0
gwiazda01 24 maja 2018 20:24
A jednak - postanowiłam podzielić się swoimi wrażeniami z wyjazdu - pomimo tego, że miał miejsce jakieś pół roku temu :)

Pobyt: 24.09 - 5.10, Budapeszt-Astana-Budapeszt, dojazd do Budapesztu i powrót Polskim Busem.

Dzień 1. Przylot do Astany wieczorem, dojazd autobusem z lotniska do hostelu (Hostelland Astana). Wzięliśmy pokój 4-osobowy, łazienka na korytarzu, wspólna. W hostelu czysto, bardzo przyjemnie, polecam.

Dzień 2. Zwiedzanie Astany, czyli spacer po mieście z zaliczeniem najważniejszych punktów, plus wejście (w sumie wjazd windą) na wieżę Baiterek - niebo jest bezchmurne, więc widok na panoramę miasta świetny. Wg mnie obowiązkowo trzeba tam wejść, a jak jest jest ładna pogoda to tym bardziej nie ma się co zastanawiać, poza tym, jakby nie patrzeć wieża jest symbolem tego miasta (wysokość 97m, bo w '97 Astana została stolicą itp.), koszt to jedyne 700 tenge.
Po całym dniu chodzenia i obiedzie w Gorilka Bar (bardzo polecam, porcje nie są jakieś ogromne, ale jedzenie bardzo smaczne) czas wracać do hostelu po bagaże i spieszyć się na pociąg do Ałmat. O ile w ciągu dnia nie było tłumów na mieście - podczas powrotu z centrum do hostelu autobusem utknęliśmy w korku (17-18), więc miejcie to na uwadze. Tyłki uratowała nam pani z hostelu - pomimo bariery językowej zrozumiała, że spieszymy się na pociąg i załatwiła nam "taxi" na dworzec.
Przed nami cała noc w pociągu.
Poniżej zdjęcia z Astany; ciąg dalszy nastąpi.Dzień 3. Rano wysiedliśmy na stacji w Ałmatach. Stara stolica znacznie różni się od nowej, jest ruch, jest gwar. W końcu mieszka tutaj ok. 2 razy więcej ludzi, niż w Astanie. Od razu kierujemy się do metra - musimy dostać się na dworzec Sayran, skąd odjeżdżają marszrutki do Biszkeku.
Pod samym dworcem siedzą panowie i nawołują "taxi, taxi! Biszkek!", rozmawiamy z jednym z nich, za 13 000 tenge zawiezie nas do granicy - super! Drożej niż marszrutka, ale przecież po co czekać aż się zapełni (bo taki jest system - marszrutka odjeżdża, jak znajdzie się komplet pasażerów, więc czasami można czekać nawet 2 godziny), jedziemy. Nasz kierowca mówiąc brzydko zap***dala, chyba 3 razy zatrzymała go policja. Dojeżdżamy do granicy z Kirgistanem, a kierowca na kalkulatorze pokazuje nam 13 000 x 4... czyli za każdego pasażera 13 000... rozpoczynamy kłótnię, ze nie taka była umowa, Kazach grozi nam, że odwiezie nas z powrotem do Ałmat... ale po rzuceniu kilku brzydkich słów (myślę, że to na "k" na niego najbardziej zadziałało) puścił nas za 26000. Myślę, że już zawsze źle mi się będzie kojarzyć Toyota Camry...
No ale dalej: przechodzimy pieszo przez granicę z Kirgistanem, celnicy uśmiechnięci, wszystko spoko (ale chyba ze mnie walili :shock: ). Po przejściu zastanawiamy się, czy polować na marszrutkę, czy wziąć taxi (przecież jesteśmy świeżo po nie najlepszych doświadczeniach z azjatyckimi "taksówkarzami"), ale spotykamy jeszcze jednego turystę i z nim bierzemy taksówkę, docieramy do hostelu (Apple hostel) w okolicach dworca zachodniego, zostawiamy bagaże i idziemy na spacer. Ta część Biszkeku nie powala, niska zabudowa z azbestem w roli głównej.
Hostel fajny, śniadanie wliczone w cenę (na stołówce wybieracie zestaw śniadaniowy), obsługa anglojęzyczna, pomocna.

