Na wyspie życie toczy się w bardzo wolnym tempie. Jeśli ktoś szuka spokoju i czasu na relaks to będzie miejsce dla niego. Najlepszym sposobem na zwidzanie wyspy są rowery (o ile komuś nie przeszkadza upał) bądź skutery. Dodatkowo właśnie w tym miejscu jadłem wg. mnie najlepsze jedzenie w całym kraju.
Wybór noclegów jest wydawało by się dość spory...jednak, mimo to lepiej doradzam zarezerwować 2-3 dni przed przyjazdem. Bo jak się okazuje czasem tych miejsc może zbraknąć. Ja przypływając około 19 na wyspę miałem spory problem w znalezieniu wolnych miejsc. Koniec końców udałem się na środkową część wyspy i tam znaleźliśmy prosty lecz bardzo przyjemny nocleg w bungalow. Fajne, bo prysznic był poza domkiem z jednej strony, toaleta - a jakże również na zewnątrz z drugiej strony
;)
Jakby nie patrzeć na to swój urok. Ale po chwili odpoczynku i jakżeby inaczej zimnym Tońa ruszyliśmy w poszukiwaniu przewodnika, który wprowadził by nas na szczyt naszego celu - Wulkanu Concepcion. 1700 m.n.p.m.
Oto wulkan w całej okazałości.
Wygląda imponująco. Do teraz przechodzą mnie ciarki jak pomyślę, że miałem wchodzić na jego wierzchołek. Czasem sobie myślę, że lepiej było zostać gdzieś na plaży, a nie podejmować się takich wyzwać
:D Ale chyba już niektórzy tak mają, że wbijają się tam gdzie inny popukałby się w głowę
:lol: Może wysokość nie jest jakaś wybitna, jednak pamiętajmy, że znajduje się on na wyspie więc wyniosłość od poziomu gruntu jest znaczna. Kiedyś wchodziłem już na wulkan tego typu więc mniej więcej wiedziałem jak to wygląda. Jednak z góry mówię, że ten wcale nie jest taki prosty do zdobycia.... Na domiar złego dwa dni przed tym źle stanąłem i podkręciłem staw skokowy. Noga lekko spuchła. Myślę sobie oho - no to już po moim wchodzeniu na tę górę... W dniu kiedy mieliśmy umówionego przewodnika patrzę na nogę - i myślę - no zbyt dobrze to nie jest. Boli. Ale kurcze...chociaż spróbuję...ile dam radę tyle dam, najwyżej zawrócę...Tak..to najlepszy sposób, żeby samemu siebie okłamać, że przy tym co robię zachowuję jeszcze resztki rozsądku...
:lol: Koszt wynajęcie przewodnika to 24 $ za osobę do lekkiej negocjacji. W cenie też butelka wody i mały prowiant oraz dowóz do miejsca, gdzie rusza się na trekking. Czas trwania - 8 godzin. Z perspektywy czasu uważam, że przewodnik to opcja zdecydowanie zalecana. Niby można by było iść samemu, ale różne ścieżki, przecinające się drogi mogą łatwo zmylić. Zgubić się pewnie nie zgubimy, w końcu to wulkan - wystarczy iść w górę i kiedyś się trafi. Jednak można przynajmniej lekko błądzić. A przy takim wysiłku (1600 metrów podejścia w 4-5 godzin) szkoda sił. No to ruszamy. Nam przy okazji trafiła się fajna podwózka - czerwonym, old school'owym jeepem
;)
Początkowo trasa wydaje się w miarę prosta. Im wyżej tym zaczynają się robić schody. Wulkan od połowy znajduje się praktycznie w chmurze. Widoczność mała, a trasa coraz cięższa. Najpierw wchodzi się w niski, błotnisty lasek. Kij lub kijki treningowe bardzo się przydadzą, bo cholernie ślisko czasami. Łatwo można wpaść w poślizg
:? Jak to wejście na wulkan tego typu...czasem krok w górę...i zjazd dwa kroki w dół...Później jak wychodzi się już ponad poziom drzew i roślinności zostają tylko skały, a droga wydaje się iść wręcz pionowo w górę!
:shock: Mocno na nogach, czasem wręcz na czworaka, by tylko zachować stabilność na śliskich od wilgoci skałkach. No i tam już wiało. Różnica temperatur i otoczenia diametralnie różna. Na dole gorąc i słonecznie, na górze zimno, wietrznie i często mżawka. Wejście na górę zajęło nam około 4-4,5 godziny w niezłym tempie. Mocno nas wymęczył, a kondycję mamy raczej niezłą. Na szczycie....hmm cóż mogę powiedzieć...widok na krater raczej mizerny, taka mgła, że ledwo widzieliśmy siebie nawzajem z dwóch metrów
:lol: Fajnie by było zobaczyć całą okazałość krateru, no ale gór często nie zdobywa się dla widoków, a dla samego wejścia na nią.
Widok znad samego krateru nie był zbytnio imponujący
:D Ponownie uważam, że najlepiej wszystko tam przeżywaliśmy ukaże filmik. Zmęczenie 100% https://youtu.be/04d-H-qjt_Q
Chwila odpoczynku, szybka przekąska i czas schodzić. Zazwyczaj zejście trwa dużo krócej niż wejście. Ale nie w tym przypadku. Zmęczenie kolan, śliskie skały, później jeszcze bardziej śliskie błoto. Wszystko to spowodowało, że schodziliśmy około 4 godzin w dość powolnym tempie. Trzeba było mocno się asekurować. Dopiero gdy zeszło się już poniżej części w chmurach droga stała się przyjemniejsza, a naszym oczom ukazał się wspaniały widok.
Widok na drugi wulkan na wyspie - Maderas. Oczywiście musieliśmy pozować, by zrobić sobie super fotkę na pamiątkę...jednak jedyne, które zostało zrobione to to...
:lol:
Powód prosty...nie ma to jak stanąć w środku mrowiska pełnego czerwonych mrówek z wielkimi główkami
:lol: W chwilę całe nas oblazły i nieprzyjemnie pokąsały
:D
Zdecydowanie najprzyjemniejszym i najzabawniejszym momentem całego treku jest zejście po powulkanicznym pyle
:D Śmiechu po pachy, relaksujący moment i najlepsze widoki! https://youtu.be/UtKpIBk9BlMCzas dalej ruszać w poszukiwaniu tego czego tak na prawdę jeśli chodzi o wulkany szukałem! I właśnie w Nikaragui znalazłem. Aktywny wulkan ziejący lawą
:o Lawą, którą widać, słychać i czuć! Dlatego udałem się prosto w stronę Masaya Volcano. Znajduje się on niedaleko Granady. Myślę, że godzinka drogi autem, lub około 1,5 autobusem. Większość zwiedzających, a każdego dnia akurat tam zjeżdża się ich sporo zjawia się o zmroku. Generalnie niestety, by wejść na teren trzeba...wjechać autem. Nie wiem czy są obejścia tego czy nie...w każdym razie ja nie widziałem nikogo piechotą. Dziwna sprawa, ale chyba ułatwia im to kontrolę czasu jaki możemy spędzić w okolicy wulkanu. Oficjalnie przez trujące gazy wydobywające się z krateru. Czy tak jest nie wiem. Faktycznie trochę śmierdzi, ale nie mieliśmy problemów z oddychaniem itp. Wpuszcza się jednorazowo po kilkadziesiąt osób i można spędzić tam na oglądaniu i fotografowaniu około 15 minut. Wydaje się, że to wystarcza, nie umniejszając mimo to rewelacyjnych widoków jakie tam zastajemy! Wszystko odbywa się sprawnie i gdy dotrzemy do krateru nie będzie na raz tysiąca ludzi. Spokojnie przy takiej organizacji starcza dla każdego miejsca, by w spokoju mógł się napatrzeć i porobić zdjęcia lub filmiki. Pierwszy raz w życiu widziałem aktywny krater z buzującą lawą w środku. I powiem Wam, że na mnie robi to mega wrażenie. Czuć siłę natury, aż nadto!
