Nasz hotel Las Torres de Ugarte znajduje się w Centro Histórico niedaleko głównego placu miasta, więc mamy możliwość od razu obejrzenia fragmentu starej części „Białego Miasta”, bo tak nazywana była niegdyś Arequipa (a nazwa wywodzi się z faktu, że niegdyś zamieszkałe było wyłącznie przez białych). Ponoć stwierdzenie, że jest to jedno z najpiękniejszych miast Peru, jest od dawna passé, to nam podoba się bardzo. Szczególnie Plaza Principal de la Virgen de la Asunción (czyli główny plac miasta) robi niesamowite wrażenie – szczególnie park znajdujący się na jego środku. Niestety zlokalizowana tam fontanna jest w remoncie i jest całkowicie zasłonięta, niemniej niewiele to zmienia w ocenie tego miejsca. No i jest jeszcze okazała katedra zajmująca całą szerokość jednej ze stron placu. Całość robi naprawdę niesamowite wrażenie, podobnie jak zresztą okoliczne uliczki w historycznej części placu. A dodatkowego smaczku nadaje niesamowity widok na ośnieżone szczyty Andów - wulkany Misti (5821 m), Chachani (6075 m) i Pichu Pichu (5664 m).
Do hotelu docieramy chwilę po 11-ej i możemy od razu zameldować się, dzięki czemu możemy odświeżyć się i odpocząć przed wyruszeniem na dalsze zwiedzanie miasta.
Po południu ruszamy ponownie na zwiedzanie przepięknych miejsc tego miasta. A jest tu naprawdę bardzo dużo do obejrzenia, choćby zabytkowe kościoły będące perełkami architektury hiszpańsko-indiańskiej, niezwykły i tajemniczy klasztor Santa Catalina, czy też przepiękne domy z okresu kolonialnego.
My oprócz podziwiania architektury skupiamy się na poszukiwaniu ofert na trekking do Kanionu Colca i w końcu wybieramy opcję 2-dniową w jednej z agencji mającej siedzibę przy głównym placu (cena 100 SOL/osobę + opata za wstęp do PN – 70 SOL/osobę).
Ja wieczór spędzam na walce ze stroną internetową przewoźnika Cruz del Sur usiłując kupić drugi bilet na autobus do Puno... Poprzez stronę tego przewoźnika bilety kupuje się pojedynczo i pierwszy kupiłem bez najmniejszych problemów, a podczas kupowania drugiego cały czas przy próbie płatności pojawiały się błędy (niezależnie od użytej karty, wersji językowej). W końcu zirytowany, z jednym biletem położyłem się spać… Leon chyba na dłużej zostanie w Arequipie
;)Ta noc jest krótka… dużo za krótka i nie chce się wstawać... ale bezduszny budzik nęka o 2:30 niemiłosiernie i nie daje dłużej pospać. W pół godziny pakujemy się i myjemy, a ja ponownie próbuję kupić bilet na autobus do Puno, ale nadal bezskutecznie. Na trekking zabieramy ze sobą dwa plecaki - jeden mniejszy około 4kg i drugi trochę większy – 5-6kg, natomiast duży plecak zostawiamy na przechowanie w hotelu. Chwilę po 3-ej podjeżdża nasz bus i ruszamy. Do miejscowości Chivay, która jest jednym z węzłów komunikacyjnych w rejonie kanionu dojeżdżamy około 6:30. Już wzeszło słońce, ale jest pioruńsko zimno (około -5 °C).
Śniadanie zjadamy w dość spartańskich warunkach, w budynku bez ogrzewania. Ale najważniejsze jest ciepła kawa i herbata, więc można ogrzać się. Śniadanie jest w formie bufetu, jest ser, wędlina, warzywa i owoce, można zamówić za dodatkowa oplata jajko smażone (5 SOL). Po śniadaniu ruszamy dalej. Kolejny punkt wycieczki to wioska Maca, w której znajduje się ładny kościół, który niestety mocno ucierpiał podczas trzęsienia ziemi w 1991r. wywołanego wybuchem pobliskiego wulkanu Hualca Hualca (o wysokości ponad 6tys. m. n.p.m.). W drodze do punktów widokowych zlokalizowanych wokół kanionu zatrzymuje się tu mnóstwo wycieczek, więc panuje duży ruch, jest tu kilka straganów z pamiątkami, a nawet małe knajpki.
