Z niebiańskiego Phi Phi, skierowaliśmy się do Krabi, skąd ok. 14:00 ruszaliśmy już na kolejną przygodę. Bardzo rzadko korzystamy ze zorganizowanych wycieczek. Lubimy niezależność. Ale kiedy maksymalną dawkę wrażeń chcemy skomasować w ekstremalnie krótkim czasie, to najrozsądniejszym pomysłem jest chwilowo porzucić swoje nawyki i pozwolić sobie na niewielkie odstępstwa.
;) Z oferty powyższego biura skorzystaliśmy przede wszystkim ze względu na możliwość „zaliczenia” kilku miejsc snorklingowych w ciągu jednego dnia. Dodatkowo, opcja popołudniowa była dla nas atrakcyjniejsza organizacyjnie: a) późniejsze wypłynięcie na morze dawało nam przewagę czasową – mogliśmy w miarę bezstresowo wrócić z Phi Phi (prom + taxi) do Krabi - na miejsce zbiórki i jeszcze tego samego dnia skorzystać z wycieczki b) po zakończonym rejsie, mogliśmy skorzystać z opcji „odstawienia” bezpośrednio na Railay, gdzie mieliśmy zaplanowany kolejny nocleg (po zmroku dostanie się na Railay prywatną łódką jest w zasadzie niemożliwe – musielibyśmy czekać do kolejnego dnia; tym sposobem zaoszczędziliśmy również na transporcie)
Z samej wycieczki jesteśmy bardzo zadowoleni. Statek był super klimatyczny. Grupa niezbyt duża, co dawało pełną swobodę w poruszaniu się - i na pokładzie i podczas przebywania w wodzie. Do tego młoda i niezwykle sympatyczna załoga zapewniała kupę śmiechu i dawała energetycznego kopa. Pakiet obejmował 4 spoty snorklingowe, dodatkowo umożliwiał nielimitowane korzystanie z kajaków, czy desek. Ponad to, atrakcja dla odważniejszych w postaci skoków z dachu łodzi – stylem dowolnym
:lol:, dużo przepysznego jedzenia i napojów w cenie rejsu oraz odprężająca muzyka w tle. Na deser przepiękny zachód słońca, a po zmroku – dla chętnych – możliwość popływania w bioluminescencyjnym planktonie.
Poranek i wczesne popołudnie były bardzo upalnie i słonecznie, ale wraz z upływającymi godzinami przybywało coraz więcej chmur. Nadciągająca warstwa chmur była zbawienna – szczęśliwie obyło się bez poparzeń, ale brak promieni słonecznych jednocześnie znacząco wpłynął na przejrzystość wody. Myślę, że połyskujące w słońcu wielobarwne rybie łuski robią piorunujące wrażenie. Pierwsze swoje spotkanie z podwodnym światem uważam za udane, choć do zachwytów mi daleko. Obiektywnie - właściwie szara i obumarła rafa koralowa nie mogła zrobić wrażenia, ale pływające na wyciągniecie ręki kolorowe rybki były cudowne. O dobrych zdjęciach nie było mowy – za mało światła.
Zachód słońca.
Niestety zaraz po zachodzie słońca złapała nas ulewa. Była tak intensywna, że na tyłach statku momentalnie zrobił się mały basen.
:D W Tajlandii nawet najintensywniejsze deszcze okazały się być całkiem przyjemne. Są ciepłe. Po kilku zaliczonych oberwaniach chmury traktowaliśmy je jako nieodłączny element Azji. Początkowo nas zaskakiwały. Z niekrytą fascynacją poznawaliśmy ich charakterystykę
:shock:, a z czasem po prostu przywykliśmy. Do tej pory śmiejemy się, że błyskawicznie zostaliśmy zapoznani z „regułę 15 sekund” – jeśli w tym czasie nie jesteś w stanie znaleźć schronienia lub okryć się przeciwdeszczowym odzieniem wierzchnim – szkoda energii, just let it happen.
:lol:
:lol:
:lol:
Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja, kiedy tkwisz na środku morza, po zapadnięciu mroku
:? , deszcz jest tak obfity, że nie widać świata poza pokładem, a jedynie częściowe zadaszenie nie chroni przed deszczem. Nieprzyjemny wiatr wzmagał uczucie przeszywającego chłodu i już po kilku pierwszych minutach dygotaliśmy z zimna. Mimo niesprzyjających warunków garstka uczestników rejsu zdecydowała się na kąpiel w świecącym planktonie. My znaleźliśmy się w tej drugiej grupie.
