+1
michzak 2 marca 2018 09:36
18.jpg



To, co mnie zaskoczyło, to praktycznie brak pamiątek, zwłaszcza takich najbardziej typowych jak magnesy, pocztówki, kubki, co zawsze są. Restauracji też za wiele otwartych nie ma, a te bliżej centrum są trochę nie na nasz portfel. Wracamy głodni w stronę samochodu, widzimy pizzerię – co tam, zachodzimy, ceny "akceptowalne". Na szczęście pizza była smaczna, co wpłynęło zdecydowanie na morale całej grupy :D (nie żeby było jakieś specjalnie niskie, w końcu zwiedzamy bardzo Północną Jutlandię!)

W razie czego – nazwa knajpy


18i5.jpg



Wchodzimy do samochodu i jedziemy – na Grenen!


19.jpg



Szacunek dla Duńczyków, że chce im się tak jeździć w takim wietrze :D


20.jpg



Wjeżdżamy na parking, sprawdzamy znaki na ile można parkować – a to pech, jedynie 30 minut bezpłatnie, i to aż do 18! Sprawdzamy zegarki… 17.59… idealnie :D Stajemy na praktycznie pustym parkingu tuż przy wejściu na szlak w stronę wierzchołka i ruszamy w drogę. Teren raczej wydmowy. To, co się rzuca w oczy (poza wiatrem, przepięknym słońcem oraz morzem Bałtyckim) to bunkry powstałe podczas drugiej wojny światowej. Obiekty te zostały wybudowane przez Niemców w pobliżu wody, służyły do obrony przed desantem, jako element Wału Atlantyckiego. Jest to system umocnień ciągnący się od granic Hiszpanii do północnych krańców Norwegii, jako postawa obrony w przypadku inwazji z morza. Warto o tym poczytać :)


22.jpg



23.jpg



Droga na wierzchołek idzie bardzo szeroką plażą, wiatr właściwie zaciera wszelkie ślady ruchów, co sprawia wrażenie czystej, nieruszonej, nieodwiedzonej. Ludzi – bardzo niewiele, tylko szum morza i wiatru


24.jpg



25.jpg



26.jpg



Aż docieramy na sam koniec, koniuszek. Granica mórz. Myślałem, że to nie będzie to nijak widoczne, ale jednak wyraźnie stojąc na miejscu można obserwować „walkę” obu mórz – wiatry znad morza Bałtyckiego wiały zupełnie w drugą stronę, niż wiatr znad morza Północnego, przez co tworzyła się wyraźna granica z fal spotykająca wiatr wiejący z drugiej strony (i nie wynika to z różnic gęstości, bo aż takiej różnicy to nie ma – Bałtyk zazwyczaj ma zasolenie 3-12 promili, a Północne to około 3,4 promila – dużo za mało, żeby woda miała się nie mieszać). Bardzo ciekawa obserwacja.


27.jpg



28.jpg



29.jpg



No nic, trzeba wracać, już po 18, do Aalborg jest jednak kawałek, a jeszcze jedna atrakcja w planach…


30.jpg

Powoli się ściemnia, do nawigacji na telefonie wbity cel podróży – Lokken, latarnia morska. Ściemnia się coraz bardziej, a my zastanawiamy się gdzie to ta nawigacja prowadzi – coraz mniejsze drogi, już jakiś czas temu straciła oznaczenia, niedługo później oznakowanie poziome, wszelkie nazwy.


1.jpg



2.jpg



Dojeżdżamy do parkingu w kształcie owalu przypominający bardziej tor dla koni. Pustka, nikogo nie ma, a jedynie stojące znaki i tablice przypominają o tym, dokąd chcemy się udać. Zostawiamy samochód, resztę drogi trzeba pokonać na piechotę, lub za pomocą leżących rowerów przypiętych łańcuchem do płotu. Odblokowanie roweru przez użycie monety jak w wózkach sklepowych, ceny jak na zdjęciach.


01.jpg



02.jpg



03.jpg



Ruszamy pod górę w towarzystwie owiec śledzących nas – przez większość trasy zagroda pozwala im na spokojne bieg wzdłuż osób udających się do latarni. Drzewa posiadające gałęzie rosnące poziomo potęgują uczucie wiejącego wiatru, niezbyt zachęcającego do spacerów. Sama północ tej wyspy, tuż przy morzu – czego innego można się spodziewać?