Jednak dopiero wizyta w Cruz del Condor pozostawia niezapomniane wrażenia. Jest to punkt widokowy zlokalizowany nad kanionem skąd można obserwować kondory wielkie, uważane tutaj za święte ptaki. Robią wrażenie z powodu wielkości (rozpiętość skrzydeł dochodzi do 3.2m, a waga samców do 11kg), ale przede wszystkim ze względu na przepiękny lot do którego wykorzystują prądy powietrzne i dzięki nim mogą wznosić się na wysokość nawet 5tys. metrów. Dzisiaj kondory szybują tuz nad naszymi głowami co nie zdarza się ponoć często. Widok jest naprawdę niesamowity – olbrzymie ptaki na tle przepięknego kanionu... można patrzeć bez końca. Nawet nie przeszkadza w tym tłum turystów, którzy tak jak my przyjechali obejrzeć ten wyjątkowy spektakl.
Po około 20 minutach musimy zbierać się. Z całego busa my i Chinka z San Francisco ruszamy na trekking przez kanion Colca, reszta osób jedzie na wycieczkę objazdowa po punktach widokowych. Busem podjeżdżamy kilka minut do miejsca zbiórki – punktu widokowego San Miguel, gdzie dołączają jeszcze inne osoby. W sumie z tego miejsca rusza dziś około 30 osób podzielone na trzy grupy. Nasza liczy 11 osób z różnych części świata, a przewodniczką jest Karina z Arequipy Po kilku minutach przygotowywania wyruszamy. Dziś mamy do przejścia około 12 km, ale w przeważającej części w dół. Startujemy z poziomu 3380 m n.p.m. Początkowo cała grupa idzie razem, ale po kilkunastu minutach każdy swoim tempem. Na tym etapie idzie się dość łatwo, dokucza jedynie prażące niemiłosiernie słońce. Niektóre z odcinków są dość strome i wówczas robi się trochę trudniej, ale w sumie pierwszy odcinek liczący około 5 km– zejście w dół kanionu (2340 m n.p.m.) – pokonujemy w 1.5h. Robiąc postoje i dziesiątki zdjęć. A jest co podziwiać i fotografować – widoki wręcz oszałamiają, czego niestety nie jestem w stanie ani opisać, ani pokazać na zdjęciach
:(
Po 30-minutowym odpoczynku przeprawiamy się przez most na rzece Colca i zaczynamy podejście na zbocze po północnej stronie kanionu. Ten 1 km odcinek, tylko w części biegnący pod górę, pokazuje jak wyczerpujące będzie wspinanie się w górę. W wiosce San Juan de Chuccho zawieszonej na zboczu kanionu, zatrzymujemy się na obiad. Po tak intensywnym wysiłku apetyty wszystkim dopisują. Dostajemy zupę warzywną oraz gulasz z alpaki. Wszystko smakuje wybornie
:D
Stąd kontynuujemy trekking w kierunku oazy Sangalle. Ten odcinek jest mieszany – częściowo prowadzi pod górę, niektóre fragmenty są płaskie, ale zdarza się także, że schodzimy w dół
;) W sumie dojście do Oasis Lodge (znajdującej się po południowej stronie kanionu) zajmuje nam około 2h.