;) Wizja wchodzenia do ciemnego, niespokojnego morza skutecznie studziła mój zapał.
:lol: Prawdopodobnie temperatura wody była zdecydowanie wyższa, niż powietrza. I może nawet unoszenie się na jej powierzchni byłoby przyjemniejsze, niż stanie w ulewie na pokładzie, ale nie w takich okolicznościach chciałam spełniać marzenie.
;) Nie za wszelką cenę i nie w pośpiechu. Zrezygnowaliśmy bez poczucia straty, czy żalu. "Co się odwlecze, to nie uciecze", a wyczekane doświadczenie mam nadzieję będzie smakować jeszcze bardziej...
Na Railay zostaliśmy odstawieni na długi dryfujący na wodzie mostek. Pan sternik pomógł nam wykaraskać się z rzucającej się na wodzie łódki, dorzucił nam 4 plecaki (tak, tak... już po 2 na głowę
:shock: – ja naprawdę nie wiem, kiedy one się rozmnażają!?!?
:?
:lol:), serdecznie pozdrowił i odpłynął....
:D A nas czekał jeszcze długi marsz w strugach deszczu w poszukiwaniu ośrodka, w którym mieliśmy dwa kolejne noclegi.
:P Wodospad spadający strumieniem wody z ronda kapelusza nieco ograniczał widoczność, ale szczęśliwie po ponad godzinie dotarliśmy do Railay Garden View. Jeszcze tylko ponad 150 stromych schodów do pokonania i w końcu nadszedł czas na zasłużony odpoczynek.
;) Nigdy wcześniej, ani później mój organizm nie doświadczał tak długo, tak intensywnych opadów.
:shock:
:shock:
:shock: Fakt faktem – nie spieszyliśmy się w poszukiwaniu naszego noclegu. Przyświecała nam zasada „let it happen”.
:lol: Pamiętam – namokłam wtedy jak gąbka
:D
:D
:D.
Wieczór spędziliśmy na tarasie z widokiem na morze. W towarzystwie Changa i ciekawskich nietoperzy.
:o
15.11. Naturo, chapeau bas! - Railay
Ośrodek Railay Garden View jest fantastyczny! Położony na zboczu wzgórza na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Railay, w otoczeniu bujnej, soczyście zielonej roślinności. Żeby dostać się do naszego najwyżej usytuowanego na skarpie bungalowa mieliśmy do pokonania ponad 150 stromych schodów. I nie narzekaliśmy, bo po każdorazowej wspinaczce widok z domku błyskawicznie rekompensował nam wszystkie trudy. Widok z tarasu - na ogród poniżej i majaczące w oddali morze – hipnotyzujący. Nieustająco piękny o każdej porze dnia i nocy. Wiem co mówię – sprawdzałam również o wschodzie słońca.
8-)
Domki wykonane w rustykalnym stylu są bardzo przytulne i przestronne. Ośrodek dysponuje także otwartą restauracją, w której można zjeść smaczne śniadanie, poczytać książkę lub po prostu posiedzieć i popodziwiać otaczającą nas egzotyczną przyrodę. Gorąco polecam to miejsce.
Półwysep Railay wcina się głęboko w Zatokę Phang Nga. Jego wyjątkowy charakter tworzą urokliwe, ukryte plaże. Plaże, które za sprawą mogotów – czyli pionowych, wapiennych gór porośniętych gęsto przez dżunglę - są zupełnie niedostępne od strony lądu. Można się tu dostać jedynie od strony morza.
Na Półwysep Railay składają się aż cztery plaże: po stronie wschodniej - Railay East, a po stronie zachodniej rozdzielone wapiennymi klifami – Railay West, Tonsai oraz Phra Nang Cave Beach.
Do Wschodniej Railay podpłynęliśmy łódką dzień wcześniej. Również po wschodniej stronie znaleźliśmy zakwaterowanie w Garden View Resort. Po tej stronie półwyspu zlokalizowana jest większość restauracji, barów, resortów, jak również sklepiki z pamiątkami i liczne biura turystyczne. East Railay nie nadaje się do plażowania (woda jest tu raczej płytka i mętna, a brzeg porośnięty lasem namorzynowym), ale oferuje ładne widoki.