Niestety nie byłem zaopatrzony w dobry sprzęt fotograficzny, by zrobić dobre zdjęcia po zmroku. Mam nadzieję, że kilka zdjęć i filmik oddadzą choć część tego jak to wygląda. W oczekiwaniu można zajść do małego muzeum, by dowiedzieć się więcej o nikaraguańskich wulkanach.
Na zdjęciach oczywiście ciężko oddać wymiar tego krateru...ale spójrzcie w lewy, góry róg. Widzicie te światełka? To samochody stojące po drugiej stronie krateru. Rozmiar imponujący. A do tego gdy nachylimy się nad dziurą czuć ciepło wydmuchiwane z krateru. Słychać również bulgotanie lawy i ruchu wewnątrz ziemi. Na mnie zrobiło to piorunujące wrażenie!
W Nikaragui najlepiej poruszać się dobrze rozwiniętym transportem autobusowym. Co ciekawe większość z takich pojazdów to stare, wysłużone tzw. Chicken Busy. Koszt biletów na średnich dystansach jest na prawdę niski. Oscyluje od 1 do 2 dolarów. Na dłuższych trasach podróżujemy minibusami. Koszt to ok 8-10 $. Połączenia są zrobione bardzo dogodnie. Gdy jedziemy z punktu A do B, to w punkcie B stoi już i często czeka bus do punktu C. Można całkiem szybko i...niewygodnie podróżować po całym kraju
;)
Jeśli w jakiś punkt nie ma połączenia lub Wam się spieszy polecam taxi. Akurat ja należę do typu skąpych podróżników. Wolę się przejść lub dłużej poczekać na autobus. Ale w Nikaragui taksówki są na prawdę tanie. My korzystaliśmy z nich dwukrotnie, gdy inne opcje nawalały. I przykładowo za 70 km zapłaciliśmy około 25$. Wydaje się to bardzo dobrą ceną.No z perspektywy czasu nie jest to łatwy trek- tylko 8-9 godzin, ale intensywność na prawdę wysoka. Dziewczyny wysportowane to skakały jak kozice
:D Ale każdego z naszej czwórki dzień po kolana bolały równo...szczególnie schodzenie jest mocno obciążające. Lepiej mieć jakieś opaski na kolana jak ktoś się będzie wybierał. Granada to na prawdę coś...wiele miast widziałem...ale to...co tu dużo pisać...nie chciało się wyjeżdżać. Mimo, że byłem tylko 3 tygodnie to ta relacja wydaje się długa...a jeszcze mam pare ciekawych rzeczy do opisania. Mam nadzieję, że jeszcze bardziej Cię (Was wszystkich) zachęcę!
;) Jeśli chodzi o sprawy lingwistyczne w Nikaragui hmm...no z angielskim jest problem. Mało kto mówi, ale ja nie znam również hiszpańskiego...ale jest to prosty język. Po 3 tygodniach już kali pić kali jeść idzie się dogadać...zresztą ludzie bardzo otwarci
:) Jeśli chodzi wpisanie Nikaragui w plany - polecam 100% - nie będziesz zwiedziony. Jedyna kwestia in minus - to aktualnie są mocne zamieszki polityczne (choć i tak ja bym pojechał :p ) Mam nadzieję, że nie będzie dalszej eskalacji - aczkolwiek planując tam wypad - z pewnością skontroluj aktualną sytuację.To chyba najdłuższa relacja jaką w życiu pisałem....wybaczcie, że tak zanudzam, ale przez te 3 tygodnie strasznie dużo się działo. Co więcej tyle rzeczy tak mi się podobało, że chcę się tym podzielić. No ale postaram się już powoli kończyć...o ile ktokolwiek i tak doszedł do tego momentu
:lol:
Chciałem zauważyć, że do tej pory pisałem tylko o miejscach z dala od wybrzeża. A przecież w Nikaragui mają wspaniałe wybrzeże! Większość przejeżdzających przez kraj zostanie w San Juan Del Sur. To podstawowy powód dlaczego ja tam nie pojechałem. Natomiast byli moi znajomi i w krótkim opisie niezła imprezownia. Jednak jeśli chodzi o plaże to w samym San Juan praktycznie ich nie ma (tzn są ale kiepskie) i trzeba łapać busiki na okoliczne plaże. My natomiast szukaliśmy miejsca bardziej dzikiego, spokojnego. I tak podróżując palcem po mapie trafiliśmy na Playa Popoyo i Playa Santana. Leżące w bliskiej siebie odległości plaże. Co ciekawe przynajmniej w tej części wybrzeża nikt nie operuje nazwami miejscowości tylko nazwami plaż. Warto to zapamiętać. Szczególnie ta pierwsza słynie z dobrych warunków dla surferów dlatego ruszyliśmy w tą stronę. Baza noclegowa jest jeszcze na prawdę niewielka więc raczej trzeba szukać z kilkudniowych wyprzedzeniem. Aczkolwiek widać, że następuje tu pewien boom i powstaje wiele nowych hotelików i bungalow przy plaży. Nie jest najtaniej. Minimum 30-40 dolarów za pokój niedaleko plaży. Co prawda o niezłym standardzie. Ale jak na Nikaraguę drogo. Kilka dni przed przyjazdem wynajęliśmy sobie fajny bungalow dla 4 osób przy samej plaży. Każdy wiem, że głupi ma szczęście. Dlatego ja w tej sytuacji miałem ogromne
:D Zajeżdżając na miejsce okazało się, że nastąpiło 'pewne nieporozumienie'. Właściciel - Amerykanin - miał lekki bałagan i wynajął naszą miejscówkę komuś innemu. Ale, że był na prawdę super gościem to oczywiście zaproponował nam opcję rezerwową. Tak się okazało, że co prawda nie przy plaży, ale tutaj niedaleko na wzgórzu ma drugą miejscówkę. Powiedział - będziecie zadowoleni. Zaufajcie mi. I w tej samej cenie udostępni nam ją w ramach wynagrodzenia tegoż nieporozumienia. Zawiózł nas swoim autem. W momencie gdy podjechaliśmy na miejsce....oczy wyszły nam z orbit
:shock:
I to....to całe jest dla NAS? YES - that's right. Na cale 4 dni dostaliśmy DOM. hmmm...Może źle się wyraziłem. Dostaliśmy WILLĘ. Na samym szczycie wzgórza. Z basenem i widokiem na ocean. Szczerze ja podróżując budżetowo zazwyczaj nie mam dostępu do tego typu lokalizacji. I spałem już w różnych miejscówkach. Ale w takiej jeszcze nie. I wybaczcie, że się jaram...no ale to było coś. Aha oczywiście musi być jakiś szkopuł. Do sklepu macie jakieś 3 kilometry. Yyyy...ale to żaden problem. W upale nie będziecie chodzić. Dwa razy dziennie będzie przyjeżdżał do was Leo. Leo to mój pracownik. Mówicie Leo co chcecie i Leo Wam załatwia. Ale to dla nas....trochę niezręczne. Spoko spoko - Leo będzie ranem i popołudniem. NO PROBLEM! Aha i uważajcie przy basenie na skorpiony, bo czasem się tu chowają. Bye!
