+1
pbak 20 kwietnia 2018 22:58
Znowu mnie rzuca w świat. Tym razem kombinuje gdzie by tu skoczyć pod koniec grudnia na parę dni, nie za daleko ale żeby było ciepło i oryginalnie. Żeby nie trzeba było zawracać sobie głowy wizą, bo nie mam na to czasu. Żeby dało się zużyć moje mile Turkisza, bo tracą ważność pod koniec roku. I żeby można było zrobić coś nowego, czego jeszcze nigdy nie próbowałem. Decyzja jest prosta: trzy dni w Bahrajnie. W kraju, w którym na pierwszy rzut oka nic nie ma.

Kupno biletu to żaden problem. Równie szybko decyduję się na wynajęcie samochodu. Komunikacja publiczna występuje tylko w formie szczątkowej a taksówki są drogie - przejazd z lotniska do centrum miasta wyszedłby mnie drożej niż auto w Sixcie na cały pobyt.

Potem zerkam na miejsce do spania i zupełnie niespodziewanie odkrywam drugą twarz Bahrajnu. Krótka lektura recenzji na tripadvisorze i już wiem, że sporo z hoteli pełni podwójną funkcję. Dla spragnionych wrażeń, głównie Saudyjczyków przyjeżdżających tu na weekendy, obsługa toleruje a czasami nawet nachalnie promuje panienki lekkich obyczajów. Podobno do tego stopnia, że pukają one do drzwi pokoju oferując gościom swoje usługi, czasami nie zważając na to, czy turysta jest sam czy może przyjechał z żoną... Kto co lubi, ja nie za bardzo mam ochotę być budzonym po nocy przez jakieś Tajki albo Filipinki, wybieram więc lepszy hotel, nie oferujący tego typu atrakcji. Dodatkowe kryterium - darmowy parking, żeby można było zostawić gdzie samochód.

Przygotowania zakończone, mam już nawet ogólny plan zwiedzania. I co z tego, jak Turkish psuje mi wszystko. Lot do Stambulu jest opóźniony, docieram tam koło północy i tracę dalsze połączenie do Bahrajnu. Na pociechę linia lotnicza oferuje mi nocleg i pełne wyżywienie na czas pobytu w Turcji, tylę że do Manamy Turkisz lata tylko raz dziennie - czyli z moich planowanych trzech dni właśnie zrobiły się dwa... A do tego pogoda w Stambule paskudna, hotel na wygwizdowie więc nawet nie ma po co wychodzić na miasto. Byczę się przez paręnaście godzin śpiąc do woli i korzystając z sauny. W końcu późnym popołudniem łapię mój transport na lotnisko i podejmuję drugą próbę dostania się do Bahrajnu.

Tym razem jest problemów nie ma, dostaję nawet upgrade do biznesu. Pewnie w nagrodę za te wszystkie wcześniejsze cierpienia.

Ląduję w Manamie w środku nocy. Budzę zaspanego Hindusa z Sixta, choć chyba nie do końca bo procedura wydania samochodu wlecze się niemiłośiernie. Najpierw literka po literce przepisuje moje dane z paszportu, potem próbje zeskanować prawo jazdy i udaje mu się to już za czwartym razem. A na koniec z latarką obchodzi mój samochód parę razy szukając najdrobniejszych rysek i zadrapań. Ale za to znowu dostaję upgrade, rezerwowałem najmniejszy dostępny model a dostałem sporego SUVa.

Włączam nawigację, odpalam silnik i jadę do hotelu. Tym razem checkin jest szybki i już o 3:30 w nocy padam w końcu zmęczony na łóżko. Trzeba troche pospać, jutro będzie długi dzień (i wreszcie jakieś zdjęcia).Bahrajn, dzień 1.

Budzik dzwoni przed 8. rano. W planach jest wczesne wstanie, szybkie śniadanie a potem rozpoczęcie zwiedzania jeszcze przed południowym upałem. Ledwo co otwieram oczy i stwierdzam, żę mam to gdzieś, parę godzin snu to za mało, wyłączam alarm i idę spać jeszcze na ponad godzinę.

