Po uzupełnieniu akumulatorów zbieramy się i szybko dojeżdżamy do tamy. Dużo ludzi, wiec zeby nie tracic czasu stajemy na płatnym parkingu przy visitor center. To chyba jedyny platny parking na ktorym stajemy w czasie wyjazdu. Cena dość wysoka 10 USD, ale też w Europie sa i droższe parkingi. Zadziwiająca kolejnosc
;)
Wchodzimy do jednego z najdziwniejszych visitor center w karierze, a to dlatego ze: aby tam wejść trzeba wykupić bilet (najtańszy, tylko do Visitor Center kosztuje z tego co pamiętam kolejne 10 USD). oraz przejść kontrolę jak security na lotnisku. Kupujemy najbardziej rozszerzoną wycieczkę (30USD za osobę), przechodzimy przez ochronę. Obowiązkowo zostajemy skierowani na poglądowy film o budowie tamy, później czekamy na przewodnika.
W przeciwieństwie do Glen Dam tutaj można wziąć normalnie plecaki, nie ma problemu z robieniem zdjęć, widać że ta tama jest “przystosowana” do przyjmowania turystów. Jestem zadziwiona, jak wielki był to projekt i - chyba bardziej - jak bezwzględnie podejście bylo przy jej budowie do ludzi (robotników) i ile istnień ona pochłonęła (razem z tymi którzy nie zginęli bezpośrednio przy pracy, ale np w szpitalu albo w wyniku udarów liczy sie w setkach osób). Tama jest z tych co trzymają się pod własnym ciężarem, jak wielki czop - dlatego potencjalnie najdłużej zajął wybor miejsca w ktorym tama mogla stanąć tak, aby brzegi wytrzymały.
projekt tamy
tu juz tam gdzie turbiny
tutaj korytarz specjalnie zrobiony dla turystów
a tutaj wchodzimy do wentylacji - przewietrzone fotki wychodzą najlepiej
Wypadki miały miejsce głównie z uwagi na szybkie tempo prac oraz brak zapewnienia bezpiecznych warunków pracy (oszczędności). Zwykle o takich liczbach mówi się w kontekście prac niewolników, a to wszyscy byli wolni Amerykanie, którzy tłumnie ściągali tutaj do pracy z uwagi na kryzys w kraju i godziwą płacę, jaką oferowano przy budowie tamy. Ale teraz bardziej mowi sie o sukcesie tamy i tym, jakie pożytki ona przynosi. Oraz że została zakończona 2 lata przed terminem. Ameryka, w końcu, stoi sukcesem
;) Po samym zwiedzaniu idziemy jeszcze przejść sie po samej tamie, spojrzec w wielką dziure. Oraz obowiązkowo idziemy na drugi most i robimy z niego fotki. Generalnie spędzamy tam ze 4 godziny, ostatnie zdjęcia robimy już po ciemku
;)
Do Kingman ( a w zasadzie okolicznego miasta) dojeżdżamy więc w nocy i idziemy spać.DZIEŃ 6 (15.02.2018) Osły, Samochody, słowem Route 66 (Kingman, Oatman, Seligman) Dzień zaczynamy od śniadania w Mr Dizzy w Kingman, przy route 66.
Na śniadanie oczywiscie to, co zawsze
Następnie jedziemy do Oatman, czyli mega turystycznego miasteczka ale ponieważ jest stylizowane na dziki Zachód i jest malowniczo położone w górach przy górskiej części Route 66 wybaczam im te sklepy z koszulkami i innym badziewiem.