Na dziś to tyle wędrówki i szczerze mówiąc w zupełności wystarczy – każdy przebyty kilometr czujemy w mięśniach. Teraz mamy czas na relaks, a miejsce jest naprawdę urocze – dużo zieleni, ogromne palmy i kolorowe, pachnące kwiaty. Raj! Pomimo, że słońce powoli chowa się za zbocze kanionu, to jest jeszcze stosunkowo ciepło, więc korzystając z okazji wskakujemy do basenu Następne 2h to czas błogiego relaksu w tym rajskim zakątku… i tylko od czasu do czasu tą idyllę zakłóca widok serpentyny wijącej się w stromym zboczu kanionu. Myśl o tym, że jutro będziemy musieli pokonać tą ścianę lekko paraliżuje i cały czas pojawia się myśl – „K… po co było tu schodzić?!”:)
O 19-ej mamy kolację na którą ponownie serwowana jest zupa, tym razem ziemniaczana (składająca się z 3-4 gatunków ziemniaków, głównie słodkich batatów) i potrawka z kurczaka z warzywami z ryżem, do popicia wszechobecna tu herbatka z liści koki
8-) Domki w których śpimy są spartańskie – jedynym ich wyposażeniem są łóżka, ale dziś nic więcej nie będzie nam potrzebne
:ugeek: Chwilę po 20-ej, wraz z wyłączeniem prądu, oaza zasypia, a my razem z nią
:lol:
03/07/2018 (wtorek) Śpimy dziś doskonale i pomimo wczesnej pory (3 nad ranem) wstaje się nam bardzo łatwo. Po 20 minutach ruszamy. Oczywiście jest całkowicie ciemno i zaskakująco ciepło:) Już na starcie pozbywamy się dwóch warstw ubrań i idziemy w t-shirtach. Na początku cała grupa trzyma się razem. Karina narzuca bardzo szybkie tempo, wiec po 15 minutach dyszymy wszyscy jak parowozy. Wczoraj podczas schodzenia, wszyscy wesoło rozprawiali, dziś za to nikt nie ma nic do powiedzenia i słychać tylko nasze krótkie, urywane oddechy. Każdy zachłannie łyka powietrze... trasa wiedzie cały czas ostro pod górę, czasem zdarza się tylko mniej stromy trawers. Po około 45 robi się na tyle jasno, że można wyłączyć latarki i teraz każdy rusza swoim tempem. Grupy mieszają się całkowicie - ja z Leo, Chinką i Francuzem idziemy przez większość czasu równym, tym samym tempem... z każdą minuta zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki... przerwy robimy coraz częściej, najpierw co 7-8 minut, w końcówce podejścia co minutę, a może i częściej. To są chwile kiedy oprócz łapania każdej dostępnej cząsteczki tlenu możemy podziwiać piękno kanionu zmieniającego barwy pod wpływem wschodzącego słońca.
Ostatnie pół godziny podejścia to walka z bólem kolan i mięśni... Synek w końcówce zachowuje zdecydowanie więcej sił... moje przystanki stają się częstsze i dłuższe... na szczyt dochodzę 10-15 minut za nim. Ale to niema żadnego znaczenia... najważniejsze, że obaj daliśmy radę:) Kanion Colca nie pokonał nas... ale szacun dla niego, to był wymagający przeciwnik! Na górze jest potwornie zimno i wietrznie, nakładamy więc znów wszystkie bluzy, kurtki, czapki i rękawiczki. Dopiero po kilku minutach promienie słońca trochę nas rozgrzewają. Na dojście wszystkich osób z naszej grupy czekamy około 45 minut. Wszyscy pomimo strasznego zmęczenia są uśmiechnięci od ucha do ucha:) To było niezwykle przeżycie, w scenerii godnej nominacji do Oscara! W sumie trasa nie jest długa, bo ma niespełna 4 km, ale pokonuje się różnicę poziomów wynoszącą około tysiąc metrów i kosztuje to sporo sił
:( Około 7:30 ruszamy 'spacerkiem' do wioski Cabanaconde leżącej na poziomie 3300m n.p.m. Tutaj w jednej z 'knajpek', znajdującej się w uliczce przy głównym placu wioski, mamy śniadanie, które mimo prostego menu smakuje wyśmienicie:)
W Cabanaconde cztery osoby z naszej grupy oddzielają się i jadą stąd w inne części Peru. My około 10-ej ruszamy z powrotem, ale najpierw zajeżdżamy na punkt widokowy, skąd bardzo ładnie widać preinkaskie i inkaskie tarasy, które używane były do uprawy głównie kukurydzy, ziemniaków i fasoli.
Następnie kierujemy się do Chivay, w pobliżu której zlokalizowane są źródła termalne La Calera (wstęp 30 SOL/osobę). Mamy tu godzinę na relaks w kilku basenikach o różnych temperaturach wody. Dla obolałego ciała jest to boska terapia:)
W Chivay mamy obiad w formie bufetu (nie wliczony w cenę wycieczki, a za który w Arequipie zapłaciliśmy po 25 SOL za osobę, natomiast na miejscu kosztuje 35 SOL, w cenę nie są wliczone napoje). Wybór dań jest bardzo duży i każdy może znaleźć coś dla siebie, i jest smacznie:)
Po błogim obżarstwie jedziemy do znajdującej się na trasie do Arequipy doliny wulkanów, skąd rozpościera się widok na wulkany El Misti (5825 m) i Nevado Chachani (6075 m). Punkt widokowy na którym się zatrzymujemy zlokalizowany jest na wysokości 4872 m. Temperatura tutaj jest poniżej zera (o jakieś 20 °C niższa niż w Chivay) i jest wietrznie. Wysokość robi swoje i odczuwalny jest brak tlenu – krótka przebieżka kończy się straszną zadyszką
:? Ale widoki są super!
