+3
Blister 12 marca 2018 18:38
Trasa: Mediolan Malpensa - Casablanca – Abidjan – Casablanca - Paryż Charles de Gaulle
Termin: przełom luty/ marzec 2018 roku

Pomysł podróży do Wybrzeża Kości Słoniowej powstał w lutym 2017 roku, zaraz po powrocie z bardzo udanej wizyty w Senegalu i Gambii. Główne kryteria wyboru kraju sprowadzały się do łatwości uzyskania wizy, poziomu bezpieczeństwa i większej atrakcyjności turystycznej w porównaniu do kilku krajów sąsiednich.
Procedura uzyskania elektronicznej wizy jest zaskakująco dobrze zorganizowana i po upływie nie więcej niż 2 dni roboczych, drobna przeszkoda w podróży do Cote D'Ivoire została pokonana (strona snedai.com za 73 euro). Tak na marginesie w dalszej części relacji będę używać już nazwy Cote D'Ivoire, bo jest przyjemniejsza dla ucha od polskiej, a poza tym używana jest w obrocie międzynarodowym.
Wkrótce po wylądowaniu około godziny 1 w nocy, na względnie przyzwoitym lotnisku w Abidjanie, sympatyczny lekarz poprosił nas o okazanie potwierdzenia szczepienia na żółtą febrę. Następnym niezbędnym krokiem było udanie się do biura snedai celem wymiany e-wizy na zwykłą. Mając w pamięci wizyty w niektórych krajach afrykańskich, byłem bardzo zaskoczony jak sprawnie ta procedura przebiegała. Kilka stanowisk przyspieszało cały proces odcisków palców itp. Wiza została wystawiona na 90 dni. W czasie naszego wejścia do hali odlotów lotnisko było niemal puste, ale działał kantor. Warto podkreślić, iż w Cote D'Ivoire nie ma w miastach pojedynczych kantorów znanych z wielu krajów. Walutę wymienia się co do zasady wyłącznie w bankach, a procedury tam są niestety bardzo formalne i przez to czasochłonne. Później kilkukrotnie żałowałem, iż asekuracyjnie wymieniłem na lotnisku zaledwie 150 euro. Kurs CFA wobec Euro jest stały, a wobec dolara pod koniec lutego 2018 roku był na poziomie 1 do 520. Natomiast 1000 CFA to ok. 6,40 zł.
Atmosfera przed terminalem była też zaskakująco spokojna. Nie było naganiaczy, zaledwie kilku żołnierzy i kilka taksówek. Cena taxi do Hotelu Nouvelle Pergola w Zonie 4 w dzielnicy Marcory, wyniosła 5000 CFA i gdyby nie zmęczenie podróżą, to jestem przekonany, że była do zbicia do 3000 CFA.

Dzień 1
Abidjan nie posiada jednego ścisłego centrum. Miasto jest bardzo rozciągnięte pośród lagun, na których jest położone. W Abidjanie jest bardzo niewielu turystów, ale w pozostałych częściach kraju jeszcze mniej. Zapewne jedynym bazarem z lokalnymi pamiątkami jest CAVA - Centre Artisanal de la Ville. Rekompensatą dla wysokich cen jest w duży wybór oferowanych pamiątek. Dominują maski, rzeźby i tkaniny. Ceny można zbić o połowę zaproponowanej kwoty. Jak się później okazało było to też jedyne miejsce żeby kupić magnesy.





Następnie, celem posmakowania typowo lokalnej atmosfery, udaliśmy się do Treichville market. Jest to bazar zdominowany przez owoce, warzywa, ryby, ale również różne tekstylia. Warto zobaczyć, ale prawdopodobieństwo dokonania zakupów przez turystę jest niewielkie :)







W pobliżu znajduje się meczet udostępniony dla turystów. Wnętrze skromne, ale warto zerknąć.



Następnie warto zobaczyć modernistyczną katedrę Św. Pawła w biznesowej dzielnicy Plateau. Przyjemny budynek dla oka. Natomiast dzielnica Plateau, jak na afrykańskie standardy sprawia wręcz bardzo nowoczesne wrażenie.







Warto również rozważyć spacer nabrzeżem.





Drogba był jest i jeszcze długo będzie najpopularniejszym sportowcem w kraju.


Natomiast z życiem nocnym Abidjanu mieliśmy drobny problem, bowiem lokale pojawiające się w internecie nie mają aktualizowanych stron i jak się okazało niektóre są po prostu zamknięte. Ostatecznie wylądowaliśmy w Parker Place na koncercie reggae i następnie na typowej dyskotece, licznie obleganej przez prostytutki – Saint Germain. Do obu lokali wejście było darmowe, natomiast ceny piwa najdroższe jak się później okazało podczas całej wycieczki – odpowiednio 2000 i 3000 CFA.

