No i tyle by było z naszych odwiedzin jeziora Tahoe
:). Gdybym jednak wiedziała, że tak to się potoczy
:P i mogła lepiej zaplanować albo wiedząc, że nie damy rady nic tam zrobić na szybkiego to już bym tam nie jechała. W zasadzie z niczego tam nie skorzystaliśmy, gdyż tak naprawdę większa część brzegowa jest niedostępna, bo są tam prywatne tereny i mnóstwo domków z własnym dostępem do jeziora. A ja też nie bardzo wiedziałam gdzie i co, a mogliśmy na przykład zostać jeszcze w Yosemite lub jechać szybciej do SF. Chciałam jednak jeszcze coś wcisnąć, żeby zobaczyć więcej, a nie za długo przebywać w jednym miejscu. Planowanie przed wyjazdem jest dobre i trzeba w miarę porządnie przejrzeć atrakcje danego miejsca, aby jak najwięcej skorzystać. To tak na przyszłość
:) (ale i tak było wesoło, co nie
:P?)!@kat_lee - to prawda, już nawet mnie to nie dziwi, a takie pamiątki z wycieczki to coś fajnego
:)! Ja osobiście nie mam, ale za to kota (póki co - jednego) mogę potwierdzić
:P
@Jerry90 - miasteczko super, mimo że jest troszkę zorganizowane pod turystów, to nie straciło swojego ducha (z jednej strony to może niedobrze
:P). Filmów mam dużo, jeszcze nie do końca przejrzane, no ale może coś by mi się udało udostępnić (tylko najpierw dokończę przez parę dni tę relację) - tylko jak to zrobić
:P? Wrzucić na yt? Jak Wy to ogarniacie
:)?@brzemia - tak, ja to doskonale wiem
:)! Co innego oglądać siebie i sobie wspominać, a co innego obce osoby, które nie miały z tym nic wspólnego
:) (i też się dziwię, że Wam chce się czytać moją dłuuugą relację
:P). Dokładnie zrobię tak jak piszesz, zwiastun, plus dodatkowo krótkie odcinki z poszczególnych dni, ale to faktycznie tylko dla rodziny i znajomych, a tutaj bardziej miałam na myśli nie sam montaż (bo i tak chyba chodziło o jakieś pojedyncze filmiki z trasy), ale udostępnianie, jakich narzędzi do tego używacie
:)@badmoon - aaa, coś pięknego
:)!!! Chciałabym coś takiego umieć zmontować, ale na bank temu nie dorównam, może za 20 lat
;) (to Twoje dzieło?). Dokładnie, zwiastun 1-2 min, już robiłam taki po wycieczce z Włoch, także wiem o co chodzi
;) (jakiś tam pomysł na filmiki teraz też był
;)) Ooo, dzięki za podpowiedź, wypróbuję sobie
:)Dzień 13. San Francisco 19.06.2018
Stateline – San Francisco
Zatem z samego rana wyruszyliśmy do jednego z ulubionych miast Ameryki, wiecznie owianego mgłą i położonego tuż nad Oceanem Spokojnym, San Francisco. Byłam jego mocno ciekawa, czy spodoba mi się bardziej od odwiedzonych już metropolii, co było wielce prawdopodobne, znając już opinie innych Forumowiczów. Trasa wynosiła ok. 300 km i miała trwać ponad 3 godziny, więc aby zdążyć na mecz piłki nożnej Polska-Senegal, który miał być o 10 czasu amerykańskiego, wyruszyliśmy chwilę przed 7. Pa pa jezioro Tahoe, o którym nic nie wiem i ledwie je widziałam
:). Ale zdarza się
:) (no i zawsze mogę powiedzieć, że tam też byłam
:P).
Niestety nie trafiliśmy akurat na finał NBA, który rozgrywał się kilka dni wcześniej w Oakland, obok SF. Z tego co wiem, bilety na jakiekolwiek mecze w USA są dosyć drogie, więc pewnie byśmy nie skorzystali, ale kto wie, może akurat podjechalibyśmy pod stadion i kupili od konika karnety za dobrą cenę (czyli takie co to na pewno byśmy nie weszli
:P, znając nasze szczęście
:)). Ale może chociaż któraś gwiazda by się przewinęła w okolicy, jakiś Lebron James, czy coś w tym stylu, jak już nie ma tego policjanta
;).
Wiedziałam też, że wjeżdżając do SF trzeba zapłacić za przejazd mostem (jakimkolwiek). Póki co jechaliśmy carpoolem, troszkę oszukując, bo ten pas akurat tutaj przysługiwał autom jadącym z 3-ma pasażerami (a nie tak jak w LA z dwoma). No ale kto nie ryzykuje ten nie ma
:P (tylko patrzyłam na te znaki z informacją o karze minimum 270 $). Oczywiście nawigacja tak nas prowadziła, żebyśmy omijali ten gąszcz aut "super skrótami". Przed samymi bramkami płatniczymi i mostem, na którym utworzyły się już gigantyczne korki, my pojechaliśmy bokiem, carpoolem dla 3 osób (który nawet się zmienił chyba w pas tylko dla autobusów) i bez płacenia. Brawo my! Ciekawe jak duży dostaniemy mandat
:)! Co prawda, dzięki temu oszczędziliśmy chyba godzinę stania na autostradzie, ale czy się wypłacimy – tego jeszcze nie wiedziałam (ale w końcu kto "bogatemu" zabroni
;)). Zaraz po wjeździe szukałam w internecie możliwości zapłaty już po przejechaniu, ale niestety nie mogłam znaleźć odnośnika akurat do tego mostu (Bay Bridge), większość stron była dla Golden Gate. Trudno, będzie co ma być
:). W necie pojawiały się opinie, że po prostu jak nie uiścimy opłaty w ciagu 48 h, to do właściciela auta wysyłają powiadomienie o zapłatę, czyli w tym wypadku do wypożyczalni, a oni pewni by ściągnęli od nas (już widziałam te tysiące zł jako mandat....). Póki co, skierowaliśmy się do dzielnicy Mission District, w której miał być robiony tatuaż, a w okolicy chcieliśmy iść obejrzeć mecz piłki nożnej
:).