Aby dotrzeć na druga stronę półwyspu, do Zachodniej Railay, musieliśmy się udać na około 10-minutowy spacer. Główna ścieżka przecinająca półwysep i łącząca plaże jest bardzo przyjemna i spokojna. Przechadzając się w cieniu palm, nierzadko w towarzystwie stada małp, mijaliśmy kilkanaście bardzo prostych, niezwykle klimatycznych knajpek i barów reagge z tajskimi rastafarianami za ladą.
:D To takie miejsce z dobrą wibracją i nawet po zachodzie słońca nie traci klimatu.
;) Można się tu wygodnie rozłożyć na leżankach/pufach, zapalić sziszę lub „papierosa Boba Marleya” i celebrować życie.
;)
8-)
A to już West Railay - jedna z najchętniej fotografowanych plaż Tajlandii. Jest naprawdę bajkowa – najdłuższa i najszersza wobec dwóch sąsiadujących. Złoty, błyszczący w słońcu piasek, pionowe skały wyrastające z przejrzystej, lazurowej wody oraz charakterystyczne łodzie przyozdobione szarfami kolorowych kwiatów i wstążek – to połączenie doskonałe i kwintesencja moich wyobrażeń związanych z rajskimi tajskimi plażami. Absolutny chapeau bas dla natury po raz kolejny! Byliśmy zachwyceni, oszołomieni i przeszczęśliwi, że udało nam się tam dotrzeć tuż przed powrotem do Polski. Nieprawdopodobnie ciepła woda zapraszała do kąpieli, a (o dziwo!) niezatłoczone plaże do błogiego relaksu.
Fajne ale jak dla mnie za dużo zdjęć . Np po co kilkanaście zdjęć domów przy wodzie albo 5 razy ten sam talerz z jedzeniem. Przynajmniej jak się czyta na telefonie to przewijanie jest męczące .
Mi ilość zdjęć zupełnie nie przeszkadzała. Dopiero teraz zauważyłem, że zdjęć BBQ jest kilka
;)Czytałem z zaciekawieniem, dzięki za możliwość miłego spędzenia niedzielnego popołudnia! Nakręciłaś mnie na te klimaty
;)
Fajna relacja, widać że super spędziliście ten czas. No i mega inspirująca, ten kurs gotowania
:D Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Na pewno będę korzystac jak w końcu uda mi się tam wybrać
:)
14.11. – Sunset Krabi Cruise
Z niebiańskiego Phi Phi, skierowaliśmy się do Krabi, skąd ok. 14:00 ruszaliśmy już na kolejną przygodę.
Bardzo rzadko korzystamy ze zorganizowanych wycieczek. Lubimy niezależność. Ale kiedy maksymalną dawkę wrażeń chcemy skomasować w ekstremalnie krótkim czasie, to najrozsądniejszym pomysłem jest chwilowo porzucić swoje nawyki i pozwolić sobie na niewielkie odstępstwa. ;) Z oferty powyższego biura skorzystaliśmy przede wszystkim ze względu na możliwość „zaliczenia” kilku miejsc snorklingowych w ciągu jednego dnia. Dodatkowo, opcja popołudniowa była dla nas atrakcyjniejsza organizacyjnie:
a) późniejsze wypłynięcie na morze dawało nam przewagę czasową – mogliśmy w miarę bezstresowo wrócić z Phi Phi (prom + taxi) do Krabi - na miejsce zbiórki i jeszcze tego samego dnia skorzystać z wycieczki
b) po zakończonym rejsie, mogliśmy skorzystać z opcji „odstawienia” bezpośrednio na Railay, gdzie mieliśmy zaplanowany kolejny nocleg (po zmroku dostanie się na Railay prywatną łódką jest w zasadzie niemożliwe – musielibyśmy czekać do kolejnego dnia; tym sposobem zaoszczędziliśmy również na transporcie)
Z samej wycieczki jesteśmy bardzo zadowoleni. Statek był super klimatyczny. Grupa niezbyt duża, co dawało pełną swobodę w poruszaniu się - i na pokładzie i podczas przebywania w wodzie. Do tego młoda i niezwykle sympatyczna załoga zapewniała kupę śmiechu i dawała energetycznego kopa. Pakiet obejmował 4 spoty snorklingowe, dodatkowo umożliwiał nielimitowane korzystanie z kajaków, czy desek. Ponad to, atrakcja dla odważniejszych w postaci skoków z dachu łodzi – stylem dowolnym :lol:, dużo przepysznego jedzenia i napojów w cenie rejsu oraz odprężająca muzyka w tle. Na deser przepiękny zachód słońca, a po zmroku – dla chętnych – możliwość popływania w bioluminescencyjnym planktonie.
