Siedzę w tylnej części Boeinga 777-200. W tym miejscu ustawienie foteli to 2-4-2, a nie 3-4-3. Siedzę przy oknie, ale w praktyce dzieli mnie od niego dobre kilkanaście centymetrów niezagospodarowanej przestrzeni, co jest trochę niewygodne. Miejsca na nogi całkiem sporo, systemu rozrywki pokładowej brak (to znaczy jest, ale na własnych sprzętach).
Lot trwa niecałe 5h, w San Francisco lądujemy ok. 5 rano. Jest jeszcze ciemno, a ja czuję się zmęczony i niewyspany, więc znajduję ustronny kącik na lotnisku, rozkładam śpiwór i przesypiam do 9.
Nikt mnie nie budzi, śpi się spokojnie. Wstaję, bookuję nocleg w SF na najbliższą noc i wychodzę z lotniska. Po drodze zauważam, że jest strefa, gdzie można obejrzeć mecze. Niestety, dowiaduję się o tym po meczu Polska-Senegal, ale może to i lepiej
;)
BARTem docieram na stację Milbrae, dalej jadę do San Francisco Caltrainem.
Wysiadam na 4th Street i od razu czuję się jak w domu. Dwa lata temu spędziłem w Dolinie Krzemowej prawie 3 tygodnie. Ten wyjazd mocno wpłynął pózniej na moje dalsze życiowe decyzje stąd San Francisco i okolice darzę ogromnym sentymentem.
Kieruję się na Union Square. Przy okazji ładuję telefon i korzystam z WiFi w tutejszym Apple Store.
Około 14 kieruję się kilka przecznic dalej i docieram do Adelaide Hostel, w którym śpię. Zostawiam rzeczy, ogarniam się po podróży i wyruszam dalej.
Najpierw kręcę się po centrum (głownie w okolicach Market St), tam wsiadam do starego tramwaju linii F i jadę wzdłuż wybrzeża do Pier 39.
Na Pier 39 zaglądam także do lwów morskich.
Widać też stąd nieźle Alcatraz.
Początkowo nie miałem w planach jechać pod Golden Gate Bridge, bo jest to kawałek stąd. Widzę jednak, że widoczność jest całkiem niezła, więc spontanicznie wsiadam w autobus i docieram pod most.
Przy Golden Gate Bridge warto jest przejść pod mostem i pójść kawałek dalej. Nie tylko dlatego, żeby zobaczyć most z drugiej strony, ale generalnie ładnie tam jest i zwykle pusto
;)
Niesamowicie wieje, w ogóle jest dość chłodno. Mnie to akurat cieszy, po Dubaju i Filipinach w końcu można się chwilę ochłodzić
;)
Wracam w okolice 5th St i idę Powell St w kierunku Union Square.
Niestety, problem bezdomnych na ulicach SF nadal występuje. Mało tego, jest dość spory: wystarczy wyjść poza turystyczne strefy żeby spotkać całe rzesze bezdomnych. Nie robiłem jednak żadnych zdjęć.
Z Union Square wracam do pokoju. Planuję pójść wcześniej spać i jutro z samego rana wyruszyć na chwilę do Doliny Krzemowej, prawdopodobnie do San Mateo, bo tam mieszkałem 2 lata temu. Czy wyjdzie coś z tych planów? Tego dowiemy się dopiero jutro
;)Wstaję o 6:40. Hostel okazał się być wyjątkowo fajny: pokój 4-osobowy, duże i wygodne łóżka, sporo prywatności, dużo gniazdek. Rano zjadłem też śniadanie wliczone w cenę noclegu. To wszystko w bardzo dogodnej lokalizacji.
Dokończyłem pakowanie i przed 8 wyszedłem. Najpierw poszedłem w kierunku Union Square, by pózniej stamtąd odbić w kierunku stacji Caltrain. Miasto o tej porze dopiero zaczyna budzić się do życia.
Docieram na stację ze sporym zapasem czasu, więc idę jeszcze pod AT&T Park.
Pózniej wracam na stację i wsiadam na pokład pociągu jadącego w kierunku San Jose.