Potem szybkie śniadanie, głównie dlatego, że wpadam do restauracji hotelowej tuż przed jej zamknięciem. Jedzenie nie powala, wszystko smakuje prawie tak samo.

Ruszam w miasto. Pierwszy punkt programu: Muzeum Narodowe. Tak jak nie jestem fanem spędzania zbyt wiele czasu w tego typu przybytkach to tym razem zostaję w środku ponad dwie godziny. Raz, że samo muzeum jest ciekawe, oferując naprawdę dużo informacji o histori i kulturze tego kraju i przedstawiając sposób życia lokalnej ludności i jej zwyczaję poprzez dosyć realistyczne modele. A dwa - działa tu klimatyzacja, chroniąc mnie przed upałem na zewnątrz.

b1.jpg


Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy, muszę wyjść z muzeum i dostać się jakoś do mojego samochodu. Parędziesiąt metrów w pełnum słońcu i już cały lepię się od potu...

Następny przystanek - centrum Manamy. Internet twierdzi, że można obejrzeć tam ciekawy lokalny suk a do tego targ złota. No to jedziemy. Nie za długo, bo po parunastu minutach jestem już na miejscu. Kręcę się trochę po wąskich uliczkach, aż w końcu znajduję parking.

Spacer po centrum jest mniej uciążliwy, wąskie uliczki dają dużo cienia a do tego wszędzie porozwieszane są flagi Bahrajnu, pozostałość po ich święcie narodowym.

b2.jpg


Co z tego, jak szczerze mówiąc nie za bardzo jest tu co zwiedzać. Suk to odnowiona, skomercjalizowana restauracja połączona ze sklepami dla turystów, ma się nijak do targów znanych mi z innych krajów arabskich. Dookoła jest co prawda masę stoisk i sporo handlarzy, ale to wszystko Hindusi sprzedający swoje tandetne badziewie. Idę na targ złota, tam jest niewiele lepiej - obsługa tej samej nacji sprzedaje biżuterię z Kaszmiru. Idę na obiad do pobliskiej knajpki, kelnerzy też oczywiście są z Indii ale za to przynajmniej jedzenie jest lokalne.

b3.jpg



b4.jpg


Dość zwiedzania, trzeba zintegrować się jakoś z Bahrajńczykami. Znam jeden niezawodny sposób - fajka wodna. Włócząc się po uliczkach w centrum zupełnie przypadkiem trafiam na palarnię sziszy. Palarnia to szumne słowo, to w zasadzie parę stolików i krzeseł. Klientela to mężczyzni w białych długich szatach, brodaci, na palcach sygnety. Siedzą tu i leniwie spędzajączas, podczas gdy inne nacje za nich pracuję. Zamawiam fajkę, kawę i siadam.

Dość szybko zaczynam rozmawiać z miejscowymi, głównie z jednym z nich. Jeździł po świecie, zna angielski i służy mi za tłumacza - jak tylko uda mi się o coś zapytać bo rozmowa to głównie monolog tego gościa, choć bardzo ciekawy i zróźnicowany. Opowiada mi, na podstawie własnego doświadczenia, że najfajniejsza rzecz w islamie to tymczasowe małżeństwa. A do tych tymczasowych małżeństw najfajniesze są murzynki. Zupełnie z innej beczki - on ma dar rozmawiania z aniołami i demonami ale korzysta z tego talentu z umiarem i tylko w wyjątkowych sytuacjach. A na koniec dowiaduję się, że jego prawdziwa, długodystansowa żona krzyczy na niego i go nie szanuje. Hm, zaczyna mi się kręcić w głowie, nie jestem pewien czy to od tytoniu.Bahrajn, dzień 1 popołudnie i wieczór.

Po rozmowie z nawiedzonym Bahrajńczykiem i fajce potrzebuję trochę powietrza. Wracam do samochodu, otwieram wszystkie okna i ruszam przed siebie. Jest późne popołudnie, upał już zelżał i można wreszcie nornamlnie funkcjonować.

