Tym razem udało nam się wyrwać z domu na cztery dni na Sycylię. Ferie zimowe w Polsce, trochę śniegu spadło, temperatury jeszcze bardziej więc nic tylko lecieć. Pobudka- 2:45 w sobotę w nocy i "lecimy" na lotnisko w Katowicach. Trasa Nysa-Opole-Katowice (Pyrzowice) przebiega bez większych problemów. Trochę pada śnieg na trasie. Parkujemy "rakietę" na strzeżonym parkingu i korzystając z transferu docieramy do terminalu. Szybka kontrola bezpieczeństwa, oczekiwanie na boarding i równo o 7.20 samolot linii Wizz Air wzbija się w powietrze. Kapitan obiecuje dolecieć w dwie godziny, mimo podanego czasu na bilecie - dwie i pół godziny. To też ma miejsce, krótko po 9.30 opuszczamy lotnisko.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to pogoda. Jest ponad 16 stopni, a nie ma jeszcze południa. Udajemy się pieszo do wypożyczalni samochodów znajdującej się około 200 metrów od terminalu. Jak zwykle zarezerwowaliśmy coś na czterech kółkach, aby na własną rękę zwiedzać to co chcemy i zatrzymywać się tam, gdzie mamy ochotę. Ot- nasza definicja wolności. Oczekiwać miał na nas Fiat Panda. Czekał...... nowy, bo z 2017 roku Citroen C4 Cactus, z potężnym, wolnossącym benzynowym silnikiem 1.2. Nasza sportowa zabawka została w Polsce, więc trzeba się będzie przyzwyczaić. No właśnie- pierwsze przejechane kilometry (udajemy się w stronę Taorminy) i zauważalna słaba moc, tylko 5-cio biegowego autka. Bardzo słaba......a czekają nas strome podjazdy, serpentyny. Ale damy radę, zawsze dajemy......i Cactus musi podołać.....nie ma wyjścia. Z pozytywów auta- kamera cofania przydatna na wąskich uliczkach Sycylii oraz dotykowy panel klimatyzacji, radia i nawigacji. Z minusów- trzeszczące plastyki, bardzo odczuwalne dziury w drogach i tak słabej jakości.
Po pokonaniu kilku zaledwie kilometrów zdajemy sobie sprawę- tak, tutaj będzie się działo. Ruch drogowy na Sycylii to temat na co najmniej pracę magisterką. Niby znaki są, niby ograniczenia, przepisy, ale rzeczywistość swoje. Sycylijczycy mają te przepisy w delikatnym poważaniu, żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie- totalnie w d****e. Mamy wrażenie, że 99% kierowców to nastolatkowie, którzy bez zgody ojca "zajumali" jego furę i wyładowują młodzieńczą frustrację narażając innych użytkowników dróg. Jeżdżąc po sycylijskich drogach bierzesz udział w grze- grze o swoje (lub wypożyczone) auto, zdrowie, a niejednokrotnie o życie. Zanim więc przejdę do atrakcji wyspy, pozwolę sobie omówić zachowanie kierowców z podziałem na dwie kategorie:
TEREN ZABUDOWANY- tutaj spektrum możliwości- parkowanie na przejściu dla pieszych (norma), na zakrętach, skrzyżowaniach, zatrzymywanie się dosłownie, gdzie popadnie, na środku drogi (bo idę po gazetę), na środku ronda (bo zobaczyłem znajomego), zastawianie innych na parkingach, parkowanie na zderzaku (w końcu od tego nazwa), nagminne wymuszanie pierwszeństwa na skrzyżowaniach, nie używanie kierunkowskazów przy skręcie, zmianie pasa (70-80% kierowców), nie zatrzymywanie się na znaku STOP (jeśli Ty się zatrzymasz dostaniesz klaksonem po uszach i zostaniesz wyprzedzony z lewej bądź prawej strony), nieustanne trąbienie i wymachiwania rękoma do innych użytkowników dróg. Jednym słowem- DŻUNGLA. Jeździłem samochodem po Bułgarii, ale Sycylia bije ją na głowę.