Sam dojazd nie jest krótki, trzeba trochę trasy “nadłożyć” ale widoki można powiedzieć wynagradzają. Tu np często pojawiajacy sie na tych drogach pogromcy szos
Jeśli ktoś musi wybierać i Route 66 zwiedzi w innych miejscach to raczej odsyłam do miasteczka Stare Sacramento, przy rzece Sacramento (w miarę po drodze z SFO do Yosemite). Jest ono, mimo tego ze rownież jest utrzymywane dla turystów, dużo bardziej autentyczne i odarte z tego kiczu, ktorym Oatman niestety ocieka, mimo pięknych osiołków. Może byłabym lepiej nastawiona żeby zrobili pokaz strzelaniny. Ludzie widać czekali do 12.00, napięcie rosło i wtedy … nie wydarzyło się nic
;) Generalnie jest to miasteczko do ktorego ponownie bym nie wróciła, chociaz jako turystom przyjemnie nam się oglądało i fotografowało te - zupełnie nierealne - scenki. Wjazd do Oatman
i miasto osiołków w pelnej krasie
Wyjechaliśmy następnie w kierunku Seligman.
To trochę podrasowane miasteczko z okolic Route 66. Ale są urocze Złomki i samochody z kreskówki CARS (jak rozumiem tez czyjaś ułańska fantazja żeby przyciągnąć turystów). Okazuje się że właścicielami przynajmniej jednego sklepu są Włoch z Polakiem (informacja od Pani sprzedawczyni tegoż sklepu). To by częściowo wyjaśniało wielkie zadziwienie rdzennych Amerykanów, którzy pytali nas co takiego jest w tej Route 66 że tyle tam obcokrajowców jedzie i nawet zostaje
;) a przecież jest tyle ciekawszych miejsc w USA
;).
Po serii fotek i obiadku w Roadkill Cafe (i następnej serii fotek
;) jedziemy już w kierunku Sedony. To takie Zakopane High level. Ma tutaj rezydencje wiele gwiazd filmowych i nie tylko (Np Madonna). Infrastruktura jest, ale czego brak to przysłowiowych “ciupag” czy innych straganów - w zasadzie nie ma tutaj kiczu. Są za to przepiękne widoki z samego miasta i jak się wyjedzie poza i rozrywki na każdą kieszeń i możliwości mobilne (od lotu helikopterem, przez jazdę offroad po wycieczki do Grand Canyon). Tu np hammerki do wynajecia
Zima w Sedonie to też - o dziwo - sezon. Wiele hoteli/moteli/kempingów (tak tak ludzie też biwakują) ma z daleka widoczne napisy “no vacancy”. Nie dziwne - w lutym wygląda to tak:
My przyjechaliśmy tu głownie po to żeby iść na Devil’s Bridge i zwiedzić Church of the holy Cross - kościół wkomponowany w skały (plan minimum). W mieście po raz pierwszy na naszej trasie natykamy sie na sklep z normalnym jedzeniem, otwarty mimo zmierzchu, wiec pełni szczęścia kupujemy jakieś brokuły czy inne potrawki z warzywami i - przyrządzając sobie w mikrofali w pokoju - pożeramy na kolację.
DZIEŃ 7 (16.02.2018) Sedona
Wcześniej juz zorientowalismy się, że poczucie “wychowania” wszczepione nam w Europie jest nieco sprzeczne z tutejszym podejściem. W hotelach są np informacje w sali śniadaniowej, że jakby ktoś chciał coś wziąć ze śniadania to obsługa dysponuje … woreczkami śniadaniowymi, nie ma problemu, mozna poprosić i zapakować jedzenie. Każdy z Amerykanów cos też ze sniadania wynosił. My nie bardzo bylismy w stanie jeść ichniejsze sniadania, w związku z czym nie było sensu brać niczego na wynos. Odkrywamy jednak druga strone tego braku przejmowania się. W dobrze tutaj na maxa zaopatrzonych (chociaż jak później stwierdzimy drogich) marketach kupujemy jadalne produkty na śniadania, przechowujemy w naszej lodóweczce pokojowej i tę wałowkę przynosimy na sniadanie, wcinamy, robimy kanapki, albo podgrzewamy dania w mikrofali. Strzał w dziesiątkę
:) A'propos sklepow i high level zakręcenia tu sklep ... dla psów
Zwiedzanie zaczynamy od Kościółka. Położony jest malowniczo, jakby ktoś wsadził między skały krzyz i na tym rusztowaniu zbudowano kosciół. Dojeżdzamy, piękne widoki, parking jest w zasadzie pod samym kościołem. Co najbardziej zaskakuje to postęp z jakim idzie Kościół, nie objawiający sie bynajmniej postępowością poglądów, ale … terminalem do pobierania ofiar wprost z karty kredytowej.