Miasto wygląda tak, jakby dopiero zaczęło się budować. Po lewej i po prawej stronie drogi wyrastają rusztowania, otoczone wysokimi dźwigami. Na piasku, w miejscu, gdzie jeszcze niedawno nie było zupełnie nic wyrastają teraz nowe osiedla.

bh1.jpg


Ciekawe tylko, kto w nich będzie chciał zamieszkać, skoro Manamie brak jest całego PR Dubaju i image ekskluzywnej oazy ściągającej do siebie pieniądze z całego świata.

Jadę do Qal'at al-Bahrain, czyli po naszemu do Fortu Bahrajn. To jedyna w tym kraju budowla wpisana na listę UNESCO, stolica dawnego państwa Dilmun, obejmującego tereny będące teraz częścią Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej czy Kataru. Jak każdy naród, tak i Bahrajńczycy wspominają okresy swojej imperialnej przeszłości.

Fort robi spore wrażenie. Za dnia wyglądałby pewnie jak kupa kamieni ale w promieniach zachodzącego słońca i sztucznego oświetlenia wygląda naprawdę ładnie.

bh2.jpg



bh3.jpg



bh4.jpg


Kręcę się po okolicy, cykam fotki, odwiedzam pobliskie muzeum i pędzę dalej. Chcę jeszcze dziś zobaczyć największy meczet w kraju, znajdujący się po drugiej stronie miasta. Przedzieram się dobrą godzinę przez korki, żeby w końcu dostać się na miejsce. A tu niespodzianka - dla niewiernych zwiedzanie budowli dostępne jest tylko do wczesnych godzin popołudniowych. Będę tu musiał przyjechać następnego dnia rano.

bh5.jpg


No to wracam w okolice mojego hotelu. To znaczy chcę wracać, ale wpadam w kolejny ogromny korek i przez kolejną godzinę tkwię bez ruchu na środku czteropasmowej drogi otoczony z każdej strony samochodam. Przede mną stoi szkolny autobus. Umilam sobie czas strojąc miny do dzieciaków, odpowiadają mi tym samym przez tylną szybę swojego busa, aż przegania je stamtąd nauczycielka.

W drodze do hotelu zajeżdżam jeszcze raz w okolice Muzeum Narodowego. Jest ładnie oświetlone, i podobnie jak całe miasto o wiele lepiej wygląda po zachodzie słońca.

bh6.jpg



bh7.jpg


Czas na kolację. Wybieram sobie za cel pobliską restaurację irańską. Albo jestem za wcześnie albo miejsce nie jest jeszcze dobrze rozreklamowane, bo jestem tam jedynym gościem. Na sporej sali obsługuje mnie trzech kelnerów, jeden od przystawek, drugi od głównego dania a trzeci od napojów.

A propos napojów: Bahrajn Bahrajnem ale człowiek nie wielbłąd. Ostatni punkt programu na dziś to wizyta w jednym z barów, takich z prawdziwego zdarzenia. Można je znaleźć głównie w lepszych hotelach. Niestety, mój takowego nie posiada więc idę paręset metrów dalej do kolejnego, chlubiącego się na swojej stronie internetowej pełnym asortymentem alkoholi.
Wchodzę do recepcji i nawet nie muszę o nic pytać, obsługa od razu wie, po co przyszedłem (wyglądam na spragnionego?) i kieruje mnie do drzwi w głębi korytarza. Wchodzę do innego świata. Klimat w barze jest w stylu lepszego irish pubu, wykończenie w drewnie a na ekranie pokazywane są rozgrywki ligi angielskiej. Przy stolikach siedzi sporo arabów, wszyscy w tradycyjnych białych strojach i tych swoich obrusach na głowach. Wszyscy nieźe już podpici, ale zamawiający kolejne piwa, podszczypując przy tym azjatyckie kelnerki, które uciekają od nich z piskiem.

