Zachodnia Railay przyciąga głównie plażowiczów i sympatyków leniuchowania. Sąsiadująca z nią Ton Sai i jej wysokie klify są natomiast prawdziwym rajem dla wspinaczy. Mimo, że nie należymy do drugiej grupy, to postanowiliśmy ją odwiedzić. Już samo przeprawienie się na jej wąską, urokliwą plażę stanowiło dla nas mini-zagadkę.
:) Nie stworzono bowiem oficjalnej, oznakowanej drogi.
;) Ton Sai jest oddzielona od Zachodniej Railay klifami. Mamy dwie możliwości, aby się do niej dostać: przejść mało oczywistym szlakiem przez dżunglę, bądź – jeśli odpływ na to pozwala - obejść skały morzem. Z poczynionych obserwacji i licznych prób podejmowanych przez innych turystów wynikało, że wodą się raczej nie da
:lol:, dlatego udaliśmy się na poszukiwania „tajemnego przejścia” ukrytego w gąszczu drzew.
To, co mnie zaskoczyło w Ton Sai to jej nie-turystyczne, dziewicze oblicze. Wzdłuż całego wybrzeża ciągnie się przepiękny las palmowy. Nie ma tu eleganckich resortów, ani zbędnego luksusu. Zakwaterowanie jest bardzo proste. Klimat tworzą głównie ludzie. To mekka dla entuzjastów wspinaczki i base-jumperów, którzy ze względu na ogromną mnogość i różnorodność propozycji wspinaczkowych, oraz – oczywiście – imponujące panoramy chętnie tu ściągają ze wszystkich stron świata. Ton Sai przyciąga określony rodzaj turystów – ludzi, którzy szukają przeżyć, a nie kurortów z basenami i drinków z palemką.
Olbrzymią popularnością cieszy się tu również stosunkowo nowy nurt wspinaczkowy Deep Water Soloing. Jest to rodzaj wspinaczki bez asekuracji na klifach i skałach przewieszonych nad taflą wody. Po dotarciu na określoną wysokość należy po prostu puścić się skały i wykonać skok do wody. Easier said than done.
:D, ale ponoć ten niezwykły sposób wspinaczki to najczystszy rodzaj kontaktu ze ścianą. Daje śmiałkom uczucie wolności podczas mierzenia się ze skałą – bez lin są ograniczeni wyłącznie swoimi umiejętnościami. Jest stosunkowo bezpieczny, lokalizacje zawsze są spektakularne, a niebanalna droga powrotna zapewnia dodatkowy zastrzyk adrenaliny i niemal pewny wyrzut endorfin po skoku.
:mrgreen:
Calusieńki dzień spędziliśmy na plażach Zachodniej Railay i Ton Sai. Rozkoszując się słońcem i pływając w niewiarygodnie ciepłym morzu zupełnie straciliśmy poczucie czasu i ostatecznie nie dotarliśmy na Ao Phra Nang.
Wieczorem, kiedy ostatnie wycieczkowe łódki z turystami opuszczają wybrzeże, plaża się wyludnia. Zostają tylko mieszkańcy i ci, którzy nocują na półwyspie. Wtedy zaczyna się magia… Za nami rumiane od zachodzącego słońca klify, a przed nami niebo rozświetlone feerią kolorów, przechodzących od pomarańczowego do czerwonego, po róż i fiolet. Dla mnie – prawdziwie rajsko.
16.11 - Bangkok
Niestety. Wszystko co dobre, szybko się kończy. Przyszedł czas na ostatnie, pożegnalne zdjęcie, wysypanie piasku z butów i powrót do bezlitosnej miejskiej dżungli.
Ojjjj…. Bałam się wstrząsu! Totalnie nie mieliśmy ochoty na wyciskanie ostatnich soków z „Wielkiego Mango”, szukaniu i zaliczaniu „obowiązkowych atrakcji” stolicy. Plan na Bangkok był prosty – przetrwać! Chcieliśmy po powrocie do Polski kojarzyć Tajlandię z zielonymi wzgórzami północy, gęstym tropikalnym lasem deszczowym i złotymi plażami tropikalnych wysp. Brudne, hałaśliwe, pełne dziwacznych zapachów i wariackich tuk-tuków ulice stolicy nie wpisywały się niestety w ten obrazek.