Dzień 2
Po intensywnej nocy, kolejnego dnia postanowiliśmy opuścić realną stolicę kraju i udać się do oficjalnej stolicy, czyli Jamusukro. Na podstawie zdobytych informacji wiedzieliśmy, iż musimy udać się taksówką na dworzec autobusowy w północnej części miasta – Adjame, skąd odjeżdżają autobusy przewoźnika UTB. Dworzec, jak się okazało, położony jest w obskurnej i niezbyt bezpiecznej części miasta. Niestety tuż po tym, gdy rozliczyłem się z przemiłym kierowcą i miałem zamiar opuścić samochód, nagle w biały dzień na środku ulicy pojawiło 3 dwudziestoparolatków, którzy zaczęli wkładać ręce przez okna i walić w pozostałe szyby. Udało nam się zamknąć okna, ale po chwili jeden z nich skoczył na bagażnik samochodu i przejechał w ten sposób około kilometra. Nasz kierowca zachowywał spokój, ale jednocześnie wszyscy wiedzieliśmy, że nie możemy wyjść w tej okolicy. Zatem spontanicznie ustaliliśmy, iż za dodatkowe 40,000 CFA jedziemy taxi do Jamusukro. Po drodze, szybko zrozumieliśmy jak duża korupcja panuje w Cote D'Ivoire. Nasz kierowca był trzykrotnie zatrzymywany, bez wyraźnego powodu, celem zapłaty. Te sytuacje powtarzały się później wielokrotnie, ale warto podkreślić iż od nas pieniędzy nikt nie wymuszał.
Na miejscu znaleźliśmy skromny, ale wygodny hotel położony w centrum - Akwaba w cenie 10,000 CFA za 3 os. za noc. W pobliżu znajdowało się wiele barów i restauracji.





Dzień 3
Jamusukro jest oficjalną stolicą wyłącznie z powodu kaprysu byłego prezydenta, urodzonego w tym wciąż prowincjonalnym mieście.





Miasto słynie w świecie ze zbudowanej pod koniec lat 80 ubiegłego wieku ogromnej bazyliki Matki Boskiej Królowej Pokoju - najwyższego nakrytego kopułą kościoła świata. Jest to miejsce z jednej strony absurdalne, zbudowane pośród niczego, gdzie na niedzielne msze przybywa około 500 osób, ale z drugiej strony wybudowane ze smakiem pozbawionym tandety charakterystycznej dla współczesnych budynków sakralnych. Bilet kosztował 2000 CFA. W cenie miły przewodnik, mówiący, co jest rzadkością, bardzo dobrze po angielsku.







W trakcie zwiedzania bazyliki przewodnik polecił nam zobaczenie jeziora z krokodylami w centrum miasta.


Mój codzienny posiłek :)


Dzień 4
Zakupiliśmy bilety po 5000 CFA na autobus do miasta San Pedro. Po 90 minutach czekania uznaliśmy, iż nie przylecieliśmy do Cote D'Ivoire, tylko po to aby podglądać życie mieszkańców toczące się w okolicy dworca, więc uzgodniliśmy z taksówkarzem cenę na 70,000 CFA i ruszyliśmy w stronę oceanu.





Stan dróg momentami był dramatyczny. Można było odnieść wrażenie, iż po zakończonej 7 lat temu wojnie domowej pozostały ogromne leje w asfalcie. Już po zmroku około 50 km przed San Pedro spotkało nas najbardziej nieprzyjemne zdarzenie w trakcie pobytu. Na delikatnym zakręcie nasz kierowca za bardzo zjechał do wewnętrznej części jezdni i niestety samochód jadący z naprzeciwka również za bardzo ściął. Efekt był taki, iż nas samochód zakończył jazdę w rowie w stanie, który wykluczał dalszą podróż. Pasażerom nic się nie stało, kierowca miał lekko zakrwawioną twarz. Momentalnie kilka samochodów zatrzymało się celem udzielenia nam pomocy. Jednym z nich na workach z ryżem i wodą mineralną kontynuowaliśmy podróż do San Pedro :)

Dzień 5
Pomimo iż, San Pedro jest drugim co do wielkości portem i trzecim pod względem populacji miastem w Cote D'Ivoire, to ma kompletnie odmienny charakter od abidżańkiej metropolii. Dominuje niska zabudowa, a nawet w centrum miasta występują czasem szutrowe drogi. Hotel, którego nazwy nie pamiętam, w centrum San Pedro, kosztował 25,000 CFA za 3 os.



