Gruzja zawsze kojarzyła mi się z dobrym jedzeniem, winem, zimnymi łazienkami, zapachem benzyny i kolendry. Od minionego weekendu, bedzie mi się też kojarzyć z kolejkami.
Do Cziatury chciałem pojechać, gdy po raz pierwszy o niej usłyszałem, ale jakoś nigdy nie było okazji. Informacje o miejscowości, w której za komunikację miejską służy sieć kolejek linowych, wydawała mi się o tyle absurdalna, co ciekawa.
Z Kutaisi najłatwiej dotrzeć tam jedną z marszrutek, które co godzinę odjeżdżają z dworca autobusowego (6 GEL, czas jazdy – 1.5h).
Pogoda nie dopisała. Padało. Gęsta mgła przeszkadzała w podziwianiu okolicznych widoków i rodziła w głowie pytanie, czy pędzący na złamanie karku kierowca wie co robi.
Zatrzymałem się w Hotelu on Pirosmani. „Recepcjonista” pokazując mi pokój, nie omieszkał udowodnić, że mój wybór jest właściwy:
Trudno było odmówić mu racji. Poza tym, gotują wyśmienicie.
Zwiedzanie rozpocząłem następnego dnia, tuż po śniadaniu. W planie było łażenie po mieście, koniecznie przejazd jedną z kolejek i – jeśli wystarczy czasu – przejazd do skały Katskhi.
Poza centrum miasta, czas jakby się zatrzymał. Nieczynne stacje kolejki i odrapane bloki z wielkiej płyty tworzą dość smutny widok. Z drugiej strony, główna ulica miasta jest całkiem zadbana, przed wyremontowanym ratuszem na dwóch z szesnastu masztów wiszą flagi Gruzji i Unii Europejskiej. Pozostałe były pewnie zarezerwowane dla reszty republik byłego ZSSR. Na ulicach leciwe pojazdy poradzieckie, wyprzedzane są przez najnowsze zdobycze motoryzacji. W budownictwie takiej różnorodności już nie ma i zdecydowana większość domów nie prezentuje się okazale.
Gdyby nie odkryte w XIX wieku bogate złoża manganu, Cziatura pewnie do dziś byłaby wsią, może niewielkim miasteczkiem. Rozwój przemysłu przyciągał jednak nowych przybyszów i miasto w okresie swej świetności liczyło ponad 50 tysięcy mieszkańców. Obecnie podupada a ludności jest o połowę mniej. Cziatura jest położona w dolinie. Złoża manganu znajdowały się na okolicznych wzgórzach, na które trzeba było przetransportować mieszkających w dolinie pracowników. Do tego celu stworzono w latach 50-tych, unikatowy na skalę światową system kolejek linowych i aż trudno uwierzyć, że w okresie świetności było ich blisko 40.
Obecnie w mieście czynne są tylko dwie kolejki, obie rozpoczynają swój kurs na tej samej stacji. Wsiadam. Jest klaustrofobicznie i ciemno. Jadę sam, zastanawiając się, czy ponad sześćdziesięcioletnia konstrukcja nie zawiedzie. Udało się, a nagrodę w postaci panoramy miasta kontempluję w towarzystwie okolicznych krów. Wagonik drugiej kolejki nie wygląda lepiej, chociaż tu towarzyszy mi pani z obsługi, a do środka dociera więcej światła. Na wszelki wypadek pani zamyka drzwi, a klamkę zabiera ze sobą.
Poza miastem jest podobno jeszcze tylko kilka czynnych kolejek, choć trudno znaleźć na ich temat informacje. Od poznanych po drodze Czechów dowiedziałem się, że nawet te dwie, którymi jechałem nie zawsze są czynne i gdy byli tu w zeszłym roku, stały unieruchomione z powodu braku pieniędzy na obsługę.
Jest 15-ta a ja szukam marszrutki, która zabierze mnie w stronę Katskhi, miejscowości słynącej z 40-metrowej, malowniczej skały, na której szczycie jeszcze do niedawna mieszkał samotnie mnich. Kierowca wysadza mnie przy drodze, a od samej skały dzieli mnie ponad kilometr. Już z daleka prezentuje się nieźle. Na miejscu ciszę przerywają jedynie dźwięk dzwonków na szyjach pasących się w pobliżu krów. Na szczyt skały teoretycznie można wejsć (jest drabina), praktycznie chyba każdy stosuje się do zakazu i ogranicza do podziwiania widoku z dołu. Poznani Gruzini częstują mnie słonecznikiem. Rozmawiamy. Konwersację zdominowały dwa nazwiska: Kaczyński i Lewandowski.