Za mojego guinessa płącę kartą Master Card (i to niemało, wyszło jakieś 10 euro za piwo). Możliwość oglądania podchmielonych miejscowych - bezcenne. Siedzę tu ponad godzinę, przy jednym piwie, patrząc na tą przedziwną mieszankę zachodu z bliskim i dalekim wschodem.@cccc - o dodatkowych paru atrakcjach bedzie w dalszej czesci relacji.
Natomiast te nowe domy nie wygladaja raczej na budowane dla miejscowych - ich po prostu jest za malo, zeby to wszystko zasiedlic. Bomby i zamieszki to glownie wynik napiec pomiedzy szyicka wiekszoscia ludnosci (stad np. popularnosc tymczasowego malzenstwa, ktorego nie ma u sunnitow) a wahabicka rodzina krolewska wspierana przez Arabie Saudyjska.Bahrajn, dzień 2

Wstaję rano, wymeldowuję się z hotelu, pakuję swoje bagaże do samochodu i ruszam na zwiedzanie. Czego nie udało się zrobić wczoraj, nadrabiam dzisiaj, czyli rozpoczynam dzień od drugiego podejścia do meczetu Al Fateh.

Strzałki prowadzą mnie do wejścia dla zwiedzających, po prawiej stronie od głównych drzwi. Tam spisują moje dane, chwilę czekam wraz z niewielką grupką na przewodnika i już po chwili wchodzimy wszyscy do środka.

bh11.jpg


Al Fateh to największy meczet w Bahrajnie. Poza funkcją sakralną pełnić ma też funkcję reprezentacyjną, pokazując światu, co ten mały kraj potrafi. Albo może lepiej: na co ten kraj stać, bo jak samo przewodnik podkreśla, prawie wszystko pochodzi tu z importu. Marmur na podłodze jest z Włoch, kryształowe żyrandole z Austri (pewnie Swarovski bo błyszczą się niemiłosiernie), drewniane drzwi pochodzą z Indii. Do tego dodać trzeba hinduską siłe roboczą i zachodnią technologię. Powiedzmy sobie szczerze, widziałem w swoim życiu ładniejsze i ciekawsze meczety.

Jadę dalej, na południe kraju, coraz dalej od turystycznej części kraju. Znaki przy drodze robią się dwujęzyczne, widocznie nie wszyscy znają tu cyfry arabskie (jakkolwiek dziwnie to brzmi).

bh13.jpg


W planach mam odwiedzenie starej nekropolii w okolicach A'ali. GPS prowadzi mnie trochę na około, każąc zawracać na autostradzie albo jechać pod prąd drogą jednokierunkową. Gdy już wreszcie dojeżdżam na miejsce, przeżywam drugie tego dnia rozczarowanie - cała nekropolia to otoczony płotem teren przypominający trochę wysypisko śmieci. Tu i ówdzie widać niewielkie pagórki ale żadna tablica, muzeum ani informacja turystyczna nie podaje więcej szczegółów o tym mającym ponad dwa tysiące lat miejscu pochówku. Nawet nie chce mi się wyciągać aparatu, na zdjęciach i tak nie byłoby nic widać.

No nic, jadę dalej. Drogi robią się węższe, wjeżdżam na prawdziwą bahrajńską prowincję. Zatrzymuję się przy jakimś straganie, żeby kupić trochę owoców. Tuż obok mieści się tradycyjny zakład garncarski. Robotnicy (wiadomo z jakiego kraju, bynajmniej nie miejscowi) mają akurat porę sjesty i nie przeszkadzają mi w krótkim spacerze po ich miejscu pracy.

bh12.jpg


Im dalej na południe tym krajobraz coraz bardziej przypomina scenografię filmu postapokalpitycznego. Droga staje sie coraz bardziej wyboista, z jednej i z drugiej strony wyrastają wieże wiertnicze i szyby naftowe, z których bucha ogień. Do tego pył z ziemi przy większym podmuchu wiatru zasypuje mi przednią szybę. Od czasu do czasu mijają mnie ogromne ciężarówki. Czuję się, jakbym grał w Mad Maxie.

bh14.jpg



bh15.jpg


Jadę do Muzeum Ropy Naftowej i znajdującego się tuż obok pierwszego szybu w tym kraju.

Jak bogactwo tego kraju muzeum prezentuje się dosyć skromnie. To w zasadzie jedna sala wypełniona rozmaitymi rzeczami w ten czy w inny sposób związanymi z przemysłem wydobywczym. Warto zatrzymać się chwilę szczególnie nad starymi angielskimi dokumentami z początku XX wieku, związanymi z poszukiwaniem i pierwszymi próbami wydobycia tego surowca na terenach Bahrajnu. Według internetu muzeum podobno rzadko kiedy jest otwarte - albo to się teraz zmieniło albo miałem spore szczęście, że udało mi się wejść do środka.