Z wielkim podekscytowaniem udaliśmy się zobaczyć i zanurzyć w Oceanie Atlantyckim. Czyste i przestronne plaże znajdują się kilka kilometrów od miasta. W ciągu dnia byliśmy jedynymi osobami w promieniu kilkuset metrów. Woda zaskakująco ciepła. Pełna satysfakcja :)



W San Pedro mieliśmy bardzo przyjemne zdarzenie. W restauracji poznaliśmy miejscową 18 – letnią dziewczynę Klaudię, mówiącą bardzo przyzwoicie po angielsku. Z uwagi na fakt, że nikt z naszej grupy nie mówi po francusku, a Klaudia ma kilka dni ferii, zaproponowaliśmy jej dalsze wspólne podróżowanie. Za 10 minut była gotowa do podróży :)
Wspólnie taksówką udaliśmy się do miasteczka Sassandra.

Dzień 6
Nocowaliśmy chyba w jedynym hotelu w miasteczku - Le Pullet, pokój 4 os. kosztował aż 38,000 CFA, ale 3 os. można była dostać już za 20,000 CFA. Sassandre ciężko określić mianem kurortu. Jest to raczej wioska rybacka z targiem rybnym przy plaży, aczkolwiek wystarczy oddalić się około 1 kilometr od centrum, gdzie rozpościerają się czyste i puste plaże.









Następnie popołudniu udaliśmy się zbiorczą taksówką – collective taxi w stronę, polecanego w przewodniku wydawnictwa Bradt, miasteczka Jacqueville. W tym momencie warto podkreślić, iż większe autobusy jadące w stronę Abidjanu jadą drogami wewnątrz kraju, nakładając trasy, bowiem droga wzdłuż wybrzeża jest w wielu miejscach w stanie dramatycznym. Wspomniane już „leje po bombach” powodują, że kierowca samochodu musi dosłownie toczyć się wąskim poboczem, a często nawierzchnia w ogóle nie ma asfaltu. Podróż była męcząca. Nasza taksówka jechała do Abidjanu. Natomiast, my aby dojechać do Jacqueville, musieliśmy przesiąść się do lokalnego busika. Bilety po 400 CFA. Od końca 2015 roku na tym odcinku został otwarty most, co bardzo przyspieszyło podróż, zastępując dotychczasową przeprawę promową. Przemiły kierowca busika wraz z kolegą, późnym wieczorem pomogli nam znaleźć, skromny acz pięknie położony przy plaży hotel Le Petit Village. Hotel składający się z 7 szałasów z łazienkami w środku.

Dzień 7
To jest naprawdę bardzo relaksująca chwila, gdy o poranku wychodzisz ze swojego domku i przed tobą rozpościera piękna plaża z palmami kokosowymi, a jedynymi osobami są widoczni w oddali okoliczni mieszkańcy łowiący (łapiący) ryby.







Jacqueville jest obecnie zdecydowanie mniej popularnym ośrodkiem turystycznym niż słynne Gran Bassam, natomiast baza hotelowa rozwija się z roku na rok, a miejsce ma potencjał głównie z uwagi na niewielką odległość od Abidjanu i piękne plaże, aby stać się istotnym centrum turystycznym w kraju. Właściciel naszego hotelu przewiduje, iż w ciągu 5 lat nastąpi znaczny wzrost popularności tego miłego miasteczka.
Po południu busem za 800 CFA udaliśmy się do Abidjanu na dworzec w Treichville, wyłącznie po to aby znaleźć transport do Grand Bassam. Na dworcu w Treichville szybko znaleźliśmy taksówkę za 10,000 CFA do dawnej stolicy Cote D'Ivoire. Po około godzinie jazdy znajdowaliśmy się już w skromnym, ale położonym przy samej plażu hotelu Auberge Les 3 Cocotiers, gdzie pokój dla 4 osób po intensywnym targowaniu dostaliśmy za 27,000 CFA. Był to zdecydowanie najtańszy hotel znajdujący się w bezpośrednim sąsiedztwie plaży. W tej okolicy dominują czterogwiazdkowe hotele przeznaczone dla klientów gotowych zapłacić na pokój 2 osobowy minimum 300 zł.



Grand Bassam zyskało negatywną sławę w światowych mediach w marcu 2016 roku, gdy kilku islamskich fanatyków zastrzeliło na plaży kilkunastu turystów. To fatalne zdarzenie było kolejnym ciosem w powoli rozwijający się przemysł turystyczny w Cote D'Ivoire. Chyba najgorsze już za nimi...