Wracam do miasta. Sobotni wieczór. Młodzież wałęsa się grupami po okolicy. Biedacy, nie mają w mieście nawet porządnego pubu czy dyskoteki. Zresztą, nieporządnych chyba też nie mają.
Wieczór spędzam w towarzystwie gospodarzy i ich znajomych. Głownym tematem są ceny papierosów i zbliżające się wprowadzenie zakazu palenia w miejscach publicznych. Koniec świata, skoro takie zakazy docierają już do Gruzji. Ilja obiecuje, że jeśli zdecyduje się wyprawić u nich w hotelu wesele, on będzie odpowiedzialny za to, zeby nie zabrakło wina. Bezpłatnie, rzecz jasna. Żona Ilji oświadcza, że następnego dnia, koniecznie muszę iść z nią do cerkwi, zobaczyć jak wyglądają obchody prawosławnej Niedzieli Palmowej. Nietrudno mnie było namówić.
2 lata temu grzałem się przy maszynce elektrycznej u pani, którą masz na zdjęciu robiącą na drutach (obsługa kolejki)
:) .Wtedy też kursowała jedynie niebieska i złota, ale mówiono, że lada dzień ma być remont innych. Szkoda, bo wygląda na to, iż ich śmierć techniczna staje się faktem.Cziatura to jedno z najbardziej nietuzinkowych miejsc jakie widziałem. Naprawdę warto.Dzięki za fajna relację
:)
@wtak Zgadzam się, jest nietuzinkowo. W latach świetności musiało to wyglądać niesamowicie. Obecnie przebudowują jedną linię w mieście, ale zakładam, że po zmianach może już nie być tego "klimatu".
Mam nadzieje że nie obrazisz się @igore że dorzucę parę zdjęć i krótką historię.Odwiedziliśmy to miejsce w 2014 roku i już na wstępie okazało się wyjątkowe. Podwiózł nas bowiem do niego z Katskhi autostopem.. taksówkarz
;) W samochodzie wcisnął każdemu z nas po browarze i sam również nie omieszkał otworzyć sobie jednego. Kiedy skonsternowani patrzyliśmy się na niego odpowiedział nam groźnym spojrzeniem i rzekł "Почему вы не пьете? Пить!" Wypiliśmy.Jeśli ktoś lubi industrialne klimaty i opuszczone miejsca to jest to dla niego idealne miejsce.
3 zdjęcia powyżej - spektakularny częściowo opuszczony, a częściowo nigdy nie wykończony blok przy górnej stacji "złotej" kolejki."Zwiedzając" go zostaliśmy zaproszeni na czaczę przez jednego z mieszkańców. Krótka impreza rozwinęła się na klatce schodowej. Beczka z zacierem na czaczę stała na nieukończonym balkonie obok w czymś, co nigdy nie stało się mieszkaniem . Szyb windy zaspawany, brak tynków. Dziecka nie wypuścisz, bo może spaść z niezabezpieczonych balkonów.Coś niesamowitego.
Do Cziatury chciałem pojechać, gdy po raz pierwszy o niej usłyszałem, ale jakoś nigdy nie było okazji. Informacje o miejscowości, w której za komunikację miejską służy sieć kolejek linowych, wydawała mi się o tyle absurdalna, co ciekawa.
Z Kutaisi najłatwiej dotrzeć tam jedną z marszrutek, które co godzinę odjeżdżają z dworca autobusowego (6 GEL, czas jazdy – 1.5h).
Pogoda nie dopisała. Padało. Gęsta mgła przeszkadzała w podziwianiu okolicznych widoków i rodziła w głowie pytanie, czy pędzący na złamanie karku kierowca wie co robi.
Zatrzymałem się w Hotelu on Pirosmani. „Recepcjonista” pokazując mi pokój, nie omieszkał udowodnić, że mój wybór jest właściwy:
- Łóżko – jest! Łazienka – jest! Ręcznik – jest! Klucz – jest! Telewizor – jest! Klimatyzacja – jest! Piwo-jest! Wino – jest! Czacza – jest!
Trudno było odmówić mu racji. Poza tym, gotują wyśmienicie.
