0
piotrek92 2 maja 2018 00:40
— To jak tam było w tej Tajlandii?
— Tajwanie...



Prolog - Grudzień 2017
Pewnego dnia przeglądając forum trafiłem na ofertę lotów do Tajwanu. Szukając towarzysza podróży wśród znajomych usłyszałem: „w styczniu?!”, „tak daleko?!”, „zastanowię się”. Za ten czas, kiedy czekałem na finalne decyzje, deal upadł. Tajwan jednak został w głowie, a chęć, żeby go odwiedzić, rosła z każdym dniem.
Kilka dni później okazało się, że towarzysz podróży czaił się bardzo blisko i była to moja mama, a do tego trafił się kolejny deal Air France na loty do Kaohsiung.


Plan podróży
24.03 WAW-CDG AF1047
24.03 CDG-HKG AF188
25.03 HKG-KHH KA438
06.04 KHH-HKG KA433
06.04 HKG-CDG AF185
07.04 CDG-WAW AF1146

Ciężko zliczyć ile razy przez trzy miesiące, od rezerwacji do podróży, Cathay Dragon przesuwał godziny lotów. Po jednej z nich rezerwacja zginęła na stronie AF. Całe szczęście, że strona KLM sobie radziła.


24 marca
Podróż zaczyna się o 9.43 na stacji Wrocław Główny. Po 4 godzinach przyjeżdżamy do Warszawy. Leniwy obiad, zakupy i na lotnisku przy stanowisku odpraw znajdujemy się półtorej godziny przed lotem. Ja dostaję karty na wszystkie trzy odcinki lotu, mama tylko na loty AF. Nikt nie wie dlaczego, ale postanowiliśmy machnąć ręką i martwić się o to później.

Przy wejściu na pokład stewardessa tłumaczy, że będziemy musieli zmienić terminal. Na CDG spędziłem już kilkadziesiąt godzin, więc tylko dopytuję czy będę musiał jechać kolejką do gate’a. Z uśmiechem wszystko objaśnia, a ja nie mogę uwierzyć, że pomimo strajków wiszących w powietrzu pasażer wciąż jest na pierwszym miejscu. Miejsca w exitrow trafiły się nam zupełnie przypadkiem. Pewnie ze względu na późny checkin. Steward upewnia się czy potrafimy otworzyć drzwi, asystujemy w demonstracji safety, a na koniec rozwiązujemy zagadkę o czarnych trójkątach nad oknami. Od tego momentu zjawiał się co 15 minut ze słodyczami pytając czy poprzednie nam smakowały. Zazdrosne spojrzenia z innych rzędów — bezcenne. Przed lądowaniem jeszcze przelot nad wieczornym Paryżem. Na CDG pomimo opóźnionego startu lądujemy przed rozkładem.

Do następnego lotu mamy niemal 4 godziny, więc niespiesznie przechodzimy na 2E. Na stoisku Air France pytamy o boarding card na ostatni odcinek. Dziewczyna po usłyszeniu „Cathay” wpada w lekką panikę, wykonuje kilka telefonów, ale w ostateczności drukuje dwie karty. Po zaopatrzeniu się w herbatę siadamy w spokojnym zakątku terminala i tam czekamy na lot. Było tak spokojnie i cicho, że zapomnieliśmy o locie. Do momentu, gdy dostałem SMS od Air France o kończącym się wkrótce boardingu. Na bramce czekali już chyba tylko na nas.

Boeing 777-300ER niemal cały wypełniony. Można zauważyć tylko pojedyncze wolne miejsca. Niedługo po starcie szybki serwis z obiadem i zarządzono noc na pokładzie. Kolejny serwis odbywa się dopiero dwie godziny przed lądowaniem w HKG. Znów lądujemy przed czasem pomimo opóźnionego startu.


25 marca
W HKG usiedliśmy nachodzi nas ochota na prawdziwą herbatę, a nie tak nazywany słodki napój serwowany w AF. Pierwsze wrażenie — pfff, lipton. Po pierwszym łyku przekonaliśmy się, że faktycznie do Europy eksportują kurz powstały przy produkcji, a sobie zostawiają najlepsze. Był przepyszny! W drodze do gate’a już z odległości widać chaos. Zmieniające się BoardingSoon na NowBoarding i odwrotnie, a do tego biegające Chinki w przydużym obuwiu i czerwonych mundurkach Cathay Dragon. Lot opóźnia się, a obsługa pokładowa wciąż nie skończyła jest gotowa na przyjęcie pasażerów i tak przez ponad pół godziny.