Mieliśmy małą zmianę planu - dłużej zostaliśmy w La Paz
;) Teraz jesteśmy w Uyuni i za chwilę ruszamy na trzydniową wycieczkę. Będziemy bez dostępu do internetu, więc następne wpisy muszą poczekać
:?
W ciągu sześciu dni bardzo dużo się u nas działa, o czym szczegółowo wkrótce napiszę... jesteśmy trochę zmęczeni, ale dziś będziemy spali po królewsku - w łóżkach z pościelą
:shock:, więc mam nadzieję, że zregenerujemy trochę siły
;) Ostatnie kilka nocy spędziliśmy w autobusach, a wcześniej na płaskowyżu Altiplano w Boliwii, na wysokości około 4 tys. metrów, gdzie w nocy w pokojach temperatura była niewiele wyższa od 0 °C... a o ciepłej wodzie w kranach mogliśmy tylko pomarzyć:)Jesteśmy teraz w Aguas Calientes - "bramie" Machu Picchu, które jutro planujemy zwiedzić
:) PS. Bardzo dziękuję za pozytywne komentarze
:D
Cześć,Wielkie dzięki za informacje (na PW) o kontynuacji relacji!Czy możesz jeszcze dać znać na temat ceny za wycieczkę? Czy 1180 BOB to za jedna osobę czy dwie?Zakupy, które robiliście na wyprawę. Co wg. Ciebie i ile trzeba zabrać na 3 dniową wycieczkę?Jakie są ceny w hotelach, restauracjach w których się zatrzymuje?Mam zarezerwowaną wycieczkę z Salty Desert Aventours i zajmujemy ze znajomymi cały samochód.Nikt z nas nie mówi po hiszpańsku. Jak myślisz czy warto dopłacać do przewodnika, mówiącego po angielsku?Pozdrawiam,Chan
Cena 1180 BOB / 2 osoby. Za taką samą cenę znajdziesz wycieczkę z przewodnikiem mówiącym po angielsku (po prostu dopytaj organizatora). Na miejscu ceny we wszystkich biurach są bardzo zbliżone, i nie słyszałem żeby ktoś cenę uzależniał od przewodnika mówiącego po angielsku.Pełne wyżywienie jest wliczone w cenę (łącznie z napojami, owocami do posiłków), więc ewentualne zakupy zrób zgodnie ze swoimi potrzebami (woda, alkohol, słodycze). Miejsca noclegowe są bardzo skromne i najczęściej nie ma tam nawet żadnego baru/sklepiku (część posiłków kierowca zabrał z Uyuni), choć na trasie rzeczywiście gdzieniegdzie można coś kupić, np. w miejscowości San Juan (w okolicy której spaliśmy pierwszej nocy). Ale raczej warto zakupy zrobić w Uyuni. Zakupy, zakupami, ale najważniejsza sprawa to ciepła odzież. Natychmiast po zachodzie słońca robi się bardzo zimno, temperatura odczuwalna spada nawet do -20°C, wieje przenikliwy wiatr... miejsca noclegowe są nieogrzewane, więc z tej wycieczki robi się mała "szkoła przetrwania", co moim zdaniem dodatkowo nadaje tej wycieczce uroku
;) Andrzej
Nasz hotel Las Torres de Ugarte znajduje się w Centro Histórico niedaleko głównego placu miasta, więc mamy możliwość od razu obejrzenia fragmentu starej części „Białego Miasta”, bo tak nazywana była niegdyś Arequipa (a nazwa wywodzi się z faktu, że niegdyś zamieszkałe było wyłącznie przez białych). Ponoć stwierdzenie, że jest to jedno z najpiękniejszych miast Peru, jest od dawna passé, to nam podoba się bardzo. Szczególnie Plaza Principal de la Virgen de la Asunción (czyli główny plac miasta) robi niesamowite wrażenie – szczególnie park znajdujący się na jego środku. Niestety zlokalizowana tam fontanna jest w remoncie i jest całkowicie zasłonięta, niemniej niewiele to zmienia w ocenie tego miejsca. No i jest jeszcze okazała katedra zajmująca całą szerokość jednej ze stron placu. Całość robi naprawdę niesamowite wrażenie, podobnie jak zresztą okoliczne uliczki w historycznej części placu. A dodatkowego smaczku nadaje niesamowity widok na ośnieżone szczyty Andów - wulkany Misti (5821 m), Chachani (6075 m) i Pichu Pichu (5664 m).