4.jpg



3.jpg



5.jpg



W pewnym momencie zamiast roślinności zaczynają się góry piasku, wydmy tworzące góry przez silny wiatr. Wspinaczka powoli zaczyna być męcząca, temperatura też spada. Nikogo w okolicy, nawet owiec, które przestały nam towarzyszyć w momencie skończenia się zagrody (trawy). Krajobraz trochę pustynny (przynajmniej tak sobie zawsze wyobrażałem pustynny krajobraz :mrgreen: ).


6.jpg



7.jpg



9.jpg



W pewnym momencie widzimy stojącą samotnie latarnię morską, na wysokim klifie. Brak drzwi do latarni zachęca do odwiedzin, wewnątrz zbudowane są metalowe schody, wyjątkowo szerokie i wygodne (mając w pamięci wszelkiego rodzaju schody do wejścia na wieże przy ratuszach czy katedrach).


8.jpg



10.jpg



Dochodzimy na sam szczyt, wiatr urywa trochę głowę (całe szczęście, że nie był przeraźliwie zimny), a mocne światło zachodzącego słońca sprawia, że podziwianie widoku na szczycie w miejscu osłoniętym przez wiatr staje się całkiem przyjemne. Widoczne na horyzoncie statki przypominają, że jesteśmy blisko wejścia na Morze Bałtyckie. Klif leżący u podnóża latarni morskiej jest skąpany w pomarańczowym mocnym świetle, same piaski, wokół żadnych zabudowań, żadnych ludzi. Tylko my, zachód słońca i wiatr. Porównując wiele dostępnych w Internecie zdjęć z wysokich wież, latarń czy zachodów słońca… pewnie jest tona innych, lepszych widoków, jednak dla mnie to był jeden z najciekawszych widoków, jakich udało mi się zapamiętać.


11.jpg



12.jpg



13.jpg



Ale czas goni, schodzimy, oglądamy pozostałości jeszcze budynków służących jako schronienie i miejsce życia dla osób obsługujących latarnie. Widać wiele cegieł zakopanych w piasku. No nic, idziemy rozmawiając o widokach i wrażeniach, mijając idących do latarni jedynych poza nami turystów chcących zobaczyć tę atrakcję.
Dochodzimy do parkingu podczas już samego zmierzchu, korzystając z ostatnich chwil światła zapoznajemy się z informacjami zawartymi na tablicach. Sam wstęp na wieżę jest bezpłatny i możliwy, „wnętrze” latarni zostało wyremontowane stosunkowo niedawno udostępniając ją zwiedzającym. Według obliczeń w ciągu paru lat klif dojdzie do latarni powodując jej zawalenie do morza. Zdjęcia wykonane w czasach „świetności” latarni pokazują, jak okolica bardzo się zmieniła – nic dziwnego, że dzisiaj latarnia już nie jest używana, metrowe zwały piasku powodujące przysypywanie latarni wymuszające ciągłe remonty oraz postępująca technologia radarowa i radiowa sprawiła, że latarnia została na wiele lat zamknięta. Cieszę się, że została ona udostępniona do zwiedzania.
Pakujemy się do samochodu, słońce zaszło, nic już więcej nie zobaczymy, wracamy do Aalborg.


14.jpg



Podsumowując informacje praktyczne – parking po latarnią bezpłatny (chociaż może być trochę tłoczno w „popularnych” godzinach, istnieje możliwość wypożyczenia rowerów (chociaż patrząc z perspektywy całej trasy, nie jest to najlepszy pomysł, dużo pod górę i dużo piasku. Czas wejścia – około 20-30 minut.
Czy warto? Biorąc pod uwagę, że za parę lat cała ta latarnia się zawali do morza (no i że ktoś już do tej Jutlandii przyjechał), to moim zdaniem warto zahaczyć.

Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

brunoj 2 marca 2018 18:18 Odpowiedz
Nie da się ukryć, Twoja relacja wywołuje uśmiech ;-). Ale i miłe wspomnienia gdy samemu się pierwszy raz za granice jechało autem.
zakrzemarski 3 marca 2018 14:47 Odpowiedz
-- 03 Mar 2018 15:28 -- Czekamy na zdjęcia! ;) -- 03 Mar 2018 15:47 -- Podróże samolotem są bardzo szybkie i wygodne, ale będę się upierał, że przemierzanie kolejnych kilometrów samochodem lub pociągiem sporo wnosi do podróży, ponieważ zawsze się coś ciekawego może się wydarzyć. Sam zresztą jakieś osiem lat temu wybrałem się z kolegami na ponad dwutygodniową podróż samochodem po Bałkanach przez Słowację, Węgry, Serbię, Macedonię, Albanię i Chorwację i bardzo dobrze wspominam ten czas, mimo że momentami podróż wydawała się nużąca, albo mieliśmy po drodze różne niedogodności, jak np. niedziałającą klimatyzację w gorącym bałkańskim słońcu, albo złapanie gumy w Tiranie :P Zresztą sama podróż już wtedy leciwym samochodem (Daewoo Nubira rocznik 1998 :D) była sporym wyzwaniem, zwłaszcza że żaden z nas nie miał prawo jazdy dłużej niż rok :P
ms993 4 marca 2018 19:12 Odpowiedz
Mała poprawka: bilety kolejowe można kupić już na 2 miesiące przed odjazdem.
michzak 4 marca 2018 20:07 Odpowiedz
@ms993 dzięki, poprawione! :) nie pamiętałem dokładnie, więc sprawdzałem przed wysłaniem o bilety na 2.05, ale nie zwrócił mi żadnych wyników - uznałem, że jest tak jak u nas 1 miesiąc przed. Widać akurat trafiłem na jakiś błąd na stronie
brunoj 4 marca 2018 20:23 Odpowiedz
Z tym super jeżdzeniem po dunskich autostradach to średnio sie zgodzę. Dwie zasadnicze niedogodności (poza nudą jeszcze większą niż w Niemczech ;-):1. Denerwujący, zupełnie inny styl wyprzedzania i zmiany pasów niż w Niemczech. Dojeżdzają z tyłu pod sam zderzak i w ostatniej chwili wyskakują na lewy pas, żeby tuż przed nosem wjechać z powrotem. W Niemczech jest dość klarowna zasada (niepisana) - jeśli zjeżdzam wcześniej na lewy pas, to auto jadące z przodu prawym wie że jadę szybciej i albo przyspiesza, albo mnie przepuszczza i dopiero za mną samo zjeżdża na lewy, np żeby wyprzedzić ciężarówkę. I analogicznie, jeśli jadę do końca prawym pasem to auto przede mną wyjeżdza na lewy pas, a ja za nim (i jeśli jadę szybciej to zwalniam, ale to "moja wina" bo mogłem wyjechać wcześniej na lewy). Oczywiście zawsze zdarzy się procent kierowców ktorzy wyjadą w ostatniej chwili, w tym znakomita większośc tych z polskimi tablicami (niestety). Zasada działa analogicznie na drogach z większą ilością pasów, auta jadące szybciej przesuwają się w lewo odpowiednio szybciej, żeby inni kierowcy rozumieli zamiar. Inna sprawa że różnice prędkości między autami i pasami potrafią być spore, więc taka czytelność na drodze bardzo pomaga. Przy odrobinie praktyki jazda jest bardzo płynna i czytelna dla wszystkich (czytaj - bezpieczniejsza)W Danii jest zupełnie inaczej - jadące szybciej auto dojeżdza prawie na zderzak poprzednikowi i wyskakuje znienacka, żeby zaraz po wyprzedzeniu wjechać przed nos. W deszczu (a wbrew temu co można by sądzić z pokazanych zdjęć pada całkiem regularnie) oczywiście oznacza to dostanie smugi na szybę itp. Nie mówiąc o nerwowości, bo ma sie wrażenie że dostanie się strzała z tyłu, a później odruchowo noga idzie na hamulec gdy mamy gościa z przodu. Z kolei gdy my jedziemy szybciej i "po niemiecku" zjedziemy odpowiednio szybciej na lewy pas, to z duzym prawdopodobienstwem auto jadące prawym wyjedzie nam przed nos, gdy zamarzy mu się wyprzedzić jakieś wolniejsze auto. Nie mnie oceniac czy tak jest lepiej czy gorzej, ja osobiście męczę się jadąc przez Danię, bo musze dużo bardziej uważac na inne auta, niż jadąc z podświetlną przez Niemcy. Tutaj dla porządku