No i tym sposobem zostaliśmy na 4 dni mieszkańcami tej o to miejscówki.
Basen nad urwiskiem z widokiem na ocean.
No i co tu dużo mówić. Te 4 dni minęły zbyt szybko. Z Leo koniec końców wypiliśmy ładnych pare butelek rumu. Dwa razy uciekaliśmy przed skorpionami. Raz uciekaliśmy przed skolopendrą. Zrobiliśmy tysiąc zdjęć. Zrelaksowaliśmy się aż nadto.
A międzyczasie ruszaliśmy się też na pobliską plaże - Playa Santana i Playa Popoyo. Hmm..kurczę nie lubię pisać o plażach. W życiu widziałem ich sporo. Takie i owakie. Te jakie są niech oceni każdy ze zdjęć. Ja mogę jedynie powiedzieć, że czułem się tam po prostu bardzo dobrze.
Infrastruktura jeszcze niewielka. Kilka bungalow czy innych miejscówek. Parę barów. Czegoż do szczęścia potrzeba więcej? Jedno co trzeba powiedzieć, to że morze nie jest spokojne, a fale duże. Od razu dodam, że nie wiem jak jest w innych częściach zachodniego wybrzeża. Ale z tego co słyszałem praktycznie wszędzie jest tak. Dlatego to tak świetne miejsce dla surferów. Tak czy inaczej, żeby się pokąpać w zupełności wystarczy. Właścicielami większości miejscówek są amerykanie. Ale nie biznesmeni. Raczej starzy surferzy, bądź zmęczeni życiem, chcący uciec od zgiełku miasta osiedleni tutaj już na stałe. Klimat na prawdę znakomity. Brak kiczu, brak masy turystów, brak też sztuczności. I to kolejny powód dlaczego radzę do Nikaragui się śpieszyć. Ewidentnie widać tam startujący boom. Myślę, że za kilka lat te miejsca, w których teraz siedziałem zmienią swój klimat bezpowrotnie.
Na ten moment jedynym wabikiem przyciągającym jakichkolwiek turystów w te miejsca jest surfing. Praktycznie każdy kto tu trafia surfuje, albo jest podróżującym szukającym nowych, nieodkrytych jeszcze, dzikich miejsc. Tak jak my
8-) No skoro już tu jesteśmy w takich okolicznościach...no to trzeba surfingu spróbować. Nikt z nas wcześniej nie miał z tym nic wspólnego. Kumpela próbowała windsurfingu. Tyle. Na miejscu jest kilka wypożyczalni, gdzie można wynająć deskę. Cena? 10-12$ za dobę. No to idziemy!
8-) Idźcie do Beginners Bay. Tam jest miejsce dla początkujących. Podobno fale nie będą zbyt duże. Podobno mówili
:lol:
Gościu w wypożyczalni dał nam kilka rad i jak te łosie poszliśmy niewiedząc co nasz czeka. Sęk w tym, że po czasie powiem Wam, iż miejsca te to dla początkujących może i są...ale dla początkujących surferów, którzy ogarniają już co i jak, a po prostu nie są ekspertami :p Może to dlatego, że czasem fale sięgały 3 metrów....
:o a może po prostu, ze jesteśmy lamusami....
:lol: w każdym razie ja po pierwszym dniu mogę powiedzieć, że jest to cholernie trudne. Wygląda może i prosto. Ale na prawdę to wyższa szkoła jazdy. Aha i jeszcze jedno. Po godzinie człowiek jest mega wyczerpany! W każdym razie staraliśmy się, próbowaliśmy...trochę śmiechu było....kilka razy zostaliśmy mocno przemaglowani przez fale i z podkulonym ogonem wróciliśmy opalać swoje białe tyłki
:D Tak czy inaczej nie umniejsza to faktu, że próbowaliśmy a na deser zrobiliśmy sobie dobre fotki, by pokazać jakimi to jesteśmy profesjonalistami w tej dziedzinie!
8-)
;)
Cieszę się, że komuś relacja się spodobała
;) Staram się jak najbardziej realnie przekazać swój pobyt. Czasem może się wydawać, że aż za bardzo chwalę...ale szczerze? Dawno żaden kraj nie zrobił na mnie takiego pozytywnego wrażenia...a już ponad 50 na koncie. A co warte podkreślenia widziałem tylko niewielką część. To co pewnością nieodkryte przeze mnie to natura, która w najlepszym i najdzikszym wydaniu znajduje się po wschodniej stronie jeziora Nikaragua. Dodatkowo są pewne rajskie wyspy o których słyszałem, ale dostać się tam to albo dwa dni....albo w miarę drogi lot awionetką...ale podobno mistrzostwo świata. Są to Big i Little Corn Island. Mi na to czasu zabrakło....więc z pewnością trzeba będzie wrócić
8-)Dobra mógłbym pisać i pisać....ale chyba czas kończyć tę relację
:) Chciałem skończyć na kilku rzeczach praktycznych i nazwijmy to przyjemnie powszechnych
;)
Kuchnia nikaraguańska smakowała mi bardzo. Sporo street food'u dobrej jakości, częstym widokiem są food trucki. Mięsożercy będą w niebie. Nie wiem czy Was to interesuje :p ale będę porównywał do kuchni w Kostaryce. Jeśli chodzi o wołowinę - czyli skarb tego regionu w Kostaryce jest nawet lepsza, duży wybór wariantów...ale....kosztuje czasem nie 2, a i 4 razy więcej. W Nikaragui nadal będzie jakościowo bardzo dobra, a w dodatku tania. Dobrego steka zjemy za 20-30 zł. Ja akurat zakochałem się w szarpanej wołowinie. Można z nią dostać wszystko. Oprócz oczywiście dań głównych, dostępne są też też bułki, śniadania, przekąski z tym specjałem.
Na powyższym zdjęciu oprócz szarpanej wołowiny w salsie, awokado, smażone banany oraz gallo pinto. No i tym zgrabnym akcentem przechodzimy do dania narodowego. Malowany Kogut (po hiszp. Gallo Pinto) to gotowany ryż z czarną bądź czerwoną fasolą. Później zasmaża się to z cebulką, papryką i przyprawami. Popularne w całym regionie kosztuje może kilka zł. Podaje się w wszelakimi dodatkami - od różnych rodzajów mięs, jajkami po warzywa. Dla niektórych ważne będzie też to, że w przeciwieństwie do południowego sąsiada, w Nikaragui jest duży wybór dań wegetariańskich.
