0
focuspokus87 13 lipca 2018 18:30
Lipcowa wyprawa do Azji rozpoczęła się w niedzielny poranek na lotnisku w Pyrzowicach. Z samego rana wyruszamy linią Wizz Air do Aten. Wcześniej znaleźliśmy tanie loty do Azji właśnie z lotniska w Atenach więc aby coś jeszcze pozwiedzać i chwilę odpocząć przed długim lotem udajemy się do Grecji już dwa dni przed planowanym odlotem. Dobry pomysł, gdyż mamy pełne dwa dni na miejscu, pogoda świetna- ponad 30 stopni i ani jednej chmurki na niebie.

ATENY- z lotniska wsiadamy do KTEL Busa, który jedzie wzdłuż wybrzeża przez miejscowośc Artemida do Rafina Port. Koszt takiego przejazdu to 4 euro od osoby. Kierowca zatrzyma się wszędzie, nie tylko na przystankach, nie ma problemu aby wysiąść blisko miejsca docelowego, np. na środku skrzyżowania na czerwonym świetle. Ponieważ nasze miejsce noclegowe mieści się właściwie na wyjeździe z Artemidy w stronę Rafina Port wysiadamy praktycznie 200 metrów od celu. Po rozpakowaniu udajemy się na plażę, dosłownie 300 metrów od hotelu. Pięknie położona łączy wspomniane miejscowości. Ponieważ nie są one od siebie zbyt oddalone można spokojnie obie obejść na pieszo. Ponieważ mieliśmy dwa dni i nie chcieliśmy aż nadto forsować skupiliśmy się tylko na tych dwóch miejscowościach i plaży. Ceny jedzenia przy plażach są znośne dla polskiego turysty, jedzenie smaczne a mrożona kawa przepyszna. Idąc linią brzegową można dojść z jednej miejscowości do drugiej. Warto skręcić od plaży w miasto, wchłonąć jego atmosferę, pochodzić uliczkami przy sklepach. W razie potrzeby można podjechać KTEL Busem kursującym z lotniska do portu lub rowerem.

Po dwóch dniach z samego rana udajemy się na lotnisko w Atenach. Koszt to standardowe 4 euro. Tym razem jedziemy nowoczesnym autokarem marki MAN, z klimatyzacją i telewizorem. Trasa na lotnisko przy porannym ruchu to ok. 40 minut (autobus zatrzymuje się na wielu przystankach).
Na lot do Azji nasz wybór padł na Scoota. Niedoceniony "low cost" co w połączeniu z "long haul" brzmi prawie jak oksymoron. Z Europy latają od roku właśnie z Aten oraz od niedawna z Berlina (Tegel).
Cena to w tym przypadku główny powód naszej decyzji właśnie na Scoota. Do tego ciekawość- jak to będzie? Jaka to linia? Wylot w lipcu- więc inne linie lotnicze miały ceny o wiele droższe.




Na początek kilka uwag odnośnie samej linii i odprawy. Bilety zakupiliśmy przez polskiego pośrednika (wyszły taniej niż proponowała sama linia, do tego płatne w złotówkach, nie w euro), zakup dokonany na 4 miesiące przed lotem. Linia lata do Singapuru jako swojej bazy. Tam są przesiadki, często okraszone długim oczekiwaniem na lotnisku. Miejsc docelowych Scoot ma mnóstwo.

Co do samej odprawy to karty pokładowe otrzymujemy DOPIERO NA LOTNISKU. Ponieważ lecieliśmy tylko z bagażem podręcznym (max 10 kg) mimo tego musieliśmy udać się do Check-inu na lotnisku w Atenach. Tam pierwsza niespodzianka na plus. Po pokazaniu paszportu (nie chcieli nawet numeru rezerwacji) otrzymujemy DWA boarding passy. Jeden na lot z Aten do Singapuru, a drugi z Singapuru na Phuket w Tajlandii. Więc upadają mity, jakoby po wylądowaniu w Singapurze trzeba się znowu odprawiać itp. Samolot- Boeing 787-8 Dreamliner odlatuje punktualnie i po 10,5 h lotu siada na płycie lotniska Changi w Singapurze. Doskonała, miła i kompetentna obsługa stewardes (niektóre naprawdę piękne) i spanie w trakcie lotu spowodowały, że lot ten minął zaskakująco szybko. Więc jeśli niektórzy twierdzą, że low costem na takiej trasie to nie w takich warunkach. No cóż- w przypadku Scoota faktycznie nie było monitorów w oparciu siedzeń, ale czy gapienie się w monitor zmniejszy bóle nóg czy kręgosłupa od siedzenia ponad 10 h w klasie ekonomicznej innej linii lotniczej? Chyba niekoniecznie. Co do posiłków- to tak, są one oczywiście płatne, gazetka dość kolorowa, zachęca do zakupu. Ceny- drogie. Ale nikt nikomu nie każe nic kupować. Na moim locie jakieś 10-15 procent osób coś zakupiło. Reszta miała jedzenie w plecakach, reklamówkach, to samo z wodą.W przypadku Scoota jest o tyle dobrze, że 10 kg bagażu jest łącznie, czego nikt i tak nie kontroluje. Więc można mieć walizkę w wymaganych rozmiarach plus plecak z jedzeniem i piciem na drogę. Walizkę dajemy do schowka, plecak pod nogi / fotel poprzedzający. Po przejściu kontroli bezpieczeństwa zakupujemy wodę w strefie bezcłowej. Czasem przechodzi nawet swoja butelka jak się ładnie poprosi. Mnie udało się wnieść dwie butelki, razem ok. 1,5 lita. Na 10 h wystarczy (zakładając, że trochę się śpi).

