0
greg2014 22 stycznia 2018 21:27
W ramach relacji z rejsów na statkach wycieczkowych dorzucę jeszcze jedną - tym razem z kolejnej wyprawy na Karaiby.

Mniej więcej rok temu miałem okazję być w tym rejonie i nie ukrywam, że bardzo mi się spodobało. Wtedy była to trasa z Port Everglades (Fort Lauderdale) uzupełniona o przeprawę przez Kanał Panamski. Po karaibskiej części tamtej wyprawy pozostał spory niedosyt wynikający z jednej strony z tego, że rejsowi towarzyszyły pewne turbulencje pogodowe i pierwotnego planu nie udało się w pełni zrealizować (zainteresowanych szczegółami odsyłam do relacji sprzed roku - rejs-wycieczkowy-z-florydy-karaiby,210,105646 oraz rejs-wycieczkowy-przez-kanal-panamski,210,116609 ), z drugiej zaś strony rejon ten bardzo mi się spodobał i obiecałem sobie, że muszę tutaj jeszcze wrócić.

Rejs rezerwowałem z blisko 11-o miesięcznym wyprzedzeniem i jak się okazało i jego nie ominęły turbulencje pogodowe – ale tym razem zanim się jeszcze zaczął.

W odróżnieniu od trasy sprzed roku, tym razem wybrałem rejs wyłącznie po wyspach. Zaczynam i kończę na Gwadelupie. Po drodze jest Tobago, Grenada, St. Lucia, Martynika, Curacao, Aruba oraz Bonaire. Pierwotnie trasa jednak znacznie różniła się od tej, którą ostatecznie potwierdzono – były na niej m.in. St. Marteen, St. Kitts, Tortola, Antigua oraz Dominika. Nie było natomiast Antyli Holenderskich. Zmiana trasy wynikła właśnie ze wspomnianych turbulencji czyli huraganów na Karaibach podczas ostatniego sezonu.

Rejs potrwa w sumie 14 dni i odbywa się podobnie jak ten sprzed roku na statku włoskiej linii żeglugowej Costa Crociere – tym razem na statku Costa Magica:

Image

Pełna trasa po modyfikacjach wygląda następująco:

Image

Jak widać z powyższej listy na naszej trasie dwukrotnie pojawia się Gwadelupa, Martynika oraz Grenada. Dwukrotna obecność Gwadelupy i Martyniki wynika z faktu, że Costa organizuje w tym rejonie przede wszystkim rejsy tygodniowe, które rozpoczynają się (i kończą) na jednej z tych wysp - odbywają się one jednak naprzemiennie po dwóch różnych trasach. Po połączeniu dwóch takich segmentów w jeden powstaje rejs 14-o dniowy – i stąd moja ostateczna trasa. Wyszedłem po prostu z założenia, że jak już jadę tak daleko to nie po to, żeby po tygodniu wracać do domu:-) Grenada z kolei występuje w każdym z tych segmentów ponieważ została uznana (moim zdaniem jak najbardziej słusznie-piszę tego posta właśnie z Grenady więc mam już jakieś zdanie) za szczególnie wartą zobaczenia.

Zresztą obecność akurat tych 3-ech wysp po dwa razy do jak dla mnie bardzo dobre rozwiązanie – są one bardzo atrakcyjne turystycznie i dzięki temu można będzie więcej zobaczyć:-) W związku z tym na pewno nie będę z tego powodu narzekał:-)

W odróżnieniu od poprzedniego razu, obecnie mamy w planie znacznie mniej dni na morzu a w większości portów spędzamy praktycznie całe dni. W związku z tym relacja będzie powstawała pewnie w krótszych odcinkach i większym przedziale czasu – wbrew pozorom przejrzenie i ogarnięcie zdjęć oraz napisanie czegoś zajmuje trochę czasu… Ale proszę o cierpliwość – postaram się żeby zaspokoić wszystkich zainteresowanych. Do tego dochodzi znacznie większy problem z dostępem do internetu, od którego będzie zależało kiedy będę w stanie coś wrzucić – ale to już osobna historia.

Wstęp zatem mam zaliczony:-)

W następnej części napiszę kilka słów na temat tego jak dostałem się na Gwadelupę i jak się tam w ogóle poruszać – bo wbrew pozorom wyspa wcale nie jest mała a z drugiej strony jest naprawdę atrakcyjna turystycznie. A ponieważ przed rozpoczęciem rejsu zafundowałem sobie tam jeszcze dodatkowe dwa dni, miałem okazję co nieco zobaczyć zanim wsiadłem na statek.

C.D.N.Moja wyprawa na Karaiby rozpoczęła się na Gwadelupie – dość egzotycznym i raczej mało popularnym miejscu z naszego punktu widzenia. Jest to jednak całkiem sporych rozmiarów wyspa, jak łatwo się można domyślić położona właśnie na Karaibach. Składa się ona z dwóch bardzo różniących się od siebie części i przypomina na mapie kształt motyla.

Co jednak najciekawsze – jako terytorium zamorskie Francji, dla przybysza z Europy jest bardzo europejska. Po pierwsze, z Polski można tutaj przylecieć korzystając wyłącznie z dowodu osobistego (o ile nie wybieramy się gdzieś dalej paszport nie jest do niczego potrzebny). Obowiązującą walutą jest euro a językiem francuski (i raczej nie należy się spodziewać, że tutejsi mieszkańcy będą władali innym europejskim językiem – np. angielskim; jeśli tak będzie to spotka nas miła niespodzianka). Dzięki unijnym przepisom dotyczącym roamingu, w przypadku rozmów telefonicznych na/z Gwadelupy operatorzy komórkowi nie pobierają opłat roamingowych – obowiązuje wyłącznie stawka krajowa. Chociaż w tej ostatniej kwestii już na miejscu spotkał mnie mały zgrzyt – okazało się, że Play na Gwadelupie i Martynice w ogóle nie pozwala na korzystanie z internetu. Nie chodzi nawet o to, że pobiera za to opłaty (w świetle przepisów nie bardzo może) ale całkowicie to uniemożliwia. Już na miejscu przekonałem się, że w sieci jest sporo informacji na ten temat – nie przyszło mi wcześniej jednak do głowy, że coś takiego jest możliwe. Z tego powodu ostrzegam w tym miejscu ewentualnych klientów Playa, aby przed wybraniem się na Gwadelupę jeśli chcą korzystać z mobilnego internetu zaopatrzyli się w kartę SIM innego operatora. Ja szczęśliwie przypadkiem taką posiadałem w związku z czym problem udało się opanować:-)

Na początek kilka słów na temat podróży na tę wyspę.

