+3
shagrat 3 marca 2018 15:22
Maroko - z jednej strony Afryka i egzotyka z 1001 nocy. Z drugiej tanie linie, masowa turystyka i "majfrendzi" na każdym kroku. Mam nadzieję, że poniższa relacja z jednej strony przyniesie sporo praktycznych wskazówek, a z drugiej może kogoś zainspiruje i wyjaśni parę rzeczy o tym przeciekawym kraju.

Dlaczego Maroko
Odwiedzić Maroko planowałem już od paru dobrych lat, kusił świeżo wyciskany sok pomarańczowy w Marrakeszu i zdjęcia farbiarni w Fezie, a przesiadki w Charleroi nie wymagały nocki na lotnisku. Zawsze jednak wypadało coś innego, tańszego czy bardziej komfortowego. Gdy jednak pojawiło się bezpośrednie połączenie z Polski, ceny biletów nie zwalały z nóg, a urlop nie był problemem, kierunek mógł być tylko jeden.

Bilety, lotnisko i lot
Bilety dosłownie mieliśmy za free, a dokładniej za punkty Wizz. Katowice Pyrzowice - Agadir. Nie lubię Pyrzowic, dojazd jest albo zbyt drogi, albo wyjątkowo długi, kontrola bezpieczeństwa wyjątkowo uciążliwa (tym razem rodzina z małymi dziećmi musiała wyrzucać jedzenie dla maluchów, bo inaczej czekałoby ich drobiazgowe sprawdzanie), no ale siatka połączeń i cena zawsze w końcu wygrywa. Pojechaliśmy samochodem (2 osoby), dodatkowo zabraliśmy 2 następne, bo wystawiliśmy przejazd na BlaBlaCar. Polecam i zachęcam do tego samego jeśli tylko jedziecie na lotnisko samochodem, będzie taniej dla Was i dla innych!
Lot bez historii, WizzAir jak zwykle przeszacowuje długość lotu. Z drugiej strony fatalna organizacja kontroli paszportowej w Agadirze powoduje, że w kolejce czekamy 1,5 godziny...

Poruszanie się po Maroku
Plan mieliśmy ambitny (i tak w stosunku do początkowych założeń wypadło parę punktów jak Essaouira czy Imlil), więc w grę wchodził tylko własny transport. Zamówiliśmy w końcu na stronie Vehicle Rent najniższą klasę (Hyundai i10 lub podobny) w Green Motion, 7 dni za 341,63 PLN i do tego ubezpieczenie wszystkiego (z szybami i oponami) za 230,38 zł, do tego 17000 MAD (~6300 PLN) blokady na karcie kredytowej. Za auto na miejscu trzeba było zapłacić gotówką (899 MAD), karta była jedynie do blokady.
Voucher niestety nie mówił całej prawdy, bo Green Motion w Agadirze w terminalu nie ma, jest jedynie pośrednikiem w stosunku do lokalnych biur. Dostaliśmy Dacię Logan w dieslu, niby upgrade, ale liczyliśmy na coś malutkiego z powodu miast. Nie było klimy (miała być), obrotomierz nie działał, ale jeździło się ok, bardziej przydatne było ogrzewanie. Gdy ją odbieraliśmy było ciemno, więc nie zauważyliśmy i nie wpisaliśmy paru wgnieceń, ale nie było to problemem przy oddaniu (blokada karty zniknęła prawie od razu). Samochód dostaliśmy umyty bez paliwa i tak też mieliśmy zwrócić, zaraz za lotniskiem jest stacja z przyzwoitymi cenami, właściwie w całym Maroku jest to mniej niż 10 MAD (~3,7 PLN) za litr diesla. Tylko raz na Shellu na autostradzie widzieliśmy więcej.
Autostrady
Autostrady są wygodne, ruch jest mały. Ceny to taki poziom polski, najwięcej za odcinek zapłaciliśmy 89 MAD, by zaraz dopłacić 11 MAD (w sumie ~37 PLN), bramek jest sporo. Nikt właściwie nie przekracza prędkości (120 km/h), jest sporo policji z radarami, przez każdym wjazdem i wyjazdem z miasta można spodziewać się policji, nas zatrzymano jedynie raz niedaleko lotniska aby spojrzeć w papiery.
Parkingi
Parkowanie w miastach jest płatne, zwykle 25 MAD za noc na ulicy (Fez, Sale), w Marrakeszu jest to 45 MAD w garażach koło medyny (25 MAD za parkowanie w dzień, raz nam naliczyli przy parkowaniu na noc, raz nie).
GPS
Nawigacja Google Maps NIE DZIAŁA, jest tylko irytujący tryb podglądu (droga jest wyznaczana). Jeździliśmy z nawigacją Sygic na Androidzie (7 dni opcja premium jest za free), nawet ok, ale mapy dość stare, nie ma wielu rond (w Maroku wybudowali je chyba wszędzie, choć wielu lokalnych kierowców nie widzi różnicy między rondem a skrzyżowaniem).
W sumie samochodem zrobiliśmy prawie 2000 km (bez 50 km).

Noclegi
Wszystko załatwiliśmy przez booking.com, celowaliśmy w riady w medynach (ibisy, których mnóstwo w Maroku, mam też w Polsce :). Z ceny na bookingu można dostać 6% zwrot dzięki topcashback.com (tu mój reflink do rejestracji: https://www.topcashback.com/ref/shagrat), generalnie polecam. W riadach jest zwykle wliczone śniadanie (wszędzie bardzo podobne, styl francuski - dżemy, pieczywo, naleśniki, jogurty, herbata).
Noclegi w riadach to strzał w dziesiątkę, każdy miał cenę między 30 a 40 EUR, ale cenę wszędzie podbijał podatek turystyczny. Najlepsze noclegi trafiły się nam w Marrakeszu (podam namiary w relacji), natomiast nocleg w Aït Benhaddou mieliśmy w środku, niesamowite, choć drogie przeżycie, polecam.