SINGAPUR- CHANGI AIRPORT.
Bez dwóch zdań rewelacyjne lotnisko. Super rozwiązania dla pasażerów tranzytowych. Po przylocie nie przechodzi się już kontroli tylko kieruje od razu do strefy tranzytowej, gdzie oczekuje na połączenie na swoje "final destination". Nasze połączanie miało być za 12 godzin. Ktoś powie dużo? Niekoniecznie tam. Mnogość możliwości jest porażająca. Jeśli ktoś jest tam po raz pierwszy to pierwszą godzinę spędzi na zachwycaniu się wnętrzem, ogrodem, kwiatami, wystrojem. Kobiety poczują się jak w wielkiej galerii handlowej, co ciekawe, całodobowej. Mamy możliwość zjedzenia jedzenia regionalnego, azjatyckiego (np. kuchnia chińska, wietnamska), jest swojski MC Donald`s oraz Subway. Można napić się kawy, herbaty z mlekiem, świeżo wyciskanych soków, zjeść taniego tosta, kupić pamiątki, ciuchy, zegarki, słowem........wszystko. Do tego świetnie działający internet- darmowe WIFI oraz darmowe stoiska z laptopami. Kto chce się odświeżyć a nie chce robić tego "na dziko" w toalecie może udać się do hotelu tranzytowego i za opłatą wziąć prysznic, przespać się. Kolejna rewelacja- darmowe zwiedzanie miasta. Specjalnie dla pasażerów tranzytowych, powyżej 6-ciu godzin oczekiwania są darmowe wycieczki, na które można się zapisać właśnie w strefie tranzytowej. Wszelkich wskazówek udziela się na miejscu. Dodatkowo na każdym kroku widać ubrane na różowo panie z informacji, które odpowiedzą na wszelkie pytania, udzielą wskazówek. Zdecydowanie najtańsza opcja na zrobienie zakupów na dalszą drogę to sklep 7 Eleven- ceny przystępne (oczywiście w dolarach singapurskich). Najciekawszym patentem jest wodopój- czyli opcja uzupełnienia butelek wodą pitną. Ciekawy obrazek kiedy po przejściu kontroli bezpieczeństwa przed ostatnim etapem lotu wszyscy stają w kolejce do dwóch kranów i tankują darmową wodę. Nie trzeba jej zatem kupować.

Kolejny etap to lot na Phuket. Niespełna półtora godzinny lot zapewnił nam wiele atrakcji. Otóż lecąc nad linią brzegową morza Andamańskiego napotkaliśmy tak potężne turbulencje, że nie mogliśmy wypełnić czytelnie kart imigracyjnych rozdawanych w samolocie. W pewnym momencie stewardesy nawet przewracały się idąc z wózkiem. Na szczęście udało się bezpiecznie wylądować. To pierwszy sygnał, że pogoda na Phuket potrafi być w lipcu zdradliwa.

Po wyjściu z lotniska uderza nas fala gorącego powietrza co w połączeniu z wilgotnym tajskim powietrzem daje ciekawe doznania. Do hotelu docieramy taksówką. Tak wiele nasłuchaliśmy się o tajskiej mafii taksówkarskiej, że już wcześniej przez internet zamówiliśmy transfer w przystępnej cenie.
Kolejne dni spędzamy na wyspie. Poruszamy się głównie w obrębie Mai Khao Beach- nie tak bardzo zaludnionej plaży jak inne, ale równie pięknej. Obserwujemy startujące samoloty z punktu widokowego lotniska. Miejscowi jak również Polacy organizują wyprawy łodziami na wyspę Jamesa Bonda. Sprawna akcja- odbierają turystów spod hotelu i zawożą na miejsce. Na Phuket spotkaliśmy ciekawą opcję wynajmu kierowcy na godziny. Od 4 godzin do 8. Płaci się za daną pulę godzin a nie za kilometry. Kierowca zawiezie nas wszędzie, zatrzyma się i poczeka. To ile uda się przejechać w ciągu tych godzin zależy od korków itp. Nie musimy wcale z samochodu wychodzić, można robić zdjęcia z klimatyzowanego wnętrza i poczuć się jak król.