Świetnie się zapowiada relacja, sam również planowałem opisać moją podróż, ale jakoś brak czasu nie pozwala. Byłem w listopadzie zeszłego roku (Burrito deal) i wspomnienia mam jak najbardziej pozytywne. Chętnie również odpowiem na pytania gdyby się jakieś pojawiły
;)
Niestety sytuacja polityczna w tym kraju się pogarsza, a kartele narkotykowe próbują wzmocnić swoją pozycję. Pan prezydent dąży do przedłużenia swej kadencji metodami poza demokratycznymi i lada dzień może się tam zrobić pucz wojska przeciwko prezydentowi, bo wybory chyba już na jesieni. Dopóki Wenezuela dawała kasę to było dobrze. Teraz kasa się skończyła i sytuacja społeczna się pogarsza. Warto mieć to na uwadze wybierając się do tam.
@greg1291 wiem, że sytuacja polityczna się pogarsza. Sporo o tym słychać, aczkolwiek...wiem, pewnie błędnie, ale nie chcę by to przesłoniło obraz kraju, który ma więcej zalet niż może się wydawać i który chcę opisać. Poza tym społeczeństwo to ma w naturze ciągłe powstania i walkę z rządzącymi, ot takie małe zboczenie
;) Ale o tym później jeszcze napiszę. P.S. nie dewaluuj słowa RAJ w tym przypadku. Gdyż nie miałem na myśli ani raju do życia dla mieszkańców, ani raju względem najpiękniejszych plaż. Tam odnalazłem miejsce, w którym po prostu czułem się świetnie. Stąd nazwa
:)
greg1291 napisał:Niestety sytuacja polityczna w tym kraju się pogarsza, a kartele narkotykowe próbują wzmocnić swoją pozycję. Pan prezydent dąży do przedłużenia swej kadencji metodami poza demokratycznymi i lada dzień może się tam zrobić pucz wojska przeciwko prezydentowi, bo wybory chyba już na jesieni. Dopóki Wenezuela dawała kasę to było dobrze. Teraz kasa się skończyła i sytuacja społeczna się pogarsza. Warto mieć to na uwadze wybierając się do tego :"raju".Znajomi odwiedzili Nikarague podczas swojej półrocznej podróży po Ameryce Środkowej i Południowej. Byli tam jakoś na przełomie kwietnia i maja i trafili na zamieszki wywołane właśnie tym, że rząd obciął socjal. Ulicami miasta przetoczył się żywioł dewastujący i plądrujący wszystko na swojej drodze. Według światowych mediów kilka tygodni zamieszek pochłonęło kilkadziesiąt ofiar. Znajomi musieli się ewakuować z (k)raju.
hihi chyba się nie spodobał tytuł
:D byłem przed tymi wszystkimi wydarzeniami jeszcze i opisuję relację z danego czasu bez zamieszek
:) Ale spokojnie - wiem, że natura Nikaraguańczyków od zawsze była nastawiona na walkę z rządzącymi i jeszcze będę o tym pisał
:) troszkę cierpliwości, dopiero co zacząłem
;)
Nie spodobał? W żadnym wypadku
;) Nikaragua zapewne ma rajskie plaże, parki narodowe i generalnie przyjaźnie nastawionych mieszkańców. Nie kwestionuje tego, zwłaszcza że tam nigdy nie byłem. Po prostu sytuacja polityczna jest obecnie mocno niestabilna - tylko tyle i aż tyle
;)
Nikaragua jest cudowna. Byłem tam w lutym i do tej pory nie mogę zmobilizować się do napisania relacji, ale Cerro Negro, Granada, Leon, Ometepe to wszystko zasługuje na najwyższe słowa uznania
:).
@Mikolaj2206 faktycznie zapomniałem o tym napisać
:D W takim razie jeszcze info dla reszty...zazwyczaj podczas drogi na szczyt bardzo silnie wieje...i mam tu na myśli baaardzo silnie
:twisted: Mając deskę na plecach jak widać na fotkach trudno ustać czasem od powiewów na nogach, czasem nawet ja musiałem na chwilę kucnąć i przeczekać. Nawet widziałem jak pare dziewczyn oddawało swoje deski, bo nie były w stanie z nimi iść w pewnych momentach
:shock: Tym bardziej, że w pewnym momencie idzie się po dość wąskiej grani.Tak czy inaczej - jak ktoś lubi adrenalinę uśmiech na twarzy pojawi się wielokrotnie
:D @becek dobrze wiedzieć, że są jeszcze tańsze opcje. I potwierdzam - mało komu chce się wracać na górę
:D
Wyrazy uznania dla Waszej (zwłaszcza partnerki) wsponaczki na wulkan na jeziorze. Nie byłem, na własne oczy nie widziałem, więc nie mam porównania, ale ze zdjęć wynika, że to nie był zwykły spacerek.Granada i mnie urzekła (na podstawie Twoich zdjęć) i zaczynam kombinować, czy by się nie dało jakoś jej wpleść w przyszłoroczne plany wyjazdowe.A jak w Nikaragui ze sprawami lingwistycznymi? Tylko hiszpański, czy da się załatwić cokolwiek po angielsku? Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
No z perspektywy czasu nie jest to łatwy trek- tylko 8-9 godzin, ale intensywność na prawdę wysoka. Dziewczyny wysportowane to skakały jak kozice
:D Ale każdego z naszej czwórki dzień po kolana bolały równo...szczególnie schodzenie jest mocno obciążające. Lepiej mieć jakieś opaski na kolana jak ktoś się będzie wybierał. Granada to na prawdę coś...wiele miast widziałem...ale to...co tu dużo pisać...nie chciało się wyjeżdżać. Mimo, że byłem tylko 3 tygodnie to ta relacja wydaje się długa...a jeszcze mam pare ciekawych rzeczy do opisania. Mam nadzieję, że jeszcze bardziej Cię (Was wszystkich) zachęcę!
;) Jeśli chodzi o sprawy lingwistyczne w Nikaragui hmm...no z angielskim jest problem. Mało kto mówi, ale ja nie znam również hiszpańskiego...ale jest to prosty język. Po 3 tygodniach już kali pić kali jeść idzie się dogadać...zresztą ludzie bardzo otwarci
:)Jeśli chodzi wpisanie Nikaragui w plany - polecam 100% - nie będziesz zwiedziony. Jedyna kwestia in minus - to aktualnie są mocne zamieszki polityczne (choć i tak ja bym pojechał :p ) Mam nadzieję, że nie będzie dalszej eskalacji - aczkolwiek planując tam wypad - z pewnością skontroluj aktualną sytuację.