Najpierw zaparkowaliśmy – nie jest tam tak źle z miejscami postojowymi, można było bez problemu znaleźć. Akurat w tym rejonie były płatne, niezależnie od czasu stania. Wiadomo, że nigdy nie obsługiwałam tam parkometrów, ale co to dla mnie. Wzdłuż ulicy stało kilka, więc wg zasady takiej jak u nas, że po prostu podchodzę do obojętnie jakiego i wrzucam kasę, a bilet wkładam za szybę, tak też uczyniłam. Jeden z nich miał przyczepioną jakąś siatkę, więc zapewne zepsuty, to podeszłam do drugiego, przy którym stała jakaś para (ewidentnie lokalsi). I słyszę, że coś tam gadają, patrzą się na mnie i mówią do siebie "eee, ten parkometr jest chyba nieczynny" i sobie idą. Ja patrzę, ale wyglądał mi na działający. No to przystępuję do zapłaty, okazało się, że można wrzucić drobne lub uiścić opłatę kartą – super! Skorzystałam z tej opcji i czekam na wydruk biletu. A tu nic! Hmmmm.....chwila przemysleń, łączenie wątków i doszłam do wniosku, że parkometry są przyporządkowane do miejsc postojowych, a Twój osobisty to ten z przodu auta. Ten z tyłu to już dla następnego. Czyli znowu dałam się zfrajerować
:)!! Opłaciłam tamtym parking, a że widzieli, że nie kumam i ochoczo zmierzam w ich stronę, to nawet nie mrugnęli okiem jak odchodzili! Takie to cwaniaczki
:)! Tutaj właśnie dało się zauważyć zmianę nastawienia ludzi, nie byli już tacy bezpośredni czy mili jak w poprzednich odwiedzonych stanach. Ale co zrobić, opłaciłam też sobie (ok. 1,5 $ za godzinę, a wzięliśmy na 4 h) i poszliśmy szukać baru.
Fot.342
Fot.343
Fot.344
Fot.345
Fot.346
Fot.347
Fot.348
Fot.349
Dzielnica ta jest specyficzna, dużo graffiti i ciekawych budynków, ale też mnóstwo dziwnych ludzi. W końcu znaleźliśmy lokal z tv. Wchodzimy i mówimy na całą restaurację, że jesteśmy z Polski i czy możemy sobie u nich obejrzeć mecz, bo zaraz będą grali nasi, oczywiście coś kupimy do jedzenia i takie tam. A właściciel na to, że mecz już się skończył i Polacy przegrali. !? . No jak to, przecież w internecie było, że w USA mecz jest o 10 i na bank mu się coś pomyliło. Jeszcze, że przegrali. Akurat. A on, że tak, że Senegal wygrał 2:1 i na pewno z Polską, a ktoś inny podchodzi do nas i pokazuje nam wynik w komórce. No rzeczywiście.... aaa, to my już dziękujemy
:), do widzenia! Taaa... skoro ominęło nas to cudowne widowisko postanowiliśmy dalej się przejść po dzielni i pozwiedzać
;).
Fot.350
W końcu wybiła godzina 12, a my stawiliśmy się w studiu tatuażu na umówiony termin. Wszystko przebiegło fajnie i gładko i kolejna pamiątka na zawsze zostanie już z moim mężem
:).
Fot.351
Była jeszcze zbyt wczesna godzina na zameldowanie, więc skierowaliśmy się do Sausalito, po drugiej stronie Golden Gate. Ach jak fajnie było przejechać się tym znanym ze zdjęć mostem
:)! Kamerka GoPro nagrała przejazd z dachu samochodu, a my mogliśmy podziwiać widoki
:). Na zdjęciach widać jaka różnica pogody i jaki mikroklimat jest w San Francisco, a nawet w połowie mostu, zaczynamy we mgle i chmurach, a kończymy na słońcu i błękitnym niebie. Temperatura jest też niższa, bo niestety ok.18 stopni i trzeba się cieplej ubierać. A niby gorąca Kalifornia
:). Tutaj już opłaciłam wcześniej przejazd online, który będzie ważny na powrót do centrum. Przejechaliśmy na drugą stronę i poszliśmy się przejść po miasteczku. Bardzo przyjemnie
:)!
Potem udaliśmy się na punkt widokowy mostu Golden Gate. Mega wiało, ale widok ekstra! Udało się, dojechaliśmy również i tutaj
:)! Wrażenia niezapomniane, humor przedni, a to tylko zwykły most
:), ale i niezwykłe San Francisco
:)!
Fot.356
Fot.357
Fot.358
Fot.359
Tak sobie krążyliśmy wokoło i w końcu wróciliśmy do SF, ale minęliśmy motel i pojechaliśmy najpierw zjechać słynną Lombard Street. Śmiesznie
:), przejazd krótki aczkolwiek zakręcony
;). Potem już prosto do motelu zameldować się w naszym kolejnym pokoju na dwie noce. Noclegi w SF drogie, ale co zrobić, przy wyborze kierowałam się lokalizacją i bezpłatnym parkingiem dla gości. I tak trafiłam na Pacific Heights Inn, mieszczący się właśnie niedaleko Lombard Street. Dostaliśmy pokój, zostawiliśmy auto i już na piechotę zaczęliśmy dalej zwiedzać.