Trochę o Tajlandii samej w sobie.
Tajskie kobiety są żywo zainteresowane Europejczykami. Już po wyjściu z taksówki zaoferowano nam pomoc w dodzwonieniu się do hotelu.
Ceny w sklepach są bardzo tanie- kawa- 1 zł, pączek 1,5 zł, woda mineralna 0,5 litra- 0,50 zł
Bardzo drogi ser żółty i alkohol.
Najważniejsza uwaga- nie pić wody z kranu i nie myć nią zębów. Woda na Phuket często śmierdzi. Warto więc w celu uniknięcia sensacji żołądkowych używać wody z butelek zakupionych w sklepie.
Tu też sprawdzi się całodobowy 7 Eleven- oferuje podobne do europejskich produkty, do których nasze żołądki są bardziej przyzwyczajone.
Na miejscu sporo małp, węży i jaszczurek. Dużo też psów, trochę mniej kotów. Bujna roślinność, palmy, nie ma much i komarów, przynajmniej my ich nie zauważyliśmy.
Ciekawostki?
Zdejmujemy buty wchodząc do domów i niektórych sklepów, aptek.
Przed budynkami stoją przypominające małe świątynie domki dla duchów. To wg pogańskich wierzeń buddyjskich domki dla duchów byłych mieszkańców (ziem lub domów) budowane w celu ochrony. Duch nakarmiony i napity (mieszkańcy dają kurczaki, wodę w butelce z rurką, kwiaty) zapewni spokój mieszkańcom.
Każda szkoła ma swoje mundurki, każda inne (różnią się kolorami). Miasto Phuket Town nie zasypia, wręcz przeciwnie, żyje bardziej nocą.
Lady boye- niestety i takowych przyszło nam spotkać. Oferują swoje usługi, z których nie skorzystaliśmy. Są wyjątkowo natrętni ale nie chamscy.



Po mile spędzonych dniach na wyspie udajemy się w drogę powrotną. Tym razem lot do Singapuru przebiega bez turbulencji. Naszą trasę odwracamy z tą różnicą, że zamiast do Aten lecimy z Singapuru do Berlina. Tym razem lot trwa 12 godzin. Na szczęście odzyskujemy 6 godzin różnicy czasowej. Lądujemy z samego rana na lotnisku Tegel, które lotniskiem zwane jest trochę na wyrost. Słaby internet, słaba organizacja, wystrój z byłej epoki.

Kolejnym punktem naszej podróży jest powrót do kraju. Postanowiliśmy już wcześniej cały dzień spędzić w stolicy Niemiec. Tak więc najpierw łapiemy autobus z Tegla na Hauptbahnhof. Po około pół godzinie jesteśmy na dworcu głównym skąd po śniadaniu udajemy się na miasto. Około 1 km jest do Bundestagu i Bramy Brandenburskiej. Po krótkim spacerze wracamy na dworzec aby złapać pociąg na drugie lotnisko- Schonefeld. Dostajemy się tam późnym popołudniem. Kolejne lotnisko, które już przy wejściu zaskakuje. Wielka drewniana chata przed lotniskiem, a w niej....... PIWO. No tak. Niemcy. Kiełbasa i piwo towarzyszy aż do terminalu D.
Zastanawiamy się, które lotnisko jest gorsze. Naprawdę ciężki wybór. Schonefeld jest zbyt mały na tylu ludzi w sezonie. Brak wystarczającej ilości krzeseł, ludzie koczują na podłogach, nie ma gdzie podładować telefonu. WIFI działa trochę lepiej jak na Teglu.
Na szczęście w miarę szybko Ryanair podstawi Boeinga 737 do Krakowa i po naprawdę szybkim locie stawiamy stopę na polskiej ziemi. Jeszcze tylko prywatny transfer do Katowic i już jesteśmy w domu.

Wnioski
Czy było warto? Zdecydowanie tak- cztery odwiedzone kraje- Grecja, Singapur, Tajlandia, Niemcy w cenie niższej niż lot Warszawa- Phuket z przesiadką w Doha lub Frankfurcie.
Scoot? Świetny, nietuzinkowy, tani i dobry. Planujemy polecieć nim do Australii.

Dodaj Komentarz