Poranek i wczesne popołudnie były bardzo upalnie i słonecznie, ale wraz z upływającymi godzinami przybywało coraz więcej chmur. Nadciągająca warstwa chmur była zbawienna – szczęśliwie obyło się bez poparzeń, ale brak promieni słonecznych jednocześnie znacząco wpłynął na przejrzystość wody. Myślę, że połyskujące w słońcu wielobarwne rybie łuski robią piorunujące wrażenie. Pierwsze swoje spotkanie z podwodnym światem uważam za udane, choć do zachwytów mi daleko. Obiektywnie - właściwie szara i obumarła rafa koralowa nie mogła zrobić wrażenia, ale pływające na wyciągniecie ręki kolorowe rybki były cudowne.
O dobrych zdjęciach nie było mowy – za mało światła.
Zachód słońca.
Niestety zaraz po zachodzie słońca złapała nas ulewa. Była tak intensywna, że na tyłach statku momentalnie zrobił się mały basen. :D
W Tajlandii nawet najintensywniejsze deszcze okazały się być całkiem przyjemne. Są ciepłe. Po kilku zaliczonych oberwaniach chmury traktowaliśmy je jako nieodłączny element Azji. Początkowo nas zaskakiwały. Z niekrytą fascynacją poznawaliśmy ich charakterystykę :shock:, a z czasem po prostu przywykliśmy. Do tej pory śmiejemy się, że błyskawicznie zostaliśmy zapoznani z „regułę 15 sekund” – jeśli w tym czasie nie jesteś w stanie znaleźć schronienia lub okryć się przeciwdeszczowym odzieniem wierzchnim – szkoda energii, just let it happen. :lol: :lol: :lol:
Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja, kiedy tkwisz na środku morza, po zapadnięciu mroku :? , deszcz jest tak obfity, że nie widać świata poza pokładem, a jedynie częściowe zadaszenie nie chroni przed deszczem. Nieprzyjemny wiatr wzmagał uczucie przeszywającego chłodu i już po kilku pierwszych minutach dygotaliśmy z zimna. Mimo niesprzyjających warunków garstka uczestników rejsu zdecydowała się na kąpiel w świecącym planktonie. My znaleźliśmy się w tej drugiej grupie. ;) Wizja wchodzenia do ciemnego, niespokojnego morza skutecznie studziła mój zapał. :lol: Prawdopodobnie temperatura wody była zdecydowanie wyższa, niż powietrza. I może nawet unoszenie się na jej powierzchni byłoby przyjemniejsze, niż stanie w ulewie na pokładzie, ale nie w takich okolicznościach chciałam spełniać marzenie. ;) Nie za wszelką cenę i nie w pośpiechu. Zrezygnowaliśmy bez poczucia straty, czy żalu. "Co się odwlecze, to nie uciecze", a wyczekane doświadczenie mam nadzieję będzie smakować jeszcze bardziej...
Na Railay zostaliśmy odstawieni na długi dryfujący na wodzie mostek. Pan sternik pomógł nam wykaraskać się z rzucającej się na wodzie łódki, dorzucił nam 4 plecaki (tak, tak... już po 2 na głowę :shock: – ja naprawdę nie wiem, kiedy one się rozmnażają!?!? :? :lol:), serdecznie pozdrowił i odpłynął.... :D A nas czekał jeszcze długi marsz w strugach deszczu w poszukiwaniu ośrodka, w którym mieliśmy dwa kolejne noclegi. :P Wodospad spadający strumieniem wody z ronda kapelusza nieco ograniczał widoczność, ale szczęśliwie po ponad godzinie dotarliśmy do Railay Garden View. Jeszcze tylko ponad 150 stromych schodów do pokonania i w końcu nadszedł czas na zasłużony odpoczynek. ;)
Nigdy wcześniej, ani później mój organizm nie doświadczał tak długo, tak intensywnych opadów. :shock: :shock: :shock: Fakt faktem – nie spieszyliśmy się w poszukiwaniu naszego noclegu. Przyświecała nam zasada „let it happen”. :lol: Pamiętam – namokłam wtedy jak gąbka :D :D :D.