TEREN NIEZABUDOWANY- wyprzedzania na linii pojedynczej i podwójnej ciągłej, jazda pod prąd, omijanie korka pod prąd, poboczem, niezrozumiałe używanie świateł drogowych lub ich brak (tunele i w nocy !!!), spychanie innych przy wyprzedzaniu, ograniczenie prędkości do 50 km/h = jedź 100-140 km/h, rozmowa przez telefon, pisanie esemesów podczas jazdy.
Wniosek- albo się dostosujesz albo zginiesz (na szczęście w przenośni), nigdy nie włączysz się do ruchu (baaa, nawet się na powrotny samolot spóźnisz). Więc wpychaj się, trąb, ruszaj i przyspieszaj energicznie, skręcaj bez kierunkowskazów (a na pewno nie włączaj ich zjeżdżając z ronda, tego tam NIKT nie robi).
Policja? Ano jest, głównie na rondach (tam zatrzymują do kontroli !!!) oraz w tunelach i pod mostami, wiaduktami. A tak? Sami są wyprzedzani na podwójnej ciągłej i nie reagują. Więc jak ma być dobrze???? No jak????
Ale wróćmy do samej Sycylii. Jedziemy z Aeroporto Fontanarossa Catania do Taorminy. Rezygnujemy z szybszego przejazdu autostradą A18 (jest płatna na odcinku od Catanii do Mesyny) kosztem piękniejszych widoków jadąc wzdłuż morza. Zatrzymujemy się po drodze, nie spieszy się nam (jesteśmy najwolniejsi i zawalidrogą). Pierwsza miejscówka to ACI CASTELLO- rzut oka na morze, chłoniemy atmosferę, małej, gęsto zaludnionej miejscowości by po chwili zawitać do większej- ACIREALE. Następnie GIARRE, GIARDINI NAXOS i wreszcie urokliwa TAORMINA. O ile w poprzednich miejscowościach można zwrócić uwagę na piękne widoki na morze, skały, brzeg, ładną architekturę o tyle Taormina robi kolosalne wrażenie. Dla kogoś, kto kocha takie klimaty ogromne. A my kochamy. Same położenie miasta, ciągnące się serpentyny oraz widoki dosłownie zapierają dech w piersiach. Do tego pogoda, której temperatura oscyluje już w okolicach 18-19 stopni na plusie przy odczuwalnej ok. 20-21. Jest przepięknie. O Taorminie napisane już wiele, we wszystkich przewodnikach, zasobach internetu.....jakże inna od zatłoczonej Catanii, jakże piękniejsza.....nic dodać, nic ująć. To trzeba samemu zobaczyć. Wracamy, robi się ciemno.....droga się dłuży, staramy się (jeszcze, to dopiero nasz pierwszy dzień) jechać zgodnie z przepisami. Docieramy do hotelu w centrum miasta Catanii około 18.30. Jesteśmy zmęczeni. Hotel przedstawia się bardzo ładnie wewnątrz. Stoi przy Via Politi, niestety za parkowanie do 20.00 jesteśmy zmuszeni wrzuć parę Euro. Tym samym mamy bilet do poniedziałkowego poranka (niedziela za free, ufff....).