Możliwości dostania się na Gwadelupę jest kilka. Pomijając przewoźników stricte turystycznych najbardziej popularne to lot Air France z przesiadką w Paryżu lub lot dowolnymi liniami do USA i stamtąd na Gwadelupę korzystając z połączeń Norwegiana lub American Airlines. Ze względu na ilość możliwych połączeń oraz ceny ja zdecydowałem się na Air France.

Warto przy tym dodać, że w przypadku połączeń liniami Air France na Karaiby (również na Martynikę), w Paryżu niezbędna jest zmiana lotniska. Samoloty z Polski przylatują na główne paryskie lotnisko de Gaulle, a samoloty na Gwadelupę odlatują z lotniska Orly. Koszt tego transferu pokrywa Air France.

Przy nadawaniu bagażu w Polsce otrzymałem od razu bilet na autobus transferowy w Paryżu (normalnie kosztowałby 21 EUR; pomiędzy lotniskami można przemieszczać się również korzystając z innych środków transportu – wtedy ceny mogłyby być niższe). Bilet transferowy wygląda podobnie jak normalna karta pokładowa na lot:

Image

W przypadku odprawy on-line bilet ten się nie generuje – trzeba go odebrać w Warszawie albo na stanowisku transferowym Air France w Paryżu. Ponieważ na tym kierunku raczej każdy podróżuje z bagażem, wizyta na stanowisku check-in w Warszawie i tak jest niezbędna, w związku z czym nie powinno to stwarzać jakichś wielkich problemów.

Sam autobus z lotniska CDG na Orly odjeżdża co około 30 minut i na lotnisku CDG zatrzymuje się na kilku przystankach przy różnych terminalach.

Warto przy tym pamiętać o bagażu – Air France nie zapewnia jego transferu pomiędzy lotniskami. W związku z tym musimy go najpierw odebrać na pierwszym lotnisku w Paryżu, zabrać ze sobą do autobusu i ponownie nadać na lotnisku Orly.

Same autobusy transferowe są oznaczone w charakterystyczny sposób:

Image

Podróż pomiędzy lotniskami zajmuje około godziny. Biorąc pod uwagę, że czas pomiędzy lotami wynosi zwykle kilka godzin, to nawet uwzględniając odbiór i nadanie bagażu oraz maksymalny czas oczekiwania na autobus jest to w zupełności wystarczające.

Samego lotniska Orly niestety nie będę wspominał najlepiej. Terminal "West", z którego odlatywał mój samolot jest podzielony na kilka niewielkich, nie połączonych ze sobą hal. Pierwsze czego doświadczyłem w "swojej" hali było przenikliwe zimno. Razem z innymi pasażerami siedziałem w niej maksymalnie opatulony oczekując na swój lot. Po drugie jakakolwiek oferta gastronomiczno-usługowa w tej hali była minimalna i przypominała lotnisko low-costowe w bardzo kiepskim wydaniu. Liczyłem też na to, że będę mógł skorzystać na Orly z saloniku – niestety byłem wyjątkowo naiwny. Okazało się, że oba saloniki dostępne w "mojej" hali nie akceptują kart PP, a ten który akceptuje wymaga wyjścia z hali (przed kontrolę bezpieczeństwa), udania się do innej hali (czyli przejścia przez kontrolę bezpieczeństwa po raz drugi) a po skorzystaniu – powrotu w ten sam sposób. Dałem sobie z tym spokój, gdy zorientowałem się, że w odstępie godziny z "mojej" hali będą odlatywały dwa duże samoloty z blisko 1000 pasażerów, którzy muszą przejść przez te wszystkie kontrole w związku z czym wysoce prawdopodobne były spore kolejki do kontroli bezpieczeństwa.

Sam lot na Gwadelupę Air France obsługuje samolotem Boening 777-300 w nietypowej i nie spotykanej na innych (tzn. nie-karaibskich) trasach konfiguracji, którą nawet na swojej stronie nazwali "karaibską". Nie ma w niej w ogóle klasy pierwszej, klasa biznes jest bardzo mała,podobnie jak klasa ekonomiczna premium. W efekcie praktycznie zdecydowana większość samolotu to fotele klasy ekonomicznej podzielonej na kilka kabin. Z dużym prawdopodobieństwem taka konfiguracja wynika ze struktury ruchu na Gwadelupę, który ma charakter głównie turystyczny a nie biznesowy. Zapewne podobnie jak w przypadku lotów na Martynikę.

W efekcie wspomniany samolot mieści ok. 470 miejsc czyli niewiele mniej niż skonfigurowany zupełnie inaczej ale zdecydowanie większy dwupokładowy Airbus 380 latający również dla linii Air France (516 pasażerów). Pomimo tego poza sporym tłokiem w terminalu oraz długim czasem oczekiwania na wejście na pokład, ilość miejsca na nogi w samolocie oraz komfort podróży okazały się w zupełności wystarczające.

Jeśli chodzi o odprawę przy bramce na Orly to muszę przyznać, że takiego chaosu dawno nie widziałem, a na locie maszyną takich rozmiarów to w ogóle sobie nie przypominam.

Początek zapowiadał się standardowo – tablica przy bramce informowała o locie bez zastrzeżeń:

Image

Samo wejście na pokład teoretycznie też było zaplanowane sensownie: w grupach wg miejsc w rzędach patrząc od tyłu samolotu (najpierw ostatnie 5 rzędów, później kolejne 5 itd.). Realizacja była niestety fatalna. Po pierwsze nie słyszałem ani jednej zapowiedzi w języku angielskim a jedynie niewyraźny niemalże bełkot po francusku, który dezorientował nawet Francuzów. Co gorsza agentki obsługujące odprawę praktycznie nie władały językiem angielskim. Do tego na kartach pokładowych zostały wydrukowane nieprawidłowe oznaczenia miejsc w samolocie (moje miało na karcie oznaczenie D podczas gdy w samolocie takiego miejsca nie było – zamiast niego było E). W efekcie karty wszystkich pasażerów z miejscami D były odrzucane przy odprawie i obsługa sprawdzała dane pasażera na liście przed jego wpuszczeniem na pokład, co jak łatwo się domyślić powodowało korki przy bramce.

Na szczęście sam lot przebiegł już bardzo sprawnie i bez problemów. Po przeszło 8-u godzinach wylądowaliśmy w Pointe-a-Pitre czyli największym mieście na Gwadelupie (ale nie jej stolicy administracyjnej).