Fot.360
Fot.361
Fot.362
Fot.363
Spacerując tylko kawałek dalej, doszliśmy do przystanku cable car, czyli znanych tramwajów, jeżdżących po tych pionowych ulicach San Francisco. Nie wiedzieliśmy jak, co i za ile, ale z pomocą pary Chińczyków dowiedzieliśmy się, że w tę stronę gdzie teraz stoimy to jest fajna trasa, a bilet kosztuje 7 $ i chyba można zapłacić w środku. Nie zastanawiając się długo, zaczekaliśmy na tramwaj kilka minutek i nie wiedząc gdzie jedziemy wsiedliśmy do środka. Akurat tak super trafiliśmy, że był cały pełny i zostały tylko 2 miejsca z samego przodu na zewnątrz, tzn. trzeba stać i trzymać się rury, tak w skrócie
:P. Chcielibyście mnie wtedy widzieć
:)! Tak marzyłam o tym, aby przejechać się cable carem, że miałam uśmiech od ucha do ucha, a nawet praktycznie śmiałam się na głos, zwłaszcza, że trafiło mi się to najlepsze miejsce. Na filmikach słychać tylko "ale ekstra! nie wiem gdzie jedziemy, ale tu jest zajebiście!" i takie tam inne popiskiwania
:). Wszystko się zgadzało, że zapłacić można u kierowcy, jednorazowa opłata za cały przejazd. Wiem, że linii jest kilka, my akurat trafiliśmy na taką, która kończy swoją trasę w centrum. Jak tam dojechaliśmy to aż nie mogłam uwierzyć, bo jak dla mnie przynajmniej, te główne ulice miasta wyglądają ekstra, otoczone wielkimi wieżowcami, dosłownie jak z tych wszystkich filmów
:)! Poczułam taki klimat, jaki mi się wydaje, że poczułabym w Nowym Yorku i strasznie mi się to podobało
:) (a tam jeszcze nie byłam).
Fot.364
Fot.365
Fot.366
Fot.367
Fot.368
Fot.369
Fot.370
Fot.371
Fot.372
Fot.373
Tak więc spacerowaliśmy sobie ulicami tak po prostu przed siebie i gdzie nam się podobało
:). Trafiliśmy na chińską dzielnicę, w której oczywiście pełno jest sklepów z super pamiątkami
:P. No i zobaczcie kogo spotkałam! Policjanta! …… no prawie
:P
Fot.374
Potem trochę zgłodnieliśmy i weszliśmy do knajpki na obiadokolację (taa, na pewno coś jeszcze zjemy
:P) z widokiem na San Francisco, mega! Co do cen, to były zupełnie normalne, za taki obiad plus 2 piwa, zapłaciliśmy ponad 30 $ (pamiętajcie ci co się wybieracie, że do cen zawsze doliczają jeszcze podatek, czyli tax i ceny zawsze są wyższe. Zazwyczaj wartość podatku jest wyszczególniona, ale często nie widać, zwłaszcza na metkach pamiątek, więc nie zdziwcie się przy zapłacie
:)) :
Fot.375
No i zrobił się wieczór, a że trochę się nachodziliśmy to do domu wróciliśmy też cable carem
:). Tym razem nie mogłam już stać na zewnątrz, bo było mało osób i musieliśmy siedzieć w środku, a w zasadzie ja stałam, żeby choć troszkę jeszcze poczuć ten klimat. Patrzyłam też wymownie na jednego „kierowcę” (jest zawsze dwóch obsługujących), ale nie zrozumiał mojego błagalnego spojrzenia, żeby mnie puścić na zewnątrz, a może i zrozumiał, tylko takie mają procedury, że najpierw zapełniają środek. Chyba że nie chodziło o procedury, tylko spojrzenie nie podziałało
:P. Z naszego przystanku poszliśmy jeszcze niedaleko na piwo, do niemieckiego baru heheh i tam już cena nas bardzo zaskoczyła, bo za 2 wybrane przez barmana piwka, jakże „smaczne” i oryginalne zapłaciliśmy 28 $… i co zrobisz, jak nic nie zrobisz, być a nie być w San Francisco? Nie zapłaciłbyś
:P? W gruncie rzecz było bardzo wesoło i z takim humorkiem poszliśmy spać. Ach to San Francisco
:)!
Fot.376
Fot.377
@badmoon - Hahaha
:), no cóż, musisz jeszcze chwilkę poczekać, aby się przekonać
;). Ale dobra, podpowiem trochę, nadzieja jest, ale marna
:P@badmoon - A co do Twojego wcześniejszego komentarza, bo pominęłam, to też dążę do tworzenia fajnych filmików, ale dużo jeszcze przede mną, no i marzę o takim dronie
:)! I bardzo mi miło, że moja relacja jest w Twoich zakładkach
:)
@Sergio_ - Dzięki za miły komentarz
:), to prawda, tam jest mega luz! Ja jestem z natury radosna, to sobie wyobrażacie co dopiero tam się ze mną działo
:)! Ale myślę, że kto tam nie pojedzie, to każdemu zmienia się nastawienie i podejście do świata
;) (oczywiście na bardziej pozytywne)
@channel - Oj coś wiem o skończonym urlopie, dlatego jak piszę tę relację, to piękne wspomnienia wracają
:). No i super, że dzięki temu nabrałaś ochoty na odwiedzenie SF, naprawdę warto
:)Dzień 14. San Francisco 20.06.2018
Dzisiejszy dzień był bardzo spokojnym dniem, rozpoczęliśmy od śniadania hotelowego – tutaj tylko same ciasta, kawa i herbata, ale zawsze coś, nie wybrzydzam
:P (no i akurat lubię
:P). Okazało się również, że w recepcji można kupić kartki pocztowe oraz znaczki i od nich wysłać listy. Super pomocne, zwłaszcza że już cały czas szukałam poczty itp., a jak znajdowaliśmy jakiś "post office" to wychodziło, że albo zamknięty albo w środku były same skrzynki. Nie rozpracowałam jeszcze ich systemu nadawania pocztówek, ale na pewno jakoś to robią
:P.
Za to rozpracowaliśmy chyba skręcanie na skrzyżowaniu, tylko nie wiem czy na 100 %, upewnijcie się, zanim tak zrobicie
:P. Otóż wydaje nam się, że nie mają czegoś takiego jak zielona strzałka do skrętu w prawo, ale możesz sobie skręcić jak chcesz na czerwonym. Oczywiście przy jeździe na wprost stoisz, ale kierując się w prawo, można sobie zjechać. Tak myślimy, bo już parę razy widzieliśmy jak inni tak robią, a na potwierdzenie tej tezy na zdjęciu nr 370 jest znak, że tu akurat nie wolno wykonać tego manewru. Czy ktoś to jeszcze potwierdza
:)? To taka ciekawostka
:P.