Do hotelu docieramy chwilę po 11-ej i możemy od razu zameldować się, dzięki czemu możemy odświeżyć się i odpocząć przed wyruszeniem na dalsze zwiedzanie miasta.
Po południu ruszamy ponownie na zwiedzanie przepięknych miejsc tego miasta. A jest tu naprawdę bardzo dużo do obejrzenia, choćby zabytkowe kościoły będące perełkami architektury hiszpańsko-indiańskiej, niezwykły i tajemniczy klasztor Santa Catalina, czy też przepiękne domy z okresu kolonialnego.
My oprócz podziwiania architektury skupiamy się na poszukiwaniu ofert na trekking do Kanionu Colca i w końcu wybieramy opcję 2-dniową w jednej z agencji mającej siedzibę przy głównym placu (cena 100 SOL/osobę + opata za wstęp do PN – 70 SOL/osobę).
Ja wieczór spędzam na walce ze stroną internetową przewoźnika Cruz del Sur usiłując kupić drugi bilet na autobus do Puno... Poprzez stronę tego przewoźnika bilety kupuje się pojedynczo i pierwszy kupiłem bez najmniejszych problemów, a podczas kupowania drugiego cały czas przy próbie płatności pojawiały się błędy (niezależnie od użytej karty, wersji językowej). W końcu zirytowany, z jednym biletem położyłem się spać… Leon chyba na dłużej zostanie w Arequipie ;)Ta noc jest krótka… dużo za krótka i nie chce się wstawać... ale bezduszny budzik nęka o 2:30 niemiłosiernie i nie daje dłużej pospać. W pół godziny pakujemy się i myjemy, a ja ponownie próbuję kupić bilet na autobus do Puno, ale nadal bezskutecznie. Na trekking zabieramy ze sobą dwa plecaki - jeden mniejszy około 4kg i drugi trochę większy – 5-6kg, natomiast duży plecak zostawiamy na przechowanie w hotelu. Chwilę po 3-ej podjeżdża nasz bus i ruszamy. Do miejscowości Chivay, która jest jednym z węzłów komunikacyjnych w rejonie kanionu dojeżdżamy około 6:30. Już wzeszło słońce, ale jest pioruńsko zimno (około -5 °C).
Śniadanie zjadamy w dość spartańskich warunkach, w budynku bez ogrzewania. Ale najważniejsze jest ciepła kawa i herbata, więc można ogrzać się. Śniadanie jest w formie bufetu, jest ser, wędlina, warzywa i owoce, można zamówić za dodatkowa oplata jajko smażone (5 SOL). Po śniadaniu ruszamy dalej. Kolejny punkt wycieczki to wioska Maca, w której znajduje się ładny kościół, który niestety mocno ucierpiał podczas trzęsienia ziemi w 1991r. wywołanego wybuchem pobliskiego wulkanu Hualca Hualca (o wysokości ponad 6tys. m. n.p.m.). W drodze do punktów widokowych zlokalizowanych wokół kanionu zatrzymuje się tu mnóstwo wycieczek, więc panuje duży ruch, jest tu kilka straganów z pamiątkami, a nawet małe knajpki.
Jednak dopiero wizyta w Cruz del Condor pozostawia niezapomniane wrażenia. Jest to punkt widokowy zlokalizowany nad kanionem skąd można obserwować kondory wielkie, uważane tutaj za święte ptaki. Robią wrażenie z powodu wielkości (rozpiętość skrzydeł dochodzi do 3.2m, a waga samców do 11kg), ale przede wszystkim ze względu na przepiękny lot do którego wykorzystują prądy powietrzne i dzięki nim mogą wznosić się na wysokość nawet 5tys. metrów. Dzisiaj kondory szybują tuz nad naszymi głowami co nie zdarza się ponoć często. Widok jest naprawdę niesamowity – olbrzymie ptaki na tle przepięknego kanionu... można patrzeć bez końca. Nawet nie przeszkadza w tym tłum turystów, którzy tak jak my przyjechali obejrzeć ten wyjątkowy spektakl.