Internet
O roamingu nie ma co mówić, na lotnisku wieczorem wszystko było zamknięte, więc lokalną kartę sim kupiliśmy rano w salonie Orange w Taroudant. Telefon Xiaomi 4C dual sim miał niestety problem z połączeniem do sieci, Samsung S8 już nie. 50 MAD w sumie (30 MAD za kartę, 20 MAD za tygodniowy pakiet 2 GB).

$$$
Jedno słowo - revolut. W bardzo niewielu miejscach można płacić kartą (2 na 6 riadów, stacja benzynowa w Casablance, ale już nie koło lotniska w Agadirze). Nawet jeśli przekroczycie darmowy limit wypłat z bankomatu, to z dodatkową 3% marżą i tak będzie taniej niż gdziekolwiek indziej. Niektóre banki (zwłaszcza francuskie - np. Credit Agricole) życzą sobie 20-22 MAD opłaty za użycie bankomatu, w lokalnych to nie występuje i te polecam. Bankomatów jest w miastach sporo.

Zdjęcia
Oczywiście nie wrzucę tu wszystkich zdjęć, jak ktoś już jest ciekaw, to może rzucić okiem na ten album: https://photos.app.goo.gl/9TdO6Xy5ufl8Xrwl2

Jedzenie
Jedzenie to jeden z najprzyjemniejszych aspektów podróży. Francuskie śniadania, tadżiny (kurczak w kiszonych cytrynach, cielęcina w śliwkach i migdałach, jagnięcina), lokalna herbata z przyprawami (mięta, werbena) czy świeżo wyciskany sok (pomarańcze, cytryny, granaty) króluje na marokańskich stołach i w restauracjach. Z miejscówek polecam zwłaszcza:
Marakesz
- Chez Lamine Mustaffa
Fez
- Le Tarbouche
- Palais Laraichi
Casablanca
- Snack Ibil
Meknes
- Ya Hala
Więcej szczegółów dodam w relacji.

UNESCO
Choć lista UNESCO nie jest tożsama z listą atrakcji turystycznych, to jednak zawsze jest jakąś wskazówką. Udało nam się odwiedzić 6 z 9 miejsc wpisanych na listę UNESCO w Maroku:
  • Medyna w Fezie
  • Medyna w Marrakeszu
  • Ksar w Ajt Bin Haddu
  • Zabytkowe miasto Meknes
  • Stanowisko archeologiczne w Volubilis
  • Rabat - nowoczesna stolica i historyczne miasto
Jeśli miałbym wybrać jedno miejsce, best of the best, to byłoby to Aït Benhaddou.

Trasa, którą wybraliśmy i którą będę opisywał:
  • Taroudant i N10
  • Aït Benhaddou
  • Tichka i N9
  • Marrakesz po raz pierwszy
  • Casablanca
  • Meknes
  • Volubilis
  • Rabat i Sale
  • Marrakesz po raz drugi i zakończenie

plan podrozy.png



maroko.jpg



ciąg dalszy nastąpi :)Taroudant i N10
Mapa Google z ciekawymi miejscami w Taroudant

Miasto Taroudant mieliśmy zamiar potraktować typowo tranzytowo. Leży godzinę jazdy na wschód od lotniska w Agadirze. Początkowo zamierzaliśmy przenocować w samym Agadirze, ale z jednej strony to pół godziny w zupełnie drugą stronę, a dodatkowo po trzęsieniu ziemi w latach 60-tych z prawdziwego Agadiru nie zostało właściwie nic. Teraz jest to kurort w rodzaju Złotych Piasków czy innego Mielna, czyli coś, od czego staram trzymać się tak daleko jak to tylko możliwe.

Do naszego noclegu, czyli Riad Taroudant (35 EUR), przyjechaliśmy w nocy. Trochę pokrążyliśmy autem po wyludnionej medynie, ale w końcu znaleźliśmy nasz riad. Wyszedłem jeszcze tylko upolować jakieś pożywienie, jedyną opcją o tej porze był obwoźny grill obsługiwany przez młodego chłopaka. Jego angielski był na poziomie mojego francuskiego, ale zrozumiałem, że sprzedaje rybną keftę w chlebie za 30 MAD, czyli w cenie podrzędnego burgera w mało hipsterskiej polskiej burgerowni. Przy wydawaniu reszty okazało się jednak, że kanapka kosztuje 3 MAD, co mnie niezmiernie ucieszyło, a sama kanapka też była bardzo smaczna ;)

Śniadanie w Riadzie Taroudant chyba było najlepszym, jakie jedliśmy w Maroku. Choć wszystkie były dość podobne, to podawana jedynie tutaj jajecznica z kurkumą była naprawdę dobra. Riady (ew. dary) to typowe domy w medynach marokańskich miast, gdzie wewnątrz znajduje się ogród, a okna w pokojach skierowane są właśnie w kierunku tego ogrodu. Akurat w Taroudant całą wewnętrzną przestrzeń zajmował basen, więc śniadanie było podawane na tarasie na dachu, z którego widać było góry Atlas - to też typowe dla riadów (taras na dachu, niestety nie widok :).