Plan na dziś to spacerek w stronę nabrzeża i zwiedzanie molo 33, 39 ,43 i 45, a potem przejażdżka po innych punktach widokowych. Tak więc ruszyliśmy, mijając już Lombard street na piechotę, w końcu docierając do pierwszego molo. Stamtąd odpływają promy do więzienia Alcatraz, jednak nie kupowaliśmy na to żadnych biletów wcześniej. Wiem, że warto wykupić online jakieś 2 miesiące przed, ale zdecydowaliśmy, że nie musimy tego zwiedzać. Mimo to podeszliśmy do kasy i okazało się, że mają bilety, tylko na drugi dzień. Niestety nas już miało tu nie być, więc nie wiem czy coś straciliśmy, czy nie (chociaż może powinno się tam popłynąć, skoro to najsłynniejsze więzienie na świecie), ale w myśl zasady "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal" poszliśmy dalej
:P.
Fot.378
Fot.379
Fot.380
Fot.381
Fot.382
Fot.383
Dotarliśmy do kolejnego molo 39, gdzie znajdują się różne bary i sklepy z pamiątkami. My mieliśmy tego całą torbę i staraliśmy się już nie wchodzić do takich miejsc, ale skusiliśmy się na zakup sportowego worka. Ogólnie za dużo rzeczy na wycieczce nie kupiłam, nie chcieliśmy też niepotrzebnie wydawać kasy na głupoty (no dobra, dla mnie każda rzecz z USA jest super
:P), ale nawet za bardzo nie było co kupować. Z wyprawy przywieźliśmy kilka koszulek, czapeczek, ręcznik oraz mnóstwo magnesów na pamiątki dla siebie i innych i to by było na tyle
:). No i raz byliśmy w outlecie Ross, bo ponoć dobre ceny i można skorzystać. Kupiłam ze dwie torebki, żeby coś tam było, ale jakoś mnie nie ciągnie do takich zakupów (chociaż faktycznie ceny spoko jak na firmowe ciuchy, ale ja tam się nie znam
:P).
Fot.384
Fot.384
Fot.385
Fot.386
Fot.387
Potem doszliśmy do miejsca (chyba pier 43), gdzie wylegują się lwy morskie (nie mogli ich po prostu nazwać fokami
:P?). Był jeden duży, ewidentnie samiec alfa i około 30 mniejszych, nie znam się, ale mniemam, że to samice, jego harem. Taki to pożyje
;) (może nawet krócej niż dłużej
:P)!
Fot.388
Następnie dotarliśmy do molo 45, gdzie znajduje się Musee Mecanique, czyli fajna wystawa – stare automaty do gier, z różnych lat, do tego działające, w większości za 25 centów 1 gra, super zabawa. Dużo różnych śmiesznych rzeczy, trochę można było wrócić pamięcią do lat 80-tych, 90-tych, kiedy u nas już takie automaty cieszyły się popularnością, ale ciekawie było też zobaczyć dużo starsze gry, znane tylko ze zdjęć lub filmów. Była tam stara fotobudka, w której oczywiście postanowiliśmy sobie zrobić zdjęcia. Usiedliśmy, szykujemy się, będąc przygotowanym na odliczanie do pstryknięcia. A tu lampa błyskowa znienacka i pierwsze zdjęcie poszło. Dobra, trudno, jedno będzie zaskoczone, na drugim i trzecim już w ruch poszły gotowe miny, czwarte miało być romantyczne z buziakiem w tle, ale mąż myślał, że będą tylko trzy i na ostatnim mamy zdjęcie telefonu, bo M. chciał nam zrobić fotkę w środku budki. Z nim to coś załatwiać
:P.
@Bubu69możesz też się pokusić o podsumowanie kosztów
;) założyłaś, że tego nie zrobisz, ale może jednak
:) na pewno się przyda realny koszt innym forumowiczom
Zaczęłam czytać, jestem zachwycona, czekam na dalszy ciąg.
:PDo USA jakoś mnie nigdy nie ciągnęło, ale ostatnio moje podróżnicze ambicje rosną i czuję, że zdjęcia tamtejszej przyrody mogłyby mnie przekonać.
:D
Super relacja. Robimy z żoną podobną - choć krótszą - trasę na początku września. Widzę parę nowych patentów (GoPro), które można wykorzystać:DCzekam na ciąg dalszy:)
Fajny dzień! Sporo jeżdżenia, ale tak jak pisałem w naszych wiadomościach, że to sama przyjemność
:) My jechaliśmy z LA do LV i potem do GC, ale za drugim razem zrobiłbym właśnie taką trasę jak Wy. Hackberry w środku to nic innego jak sklep + jakieś pamiątki po Route 66. Zauważyliście to w Hackberry?
:)
Hej @Ruben$
:), tak widzieliśmy ten podpis
:lol: ! Na zdjęciu 44 tez można coś małego wypatrzeć, tak że nasi są wszędzie
;).Trasa faktycznie długa, ale uspokoiłeś mnie, że jazda tam to zupełnie co innego, więc nie miałam obaw planować takiej kilometrówki, zreszta codziennie mieliśmy długie dystanse (i tak jak pisałeś, automat, tempomat i można rozglądać się na boki
:P).Bardzo Ci dziękuję za wszelką pomoc, przysłużyłeś się do fajnych wakacji
:) i milo mi, że teraz Ty czytasz moją relację
:).