tutaj czyjas rezydencja widoczna po drodze do kościoła
widok na kościół
a tutaj już widok z wnętrza
Następnie jedziemy na szlak Devils Bridge. Nie jest to ani daleko, ani też nie jesteśmy późno, ale samochodów juz jest tyle że stoją przy drodze przylegającej do tej, w którą mieliśmy skręcić żeby dojechać na parking. No cóż, sezon widać
;) Wyładowujemy się z samochodu, i dalszą drogę pokonujemy na piechotkę. Docieramy do zapchanego parkingu “dla wszystkich”. Stąd zaczyna się szlak do kilku miejsc, pewną odległosć można też podjechać samochodem, ale takim naprawdę Heavy duty offroad
;). Po mili docieramy do szlaku juz tylko na Devils Bridge. Szlak do Devils Bridge - malo efektowny
Śliczne zdjęcia, dawaj dalej z relacją, bo czekam na Yellowstone. Byłem w maju i leżało jeszcze sporo śniegu no to sobie trochę wyobrażam, co się działo w lutym...
Fajna relacja i zdjęcia, czekam na więcej:)Co do samochodów z filmu Cars to nie do końca tylko fantazja. Cały film - szczególnie pierwsza część - jest mocno inspirowany mitem drogi 66. Nawet wiele postaci (aut) jest wzorowanych na autentycznych osobach związanych z Route 66, prowadzących wzdłuż drogi lokalne biznesy, muzea itp.
Jerry90 napisał:Fajna relacja i zdjęcia, czekam na więcej:)Co do samochodów z filmu Cars to nie do końca tylko fantazja. Cały film - szczególnie pierwsza część - jest mocno inspirowany mitem drogi 66. Nawet wiele postaci (aut) jest wzorowanych na autentycznych osobach związanych z Route 66, prowadzących wzdłuż drogi lokalne biznesy, muzea itp.Dziękuję
:)Za ułańską fantazję uznaję to, ze zamiast dać ludziom mozliwosc aby mogli doszukiwac się w pierwowzorach kreskówkowych postaci to te postacie miałam przed sobą bo przerobiono pierwowzory zeby przypominały postacie z kreskówki. Obłęd
:)A to, że Route 66 byla faktycznie inspiracją to wiem, przygotowałam się w koncu do wyjazdu
:D@sko1czek dzięki
:) staram się dobrnąć do konca ale niestey wolno to idzie przez względy techniczne. ale staram sie to dopiąć jak najszybciej
Fantastyczna relacja, gratuluje. Tylko żal, że chyba przechodzi trochę bez echa, ale to chyba dlatego, że odwaliłaś naprawdę kawał dobrej roboty i się ludzie ogromu tekstu do przeczytanie boją
:)
Tekstu wcale nie ma tak dużo (osobiście żałuję), a zbyt dużo zdjęć, niestety.
;)Ja osobiście wolę inne proporcje tekstu do zdjęć i więcej informacji praktycznych, ciekawostek, przygód itp.
;) Same zdjęcia to można zobaczyć w wielu miejscach w sieci i większość jest podobnych.
@bonifacy dziękuję bardzo. Faktycznie żeby to wszystko do kupy pozbierać to trochę się schodzi.
:) Ale i tak jestem podbudowana, że jednak ktoś dotrwał do końca
:D @sranda również dziekuje, to że chcialabyś wiecej tekstu to oznacza że nie przynudzałam zbytnio co zawsze jest moja obawa
;) bo niestety prawda jest taka jak pisze Bonifacy, tzn w dzisiejszych czasach raczej przerzucamy się na pismo obrazkowe
;) A co do zdjęc że sa takie same wszedzie to wele razy się na to "nadziałam", ze napaliłam się na zrobienie jakiejś konkretnej fotki i okazywało sie to mało wykonalne. Z tego tytulu zdjecia z google traktuje z duza rezerwa. Ale jak pewnie wiesz - nie dogodzis wszystkim
:D
Mi też się podobało - i relacja i zdjęcia
:) Super, że jednak udało wam się dotrzeć do Yellowstone. Ja jeszcze w tej części USA nie byłam i teraz to już w ogóle bardzo chcę się tam wybrać, może jednak nie w lutym (aczkolwiek wasza wyprawa też miała swój urok
:).