;) Chcąc pobyć trochę dłużej w otoczeniu natury, postanowiliśmy oszukać nasze organizmy i udaliśmy się do Sea Life Bangkok Ocean World.
:D Nie jest to na pewno poziom światowy, mało tego - bardzo zaskoczyła nas jego lokalizacja - oceanarium znajduje się w ścisłym certum miasta, uwaga... w podziemiach GALERII handlowej!!!
:shock: Zajmuję dość dużą powierzchnię i w środku właściwie zupełnie zapomina o tym, w jakim dziwacznym - jak na tego typu atrakcję - obiekcie się znajdujemy.
Niewątpliwą atrakcją jest największy w całej Azji długi 270-stopniowy podoceaniczny tunel podwodny, nad którym przepływają różne gatunki rekinów i płaszczek oraz 360-stopniowe panoramiczne oceanarium.
:o
Zastanawiam się jedynie, czy lokalizacja została przemyślana w kontekście komfortu życia zwierząt. Czy obiekt zbudowany w centrum metropolii został tak zaprojektowany, alby efektywnie wygłuszyć drgania i hałasy docierające z wewnątrz i zewnątrz budynku? My ich nie odczuwamy, ale czy woda ich nie przenosi?
Ostatnie popołudnie i wieczór spędziliśmy delektując się wyśmienitą tajską kuchnią i zimnym Changiem. Z bezpiecznego dystansu (nie wychodząc zbytnio poza strefę komfortu
:D) obserwowaliśmy chaos azjatyckiej metropolii. Z poczuciem spełnienia i satysfakcji po raz ostatni chłonęliśmy jej klimat i przyjazne usposobienie jej mieszkańców. Najbardziej tajskim z tajskich tuk tuków wróciliśmy do hotelu, a z hotelu na lotnisko.
Fajne ale jak dla mnie za dużo zdjęć . Np po co kilkanaście zdjęć domów przy wodzie albo 5 razy ten sam talerz z jedzeniem. Przynajmniej jak się czyta na telefonie to przewijanie jest męczące .
Mi ilość zdjęć zupełnie nie przeszkadzała. Dopiero teraz zauważyłem, że zdjęć BBQ jest kilka
;)Czytałem z zaciekawieniem, dzięki za możliwość miłego spędzenia niedzielnego popołudnia! Nakręciłaś mnie na te klimaty
;)
Fajna relacja, widać że super spędziliście ten czas. No i mega inspirująca, ten kurs gotowania
:D Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Na pewno będę korzystac jak w końcu uda mi się tam wybrać
:)
Zachodnia Railay przyciąga głównie plażowiczów i sympatyków leniuchowania. Sąsiadująca z nią Ton Sai i jej wysokie klify są natomiast prawdziwym rajem dla wspinaczy. Mimo, że nie należymy do drugiej grupy, to postanowiliśmy ją odwiedzić. Już samo przeprawienie się na jej wąską, urokliwą plażę stanowiło dla nas mini-zagadkę. :) Nie stworzono bowiem oficjalnej, oznakowanej drogi. ;) Ton Sai jest oddzielona od Zachodniej Railay klifami. Mamy dwie możliwości, aby się do niej dostać: przejść mało oczywistym szlakiem przez dżunglę, bądź – jeśli odpływ na to pozwala - obejść skały morzem. Z poczynionych obserwacji i licznych prób podejmowanych przez innych turystów wynikało, że wodą się raczej nie da :lol:, dlatego udaliśmy się na poszukiwania „tajemnego przejścia” ukrytego w gąszczu drzew.
To, co mnie zaskoczyło w Ton Sai to jej nie-turystyczne, dziewicze oblicze. Wzdłuż całego wybrzeża ciągnie się przepiękny las palmowy. Nie ma tu eleganckich resortów, ani zbędnego luksusu. Zakwaterowanie jest bardzo proste. Klimat tworzą głównie ludzie. To mekka dla entuzjastów wspinaczki i base-jumperów, którzy ze względu na ogromną mnogość i różnorodność propozycji wspinaczkowych, oraz – oczywiście – imponujące panoramy chętnie tu ściągają ze wszystkich stron świata. Ton Sai przyciąga określony rodzaj turystów – ludzi, którzy szukają przeżyć, a nie kurortów z basenami i drinków z palemką.