Image

Wreszcie ruszamy w kierunku Kaohsiung. Lot Airbusem A330 trwa trochę ponad godzinę, ale to nie stoi na przeszkodzie, żeby zaserwować ciepły posiłek. Pod koniec lotu obsługa rozdaje druczki, które niestety okazują się deklaracjami celnymi.

Lądujemy z 30 minutami opóźnienia, wypełniamy formularze imigracyjne, krótka rozmowa z urzędnikiem, pieczątka w paszport i czekamy na bagaże. Mam już doświadczenia związane z opóźnionym bagażem w AF, więc tym większa moja radość gdy wreszcie na taśmie ukazuje się moja walizka.

Jest już dobrze po 23, a pamiętam, że ostatnie metro odjeżdża około północy. Szybkim krokiem wychodzimy z terminalu i ruszamy na stację MRT. Wilgotne powietrze od razu przypomina mi hjumid sierpniowego Montrealu. Automaty biletowe — tylko gotówka. Bankomat — odrzuca wszystkie nasze karty. Pojawia się pracownik i mówi, że widuje jak turyści mają problemy. Wracamy na lotnisko, pobieramy tysiące NT$ (zwanych na miejscu yuan) i znów na stację. Kupujemy karty iPASS (o których więcej później) i idziemy na peron. Pociągi MRT w Kaohsiung okazują się lodówkami na torach. Brakowało tylko szronu na szybach.

Ze stacji Central Park do mieszkania idziemy 5 minut. Z Charlsem, który jest naszym hostem w Kaohsiung, spotykamy się w umówionym miejscu i po chwili jesteśmy w mieszkaniu. Zostawiamy bagaże i pomimo 2 w nocy wychodzimy na łowy: głód zajrzał w oczy. Odwiedzamy jedyne otwarte w okolicy lokale o tej godzinie - McDonald’s i 7-Eleven. W tym drugim kupujemy m.in. laysy z algami, najbardziej lokalne piwa jakie były w lodówce. Najedzeni ustawiamy budzik na 10 i idziemy spać. Pomimo nocy i betonowego lasu, przez otwarte okno słychać śpiew ptaków — to jest właśnie Tajwan.

Image Image

ciąg dalszy nastąpi26 marca — Kaohsiung

Budzik dzwoni, ale nie jest skuteczny i dzień zaczynamy o 15. Punkt pierwszy — kupno lokalnej karty SIM. Na lotnisku widzieliśmy stoiska telekomów, ale o 23 były zamknięte. Po drodze z mieszkania na stację metra mamy salon Chunghwa Telecom. Wybieramy kartę ważną 15 dni za 700 NT$ (84 zł). Dwa dokumenty ze zdjęciem, kilka podpisów pod regulaminami w całości po chińsku i już jesteśmy online. Tajwan to jeden z niewielu krajów, gdzie internet no-limit jest faktycznie bez limitu. Prędkość i zasięg... po prostu mistrzostwo.

Image

Na ten dzień nie mamy konkretnego planu, więc idziemy do parku po przeciwnej stronie skrzyżowania. Oaza spokoju w miejskiej dżungli — ptaki, palmy, kwiaty. Wszystko czyste, zadbane i bez śladów dewastacji.

Image Image Image Image Image

Podobno w Sizihwan można zobaczyć piękny zachód słońca. Udajemy się na stację Formosa Boulevard, którą zdobi Dome of Light, czyli coś na kształt witraża. Gdy dojeżdżamy do celu jest już zupełnie ciemno. Musimy przywyknąć, że w strefie tropikalnej słońce gaśnie naprawdę szybko. Kupujemy pocztówki w KW2 (warto, jedne z tańszych). Nie tracąc czasu wsiadamy w tramwaj i ruszamy w kierunku Dream Mall. Największe centrum handlowe w Tajwanie i całej wschodniej Azji nie robi na nas wrażenia. Robimy się głodni, a jako że dumą Tajwanu jest kuchnia i uliczne jedzenie, udajemy się na targ nocny.

Image

Liuhe Night Market wg naszego hosta jest droższy, najbardziej turystyczny. Z czystej przekory jedziemy go sprawdzić i jesteśmy zachwyceni. Decydujemy się na smażonego kurczaka w spajśi panierce, który okazuje się nie być taki pikantny. Do tego papaya milk (50 NT$/6 zł) z TEGO straganu. Najlepsze jakie piłem podczas całego pobytu — odpowiednie proporcje pomiędzy mlekiem a papają, gęste, jakby na śmietanie, a nie mleku.