Na bagaż trzeba było chwilę poczekać i w końcu można było wyjść na zewnątrz. Pomimo wieczornej pory (było już po 19 lokalnego czasu) pierwsze uderzenie ciepła robiło nieprawdopodobne wrażenie – tym bardziej, że temperaturze (ok. 28st). towarzyszyła bardzo wysoka wilgotność. Ponieważ komunikacja autobusowa w P-a-P zamiera o zmierzchu, jedyną metodą na wydostanie się z lotniska było skorzystanie z taksówki. Zresztą komunikacja autobusowa na lotnisko sprawia w ogóle wrażenie zorganizowanej "na siłę" - autobusy jeżdżą rzadko a ich przystanek jest schowany za budynkiem wypożyczalni samochodów w pewnej odległości od terminala – pewnie wiedzą o nim głównie lokalni mieszkańcy. Widać, że lobby taksówkarskie na Gwadelupie potrafi zadbać o swoje interesy:-)

Pierwsze dwie noce po przybyciu na Gwadelupę postanowiłem spędzić z P-a-P, które samo w sobie nie jest jakąś atrakcją turystyczną ale stanowi dobrą bazę wypadową do eksploracji wyspy. Dodatkowo miałem "pod ręką" port, z którego dwa dni później miałem ruszyć w rejs. Od właścicielki hoteliku wyszukanego na booking.com znałem zwyczaje i stawki taksówek z lotniska, w związku z czym po krótkich negocjacjach uzgodniłem cenę z kierowcą i niespełna 15 minut byłem na miejscu – niedaleko placu Victorii i dosłownie 300 metrów od terminala portowego.

Do wykorzystania na Gwadelupie miałem pierwsze dwa dni – jeden w całości i drugi w zdecydowanej części (bo wejście na statek rozpoczynało się dopiero o 17). W związku z tym przegadałem moje plany z właścicielką, która nie ukrywam bardzo mi pomogła w ich doprecyzowaniu oraz zdradziła mi tajniki funkcjonowania wyspiarskiej komunikacji. Po tym wszystkim – około godz. 20 postanowiłem wybrać się "na miasto". Właścicielka uczciwie mnie uprzedzała, że w mieście o tej porze nie ma nic wartego uwagi ale nie dałem się zniechęcić…i bardzo szybko się przekonałem, że P-a-P po zmroku to miasto duchów. Wyludnione ulice, pozamykane sklepy oraz knajpy (nawet w rodzaju Mc Donaldsa czy KFC). Ograniczyłem się do szybkich zakupów u Hindusa (myślałem, że ich małe sklepiki to europejska specjalność – ale skoro Gwadelupa to "prawie" Europa to i takie europejskie specjalności tutaj dotarły) i wróciłem do pokoju.

Następnego dnia miałem w planie wyprawę do lasu deszczowego na górzystej części Gwadelupy będącej pierwszym skrzydłem wspomnianego motyla na mapie. Część ta nosi nazwę Base Terre. Dodatkowo chciałem połączyć tę wizytę z wycieczką na słynne gwadelupskie wodospady Les Chutes du Carbet. Ale o tym co z tego wynikło napiszę w kolejnej części.

C.D.N.Na temat komunikacji publicznej na Gwadelupie trudno dowiedzieć się czegoś konkretnego z sieci. Jeśli już coś uda się znaleźć, to z reguły narzekania na brak rozkładów, złe oznaczenia przystanków oraz chaos. Moje doświadczenia pokazują, że jest w tym trochę prawdy – ale bez przesady. Po pierwsze komunikacja zbiorowa na Gwadelupie istnieje a po drugie można stosunkowo szybko zrozumieć pokrętne dla Europejczyka zasady jej funkcjonowania. W każdym razie moim zdaniem nie jest to nic strasznego. Bez względu jednak na to o której z omówionych poniżej form komunikacji będzie mowa, warto pamiętać o jednym: po zmroku komunikacja praktycznie przestaje funkcjonować i pozostaje nam wtedy wyłącznie samochód z wypożyczalni lub autostop.

Mówiąc o komunikacji w pierwszej kolejności warto powiedzieć, że w Pointe-a-Pitre istnieje całkiem sprawna komunikacja miejska, która oprócz P-a-P zapewnia połączenia z lotniskiem oraz najbliższymi miejscowościami (np. popularnym Le Gosier). Odpowiada za to firma Karulis, której autobusy są z reguły oznaczone w dość jednolity sposób:

Image

Mapka linii Karulisa oraz ich rozkłady są dostępne na stronie internetowej - http://karulis.com/toutes-les-lignes.html. Przystanki Karulisa są bardzo dobrze oznaczone i nie powinno być problemu z ich zidentyfikowaniem – ale rozkładów jazdy częściej na nich nie ma niż są. Na niektórych jednak zamiast rozkładów są wyświetlacze informujące o planowanych najbliższych odjazdach (widziałem je tylko w kilku miejscach ale być może z czasem pojawią się na większej liczbie przystanków):

Image

Tak jak wspomniałem rozkładów na przystankach nie należy się spodziewać a co do punktualności tego co jest w sieci trudno mi cokolwiek powiedzieć. Jeśli chodzi o rozkład to czasami zdarza się niespodzianka jak na poniższym zdjęciu ale to raczej wyjątek niż reguła:

Image

Z rozmowy z moją gospodynią wynika, że komunikacja Karulisa funkcjonuje sprawnie i jeśli zdarzają się opóźnienia to wynikają one głównie z korków (trudno w to uwierzyć ale potrafią być naprawdę spore). W mieście w każdym razie autobusy Karulisa można zobaczyć praktycznie na każdym kroku.

Po drugie, oprócz Karulisa na wyspie funkcjonuje całkiem rozwinięta sieć komunikacji autobusowo-mikrobusowej. Zasadniczo obsługują one dalsze trasy (tzn. poza siecią Karulisa) zatrzymując się w mieście i w jego pobliżu również na jakichś przystankach – z reguły tych samych, z których korzysta Karulis. Autobusy te są obsługiwane przez różne firmy – nie mają ani jednolitego wyglądu ani oznaczeń.

Chcą wybrać się poza P-a-P należy skorzystać z jednego z dwóch dworców autobusowych (można znaleźć je również w google maps), pomiędzy które zostały podzielone obsługiwane kierunki. Oczywiście możemy jechać tam również wspomnianym Karulisem-o ile jest położona blisko P-a-P i Karulis ją obsługuje. Wtedy nie trzeba iść na żaden dworzec tylko znaleźć właściwy przystanek Karulisa i poczekać na autobus.

