeszem, Bhutanem i Nepalem :)