Cieszę się, że komuś relacja się spodobała
;) Staram się jak najbardziej realnie przekazać swój pobyt. Czasem może się wydawać, że aż za bardzo chwalę...ale szczerze? Dawno żaden kraj nie zrobił na mnie takiego pozytywnego wrażenia...a już ponad 50 na koncie. A co warte podkreślenia widziałem tylko niewielką część. To co pewnością nieodkryte przeze mnie to natura, która w najlepszym i najdzikszym wydaniu znajduje się po wschodniej stronie jeziora Nikaragua. Dodatkowo są pewne rajskie wyspy o których słyszałem, ale dostać się tam to albo dwa dni....albo w miarę drogi lot awionetką...ale podobno mistrzostwo świata. Są to Big i Little Corn Island. Mi na to czasu zabrakło....więc z pewnością trzeba będzie wrócić
8-)
Super relacja - brawo Wy!Mógłbyś rozwinąć temat gdzie są najlepsze plaże i mocniej rozwinąć (opierając się na wiedzy znajomych) San Juan Del Sur?ambush napisał:Chciałem zauważyć, że do tej pory pisałem tylko o miejscach z dala od wybrzeża. A przecież w Nikaragui mają wspaniałe wybrzeże! Większość przejeżdzających przez kraj zostanie w San Juan Del Sur. To podstawowy powód dlaczego ja tam nie pojechałem. Natomiast byli moi znajomi i w krótkim opisie niezła imprezownia. Jednak jeśli chodzi o plaże to w samym San Juan praktycznie ich nie ma (tzn są ale kiepskie) i trzeba łapać busiki na okoliczne plaże.
Dzięki za miłe słowa
:) Jeśli chodzi o wybrzeże to tak:praktycznie w grę wchodzi tylko zachodnia część. Ja przed przyjazdem nie byłem np tego świadom, że całe wschodnie wybrzeże to praktycznie dzikość...w sensie nie ma tam dróg dojazdowych, nic a nic. Jedyne o czym słyszałem to Bluefields. Niby budują tam jakąś drogę, ale generalnie żeby się tam dostać trzeba dojechać do El rama i stamtąd łódką. Ale podobno warto - bo to stara piracka miejscowość. Historia wielka i podobno klimat mega przyjemny. Jak tam z plażami nawet nie wiem. Bo w tej części jeśli już się ktoś zapuszcza to leci/drogo szybko lub płynie/ wolno 2 dni i tanio na Corn Island. Podobno raj na Ziemi. Ale wiem też, że tanio nie jest bo sprawdzałem. To tyle co wiem o wschodnim wybrzeżu.Jeśli chodzi o zachodnie mogę wypowiadać się tylko o dolnej połowie. W środkowej i północnej części nie byłem i niewiele słyszałem.Myślę, że z 80 % ludzi zatrzymuje się w słynnym San Juan del Sur. Chyba najbardziej turystyczne miejsce w całym kraju. Mnie to nie specjalnie przekonało, akurat tym razem nie szukałem imprezowni, a taką renomę ma ta miejscowość. Fakt jest taki, że miejscowość wcale duża nie jest. Sporo barów, sporo hosteli. Generalnie z tego co znajomi mówili - wieczorami w centrum w wielu barach szalone imprezki w stylu amerykańskim. Różne gry, zabawy, konkursy - dużo śmiechu i zabawy. Jeśli ktoś tego szuka warto. Aczkolwiek tak jak wspomniałem nie jest to wcale miasto, a raczej miejscowość. Są 3 plaże, na które można dojeżdżać busikami. Ceny w zależności która plaża - chyba od 5 do 8 $ w dwie strony więc niespecjalne jest to super tanie. Ta w mieście pusta i nikt się tam nie kąpie, a nie jest też jakoś urodziwa. Cenowo jak na Nikaraguę w miarę drogo, choć mimo to ceny porównując z Kostaryką czy Panamą wiele, wiele niższe. Plaże na południe od San Juan są średnie np. Playa el Coco i chyba bym tam nie szukał szczęścia. Natomiast w moim odczuciu najfajniejsza część wybrzeża w tej części to okolice Popoyo. Pomiędzy San Juan a Popoyo jest kilka plaż, ale dojeżdza się do nich i tak tylko z Popoyo, bo pomiędzy nie ma żadnej drogi. Ja sprawdzałemw google i z fotek najfaniejsze były właśnie playa Santana i playa Popoyo. I przyjeżdżając na miejsce nie rozczarowałem się. Trzeba tylko pamiętać, że z tej strony to Ocean więc woda nie jest ciepła jak w morzu Karaibskim. No i fale tutaj potrafią być na prawdę sporawe. Na północ od Popoyo plaż praktycznie nie ma i niedaleko zaczynają się dzikie tereny. Dalej trzeba dojechać dopiero do La Boquita, ale to już kawał drogi i nie ruszaliśmy z braku czasu. Z tego co słyszałem z Leon sporo osób jeździ też do Las Penitas na północy. Podobno całkiem całkiem, ale to na prawdę wszystko raczej cichy i przyjemny klimacik z niewielką infrastrukturą. Tyle co mogę pomóc w tej sprawie. Więcej grzechów nie pamiętam :p
W kilku postach już wspominałem o aktualnej sytuacji politycznej w tym tekście. Nie ma co ukrywać...aktualnie jest słabo...ale miejmy nadzieję, że szybko się to uspokoi, bo szkoda tego kraju.....zresztą jak wielu innych w podobnej sytuacji...
Całkowicie bonusowo dorzucam jeszcze aftermovie, który powstał po powrocie z tego tripa. Obejmuje on nie tylko Nikaraguę, ale też Kostarykę.Tak czy inaczej filmik fajnie oddaje klimat, który mogliście sobie wyobrażać czytając relację.https://www.youtube.com/watch?v=Cvg9wxYCNu0&frags=pl%2Cwn
Ja byłam i w San Juan del Sur (dla zółwi - niesamowite przeżycie widzieć samice składającą jaja jak i małe wypuszczane do oceanu) i na Corn Island - MEGA POLECAM. Dla mnie Corn Island było najdroższe z całej (również 3 - tygodniowej) podróży ale duuuuuużo tańsze od Kostaryki, Panamy czy innych krajów Ameryki Srodkowej.
@naimad dokładnie o Indio Maiz słyszałem wiele dobrego...wspominane już były Corn Island...a jeszcze pozostaje cała środkowa i północno wschodnia część kraju...uważam, że jeszcze wiele, wiele wspaniałego do odkrycia
Hehe szacunek, że dobrnąłeś do końca relacji, bo była baaardzo długa
;) Ale strasznie dużo emocji towarzyszyło podczas całego pobytu. Pamiętaj, że wulkan wulkanowi nierówny...wybierz taki, żeby zapewni dużo emocji, bo niektóre to padaka dla emerytów :p
czy ktoś ma aktualne informacje na temat sytuacji w Nikaragui? Od lipca w mediach raczej cisza odnośnie kryzysu i zamieszek...Ktoś był w ostatnich tygodniach lub widział/czytał jakieś nowe informacje? Uspokaja się czy nadal wrze tylko media ucichły?
Dla zainteresowanych odwiedzeniem tego kraju wygląda na to, że sytuacja polityczna się uspokoiła. Tak więc sezon się zaczął - fantastyczne miejsce. Polecam 100%.
Bardzo fajna, ciekawa relacja
:)! Piękne zdjęcia, lekkie pióro, dobry humor - do przeczytania jednym tchem
:)! Życzę powodzenia w konkursie
;) i serdecznie pozdrawiam
:)!
To była tak dobra relacja, że dotychczas zupełnie nieinteresujący mnie kraj wskoczył na 1 miejsce listy. Urlop w marcu już przyszykowany wiec wypatruje jakiegoś dobrego KLMa do Managui.. Dzięki!
