Skuszeni promocją linii Aeromexico w czerwcu 2017 r. zakupiliśmy 5 biletów (dwójka dorosłych i troje dzieci) na Kubę. Podróż odbyliśmy w terminie od 16.01 do 28.01.2018 roku. Nasz plan: 17.01.2018 r. nocleg w Hawanie 18.01.2018 r. Viazul Hawana- Cienfuegos, nocleg Cienfuegos 19.01.2018 r. collectivo Cienfuegos-Playa Ancon 19.01.-22.01.2018 r. Hotel Amigo Ancon 22.01.2018 r. collectivo Playa Ancon-Remedios, 2 noclegi w Remedios 23.01.2018 r. taxi Remedios-Cayo Santa Maria (dzień na plaży) 24.01.2018 r. Viazul Santa Clara-Hawana 24-27.01. 2018 r. 3 noclegi w Hawanie No to w drogę!Nasza podróż rozpoczęła się o 6 rano w okolicach Wrocławia skąd zaśnieżoną S8 udaliśmy się do Warszawy. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na lot KLM o 12:45 , który lądował w AMS o 14:50 i dawał nam spory zapas czasu przed wylotem do Meksyku. Bilety w obie strony kupowane w połowie września kosztowały nas po ok. 450 zł od osoby. Dzień wcześniej odprawiliśmy się na stronie KLM na lot do Hawany jednak kartę pokładową udało nam się wydrukować dopiero na lotnisku w Amsterdamie po okazaniu karty turysty. Ponieważ podróżowaliśmy tylko z bagażem podręcznym w Amsterdamie nie wychodziliśmy z lotniska i przeszliśmy tylko przez transfer.
Po nużącym 7 godzinnym pobycie na lotnisku (pomimo wifi) wsiedliśmy do Dreamlinera. Po mocno przeciętnej kolacji (tylko pasta) udało nam się przespać prawie cały lot, 11 godzin bez kilku minut.
Na lotnisku w Meksyku wylądowaliśmy ok.3 a więc sporo przed czasem. Pierwsze wrażenie to jak ktoś już wspomniał na forum -zimno. Meksykanie z obsługi opatuleni w kurtki, na zewnątrz ok.3 stopni. O tej porze nie działały jeszcze kantory więc udaliśmy się do bankomatu skąd pobraliśmy 500 peso + 31,32 peso prowizji ( bank przeliczył to jako 100zł). Okazało się, że za tą kwotę nie poszalejemy. Starczyło na kawę i czekoladę w Starbucksie, dwie paczki Dorritos, jakieś przekąski i wodę w 7/11. Po obejściu lotnika trafiamy na część terminala, która jest ogrzewana, jest to część położona koło bramki 75 niedaleko Krispy Kreme, sieciówki z donatami.
Do Hawany dolatujemy o czasie tj. ok. 14 i, kontrola przebiega szybko i sprawnie nikt o nic nie pyta. Udajemy się do kantoru w hali odlotów T3, gdzie podobno są mniejsze kolejki, aby wymienić gotówkę. Okazuje się jednak, że tam tylko skupują CUC i nie ma możliwości wymiany EURO. Pozostają kantory położone przed terminalem (po lewej i po prawej stronie od wyjścia). Udajemy się do kantoru położonego bliżej przestanku autobusowego pod wiaduktem (w lewo po wyjście z T3), aby w razie czego nie uciekł nam autobus. Wymiana zajmuje nam, pomimo kilkuosobowej kolejki, tylko chwilę (w tej CADECe nie sprawdzali paszportów).
Stojąc z Kubańczykami i parą turystów z Azji na przystanku pod wiaduktem rozpytujemy taksówkarzy o cenę taxi, jednak nie chcą za nasza piątkę zejść poniżej 25 CUC. Po ok. 30 minutach podjeżdża autobus kursujący między terminalami (T3, przez T2 do T1). Mamy przy sobie 10 CUP z poprzedniego pobytu na Kubie, więc nie mamy problemu z zapłatą za kurs (kursy komunikacją miejską w Hawanie, jak się później okaże, to wydatek 20 lub 40 centavos/osobę). Jedna z Kubanek daje parze z Azji 3 CUP, aby mogli zapłacić za przejazd (nam przydarzy się później podobna sytuacja, dostaniemy 3 CUP od Kubańczyka na przystanku przy Avenida Santa Catalina). Po dotarciu do przystanku przesiadkowego, przechodzimy na drugą stronę ulicy i akurat łapiemy P12, który dowozi nas na przystanek koło Ciudad Deportiva.