Po około 20 minutach musimy zbierać się. Z całego busa my i Chinka z San Francisco ruszamy na trekking przez kanion Colca, reszta osób jedzie na wycieczkę objazdowa po punktach widokowych. Busem podjeżdżamy kilka minut do miejsca zbiórki – punktu widokowego San Miguel, gdzie dołączają jeszcze inne osoby. W sumie z tego miejsca rusza dziś około 30 osób podzielone na trzy grupy. Nasza liczy 11 osób z różnych części świata, a przewodniczką jest Karina z Arequipy Po kilku minutach przygotowywania wyruszamy. Dziś mamy do przejścia około 12 km, ale w przeważającej części w dół. Startujemy z poziomu 3380 m n.p.m. Początkowo cała grupa idzie razem, ale po kilkunastu minutach każdy swoim tempem. Na tym etapie idzie się dość łatwo, dokucza jedynie prażące niemiłosiernie słońce. Niektóre z odcinków są dość strome i wówczas robi się trochę trudniej, ale w sumie pierwszy odcinek liczący około 5 km– zejście w dół kanionu (2340 m n.p.m.) – pokonujemy w 1.5h. Robiąc postoje i dziesiątki zdjęć. A jest co podziwiać i fotografować – widoki wręcz oszałamiają, czego niestety nie jestem w stanie ani opisać, ani pokazać na zdjęciach :(
Po 30-minutowym odpoczynku przeprawiamy się przez most na rzece Colca i zaczynamy podejście na zbocze po północnej stronie kanionu. Ten 1 km odcinek, tylko w części biegnący pod górę, pokazuje jak wyczerpujące będzie wspinanie się w górę. W wiosce San Juan de Chuccho zawieszonej na zboczu kanionu, zatrzymujemy się na obiad. Po tak intensywnym wysiłku apetyty wszystkim dopisują. Dostajemy zupę warzywną oraz gulasz z alpaki. Wszystko smakuje wybornie :D
Stąd kontynuujemy trekking w kierunku oazy Sangalle. Ten odcinek jest mieszany – częściowo prowadzi pod górę, niektóre fragmenty są płaskie, ale zdarza się także, że schodzimy w dół ;) W sumie dojście do Oasis Lodge (znajdującej się po południowej stronie kanionu) zajmuje nam około 2h.
Na dziś to tyle wędrówki i szczerze mówiąc w zupełności wystarczy – każdy przebyty kilometr czujemy w mięśniach. Teraz mamy czas na relaks, a miejsce jest naprawdę urocze – dużo zieleni, ogromne palmy i kolorowe, pachnące kwiaty. Raj! Pomimo, że słońce powoli chowa się za zbocze kanionu, to jest jeszcze stosunkowo ciepło, więc korzystając z okazji wskakujemy do basenu Następne 2h to czas błogiego relaksu w tym rajskim zakątku… i tylko od czasu do czasu tą idyllę zakłóca widok serpentyny wijącej się w stromym zboczu kanionu. Myśl o tym, że jutro będziemy musieli pokonać tą ścianę lekko paraliżuje i cały czas pojawia się myśl – „K… po co było tu schodzić?!”:)
O 19-ej mamy kolację na którą ponownie serwowana jest zupa, tym razem ziemniaczana (składająca się z 3-4 gatunków ziemniaków, głównie słodkich batatów) i potrawka z kurczaka z warzywami z ryżem, do popicia wszechobecna tu herbatka z liści koki 8-)
Domki w których śpimy są spartańskie – jedynym ich wyposażeniem są łóżka, ale dziś nic więcej nie będzie nam potrzebne :ugeek: Chwilę po 20-ej, wraz z wyłączeniem prądu, oaza zasypia, a my razem z nią :lol:
03/07/2018 (wtorek)