Image


27 marca — Tainan

Tym razem budzik jest skuteczny, a to dlatego, że chcemy zwiedzić dawną stolicę Tajwanu. Udajemy się metrem na Kaohsiung Main Station. Odnajdujemy na tablicy, że najszybciej odjeżdża pociąg typu Local Train. Nauczeni poprzednim dniem, wiemy, że Tajwańczycy nie grzeszą znajomością angielskiego. Dlatego zamiast do kas udajemy się do automatu. Automaty zupełnie nie przypominają tego, czego się spodziewałem. Wielka tablica w ścianie z kilkudziesięcioma przyciskami. Nie taki diabeł straszny i po kilku minutach siedzimy w pociągu obserwując miejscowych. Po godzinie jazdy dojeżdżamy do Tainanu.

Image Image

Zwiedzanie zaczynamy od Anping Fort/Fort Zeelandia. Został zbudowany przez Holendrów w trakcie ich 38-letniego panowania w XVII wieku. Do budowy używano cegieł importowanych z Jawy. Zaprawę produkowano na miejscu z cukru, ryżu i tłuczonych muszli, a stoi do dziś.

Image Image

Następnie udajemy się do świątyni Konfucjusza. Wybudowana kilkadziesiąt lat później niż fort miała znacznie mniej szczęścia. Poważnie została zniszczona w czasie japońskiej okupacji wyspy. Akurat trafiamy na renowację, więc nie wszędzie można zajrzeć.

Image Image Image

Po kilku minutach spaceru odnajdujemy dom towarowy Hayashi. Przeurocze miejsce z klimatem. Trudno uwierzyć, że budynek ucierpiał w trakcie amerykańskich nalotów i odbudowano go zaledwie kilka lat temu. Na ostatnim piętrze kupujemy fruit juice pudding, które nazwałbym galaretką z owocami i jest to strzał w 10 — deser o smaku mango jak z marzeń. Jest i taras widokowy, ale krajobrazy nie powalają.

Image Image Image

Kolejny na naszej liście jest Fort Provintia/Chihkan Tower. Fort Provintia, tak jak Fort Zeelandia, został wybudowany przez Holendrów. Trzęsienie ziemi w XIX wieku zniszczyło budowlę i w jej miejsce wybudowano Chihkan Tower. Czarujące miejsce. W dodatku zupełnie przypadkiem trafiamy na muzyczno-świetlne show.
Wideo zapożyczone z YT SHOW

Image Image Image Image

W drodze na dworzec kupujemy po tradycyjnej tajwańskiej pearl milk tea. Tym razem nie kupujemy biletu, a odbijamy na bramkach karty iPASS. Dzięki temu wracamy pociągiem Chu-Kuang (pośpieszny niższej klasy) w cenie Local Train. Wysiadamy na stacji Zuoying i zmierzamy do Ruifeng Night Market. Zdecydowanie ten targ jest dla ludzi o mocnych nerwach. Tłumy i wiele straganów ze stinky tofu, które jest... zbyt aromatyczne na nasze europejskie nosy. W ostateczności kupujemy coś w rodzaju mącznego omletu z mąki i wody, tradycyjnie kurczaka, ale tym razem w przyprawie wodorostowej i frytki. Już wracając do mieszkania czujemy, że kolejny dzień na tłusto nie był dobrą decyzją i podejmujemy decyzję: nigdy więcej kurczaka!

Image Image Image


ciąg dalszy nastąpi28 marca — Kaohsiung

Tradycyjnie już budzik traktujemy wyłącznie jako sugestię i z mieszkania wychodzimy po 12. Zaczynamy spacer w Xixing District i idziemy w stronę Sizihwan, ale po godzinie plany weryfikuje pogoda. Z nieba leje się żar, nie widać ani chmury, więc decydujemy dojść do najbliższej stacji metra i dostać się tam „jeżdżącą lodówką”. Po wyjściu z podziemi idziemy do Hamasen Railway Cultural Park. Portowa stacja kolejowa została przekształcona w przestrzeń dla kultury. Opisy są obiecujące, ale na miejscu zastajemy kilka rzeźb-instalacji luźno rozrzuconych na ogromnej powierzchni. Do odwiedzenia budynku stacyjnego, w którym obecnie znajduje się Takao Railway Museum zachęca kilka lokomotyw i wagonów. Kilka pomieszczeń zaadaptowano na potrzeby wystawy. Eksponaty nie są opatrzone opisami w jakimkolwiek języku, a szkoda.