Nasza casa mieści się na Avenida Santa Catalina, stąd też postanawiamy przespacerować się przez tereny sportowe Ciudad Deportiva i przejść na piechotę do celu lub złapać jakiś lokalny autobus. Okazuje się, że nasza Avenida jest dosyć długa, dzieci zaczynają narzekać, autobus długo nie przyjeżdża, w końcu pojawia się tak załadowany, że w ogóle nie zatrzymuje się na przystanku. Zmęczeni próbujemy złapać taksówkę. Gdy trzeci taksówkarz z kolei rzuca, absurdalną jak na odległość ok. 1 km cenę 5 CUC, nie mamy już siły i wsiadamy w piątkę do rozklekotanej łady.
Do casy docieramy około 16. Mieści się ona w pięknej wilii, utrzymanej w naprawdę dobrym stanie. Dostajemy dwa pokoje połączone łazienką. Wszystko czyściutkie, a łazienka w standardzie europejskim. Za pierwszą noc płacimy za naszą piątkę 113 zł (Airbnb). Właścicielka pokazuje nam kartę dań, zamawiamy kolację w bardzo przyzwoitych cenach - spaghetti 1-2 CUC, chipsy z malangi 1 CUC.
Ostatecznie za kolację z napojami (sok z guajawy), owocami i za 4 kanapki zrobione na poranny wyjazd Viazulem płacimy 16 CUC. W casie zostawiamy walizkę z ciepłymi ubraniami i zimowe buty, bo wrócimy tu jeszcze przed wylotem.
Właścicielka zamawia nam taksówkę do Viazula, skąd o 7 rano mamy autobus do Cienfuegos. Za taxi, które przyjeżdża punktualne o 6 rano (znajomy właścicielki), płacimy 8 CUC.
W okolicach Viazula próbujemy napić się kawy. Jednak żaden z otwartych o tej porze barków, nie serwuje kawy z mlekiem. W końcu kupujemy ciepłe napoje na stacji Viazula (barek na piętrze jest już otwarty), gdzie za kawę, mleko (skondensowane) i herbatę płacimy 5,5 CUC.
Viazul (bilety kupione przez stronę internetową w Polsce) odjeżdża punktualnie (autobus nie jest pełny) i po jednym postoju, około 11:30, docieramy do Cienfuegos.
Cienfuegos zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie, miasto w centrum przypomina w niektórych elementach miasta europejskie, jest czyste i zadbane. Po posileniu się pierwszą pizzą z budki i wypiciu Tu Coli spacerujemy po deptaku i udajemy się do portu. Po drodze trafiamy na próbę lokalnej kapeli i występ uczniów jednej z miejscowych szkół.
Po południu zostawiamy dzieci w casie i idziemy szukać collectivo na jutro w okolice dworca. Po drodze próbujemy znaleźć jakiekolwiek stoisko z owocami aby kupić banany, niestety okazuje się to niemożliwe (dostępność owoców jest bardzo ograniczona, z jednej strony jesteśmy poza sezonem na mango i ananasy, z drugiej, wine przypisuje się Irmie), cały czas przekazywane są nam sprzeczne informacje na temat domniemanej lokalizacji targowiska i godzin jego otwarcia. W końcu śladem dzieci wracających ze szkoły, kupujemy od pani z domowej piekarni kilka mufinek i mani (mieszanka orzeszków zalanych karmelem). Po krótkich negocjacjach na dworcu (na szczęście mąż zna dobrze hiszpański) umawiamy się na cenę 40 CUC za transport do Playa Ancon (cena proponowana w casie była znacznie wyższa).
Wieczorem zjadamy kolację zamówiona w casie (dwie porcje ryby i ryż, owoce za 25 CUC), i odkrywamy instytucję coppelii (lodziarnię). Około 21 udaje nam się dostać 4 porcje lodów kokosowych i bananowych, za które płacimy łącznie 10 CUP!
Po bogatym śniadaniu regulujemy rachunek (45 CUC za nocleg ze śniadaniem) i wsiadamy do naszego coche americano. Po drodze kierowca zatrzymuje się w barku na kawę, a my kupujemy owoce anon (podobno charakterystyczne dla tego regionu). Za kiść bananów i 3 anony płacimy 2 CUC.