Pierwszy Szyb Naftowy prezentuje się równie mało reprezentacyjnie. Trochę rur, pokręteł i zaworów. Do tego jakieś tabliczki pamiątkowe. Ale warto tu przyjechać, choćby dla zobaczenia okolicy i zupełnie innej twarzy Bahrajnu.

bh16.jpg


W okolicy jest też inna atrakcja, tzw Drzewo Życia. Nazwa dumna, ale w rzeczywistości to nic innego jak tylko spore drzewo w środku pustyni. Że niby w okolicy nie ma wody i nie wiadomo dlaczego ono tu rośnie. Jest na ten temat parę lokalnych legend ale jak dla mnie to atrakcja trochę na siłę. Nie wiem czemu odwiedza to miejsce 50 tysięcy turystów rocznie, ja zostaję tu tylko na minutę.

O wiele bardziej interesujące są pobliskie obozowiska. Wynajmowane są przez miastowych na różnego rodzaju uroczystości bądź weekendowe wypady na pustynię. Przez to Bahrajńczycy mogą się choć przez chwilę poczuć tak, jak ich beduińscy przodkowie.

bh17.jpg


Jak do tej pory ten dzień nie przynosi żadnych turystycznych ochów i achów. Ale główna atrakcja będzie już niedługo...Im więcej się podróżuje, tym trudniej znaleźć coś nowego, czym możnaby się zachwycić. Jak do tej pory Bahrajn nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale za chwilę zdarzy się coś, co ten wyjazd odmieni. Taka przysłowiowa wisienka na torcie, wieczorem mojego ostatniego dnia pobytu w tym kraju.

Podczas mojego przymusowego postoju w Stambule parę godzin spędziłem na przeglądaniu internetu i kombinowaniu, co by ciekawego zrobić w Bahrajnie. Już miałem sobie dać spokój, koncentrując się na klasykach typu muzeum czy stanowiska archeologiczne, gdy nagle dostałem olśnienia. W tym kraju jest tor wyścigowy! Sam w sobie to może niewielka atrakcja (przynajmniej dla mnie) bo co ciekawego może być w pustych trybunach i kawałku asfaltu? Ale po tym torze można pojeździć. Sprawdzam dostępne terminy na ich stronie internetowej - takie atrakcje oferowane są co tydzień albo nawet rzadziej. Ale akurat ostatniego dnia mojego pobytu mogę przejechać się dragsterem, czyli takim cudem:

bh31.jpg


I teraz właśnie przychodzi ten moment. Późnym popołudniem przjeżdżam na tor wyścigowy. Mam trochę czasu, więc kręcę się po okolicy. Ale zbyt dużo do oglądania tu nie ma, poza samym torem jest tylko sklep z przydrogimi pamiątkami. Cała okolica sprawia wrażenie opuszczonej.

Dopiero po zapadnięciu zmroku sytuacja się zmienia. Powoli zaczynają zjeżdżać się lokalni fani sportów motorowych, playboye, nowobogaccy i szejkowie, żeby w swoich sportowych samochodach pościgać się na prostym odcinku toru. Huk silników pracujących na wysokich obrotach co chwila przerywa nocną ciszę.

Pokazuję wydruk mojej rezerwacji internetowej i wchodzę do strefy dla rajdowców. Idę do budki z informacją, tam podpisuję kawałek papieru uwalniający organizatora od wszelkiej odpowiedzialności. Potwierdzam, że robię to wszystko z własnej i nieprzymuszonej woli. Potem, wraz z paroma innymi podobnymi mi turystami idę do garażu.

Tam dostajemy kombinezony, kaski i ognioodporne rękawice. I czekamy na swoją kolej.

bh32.jpg


Z powodów oczywistych nie będę sam kierował tym samochodem. Jeździ się z kierowcą, za każdym razem zabiera się z nim dwóch pasażerów. Pierwsza dwójka wsiada do bolidu, kierowca odpala silnik. Hałas jest niesamowity, parę razy głośniejszy niż te wszystkie Porsche czy Ferrari jeżdżące w tym czasie po torze. Pomimo zatyczek w uszach i kasków pozostali oczekujący odskakują od samochodu na paręnaście metrów, chroniąc swojej bębenki. Samochód rusza na miejsce startowe.