@zuzanna_89 ja też się bardzo cieszę
:) tylko my wiemy jakiej naprawde determinacji wymagal dojazd tam w tych warunkach. Ale było warto
:D Szczerze mowiąc mimo ze nie przepadam za tzw sportami zimowymi to Yellowstone urzeka w tym czasie ciszą i spokojem. Tak więc chcialabym tam wrócić, pomieszkać w parku i pojezdzic na biegowkach "offroad"
:)Jest pewnie wiele okresów kiedy warto jechac i zobaczyć Park, jednakże wszyscy "tubylcy' przestrzegają przed okresem letnim charakteryzującym sie najazdem turystów - "summer's hell" to jedne z łagodniejszych określeń
:)
Świetna relacja, dziękuję.Chciałem jechać do USA tylko z dwóch powodów, zobaczyć Yellowstone i Nowy York. Dzięki Waszej relacji Yellowstone zjechał sporo w dół na mojej liście "do zobaczenia". Jeszcze raz podkreślam, że Twoja relacja była świetna, obiektywna, rzeczowa i okraszona ciekawymi zdjęciami. Dzięki niej wiem, że są fajniejsze miejsca do odwiedzenia niż Yellowstone
:)
Doskonała relacja: fantastyczne zdjęcia, wartki, ciekawy i nieprzegadany tekst. Zaimponowała mi wasza determinacja. Super!@eskietutaj masz opis Yellowstone zimowego, niech Cię nie zniechęca. Wjeżdżałem do Yellowstone w maju, tuż po otwarciu sezonu - było przepięknie i jeszcze niezbyt tłoczno. Po zwiedzeniu kilku miejsc w Stanach moje 2 ulubione, najciekawsze to właśnie NYC i Yellowstone. No może bym jeszcze dodał SF, na 3-cim.
@eskie - to ciekawe co piszesz bo ja po obejrzeniu zdjęc przed wyjazdem (z tzw google) też miałam ogromne obawy ze Yellowstone nie "dorośnie" do moich oczekiwan. A oczekiwania nie byly małe
:) Nie jest to park wielkiego WOW i zupełnej odmiany od tego co widziales (typu np kaniony szczelinowe, czy tez rejony typu dead horse point). Nie jest spektakularny, Takie krajobrazy i roslinnosc jak w Yellowstone potencjalnie zobaczysz w mniejszej skali i u nas. Denerwujace sa tez czasami ograniczenia bezpieczenstwa odnośnie goracych zrodel, niedzwiedzi i czego tam jeszcze. ALE park wciąga. I ja wrociłabym tam szczegolnie zimą, wjechalabym od połnocy, zdobylabym ten upragniony self guided permit, pojezdzilabym na nartach biegowych, wybrałabym się zobaczyć wreszcie wilki. A zimy delikatnie mowiac nie lubie
;)Co do NYC to dla mnie jest ciekawa metropolia ale jak to powiedzial jeden z Amerykanów na jakims zadupiu - "nowy york to nie Ameryka" i ja sie z nim zgadzam
:) Za to w SF bylam 2x i wrocilabym nastepne 2 i wiecej
:DTak czy inaczej jeśli sie zdecydujesz na wyjazd do US to zanim skonczysz jeden wyjazd to bedziesz planowal nastepny. To praktycznie pewne
;)I dziękuję Tobie i @sko1czek za miłe słowa odnośnie relacji
:)
@palomino pamiętam jak pytałaś o Yellowstone zimą. Zastanawiałem się wtedy : "Po co tam jechać zimą, skoro jest drogo i ciężko się dostać". Nie, to nie może się udać". Tymczasem swoją relacją otworzyliście oczy niedowiarkom takim ja jak !