Po 1,5 godzinie jazdy docieramy do naszego hotelu Amigo Ancon. Wstyd się przyznać, jakie motywy kierowały nami przy jego rezerwacji. Był najtańszy w opcji dla 5 osób (298 euro za 3 doby z All Inclusiv przez niemieckiego Neckermana) i był położony przy samej plaży. Zdjęcia i opinie z Tripadvisor nie kłamały, hotel to czasy FWP (dla tych co pamiętają PRL) w karaibskim wydaniu. Jest po prostu stary i brzydki.
Jego niezaprzeczalne atuty oprócz ceny to: własna plaża z nowymi leżakami, nowe baseny, przyzwoite drinki na rumie Mulata, stół do bilarda i ping-ponga. Przy trójce dzieci ma to znaczenie. Trzy dni trochę odpoczywamy, jemy do syta (krewetki na każdą kolację w ilościach nieograniczonych, reszta jedzenia niezbyt apetyczna), a nasze dzieci mają trochę wczasowej rozrywki. Dzieci w hotelu niewiele, dominują kanadyjscy emeryci i turyści z wycieczek objazdowych, które nocują tu zwiedzając Trinidad (m.in. podczas naszego pobytu dwie wycieczki z Itaki).
W niedzielę udajemy się piętrowym busem turistico do Trinidadu. Kierowca bierze nasze dzieci gratis stąd za przejazd tam i z powrotem płacimy 10 CUC za całą rodzinę.
Główny cel wycieczki do Trinidadu to znalezienie taksówki, która zawiezie nas do Remedios. To około 130 km, ale ponad 2,5 godziny jazdy. W okolicach Viazula trafiamy na miłego pana, który proponuje nam cenę 70 CUC. Nie mamy wyjścia, podróż Viazulem trwałaby dużo dłużej, koszt byłby niewiele niższy.
Taksówka przyjeżdża pod hotel o 10 i zabiera nas do Remedios (z jednym wyjętkiem, umówione godziny transportu są przez Kubańczyków dotrzymywane bez żadnych opóźnień). Nasza casa nosi nazwę Las Tradiciones, położona jest blisko centrum, czysta, dobrze wyposażona (mieliśmy nowy pokój z antresolą), za dwie noce ze śniadaniem płacimy 90 CUC. Gospodarze bardzo mili, posiłki według życzenia, biorąc oczywiście pod uwagę skromną ofertę kubańskiego rynku gastronomii turystycznej).
Z perspektywy czasu, Remedios było najlepszym miejscem w trakcie naszej podróży. Klimat miasteczka i mała ilość turystów spowodowała, że mogliśmy obserwować codzienne niespieszne życie Kubańczyków.
W Remedios odkryliśmy również, że istnieją kubańskie restauracje, które pozytywne zaskakują - wchodząc do Portales de La Plaza na rynku (zdominowana przez lokalną klientelę), skusiliśmy się smakowitymi zapachami smażonego kurczaka. Po przejrzeniu karty okazało się, że ceny są w CUP i wahają się pomiędzy 45-65 CUP za pełne danie. Zestaw dla dziecka - rosół i ryż z kurczakiem - kosztuje 25 CUP. Za 5 daniowy, bardzo smaczny obiad z napojami, płacimy równowartość 16 CUC. Wracamy tam również na kolację na drugi dzień.
Właściciel naszej casy zamawia nam taxi na Cayo Santa Maria za 50 CUC.
Jedziemy około godziny, przejeżdżając przez punkt kontroli gdzie sprawdzają paszporty i pobierają opłatę od taksówkarza w wysokości 2 CUP. Okazuje się że jedziemy do płatnego klubu plażowego (La Estrella), w którym płacimy 15 CUC za wejście (za dwóch dorosłych i dziecko powyżej 12 lat po 5 CUC). W cenie mamy po jednym napoju na osobę (piwo, refrescos w barze na plaży), dostęp do leżaków, toalet itp. Na miejscu jest także restauracja. Po czterech godzinach wypoczynku wracamy naszą taksówką do Remedios (kierowca czekał na nas w barze).
W Remedios odkrywamy także, że w CADEC'e można sobie spokojnie wymienić CUC na CUP, a nawet dostać w ramach wymiany za 1 CUC 8 banknotów 3 CUP z Che Guevarą.