Ponad pół godziny pózniej, o 9:40, wysiadam na stacji Hayward Park. Szczerze mówiąc nic tu nie ma, żadnych turystycznych atrakcji. Dla mnie jednak to miejsce ma wartość sentymentalną: codziennie jeździłem stąd do SF/San Jose, mieszkałem w okolicy. W pobliskim supermarkecie robiłem zakupy. Zwykle nie jestem taki sentymentalny, ale akurat ten trip miał dla mnie sporą wartość
;)
Tych budynków 2 lata temu nie było, ale byłem świadkiem przygotowywania terenu pod budowę
:D
Kręcę się po okolicy przez pół godziny, po czym wracam na peron i jadę pociągiem do stacji Millbrae. Tam przesiadam się w BARTa i docieram nim (z przesiadką w San Bruno) na lotnisko SFO.
Przechodzę przez wszystkie kontrole i docieram pod gate. Lot do MUC mam o 13:55.
W ramach PP salonik jest tylko jeden i znajduje się w strefie, do której nie mogę przejść. Czekam więc spokojnie na lot, którym wrócę wreszcie do Europy po tych kilku szalonych dniach. Wrócę z zachodu
;)Spokojnie boardinguję się na lot SFO-MUC linii United. Pod rękaw podpięty jest Boeing 787-900, więc stosunkowo nowy samolot
;)
Zajmuję miejsce 39L, to przedostatni rząd w tej konfiguracji. Obłożenie na tym locie wynosi >95%, nie jestem w stanie doszukać się wolnego miejsca.
Scenariusz long-haula Unitedu jest taki sam jak w przypadku lotu PVG-SFO. Tamten lot zresztą też był obsługiwany B787. Tuż po starcie przekąska, zaraz po niej obiad, chwilę pózniej deser, a przed lądowaniem drugi posiłek.
Tuż po starcie przelatujemy nad San Francisco. Doskonale widać Financial District, Pier 39 i oczywiście Golden Gate Bridge.
Podsumowując Uniteda na dalekich trasach, to nie ma szału (np. Swiss na pewno oferuje lepszy produkt), ale nie jest też źle. Jedzenie akceptowalne, system rozrywki pokładowej akceptowalny, dużo miejsca na nogi. Tylko kocyki trochę cienkie
;)
Większą część lotu przesypiam. Po ponad 10h lotu ląduję w Monachium. MUC wita mnie... samolotami linii United
:)
Mam tutaj prawie 3h odpoczynku przed kolejnym lotem, a jest nim MUC-OSL obsługiwany przez SAS. Chętnie pominąłbym lot do Oslo i wrócił prosto do Warszawy, ale powrót z USA realizuję w ramach rezerwacji SFO-OSL-SFO i zamierzam wykorzystać także bilet w drugą stronę.
Lot MUC-OSL odbędę na pokładzie Boeinga 737-800. Rękawem wsiadam do samolotu, po czym zajmuję miejsce 30D.
Już w momencie kołowania zaczyna robić się chłodno. Po starcie temperatura na pokładzie przypominała tą w Cebu Pacific
:D Proszę więc stewardessę o koc i bez problemu go dostaję. Rozkładam się wygodnie i drzemię, popijając w międzyczasie herbatę. Do wyboru poza nią była jedynie woda i kawa.
Lot trwa niecałe dwie godziny, po których osiadamy spokojnie na pasie lotniska OSL. Na tym lotnisku spędziłem już kilka nocy
:) Dzisiaj jednak zatrzymuję się tutaj jedynie na kilka godzin, bo o 19:40 wylatuję do WAW na pokładzie LOTu. Ten lot mnie boli najbardziej, bo zapłaciłem za niego sporo (pewnie uwzględnię to w podsumowaniu). Zwlekałem z kupnem biletu z OSL do Polski (a opcja z transferem do TRF była mało opłacalna) i przegapiłem niskie ceny Norwegiana. Trudno, taki urok podróży składanych z klocków przez parę miesięcy: żeby spiąć niektóre klocki nieraz trzeba zapłacić więcej. Byłem też kompletnie nieelastyczny z terminem, bo koniecznie muszę być jutro już w Warszawie.