Taroudant faktycznie nie budzi zachwytów, ale jest przyjemnym, małym miastem, z ciekawymi murami naokoło medyny będącymi jednocześnie jego największą atrakcją. Za szklankę świeżo wyciskanego soku zapłaciliśmy na jednym z placów 4 MAD i dość szybko zebraliśmy się w dalszą drogę wzdłuż drogi N10. Największym wyzwaniem okazał się wyjazd z medyny w ciągu dnia: wchodzący pod maskę ludzie, motocykle naokoło, a do tego zupełnie chaotyczny ruch uliczny - po takim wstępie obiecałem sobie, że od medyn będę się trzymał z daleka. Ale rzeczywiście gdzie indziej było już lepiej (albo się przyzwyczaiłem :).

taroudant.jpg


Kolejnym przystankiem był ksar Aït Benhaddou, do którego mieliśmy ponad 4h drogi N10 wzdłuż ośnieżonych szczytów Atlasu. Droga ta była jedną z najlepszych widokowo tras, jakimi jechałem w swoim życiu. Krajobraz miejscami był dosłownie marsjański, co widać na poniższych fotkach. Czasem przejeżdżaliśmy przez małe miasta składające się z paru bloków wzdłuż drogi, szkoły i meczetu z minaretem. Ciekawostką mogą być kozy wspinające się na drzewa w poszukiwaniu najlepszych listów. Dodatkowo po drodze można znaleźć choćby Gas Haven, czyli typowo amerykańską stację benzynową, która była scenografią dla horroru "The Hills Have Eyes" z 2006 roku.

n10.jpg

Aït Benhaddou
Mapa Google z miejscówkami wokół Aït Benhaddou

Aït Benhaddou to ksar, czyli typowa dla tej części Afryki osada z kamienia, gliny i słomy. Kasby to za to domy dla rządzących, ewentualnie dla szanowanych rodów, zbudowane w taki sam sposób i często będące częścią ksaru.
Aby dojść do AB trzeba albo użyć wybudowanego betonowego mostu, albo przejść po workach z piaskiem ułożonych wzdłuż strumienia oddzielającego ksar od nowszej części wioski i drogi. Wejście jest oczywiście darmowe, aczkolwiek niektórym ponoć zdarza się zapłacić ;)
Niesamowita architektura powoduje, że cała okolica jest scenografią dla mnóstwa filmów, wspominałem już o Gas Haven, w samym AB kręcono sceny z Gladiatora, a w niedalekim mieście Ouarzazate (po polsku Warzazat) główną (i w sumie jedyną) atrakcją jest Studio Atlas, gdzie fani kina mogą zobaczyć niszczejącą scenografię do wielu filmów. My akurat Warzazat pominęliśmy, spędzając więcej czasu w AB.

Nocleg zarezerwowaliśmy w Kasbah Tebi (63 EUR), czyli w jednym z 6 zamieszkanych domów wewnątrz samego Aït Benhaddou. Tam też zamówiliśmy kolację (100 MAD za osobę). Cóż, było dość drogo i do tego unplugged (o braku prądu wiedzieliśmy), ale było to jedno z najbardziej niesamowitych miejsc, w których nocowaliśmy. Prąd się pewnie prędzej czy później pojawi po dogadaniu się z UNESCO (Tebi już jest po remoncie przygotowane do podłączenia). Wejście do KT jest albo od strony strumienia (wtedy widać wejście), albo przez Kasbah Aït Ougrame, jeśli już jesteśmy w AB.
Mieszkając na miejscu mieliśmy szansę załapać się na zachód słońca (najlepiej oglądać ze szczytu) oraz na wschód (warto wtedy się wdrapać na górkę obok). Niezapomniane widoki, po stokroć warto!

Zaciąganie muezzina po zachodzie słońca:
https://www.youtube.com/watch?v=F4FgKh8wStk

aitbenhaddou.jpg

Marrakesz po raz pierwszy
Mapa ciekawych miejsc w Marrakeszu na Google Maps

Marrakesz, chyba główna atrakcja Maroka i jedno z cesarskich miast obok Meknesu, Fezu i Rabatu. Odwiedziliśmy go dwa razy, głównie z powodu centralnego położenia. Za pierwszym chcieliśmy po prostu posnuć się po medynie bez konkretnego celu.

Ale sam wjazd autem do miasta był przeżyciem, ruch już w okolicy murów zrobił się dość chaotyczny, ale udało nam się dojechać bez strat do parkingu (oznaczonego 7/7 i 24/24) koło meczetu Koutoubia, gdzie zapłaciliśmy 45 MAD za parking na noc i 25 MAD za dzień. Nasz nocleg, Riad Alwachma (40 EUR), znajdował się niedaleko i każdemu bardzo polecam to miejsce, fontanna na dziedzińcu z płatkami róż to tylko jeden ze szczegółów robiących fajny, orientalny klimat.

Choć w medynie jest wiele ciekawych miejsc, to trudno nie zacząć od słynnego placu Jemaa el-Fna. Sprzedawcy soku pomarańczowego (4 MAD) nawołują z daleka, ale akurat takich zachęt nie potrzebowaliśmy ;) Akurat znaleźliśmy się też obok knajpy Chez Lamine Mustaffa, więc postanowiliśmy wpaść na tangię (mięso duszone w glinianym garnku) oraz tête de mouton (głowę kozła), ale tej ostatniej niestety nie mieli. Zajęliśmy miejsce na najwyższym piętrze, tj. na tarasie z widokiem na Jemaa el-Fna i dość szybko mogliśmy delektować się ekstremalnie tłustym, ale i bardzo miękkim mięsem duszonym chyba w kiszonych cytrynach. Absolutnie warto.