Na wyspie życie toczy się w bardzo wolnym tempie. Jeśli ktoś szuka spokoju i czasu na relaks to będzie miejsce dla niego. Najlepszym sposobem na zwidzanie wyspy są rowery (o ile komuś nie przeszkadza upał) bądź skutery. Dodatkowo właśnie w tym miejscu jadłem wg. mnie najlepsze jedzenie w całym kraju.
Wybór noclegów jest wydawało by się dość spory...jednak, mimo to lepiej doradzam zarezerwować 2-3 dni przed przyjazdem. Bo jak się okazuje czasem tych miejsc może zbraknąć. Ja przypływając około 19 na wyspę miałem spory problem w znalezieniu wolnych miejsc. Koniec końców udałem się na środkową część wyspy i tam znaleźliśmy prosty lecz bardzo przyjemny nocleg w bungalow. Fajne, bo prysznic był poza domkiem z jednej strony, toaleta - a jakże również na zewnątrz z drugiej strony ;)
Jakby nie patrzeć na to swój urok. Ale po chwili odpoczynku i jakżeby inaczej zimnym Tońa ruszyliśmy w poszukiwaniu przewodnika, który wprowadził by nas na szczyt naszego celu - Wulkanu Concepcion. 1700 m.n.p.m.
Oto wulkan w całej okazałości.
Wygląda imponująco. Do teraz przechodzą mnie ciarki jak pomyślę, że miałem wchodzić na jego wierzchołek. Czasem sobie myślę, że lepiej było zostać gdzieś na plaży, a nie podejmować się takich wyzwać :D Ale chyba już niektórzy tak mają, że wbijają się tam gdzie inny popukałby się w głowę :lol: Może wysokość nie jest jakaś wybitna, jednak pamiętajmy, że znajduje się on na wyspie więc wyniosłość od poziomu gruntu jest znaczna. Kiedyś wchodziłem już na wulkan tego typu więc mniej więcej wiedziałem jak to wygląda. Jednak z góry mówię, że ten wcale nie jest taki prosty do zdobycia....
Na domiar złego dwa dni przed tym źle stanąłem i podkręciłem staw skokowy. Noga lekko spuchła. Myślę sobie oho - no to już po moim wchodzeniu na tę górę...
W dniu kiedy mieliśmy umówionego przewodnika patrzę na nogę - i myślę - no zbyt dobrze to nie jest. Boli. Ale kurcze...chociaż spróbuję...ile dam radę tyle dam, najwyżej zawrócę...Tak..to najlepszy sposób, żeby samemu siebie okłamać, że przy tym co robię zachowuję jeszcze resztki rozsądku... :lol:
Koszt wynajęcie przewodnika to 24 $ za osobę do lekkiej negocjacji. W cenie też butelka wody i mały prowiant oraz dowóz do miejsca, gdzie rusza się na trekking. Czas trwania - 8 godzin.
Z perspektywy czasu uważam, że przewodnik to opcja zdecydowanie zalecana. Niby można by było iść samemu, ale różne ścieżki, przecinające się drogi mogą łatwo zmylić. Zgubić się pewnie nie zgubimy, w końcu to wulkan - wystarczy iść w górę i kiedyś się trafi. Jednak można przynajmniej lekko błądzić. A przy takim wysiłku (1600 metrów podejścia w 4-5 godzin) szkoda sił.
No to ruszamy.
Nam przy okazji trafiła się fajna podwózka - czerwonym, old school'owym jeepem ;)
Początkowo trasa wydaje się w miarę prosta. Im wyżej tym zaczynają się robić schody. Wulkan od połowy znajduje się praktycznie w chmurze. Widoczność mała, a trasa coraz cięższa. Najpierw wchodzi się w niski, błotnisty lasek. Kij lub kijki treningowe bardzo się przydadzą, bo cholernie ślisko czasami. Łatwo można wpaść w poślizg :? Jak to wejście na wulkan tego typu...czasem krok w górę...i zjazd dwa kroki w dół...Później jak wychodzi się już ponad poziom drzew i roślinności zostają tylko skały, a droga wydaje się iść wręcz pionowo w górę! :shock: Mocno na nogach, czasem wręcz na czworaka, by tylko zachować stabilność na śliskich od wilgoci skałkach. No i tam już wiało. Różnica temperatur i otoczenia diametralnie różna. Na dole gorąc i słonecznie, na górze zimno, wietrznie i często mżawka. Wejście na górę zajęło nam około 4-4,5 godziny w niezłym tempie. Mocno nas wymęczył, a kondycję mamy raczej niezłą. Na szczycie....hmm cóż mogę powiedzieć...widok na krater raczej mizerny, taka mgła, że ledwo widzieliśmy siebie nawzajem z dwóch metrów :lol: Fajnie by było zobaczyć całą okazałość krateru, no ale gór często nie zdobywa się dla widoków, a dla samego wejścia na nią.
By lepiej zobrazować Wam ostatnią część drogi załączam filmik:
https://youtu.be/bhSjWLZgCFU
Widok znad samego krateru nie był zbytnio imponujący :D Ponownie uważam, że najlepiej wszystko tam przeżywaliśmy ukaże filmik. Zmęczenie 100%
https://youtu.be/04d-H-qjt_Q
Chwila odpoczynku, szybka przekąska i czas schodzić. Zazwyczaj zejście trwa dużo krócej niż wejście. Ale nie w tym przypadku. Zmęczenie kolan, śliskie skały, później jeszcze bardziej śliskie błoto. Wszystko to spowodowało, że schodziliśmy około 4 godzin w dość powolnym tempie. Trzeba było mocno się asekurować. Dopiero gdy zeszło się już poniżej części w chmurach droga stała się przyjemniejsza, a naszym oczom ukazał się wspaniały widok.
Widok na drugi wulkan na wyspie - Maderas.
Oczywiście musieliśmy pozować, by zrobić sobie super fotkę na pamiątkę...jednak jedyne, które zostało zrobione to to... :lol:
Powód prosty...nie ma to jak stanąć w środku mrowiska pełnego czerwonych mrówek z wielkimi główkami :lol:
W chwilę całe nas oblazły i nieprzyjemnie pokąsały :D
Zdecydowanie najprzyjemniejszym i najzabawniejszym momentem całego treku jest zejście po powulkanicznym pyle :D
Śmiechu po pachy, relaksujący moment i najlepsze widoki!
https://youtu.be/UtKpIBk9BlMCzas dalej ruszać w poszukiwaniu tego czego tak na prawdę jeśli chodzi o wulkany szukałem!
I właśnie w Nikaragui znalazłem. Aktywny wulkan ziejący lawą :o Lawą, którą widać, słychać i czuć!
Dlatego udałem się prosto w stronę Masaya Volcano. Znajduje się on niedaleko Granady. Myślę, że godzinka drogi autem, lub około 1,5 autobusem. Większość zwiedzających, a każdego dnia akurat tam zjeżdża się ich sporo zjawia się o zmroku. Generalnie niestety, by wejść na teren trzeba...wjechać autem. Nie wiem czy są obejścia tego czy nie...w każdym razie ja nie widziałem nikogo piechotą. Dziwna sprawa, ale chyba ułatwia im to kontrolę czasu jaki możemy spędzić w okolicy wulkanu. Oficjalnie przez trujące gazy wydobywające się z krateru. Czy tak jest nie wiem. Faktycznie trochę śmierdzi, ale nie mieliśmy problemów z oddychaniem itp. Wpuszcza się jednorazowo po kilkadziesiąt osób i można spędzić tam na oglądaniu i fotografowaniu około 15 minut. Wydaje się, że to wystarcza, nie umniejszając mimo to rewelacyjnych widoków jakie tam zastajemy! Wszystko odbywa się sprawnie i gdy dotrzemy do krateru nie będzie na raz tysiąca ludzi. Spokojnie przy takiej organizacji starcza dla każdego miejsca, by w spokoju mógł się napatrzeć i porobić zdjęcia lub filmiki.