Kolejny dzień- NIEDZIELA. Wyspa już nam pokazała, że jest większa niż się wydaje i dojazd wszędzie w cztery dni jest niemożliwy. Decydujemy się na kompromis. Z rana zwiedzamy pieszo Catanię. Miasto ciekawe, ale kontrastowe, ładne centrum, ale czym głębiej w las, tym gorzej. Bród, to zauważamy od wczoraj, wszędzie masa śmieci, niewywiezionych lub po prostu porzuconych. Miasto samo w sobie nie do końca sprawia wrażenie bezpiecznego. Kilka razy zostajemy zaczepieni po Włosku przez osobników o dziwnym wyglądzie, nie reagujemy albo odpowiadamy "english or german". Z tym angielskim to też ciężko, dużo młodych Włochów nie chce lub nie potrafi mówić w tym języku. Słabo w hotelu, słabo w sklepach, restauracjach. No cóż....improwizujemy. Dogadać się dogadamy. Po porannym spacerze wsiadamy do naszej rakiety i lecimy do Syrakuzy. Kamień z serca- auto nie obite po nocy, lusterka nie pourywane. Bałem się tego bardzo, patrząc na auta zaparkowane w okolicy. Każde powgniatane, odrapane. Do miasta docieramy tym razem darmowym (jeszcze) fragmentem autostrady. Na uwagę zasługują liczne tunele na tej trasie. Ładnie to wygląda. Samo miasto ciekawe, z ładną linią brzegową, miejscem do spacerów. Uwagę zwraca ładny kościół, architektura. Po krótkim spacerze i zwiedzaniu zapada trochę spontaniczna decyzja- jedziemy do Noto. No to jedziemy. Miasto dużo spokojniejsze, ale bogate w zabytki. Świetna pogoda- 18 stopni w styczniu, łapiemy promienie słońca. Kolejna ciekawostka- my nosimy kurtki w rękach, Sycylijczycy poubierani w czapki i szale, często rękawice. No tak- zima stulecia (tylko 18 stopni, a przecież zwykle jest 36). W drodze powrotnej zahaczamy o Avolę i Augustę- tę ostatnią tylko dlatego, że mieszka tu moja znajoma, która kiedyś mieszkała w Niemczech. W sumie miasteczka takie sobie, mniej atrakcyjne od NOTO czy SYRAKUZY. Wracamy do Catanii na obiad. Znowu nikt po angielsku nie mówi, ale zamawiamy, zjadamy i do hotelu.....jak ten czas leci, na urlopie szczególnie.
PONIEDZIAŁEK- dzień trzeci. Od samego rana (ograniczał nas kupiony w sobotę bilet parkingowy) wyruszamy. Chcemy dojechać na samo południe do GELA. Po drodze wdrapujemy się naszym czołgiem do CALTAGIRONE. Historyczne centrum miasta jest wpisane na listę UNESCO. Trochę czujemy się, jakbyśmy się przenieśli w czasie. Jest urok, są widoki. Cel naszej wizyty- GELA. Piękne miasto, położone nad samym morzem. Spacerujemy po plaży, zbieramy muszle. Uwagę naszą zwraca duża liczba ludzi w centrum, turystów i miejscowych. Ci ostatni okupują ławeczki przy kościele, modlą się przed wiszącymi klepsydrami. Na obiad udajemy się do VITTORI, po drodze do Catani zwiedzamy szybko COMISO oraz RAGUSĘ. Drogę powrotną umilają nam remonty dróg, do hotelu docieramy zmęczeni koło 19.00. Tankujemy nasz czołg- i tu zaskoczenie- na stacji, którą prowadzi nikt inny jak WŁOCH- tylko on może zatankować, płacimy mu nie przy kasie, ale przy dystrybutorze, otrzymujemy pokwitowanie wypisane ręcznie. W międzyczasie wywiad- skąd jesteśmy, jak nam się podoba Sycylia, itp, itd. Cóż- taki bonus za horrendalnie drogi paliwo (1,54 Euro).
WTOREK- z samego rana jedziemy na lotnisko oddać nasze cudeńko. Bez żalu żegnamy Cactusa i idziemy się odprawić. Oczekując po kontroli bezpieczeństwa dosłownie się opalamy. Jest już 14 stopni, słońce grzeje niemiłosiernie przez szyby lotniska. Na pocieszenie Kapitan dodaje- nie przeżyjcie Państwo szoku termicznego- w Katowicach tylko minus trzy.......żegnaj Sycylio. Z pokładu Airbusa A321 podziwiamy wulkan Etna z lotu ptaka.