Quote:Około godziny 18 dojeżdżamy do Hackberry, przy którym znajduje się takie jakby muzeum Route 66. Niestety na pierwszy rzut oka dla nas wyglądało to na trochę starą (ale naprawdę fajną) ruderę, która była zamieszkiwana, ale myśleliśmy, że po prostu stoi tam stara buda i różne oldschoolowe auta itd. Okazało się, że do środka można było wstąpić, ale zorientowaliśmy się dopiero w momencie jak ktoś stamtąd wyszedł, a właścicielka zamknęła za nimi drzwi na klucz. Czy ktoś z Was był w środku i wie co tam jest?W środku jest sklep z pamiątkami i niewielki bar (można wypić kawę albo coś zimnego). Zabawna jest wizyta w toalecie
;) zarówno damskiej jak i męskiej.Pamiątki takie jak wszędzie przy Route 66 więc nie ma czego żałować. Warto na pewno tam się zatrzymac bo miejscówka na zdjęcia jest super.
Bardzo mi sie spodobalo to zdanie
:) hahaha
:)..... trafilas do raju za życiacodziennie jakiś burger, frytki, kurczak lub burrito, a dodatkowo w czasie jazdy autem ciasteczka i chipsy
:), masakra (nie to żeby mi było źle
:P)
Zarówno @Manix2 jak i @Ruben$ - dzięki za odpowiedź odnośnie Hackberry, czyli aż tak nie straciliśmy, ale jestem ciekawa zatem co się dzieje w tej toalecie
:). Miejscówka tak czy inaczej bardzo fajna i klimtyczna
:)Hahaha, @correos uwierz, że mi się też podobało takie menu, niestety to nie najzdrowsze jedzenie jest zawsze najsmaczniejsze, ale czego się nie robi, żeby jakoś "przetrwać" hehehe
:lol:
Fajnie się Ciebie czyta. Ale narobiłaś mi smaka na te okolice, i ...mam nadzieję już niedługo sama tam pobuszować.Nie, nie przeklinasz za bardzo, bo stosujesz zdrobnienia.
;) A co do antybiotyków na wyjazdach - to czasami się przydadzą. Napiszę na PW. Czekam na więcej, i na zdjęcia koniecznie.
Bardzo lubię czytać takie historie. Mam tu na myśli, relacje pisane przez osoby, które nie są jeszcze podróżniczo zblazowane (przynajmniej takie sprawiasz wrażenie
:)) i naprawdę potrafią czerpać przyjemność z wyjazdu w każdym jego aspekcie. Potrafią się po prostu z niego cieszyć. Nie zapomnę nigdy mojej podróży na Hawaje. Choć widziałam już wtedy nieco świata to jednak zrobiły one na mnie tak niesamowite wrażenie, że do dziś wspominam je z wielkim sentymentem. Spotkałam tam natomiast parę Polaków (myślę, że nacja nie ma tu nic do rzeczy, ale Ci akurat byli naszymi krajanami), którzy kręcili nosem dosłownie na wszystko, od pogody, poprzez ludzi, a skończywszy na krajobrazach, za każdym razem podkreślając, że na Jamajce to było tak, a w Tajlandii tak, itp. Brakowało im tego entuzjazmu i takiego pierwotnego zachwytu. Wtedy myślałam, że to dlatego, że zwiedzili pół świata i wszystko już dla nich wygląda podobnie. Obiecałam sobie wtedy, że jeśli też zacznę taka być to przestanę podróżować, bo to będzie tylko strata kasy. Na szczęście jeszcze nic nie zaoszczędziłam
;) i tym bardziej chętnie czytam relacje osób, które nadal mają w sobie tę dziecięcą radość z okrywania świata. Piękna podróż @Bubu69!
@bozenak , @Japonka76, @travelerka - dziękuję za miłe komentarze
:)! @bozenak - owszem, na całej wyprawie czułam się radośnie i wesoło (ale przysięgam, że nie zapaliłam tam ani jednego skręta
:P, jakby mogło się wydawać hehehe) - po prostu cieszyłam się bardzo tym wyjazdem!@Japonka76 - taki właśnie miałam zamiar, aby ktoś, kto mnie czyta, nabrał ochoty na wycieczkę w te strony, więc życzę Ci, aby się udało
:). Czekam na info i zdjęcia oczywiście, że będą
:)!@travelerka - zgadzam się z Tobą w 100%! Niestety znajdą się i tacy, którzy narzekają na wszystko i też nie wiem po co w ogóle gdzieś jadą. Na przykład nie mogę również wyrobić z osób, których wymagania chyba zawędrowały wyżej niż ich wzrost i piszą w opiniach o noclegach "dywan był brudny" albo "brak mydełka" albo "było głośno na ulicy"... no naprawdę? Jakby to miało znacząco wpłynąć na udany wyjazd... Gdy coś rezerwujesz widzisz opis, widzisz zdjęcia, jak można się wtedy do czegoś przyczepić? Uważam, że trzeba doceniać wszystko co dane jest zobaczyć i przeżyć, cieszyć się każdym dniem - jak ma się takie podejście z góry, to każdy wyjazd będzie udany, gwarantuję (a jak coś się nie uda, to przynajmniej będzie potem co opowiadać
;))! Dziękuję bardzo za miłe słowa
:), mam nadzieję, że też kiedyś odwiedzę Hawaje, bo wydają się piękne ze zdjęć, a Tobie życzę kolejnych podróży
:)!
Także czytam z zaciekawieniem i uwagą, tym bardziej, że za trochę ponad miesiąc robię podobną trasę. Trochę zamartwiłaś mnie tylko tym, że w okolicy Venice Beach nie kręciła byś się w nocy. My mamy 3 noce obok plaży, bo chcemy trochę odpocząć i po wylegiwać się w słońcu. Nie zakładałem, ze po zmroku zostanie mi tylko pokój hotelowy.
Po prostu przy deptaku na Venice Beach bardzo dużo bezdomnych i różnej maści "dziwaków" niekoniecznie trzeźwych (i nie myślę tu o alkoholu, raczej o narkotykach). W ciągu dnia jest tam w miarę bezpiecznie bo sporo jest patroli policyjnych. Wieczorem może byc mniej przyjaźnie.