Jemaa el-Fna w nocy zapełnia się jeszcze bardziej turystami i lokalsami okupującymi stragany z jedzeniem. Miałem ochotę na głowę kozła, ale zapach jednak odstraszył. Trafiliśmy do knajpy (4,4/5 wg Google), która w menu miała wszystko od burgerów do tajina i był to bardzo zły wybór, absolutnie najgorszy w czasie całej podróży. Cóż, rekomendacje anglojęzycznego internetu akurat w Maroku mogą być bardzo mylące.

Dodatkowo muszę przyznać, że po powrocie z gór Marrakesz to jednak szok, a my nie byliśmy przyzwyczajeni do aż takiej skali zaczepiania przez handlarzy lub żebraków albo też do irytujących motocyklistów jeżdżących zbyt szybko po ciasnych uliczkach medyny. To nie był nasz pierwszy raz w medynie w kraju Maghrebu, ale jednak potrzeba chwili, aby się do tego przyzwyczaić. Dlatego też cieszę się, że już zahartowani mogliśmy do Marrakeszu wrócić i zupełnie inaczej spojrzeć na to miasto.

Jeśli chodzi o poruszanie się po medynie pieszo, to Google Maps z lokalną kartą sim działało dobrze przy lokalizacji, zdarzały się co prawda na mapie ślepe uliczki, które miały być przechodnie i na odwrót, ale ogólnie nie mogę narzekać.

Z samego rana z powodu dość brzydkiej pogody - mleko na niebie i brak słońca, chyba jedyny raz w czasie naszego pobytu w Maroku, ruszyliśmy w kierunku Fezu z przystankiem w Casablance.


marrakesz.jpg


I jeszcze część relacji, o której na początku zapomniałem - sama jazda z gór do Marrakeszu prowadziła przez przełęcz Tizi'n'Tichka drogą N9. Z powodu pogody mieliśmy pewnie obawy (śnieg w Wararzacie po raz pierwszy od 30 lat itp.). Na całe szczęście pomimo naprawdę sporej ilości śniegu, zwłaszcza po słabiej oświetlanej słońcem stronie północnej, na stan drogi nie mogliśmy narzekać. Jedynie miejscami brakowało asfaltu, ale były to dosłownie kilkunastometrowe odcinki, które czekały na ekipę drogową (sporo sprzętu czekało na poboczu na lepszą pogodę). Widokowo trasa była mniej oszałamiająca niż N10 ale widoki nadal były bardzo przyjemne. Dojeżdżając do Marrakeszu na nasypie zobaczyliśmy setki bocianów, generalnie w całym Maroku jest ich pełno i o wiele łatwiej je spotkać niż w Polsce.

tichka.jpg

Casablanca
Mapa Casablanki z ciekawszymi miejscami

O Casablance można usłyszeć bardzo różne opinie, jedni kojarzą ją z mitem romantycznego miasta z filmu o tym samym tytule a inni wskazują, że dla turysty nie będzie zbyt ciekawa. W jednej z wersji planu mieliśmy spędzić w niej 14 lutego i zabukować wieczór w powstałej niedawno, ale odwołującej się do filmu knajpie Rick's Cafe. Myślę, że zmiana planów wyszła nam na dobre, a my skupiliśmy się nad tym, co w Casablance każdy poleca, tj. na meczecie Hassana II.

Sam meczet nie jest żadnym zabytkiem, bo ukończono go w 1993 roku. Jest za to właściwie jedynym dostępnym dla niemuzułmanów czynnym meczetem w Maroku. Akurat trafiliśmy na 2h przerwę, więc obejrzeliśmy budynek jedynie z zewnątrz, ale faktycznie robi wrażenie, choć niektórzy porównują go do naszego Lichenia ;)

W Casablance wypadł nam również lunch, na który wybraliśmy się do knajpy Snack Ibil. Jest to wybitnie nieturystyczne miejsce, znane z serwowania mięsa wielbłądów. Pyszny tadżin kosztował bodajże 30 MAD, kilka szaszłyków/keft to bodajże 27 MAD. Absolutnie warto.

Cóż, sama Casablanca to wielkie ponad trzymilionowe miasto będące finansową stolicą Maroka z jednym z największych w Afryce centrów handlowych. Jeśli chodzi o architekturę, to jest dzieckiem swoich czasów łącząc lokalne wpływy z art deco dzięki szybkiej rozbudowie przez Francuzów. Na pewno nie żałujemy przystanku, ale też dobrze, że po lunchu pojechaliśmy dalej.


casablanca.jpg

Fez
Mapa Fezu z zaznaczonymi atrakcjami na Google Maps

Fez to ponadmilionowe miasto, jedno z tzw. cesarskich i pewnie nadal byłoby stolicą gdyby Francuzi nie przenieśli tejże do Rabatu. Wydaje mi się, że pod kątem atrakcji w medynie przebija Marrakesz. Miejsce, gdzie istnieje najstarszy uniwersytet na świecie (Al Quaraouiyine), dwie medyny (El Bali i El Jdid), słynna farbiarnia (Chouara) i świetny widok na największą w Maroku medynę ze wzgórza, gdzie się mieszczą grobowce Marynidów. Do tego słynne bramy, choćby niebiesko-zielona Bab Boujloud, mnóstwo szkół koranicznych (madras), które w przeciwieństwie do meczetów można zwiedzać (w Fezie za 20 MAD), no i wszędzie suki, czyli handlowe ulice w ciasnej medynie.

Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że medyny to nie skansen dla turystów - ludzie tam żyją, robią zakupy, bawią się. Nawet bardziej widać to w zupełnie nieturystycznej El Jdid, gdzie dzieciaki między ciasnymi pomalowanymi na niebiesko ścianami grały w piłkę. Owszem, każde miasto ma też swoje Ville Nouvelle z blokami, supermarketami i pieszymi alejami, ale zwyczajne życie toczy się też w otoczonych murami starych medynach.

Dużo historii jest związanych z wizytą w farbiarni Chouara. Choć sam widok jest niezwykły, ilość tzw. scamu niektórych odpycha. My byliśmy dość asertywni i nie daliśmy się wprowadzić do sklepu żadnemu przewodnikowi. Na początku obsługa prowadzi na taras, gdzie można przyjrzeć się procesowi farbowania skór, a potem jest usilne namawianie na kupno czegoś z asortymentu sklepu. Nie planowaliśmy niczego kupować, choć może gdyby rozmiar przymierzanej kurtki był bardziej odpowiedni, to czemu nie - wybór jest spory, a ceny zależą tylko od targowania. Wyszliśmy ze sklepu nie wydając jednak ani dinara. Ciekawostką jest to, że kiedyś w jednym z przewodników napisano, że najlepszy widok jest ze sklepu pod numerem 10. Teraz co drugi sklep ma 10 koło wejścia ;)

Fez to jedynie miasto, gdzie mieliśmy mieszane uczucia odnośnie noclegu (Riad Tahra, 80 EUR za dwie noce). Z jednej strony był wygodny, ale brakowało mu trochę klimatu innych miejsc i był czymś między klasycznym riadem a nienajlepiej utrzymanym hotelem (tv na ścianie ze zwisającym dekoderem itp.). Świetnie za to trafiliśmy z jedzeniem, Palais Laraichi było dość drogie, ale świetnie i klasycznie karmiło w bardzo fajnym wnętrzu (riad przerobiony na restaurację). Le Tarbouche, choć położone w medynie El Bali, to kuchnia lokalna z twistem, graffiti na ścianach, ale i orgazm na talerzu (warto też wspomnieć o świetnym koktajlu z awokado). Odwiedziliśmy też słynne z wielbłądziego burgera Cafe Clock, było miło, choć miejsce wg mnie niekoniecznie warte swojej ceny (bodajże 95 MAD za wspomnianego burgera).


fez.jpg

Volubilis i Meknes
Mapa Google z miejscami wokół Meknesu

Volubilis to całkiem nieźle zachowane rzymskie ruiny, znane głównie z dobrze zachowanych mozaik. Miasto to było kiedyś stolicą rzymskiej prowincji Mauretanii Tingitana, obecnie znajduje się dosłownie w polu, ale można powiedzieć, że leży w szeroko rozumianym pobliżu miasta Meknes. Miła odmiana od standardowych marokańskich atrakcji, bociany również polubiły to miejsce. Wejście kosztuje 20 MAD.

volubilis.jpg


Wspomniany już Meknes to najmniejsze z cesarskich miast, które swą niegdysiejszą pozycję zawdzięcza sułtanowi Moulayowi Ismailowi i jego niechęci do Fezu. Wrażenie robi brama Bab Mansour, ładna jest też Bab el-Khemis, można zwiedzić też medresę Bou Inania (10 MAD). Na lunch zatrzymaliśmy się w restauracji Ya Hala i choć widać, że jest bardzo nastawiona na ruch turystyczny, to jednocześnie jest to bardzo smaczna, domowa kuchnia. Z racji czasu oczekiwania na przygotowanie posiłku, zrobiliśmy spacer wzdłuż murów kupując kilogram mandarynek za bodajże 5 albo 3 MAD i kilogram truskawek (podobnych do tych w polskich marketach w zimę) za 15 MAD ale uwaga - one smakowały jak truskawki.

meknes.jpg

Rabat i Sale
Miejsca w Rabacie na Google Maps

Że Rabat jest stolicą Maroka wie chyba każdy, nawet niekoniecznie zainteresowany geografią. Że Rabat, ostatnie odwiedzone przez nas cesarskie miasto, jest naprawdę wartę odwiedzenia - myślę, że nie jest to bardzo powszechna wiedza.

Do Rabatu dojechaliśmy po południu po całym dniu w drodze z Fezu z przystankami w Volubilis i Meknesie. Od razu zaparkowaliśmy koło wybrzeża i poszliśmy pochodzić po Kasbie Udayów. Rzutem na taśmę zdążyliśmy wejść na taras, z którego widać ujście rzeki Bou Regreg do Atlantyku i miasto Sale. Ściany wewnątrz bardzo przypominają greckie kolory - jest biało-niebiesko. Później poszliśmy przejść się po medynie (znacznie spokojniejsza i "lokalna" niż te w Fezie i Marrakeszu) oraz zaliczyć zachód słońca nad brzegiem morza.

Nocleg mieliśmy w Sale w Riadzie Dar Nawfal (34 EUR), polecam jak najbardziej. Droga między Rabatem i Sale jest mocno zakorkowana, a samo Sale jest typową sypialnią dla stołecznego miasta i miejscem, w które turyści raczej się nie zapuszczają (w kolażu medyna w Sale występuje na prawym dolnym zdjęciu). W poszukiwaniu nocnej przekąski kupiliśmy coś a'la falafel w jednym z paru lokalnych fast foodów (3 MAD), typowej restauracji w okolicy medyny raczej się tam nie znajdzie.

Podsumowując, Rabat jest sporym miastem, w którym mamy np. nowoczesną komunikację miejską - niskopodłogowy tramwaj jedzie od medyny w Sale do choćby widocznej z daleka wieży Hasana. Skupialiśmy się oczywiście nad tym, co dla nas najbardziej egzotyczne, ale znowu - trzeba zdawać sobie sprawę że poza medynami taki Rabat z biurowcami mógłby być równie dobrze miastem na francuskim wybrzeżu.