Jak chcesz się sprawdzić jako kierowca to koniecznie wybierz...Neapol. Nawet nasz Kubica wspominał, ze najtrudniejszym do jeżdżenia miejscem gdzie tego próbował był właśnie Neapol(heh). W Catanii to nawet po włosku miałabyś problem z porozumiewaniem(heh) takie narzecza tam obowiązują. Miło powspominać poprzez Twoje foto pobyty na Sycylii. Ciao
Tym razem udało nam się wyrwać z domu na cztery dni na Sycylię. Ferie zimowe w Polsce, trochę śniegu spadło, temperatury jeszcze bardziej więc nic tylko lecieć.
Pobudka- 2:45 w sobotę w nocy i "lecimy" na lotnisko w Katowicach. Trasa Nysa-Opole-Katowice (Pyrzowice) przebiega bez większych problemów. Trochę pada śnieg na trasie. Parkujemy "rakietę" na strzeżonym parkingu i korzystając z transferu docieramy do terminalu. Szybka kontrola bezpieczeństwa, oczekiwanie na boarding i równo o 7.20 samolot linii Wizz Air wzbija się w powietrze. Kapitan obiecuje dolecieć w dwie godziny, mimo podanego czasu na bilecie - dwie i pół godziny. To też ma miejsce, krótko po 9.30 opuszczamy lotnisko.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to pogoda. Jest ponad 16 stopni, a nie ma jeszcze południa. Udajemy się pieszo do wypożyczalni samochodów znajdującej się około 200 metrów od terminalu. Jak zwykle zarezerwowaliśmy coś na czterech kółkach, aby na własną rękę zwiedzać to co chcemy i zatrzymywać się tam, gdzie mamy ochotę. Ot- nasza definicja wolności. Oczekiwać miał na nas Fiat Panda. Czekał...... nowy, bo z 2017 roku Citroen C4 Cactus, z potężnym, wolnossącym benzynowym silnikiem 1.2. Nasza sportowa zabawka została w Polsce, więc trzeba się będzie przyzwyczaić. No właśnie- pierwsze przejechane kilometry (udajemy się w stronę Taorminy) i zauważalna słaba moc, tylko 5-cio biegowego autka. Bardzo słaba......a czekają nas strome podjazdy, serpentyny. Ale damy radę, zawsze dajemy......i Cactus musi podołać.....nie ma wyjścia. Z pozytywów auta- kamera cofania przydatna na wąskich uliczkach Sycylii oraz dotykowy panel klimatyzacji, radia i nawigacji. Z minusów- trzeszczące plastyki, bardzo odczuwalne dziury w drogach i tak słabej jakości.
Po pokonaniu kilku zaledwie kilometrów zdajemy sobie sprawę- tak, tutaj będzie się działo. Ruch drogowy na Sycylii to temat na co najmniej pracę magisterką. Niby znaki są, niby ograniczenia, przepisy, ale rzeczywistość swoje. Sycylijczycy mają te przepisy w delikatnym poważaniu, żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie- totalnie w d****e. Mamy wrażenie, że 99% kierowców to nastolatkowie, którzy bez zgody ojca "zajumali" jego furę i wyładowują młodzieńczą frustrację narażając innych użytkowników dróg. Jeżdżąc po sycylijskich drogach bierzesz udział w grze- grze o swoje (lub wypożyczone) auto, zdrowie, a niejednokrotnie o życie. Zanim więc przejdę do atrakcji wyspy, pozwolę sobie omówić zachowanie kierowców z podziałem na dwie kategorie:
TEREN ZABUDOWANY- tutaj spektrum możliwości- parkowanie na przejściu dla pieszych (norma), na zakrętach, skrzyżowaniach, zatrzymywanie się dosłownie, gdzie popadnie, na środku drogi (bo idę po gazetę), na środku ronda (bo zobaczyłem znajomego), zastawianie innych na parkingach, parkowanie na zderzaku (w końcu od tego nazwa), nagminne wymuszanie pierwszeństwa na skrzyżowaniach, nie używanie kierunkowskazów przy skręcie, zmianie pasa (70-80% kierowców), nie zatrzymywanie się na znaku STOP (jeśli Ty się zatrzymasz dostaniesz klaksonem po uszach i zostaniesz wyprzedzony z lewej bądź prawej strony), nieustanne trąbienie i wymachiwania rękoma do innych użytkowników dróg. Jednym słowem- DŻUNGLA. Jeździłem samochodem po Bułgarii, ale Sycylia bije ją na głowę.