Image Image Image

Zmierzamy dalej na zachód w kierunku The British Consulate at Takow. Miejsce z całkiem ciekawą historią zostało całkowicie skomercjalizowane. Wystawy oddały miejsce sklepikom i herbaciarniom, a z głośników sączy się muzyka rodem z Downton Abbey. Ba, bilet wstępu uprawnia do rabatu w jednej z nich! Oczywiście korzystamy z oferty i raczymy się sernikiem oraz różaną herbatą. Wszystko przepyszne, ale jakoś dziwnie się czuję otoczony podróbką Europy ponad 8 tys. km od pierwowzoru. Ze wzgórza, na którym znajduje się konsulat, schodzimy od strony wejścia do portu skąd świetnie widać latarnię morską.

Image Image Image Image Image

Na zegarze jeszcze nie ma 17, więc udajemy sie na wyspę Cijin, a konkretnie naszym celem jest latarnia morska, którą niedawno widzieliśmy. Dopiero po wejściu na szczyt sprawdzamy, że była otwarta do 17 i spóźniliśmy się pół godziny. Spędzamy chwilę po ogromnym fikusem popijając sok ze szparagów, a wokół nas kręcą się wiewiórki i ptaki.

Image Image Image

Na tym samym wzgórzu, co latarnia morska, znajduje się również Fort Qihou. Został wykorzystany tylko jeden raz. Po wojnie chińsko-japońskiej w XIX wieku Tajwan został przekazany Japonii. Lokalne oddziały stawiały jednak opór. Gdy pod Kaohsiung podeszła japońska eskadra z fortu wystrzelono 24 pociski. Żaden nie trafił okrętu. Obecnie jest opanowany przez lokalne nastolatki, które nieustannie pozują do zdjęć :)

Image Image

Widok plaży z fortu ustala najbliższy cel. Niemalże na azymut schodzimy ze wzgórza. Powiewająca czerwona flaga „no swimming” mnie nie zniechęca, bo woda do kolan to przecież nie pływanie. Szwędamy się jeszcze trochę po wyspie posilając się między innymi laysami o smaku sakury. Aż w pewnym momencie nas olśniewa, że promy nie pływają całą dobę i wypadałoby wrócić na ląd.

Image Image Image Image

Google Maps twierdzą, że promy pływają co 20 minut i akurat trafiamy na jeden, gdy docieramy do portu. W drodze powrotnej dopada nas coraz większy głód, a to oznacza tylko jedno — wizytę na nocnym targu Liuhe. Tajwańskie hot-dogi podbijają moje serce (tu muszę zarekomendować konkretny STRAGAN, który prowadzi ojciec z synem).

Image Image

ciąg dalszy nastąpi29 marca — Kaohsiung

Poprzedni dzień był całkiem intensywny, wiele kilometrów pieszo i daje nam się to we znaki po obudzeniu. Ten będzie więc spokojniejszy, przynajmniej w założeniu. Zaczynamy od spaceru wzdłuż Zhongshan Rd do dworca. Odbieram zakupiony przez Internet bilet na jutrzejszy przejazd do Taipei i ruszamy pociągiem do dzielnicy Zuoying. Na tej trasie można również skorzystać z metra. Podróż pociągiem jest jednak szybsza i tańsza.

Przed stacją moją szczególną uwagę przykuwa intalacja „Arrête, Regarde et Ecoute” autorstwa Armana. Technicznie to tylko kupa sygnalizatorów kolejowych, ale robi niesłychane wrażenie. Naszym celem jest Lotus Pond (Lianchi Tan), od którego dzieli nas ponad kilometr drogi. Z lenistwa czekamy chwilę na autobus, podjeżdżamy bliżej stawu i rozpoczynamy zwiedzanie.

Image

Obecna Świątynia Konfucjusza w Kaohsiung została zbudowana w 1976, ale nie odbiega od innych, starszych, które widzieliśmy do tej pory. Wstęp jest bezpłatny, wystarczy się wpisać na listę odwiedzających. Wewnątrz znajduje się wystawa opisująca powstanie konfucjanizmu i różne zwyczaje z nim związane. Korzystamy z tego, że jest tłumaczona na angielski i nadrabiamy zaległości. Wstyd się przyznać, ale niewiele wiemy na ten temat.

Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

kaya 4 maja 2018 13:38 Odpowiedz
Super relacja, czekam na dalszy ciag :)
pabloo 8 lipca 2018 13:34 Odpowiedz
Świetna relacja i wyprawa.Tylko niepotrzebnie tak małe zdjęcia dałeś, wygodniej się czyta i ogląda, gdy nie trzeba otwierać w nowych kartach, a wystarczy przewijać ;)