Zwiedzanie rozpocząłem następnego dnia, tuż po śniadaniu. W planie było łażenie po mieście, koniecznie przejazd jedną z kolejek i – jeśli wystarczy czasu – przejazd do skały Katskhi.
Poza centrum miasta, czas jakby się zatrzymał. Nieczynne stacje kolejki i odrapane bloki z wielkiej płyty tworzą dość smutny widok. Z drugiej strony, główna ulica miasta jest całkiem zadbana, przed wyremontowanym ratuszem na dwóch z szesnastu masztów wiszą flagi Gruzji i Unii Europejskiej. Pozostałe były pewnie zarezerwowane dla reszty republik byłego ZSSR. Na ulicach leciwe pojazdy poradzieckie, wyprzedzane są przez najnowsze zdobycze motoryzacji. W budownictwie takiej różnorodności już nie ma i zdecydowana większość domów nie prezentuje się okazale.
Gdyby nie odkryte w XIX wieku bogate złoża manganu, Cziatura pewnie do dziś byłaby wsią, może niewielkim miasteczkiem. Rozwój przemysłu przyciągał jednak nowych przybyszów i miasto w okresie swej świetności liczyło ponad 50 tysięcy mieszkańców. Obecnie podupada a ludności jest o połowę mniej. Cziatura jest położona w dolinie. Złoża manganu znajdowały się na okolicznych wzgórzach, na które trzeba było przetransportować mieszkających w dolinie pracowników. Do tego celu stworzono w latach 50-tych, unikatowy na skalę światową system kolejek linowych i aż trudno uwierzyć, że w okresie świetności było ich blisko 40.
Obecnie w mieście czynne są tylko dwie kolejki, obie rozpoczynają swój kurs na tej samej stacji. Wsiadam. Jest klaustrofobicznie i ciemno. Jadę sam, zastanawiając się, czy ponad sześćdziesięcioletnia konstrukcja nie zawiedzie. Udało się, a nagrodę w postaci panoramy miasta kontempluję w towarzystwie okolicznych krów. Wagonik drugiej kolejki nie wygląda lepiej, chociaż tu towarzyszy mi pani z obsługi, a do środka dociera więcej światła. Na wszelki wypadek pani zamyka drzwi, a klamkę zabiera ze sobą.
Poza miastem jest podobno jeszcze tylko kilka czynnych kolejek, choć trudno znaleźć na ich temat informacje. Od poznanych po drodze Czechów dowiedziałem się, że nawet te dwie, którymi jechałem nie zawsze są czynne i gdy byli tu w zeszłym roku, stały unieruchomione z powodu braku pieniędzy na obsługę.
Jest 15-ta a ja szukam marszrutki, która zabierze mnie w stronę Katskhi, miejscowości słynącej z 40-metrowej, malowniczej skały, na której szczycie jeszcze do niedawna mieszkał samotnie mnich. Kierowca wysadza mnie przy drodze, a od samej skały dzieli mnie ponad kilometr. Już z daleka prezentuje się nieźle. Na miejscu ciszę przerywają jedynie dźwięk dzwonków na szyjach pasących się w pobliżu krów. Na szczyt skały teoretycznie można wejsć (jest drabina), praktycznie chyba każdy stosuje się do zakazu i ogranicza do podziwiania widoku z dołu. Poznani Gruzini częstują mnie słonecznikiem. Rozmawiamy. Konwersację zdominowały dwa nazwiska: Kaczyński i Lewandowski.
Wracam do miasta. Sobotni wieczór. Młodzież wałęsa się grupami po okolicy. Biedacy, nie mają w mieście nawet porządnego pubu czy dyskoteki. Zresztą, nieporządnych chyba też nie mają.
Wieczór spędzam w towarzystwie gospodarzy i ich znajomych. Głownym tematem są ceny papierosów i zbliżające się wprowadzenie zakazu palenia w miejscach publicznych. Koniec świata, skoro takie zakazy docierają już do Gruzji. Ilja obiecuje, że jeśli zdecyduje się wyprawić u nich w hotelu wesele, on będzie odpowiedzialny za to, zeby nie zabrakło wina. Bezpłatnie, rzecz jasna. Żona Ilji oświadcza, że następnego dnia, koniecznie muszę iść z nią do cerkwi, zobaczyć jak wyglądają obchody prawosławnej Niedzieli Palmowej. Nietrudno mnie było namówić.