TEREN NIEZABUDOWANY- wyprzedzania na linii pojedynczej i podwójnej ciągłej, jazda pod prąd, omijanie korka pod prąd, poboczem, niezrozumiałe używanie świateł drogowych lub ich brak (tunele i w nocy !!!), spychanie innych przy wyprzedzaniu, ograniczenie prędkości do 50 km/h = jedź 100-140 km/h, rozmowa przez telefon, pisanie esemesów podczas jazdy.
Wniosek- albo się dostosujesz albo zginiesz (na szczęście w przenośni), nigdy nie włączysz się do ruchu (baaa, nawet się na powrotny samolot spóźnisz). Więc wpychaj się, trąb, ruszaj i przyspieszaj energicznie, skręcaj bez kierunkowskazów (a na pewno nie włączaj ich zjeżdżając z ronda, tego tam NIKT nie robi).
Policja? Ano jest, głównie na rondach (tam zatrzymują do kontroli !!!) oraz w tunelach i pod mostami, wiaduktami. A tak? Sami są wyprzedzani na podwójnej ciągłej i nie reagują. Więc jak ma być dobrze???? No jak????
Ale wróćmy do samej Sycylii.
Jedziemy z Aeroporto Fontanarossa Catania do Taorminy. Rezygnujemy z szybszego przejazdu autostradą A18 (jest płatna na odcinku od Catanii do Mesyny) kosztem piękniejszych widoków jadąc wzdłuż morza. Zatrzymujemy się po drodze, nie spieszy się nam (jesteśmy najwolniejsi i zawalidrogą). Pierwsza miejscówka to ACI CASTELLO- rzut oka na morze, chłoniemy atmosferę, małej, gęsto zaludnionej miejscowości by po chwili zawitać do większej- ACIREALE. Następnie GIARRE, GIARDINI NAXOS i wreszcie urokliwa TAORMINA. O ile w poprzednich miejscowościach można zwrócić uwagę na piękne widoki na morze, skały, brzeg, ładną architekturę o tyle Taormina robi kolosalne wrażenie. Dla kogoś, kto kocha takie klimaty ogromne. A my kochamy. Same położenie miasta, ciągnące się serpentyny oraz widoki dosłownie zapierają dech w piersiach. Do tego pogoda, której temperatura oscyluje już w okolicach 18-19 stopni na plusie przy odczuwalnej ok. 20-21. Jest przepięknie. O Taorminie napisane już wiele, we wszystkich przewodnikach, zasobach internetu.....jakże inna od zatłoczonej Catanii, jakże piękniejsza.....nic dodać, nic ująć. To trzeba samemu zobaczyć.
Wracamy, robi się ciemno.....droga się dłuży, staramy się (jeszcze, to dopiero nasz pierwszy dzień) jechać zgodnie z przepisami. Docieramy do hotelu w centrum miasta Catanii około 18.30. Jesteśmy zmęczeni. Hotel przedstawia się bardzo ładnie wewnątrz. Stoi przy Via Politi, niestety za parkowanie do 20.00 jesteśmy zmuszeni wrzuć parę Euro. Tym samym mamy bilet do poniedziałkowego poranka (niedziela za free, ufff....).