:D Świetna relacja, niesamowite zdjęcia, podziwiam Wasz upór i determinacje. Widząc te same miejsca wiosną stwierdzam, że to dwa różne parki. Obie pory roku mają swój niepowtarzalny urok. Bardzo podobała mi się ta relacja, zasłużone zwycięstwo w konkursie na najlepszą relacje miesiąca !
Kurcze, wspaniała sprawa wyjechać zimą, sam się nad tym zastanawiam, ale temperatury rzędu -20 czy -30 (odczuwalna na teraz, 12:35 czasu lokalnego -40) to wymagałoby ode mnie ogromnego poświęcenia...
@szajbek też myslalam na początku że ten wyjazd to szaleństwo
:D i też (na starość
;) ) coraz bardziej nie lubię zimy.Ale wbrew pozorom zyskalismy przestrzeń, brak ludzi i (z wyjątkiem gwałtownych załamań pogody ale to juz na północy) relaksik
:)
Gratuluję szczęścia z tym permitem do The Wave!
:) Czy losowanie odbywa się o godzinie 9:00? Jeżeli się dostanie permit to czy są jakieś widełki czasowe, w których można zobaczyć The Wave?
@Pietrucha - losowanie jest o 9.00 ale trzeba być chwilę przed żeby uzupełnić aplikację.W zimie losowanie jest tylko w Kanab, w lecie też w drugim miejscu, bliżej Page.Jeśli dostaniesz permit to masz możliwość wstepu w dniu następnym, godziny nie są oznaczone, mozesz zaczac nawet o świcie. My jak już praktycznie doszlismy z powrotem do parkingu to spotkalismy parę, ktora własnie ruszała na Wave, czyli totalnie w drugiej częsci dnia. Z tego co jednak wiekszosc wziela pod uwagę to raczej ludzie idą z rana żeby trafic na moment kiedy słonce stoi maksymalnie pionowo, gdyż wtedy skały nie "cieniują" (wiadomo - zdjęcia
;) ). No i przy zimie to bylo o tyle wskazane ze świezy snieg topnial czesciowo w ciagu dnia, ale po zachodzie slonca dość szybko wszystko zamarza. a z uwagi na nierowny teren może się wtedy zrobić naprawdę niefajnie. dość powiedzieć, że tę parę, ktorą spotkalismy jak szli po południu "nasz" wolontariusz wprost ostrzegł "nie chcecie tam zostać jak woda zamarznie"
;)To, co się musi zgadzać to data - częsc kartki zostawiasz na parkingu a częsc bierzesz ze sobą, przypinając w widocznym miejscu. Jak nie wrocisz i zostanie samochod na nastepny dzien to w zalozeniu powinni zaczac poszukiwania
;)
nawet dostalismy walentynkowy akcent :)
Po uzupełnieniu akumulatorów zbieramy się i szybko dojeżdżamy do tamy. Dużo ludzi, wiec zeby nie tracic czasu stajemy na płatnym parkingu przy visitor center. To chyba jedyny platny parking na ktorym stajemy w czasie wyjazdu. Cena dość wysoka 10 USD, ale też w Europie sa i droższe parkingi.
Zadziwiająca kolejnosc ;)
Wchodzimy do jednego z najdziwniejszych visitor center w karierze, a to dlatego ze:
aby tam wejść trzeba wykupić bilet (najtańszy, tylko do Visitor Center kosztuje z tego co pamiętam kolejne 10 USD).
oraz przejść kontrolę jak security na lotnisku.
Kupujemy najbardziej rozszerzoną wycieczkę (30USD za osobę), przechodzimy przez ochronę. Obowiązkowo zostajemy skierowani na poglądowy film o budowie tamy, później czekamy na przewodnika.
W przeciwieństwie do Glen Dam tutaj można wziąć normalnie plecaki, nie ma problemu z robieniem zdjęć, widać że ta tama jest “przystosowana” do przyjmowania turystów.