Dzień 4. Pobudka, śniadanie, wychodzimy na marszrutkę do miejscowości Czołpon-Ata, położonej na północnym wybrzeżu jeziora Issyk-Kul (podobno takie nasze Mielno). Marszrutka jechała ok 3 godziny, po drodze przerwa, dotarliśmy koło południa, zakwaterowaliśmy się w hostelu (uwaga) Apple Hostel - to oddział tego z Biszkeku, gdzie gospodarzem jest pół-Polak pół-Amerykanin, Jan. Dzień spędziliśmy na spacerowaniu wzdłuż jeziora, no bo co innego robić w Mielnie po sezonie :D (w sumie nigdy nie byłam). W parku pomnik Lenina (w Ałmatach też są dwa), na straganie koszulka z Putinem, takie tam ;)Dzień 5. Powrót do Biszkeku i od razu powrót do Ałmat. Z perspektywy czasu żałuję, że nie pojechaliśmy dalej, do Przewalska (Karakol), albo nie pojechaliśmy do parku Ała-Archa na trekking (zdaje się, że to tam Urubko zaczynał). Wracaliśmy podobnym systemem, taxi do granicy, na granicy złapaliśmy marszrutkę.
Krótki spacer po Ałmatach, meldunek w hostelu. No właśnie... hostel... przychodzimy, a tam nie ma dla nas pokoi - booking podobno coś zamieszał (miało być 2x2-osobowy), więc pan na recepcji zaproponował nam pierwszą noc w pokojach odpowiednio damskich i męskich, a drugą już w 2-osobowych. Łóżek naładowanych do oporu, o ile w pokoju damskim oprócz mnie były 2 lokatorki, to w męskim tłok i przetwieranie się do późnej nocy (szczerze współczułam chłopakom). W pokoju damskim jedno łóżko zarezerwowane dla kota, który z nimi mieszka. I jeszcze w nocy przyszła na drzemkę pani z recepcji, było chłodno, więc poprzykrywała nas kocami, po czym sama padła na jedno wyrko i chrapała tak głośno, że ściany się trzęsły :D generalnie nie polecam, pokoje które dostaliśmy później jakoś nie świeciły przykładem jesli chodzi o czystość.
Dzień 6. Spacer po Ałmatach, szczególnie godny polecenia jest Green Bazar, gdzie można się zaopatrzyć w praktycznie każdy produkt spożywczy: od przypraw, orzechów i suszonych owoców, przez nabiał, po surowe mięso. Wszystko leży na stołach, obiekt jest ogromny, są też budki ze słodyczami i produktami z Chin. Obowiązuje zakaz robienia zdjęć.
Dzień 7. Odbiór samochodu (Renault Duster), punkt pierwszy do zwiedzenia - jezioro Kaindy, czyli zatopiony las (w wyniku trzęsienia ziemi 100 lat temu). Najpierw trzeba dostać się do miejscowości Saty. O ile asfaltową drogą jedzie się bardzo przyjemnie, to w pewnym momencie trzeba z niej zjechać. Trafiliśmy na moment remontu drogi, więc trochę szutrową, trochę stepem (skoro wszyscy jadą stepem..), potem zerwany asfalt, dziurawy asfalt... Dojechaliśmy późno, nie było sensu uderzać na jezioro. Zaczęliśmy rozmyślać nad noclegiem, ale niedługo, bo nocleg znalazł nas sam :P wyszły babeczki, pokazały nam łóżka, skasowały dwa razy więcej niż w Ekonom Hostelu i poszły. W pokoju zimnica, max. 12 stopni. Rano postanowiliśmy jechać nad jezioro. Prowadzi tam polna droga. I nie. To wcale nie jest tak, jak piszą w przewodnikach- weź 4x4 i jedź nad jezioro. Nie. 4x4 w stylu Dustera się nie nadaje. Choć podobno byli śmiałkowie, którzy próbowali "przeskoczyć" nim strumień. Ja, niestety, po nocy w niskiej temperaturze rozchorowałam się, więc szukaliśmy drugiego noclegu - już w cieple. Połowa ekipy poszła spacerem nad jezioro, ja odsypiałam pod kołdrą. Wieczorem gospodarz naszykował nam banię, myślę ze to w połączeniu z lekami postawiło mnie na nogi :) Bardzo fajna sprawa, polecam każdemu - jeśli będziecie mieć okazję, to musicie z tego skorzystać. W pomieszczeniu znajduje się piec ze zbiornikiem z gorącą wodą, obok stoją miski z zimną - mieszamy wodę żeby uzyskać odpowiednią temperaturę i się nią polewamy - dodatkowo można polać wodą piec (ma specjalny otwór) i bucha para - mamy saunę. Dodatkowo rano gospodarz wstał wcześniej i zagrzał nam wodę na mycie ząbków.