Pierwszy raz w życiu widziałem aktywny krater z buzującą lawą w środku. I powiem Wam, że na mnie robi to mega wrażenie. Czuć siłę natury, aż nadto!
Niestety nie byłem zaopatrzony w dobry sprzęt fotograficzny, by zrobić dobre zdjęcia po zmroku. Mam nadzieję, że kilka zdjęć i filmik oddadzą choć część tego jak to wygląda.
W oczekiwaniu można zajść do małego muzeum, by dowiedzieć się więcej o nikaraguańskich wulkanach.
Na zdjęciach oczywiście ciężko oddać wymiar tego krateru...ale spójrzcie w lewy, góry róg. Widzicie te światełka? To samochody stojące po drugiej stronie krateru. Rozmiar imponujący. A do tego gdy nachylimy się nad dziurą czuć ciepło wydmuchiwane z krateru. Słychać również bulgotanie lawy i ruchu wewnątrz ziemi. Na mnie zrobiło to piorunujące wrażenie!
Dla lepszych efektów dorzucam jeszcze króciutki filmik widoku na krater.
https://youtu.be/rJ2LQ7qyKrI
W Nikaragui najlepiej poruszać się dobrze rozwiniętym transportem autobusowym. Co ciekawe większość z takich pojazdów to stare, wysłużone tzw. Chicken Busy. Koszt biletów na średnich dystansach jest na prawdę niski. Oscyluje od 1 do 2 dolarów. Na dłuższych trasach podróżujemy minibusami. Koszt to ok 8-10 $. Połączenia są zrobione bardzo dogodnie. Gdy jedziemy z punktu A do B, to w punkcie B stoi już i często czeka bus do punktu C. Można całkiem szybko i...niewygodnie podróżować po całym kraju ;)
Jeśli w jakiś punkt nie ma połączenia lub Wam się spieszy polecam taxi. Akurat ja należę do typu skąpych podróżników. Wolę się przejść lub dłużej poczekać na autobus. Ale w Nikaragui taksówki są na prawdę tanie. My korzystaliśmy z nich dwukrotnie, gdy inne opcje nawalały. I przykładowo za 70 km zapłaciliśmy około 25$. Wydaje się to bardzo dobrą ceną.No z perspektywy czasu nie jest to łatwy trek- tylko 8-9 godzin, ale intensywność na prawdę wysoka. Dziewczyny wysportowane to skakały jak kozice :D Ale każdego z naszej czwórki dzień po kolana bolały równo...szczególnie schodzenie jest mocno obciążające. Lepiej mieć jakieś opaski na kolana jak ktoś się będzie wybierał.
Granada to na prawdę coś...wiele miast widziałem...ale to...co tu dużo pisać...nie chciało się wyjeżdżać.
Mimo, że byłem tylko 3 tygodnie to ta relacja wydaje się długa...a jeszcze mam pare ciekawych rzeczy do opisania. Mam nadzieję, że jeszcze bardziej Cię (Was wszystkich) zachęcę! ;)
Jeśli chodzi o sprawy lingwistyczne w Nikaragui hmm...no z angielskim jest problem. Mało kto mówi, ale ja nie znam również hiszpańskiego...ale jest to prosty język. Po 3 tygodniach już kali pić kali jeść idzie się dogadać...zresztą ludzie bardzo otwarci :)
Jeśli chodzi wpisanie Nikaragui w plany - polecam 100% - nie będziesz zwiedziony. Jedyna kwestia in minus - to aktualnie są mocne zamieszki polityczne (choć i tak ja bym pojechał :p ) Mam nadzieję, że nie będzie dalszej eskalacji - aczkolwiek planując tam wypad - z pewnością skontroluj aktualną sytuację.To chyba najdłuższa relacja jaką w życiu pisałem....wybaczcie, że tak zanudzam, ale przez te 3 tygodnie strasznie dużo się działo. Co więcej tyle rzeczy tak mi się podobało, że chcę się tym podzielić. No ale postaram się już powoli kończyć...o ile ktokolwiek i tak doszedł do tego momentu :lol:
Chciałem zauważyć, że do tej pory pisałem tylko o miejscach z dala od wybrzeża. A przecież w Nikaragui mają wspaniałe wybrzeże!
Większość przejeżdzających przez kraj zostanie w San Juan Del Sur. To podstawowy powód dlaczego ja tam nie pojechałem. Natomiast byli moi znajomi i w krótkim opisie niezła imprezownia. Jednak jeśli chodzi o plaże to w samym San Juan praktycznie ich nie ma (tzn są ale kiepskie) i trzeba łapać busiki na okoliczne plaże. My natomiast szukaliśmy miejsca bardziej dzikiego, spokojnego. I tak podróżując palcem po mapie trafiliśmy na Playa Popoyo i Playa Santana. Leżące w bliskiej siebie odległości plaże. Co ciekawe przynajmniej w tej części wybrzeża nikt nie operuje nazwami miejscowości tylko nazwami plaż. Warto to zapamiętać. Szczególnie ta pierwsza słynie z dobrych warunków dla surferów dlatego ruszyliśmy w tą stronę. Baza noclegowa jest jeszcze na prawdę niewielka więc raczej trzeba szukać z kilkudniowych wyprzedzeniem. Aczkolwiek widać, że następuje tu pewien boom i powstaje wiele nowych hotelików i bungalow przy plaży. Nie jest najtaniej. Minimum 30-40 dolarów za pokój niedaleko plaży. Co prawda o niezłym standardzie. Ale jak na Nikaraguę drogo.
Kilka dni przed przyjazdem wynajęliśmy sobie fajny bungalow dla 4 osób przy samej plaży. Każdy wiem, że głupi ma szczęście. Dlatego ja w tej sytuacji miałem ogromne :D Zajeżdżając na miejsce okazało się, że nastąpiło 'pewne nieporozumienie'. Właściciel - Amerykanin - miał lekki bałagan i wynajął naszą miejscówkę komuś innemu. Ale, że był na prawdę super gościem to oczywiście zaproponował nam opcję rezerwową. Tak się okazało, że co prawda nie przy plaży, ale tutaj niedaleko na wzgórzu ma drugą miejscówkę. Powiedział - będziecie zadowoleni. Zaufajcie mi. I w tej samej cenie udostępni nam ją w ramach wynagrodzenia tegoż nieporozumienia. Zawiózł nas swoim autem. W momencie gdy podjechaliśmy na miejsce....oczy wyszły nam z orbit :shock:
I to....to całe jest dla NAS?
YES - that's right.