Śpimy dziś doskonale i pomimo wczesnej pory (3 nad ranem) wstaje się nam bardzo łatwo. Po 20 minutach ruszamy. Oczywiście jest całkowicie ciemno i zaskakująco ciepło:) Już na starcie pozbywamy się dwóch warstw ubrań i idziemy w t-shirtach. Na początku cała grupa trzyma się razem. Karina narzuca bardzo szybkie tempo, wiec po 15 minutach dyszymy wszyscy jak parowozy. Wczoraj podczas schodzenia, wszyscy wesoło rozprawiali, dziś za to nikt nie ma nic do powiedzenia i słychać tylko nasze krótkie, urywane oddechy. Każdy zachłannie łyka powietrze... trasa wiedzie cały czas ostro pod górę, czasem zdarza się tylko mniej stromy trawers. Po około 45 robi się na tyle jasno, że można wyłączyć latarki i teraz każdy rusza swoim tempem. Grupy mieszają się całkowicie - ja z Leo, Chinką i Francuzem idziemy przez większość czasu równym, tym samym tempem... z każdą minuta zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki... przerwy robimy coraz częściej, najpierw co 7-8 minut, w końcówce podejścia co minutę, a może i częściej. To są chwile kiedy oprócz łapania każdej dostępnej cząsteczki tlenu możemy podziwiać piękno kanionu zmieniającego barwy pod wpływem wschodzącego słońca.
Ostatnie pół godziny podejścia to walka z bólem kolan i mięśni... Synek w końcówce zachowuje zdecydowanie więcej sił... moje przystanki stają się częstsze i dłuższe... na szczyt dochodzę 10-15 minut za nim. Ale to niema żadnego znaczenia... najważniejsze, że obaj daliśmy radę:) Kanion Colca nie pokonał nas... ale szacun dla niego, to był wymagający przeciwnik!
Na górze jest potwornie zimno i wietrznie, nakładamy więc znów wszystkie bluzy, kurtki, czapki i rękawiczki. Dopiero po kilku minutach promienie słońca trochę nas rozgrzewają. Na dojście wszystkich osób z naszej grupy czekamy około 45 minut. Wszyscy pomimo strasznego zmęczenia są uśmiechnięci od ucha do ucha:) To było niezwykle przeżycie, w scenerii godnej nominacji do Oscara! W sumie trasa nie jest długa, bo ma niespełna 4 km, ale pokonuje się różnicę poziomów wynoszącą około tysiąc metrów i kosztuje to sporo sił :(
Około 7:30 ruszamy 'spacerkiem' do wioski Cabanaconde leżącej na poziomie 3300m n.p.m. Tutaj w jednej z 'knajpek', znajdującej się w uliczce przy głównym placu wioski, mamy śniadanie, które mimo prostego menu smakuje wyśmienicie:)
W Cabanaconde cztery osoby z naszej grupy oddzielają się i jadą stąd w inne części Peru. My około 10-ej ruszamy z powrotem, ale najpierw zajeżdżamy na punkt widokowy, skąd bardzo ładnie widać preinkaskie i inkaskie tarasy, które używane były do uprawy głównie kukurydzy, ziemniaków i fasoli.
Następnie kierujemy się do Chivay, w pobliżu której zlokalizowane są źródła termalne La Calera (wstęp 30 SOL/osobę). Mamy tu godzinę na relaks w kilku basenikach o różnych temperaturach wody. Dla obolałego ciała jest to boska terapia:)
W Chivay mamy obiad w formie bufetu (nie wliczony w cenę wycieczki, a za który w Arequipie zapłaciliśmy po 25 SOL za osobę, natomiast na miejscu kosztuje 35 SOL, w cenę nie są wliczone napoje). Wybór dań jest bardzo duży i każdy może znaleźć coś dla siebie, i jest smacznie:)
Po błogim obżarstwie jedziemy do znajdującej się na trasie do Arequipy doliny wulkanów, skąd rozpościera się widok na wulkany El Misti (5825 m) i Nevado Chachani (6075 m). Punkt widokowy na którym się zatrzymujemy zlokalizowany jest na wysokości 4872 m. Temperatura tutaj jest poniżej zera (o jakieś 20 °C niższa niż w Chivay) i jest wietrznie. Wysokość robi swoje i odczuwalny jest brak tlenu – krótka przebieżka kończy się straszną zadyszką :? Ale widoki są super!