Zgadzam się z @Ruben$, kręci się tam wielu dziwnych ludzi, gadających do siebie i na pewno pod wpływem. Jak już wracaliśmy, to deptak był raczej opustoszały i było dosyć ciemno. @dziabulek pomyślcie o jakichś fajnych knajpkach w okolicy lub o nocnych przejażdżkach po atrakcjach LA (tj. np. Griffith Observatory), a w dzień śmiało możecie plażować!P.S. Dziś kolejny post z relacji
:)
@katka256 Dziękuję bardzo
:), staram się pisać jak najszybciej
:P, ale przygotowanie tekstu i zdjęć zajmuje naprawdę duuużo czasu! Myślę też, że czasami fajniej zobaczyć coś po trochu, niż wszystko naraz, dłużej trwa (tak jak z sezonem serialu
:P). Ale miło mi za tak pozytywne komentarze, postaram się codziennie 1 dzień wrzucić
;)
Ja także czekam, tym bardziej, że aktualnie planuje noclegi w tych okolicach na podobnej trasie i chętnie wyszukuje wszystkich rekomendacji. Co prawda część już mam zaklepane, ale sporo jest z anulacją więc kto wie czy nie posłucham się Ciebie:)
@dziabulek - to super
:), ja mogę polecić naprawdę każdy nocleg w którym byłam, co prawda w jednym będzie jeszcze mały problem, ale to dopiero opiszę (za jakieś 6 dni
:P). Również rezerwowałam z możliwością anulacji, to jest dobra opcja. Ale fajnie by było, jakbyście byli w tym samym miejscu, może akurat coś Ci przypadnie do gustu
:)!
Bubu69 napisał:Widok z okna był oszałamiający, więc ustawiłam kamerkę GoPro na time lapsa, a my poszliśmy standardowo na basen.A to tak zaraz po zrobieniu tatuażu można iść na basen?
;)
!!!Zgodnie z przewidywaniami, zaczęły się zdjęcia kanionów i jestem zakochana.
:o Tak podobne a jednocześnie tak inne od wysokogórskich "księżycowych" widoczków - wow, wow, wow!
@dziabulek - myślę, że kolejny nocleg też Ci się spodoba, tak że jest szansa, że coś wybierzesz huhuhu
:P@sranda - a no można
:) - otóż w takiej małej, niepozornej mieścince jak Page, nasz "więzienny" kolega
:P polecił nam super patent na gojenie się tatuażu, podobno mega nowość i bardzo się sprawdza - mianowicie przeźroczysty plaster/opatrunek o nazwie Tegaderm firmy Nexcare lub Saniderm, który nakleja się od razu bezpośrednio na tatuaż, po pierwszej dobie się zdejmuje i zakłada kolejny i zostawia już na tydzień! Rewelacja, nie trzeba nic smarować, tatuaż się sam goi, opatrunek nieprzemakalny, można z nim robić wszystko!@Cerro - oj tak, tam jest tak pięknie, że aż sama nie mogłam uwierzyć w to co widzę
:)!
Początkowo widząc kolejną relacje z Zachodu USA, myślałem że znów powieje standardem, tymczasem Twoja relacja jest tak naturalna i spontaniczna, że czytając ją, człowiek sam się uśmiecha :) Dołączam do czytelników i...keep going !
Początkowo widząc kolejną relacje z Zachodu USA, myślałem że znów powieje standardem, tymczasem Twoja relacja jest tak naturalna i spontaniczna, że czytając ją, człowiek sam się uśmiecha
:) Dołączam do czytelników i...keep going !
Tak jak myślałem. Angels Landing tylko tak strasznie wygląda na zdjęciach i filmach
:) Na pewno trzeba uważać bo każde poślizg może źle się skończyć. Gratuluje podejścia
:)
@correos - bardzo mi miło, mam nadzieję, że kolejne posty także przypadną Ci do gustu
:)!@Ruben$ - I vice versa - również gratuluję wejścia
:) (cieszę się, że czytasz dalej
;))
Kurka, podziwiam
:-) Ja mam duuży lęk wysokości do Kasprowego podchodziłam 2 razy, udało mi się dopiero od Hali Gąsienicowej
;) Może zapodaj swój filmik, z przyjemnością obejrzę.
:-D
Jasne @channel , jak uda mi się jakiś filmik zmajstrować, to prześlę tu linka
:). Ja też mam trochę lęk wysokości, ale naprawdę nie było tak źle
;), myślę, że tam również podjęłabyś próbę, która mogłaby z całą pewnością zakończyć się sukcesem
;)
Rewelacyjna relacja. Odpowiednia ilość zdjęć okraszonych ciekawym opisem, bez narzekania na cokolwiek. Czysta przyjemność podróży i czyta przyjemność czytania jej przebiegu. Aż chce się pojechać waszymi śladami.
Boskie zdjęcia!!!Czy one sa jakość "podrasowane" czy zupełnie bez filtra? Świetna relacja- gratuluję! USA nigdy jakoś nie było na pierwszym miejscu moich podróżniczych planów ale po takim opisie......
O ja Cię! Dolina Śmierci była zawsze moim marzeniem! Zobaczyć wschód słońca na Zabirskie Point, Wydmy, Badwater …. taaa a mam lęk wysokości, panicznie boję się latać, i mam klaustrofobię - w sam raz na road tripa po USA
:lol:
:lol: Zdjęcia bajeczne! Tak pozytywnie zazdraszczam
:) A jak wygląda tankowanie samochodu ? Chodzi mi o ilość i dostępność stacji paliw tak aby np. w Dolinie Śmierci nie brakło paliwa? I nie tylko, bo dotyczy to wszystkich Parków które się odwiedza.
@kama1978k - dzięki
:), niektóre zdjęcia mają zmieniony odcień, ale to widać, natomiast większość ma troszkę wzmocnione kolory, ale tylko dlatego, że w aparacie jednak te kolory bledną, a na żywo wyglądają tak jak właśnie na załączonym obrazku
:). Więc mam nadzieję, że po przeczytaniu nabierzesz chęci na podróż tam i zobaczysz na własne oczy
:).@channel - hahaha, no słuchaj, wcale nic straconego, na czas lotu idź spać
:P i już będziesz mogła poczuć to co ja w DV
:).Co do tankowania to tj. @niciej napisał jest tam stacja, ale droga, my wtedy zatankowaliśmy w Vegas i tak chyba dojechaliśmy do Ridgecrest. Po drodze są stacje bez problemu, dodatkowo też są znaki, kiedy następna, więc z tym nie ma żadnych kłopotów, paliwa naprawdę starczało na długo (oczywiście zależy jakie auto).