Upływa chwila i pierwsza para turystów jest już z powrotem. Wyglądają na przerażonych ale szczęśliwych. Wysiadają z bolidu, na ich miejsce wskakuje następna dwójka. W międzyczasie mechanicy sprawdzają ciśnienie w oponach i podładowują akumulator. Po paru minutach silnik znowu zostaje odpalony, znowu wszyscy odskakujemy a samochód znika nam za zakrętem.

Jeszcze dwie takie tury i wreszcie przychodzi moja kolej. Wchodzę do kabiny, asystenci kierowcy przypinają mnie pasami do siedzenia. Ciasno tu, twardo i niewygodnie. Uświadamiam sobie, że jak coś się stanie to za cholerę nie wyplątam się sam z tych wszystkich klamer i zabezpieczeń. Kierowca coś do mnie mówi, prawie nie słyszę go przez ten kask i emocje. Ale z jego wyrazu twarzy wnioskuję, że próbuje mnie uspokoić. Widocznie minę mam nietęgą.

Startuje silnik, wszystko koło mnie zaczyna wibrować. Ruszamy, najpierw powoli, na linię startu. Inne sportowe samochody ścigające się na torze ustępują nam miejsca. Stajemy. Przed sobą widzę, jak powoli zapalają się czerwone światła, zaraz będzie zielone i się zacznie.

Ryk motoru jest ogromny. Przyspieszenie wciska mnie w tylne oparcie fotela. Przez chwilę nie mogę wcale oddychać. Po sekundzie na liczniku mamy 100 km/h. Po czterech sekundach ponad 250 km/h. W piątej sekundzie zaczynamy hamowanie, pasy powstrzymują mnie przed walnięciem w przednią szybę. Po ośmiu sekundach dojeżdżamy do końca toru.
https://www.youtube.com/watch?v=fM7WBSaf-9w
Wiem, bo rozmawiam potem o szczegółach z kierowcą. Podczas samej jazdy nie ma czasu na myślenie, wszystko dzieje się tak szybko. Wrażenie jest niesamowite, jeszcze podczas wychodzenia z zamochodu czuję emocje i adrenalinę, choć jedyne co robiłem to siedziałem przypięty pasami do metalowej klatki. To jak do tej pory najdroższych parę sekund mojego życia, ale było warto!

bh33.jpg


Drugi pasażer, z którym jechałem od razu pędzi do kasy i płaci za następny przejazd. Chyba go wciągnęło.

Dla mnie to koniec atrakcji, wracam do swojego wynajętego samochodu i udaję się do Manamy. Jedzie mi się trochę dziwnie, mimo, że silnik mojego suva ma 3 litry i spore przyspieszenie, nijak ma się do tego co osiąga dragster.

Do odlotu mam jeszcze parę godzin. Zastanawiam się, czy pójść na kolację czy na ostatnią sziszę. Wygrywa ta druga opcja, zjem coś w lounge na lotniski.

Jadę do Siteen- to bardziej ekskluzywna ale klimatyczna palarnia (choć nie wiem dlaczego jakiś lokalny frustrat zjechał ją na Tripadvisorze). Zamawiam fajkę. Na ścianach porozwieszane są sporych rozmiarów telebimy, trwa właśnie jakis puchar bliskowschodni czy eliminację do Mistrzostw Świata. W piłkę gra Oman z Kuwejtem. Poziom jak z naszej 2. ligi a komentator emocjonuje się niczym Zimoch podczas meczu Widzewa. A może przez tą sziszę wszystko wydaje mi się bardziej zabawne?

Około 22 jadę na lotnisko. Po drodze tankuję bak do pełna, za całe dwa dni mojej jazdy płacę paręnaście euro. Oddaję samochód, przechodzę przez odprawę paszportową i niedługo potem opuszczam Bahrajn. Lecę przez Stambuł do Izraela - ale to już temat na inną opowieść.