Wieczór spędziliśmy na tarasie z widokiem na morze. W towarzystwie Changa i ciekawskich nietoperzy. :o
15.11. Naturo, chapeau bas! - Railay
Ośrodek Railay Garden View jest fantastyczny! Położony na zboczu wzgórza na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Railay, w otoczeniu bujnej, soczyście zielonej roślinności. Żeby dostać się do naszego najwyżej usytuowanego na skarpie bungalowa mieliśmy do pokonania ponad 150 stromych schodów. I nie narzekaliśmy, bo po każdorazowej wspinaczce widok z domku błyskawicznie rekompensował nam wszystkie trudy. Widok z tarasu - na ogród poniżej i majaczące w oddali morze – hipnotyzujący. Nieustająco piękny o każdej porze dnia i nocy. Wiem co mówię – sprawdzałam również o wschodzie słońca. 8-)
Domki wykonane w rustykalnym stylu są bardzo przytulne i przestronne. Ośrodek dysponuje także otwartą restauracją, w której można zjeść smaczne śniadanie, poczytać książkę lub po prostu posiedzieć i popodziwiać otaczającą nas egzotyczną przyrodę. Gorąco polecam to miejsce.
Półwysep Railay wcina się głęboko w Zatokę Phang Nga. Jego wyjątkowy charakter tworzą urokliwe, ukryte plaże. Plaże, które za sprawą mogotów – czyli pionowych, wapiennych gór porośniętych gęsto przez dżunglę - są zupełnie niedostępne od strony lądu. Można się tu dostać jedynie od strony morza.
Na Półwysep Railay składają się aż cztery plaże: po stronie wschodniej - Railay East, a po stronie zachodniej rozdzielone wapiennymi klifami – Railay West, Tonsai oraz Phra Nang Cave Beach.
Do Wschodniej Railay podpłynęliśmy łódką dzień wcześniej. Również po wschodniej stronie znaleźliśmy zakwaterowanie w Garden View Resort. Po tej stronie półwyspu zlokalizowana jest większość restauracji, barów, resortów, jak również sklepiki z pamiątkami i liczne biura turystyczne. East Railay nie nadaje się do plażowania (woda jest tu raczej płytka i mętna, a brzeg porośnięty lasem namorzynowym), ale oferuje ładne widoki.
Aby dotrzeć na druga stronę półwyspu, do Zachodniej Railay, musieliśmy się udać na około 10-minutowy spacer. Główna ścieżka przecinająca półwysep i łącząca plaże jest bardzo przyjemna i spokojna. Przechadzając się w cieniu palm, nierzadko w towarzystwie stada małp, mijaliśmy kilkanaście bardzo prostych, niezwykle klimatycznych knajpek i barów reagge z tajskimi rastafarianami za ladą. :D To takie miejsce z dobrą wibracją i nawet po zachodzie słońca nie traci klimatu. ;) Można się tu wygodnie rozłożyć na leżankach/pufach, zapalić sziszę lub „papierosa Boba Marleya” i celebrować życie. ;) 8-)
A to już West Railay - jedna z najchętniej fotografowanych plaż Tajlandii. Jest naprawdę bajkowa – najdłuższa i najszersza wobec dwóch sąsiadujących. Złoty, błyszczący w słońcu piasek, pionowe skały wyrastające z przejrzystej, lazurowej wody oraz charakterystyczne łodzie przyozdobione szarfami kolorowych kwiatów i wstążek – to połączenie doskonałe i kwintesencja moich wyobrażeń związanych z rajskimi tajskimi plażami. Absolutny chapeau bas dla natury po raz kolejny! Byliśmy zachwyceni, oszołomieni i przeszczęśliwi, że udało nam się tam dotrzeć tuż przed powrotem do Polski. Nieprawdopodobnie ciepła woda zapraszała do kąpieli, a (o dziwo!) niezatłoczone plaże do błogiego relaksu.