Na OSL nie ma żadnego saloniku w ramach PP. Szkoda, bo do 19:40 cierpliwie czekam na lotnisku. Samolot przylatuje opóźniony i wyruszam do Warszawy dopiero o 20:00. Ten ostatni lot w układance spędzę na pokładzie Embraera 195.
Na pokładzie obłożenie spore, ciężko znaleźć wolne miejsce. Pasażerowie bardzo zróżnicowani: biznes miesza się z rodakami pracującymi w Norwegii. Tych drugich łatwo zlokalizować, ich niewybredne słownictwo słychać dość mocno
:D Konkuruje z nimi jedynie kilkoro infantów...
Wylatujemy z Oslo w deszczu. Na pokładzie darmowa jest woda, Pepsi oraz kultowe PrincePolo. Zdziwiło mnie Pepsi, ale chwilę pózniej skojarzyłem, że w nowych Embraerach LOTu nie będzie jak ugotować wody
;) Lecę samolotem SP-LNK, który faktycznie dołączył do floty bardzo niedawno.
Lot trwa ok. 2h. Lądujemy w Warszawie już o zmroku. Jestem zmęczony, ale mimo to na twarzy pojawia się uśmiech, bo właśnie zrealizowałem jedno ze swoich podróżniczych marzeń. Nic się nie opóźniło, nic nie zawiodło, chociaż podróż była trochę skomplikowana.
Teraz tylko pozostało złapać pociąg z lotniska i wrócić do mieszkania. Chwila snu na regenerację i jutro rano wracam do pracy
;) Wieczorem natomiast zaczynam sesję, co po RTW może okazać się niełatwym zadaniem.
To była niesamowita przygoda. Masa nowych doświadczeń, noce przespane na lotniskach i pokładach samolotów, ale też miejsca, które chciałem zobaczyć, ale nie było okazji. Zmęczenie fizyczne pozwoliło mi na odpoczynek psychiczny i trochę o to w tym wszystkim chodziło. Dokładniejsze podsumowanie postaram się wrzucić w wolnej chwili, ale na razie chyba nie chcę przeliczać tego, co zobaczyłem, na złotówki
:D
Dziękuję za wszystkie polubienia, komentarze i słowa wsparcia! To naprawdę wiele dla mnie znaczy i motywuje do jeszcze dokładniejszego dokumentowania moich podróży. Całą podróż odbywałem sam, ale miałem świadomość że wirtualnie trochę ludzi leci razem ze mną. Dzięki!
Jestem już w MNL. Przepraszam za to, że relacja nie jest na tyle live, na ile bym chciał, ale wszystko spowodowane jest dość kiepskim internetem (w Dubaju niestety mocno mulił i był średnio stabilny, być może trafiłem na moment kiedy dużo ludzi korzystało). Relacja pisze się live, żeby nie pominąć żadnych szczegółów, postaram się załadować kolejną część ze zdjęciami już na Palawanie. Cały czas liczę na to, że będzie tam działający internet
:roll:
Cierpliwie czekam, bo wiem, jak to jest, gdy planuje się relację live, a potem rzeczywistość - w taki, czy inny sposób - te plany koryguje
:)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Na Palawanie możesz się przeliczyć (co do internetu). W Puerto Princesa jest nadzieja. gdzie indziej nie. Czekam na dalsze wieści z trasy z niecierpliwością.
Fajnie, zwłaszcza że wyglądasz na młodą osoba a mimo wszystko wyzwanie duże.Mam prośbę abyś po powrocie spróbował w miarę możliwości ogarnąć koszta wyprawy w jakiejś tabelce o ile to nie będzie problemem.
Gratuluję wyraźnie zwiększonej częstotliwości pisania i coraz bardziej zauważalnej lekkości pisania. Czekam na dalszą część relacji i trzymam kciuki, żeby nic więcej nie posypało się. Swoją drogą jestem ciekawy co się stało z UA155, który zakładam, że miał być jedną z ważniejszych części Twojego RTW.