Po południu udajemy się na dworzec autobusowy, aby poszukać transportu do Santa Clary. Jest to już drugie podejście, gdyż nie do końca dowierzamy informacją przekazanym nam przez pracowników obsługi rano (przy okazji rano ok. 9:30 na dworcu napotykamy autobus na Cayo Santa Maria, do którego wsiadają sami Kubańczycy).
Informacje znów są sprzeczne: jest rzekomo jeden autobus o 7, potem kilka kolejnych, nie wiadomo o której, ale są, pewne jest jedno - trzeba stać i czekać. Rozkładu jako takiego brak (to z resztą charakterystyczna rzecz dla Kuby i chyba całych Karaibów a nawet Ameryki Południowej - "horrarios son una cosa que no conocemos" - instrukcja zasłyszana w Hawanie). Mimo to decydujemy się spróbować, gdyż Viazul z Santa Clary do Hawany wyrusza dopiero o 17. Mamy więc cały dzień.
Na dworzec docieramy dopiero ok 10:15 (to ten jedyny raz, gdy umówiony dzień wcześniej taksówkarz wystawił nas do wiatru). Stajemy posłusznie wśród oczekujących na autobus. Po 5 minutach podjeżdża coche americano, starszy człowiek proponuje podwózkę do Santa Clary. Dyskusja co do ceny trwa chwilę, mój mąż upiera się przy 20 CUC, człowiek życzy sobie 50. W końcu okazuje się, że on mówi o cenie w CUP od osoby! Liczy nas jak Kubańczyków. W rezultacie zabiera za 10 CUC całą rodzinę. Po drodze wyjaśnia , że Kubańczycy za taką podróż płacą właśnie 40 CUP. Pan zawozi nas na dworzec, pomaga umieścić bagaże w przechowalni (jest w szoku i nie ukrywa tego, że przechowanie trzech małych plecaków kosztuje 6 CUC) i wiezie pod jedną z tutejszych coppelii w centrum Santa Clary. W rezultacie płacimy mu za całą przysługę 15 CUC, których nie chce, nawiasem mówiąc, przyjąć. To pierwsza i jedyna taka sytuacja w historii naszego transportu.
Santa Clara jest głośna, brudna i męcząca. Po zjedzeniu lodów, udajemy się na plac w centrum i krótki spacer.
Szukając toalety, trafiamy na restaurację Casa del Gobernador, w której za 10 CUC jemy spaghetti, frytki i gotowaną malangę, popijając piwem i Tu Colą. Restauracje polecam, bardzo elegancka (jak wynika z opisu, to najbardziej luksusowa restauracja w prowincji Villa Clara), posiada fajne patio, ochroniarz i wystrój trochę odstrasza, ale okazuje się że ceny są bardzo przyzwoite.
Viazul (planowany wyjazd z Santa Clara 17.00) spóźnia się prawie godzinę (autobus jest pełny do ostatniego miejsca, my bilety rezerwowaliśmy jeszcze w Polsce). Wyruszamy do Hawany kwadrans przed 18. Zmrok zapada szybko, podobnie prędko "zapada" temperatura w autobusie (to akurat fakt powszechnie znany w Viazulach). Ciekawostką jest jednak to, że na pierwszym i ostatnim przystanku po drodze, kiedy część pasażerów rusza do luku bagażowego po ciepłe swetry i koce, kierowcy (3 głośne, rozgadane dusze) reagują na sytuację, podnosząc ją do wartości przyjemnych.Do Hawany docieramy o czasie! Kilka minut po godzinie 21. Hawana wita nas... wiosennie. Lekkim deszczem i wiosennymi, w rozumieniu Europejczyka, temperaturami. Mamy szczęście, przy stacji Viazula jest przystanek 69, który jak na zamówienie wychyla się zza zakrętu i którym w ciągu kilku minut docieramy prosto pod naszą casę. Dwa kolejne dni przeznaczone na Hawanę spędzamy... w casie. "Zaliczamy" wprawdzie wycieczkę do centrum (Habana Vieja - jedziemy za 20 kubańskich centavos od łebka linią nr 15 - warto to przeżyć! Ile osób zmieści się w kubańskim autobusie? Tyle, ile trzeba i jeszcze kilka dodatkowo, wisząc na przykład w otwartych drzwiach. Warto jednak zaznaczyć, że Kubańczycy są super uprzejmi. Zrywają się z siedzeń, kiedy widzą dziecko (doświadczyłam tego wielokrotnie jako matka, niemałego wcale, czterolatka), na pytanie o przystanek, pilnują, żeby nie przejechać (byliśmy świadkami długiej "kłótni" Kubańczyka z Kubanką, gdzie powinniśmy wysiąść, aby szybciej dotrzeć do casy). Wracając do wątku spędzania czasu w casie... Średni syn łapie coś. Coś to dwudniowa gorączka w granicach 39,5 oraz tzw. permanentne wizyty na dwójce. Do dziś nie wiemy, czy to jelitówka, czy może jakieś trefne jedzenie. Faktem jest, że siedzimy dwa dni w domu, faszerujemy się wszystkimi dostępnymi lekami na tego typu dolegliwości, pijemy (wodę) w ogromnych ilościach i modlimy się, żeby przeszło do soboty. Bo trzy loty oraz czekanie na lotniskach z gorączką i biegunką to wątpliwa przyjemność.Na szczęście w sobotę jesteśmy, zwłaszcza średni syn, którego dopadło najbardziej, w pełni gotowi i w miarę zdrowi.