Jestem zadziwiona, jak wielki był to projekt i - chyba bardziej - jak bezwzględnie podejście bylo przy jej budowie do ludzi (robotników) i ile istnień ona pochłonęła (razem z tymi którzy nie zginęli bezpośrednio przy pracy, ale np w szpitalu albo w wyniku udarów liczy sie w setkach osób). Tama jest z tych co trzymają się pod własnym ciężarem, jak wielki czop - dlatego potencjalnie najdłużej zajął wybor miejsca w ktorym tama mogla stanąć tak, aby brzegi wytrzymały.
projekt tamy
tu juz tam gdzie turbiny
tutaj korytarz specjalnie zrobiony dla turystów
a tutaj wchodzimy do wentylacji - przewietrzone fotki wychodzą najlepiej
Wypadki miały miejsce głównie z uwagi na szybkie tempo prac oraz brak zapewnienia bezpiecznych warunków pracy (oszczędności).
Zwykle o takich liczbach mówi się w kontekście prac niewolników, a to wszyscy byli wolni Amerykanie, którzy tłumnie ściągali tutaj do pracy z uwagi na kryzys w kraju i godziwą płacę, jaką oferowano przy budowie tamy.
Ale teraz bardziej mowi sie o sukcesie tamy i tym, jakie pożytki ona przynosi. Oraz że została zakończona 2 lata przed terminem. Ameryka, w końcu, stoi sukcesem ;)
Po samym zwiedzaniu idziemy jeszcze przejść sie po samej tamie, spojrzec w wielką dziure. Oraz obowiązkowo idziemy na drugi most i robimy z niego fotki. Generalnie spędzamy tam ze 4 godziny, ostatnie zdjęcia robimy już po ciemku ;)
Do Kingman ( a w zasadzie okolicznego miasta) dojeżdżamy więc w nocy i idziemy spać.DZIEŃ 6 (15.02.2018) Osły, Samochody, słowem Route 66
(Kingman, Oatman, Seligman)
Dzień zaczynamy od śniadania w Mr Dizzy w Kingman, przy route 66.
Na śniadanie oczywiscie to, co zawsze
Następnie jedziemy do Oatman, czyli mega turystycznego miasteczka ale ponieważ jest stylizowane na dziki Zachód i jest malowniczo położone w górach przy górskiej części Route 66 wybaczam im te sklepy z koszulkami i innym badziewiem.
Sam dojazd nie jest krótki, trzeba trochę trasy “nadłożyć” ale widoki można powiedzieć wynagradzają.
Tu np często pojawiajacy sie na tych drogach pogromcy szos
a tu cmentarz a'la Route 66
Uwielbiany przeze mnie motyw amerykanskich skrzynek ;)
i sposoby na transport zwierząt
Jeśli ktoś musi wybierać i Route 66 zwiedzi w innych miejscach to raczej odsyłam do miasteczka Stare Sacramento, przy rzece Sacramento (w miarę po drodze z SFO do Yosemite). Jest ono, mimo tego ze rownież jest utrzymywane dla turystów, dużo bardziej autentyczne i odarte z tego kiczu, ktorym Oatman niestety ocieka, mimo pięknych osiołków. Może byłabym lepiej nastawiona żeby zrobili pokaz strzelaniny. Ludzie widać czekali do 12.00, napięcie rosło i wtedy … nie wydarzyło się nic ;) Generalnie jest to miasteczko do ktorego ponownie bym nie wróciła, chociaz jako turystom przyjemnie nam się oglądało i fotografowało te - zupełnie nierealne - scenki.
Wjazd do Oatman
i miasto osiołków w pelnej krasie
Wyjechaliśmy następnie w kierunku Seligman.
To trochę podrasowane miasteczko z okolic Route 66. Ale są urocze Złomki i samochody z kreskówki CARS (jak rozumiem tez czyjaś ułańska fantazja żeby przyciągnąć turystów). Okazuje się że właścicielami przynajmniej jednego sklepu są Włoch z Polakiem (informacja od Pani sprzedawczyni tegoż sklepu). To by częściowo wyjaśniało wielkie zadziwienie rdzennych Amerykanów, którzy pytali nas co takiego jest w tej Route 66 że tyle tam obcokrajowców jedzie i nawet zostaje ;) a przecież jest tyle ciekawszych miejsc w USA ;).