United mocno obciął operacje ze swojej bazy w GUM i wypadł mój dolot z PVG. Nie zgodzili się ani na wysłanie mnie do GUM mnie inną linią ani na pominięcie pierwszego odcinka. W ogóle chcieli wysłać mnie PVG-SFO-SEA, ale stanęło ostatecznie na PVG-SFO-LAX-HNL-SFO-SEA (gdzie ostatni lot pomijam)
;)
“...ja jestem tylko zwykłym zbieraczem kresek...” Świetne! Możesz tak wpisać w CV w rubryce hobby;-) Jakbym pracował w HR-ach to by wystarczyło żeby Cię zatrudnić;-)Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
a 90% osób z działu HR zaczęłoby myśleć o ewentualnym odwyku dla "zbieracza kresek"
:lol: Relacja bardzo fajna, pomysł szalony. Czekam na kolejne części! A skoro wyspa przypomina Ci Zanzibar to nie zazdroszczę, schudłem tam kilka kg bo nie było co jeść.
Dostałem odszkodowanie za odwołany lot i wydałem od razu na najwyższy status PP, także w sumie wyszło za darmo
8-) Trochę ostatnio latam i zupełnie zmienia się jakość podróży gdy można sobie na spokojnie posiedzieć w saloniku, coś zjeść, skorzystać z WiFi czy wziąć prysznic. Szczególnie przy bardziej złożonych podróżach.
Gratuluję ukończenia RTW i podziwiam plan na najbliższe dni
:D Poza tym dziękuję za możliwość oderwania się od codzienności i wspólną wirtualną podróż.
Siedzę w tylnej części Boeinga 777-200. W tym miejscu ustawienie foteli to 2-4-2, a nie 3-4-3. Siedzę przy oknie, ale w praktyce dzieli mnie od niego dobre kilkanaście centymetrów niezagospodarowanej przestrzeni, co jest trochę niewygodne. Miejsca na nogi całkiem sporo, systemu rozrywki pokładowej brak (to znaczy jest, ale na własnych sprzętach).
Lot trwa niecałe 5h, w San Francisco lądujemy ok. 5 rano. Jest jeszcze ciemno, a ja czuję się zmęczony i niewyspany, więc znajduję ustronny kącik na lotnisku, rozkładam śpiwór i przesypiam do 9.
Nikt mnie nie budzi, śpi się spokojnie. Wstaję, bookuję nocleg w SF na najbliższą noc i wychodzę z lotniska. Po drodze zauważam, że jest strefa, gdzie można obejrzeć mecze. Niestety, dowiaduję się o tym po meczu Polska-Senegal, ale może to i lepiej ;)
BARTem docieram na stację Milbrae, dalej jadę do San Francisco Caltrainem.
Wysiadam na 4th Street i od razu czuję się jak w domu. Dwa lata temu spędziłem w Dolinie Krzemowej prawie 3 tygodnie. Ten wyjazd mocno wpłynął pózniej na moje dalsze życiowe decyzje stąd San Francisco i okolice darzę ogromnym sentymentem.
Kieruję się na Union Square. Przy okazji ładuję telefon i korzystam z WiFi w tutejszym Apple Store.
Około 14 kieruję się kilka przecznic dalej i docieram do Adelaide Hostel, w którym śpię. Zostawiam rzeczy, ogarniam się po podróży i wyruszam dalej.
Najpierw kręcę się po centrum (głownie w okolicach Market St), tam wsiadam do starego tramwaju linii F i jadę wzdłuż wybrzeża do Pier 39.
Na Pier 39 zaglądam także do lwów morskich.
Widać też stąd nieźle Alcatraz.
Początkowo nie miałem w planach jechać pod Golden Gate Bridge, bo jest to kawałek stąd. Widzę jednak, że widoczność jest całkiem niezła, więc spontanicznie wsiadam w autobus i docieram pod most.
Przy Golden Gate Bridge warto jest przejść pod mostem i pójść kawałek dalej. Nie tylko dlatego, żeby zobaczyć most z drugiej strony, ale generalnie ładnie tam jest i zwykle pusto ;)
Niesamowicie wieje, w ogóle jest dość chłodno. Mnie to akurat cieszy, po Dubaju i Filipinach w końcu można się chwilę ochłodzić ;)
Wracam w okolice 5th St i idę Powell St w kierunku Union Square.