Coś czuję, że Pan z cygarem z Trinidadu pojawi się w każdej relacji :)
Przy okazji super zdjęcia ! Fajnie, że w turystycznych miejscach pokazujesz przede wszystkim miejscowe życie.
Coś czuję, że Pan z cygarem z Trinidadu pojawi się w każdej relacji
:)
Przy okazji super zdjęcia ! Fajnie, że w turystycznych miejscach pokazujesz przede wszystkim miejscowe życie.
Fajna relacja. Byłem we wszystkich wspomnianych miejscach (+sporo innych) 9 lat temu. Wówczas miałem trochę odmienne wrażenia - Remedios mało ciekawe, za to Santa Clara była najfajniejszym miastem, jakie wówczas zwiedziliśmy. Takim najbardziej autentycznym, mało turystycznym. Cienfuegos bez szału. Cieszy, że nadal można na Kubie dobrze się poczuć!
Podróż odbyliśmy w terminie od 16.01 do 28.01.2018 roku.
Nasz plan:
17.01.2018 r. nocleg w Hawanie
18.01.2018 r. Viazul Hawana- Cienfuegos, nocleg Cienfuegos
19.01.2018 r. collectivo Cienfuegos-Playa Ancon
19.01.-22.01.2018 r. Hotel Amigo Ancon
22.01.2018 r. collectivo Playa Ancon-Remedios, 2 noclegi w Remedios
23.01.2018 r. taxi Remedios-Cayo Santa Maria (dzień na plaży)
24.01.2018 r. Viazul Santa Clara-Hawana
24-27.01. 2018 r. 3 noclegi w Hawanie
No to w drogę!Nasza podróż rozpoczęła się o 6 rano w okolicach Wrocławia skąd zaśnieżoną S8 udaliśmy się do Warszawy.
Ostatecznie zdecydowaliśmy się na lot KLM o 12:45 , który lądował w AMS o 14:50 i dawał nam spory zapas czasu przed wylotem do Meksyku. Bilety w obie strony kupowane w połowie września kosztowały nas po ok. 450 zł od osoby.
Dzień wcześniej odprawiliśmy się na stronie KLM na lot do Hawany jednak kartę pokładową udało nam się wydrukować dopiero na lotnisku w Amsterdamie po okazaniu karty turysty.
Ponieważ podróżowaliśmy tylko z bagażem podręcznym w Amsterdamie nie wychodziliśmy z lotniska i przeszliśmy tylko przez transfer.
Po nużącym 7 godzinnym pobycie na lotnisku (pomimo wifi) wsiedliśmy do Dreamlinera. Po mocno przeciętnej kolacji (tylko pasta) udało nam się przespać prawie cały lot, 11 godzin bez kilku minut.
Na lotnisku w Meksyku wylądowaliśmy ok.3 a więc sporo przed czasem. Pierwsze wrażenie to jak ktoś już wspomniał na forum -zimno. Meksykanie z obsługi opatuleni w kurtki, na zewnątrz ok.3 stopni. O tej porze nie działały jeszcze kantory więc udaliśmy się do bankomatu skąd pobraliśmy 500 peso + 31,32 peso prowizji ( bank przeliczył to jako 100zł). Okazało się, że za tą kwotę nie poszalejemy. Starczyło na kawę i czekoladę w Starbucksie, dwie paczki Dorritos, jakieś przekąski i wodę w 7/11.