Pierwszym dworcem jest Bergevin obsługujący połączenia z P-a-P w kierunku miejscowości położonych na "skrzydle" Basse-Terre. Tak wygląda on w realu:

Image

Poniższe zdjęcie pokazuje wykaz linii dostępnych na Bergevin, przy czym mają one przebieg umowny (tzn. kierowcy mogą je modyfikować w zależności od potrzeb):

Image

Drugi dworzec (Gare Routière de Darboussier) położony jest w niewielkiej odległości od głównego placu miasta i obsługuje trasy na "skrzydle" Grand Terre (np. St.Francois).

Image

Według słów mojej gospodyni tutaj autobusy kursują częściej niż na Basse Terre ze względu na to, że na tej części wyspy mieszka znaczna część jej populacji a dodatkowo to tutaj kierują się głównie turyści.

Z istotnych rzeczy - należy się przygotować na to, że poza Karulisem autobusy są z reguły niezonaczone w ogóle lub zawierają tylko tablicę z miejscowością końcową. Wystarczy jednak podejść do kierowcy i pokazać na mapie gdzie chcemy dojechać (lub napisaną na kartce nazwę miejscowości) a wskażą nam właściwy autobus lub miejsce, którego odjedzie.

Bilety kupuje się bezpośrednio u kierowcy. Przykładowo bilet z P-a-P do Capesterre kosztował mnie 5,20 EUR a z P-a-P do St.Francois 4 EUR.

Co do czasu oczekiwania to moje doświadczenia z autobusami na Gwadelupie są takie, że na autobus z P-a-P do Capesterre nie czekałem w ogóle bo czekał już na peronie w Bergevin. W drodze powrotnej na przystanku (bez rozkładu oczywiście) czekałem max. 15 minut. Z kolei na autobus z P-a-P do St. Francois czekałem kilka minut. Z powrotem wracałem autostopem (popularna metoda przemieszczania się po wyspie).

Z istotnych rzeczy warto pamiętać, że w P-a-P autobus zatrzymuje się wyłącznie na wyznaczonych przystankach. Poza P-a-P autobus można zatrzymać w dowolnym miejscu machając ręką. Druga istotna kwestia jest taka, że pomimo tego, że są wyznaczone przystanki autobusowe, nie jest w ogóle obsługiwana linia z St.Francois do popularnego wśród turystów (i wartego odwiedzenia-napiszę o tym później) Pointe des Chateaux. Tam można skorzystać wyłącznie ze wspomnianego autostopa lub przejść się pieszo (chociaż to spory kawałek).

Warto jeszcze wziąć pod uwagę to, że kierowcy autobusów pokonują trasę nie do końca ściśle wytyczoną trasą, zbaczając z niej często i objeżdżając okoliczne wioski. Z tego co się dowiedziałem jest to standard, który znacząco wydłuża czas przejazdu. Dodatkowo na czas ten wpływają korki – rano i ok. 16-17 na wjeździe/wyjeździe z P-a-P. Kilkudziesięciokilometrowy odcinek z St.Francois do P-a-P w godzinach popołudniowych może zająć nawet ponad 2 godziny…

Podsumowując: na Gwadelupie można spokojnie poruszać się korzystając z komunikacji jednak warto pamiętać, że jest to forma dobra jeśli chcemy przemieścić się z punktu A do B i tam zostać, ewentualnie wracać po kilku godzinach. Jeśli ktoś chciałby w jeden czy dwa dni objechać w miarę kompleksowo całą wyspę to ten sposób raczej odradzam – ze względu na brak konkretnych rozkładów oraz brak synchronizacji odjazdów mogłoby to zająć sporo czasu.

Po tym ogólnym wstępie chciałbym płynnie przejść do mojej pierwszej wycieczki na Gwadelupie. Jej celem był Park Narodowy położony na Basse Terre, w którym chciałem przejść szlakiem przez las deszczowy do wodospadów Les Chutes du Carbet. W miarę możliwości chciałem jeszcze zobaczyć okolice jeziora Grand Etang. Zgodnie z otrzymanymi wskazówkami z samego rana udałem się na wspomniany dworzec Bergevin, wytłumaczyłem kierowcy pokazując na mapie gdzie chciałbym dojechać i wyruszyłem w trasę. Po około 40 minutach kierowca wysadził mnie na rondzie obok Capesterre:

Image

Stąd ruszyłem w kierunku widocznego w oddali lasu i gór.

C.D.N.Jeszcze kilka słów na temat pogody – tak na Gwadelupie jak również na pozostałych karaibskich wyspach. Większość przewodników wyróżnia w tym regionie porę deszczową oraz porę suchą. Po kilku dniach w tym rejonie mam wrażenie, że ktoś, kto tak prosto to zdefiniował albo w tym regionie nigdy nie był albo powiela jakiś stereotyp. Na temat pory deszczowej nie dyskutuję ponieważ nie byłem tutaj w tym czasie. Jednak jeśli chodzi o porę "suchą" uważam jej nazwę za totalne nieporozumienie. Jest ona co najwyżej mniej deszczowa – ale na pewno nie sucha:-)

Wybierając się na Karaiby dobrze jest przygotować się na deszcz, który w tym regionie jest specyficzny. Po pierwsze jest bardzo obfity – bardzo często jest to ulewa, którą u nas nazwalibyśmy "oberwaniem chmury". Po drugie ma ona charakter bardzo lokalny i krótkotrwały – kilka kilometrów dalej może okazać się, że nikt żadnego deszczu nie widział. I po trzecie – zaraz po niej wszystko zaczyna natychmiast parować i tworzy się atmosfera tropikalnej "parówki", a max. 30 min. później jezdnie i chodniki są całkiem suche. Jest to jedyna w swoim rodzaju pogoda… Coś takiego potrafi powtarzać się w ciągu dnia wielokrotnie i chyba to jest główna różnica w stosunku do pory deszczowej, kiedy jak powiedziała mi moja gospodyni potrafi padać kilka dni bez żadnej przerwy…

W związku z tym warto się również przygotować się na taką pogodę-szczególnie jeśli ktoś się planuje wyprawiać w góry albo do lasu. Najlepszym obuwiem pewnie byłyby niezastąpione w takich sytuacjach gumowce ale trudno sobie wyobrazić ich przywożenie z Polski. Jeśli chodzi o obuwie trzeba w każdym razie być przygotowanym, że zostanie bardzo szybko przemoczone – i to nie jest pytanie "czy" ale "kiedy". Poza tym dobrze wiedzieć, że peleryna przeciwdeszczowa (taka z jaką zwykle idzie się w polskie góry) jest tutaj naprawdę niezastąpiona i dużo bardziej praktyczna niż najlepszy parasol.