Niestety, problem bezdomnych na ulicach SF nadal występuje. Mało tego, jest dość spory: wystarczy wyjść poza turystyczne strefy żeby spotkać całe rzesze bezdomnych. Nie robiłem jednak żadnych zdjęć.
Z Union Square wracam do pokoju. Planuję pójść wcześniej spać i jutro z samego rana wyruszyć na chwilę do Doliny Krzemowej, prawdopodobnie do San Mateo, bo tam mieszkałem 2 lata temu. Czy wyjdzie coś z tych planów? Tego dowiemy się dopiero jutro ;)Wstaję o 6:40. Hostel okazał się być wyjątkowo fajny: pokój 4-osobowy, duże i wygodne łóżka, sporo prywatności, dużo gniazdek. Rano zjadłem też śniadanie wliczone w cenę noclegu. To wszystko w bardzo dogodnej lokalizacji.
Dokończyłem pakowanie i przed 8 wyszedłem. Najpierw poszedłem w kierunku Union Square, by pózniej stamtąd odbić w kierunku stacji Caltrain. Miasto o tej porze dopiero zaczyna budzić się do życia.
Docieram na stację ze sporym zapasem czasu, więc idę jeszcze pod AT&T Park.
Pózniej wracam na stację i wsiadam na pokład pociągu jadącego w kierunku San Jose.
Ponad pół godziny pózniej, o 9:40, wysiadam na stacji Hayward Park. Szczerze mówiąc nic tu nie ma, żadnych turystycznych atrakcji. Dla mnie jednak to miejsce ma wartość sentymentalną: codziennie jeździłem stąd do SF/San Jose, mieszkałem w okolicy. W pobliskim supermarkecie robiłem zakupy. Zwykle nie jestem taki sentymentalny, ale akurat ten trip miał dla mnie sporą wartość ;)
Tych budynków 2 lata temu nie było, ale byłem świadkiem przygotowywania terenu pod budowę :D
Kręcę się po okolicy przez pół godziny, po czym wracam na peron i jadę pociągiem do stacji Millbrae. Tam przesiadam się w BARTa i docieram nim (z przesiadką w San Bruno) na lotnisko SFO.
Przechodzę przez wszystkie kontrole i docieram pod gate. Lot do MUC mam o 13:55.
W ramach PP salonik jest tylko jeden i znajduje się w strefie, do której nie mogę przejść. Czekam więc spokojnie na lot, którym wrócę wreszcie do Europy po tych kilku szalonych dniach. Wrócę z zachodu ;)Spokojnie boardinguję się na lot SFO-MUC linii United. Pod rękaw podpięty jest Boeing 787-900, więc stosunkowo nowy samolot ;)
Zajmuję miejsce 39L, to przedostatni rząd w tej konfiguracji. Obłożenie na tym locie wynosi >95%, nie jestem w stanie doszukać się wolnego miejsca.
Scenariusz long-haula Unitedu jest taki sam jak w przypadku lotu PVG-SFO. Tamten lot zresztą też był obsługiwany B787. Tuż po starcie przekąska, zaraz po niej obiad, chwilę pózniej deser, a przed lądowaniem drugi posiłek.
Tuż po starcie przelatujemy nad San Francisco. Doskonale widać Financial District, Pier 39 i oczywiście Golden Gate Bridge.
Podsumowując Uniteda na dalekich trasach, to nie ma szału (np. Swiss na pewno oferuje lepszy produkt), ale nie jest też źle. Jedzenie akceptowalne, system rozrywki pokładowej akceptowalny, dużo miejsca na nogi. Tylko kocyki trochę cienkie ;)
Większą część lotu przesypiam. Po ponad 10h lotu ląduję w Monachium. MUC wita mnie... samolotami linii United :)
Mam tutaj prawie 3h odpoczynku przed kolejnym lotem, a jest nim MUC-OSL obsługiwany przez SAS. Chętnie pominąłbym lot do Oslo i wrócił prosto do Warszawy, ale powrót z USA realizuję w ramach rezerwacji SFO-OSL-SFO i zamierzam wykorzystać także bilet w drugą stronę.