Po obejściu lotnika trafiamy na część terminala, która jest ogrzewana, jest to część położona koło bramki 75 niedaleko Krispy Kreme, sieciówki z donatami.
Do Hawany dolatujemy o czasie tj. ok. 14 i, kontrola przebiega szybko i sprawnie nikt o nic nie pyta. Udajemy się do kantoru w hali odlotów T3, gdzie podobno są mniejsze kolejki, aby wymienić gotówkę. Okazuje się jednak, że tam tylko skupują CUC i nie ma możliwości wymiany EURO. Pozostają kantory położone przed terminalem (po lewej i po prawej stronie od wyjścia). Udajemy się do kantoru położonego bliżej przestanku autobusowego pod wiaduktem (w lewo po wyjście z T3), aby w razie czego nie uciekł nam autobus. Wymiana zajmuje nam, pomimo kilkuosobowej kolejki, tylko chwilę (w tej CADECe nie sprawdzali paszportów).
Stojąc z Kubańczykami i parą turystów z Azji na przystanku pod wiaduktem rozpytujemy taksówkarzy o cenę taxi, jednak nie chcą za nasza piątkę zejść poniżej 25 CUC. Po ok. 30 minutach podjeżdża autobus kursujący między terminalami (T3, przez T2 do T1). Mamy przy sobie 10 CUP z poprzedniego pobytu na Kubie, więc nie mamy problemu z zapłatą za kurs (kursy komunikacją miejską w Hawanie, jak się później okaże, to wydatek 20 lub 40 centavos/osobę). Jedna z Kubanek daje parze z Azji 3 CUP, aby mogli zapłacić za przejazd (nam przydarzy się później podobna sytuacja, dostaniemy 3 CUP od Kubańczyka na przystanku przy Avenida Santa Catalina). Po dotarciu do przystanku przesiadkowego, przechodzimy na drugą stronę ulicy i akurat łapiemy P12, który dowozi nas na przystanek koło Ciudad Deportiva.
Nasza casa mieści się na Avenida Santa Catalina, stąd też postanawiamy przespacerować się przez tereny sportowe Ciudad Deportiva i przejść na piechotę do celu lub złapać jakiś lokalny autobus. Okazuje się, że nasza Avenida jest dosyć długa, dzieci zaczynają narzekać, autobus długo nie przyjeżdża, w końcu pojawia się tak załadowany, że w ogóle nie zatrzymuje się na przystanku. Zmęczeni próbujemy złapać taksówkę. Gdy trzeci taksówkarz z kolei rzuca, absurdalną jak na odległość ok. 1 km cenę 5 CUC, nie mamy już siły i wsiadamy w piątkę do rozklekotanej łady.
Do casy docieramy około 16. Mieści się ona w pięknej wilii, utrzymanej w naprawdę dobrym stanie. Dostajemy dwa pokoje połączone łazienką. Wszystko czyściutkie, a łazienka w standardzie europejskim. Za pierwszą noc płacimy za naszą piątkę 113 zł (Airbnb). Właścicielka pokazuje nam kartę dań, zamawiamy kolację w bardzo przyzwoitych cenach - spaghetti 1-2 CUC, chipsy z malangi 1 CUC.
Ostatecznie za kolację z napojami (sok z guajawy), owocami i za 4 kanapki zrobione na poranny wyjazd Viazulem płacimy 16 CUC. W casie zostawiamy walizkę z ciepłymi ubraniami i zimowe buty, bo wrócimy tu jeszcze przed wylotem.
Właścicielka zamawia nam taksówkę do Viazula, skąd o 7 rano mamy autobus do Cienfuegos. Za taxi, które przyjeżdża punktualne o 6 rano (znajomy właścicielki), płacimy 8 CUC.
W okolicach Viazula próbujemy napić się kawy. Jednak żaden z otwartych o tej porze barków, nie serwuje kawy z mlekiem. W końcu kupujemy ciepłe napoje na stacji Viazula (barek na piętrze jest już otwarty), gdzie za kawę, mleko (skondensowane) i herbatę płacimy 5,5 CUC.
Viazul (bilety kupione przez stronę internetową w Polsce) odjeżdża punktualnie (autobus nie jest pełny) i po jednym postoju, około 11:30, docieramy do Cienfuegos.
Cienfuegos zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie, miasto w centrum przypomina w niektórych elementach miasta europejskie, jest czyste i zadbane. Po posileniu się pierwszą pizzą z budki i wypiciu Tu Coli spacerujemy po deptaku i udajemy się do portu. Po drodze trafiamy na próbę lokalnej kapeli i występ uczniów jednej z miejscowych szkół.