wypada dodać coś o naszych polskich autostradach. Mam wrażenie że bliżej do stylu niemieckiego niż dunskiego, chociaż często mam wrażenie, że poruszają sporo poruszających się autostradami ludzi robi to pierwszy raz w życiu... ;-)2. o deszczu już wspomniałem, ale pada wszędzie, więc nie ma w tym nic niezwykłego. To co jest specyficzne dla Danii to boczny wiatr, zauważalny właśnie w opisywanej Jutlandii, bo autostrada leci bokiem do morza, a teren jest bardzo płaski i bez naturalnych osłon. Często nie ma punktów odniesiebia (brak wysokich drzew itp), więc na oko nie da się ocenić siły wiatru. Tym nieprzyjemniejsze jest boczne szarpnanie autem, czasem naprawde znaczne. I znowu - jadąc 110/130 przed Danię, męczę się bardziej niż jadąc 'nieco' szybciej przez Niemcy. Co ciekawe, również w PL jest sporo bardziej zauważalny wiatr niż w DE, podobnie jak dużo bardziej "niespokojny" sposób poprowadzenia trasy (praktycznie non-stop górki i dolinki, pomieszane z lepiej lub gorzej wyprofilowanymi zakrętami). Tak jak niekoniecznie przeszkadza to w samej jeździe, tak jest wprost zauważalne przy zużyciu paliwa, przez Niemcy jedzie się dużo płynniej, przez co łatwiej utrzymać optymalne spalanie. Stacje elektryczne w Danii, i praktycznie w całej Skandynawii, sa wszędzie. Ale trzeba brać pod uwage niewielką populację tych krajów. Niedawno trafiłem na jakieś dyskusje w Niemczech, gdzie wyliczali, że gdyby np tak jak w Norwegii mieli ok 20% aut elektrycznych to problemem nie będzie infrastruktura do ładowania baterii (której oczywiście dziś nie ma), tylko w ogóle ilość enegrii która będzie potrzebna, szczególnie w kontekscie planowanego zamykania elektrowni atomowych. Ale to już temat na inną dyskusję, podczas której z chęcią podzielę sie wrażeniami z jazdy Teslą S, czy innym Mistubishi Miev'em ;-)Sorki, tak sobie pozwoliłem dygresję zrobić do "powieści drogi" którą autor rozpoczął.
michzak 4 marca 2018 20:39 Odpowiedz
@BrunoJ szczerze mówiąc miałem niesamowite szczęście, bo cały wyjazd miałem słoneczną bezchmurną pogodę, wiać wiało całkiem spokojnie, max 50 km/h porywy (gorzej było jadąc do Skagen, tam już trochę zarzuca, ale tam też nie ma już autostrady, więc i prędkość mniejsza) a nawet w dniu wyjazdu z rana w ogóle nie wiało! (dosłownie, Accuweather pokazywał 0 km/h), a Duńczycy mimo kaca wychodzili na dwór o 7 rano żeby obserwować słoneczną bezchmurną pogodę bez wiatru - trafiłem na wyjątkowo nieduńską pogodę :D no i generalnie jeżdżąc "do" było dość pusto, rzędu 3-4 samochody w zasięgu wzroku , wyjątek na odcinku zjazdu z Kopenhagi do Aarhus, gdzie miałem tak z 10 samochodów jakoś (też tłoku nie czułem)O jeżdżeniu w PL - rzeczywiście, bardziej przypomina niemiecki, chociaż u nas jest jeszcze problem w przypadku drogi z 3 pasami ruchu, gdzie wszyscy cisną środkowym pasem... :roll:
brunoj 4 marca 2018 21:08 Odpowiedz
To jeszcze mały komentarz odnośnie tablicy odlotów z Aalborg. W Skandynawii dość mocno promowana jest idea połączeń lotniczych przez główny hub w kraju. Stąd większość połączeń z dunskich lotnisk będzie do Kopenhagi, tak jak z nowerskich do Oslo. Takie ichniejsze centralne porty lotnicze. W dalszym ciągu imponuje ilość tych połączeń, lekko kilkanaście dziennie, a nie tak jak u nas do Wwy w porywach 3-4 z tych największych miast. Co wiecej - te samoloty są zazwyczaj pełne, to jest po prostu normalny środek podróżowania, a koszty biletów są najwyraźniej akceptowalne (kilkaset koron, czyli praktycznie tyle co u nas za krajówki bez kombinowania).A tak przy okazji to gdzieś na koncu wrzuć jakieś podsumowanie kosztów przejazdu, ilość przejechanych km itp. W kilka osób i na LPG to faktycznie mogło wyjść całkiem sensownie. Ja jadąc autem sam, robię to tylko gdy mam ważny powód (transport większej ilości szpejów, czy samego auta), samolotem jest po prostu nieporównywalnie krócej.