Powyższe uwagi nie są przypadkowe…ale zacznę od początku.

Jak wspomniałem wcześniej autobus z Pointe-a-Pitre wysadził mnie na rondzie w Capesterre przy drodze prowadzącej do 3-ego wodospadu Les Chutes du Carbet. W sumie wodpospadów składających się na ten kompleks jest trzy – dwa łatwiej dostępne oraz trzeci znacznie bardziej schowany w lesie. Ja planowałem zacząć od tego trzeciego i potem przejść na pierwsze dwa.

Droga od tego miejsca do wejścia do lasu deszczowego (w sumie ok. 4-5 km) prowadziła delikatnie pod górę obok licznych plantacji bananów oraz trzciny cukrowej. Swoją drogą pojawia się pytanie jak poprawnie przetłumaczyć na język polski popularny angielski termin "rain forest" – czy jest to las deszczowy czy też las tropikalny. Ja zamiennie posługuję się tymi dwoma terminami ale do ewentualnych specjalistów mam tutaj prośbę o komentarz i korektę:-)

Po rozpoczęciu wędrówki pojawiły się pierwsze plantacje bananów:

Image

Co ciekawe, na zawiązane kiście bananów zakładane są worki, w których banany dojrzewają aż do zbiorów:

Image

Image

A tak wyglądają niedawno zawiązane owoce bananów na drzewie:


Image

Obok plantacji bananów zaczęły się również pojawiać plantacje trzciny cukrowej:

Image

Sama produkcja bananów odbywa się tutaj w sposób bardzo zorganizowany i uporządkowany. Tak wygląda m.in. uprawa młodych bananowców:

Image

Image

Image

Na powyższych zdjęciach w tle ledwo widać zasłonięty częściowo mgłą wulkan "La Soufriere" oraz las deszczowy.

Droga do wejścia do lasu prowadziła przez zamieszkane osiedla, której granice w sporej części były wyznaczone przez mniej lub bardziej dorodne krotony, które nadają bardzo malowniczy wygląd całej trasie.

Image

Na każdym kroku można tutaj spotkać również palmy kokosowe. Ciekawe tylko, czy parkowanie bezpośrednio pod nimi nie jest zbyt ryzykowne :-) I czy ubezpieczenie pokrywa ewentualne szkody powstałe w wyniku wypadków upadku kokosów z drzewa… :-)

Image

Po ok. 40 minutach drogi dotarłem do granicy lasu. Muszę przyznać, że robi on nieprawdopodobne wrażenie. Soczysta zieleń oraz różnorodność gatunków biją wręcz po oczach. Jeśli weźmie się dodatkowo pod uwagę jak las jest gęsty w niektórych miejscach, to trudno sobie wyobrazić przejście (a raczej przedzieranie się) przez niego bez maczety.

Image

Image

Image

Image

Przy wejściu do lasu jest niewielki parking dla zmotoryzowanych – do tego miejsca jeszcze można dojechać samochodem:

Image

…po czym rozpoczyna się szlak turystyczny. Najpierw ma on kształt przypominający elegancki gościniec:

Image

Później również nie wygląda groźnie i przypomina typową ścieżkę przez las zupełnie nie zapowiadając tego co się dzieje dalej…

Image

Na początku szlaku (i w kilku miejscach już na jego trasie) można spotkać zadaszone wiaty, w których można się schronić przed deszczem. O tym jak taka wiata jest przydatna przekonałem się dosłownie 10 minut po wejściu do lasu, kiedy spadła pierwsza ulewa – tak obfita, że na polanie, gdzie deszczu nie ograniczały korony drzew widoczność była ograniczona do zaledwie kilkudziesięciu metrów.

Image

Sam szlak jest oznaczony na tyle, że trudno się na nim zgubić. Po pierwsze co jakiś czas można na nim spotkać zniszczone przez czas ale cały czas czytelne tablice informujące o kierunkach i czasie koniecznym na dotarcie do popularnych miejsc docelowych:

Image

Sam szlak ma kolor żółty i oznaczony jest w formie poziomej żółtej belki namalowanej co jakiś czas na drzewach (ewentualnie jakiegoś materiału w tym kolorze przybitego do drzewa):

Image

Po ustaniu ulewy i nie dłużej niż 10 minutach wędrówki na szlaku pojawiło się pierwsze nieśmiałe błotko:

Image

Sam las jest bardzo gęsty, jest nim wiele połamanych lub wyrwanych przez wiatr drzew, jednak praktycznie nie widać w nim ingerencji człowieka. Żadnych drwali, pił mechanicznych ani modnych u nas ostatnio harwesterów nigdzie nie widziałem ani nie słyszałem:-) Potęga przyrody w tym miejscu naprawdę powala na kolana.

Image

Sam szlak jest zresztą dość kręty, przecina dziesiątki strumyków – przez niektóre z nich prowadzą mostki jak poniższy…

Image

…inne zaś trzeba pokonywać wpław – co nie zawsze jest proste ze względu na ilość wody niesionej przez nie po deszczu.

Image

Samych strumyków rozpoczynających swój bieg w górach na Basse Terre jest kilkaset.

Image

Z czasem szlak robił się coraz bardziej błotnisty i coraz trudniej było na nim utrzymać równowagę. Wylądowanie po kostki w błotku było tylko kwestią czasu…

Image

W ciekawostek, w wielu miejscach można zobaczyć gniazda termitów na drzewach, gdzie chronią się one przed zbyt dużą ilością wody, z którą miałyby do czynienia w standardowych dla tych owadów kopcach ziemnych:

Image

Po około godzinie coraz wolniejszej wędrówki usłyszałem pierwszy wodospad Les Chutes du Carbet. W rzeczywistości był to trzeci wodospad o tej nazwie – pierwszy i drugi położone są nieco dalej i były jeszcze przede mną. Aby zobaczyć sam wodospad należało zejść po stromej ścianie, do której były przymocowane liny asekuracyjne:

Image

Image

Sam wodospad ma wysokość 20 metrów i naprawdę robi wrażenie. W jego sąsiedztwie w powietrzu unosi się mgła oraz aerozol maleńkich drobinek wody, która po kilku minutach praktycznie przesiąka wszystko – człowiek czuje się jak pod prysznicem:-)

Image

Po krótkim postoju i zrobieniu paru fotek ruszyłem w dalszą trasę. Błotko na szlaku robiło się coraz większe i jego pokonywanie było coraz trudniejsze…

Image

W niektórych miejscach większym niebezpieczeństwem niż błoto były korzenie drzew, które w wielu miejscach były dodatkowo zasłonięte przez błoto – trzeba było bardzo uważać, aby się nie pośliznąć lub nie postawić nogi w jakiejś luce między nimi i w efekcie np. nie skręcić kostki:

Image

Szlak biegnie na zboczu wzniesienia poniżej którego cały czas biegnie rzeka, na trasie której znajdują się wodospady Les Chutes du Carbet.