Cały dzień towarzyszył nam też autokar Rainbow Tours i czasami mijaliśmy się z grupkami rodaków.

rabat.jpg

Marrakesz po raz drugi
Mapa Marrakeszu na Google Maps z ciekawymi miejscami

Pod koniec naszej trasy po Maroku wróciliśmy do Marrakeszu. Rozbiliśmy to miasto na dwa przystanki z przyczyn praktycznych, chcieliśmy po prostu z ostatniego miejsca mieć relatywnie blisko na lotnisko w Agadirze, skąd wracaliśmy do Polski. Z Rabatu przyjechaliśmy w okolicy południa, zatrzymaliśmy się w Riadzie Sable Chaud (30 EUR - prawdopodobnie jakaś promocja), dostaliśmy bardzo fajny, klimatyczny pokój w sam raz na walentynki ;) (lewe dolne zdjęcie na kolażu). Zaparkowaliśmy koło Bab Yacout za 45 MAD za noc, tym razem nie zapłaciliśmy dodatkowo stawki dziennej 25 MAD. Niestety koło ulicy nie można było zostawić auta na noc. Warto jeszcze dodać, że Marrakesz niestety ma chyba najwięcej irytujących przewodników, którzy za wszelką cenę próbują Ci "pomóc", prowadząc do swoich hoteli, a zachowując asertywność na odchodne możesz usłyszeć "fuck you". Cóż...

Z riadu mieliśmy mniej więcej tę samą odległość na Jemaa el-Fna jak do nowego miasta, gdzie od razu poszliśmy zobaczyć Ogrody Majorelle (70 MAD za wejście). Miejsce to, charakterystyczne z powodu niebieskiej willi i kaktusów, dość długo było domem Yves Saint Laurenta, znanego projektanta mody. Potem poszliśmy do leżącej niedaleko knajpy z owocami morza Al Bahriya Plus, gdzie talerz grillowanych rybek, kalmarów i krewetek kosztuje 50 MAD (do tego mnóstwo dodatków: chleb, oliwki, ciecierzyca). Było w porządku, choć miesiąc wcześniej byliśmy w Atenach i do podobnego w zawartości cudownego talerza w knajpie Atlantikos miało się to nijak.

Nowe miasto architektonicznie nawiązuje do marrakeskich różowawych kolorów, choć oczywiście ulice są szerokie, a okna klasycznie wychodzą na zewnątrz. Zaraz po wyjściu z medyny można zrobić zakupy w Zarze i zagryźć burgerem z McDonalda, a na ulicy zamiast osiołków parkowało Maserati :). Wróciliśmy potem jednak do medyny, aby tego i następnego dnia zaliczyć standardowe atrakcje: pałace Bahia i El Badii (każdy po 10 MAD), weszliśmy do synagogi Slat Al Azama w żydowskiej części medyny (mellah, 10 MAD), medresa Ben Youssef jest niestety w remoncie przez dłuższy okres czasu.

Za każdym razem przechodząc przez Jemaa el-Fna zamawialiśmy świeży sok (szkoda, że nie da się wypić na zapas :), zrobiliśmy też standardowe zakupy na suku: olejek arganowy, jakiś arganowy krem (warto, same drzewa arganowe widzieliśmy jeżdżąc po górach), szafran i marokańska przyprawa ras el hanout (bardzo aromatyczna, lepiej ją zmieszać z innymi). Będąc tyle czasu w Maroku z jednej strony trochę przywykliśmy do lokalnego chaosu, a z drugiej poznaliśmy ceny choćby przechodząc obok sklepów z fixed price, więc targowanie było bardziej sympatycznym doświadczeniem niż smutną koniecznością, gdzie i tak nas zrobią na szaro.

Na ostatni posiłek wróciliśmy do Chez Lamine Mustaffa, aby potem zebrać się i pojechać w kierunku lotniska. Po drodze zahaczyliśmy o Marjane, supermarket, gdzie kupiliśmy jeszcze daktyle, kiszone cytryny (17 MAD za kg), więcej olejku araganowego i świetne szejki mleczno-owocowe (awokado!) na drogę.

Na przedmieściach Agadiru na stacji benzynowej umyliśmy też ubrudzony w górach samochód, na lotnisko dotarliśmy równe 2h przed odlotem, oddanie samochodu nie było żadnym problemem (agent czekał na nas przy drodze i po wjeździe na teren lotniska pokazał, gdzie zaparkować). Gdyby ktoś potrzebował umyć samochód, aby uniknąć dodatkowych opłat, to jest też myjnia ostatniej szansy tuż obok lotniska (trzeba mieć monety 5 i 10 MAD).

Słówko o lotnisku w Agadirze - takiego burdelu nie widziałem nigdzie, a wg. licznika lotów mam już ich na koncie 127. Trzy samoloty i jedna powolna bramka security (musisz ściągnąć buty, ale przypadkowo przemyciłem 1,5l wodę...). Potem kolejna kolejka do ślamazarnej kontroli paszportowej. Cóż, do samolotu wsiedliśmy po deklarowanym czasie odlotu i byliśmy jednymi z pierwszych... Dwa Wizzy i jeden TUI poczekały jednak na swoich pasażerów, w sumie wyszła niecała godzina obsuwy z wylotem, ale standardowo dłuższa niż rzeczywista deklarowana długość lotu + sprzyjający wiatr spowodowały zniwelowanie obsuwy i w Katowicach wylądowaliśmy o czasie w okolicy 2 w nocy.


marrakesz2.jpg



To już koniec relacji, ewentualne pytania można zadawać albo na forum w odpowiednich tematach, albo poniżej. Sam wyjazd miał miejsce od 8 do 15 ( w sumie to 16) lutego 2018 roku.