Po południu zostawiamy dzieci w casie i idziemy szukać collectivo na jutro w okolice dworca. Po drodze próbujemy znaleźć jakiekolwiek stoisko z owocami aby kupić banany, niestety okazuje się to niemożliwe (dostępność owoców jest bardzo ograniczona, z jednej strony jesteśmy poza sezonem na mango i ananasy, z drugiej, wine przypisuje się Irmie), cały czas przekazywane są nam sprzeczne informacje na temat domniemanej lokalizacji targowiska i godzin jego otwarcia. W końcu śladem dzieci wracających ze szkoły, kupujemy od pani z domowej piekarni kilka mufinek i mani (mieszanka orzeszków zalanych karmelem). Po krótkich negocjacjach na dworcu (na szczęście mąż zna dobrze hiszpański) umawiamy się na cenę 40 CUC za transport do Playa Ancon (cena proponowana w casie była znacznie wyższa).
Wieczorem zjadamy kolację zamówiona w casie (dwie porcje ryby i ryż, owoce za 25 CUC), i odkrywamy instytucję coppelii (lodziarnię). Około 21 udaje nam się dostać 4 porcje lodów kokosowych i bananowych, za które płacimy łącznie 10 CUP!
Po bogatym śniadaniu regulujemy rachunek (45 CUC za nocleg ze śniadaniem) i wsiadamy do naszego coche americano. Po drodze kierowca zatrzymuje się w barku na kawę, a my kupujemy owoce anon (podobno charakterystyczne dla tego regionu). Za kiść bananów i 3 anony płacimy 2 CUC.
Po 1,5 godzinie jazdy docieramy do naszego hotelu Amigo Ancon. Wstyd się przyznać, jakie motywy kierowały nami przy jego rezerwacji. Był najtańszy w opcji dla 5 osób (298 euro za 3 doby z All Inclusiv przez niemieckiego Neckermana) i był położony przy samej plaży. Zdjęcia i opinie z Tripadvisor nie kłamały, hotel to czasy FWP (dla tych co pamiętają PRL) w karaibskim wydaniu. Jest po prostu stary i brzydki.
Jego niezaprzeczalne atuty oprócz ceny to: własna plaża z nowymi leżakami, nowe baseny, przyzwoite drinki na rumie Mulata, stół do bilarda i ping-ponga. Przy trójce dzieci ma to znaczenie. Trzy dni trochę odpoczywamy, jemy do syta (krewetki na każdą kolację w ilościach nieograniczonych, reszta jedzenia niezbyt apetyczna), a nasze dzieci mają trochę wczasowej rozrywki. Dzieci w hotelu niewiele, dominują kanadyjscy emeryci i turyści z wycieczek objazdowych, które nocują tu zwiedzając Trinidad (m.in. podczas naszego pobytu dwie wycieczki z Itaki).
W niedzielę udajemy się piętrowym busem turistico do Trinidadu. Kierowca bierze nasze dzieci gratis stąd za przejazd tam i z powrotem płacimy 10 CUC za całą rodzinę.
Główny cel wycieczki do Trinidadu to znalezienie taksówki, która zawiezie nas do Remedios. To około 130 km, ale ponad 2,5 godziny jazdy. W okolicach Viazula trafiamy na miłego pana, który proponuje nam cenę 70 CUC. Nie mamy wyjścia, podróż Viazulem trwałaby dużo dłużej, koszt byłby niewiele niższy.
Taksówka przyjeżdża pod hotel o 10 i zabiera nas do Remedios (z jednym wyjętkiem, umówione godziny transportu są przez Kubańczyków dotrzymywane bez żadnych opóźnień). Nasza casa nosi nazwę Las Tradiciones, położona jest blisko centrum, czysta, dobrze wyposażona (mieliśmy nowy pokój z antresolą), za dwie noce ze śniadaniem płacimy 90 CUC. Gospodarze bardzo mili, posiłki według życzenia, biorąc oczywiście pod uwagę skromną ofertę kubańskiego rynku gastronomii turystycznej).
Z perspektywy czasu, Remedios było najlepszym miejscem w trakcie naszej podróży. Klimat miasteczka i mała ilość turystów spowodowała, że mogliśmy obserwować codzienne niespieszne życie Kubańczyków.