Image

Po kolejnych 15-20 minutach dotarłem do strumyka, który – podobnie jak wiele innych po drodze trzeba było pokonać. Po jego drugiej stronie było widać dalszy ciąg szlaku…

Image

Niestety nie było na to najmniejszych szans. Opady deszczu spowodowały, że niewinny strumyczek zamienił się w rwącą rzekę i może zdjęcie tego nie oddaje ale jego sforsowanie było niemożliwe. Nawet miejscowi, którzy prowadzili kilkuosobową grupę poddali się po stwierdzeniu, że głębokość wody przekracza w niektórych miejscach metr a nurt jest tak wartki, że na utrzymanie się w nim i przejście go wpław nie ma szans. Stwierdzili, że czasem po intensywnej ulewie się tak zdarza i trzeba poczekać około 1-2 godzin, kiedy wszystko wróci do normy. Biorąc jednak pod uwagę trasę jaką miałem jeszcze do przejścia zrezygnowałem z oczekiwania (miejscowi zresztą również), aby w lesie nie złapał mnie później zmrok i powoli wróciłem tą samą trasą do punktu wyjścia.

W związku z tym nie miałem szans zobaczyć ani wodospadu nr 1 ani nr 2 – zdecydowanie bardziej widowiskowych niż ten, który mijałem. Aczkolwiek miejscowi powiedzieli, że tego dnia prawdopodobnie i tak bym ich nie zobaczył ze względu na gęstą mgłę na wysokości, na której się znajdują – ale nie wiem czy tak było naprawdę czy tylko mnie pocieszali…

Profesjonalnie zabłocony, powoli wróciłem do Capesterre gdzie po chwili oczekiwania na przystanku przyjechał autobus do P-a-P, którym wróciłem na kwaterę.

Pomimo, że nie udało mi się zrealizować założonego planu, samą wycieczkę do lasu deszczowego mogę spokojnie polecić. Co prawda trzeba się przygotować na swojego rodzaju survival i mieć dużą akceptację dla tego, że z takiej wyprawy wrócimy porządnie zabłoceni – ale moim zdaniem warto. Widok dzikiej natury i wrażenia po drodze w mojej ocenie w pełni to rekompensują :-)

Na kolejny dzień miałem zupełnie inny plan – tym razem postanowiłem się wybrać na drugą część wyspy czyli Grand Terre i odwiedzić malownicze i popularne wśród turystów St-Francois i okolice tego miasteczka – a szczególnie urokliwy cypel Pointe des Chateaux. A po południu w planie miałem wsiąść na statek i rozpocząć rejs po Karaibach.

C.D.N.Drugi dzień na Gwadelupie zaplanowałem trochę inaczej niż pierwszy. Częściowo również dlatego, że nie do końca mogłem sobie pozwolić na ponowną wyprawę w górzyste i leśne Base Terre – a to za sprawą przemoczonych butów:-) Sandały na wędrówki po tej części wyspy się zupełnie nie nadają.

Wejście na statek było zaplanowane dopiero od 17, w związku z tym mogłem spokojnie zaplanować na ten dzień całodniową wycieczkę po wyspie. Tym razem wybrałem Grand Terre czyli tę część wyspy, która jest praktycznie płaska i która jest najbardziej popularna wśród turystów – również ze względu na tamtejsze plaże.

W pierwszej kolejności wybrałem się do popularnej miejscowości turystycznej St.Francois. W drodze na dworzec autobusowy można minąłem najpierw tradycyjny targ warzywny:

Image

…a następnie rybny:

Image

Image

Nieco dalej ryby sprzedawano również bezpośrednio z łodzi rybackich:


Dodaj Komentarz

Komentarze (26)