Na cale 4 dni dostaliśmy DOM. hmmm...Może źle się wyraziłem. Dostaliśmy WILLĘ. Na samym szczycie wzgórza. Z basenem i widokiem na ocean. Szczerze ja podróżując budżetowo zazwyczaj nie mam dostępu do tego typu lokalizacji. I spałem już w różnych miejscówkach. Ale w takiej jeszcze nie. I wybaczcie, że się jaram...no ale to było coś.
Aha oczywiście musi być jakiś szkopuł. Do sklepu macie jakieś 3 kilometry. Yyyy...ale to żaden problem. W upale nie będziecie chodzić. Dwa razy dziennie będzie przyjeżdżał do was Leo. Leo to mój pracownik. Mówicie Leo co chcecie i Leo Wam załatwia. Ale to dla nas....trochę niezręczne. Spoko spoko - Leo będzie ranem i popołudniem. NO PROBLEM!
Aha i uważajcie przy basenie na skorpiony, bo czasem się tu chowają.
Bye!
No i tym sposobem zostaliśmy na 4 dni mieszkańcami tej o to miejscówki.
Basen nad urwiskiem z widokiem na ocean.
No i co tu dużo mówić. Te 4 dni minęły zbyt szybko.
Z Leo koniec końców wypiliśmy ładnych pare butelek rumu.
Dwa razy uciekaliśmy przed skorpionami.
Raz uciekaliśmy przed skolopendrą.
Zrobiliśmy tysiąc zdjęć.
Zrelaksowaliśmy się aż nadto.
A międzyczasie ruszaliśmy się też na pobliską plaże - Playa Santana i Playa Popoyo. Hmm..kurczę nie lubię pisać o plażach. W życiu widziałem ich sporo. Takie i owakie. Te jakie są niech oceni każdy ze zdjęć. Ja mogę jedynie powiedzieć, że czułem się tam po prostu bardzo dobrze.
Infrastruktura jeszcze niewielka. Kilka bungalow czy innych miejscówek. Parę barów. Czegoż do szczęścia potrzeba więcej?
Jedno co trzeba powiedzieć, to że morze nie jest spokojne, a fale duże. Od razu dodam, że nie wiem jak jest w innych częściach zachodniego wybrzeża. Ale z tego co słyszałem praktycznie wszędzie jest tak. Dlatego to tak świetne miejsce dla surferów. Tak czy inaczej, żeby się pokąpać w zupełności wystarczy.
Właścicielami większości miejscówek są amerykanie. Ale nie biznesmeni. Raczej starzy surferzy, bądź zmęczeni życiem, chcący uciec od zgiełku miasta osiedleni tutaj już na stałe. Klimat na prawdę znakomity. Brak kiczu, brak masy turystów, brak też sztuczności. I to kolejny powód dlaczego radzę do Nikaragui się śpieszyć. Ewidentnie widać tam startujący boom. Myślę, że za kilka lat te miejsca, w których teraz siedziałem zmienią swój klimat bezpowrotnie.
Na ten moment jedynym wabikiem przyciągającym jakichkolwiek turystów w te miejsca jest surfing. Praktycznie każdy kto tu trafia surfuje, albo jest podróżującym szukającym nowych, nieodkrytych jeszcze, dzikich miejsc. Tak jak my 8-)
No skoro już tu jesteśmy w takich okolicznościach...no to trzeba surfingu spróbować. Nikt z nas wcześniej nie miał z tym nic wspólnego. Kumpela próbowała windsurfingu. Tyle.
Na miejscu jest kilka wypożyczalni, gdzie można wynająć deskę. Cena? 10-12$ za dobę. No to idziemy! 8-)
Idźcie do Beginners Bay. Tam jest miejsce dla początkujących. Podobno fale nie będą zbyt duże. Podobno mówili :lol:
Gościu w wypożyczalni dał nam kilka rad i jak te łosie poszliśmy niewiedząc co nasz czeka.
Sęk w tym, że po czasie powiem Wam, iż miejsca te to dla początkujących może i są...ale dla początkujących surferów, którzy ogarniają już co i jak, a po prostu nie są ekspertami :p
Może to dlatego, że czasem fale sięgały 3 metrów.... :o a może po prostu, ze jesteśmy lamusami.... :lol: w każdym razie ja po pierwszym dniu mogę powiedzieć, że jest to cholernie trudne. Wygląda może i prosto. Ale na prawdę to wyższa szkoła jazdy. Aha i jeszcze jedno. Po godzinie człowiek jest mega wyczerpany! W każdym razie staraliśmy się, próbowaliśmy...trochę śmiechu było....kilka razy zostaliśmy mocno przemaglowani przez fale i z podkulonym ogonem wróciliśmy opalać swoje białe tyłki :D
Tak czy inaczej nie umniejsza to faktu, że próbowaliśmy a na deser zrobiliśmy sobie dobre fotki, by pokazać jakimi to jesteśmy profesjonalistami w tej dziedzinie! 8-) ;)
Cieszę się, że komuś relacja się spodobała ;) Staram się jak najbardziej realnie przekazać swój pobyt. Czasem może się wydawać, że aż za bardzo chwalę...ale szczerze? Dawno żaden kraj nie zrobił na mnie takiego pozytywnego wrażenia...a już ponad 50 na koncie. A co warte podkreślenia widziałem tylko niewielką część. To co pewnością nieodkryte przeze mnie to natura, która w najlepszym i najdzikszym wydaniu znajduje się po wschodniej stronie jeziora Nikaragua. Dodatkowo są pewne rajskie wyspy o których słyszałem, ale dostać się tam to albo dwa dni....albo w miarę drogi lot awionetką...ale podobno mistrzostwo świata. Są to Big i Little Corn Island. Mi na to czasu zabrakło....więc z pewnością trzeba będzie wrócić 8-)Dobra mógłbym pisać i pisać....ale chyba czas kończyć tę relację :)
Chciałem skończyć na kilku rzeczach praktycznych i nazwijmy to przyjemnie powszechnych ;)
Kuchnia nikaraguańska smakowała mi bardzo. Sporo street food'u dobrej jakości, częstym widokiem są food trucki. Mięsożercy będą w niebie. Nie wiem czy Was to interesuje :p ale będę porównywał do kuchni w Kostaryce. Jeśli chodzi o wołowinę - czyli skarb tego regionu w Kostaryce jest nawet lepsza, duży wybór wariantów...ale....kosztuje czasem nie 2, a i 4 razy więcej. W Nikaragui nadal będzie jakościowo bardzo dobra, a w dodatku tania. Dobrego steka zjemy za 20-30 zł. Ja akurat zakochałem się w szarpanej wołowinie. Można z nią dostać wszystko. Oprócz oczywiście dań głównych, dostępne są też też bułki, śniadania, przekąski z tym specjałem.
Na powyższym zdjęciu oprócz szarpanej wołowiny w salsie, awokado, smażone banany oraz gallo pinto. No i tym zgrabnym akcentem przechodzimy do dania narodowego. Malowany Kogut (po hiszp. Gallo Pinto) to gotowany ryż z czarną bądź czerwoną fasolą. Później zasmaża się to z cebulką, papryką i przyprawami. Popularne w całym regionie kosztuje może kilka zł. Podaje się w wszelakimi dodatkami - od różnych rodzajów mięs, jajkami po warzywa. Dla niektórych ważne będzie też to, że w przeciwieństwie do południowego sąsiada, w Nikaragui jest duży wybór dań wegetariańskich.