Kolejny dzień- NIEDZIELA. Wyspa już nam pokazała, że jest większa niż się wydaje i dojazd wszędzie w cztery dni jest niemożliwy. Decydujemy się na kompromis. Z rana zwiedzamy pieszo Catanię. Miasto ciekawe, ale kontrastowe, ładne centrum, ale czym głębiej w las, tym gorzej. Bród, to zauważamy od wczoraj, wszędzie masa śmieci, niewywiezionych lub po prostu porzuconych. Miasto samo w sobie nie do końca sprawia wrażenie bezpiecznego. Kilka razy zostajemy zaczepieni po Włosku przez osobników o dziwnym wyglądzie, nie reagujemy albo odpowiadamy "english or german". Z tym angielskim to też ciężko, dużo młodych Włochów nie chce lub nie potrafi mówić w tym języku. Słabo w hotelu, słabo w sklepach, restauracjach. No cóż....improwizujemy. Dogadać się dogadamy. Po porannym spacerze wsiadamy do naszej rakiety i lecimy do Syrakuzy. Kamień z serca- auto nie obite po nocy, lusterka nie pourywane. Bałem się tego bardzo, patrząc na auta zaparkowane w okolicy. Każde powgniatane, odrapane. Do miasta docieramy tym razem darmowym (jeszcze) fragmentem autostrady. Na uwagę zasługują liczne tunele na tej trasie. Ładnie to wygląda. Samo miasto ciekawe, z ładną linią brzegową, miejscem do spacerów. Uwagę zwraca ładny kościół, architektura. Po krótkim spacerze i zwiedzaniu zapada trochę spontaniczna decyzja- jedziemy do Noto. No to jedziemy. Miasto dużo spokojniejsze, ale bogate w zabytki. Świetna pogoda- 18 stopni w styczniu, łapiemy promienie słońca. Kolejna ciekawostka- my nosimy kurtki w rękach, Sycylijczycy poubierani w czapki i szale, często rękawice. No tak- zima stulecia (tylko 18 stopni, a przecież zwykle jest 36). W drodze powrotnej zahaczamy o Avolę i Augustę- tę ostatnią tylko dlatego, że mieszka tu moja znajoma, która kiedyś mieszkała w Niemczech. W sumie miasteczka takie sobie, mniej atrakcyjne od NOTO czy SYRAKUZY. Wracamy do Catanii na obiad. Znowu nikt po angielsku nie mówi, ale zamawiamy, zjadamy i do hotelu.....jak ten czas leci, na urlopie szczególnie.
PONIEDZIAŁEK- dzień trzeci. Od samego rana (ograniczał nas kupiony w sobotę bilet parkingowy) wyruszamy. Chcemy dojechać na samo południe do GELA. Po drodze wdrapujemy się naszym czołgiem do CALTAGIRONE. Historyczne centrum miasta jest wpisane na listę UNESCO. Trochę czujemy się, jakbyśmy się przenieśli w czasie. Jest urok, są widoki. Cel naszej wizyty- GELA. Piękne miasto, położone nad samym morzem. Spacerujemy po plaży, zbieramy muszle. Uwagę naszą zwraca duża liczba ludzi w centrum, turystów i miejscowych. Ci ostatni okupują ławeczki przy kościele, modlą się przed wiszącymi klepsydrami. Na obiad udajemy się do VITTORI, po drodze do Catani zwiedzamy szybko COMISO oraz RAGUSĘ. Drogę powrotną umilają nam remonty dróg, do hotelu docieramy zmęczeni koło 19.00. Tankujemy nasz czołg- i tu zaskoczenie- na stacji, którą prowadzi nikt inny jak WŁOCH- tylko on może zatankować, płacimy mu nie przy kasie, ale przy dystrybutorze, otrzymujemy pokwitowanie wypisane ręcznie. W międzyczasie wywiad- skąd jesteśmy, jak nam się podoba Sycylia, itp, itd. Cóż- taki bonus za horrendalnie drogi paliwo (1,54 Euro).
WTOREK- z samego rana jedziemy na lotnisko oddać nasze cudeńko. Bez żalu żegnamy Cactusa i idziemy się odprawić. Oczekując po kontroli bezpieczeństwa dosłownie się opalamy. Jest już 14 stopni, słońce grzeje niemiłosiernie przez szyby lotniska. Na pocieszenie Kapitan dodaje- nie przeżyjcie Państwo szoku termicznego- w Katowicach tylko minus trzy.......żegnaj Sycylio. Z pokładu Airbusa A321 podziwiamy wulkan Etna z lotu ptaka.
#img12