Generalnie nie dopuszczać do sytuacji, żeby poziom benzyny spadł poniżej 1/2 albo 1/4 baku. No i właśnie przed takimi miejscami jak Yosemite czy DV lepiej tankować do pełna bo potem cena za galon rośnie. Ceny benzyny w danym stanie sprawdzisz na stronie gasbuddy.com
Ogromne sekwoje to jest coś co zawsze chciałem zobaczyć na żywo i kiedyś to na pewno zrobię. Twoja relacja skróciła ten czas znacząco. Czy w tym parku jest ten słynny przejazd przez drzewo?Wysłane z taptaka.
@brzemia - niestety ten słynny przejazd już nie istnieje
:(. Chyba w zeszłym roku drzewo się zawaliło i też nad tym ubolewam, że nie zdążyłam. Ale sekwoje zawsze chciałam zobaczyć na własne oczy i wydaje mi się, że na Ciebie też poczekają
;)
W tym parku nadal jest przejazd przez drzewo, ale zwalone. Tylko z tego co kojarzę turyści nie mogą tam wjeżdżać, natomiast przejść przez "tunel" można bez problemu.
przeczytałam z zapartym tchem jak książke... niesamowicie opisane z cennymi wskazówkami :)
Jaki mniej więcej końcowy koszt takiej podróży w $ ?
Pozdrawiam
przeczytałam z zapartym tchem jak książke... niesamowicie opisane z cennymi wskazówkami
:)
Jaki mniej więcej końcowy koszt takiej podróży w $ ?
Pozdrawiam
@QbaqBA - z tego co wcześniej czytałam, to drzewo, przez które przejeżdżało się samochodem zawaliło się :/ , ale na szlaku do Generała Shermana jest mały tunel dla pieszych, to się zgadza
:)@dashyss - super, że Ci się podobało
:), to jeszcze nie koniec
;)! Koszty podam mniej więcej w podsumowaniu, jeszcze zostało mi parę dni do opisania
:)
Bubu69 napisał:@QbaqBA - z tego co wcześniej czytałam, to drzewo, przez które przejeżdżało się samochodem zawaliło się :/ , ale na szlaku do Generała Shermana jest mały tunel dla pieszych, to się zgadza
:)Ja pisałem o tym:
I w maju jeszcze wyglądało to tak samo jak na zdjęciu.
Tak, ja też miałam to na myśli! Czyli jednak stoi? Czytałam na jednym blogu gdzieś, że ten tunel już nie istnieje, bo drzewo się zawaliło... Przepraszam, jeśli wprowadziłam kogoś w błąd, jeśli nadal można tamtędy przejechać, to coś cudownego
:)! My właśnie tam nie dotarliśmy... @QbaqBA, a czy mógłbyś sprecyzować, w którym miejscu się on znajduje?
Przejechać chyba aktualnie nie można, bo droga jest (była w maju) zamknięta dla turystów. Dokładnej lokalizacji nie pamiętam, ale wydaje mi się że jest zaznaczona na mapce parkowej, a już na pewno są znaki jak się idzie na Moro Rock (swoją drogą polecam, dość blisko od głównej drogi przez park a ładny widok). W każdym razie na południe od Generała Shermana i na północ od Moro Rock. Najbliższy parking to chyba ten przy Giant Forest Museum.
Obrazki z parku powalają
:) Ten szlak, którym wchodziliście jest mocno ekspozycyjny? Tzn, czy dużo wąskich ścieżek przy bliskości przepaści? No jak być w "Hameryce" i frytek nie jeść ?
:-D Ładnie wyglądają
:lol:No i oczywiście czekam na kolejny "odcinek"
;)
@channel - szlak na szczęście jest w miarę łagodny, jeśli chodzi o chodzenie przy przepaści
:). W zasadzie to prawie w ogóle czegoś takiego nie ma, głównie osłaniają Cię drzewa, a droga jest w miarę szeroka, możesz śmiało iść, bez zastanawiania
:) (chyba że sobie wjedziesz autem
:P). Fajnie, że czytacie
:)!
Czytam z wielką przyjemnością i pewną nutką nostalgii, bo trafiłam na forum dzięki relacji @Maxima0909, planując prawie identyczną podróż.Planowaliśmy wtedy trasę przez dobrych kilka tygodni i w końcu nie pojechaliśmy
;)Dzięki Tobie apetyt powrócił ze zdwojoną siłą!
Wiedziałam, że kiedyś będę chciała odwiedzić zachodnie Stany, ale dzięki Tobie ten kierunek znacznie się przybliżył. Dziękuję za inspirację i wyznaczenie kierunku następnego tripu (na razie w marzeniach, ale oby jak najszybciej w planach)! Pozdrawiam, Asia :) ... oczywiście czekam na dalszą część relacji!
Wiedziałam, że kiedyś będę chciała odwiedzić zachodnie Stany, ale dzięki Tobie ten kierunek znacznie się przybliżył. Dziękuję za inspirację i wyznaczenie kierunku następnego tripu (na razie w marzeniach, ale oby jak najszybciej w planach)! Pozdrawiam, Asia
:) ... oczywiście czekam na dalszą część relacji!