102470 25 stycznia 2018 13:25 Odpowiedz
zapowiada się ciekawie, a że planuję Gwadelupę z Martyniką to tym chętniej poczytam :)
julk1 27 stycznia 2018 01:16 Odpowiedz
Z przyjemnością czyta się Twoja relację. Zdjęcia też są piękne.Czekam na dalszy ciąg relacji.Ta kabina to klasy biznes? :)
greg2014 27 stycznia 2018 03:06 Odpowiedz
:-) Co do kabiny to zwykła kabina wewnętrzna - najmniejsza z dostępnych na statku :-) Tylko wstawka typu owoce czy szampan są niestandardowe - dostaję je za status.
metia 28 stycznia 2018 22:02 Odpowiedz
Cieszę się, że jest kolejna relacja :) Bardzo lubię Twój styl pisania: uporządkowany, konkretny, z dużą ilością informacji, ale jednocześnie nie przytłaczający. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
brzemia 3 lutego 2018 11:46 Odpowiedz
Rewelacja ten spacer w powietrzu.Pytanko, tak chodzisz po tych lasach, upaprany w błocie... nie ma tam jakiś węży lub innych zwierzątek, które mogą ci zrobić krzywdę ? ;)
greg2014 3 lutego 2018 13:08 Odpowiedz
Węży ani innych groźnych gadów na Gwadelupie ani Martynice nie ma. Przynajmniej teoretycznie. Również teoretycznie podobno można tam spotkać ptasznika (pająka) ale rzadko się to zdarza. Trzeba uważać jedynie na jakieś parzące żabki (wystarczy ich nie dotykać) :-)Z tego co pamiętam to najgorzej jest na St.Lucii, gdzie kolonizatorzy nazwozili różnych zwierzaków obcych dla tego ekosystemu i ze skutkami mieszkańcy walczą tam do dzisiaj. Mają tam np. boa dusiciela i kilka jadowitych węży wiec w lesie trzeba uważać-chociaż z tego co mówiła przewodniczka boa nie zaczepiany nie zaatakuje człowieka. Nie widziałem ani jednego ani tym bardziej nie sprawdzałem:-)
korad1 4 lutego 2018 18:38 Odpowiedz
Hej,Świetne relacje ( szczególnie ta z Włoch do Dubaju)!My startujemy 12 marca'18 z La Romana ( Costa Pacifica - 7 dni w tym Gwadelupa i Martynika)1. Jak wygląda kwestia wchodzenia /wychodzeni z statku, czy można np. poimprezować w La Romana i wrócić o 3 nad ranem na statek czy może są jakieś nie przekraczalne godziny powrotu? 2. Słyszałem że alkoholu nie można wnosić ( ew. trzeba oddać w depozyt), ale czy można wnosić napoje np. coca-cola, woda mineralna, albo jakieś lokalne napoje z np.kokosa czy też nie można?
metia 4 lutego 2018 19:16 Odpowiedz
Zobaczyć na drugim końcu świata słowo "bushalte" - dla mnie jako niderlandysty bezcenne. Mogę pokazać przy okazji studentom? Jak im mówię, że na wyspach ABC mówią w języku, który studiują, to nie zawsze mi na słowo wierzą ;)
greg2014 4 lutego 2018 22:24 Odpowiedz
@korad1 - Generalnie zasada jest taka, że na statku musisz być 30 minut przed planowanym wypłynięciem. Wtedy zaczynają zwijać trapy i całą tymczasową "infrastrukturę", którą rozkłada się na nabrzeżu po przybiciu statku (jakieś stoliki, czasami krzesła/fotele, automaty z napojami itp.). Jeśli statek nocuje w porcie to z moich doświadczeń wynika, że zazwyczaj można na statek wchodzić i wychodzić cały czas (również w nocy). Piszę "zazwyczaj" ponieważ z tego co pamiętam to raz podczas pobytu w Hongkongu było zastrzeżenie, że wejść będzie można do 2 w nocy a potem po 6 rano ale wynikało to z ograniczeń portu a nie statu. W związku z tym lepiej zapytać. Z drugiej strony, jak sobie przypomnę port w La Romanie to zdziwiłbym się jakby tam były jakieś ograniczenia (to typowy port turystyczny). Co do wnoszenia napojów na statek to alkohol z reguły jest wyłapywany i zabierany do depozytu (zwracany jest wieczorem ostatniego dnia do kabiny). Aczkolwiek mi na Martynice nie wyłapali rumu - to jednak raczej wyjątek niż reguła. Jeśli chodzi o inne napoje to na statkach Costy teoretycznie nie można ich wnosić a w praktyce nikt z tego nie robi problemu (ale już na NCL jest to bardzo rygorystycznie przestrzegane). Czasami mi się tylko zdarzyło, że sprawdzano czy butelka jest oryginalnie zamknięta - zapewne po to, aby ograniczyć "szmuglowanie" alkoholu pod płaszczykiem coli :-) A tak w ogóle to Pacifica to bardzo ładny statek:-) @metia - jasne, że możesz:-) podobne oznaczenia przystanków są na Arubie. Na Bonaire nie zwróciłem uwagi (byłem na wycieczce) ale zapewne tak samo - o ile funkcjonuje tam jakaś komunikacja publiczna inna niż autobusy szkolne bo wyspa jest nieduża podobnie jak liczba jej mieszkańców.
metia 8 lutego 2018 09:53 Odpowiedz
Drzewo, o którym pisałeś, to chyba divi divi, popularne na całym ABC, Charakterystyczne dla niego jest dość miękkie drewno - zmiękczają je wytwarzane przez drzewo taniny. Taniny pozyskuje się na eksport jako substancję do garbowania skór. A ponieważ drewno jest miękkie, to całe drzewo bardzo łatwo poddaje się wszelkim wpływom warunków pogodowych, zwłaszcza wiatru. Dlatego divi divi rośnie "na jedną stronę" :)
greg2014 8 lutego 2018 21:31 Odpowiedz
No i zagadka rozwiązana:-) Mój dociekliwy kolega rozpoznał w tych muszlach ślimaka o nazwie skrzydelnik wielki. Więcej szczegółów na jego temat jest tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Skrzydelnik_wielkiCo ciekawe, umowy międzynarodowe uznały ten gatunek za zagrożony wyginięciem (co jak widać nie przeszkadza w jego odłowach na Gwadelupie) oraz zabroniły wywozu produktów wytwarzanych z tych zwierząt. Jak rozumiem, zakaz ten obejmuje również muszle - jeśli faktycznie tak jest, to turystów, którzy za kilka euro kupili je od sprzedawcy (i poradzili sobie z fetorem, o którym pisałem wcześniej), może czekać spora niespodzianka jeśli się załapią na jakąś kontrolę celną - o ile nie wyjdzie to już przy standardowym skanowaniu bagażu. Muszla jest na tyle duża, że trudno ją schować lub przeoczyć...
tropikey 8 lutego 2018 21:56 Odpowiedz