michzak 5 marca 2018 08:04 Odpowiedz
@BrunoJ jak pisałem na początku, samolot do AAL kosztował dużo, bo z 800 zł RT, a za mniejsze pieniądze można do Seulu lecieć i trochę żal było tyle wydawać ;) a kombinowanie z DY przez CPH na oddzielnych biletach też wychodził z 500-600 zł, więc bez szałuDruga sprawa, tak jak napisał @zakrzemarski czasem warto przejechać się na dłuższą trasę samochodem pooglądać, niż tylko samolotem wszędzie (no i trochę pomysł zrobienia dłuższego wypadu samochodem gdzieś też siedział w głowach)no i generalnie trochę mogłem sprawdzić lepiej przy planowaniu, bo jakoś 2 tygodnie przed sprawdziłem ile kosztuje wynajem samochodu w tym drogim państwie i znalazłem ceny rzędu 60 zł/dzień... Następnym razem lecę do BLL, wypożyczam wóz i jadę te 200 km zamiast ciągać się przez pół Polski i Niemcy... Ale o tym też napiszę ;)
mikus 5 marca 2018 10:43 Odpowiedz
Planuje podobną trasę (z wyjątkiem Kopenhagi), więc czekam na dalszy ciąg opowieści :)
brunoj 5 marca 2018 10:54 Odpowiedz
To się nazywa zdobywanie doświadczenia. Ja całkiem często wynajmuję auta, bo wychodzą najefektywniej (co nie musi oznaczać najtaniej). A możliwość potestowania więcej niż wokół salonu dealera różnych współczesnych aut - bezcenna ;-). Zas autem robię dalekie trasy gdy ekonomicznie wychodzi taniej niż samolotem+wynajem (a tak wychodzi zazwyczaj przy kilku osobach). Lub gdy mam konkretną potrzebę transportową i samolotem po prostu się nie da. Lub gdy wiem, że niewiele zyskam czasowo lecąc (trzeba wliczyć dojazdy, czekanie na lotnisku itp), a auto sie przyda i ewentualne zmęczenie nie ma znaczenia.Z tym rozglądaniem się w trasie, to ma sens przede wszystkim jeśli robi się po drodze jakieś zwiedzanie. W przeciwnym przypadku - gdy jedzie się taką trasę na raz - wartość krajoznawcza jest raczej skromna, szczególnie na wspomnianej trasie. Pozostaje czerpać przyjemność z samej jazdy, tutaj z kolei trochę ma znaczenie czym się jedzie, szczególnie w Niemczech ;-)
michzak 5 marca 2018 10:58 Odpowiedz
@mikuś w sumie fajnie było, ale jak pisałem, pogodę mieliśmy arcyświetną!@BrunoJ Lanos szczytem wygody to nie jest :lol: no i wypadek dał mi możliwość oglądania uroczej wsi Sarenkow w Niemczech jadąc objazdem ;) samochód był głównie do jeżdżenia po okolicy w Danii, bo tam z transportem miejskim (np. do Skagen) jest różnie poza sezonem (a o cenie tych dojazdów już nie wspomnę)
nick 5 marca 2018 11:12 Odpowiedz
@michzakMam nadzieję że nie podasz publicznie deala na wypożyczanie niemal za free aut w BLL.Człowieku, a tu żyję :lol: Jak ten patent zostanie spalony, to moje miesięczne koszty związane z transportem wzrosną o 3-4 tys dkk :o
brunoj 6 marca 2018 18:38 Odpowiedz
No tak. Laniakiem przez pół Europy to dość odważny ruch :) ale skoro dojechał i wrócił to źle nie było.
brunoj 17 marca 2018 12:33 Odpowiedz
Czy mi się wydaje czy brak kontynuacji relacji? A ja właśnie miałem okazję na kilka dni do Danii sie wybrać. Pogoda deszczowo-mglista, plus oczywiście wiatr. Pociągami jechałem w okolicach godzin szczytu, więc o miejscu siedzącym można zapomnieć, wrażenia raczej jak z metra. Bilety kupowałem w automacie bezpośrednio przed przejazdem, szybko i sprawnie, chyba faktycznie drożej, bo mniej więcej tyle co pisałeś to zapłaciłem za sporo krótszy odcinek.
michzak 17 marca 2018 20:59 Odpowiedz
Chęć jest, tekst jest, ale nie ma kiedy zdjęć obrobić :/ jutro będzie wolna chwila :) Wysłane z mojego Redmi Note 4 przy użyciu Tapatalka
peta 18 marca 2018 20:59 Odpowiedz
Ciekawa relacja, coś innego niż większość bo dziewicza podróż autem ;)Z niecierpliwością czekam na dalszą część.