Dzień 8
W kolejnym dniu zwolniliśmy już tempo przemieszczania się i skupiliśmy się na delektowaniu się słońcem i atmosferą miasta. Generalnie byłem zadowolony z pobytu w Grand Bassam, natomiast było kilka mankamentów. Przede wszystkim centrum miasta jest oddalone około 3 kilometry od plaży, na której niestety wieczorami kompletnie nic się nie dzieje. To był weekend, więc byłem przekonany, iż z powodu nadmiaru imprez nie będziemy mogli się zdecydować, którą wybrać. Niestety muzyka ograniczała się do trzech hoteli i absolutnie nie miało to charakteru imprezy, a raczej urozmaicenia podstarzałym gościom spędzenia wieczoru w hotelowym barze. Nie chcąc spędzać końca dnia w rytmie fal oceanu, wzięliśmy taxi do centrum miasta. Tam sytuacja wygląda już znacznie lepiej. Nie jest to jakaś niesamowita imprezowa enklawa, natomiast widać iż tam toczy się lokalne życie nocne. Białych turystów oczywiście nie ma. Ci nieliczni boją się wyjść z hoteli. Jest kilka dyskotek, barów z muzyką, uliczne jedzenie. Taxi do centrum powinna kosztować 800 CFA.









Chwilowa zmiana fryzury :)


Dzień 9
Ostatnim miejscem w Cote D'Ivoire przed granicą z Ghaną zdecydowanie wartym zobaczenia jest laguna Assinie (taxi z Grand Bassam możliwa za 12,000 CFA). Pojechaliśmy tam na kilkugodzinną wycieczkę. Jest to najdroższy region w kraju pod względem cen miejsc noclegowych i gastronomii. Plaże są inne niż w Grand Bassam. Biały, delikatny piasek i mniejsze fale zachęcają do pływania i relaksu, aczkolwiek trzeba uważać na prądy morskie.

















Dzień 10
Ostatni dzień spędziliśmy na dalszym zwiedzaniu Grand Bassam. Odwiedziliśmy lokalne muzeum, oglądaliśmy zaniedbane kolonialne budynki, zakupiliśmy ostatnie pamiątki (efektowna maska za 14,000 CFA), pożegnaliśmy z się z naszą lokalną koleżanką i z wielkim żalem powoli oswajaliśmy się z myśla o powrocie do ponurej Polski :)
Taxi na lotnisko późnym wieczorem kosztowała 15,000 CFA.









Powrót

Przebiegł bez komplikacji. Na lotnisku w Abidjanie ceny pamiątek i innych produktów są wyższe niż na lotniskach w Unii Europejskiej. Jest palarnia. Samoloty linii Royal Air Maroc miały niezbyt wygodne fotele, pozbawione systemów rozrywki, ale nie był to wielki dramat na trwającym 4 godziny locie do Casablanci. Lotnisko w Casablance jest nie przystosowane do bycia głównym portem przesiadkowym narodowego przewoźnika. Brakuje toalet, a żeby dostać się do jednej z dwóch palarni należy poczekać w kolejce kilka minut.
Na lotnisku Charles De Gaulle w Paryżu musieliśmy zmienić terminal tj., z nr 1 na F2. Wbrew naszym obawom przebiegło to bardzo sprawnie. Oznakowanie nie jest tak złe, jak można czasem wyczytać w histerycznych internetowych relacjach. Wieczorem, po 24 godzinach podróży byliśmy w zimnej Warszawie.


Podsumowanie.
W Cote D'Ivoire spędziliśmy 10 pełnych dni pokonując drogą lądową ponad 1200 km. Do pełni szczęścia zabrakło nam 4 dni, tak aby pojechać jeszcze w okolice miasta Man i do parku narodowego Tai. W Cote D'Ivoire jest obecnie bardzo mało dzikich zwierząt. Na przestrzeni lat wskutek biedy, wojen domowych i kłusownictwa w kraju pozostały jedynie nieliczne krokodyle, hipopotamy, szympansy i bliżej nieokreślona skromna liczba słoni. W Abidjanie zabrakło nam również czasu, aby popłynąć na Ile Boulay, bowiem aby dostać się na wyspę trzeba udać się najpierw do przystani w Azito, a to wiązało się z przejechaniem przez prawie całe miasto.
W Cote D'Ivoire jest bardzo mało turystów. Ten stan rzeczy wpływa pozytywnie na lokalnych mieszkańców, którzy nie są absolutnie roszczeniowi, nie żebrzą i nie naciągają. Z drugiej strony znalezienie na miejscu mapy kraju czy miasta czy folderu reklamowego jest chyba niemożliwe.
Przeciętnego mieszkańca postrzegam jako osobę uczciwą, pomocną, otwartą, życzliwą.
Natomiast odnośnie komarów i innego rodzaju robactwa, to nie stanowiło to większego problemu. Wewnątrz kraju w ogóle nie było insektów. Pojawiły się dopiero w niewielkiej ilości w Grand Bassam. Nikt z naszej trójki na nic nie zachorował.
Reasumując, na podstawie lakonicznych informacji zawartych na internetowych blogach, miałem pozytywne przeczucia odnośnie tego kraju, jednakże nie pozbawione pewnych obaw. Natomiast Cote D'Ivoire okazało się relatywnie bezpiecznym, nie skomercjalizowanym krajem, wartym odwiedzenia.