Oj, znam ja tego gościa dobrze... Co by się nie powtarzać, odsyłam tu morskie-pamiatki-co-wolno-przywiezc-do-polski,135,108744?start=20#p901936Jak zwykle w Twoim wypadku, ciekawie zrelacjonowany i najwyraźniej udany rejs, choć większość z tych wysp zasługuje na poświęcenie im zdecydowanie więcej czasu. Na Curacao, Bonaire, czy Tobago spędziliśmy po 2 tygodnie i to były jedne z naszych najlepszych "wczasów". Choć taką Martynikę, Gwadelupę, Grenadę, czy Dominikę potraktowaliśmy trochę po łebkach, pływając między nimi na Chopinie. Jest w tym rejonie taka jedna maleńka Mayreau. Aż się łza w oku kręci na jej - znaczy tej wyspy - wspomnienie.Teraz, gdy USD słabnie, może warto zaplanować wizytę po latach...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
greg2014 8 lutego 2018 22:24 Odpowiedz
@tropikey - no to widzę, że przygody ze skrzydelnikiem (a raczej jego muszlą) miałeś dość drastyczne.Swoją drogą te muszle cieszyły się sporym powodzeniem wśród turystów. A przecież miejscowi na pewno wiedzą, że ich nie wolno wywozić w świat a mimo to interesu nie zamykają - jak dla mnie to trochę mało uczciwe.Podobnie jest z koralami - na Bonaire jak wysiedliśmy z autobusu przy plaży i zobaczyli koralowe skarby to też większość osób zaczęła sobie wybierać co piękniejsze okazy (a naprawdę były niesamowite) i dopiero przewodnik sprowadził wszystkich na ziemię informując o zakazie i karach. Niektórzy pewnie i tak coś zabrali, a czy mieli jakieś przygody dalej to trudno powiedzieć.Co do czasu na wyspach to oczywiście masz rację ale taka uroda rejsu. Ja sobie wcześniej robię jakieś rozpoznanie co gdzie warto zobaczyć, żeby nie improwizować na miejscu ,ale bardzo często mam problem z wyborem bo chciałoby się znacznie więcej niż czas pozwala. Na przykład na takiej Grenadzie, Gwadelupie czy Martynice mógłbym siedzieć spokojnie po tygodniu a pewnie i dłużej.
102470 10 lutego 2018 20:00 Odpowiedz
Mozna prosic o podsumowanie kosztow?
greg2014 10 lutego 2018 21:38 Odpowiedz
Jasne:-)Za rejs zapłaciłem ok. 875 EUR. Do ceny tej trzeba doliczyć obowiązkowe napiwki (10 EUR/dzień czyli 140 EUR za cały rejs).Przelot w obie strony z Warszawy do Pointe-a-Pitre liniami Air France kosztował ok. 2300 zł.Za dwa noclegi na Gwadelupie zapłaciłem 118 EUR.Wycieczki ze statku kosztowały mnie 95 EUR (St.Lucia) oraz 46 EUR (Bonaire).Do tego dochodzą wydatki na napoje w restauracjach i barach na statku (nie są ujęte w cenie, tutaj każdy najlepiej zna swoje potrzeby i możliwości :-) )Od Costy dostałem OBC do wykorzystania w kwocie 275 EUR - czyli o tyle został pomniejszony mój rachunek za wydatki na statku na koniec rejsu.plus wszystkie wydatki na wyspach (transport lokalny, bilety do jaskiń, ogrodu botanicznego na Martynice, farmy motyli na Arubie itd.) - poszczególne kwoty starałem się podawać na bieżąco przy relacjonowaniu poszczególnych miejsc.
zzeke 11 lutego 2018 21:18 Odpowiedz
@greg2014 Dzięki za kolejną znakomitą relację! Gdy tylko skończyłem czytać stwierdziłem,że niedopuszczalne jest nie mieć jeszcze zaklepanego żadnego rejsu na ten rok;-) A ponieważ pomysły są, zabieram się szybciej za poszukiwania.A gdyby ktoś po powyższej relacji napalił się na powtórkę z rejsu @greg2014 to proszę:
greg2014 12 lutego 2018 10:50 Odpowiedz
No dokładnie ta sama trasa, chyba nawet godziny postojów w portach się zgadzają:-)Na początku kwietnia Costa Magica ma z kolei zaplanowany rejs transatlantycki i wraca do Włoch a pod koniec kwietnia płynie na Bałtyk, gdzie przez kilka miesięcy będzie pływała na tygodniowych rejsach ze Sztokholmu.
norwich1987 14 lutego 2018 13:06 Odpowiedz
Świetna relacja, jestem fanem Twoich "statkowych" opowieści!
smierz 14 lutego 2018 14:45 Odpowiedz
Gratuluję świetnej relacji, czytałam od deski do deski ! I dzięki za porady na priv.
alerejsy-pl 12 marca 2018 11:03 Odpowiedz
Panie Grzegorzu - świetna relacja:) Czekamy na kolejne. MiAD:)
bepi 23 kwietnia 2018 14:49 Odpowiedz
Witam, Panie Grzegorzu czy mogłabym prosić nazwę tego hoteliku na Gwadelupie który był w okolicy portu ? bedę robiła podobną trasę w tym roku i również potrzebuję noclegu zaraz po przylocie na Gwadelupe
greg2014 23 kwietnia 2018 16:36 Odpowiedz
"Panów" proponuję sobie darować:-)Obiekt w booking.com nazywa się "Homestay Nelly". Jest to mieszkanie, którego właścicielka wynajmuje pokoje (dwa) turystom. W czasie mojego pobytu właścicielka "wpadała" do mieszkania w ciągu dnia. Jak dla mnie (biorąc pod uwagę, że tylko tam nocowałem, oba dni w całości praktycznie spędziłem "w terenie") pokój był ok, łazience mówiąc uczciwie przydałby się jakiś remont. Na największy plus lokalizacja obok portu, duży taras i niezwykle pomocna właścicielka, która sprawnie wdrożyła mnie w gwadelupskie klimaty i pomogła w ogarnięciu się gdzie jak dostać. Na minus przede wszystkim łazienka. Cena w porównaniu do innych obiektów w tym czasie w Pointe-a-Pitre na airbnb i booking.com była konkurencyjna. Życzę udanego rejsu:-) Gdybyś miała pytania, pisz śmiało.
bepi 25 kwietnia 2018 10:46 Odpowiedz
Dzięki cudnie, rejs dopiero ruszam 9 grudnia ale już przygotowuje się do tej 2 tyg trasy po Karaibach z MSC Preziosa
juggler5 5 lipca 2019 12:01 Odpowiedz
Relacja super, zarażeni twoja relacją wczoraj kupiliśmy 7 dniowy rejs na Costa Favolosa star i meta PTP po drodze Day 1 Guadeloupe (Antilles) - 23:00Day 2 ...cruising... - - Day 3 La Romana (Dominican Republic) 08:00 - Day 4 La Romana (Dominican Republic) - 07:00Day 4 Catalina Island (Dominican Republic) 09:00 17:00Day 5 Tortola (British Virgin Islands) 10:00 20:00Day 6 St. Maarten (Antilles) 08:00 17:00Day 7 Martinique (Antilles) 09:00 20:00Day 8 Guadeloupe (Antilles) 08:00 - Start 18 stycznia :)
greg2014 5 lipca 2019 16:15 Odpowiedz
Trzymam zatem kciuki:-)Akurat w tej relacji nie ma nic o St. Maarten, La Romanie ani Catalinie - ale informacje o nich znajdziecie w mojej innej relacji z transatlantyku z Savony do Gwadelupy w listopadzie 2018.Z kolei informacje o Costa Favolosa znajdziecie w relacji po fiordach norweskich. W razie czego pytajcie :-)
neverstopexploring 25 października 2019 01:09 Odpowiedz
Czemu nie działają już zdjęcia?