Maroko? Absolutnie warto!

Dodaj Komentarz

Komentarze (17)

piekara114 3 marca 2018 15:59 Odpowiedz
Z przyjemnością przeczytam więcej....sama z chęcią bym się tam wybrała...
tom-k 7 marca 2018 14:03 Odpowiedz
Czytanie zostawiam na później, ale bardzo ładne foteczki :mrgreen: Szkoda, że wrzuciłeś je takie małe w tych zbiorczych kwadratach. Czym robione?
shagrat 7 marca 2018 14:20 Odpowiedz
Tom K napisał:Szkoda, że wrzuciłeś je takie małe w tych zbiorczych kwadratach. Czym robione?Generalnie wszystko wrzucam na Google Photos i to są kolaże stamtąd. Ale link do pełnego albumu też wrzucałem: https://photos.app.goo.gl/9TdO6Xy5ufl8Xrwl2 Tutaj po prostu wklejanie, a zwłaszcza ładowanie fotek trochę kuleje. A sam aparat to Sony A6000 + głównie SEL1670Z, idealny zestaw na podróże.
piekara114 7 marca 2018 17:33 Odpowiedz
Przeczytane i fajna podróż. Jak z pogodą, tzn. jaka odczuwalna temperatura była, krótki rękawek + jeansy?Czy próbowaliście się kąpać w ocenie, czy nie ma szans w tym okresie?
namteh 7 marca 2018 17:59 Odpowiedz
To ja ze swojej strony dodam, że forma relacji bardzo mi odpowiada, tak samo jak i sposób prezentowania zdjęć :)
shagrat 7 marca 2018 18:39 Odpowiedz
piekara114 napisał:Przeczytane i fajna podróż. Jak z pogodą, tzn. jaka odczuwalna temperatura była, krótki rękawek + jeansy?Czy próbowaliście się kąpać w ocenie, czy nie ma szans w tym okresie?Było różnie, amplitudy temperatur między nocą a dniem były bardzo duże. W Marrakeszu w ciągu dnia mogliśmy sobie pozwolić na krótki rękawek, w górach nocą mogliśmy wypuszczać parę z ust. Standardowy ubiór to jednak jeansy, t-shirt, cienki sweter, do tego kurtka poza godzinami południowymi. Zresztą w Kasbah Tebi wyłączyliśmy na noc gazowe ogrzewanie i rano było rześko ;)Co do kąpieli - nie próbowaliśmy i raczej mimo wszystko było za zimno, każdy nawet w miejscowościach nadmorskich chodził w kurtce. Z myślą o kąpieli celowałbym raczej w egipski Sharm El-Sheikh. Choć z drugiej strony trafiliśmy akurat na wyjątkowo zimny okres.namteH napisał:To ja ze swojej strony dodam, że forma relacji bardzo mi odpowiada, tak samo jak i sposób prezentowania zdjęć :) :mrgreen:
artadolf 8 marca 2018 23:00 Odpowiedz
Zazdroszczę takiego odbioru Maroka.Byłam tydzień wcześniej,pokonałam prawie tę samą trasę - nie udało nam się przebić przez Atlas z żadnej strony z powodu śniegu ale dla mnie koszmarny wyjazd...jeden z najgorszych.Nie dla mnie ta kultura,to nagabywanie,ten chaos.Miło przeczytać że innym się podoba.Lotnisko w Agadirze to porażka - tu jesteśmy zgodni :).Pozdrawiam
artadolf 8 marca 2018 23:00 Odpowiedz
Zazdroszczę takiego odbioru Maroka.Byłam tydzień wcześniej,pokonałam prawie tę samą trasę - nie udało nam się przebić przez Atlas z żadnej strony z powodu śniegu ale dla mnie koszmarny wyjazd...jeden z najgorszych.Nie dla mnie ta kultura,to nagabywanie,ten chaos.Miło przeczytać że innym się podoba.Lotnisko w Agadirze to porażka - tu jesteśmy zgodni :).Pozdrawiam
shagrat 9 marca 2018 09:20 Odpowiedz
Co do odbioru to nie było aż tak różowo, Marrakesz za pierwszym razem nas jednak zmęczył, i to pomimo całej świadomości tego, gdzie jedziemy i jakie będą warunki - byliśmy wcześniej choćby w Tunezji.Ale te najmniej sympatyczne zachowania to jednak prawie tylko i wyłącznie Marrakesz i Fez, a odwiedziliśmy znacznie więcej miejsc. Myślę, że równie dobrze może zmęczyć też Times Square, Oxford Street lub Khao San Road (mnie zmęczyły), ale też byłem przygotowany na to, czego mogę się spodziewać. Także na pewno były jakieś elementy, które Ci się spodobały, ale jednak przy skali negatywnych emocji trudno je może teraz dostrzec. Myślę, że z czasem będziesz lepiej wspominać wizytę w Maroku :)
fotoentra 14 marca 2018 15:14 Odpowiedz
Nie ma to jak podróż samochodem, ja lecę sama i zapewne będę korzystać z autobusów, ale dzięki za wskazówki;).
bajlando 16 marca 2018 23:50 Odpowiedz
Witam Możesz orientacyjnie podać ile wyniosła Was ta podróż za wszystko? Jedzenie noclegi auto z benzyną? :)
bajlando 16 marca 2018 23:50 Odpowiedz
Witam Możesz orientacyjnie podać ile wyniosła Was ta podróż za wszystko? Jedzenie noclegi auto z benzyną? :)
shagrat 17 marca 2018 14:03 Odpowiedz