Kilka cen nie podanych w tekście:
1 litr rumu w sklepie 1500 – 3000 CFA,
Paczka papierosów od 650 do 1000 CFA,
Smażona ryba w restauracji z ryżem lub frytkami od 2500 CFA,
Duże piwo w przeciętnym barze – 1000 CFA
Maski średniej wielkości lub duże: w Jamusukro - 10,000 CFA, w Grand Bassam 14,000 CFA, w Abidjan 28,000 CFA.

Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

ciachu25 19 marca 2018 20:21 Odpowiedz
Świetna relacja, chyba mi się przyda;) Ze 3 pytania cisną mi się od ręki;) Czy przewodnik Bradt bardzo się przydał? Warto inwestować, bo w PL dość drogi? Magnesy i inne pamiątki warto kupować tylko w Abidżanie w tym artisanacie/crafts market? Jaki cenki? Mają też t-shirty, czapeczki, pocztówki, bo już zaczynam zbierać zamówienia od ziomali;)? Czy wiza kupiona przez snedai jest na pewno multiple, tak przynajmniej jest na tej stronie - pytam, bo zrobimy kółko i wracamy na lot do Lizbony znów do ABJ? Pozdro i dzięki, Art.
blister 20 marca 2018 16:17 Odpowiedz
ciachu25 Czy przewodnik Bradt bardzo się przydał? Warto inwestować, bo w PL dość drogi? Magnesy i inne pamiątki warto kupować tylko w Abidżanie w tym artisanacie/crafts market? Jaki cenki? Mają też t-shirty, czapeczki, pocztówki, bo już zaczynam zbierać zamówienia od ziomali;)? Czy wiza kupiona przez snedai jest na pewno multiple, .
1. Dla porównania przewodnik tego samego wydawnictwa po Senegalu jest znacznie bardziej szczegółowy. Tu brakowało trochę informacji. Dasz radę bez niego, ale wydrukuj dużo map przed wyjazdem i spisz trochę namiarów na hotele z netu. 2.Nigdzie nie widziałem pocztówek, czapek, itp. Natomiast T-shirty tylko piłkarskiej drużyny narodowej. W Grand Bassam spory wybór wśród sprzedawców na plaży. Magnesy na lotnisku w Abidjanie były po 4,500 CFA! Na bazarze w Abidjanie na pewno były trochę tańsze. Generalnie oprócz masek, figurek, obrazów i tandetnej biżuterii nie ma pamiątek. 3. Wizę chyba dostałem jednokrotną.
blister 26 marca 2018 11:12 Odpowiedz
Jedno sprostowanie. Wizę dostałem jednak wielokrotną. W paszporcie mam wpis "Plusieurs Fois".
ciachu25 7 maja 2018 10:50 Odpowiedz
blisterJedno sprostowanie. Wizę dostałem jednak wielokrotną. W paszporcie mam wpis "Plusieurs Fois".
HEJA BLISTER! Właśnie wróciliśmy. Dzięki za podpowiedzi. Wiza ENTENTE do Burkina, Cote, Benin, Togo, Niger za 100 EUR od ręki w Barcelonie. Pani do razu zasugerowała, aby wziąć tam też wizę do Ivory, bo ta ENTENTE działa tylko lądem, a myśmy wlatywali. 70 EUR wielokrotna na 3 miesiące, też 10 minut w ambasadzie. Pamiątki są wszędzie, ale najlepiej jechać do słynnych "ville artisanat", jest pełno towaru nawet koszulki i inne cuda. Magnesy nawet po 500 CFA, maski małe i średnie po 1000-1500-2000 CFA. Większe po 3000, ultra duże takie wyglądające na stare i wyświechtane, rytualne z włosami i barwami wojennymi po 6000 CFA, aż załowałem, że nie byłem tam autem. Ogólnie spox, choć region ubogi w zabytki i można lepiej wydać tę kasę. Trzymajcie się ciepło!