Olbrzymią popularnością cieszy się tu również stosunkowo nowy nurt wspinaczkowy Deep Water Soloing. Jest to rodzaj wspinaczki bez asekuracji na klifach i skałach przewieszonych nad taflą wody. Po dotarciu na określoną wysokość należy po prostu puścić się skały i wykonać skok do wody. Easier said than done. :D, ale ponoć ten niezwykły sposób wspinaczki to najczystszy rodzaj kontaktu ze ścianą. Daje śmiałkom uczucie wolności podczas mierzenia się ze skałą – bez lin są ograniczeni wyłącznie swoimi umiejętnościami. Jest stosunkowo bezpieczny, lokalizacje zawsze są spektakularne, a niebanalna droga powrotna zapewnia dodatkowy zastrzyk adrenaliny i niemal pewny wyrzut endorfin po skoku. :mrgreen:
Calusieńki dzień spędziliśmy na plażach Zachodniej Railay i Ton Sai. Rozkoszując się słońcem i pływając w niewiarygodnie ciepłym morzu zupełnie straciliśmy poczucie czasu i ostatecznie nie dotarliśmy na Ao Phra Nang.
Wieczorem, kiedy ostatnie wycieczkowe łódki z turystami opuszczają wybrzeże, plaża się wyludnia. Zostają tylko mieszkańcy i ci, którzy nocują na półwyspie. Wtedy zaczyna się magia… Za nami rumiane od zachodzącego słońca klify, a przed nami niebo rozświetlone feerią kolorów, przechodzących od pomarańczowego do czerwonego, po róż i fiolet. Dla mnie – prawdziwie rajsko.
16.11 - Bangkok
Niestety. Wszystko co dobre, szybko się kończy. Przyszedł czas na ostatnie, pożegnalne zdjęcie, wysypanie piasku z butów i powrót do bezlitosnej miejskiej dżungli.
Ojjjj…. Bałam się wstrząsu! Totalnie nie mieliśmy ochoty na wyciskanie ostatnich soków z „Wielkiego Mango”, szukaniu i zaliczaniu „obowiązkowych atrakcji” stolicy. Plan na Bangkok był prosty – przetrwać! Chcieliśmy po powrocie do Polski kojarzyć Tajlandię z zielonymi wzgórzami północy, gęstym tropikalnym lasem deszczowym i złotymi plażami tropikalnych wysp. Brudne, hałaśliwe, pełne dziwacznych zapachów i wariackich tuk-tuków ulice stolicy nie wpisywały się niestety w ten obrazek. ;) Chcąc pobyć trochę dłużej w otoczeniu natury, postanowiliśmy oszukać nasze organizmy i udaliśmy się do Sea Life Bangkok Ocean World. :D
Nie jest to na pewno poziom światowy, mało tego - bardzo zaskoczyła nas jego lokalizacja - oceanarium znajduje się w ścisłym certum miasta, uwaga... w podziemiach GALERII handlowej!!! :shock: Zajmuję dość dużą powierzchnię i w środku właściwie zupełnie zapomina o tym, w jakim dziwacznym - jak na tego typu atrakcję - obiekcie się znajdujemy.
Niewątpliwą atrakcją jest największy w całej Azji długi 270-stopniowy podoceaniczny tunel podwodny, nad którym przepływają różne gatunki rekinów i płaszczek oraz 360-stopniowe panoramiczne oceanarium. :o
Zastanawiam się jedynie, czy lokalizacja została przemyślana w kontekście komfortu życia zwierząt. Czy obiekt zbudowany w centrum metropolii został tak zaprojektowany, alby efektywnie wygłuszyć drgania i hałasy docierające z wewnątrz i zewnątrz budynku? My ich nie odczuwamy, ale czy woda ich nie przenosi?
Ostatnie popołudnie i wieczór spędziliśmy delektując się wyśmienitą tajską kuchnią i zimnym Changiem.
Z bezpiecznego dystansu (nie wychodząc zbytnio poza strefę komfortu :D) obserwowaliśmy chaos azjatyckiej metropolii.
Z poczuciem spełnienia i satysfakcji po raz ostatni chłonęliśmy jej klimat i przyjazne usposobienie jej mieszkańców.
Najbardziej tajskim z tajskich tuk tuków wróciliśmy do hotelu, a z hotelu na lotnisko.