Dodaj Komentarz

Komentarze (14)

krystoferson112 22 kwietnia 2018 12:23 Odpowiedz
Fajnie pisane, miłe panie pukały do mnie w nawet w hotelu w Maroko. Czekam na dalszy ciąg.
krystoferson112 22 kwietnia 2018 12:23 Odpowiedz
Fajnie pisane, miłe panie pukały do mnie w nawet w hotelu w Maroku. Czekam na dalszy ciąg.
cccc 30 kwietnia 2018 04:54 Odpowiedz
pbak napisał:Za mojego guinessa płącę kartą Master Card (i to niemało, wyszło jakieś 10 euro za piwo). Możliwość oglądania podchmielonych miejscowych - bezcenne. Siedzę tu ponad godzinę, przy jednym piwie, patrząc na tą przedziwną mieszankę zachodu z bliskim i dalekim wschodem.Bahrain jest drogi, jesli chodzi o %, podobnie jak Norwegia.Sa lokale, gdzie browarek potrafi kosztowac 12 euro i wiecej.Trzeba uwazac, niektore lokale podaja cene netto, a doliczane sa podatki i oplaty 2 x 10 % czyli 20%.Za kieliszek wina w Four Seasons placilem ok. 16 euro.BTW niekoniecznie miejscowi, ci w barach to z reguly Saudyjczycy i nie powinno dziwic, ze ten kraj jest nazywany sodoma saydyjska. ;) Przyjezdzaja z kieszeniami wypchanymi pieniedzy, aby sie napic i skorzystac z uslug Pan takich czy innych obyczajow.Ceny alkoholi nie sa im az tak wazne, skoro przyjezdzaja w okreslonym celu, a Bahrajn ma niezly dochod. :DW wielu lokalach i restauracjach mozna palic papierosy i ten trend jak na razie sie utrzymuje.Warto nawiazac rozmowe z Saudyjczykami, ktorzy chetnie postawia pod warunkiem, ze konwersacja nie bedzie po angielsku, ktorego prawie nie znaja. :D
pbak 30 kwietnia 2018 10:24 Odpowiedz
@cccc - o dodatkowych paru atrakcjach bedzie w dalszej czesci relacji. Natomiast te nowe domy nie wygladaja raczej na budowane dla miejscowych - ich po prostu jest za malo, zeby to wszystko zasiedlic. Bomby i zamieszki to glownie wynik napiec pomiedzy szyicka wiekszoscia ludnosci (stad np. popularnosc tymczasowego malzenstwa, ktorego nie ma u sunnitow) a wahabicka rodzina krolewska wspierana przez Arabie Saudyjska.
handsome 30 kwietnia 2018 11:09 Odpowiedz
Alko very expensive ale te tymczasowe małżeństwa i to z pięknymi murzynkami wzbudzają spore zainteresowanie :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
cccc 30 kwietnia 2018 11:49 Odpowiedz
pbak napisał:Natomiast te nowe domy nie wygladaja raczej na budowane dla miejscowych - ich po prostu jest za malo, zeby to wszystko zasiedlic. Nieruchomosci budowane sa nie tylko dla miejscowej, rdzennej ludnosci, ale przede wszystkim do wynajecia przez sile robocza przybywajaca z roznych czesci Swiata i mozna na tym niezle zarobic. ;) Poza tym rezydenci jak i obcokrajowcy moga dokonac zakupu nieruchomosci w specjalnych strefach i rynek kwitnie gdyz mieszkancy z krajow GCC chetnie kupuja.Prawie kazda rodzina z Qataru ma nieruchomosc w Bahrajnie.
puhacz 2 maja 2018 06:54 Odpowiedz
pbak napisał:Tym razem kombinuje gdzie by tu skoczyć pod koniec grudnia na parę dni, nie za daleko (…) Decyzja jest prosta: trzy dni w Bahrajnie. Jak się z czasem perspektywa człowiekowi zmienia, zwłaszcza gdy dużo się podróżuje ;) Czekam niecierpliwie na tą największą atrakcję!p.
cccc 13 maja 2018 23:25 Odpowiedz