Po serii fotek i obiadku w Roadkill Cafe (i następnej serii fotek ;) jedziemy już w kierunku Sedony. To takie Zakopane High level. Ma tutaj rezydencje wiele gwiazd filmowych i nie tylko (Np Madonna). Infrastruktura jest, ale czego brak to przysłowiowych “ciupag” czy innych straganów - w zasadzie nie ma tutaj kiczu. Są za to przepiękne widoki z samego miasta i jak się wyjedzie poza i rozrywki na każdą kieszeń i możliwości mobilne (od lotu helikopterem, przez jazdę offroad po wycieczki do Grand Canyon).
Tu np hammerki do wynajecia
Zima w Sedonie to też - o dziwo - sezon. Wiele hoteli/moteli/kempingów (tak tak ludzie też biwakują) ma z daleka widoczne napisy “no vacancy”.
Nie dziwne - w lutym wygląda to tak:
My przyjechaliśmy tu głownie po to żeby iść na Devil’s Bridge i zwiedzić Church of the holy Cross - kościół wkomponowany w skały (plan minimum).
W mieście po raz pierwszy na naszej trasie natykamy sie na sklep z normalnym jedzeniem, otwarty mimo zmierzchu, wiec pełni szczęścia kupujemy jakieś brokuły czy inne potrawki z warzywami i - przyrządzając sobie w mikrofali w pokoju - pożeramy na kolację.
DZIEŃ 7 (16.02.2018) Sedona
Wcześniej juz zorientowalismy się, że poczucie “wychowania” wszczepione nam w Europie jest nieco sprzeczne z tutejszym podejściem. W hotelach są np informacje w sali śniadaniowej, że jakby ktoś chciał coś wziąć ze śniadania to obsługa dysponuje … woreczkami śniadaniowymi, nie ma problemu, mozna poprosić i zapakować jedzenie. Każdy z Amerykanów cos też ze sniadania wynosił. My nie bardzo bylismy w stanie jeść ichniejsze sniadania, w związku z czym nie było sensu brać niczego na wynos. Odkrywamy jednak druga strone tego braku przejmowania się. W dobrze tutaj na maxa zaopatrzonych (chociaż jak później stwierdzimy drogich) marketach kupujemy jadalne produkty na śniadania, przechowujemy w naszej lodóweczce pokojowej i tę wałowkę przynosimy na sniadanie, wcinamy, robimy kanapki, albo podgrzewamy dania w mikrofali. Strzał w dziesiątkę :)
A'propos sklepow i high level zakręcenia tu sklep ... dla psów
Zwiedzanie zaczynamy od Kościółka. Położony jest malowniczo, jakby ktoś wsadził między skały krzyz i na tym rusztowaniu zbudowano kosciół. Dojeżdzamy, piękne widoki, parking jest w zasadzie pod samym kościołem. Co najbardziej zaskakuje to postęp z jakim idzie Kościół, nie objawiający sie bynajmniej postępowością poglądów, ale … terminalem do pobierania ofiar wprost z karty kredytowej.
tutaj czyjas rezydencja widoczna po drodze do kościoła
widok na kościół
a tutaj już widok z wnętrza
Następnie jedziemy na szlak Devils Bridge. Nie jest to ani daleko, ani też nie jesteśmy późno, ale samochodów juz jest tyle że stoją przy drodze przylegającej do tej, w którą mieliśmy skręcić żeby dojechać na parking.
No cóż, sezon widać ;) Wyładowujemy się z samochodu, i dalszą drogę pokonujemy na piechotkę. Docieramy do zapchanego parkingu “dla wszystkich”. Stąd zaczyna się szlak do kilku miejsc, pewną odległosć można też podjechać samochodem, ale takim naprawdę Heavy duty offroad ;). Po mili docieramy do szlaku juz tylko na Devils Bridge.
Szlak do Devils Bridge - malo efektowny