W Remedios odkryliśmy również, że istnieją kubańskie restauracje, które pozytywne zaskakują - wchodząc do Portales de La Plaza na rynku (zdominowana przez lokalną klientelę), skusiliśmy się smakowitymi zapachami smażonego kurczaka. Po przejrzeniu karty okazało się, że ceny są w CUP i wahają się pomiędzy 45-65 CUP za pełne danie. Zestaw dla dziecka - rosół i ryż z kurczakiem - kosztuje 25 CUP. Za 5 daniowy, bardzo smaczny obiad z napojami, płacimy równowartość 16 CUC. Wracamy tam również na kolację na drugi dzień.
Właściciel naszej casy zamawia nam taxi na Cayo Santa Maria za 50 CUC.
Jedziemy około godziny, przejeżdżając przez punkt kontroli gdzie sprawdzają paszporty i pobierają opłatę od taksówkarza w wysokości 2 CUP. Okazuje się że jedziemy do płatnego klubu plażowego (La Estrella), w którym płacimy 15 CUC za wejście (za dwóch dorosłych i dziecko powyżej 12 lat po 5 CUC). W cenie mamy po jednym napoju na osobę (piwo, refrescos w barze na plaży), dostęp do leżaków, toalet itp. Na miejscu jest także restauracja. Po czterech godzinach wypoczynku wracamy naszą taksówką do Remedios (kierowca czekał na nas w barze).
W Remedios odkrywamy także, że w CADEC'e można sobie spokojnie wymienić CUC na CUP, a nawet dostać w ramach wymiany za 1 CUC 8 banknotów 3 CUP z Che Guevarą.
Po południu udajemy się na dworzec autobusowy, aby poszukać transportu do Santa Clary. Jest to już drugie podejście, gdyż nie do końca dowierzamy informacją przekazanym nam przez pracowników obsługi rano (przy okazji rano ok. 9:30 na dworcu napotykamy autobus na Cayo Santa Maria, do którego wsiadają sami Kubańczycy).
Informacje znów są sprzeczne: jest rzekomo jeden autobus o 7, potem kilka kolejnych, nie wiadomo o której, ale są, pewne jest jedno - trzeba stać i czekać. Rozkładu jako takiego brak (to z resztą charakterystyczna rzecz dla Kuby i chyba całych Karaibów a nawet Ameryki Południowej - "horrarios son una cosa que no conocemos" - instrukcja zasłyszana w Hawanie). Mimo to decydujemy się spróbować, gdyż Viazul z Santa Clary do Hawany wyrusza dopiero o 17. Mamy więc cały dzień.
Na dworzec docieramy dopiero ok 10:15 (to ten jedyny raz, gdy umówiony dzień wcześniej taksówkarz wystawił nas do wiatru). Stajemy posłusznie wśród oczekujących na autobus. Po 5 minutach podjeżdża coche americano, starszy człowiek proponuje podwózkę do Santa Clary. Dyskusja co do ceny trwa chwilę, mój mąż upiera się przy 20 CUC, człowiek życzy sobie 50. W końcu okazuje się, że on mówi o cenie w CUP od osoby! Liczy nas jak Kubańczyków. W rezultacie zabiera za 10 CUC całą rodzinę. Po drodze wyjaśnia , że Kubańczycy za taką podróż płacą właśnie 40 CUP. Pan zawozi nas na dworzec, pomaga umieścić bagaże w przechowalni (jest w szoku i nie ukrywa tego, że przechowanie trzech małych plecaków kosztuje 6 CUC) i wiezie pod jedną z tutejszych coppelii w centrum Santa Clary. W rezultacie płacimy mu za całą przysługę 15 CUC, których nie chce, nawiasem mówiąc, przyjąć. To pierwsza i jedyna taka sytuacja w historii naszego transportu.
Santa Clara jest głośna, brudna i męcząca. Po zjedzeniu lodów, udajemy się na plac w centrum i krótki spacer.
Szukając toalety, trafiamy na restaurację Casa del Gobernador, w której za 10 CUC jemy spaghetti, frytki i gotowaną malangę, popijając piwem i Tu Colą. Restauracje polecam, bardzo elegancka (jak wynika z opisu, to najbardziej luksusowa restauracja w prowincji Villa Clara), posiada fajne patio, ochroniarz i wystrój trochę odstrasza, ale okazuje się że ceny są bardzo przyzwoite.
Po posiłku "zaliczamy" jeszcze atrakcje miasta.