Uwielbian czytac relacje o tym kraju, ktory jest mi bliski, gdzie mam jedne z najpiekniejszych wspomnien i prawdopodobnie nie odwazylbym sie napisac relacji tak jak o CH. :D Pozdr.
qbaqba 19 maja 2018 16:36 Odpowiedz
Hej, fajny wypad.Ile płaciłeś za przejazd dragsterem?
pbak 19 maja 2018 22:07 Odpowiedz
Wrzucę pare info praktycznych i ceny w przyszłym tygodniu.Enviado desde mi ALE-L21 mediante Tapatalk
pbak 27 maja 2018 21:32 Odpowiedz
Na koniec trochę praktyki:Ceny:Generalnie tanio nie jest, szczególnie, jeżeli chodzi o nocleg i jedzenie. Samochód na 2 dni w Sixie kosztuje ok 44 eur. Hotel Ibis Styles Manama Diplomatic Area to 147 eur za dwie noce, w cenę wliczone jest śniadanie i parking. Przejażdżka dragsterem to ok 90 eur. Bilety wstępów do muzeum to 1 - 2 bhd. Benzyna kosztowała 0,125 bhd za litr, teraz podobno trochę podrosła. Piwo w knajpie to 10 eur. Obiad albo kolacja w lepszej ale nie ekskluzywnej restauracji to wydateko ok 5 - 10 eur. W Bahrajnie równolegle funkcjonują dwie waluty - lokalna i saudyjska. Kurs jest stały 1:10, co upraszcza przeliczanie. Ale trzeba zwracać uwagę, które banknoty się daje i dostaje jako resztę - saudyjskie i bahrajnskie są podobne, na obu są brodaci faceci i robaczki po arabsku. Chwila nieuwagi i można przepłacić albo dostać dziesięć razy mniej reszty. Bezpieczeństwo:Poziom bezpieczeństwa jest bardzo wysoki. Chodziłem nocą po mieście, jeździłem samochodem i nie stwierdziłem żadnego zagrożenia. Przestępstwa pospolitego prawie nie ma, jedyne ryzyko to trafienie na zamieszki polityczne. Kultura jazdy miejscowych jest wysoka, nie tak wariacka jak np w Kuwejcie. Generalnie wszyscy stosują się do przepisów, nie ma dużo trąbienia i wciskania się na trzeciego. Na większych skrzyżowaniach jest dodatkowy pas do skręcania w lewo i dodatkowe światła. Dzięki temu jak skręcający mają zielone, wszyscy inni stoją i grzecznie czekają. Język:Bez problemu można dogadać się po angielsku. Raz, że jest tam dużo Hindusów a dwa, miejscowi z reguły też władają podstawami tego języka. No i najważniejsze, po co w ogóle tam jechać?Dobre pytanie. Tradycyjnego klimatu bliskowschodniego, z ciasnymi uliczkami, bazarem i targowanie praktycznie tu nie ma. Jedzenia lokalnego brak, za to jest dobra kuchnia perska albo hinduska. Zabytków też jak na lekarstwo. Ale pomimo tego wszystkiego szkoda mi było wyjeżdżać, po dwóch spędzonych dniach czułem niedosyt. Podróżowanie po Bahrajnie jest spokojne, nie ma nagabywania, wciskania pamiątek czy zawyżania cen, znanego z Turcji czy Jordanii. Nie ma taniego blichtru i nowobogactwa, jak w Dubaju. Pewnie dlatego wrócę tu kiedyś na kolejnych parę dni.
cart 28 maja 2018 09:41 Odpowiedz
Fajny klimat jest w Muharraq, szczególnie chodząc nabrzeżem.
pbak 28 maja 2018 10:12 Odpowiedz
Przejezdzalem tylko przez Muharraq w drodze na lotnisko, pozno w nocy. Na pierwszy rzut oka okolica wygladala obiecujaco ale o ile pamietam cienko tam bylo o hotel z parkingiem i dlatego tym razem wyrzucilem to z planow. Ale przyda sie na nastepny raz, dzieki za info!
cart 28 maja 2018 12:30 Odpowiedz
Można tam wpaść na 2h pospacerować. Ja byłem w Bahrajnie 24h, a i tak się nudziłem pod koniec ;)