Lot MUC-OSL odbędę na pokładzie Boeinga 737-800. Rękawem wsiadam do samolotu, po czym zajmuję miejsce 30D.
Już w momencie kołowania zaczyna robić się chłodno. Po starcie temperatura na pokładzie przypominała tą w Cebu Pacific :D Proszę więc stewardessę o koc i bez problemu go dostaję. Rozkładam się wygodnie i drzemię, popijając w międzyczasie herbatę. Do wyboru poza nią była jedynie woda i kawa.
Lot trwa niecałe dwie godziny, po których osiadamy spokojnie na pasie lotniska OSL. Na tym lotnisku spędziłem już kilka nocy :) Dzisiaj jednak zatrzymuję się tutaj jedynie na kilka godzin, bo o 19:40 wylatuję do WAW na pokładzie LOTu. Ten lot mnie boli najbardziej, bo zapłaciłem za niego sporo (pewnie uwzględnię to w podsumowaniu). Zwlekałem z kupnem biletu z OSL do Polski (a opcja z transferem do TRF była mało opłacalna) i przegapiłem niskie ceny Norwegiana. Trudno, taki urok podróży składanych z klocków przez parę miesięcy: żeby spiąć niektóre klocki nieraz trzeba zapłacić więcej. Byłem też kompletnie nieelastyczny z terminem, bo koniecznie muszę być jutro już w Warszawie.
Na OSL nie ma żadnego saloniku w ramach PP. Szkoda, bo do 19:40 cierpliwie czekam na lotnisku. Samolot przylatuje opóźniony i wyruszam do Warszawy dopiero o 20:00. Ten ostatni lot w układance spędzę na pokładzie Embraera 195.
Na pokładzie obłożenie spore, ciężko znaleźć wolne miejsce. Pasażerowie bardzo zróżnicowani: biznes miesza się z rodakami pracującymi w Norwegii. Tych drugich łatwo zlokalizować, ich niewybredne słownictwo słychać dość mocno :D Konkuruje z nimi jedynie kilkoro infantów...
Wylatujemy z Oslo w deszczu. Na pokładzie darmowa jest woda, Pepsi oraz kultowe PrincePolo. Zdziwiło mnie Pepsi, ale chwilę pózniej skojarzyłem, że w nowych Embraerach LOTu nie będzie jak ugotować wody ;) Lecę samolotem SP-LNK, który faktycznie dołączył do floty bardzo niedawno.
Lot trwa ok. 2h. Lądujemy w Warszawie już o zmroku. Jestem zmęczony, ale mimo to na twarzy pojawia się uśmiech, bo właśnie zrealizowałem jedno ze swoich podróżniczych marzeń. Nic się nie opóźniło, nic nie zawiodło, chociaż podróż była trochę skomplikowana.
Teraz tylko pozostało złapać pociąg z lotniska i wrócić do mieszkania. Chwila snu na regenerację i jutro rano wracam do pracy ;) Wieczorem natomiast zaczynam sesję, co po RTW może okazać się niełatwym zadaniem.
To była niesamowita przygoda. Masa nowych doświadczeń, noce przespane na lotniskach i pokładach samolotów, ale też miejsca, które chciałem zobaczyć, ale nie było okazji. Zmęczenie fizyczne pozwoliło mi na odpoczynek psychiczny i trochę o to w tym wszystkim chodziło.
Dokładniejsze podsumowanie postaram się wrzucić w wolnej chwili, ale na razie chyba nie chcę przeliczać tego, co zobaczyłem, na złotówki :D
Dziękuję za wszystkie polubienia, komentarze i słowa wsparcia! To naprawdę wiele dla mnie znaczy i motywuje do jeszcze dokładniejszego dokumentowania moich podróży. Całą podróż odbywałem sam, ale miałem świadomość że wirtualnie trochę ludzi leci razem ze mną. Dzięki!