Dzień 8. Kanion Szaryński. Robi wrażenie. Polecam pójść zarówno górą, jak i zejść do kanionu. Doszliśmy do rzeki, ale domki letniskowe stały już puste, jurt już nie było. W kanionie było gorąco, więc nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak tam jest latem.
Powrót do Ałmat. Plan zakładał przejazd z Kanionu Szaryńskiego do parku Ałtyn-Emel, ale długi dojazd do Sat w połączeniu z moim przeziębieniem sprawiły, że czas nam się skurczył. Pozwolenie do parku można kupić w biurze w Ałmatach, albo bezpośrednio przy wejściu do parku. Fajnie spędzić tam nawet i dwa dni, jest tam co oglądać, ale nam się niestety nie udało. Zameldowaliśmy się w hostelu, tym razem lepszym :D
W Ałmatach jest straszny smog (widać to na jednym ze zdjęć). W internecie i w przewodnikach naoglądałam się zdjęć: widok na miasto, a w tle piękne, wysokie góry - i oczy mi się świeciły jak widziałam te góry (tak, jestem górskim zwierzęciem) - a w rzeczywistości jedziesz, jedziesz i jedziesz, Ałmaty niedaleko, dopiero gdzieś tam blisko miasta za ciężką, szarą zasłoną majaczy jakiś zarys - niby wygląda jak góra.Dzień 9. Wielkie Jezioro Ałmatyńskie - wbrew nazwie nie jest szczególnie wielkie. Jeżeli wypożyczacie samochód, to chyba najlepiej dojechać samochodem. Można iść ulicą (kilka ładnych serpentyn) lub wzdłuż rury wodociągowej. Wyczytałam, że lepiej nie zbliżać się do tafli jeziora (strefa przygraniczna), ale obok nas była grupa (chyba Rosjan), którzy śmiało podchodzili do samego jeziora i nikt im uwagi nie zwrócił. Po kilku zdjęciach wróciliśmy do Ałmat.

Dzień 10. Oddanie samochodu, ostatni spacer po Ałmatach (niestety w deszczu) i powrót nocnym pociągiem do Astany.

Dzień 11. Astana. Wychodzimy z pociągu, a tu -3 i śnieg, który pada i pada! W tym momencie, jak nigdy wcześniej, dziękowałam za norweskie doświadczenia i wiedziałam, że nie targam na darmo tej dodatkowej cienkiej puchowej kurtki :D Przeszliśmy po Astanie, skupiliśmy się na punktach, których nie odwiedziliśmy pierwszego dnia (np. pałac prezydencki), zrobiliśmy ostatnie zakupy i pojechaliśmy na lotnisko.

Połowa ekipy wyruszyła z Budapesztu do domu, natomiast my dla odpoczynku spędziliśmy jeszcze dwa dni w Budapeszcie na zwiedzaniu i zwykłym łażeniu po mieście.

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

krystoferson112 25 maja 2018 21:24 Odpowiedz
kazachstan....2016 rok i parszywy remis reprezentacji Polski w el.MŚ, sztuczna Astana i wszędobylska konina.... Dobrze, że wyjechałaś po za to sztuczne miasto a,la Dubaj