Dobre pytanie, zazwyczaj nie robię żadnych specjalnych rozliczeń, ale teraz będzie to o tyle proste, że za cały pobyt płaciliśmy tylko revolutem.Lot: jak pisałem miałem za punkty Wizz, wartość lotów RT dla dwóch osób z 1 bagażem rejestrowanym to 1188 PLN, na pewno można taniej mając większą dowolność w wyborze dat i nie rezerwując tak późnoSamochód: 572 PLN, z czego 230 PLN wcześniej on-line, bak do pełna w Loganie kosztował 525 MAD (niecałe 200 PLN), spaliliśmy troszkę więcej niż dwa pełne baki dieslaCałościowo wyszło to ok. 3775 PLN obciążeń na revolucie, czyli w sumie ok. 4000 zł bez lotów dla dwóch osób. W tym jest wszystko, hektolitry soków, zakupy, riady itp. Dla równego rachunku dodając loty wychodzi ok. 2500 zł za osobę na cały pobyt, wersja in-house all inclusive :)Jako że często mijaliśmy autokar Rainbow Tours, można porównać nasz wypad z ich ofertą: https://r.pl/szukaj?panstwa=maroko&typy ... miny=false Program "Cesarskie Miasta" na kwiecień kosztuje obecnie 2321 PLN, last minute z wyjazdem za parę dni 1865 PLN. W planie: "Rzymskie miasto Volubilis • Rabat - nowoczesność i średniowiecze • Meknes - marokański Wersal • Casablanca • tajemnicza medyna w Fezie • Marrakesz - czerwone miasto". Wszystko to widzieliśmy, a do tego sporo rzeczy z programu "Magiczne Południe", tj. "Zachód słońca na Saharze • przejażdżka na wielbłądach • Wytwórnia Filmowa Atlas Studios •Taroudant i Ouarzazate • Ksar Ait Benhaddou • przełom Todry i dolina Draa • droga tysiąca kazb • Marrakesz - czerwone miasto".Dla mnie, jak i pewnie dla ogromnej większości forumowiczów wybór wyjazdu na własną rękę jest dość oczywisty nie (tylko) ze względu na koszty, ale takie porównanie myślę, że wychodzi ciekawie.
jacakatowice 17 marca 2018 14:42 Odpowiedz
artadolf napisał:Lotnisko w Agadirze to porażka - tu jesteśmy zgodni :).Też byłem w styczniu tydzień, KTW-Agadir- KTW. I całe szczęście, że czytam to dopiero teraz, a nie przed swoim wyjazdem. :mrgreen: Còż Wam się tam działo takiego traumatycznego ?Lotnisko jak każde inne. Nic nie zapamiętałem, czyli było normalnie. :D Nie siejcie paniki. Tak samo jak i natrętne Araby. Taka kultura. Po to jedziemy, żeby było inaczej. Ja myślałem, że tam będzie gorzej.( w Maroku) A było całkiem, całkiem.Chętnie wròcę,
shagrat 17 marca 2018 17:56 Odpowiedz
shagrat napisał:Cóż, do samolotu wsiedliśmy po deklarowanym czasie odlotu i byliśmy jednymi z pierwszych...jacakatowice napisał:Còż Wam się tam działo takiego traumatycznego?Warto czasem coś przeczytać nim się odpowie. Ponad 2h kolejka, przez którą spóźniasz się na samolot, nie jest normalna.jacakatowice napisał:Tak samo jak i natrętne Araby. Taka kultura. Po to jedziemy, żeby było inaczej. Ja myślałem, że tam będzie gorzej.( w Maroku) A było całkiem, całkiem.Naprawdę nie wiem co powiedzieć na taki komentarz, ale przynajmniej spróbuję. Arabskim krajem jest zarówno Maroko jak i Katar, gdzie natrętni przewodnicy nie występują. Podobnych przewodników, a w sumie nawet gorszych, można spotkać w Indiach, więc wspólnym mianownikiem jest raczej sposób podejścia do turysty w tzw. "turystycznych" miejscach. I zdecydowanie nie jest to jeden z powodów do wyjazdu ;) jacakatowice napisał:Chętnie wròcę,Chyba tylko tu się zgodzę z Twoją wypowiedzią.
anulagadula 26 kwietnia 2018 13:26 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja :) Dziękuje. W czerwcu przybywam do Maroko i boję się tych naciagaczy :( Strasznie tego nie lubie....ale jakoś trzeba dać radę :PNa szczęście Marrakesz na sam koniec ;)
magdalina1512 14 maja 2018 15:11 Odpowiedz
Ja byłam ostatnio w Marakeszu - lot z Krakowa - zatrzymałam się tydzien w Riads de la Medina , w której właściciel francuz mówi po polsku !!! Takze to duzy plus, bo polecił nam dużo fajnych lokalnych miejsc. Zakwaterowanie sasmo w sobie też świetnie zlokalizowane i w bardzo dobrym standardzie, ceny przystępne. Co do samego miasta żadne niebezpieczeństwo mnie tam nie czekało o dziwo ;), minusem są wysokie temeperatury... ale przygoda globalnie warta zachodu. Następnym razem pojadę też na pustynie, bo podobno świetna atrakcja.Macie tutaj ich stronę ( jest ona też po polsku ) https://www.riadsdelamedina.com/