@maginiak - jak to nie pojechaliście
:), ja nie wiem co to się mogło stać, że zostaliście w domu, pewnie miała w tym udział jakaś złamana noga czy coś
:P. Ale cieszę się, że dzięki mojej relacji wróciliście do swoich myśli o wyjeździe tam
:), dawajcie!@As.Pe - proszę bardzo, ja też inspiruję się czytając relacje innych, sami fajni tu Forumowicze, z ciekawymi wyprawami
:)
Bubu69 napisał:@maginiak - jak to nie pojechaliście
:), ja nie wiem co to się mogło stać, że zostaliście w domu, pewnie miała w tym udział jakaś złamana noga czy coś
:P. Przeszkodziła nam może nie złamana noga, ale kula - no dobra, niech będzie - kuleczka u nogi w postaci kilkuletniego potomka
;)Planując stanęliśmy przed wyborem, albo zostawiamy tę kuleczkę u rodziców, albo bierzemy ze sobą. U rodziców mógł zostać max na 10 dni, bo na dłużej bym nie miała sumienia - więc ta opcja odpadła, bo nam się kilometry nijak nie chciały wpasować w ilość dni.Zabieranie dziecięcia ze sobą na taki rodzaj wycieczki też nam się nie składało w sensowną całość.Tak więc akurat ta wyprawa musi jeszcze chwilę poczekać do czasu, gdy moje dziecko zacznie się fascynować westernami:)Dobra wiadomość jest taka, że zaczęliśmy planować przed zakupem biletów
;)
Całkiem fajne to miasteczko Bodie, może też się tam wybierzemy jak czas pozwoli.A co z tymi filmami?:P Jesteś w stanie udostępnić jakiś, chociażby timelapse z trasy?
@kat_lee - to prawda, już nawet mnie to nie dziwi, a takie pamiątki z wycieczki to coś fajnego
:)! Ja osobiście nie mam, ale za to kota (póki co - jednego) mogę potwierdzić
:P@Jerry90 - miasteczko super, mimo że jest troszkę zorganizowane pod turystów, to nie straciło swojego ducha (z jednej strony to może niedobrze
:P). Filmów mam dużo, jeszcze nie do końca przejrzane, no ale może coś by mi się udało udostępnić (tylko najpierw dokończę przez parę dni tę relację) - tylko jak to zrobić
:P? Wrzucić na yt? Jak Wy to ogarniacie
:)?
Musiałabyś siąść i coś zmontować. Z doświadczenia wiem że wielu godzin filmu nikt potem nie ogląda i nie próbuj pokazywać znajomym kilkunastu godzin podczas odwiedzin. Nawet na przewijaniu.Zrób zwiastun z całości do pokazywania dalszym znajomym tak ok 15min max oraz odcinki z poszczególnych części wyjazdu też max 20min na odcinek. Dla ciebie to jest wyprawa życia ale znajomi i rodzina nie koniecznie muszą wiedzieć każda skale i drzewko. I nie pisze tego złośliwie. Pisze to z własnego doświadczenia. Pierwsze filmy z wypraw miałem ok. Godzinne i po latach sam jestem w szoku że to oglądali.Wysłane z taptaka.
@brzemia - tak, ja to doskonale wiem
:)! Co innego oglądać siebie i sobie wspominać, a co innego obce osoby, które nie miały z tym nic wspólnego
:) (i też się dziwię, że Wam chce się czytać moją dłuuugą relację
:P). Dokładnie zrobię tak jak piszesz, zwiastun, plus dodatkowo krótkie odcinki z poszczególnych dni, ale to faktycznie tylko dla rodziny i znajomych, a tutaj bardziej miałam na myśli nie sam montaż (bo i tak chyba chodziło o jakieś pojedyncze filmiki z trasy), ale udostępnianie, jakich narzędzi do tego używacie
:)
YouTube w trybie udostępniania linku. Chyba że chcesz udostępnić całemu światu ale to już trzeba samemu zdecydować czy chce się być celebrytka.Wysłane z taptaka.
Do samej chęci zostania celebrytką jeszcze mi daleko, tak więc dzięki za podpowiedź trybu udostępniania filmu tylko z linka (jeszcze tego nie robiłam)
;)
@brzemia filmik 15 min nie ma nic wspólnego ze zwiastunem (bo nie wiem czy dobrze Cię zrozumiałem). 15 min to max sensowna długość całego filmu. A zwiastun to tak 2-3 min max. Jak się robi coś dłuższego, nawet dla siebie, to potem nawet samemu już się tego nie chce oglądać. Tutaj genialna inspiracja do takiego filmu z wyjazdu, tylko podstawa, trzeba mieć w głowie zarys filmu już na etapie nagrywania, a co najmniej rodzaj muzyki, który użyjemy, bo inaczej będzie katastrofa przy montażu.https://youtu.be/nPtDYYqdrAQ
@badmoon - aaa, coś pięknego
:)!!! Chciałabym coś takiego umieć zmontować, ale na bank temu nie dorównam, może za 20 lat
;) (to Twoje dzieło?). Dokładnie, zwiastun 1-2 min, już robiłam taki po wycieczce z Włoch, także wiem o co chodzi
;) (jakiś tam pomysł na filmiki teraz też był
;))
Takie filmiki jak ten z Australii są świetne. Jest tylko jedno, a nawet dwa ale...1. mnóstwo czasu, dziesiątki godzin spędzone na nagrywaniu, wybieraniu i montażu2. sprzęt, zarówno do nagrywania (tutaj był dron i to lepszej niż gorszej jakości) oraz do montażu.Ale pamiątka jest na lata:) @Bubu69 co nie zmontujesz to i tak będziesz miała fajną pamiątkę.
Jeśli o mnie chodzi to mogą być filmiki z każdego dnia.
:-D Czasami oglądam vlogi z podróży, takie 9-12 minutowe. Fajnie się ogląda
:) Przygodę mieliście....jechać gdzie indziej i gdzie indziej się znaleźć
:lol: A co do rezerwacji, w sumie dobrze się skończyło, gorzej by było jakbyście bardzo napięty budżet mieli. Tak się zastanawiam, że chyba najłatwiej byłoby tak całkiem "przed" wyjazdem, czyli przed rezerwacjami wyrobić sobie kartę kredytową walutową i na niej zdeponować budżet na paliwo, noclegi i takie tam....jak myślisz?
@dziabulek - zgadzam się ze wszystkim co napisałeś
:P@channel - dobra, jak coś zmontuję to dam Ci znać
:)!Ja też lubię oglądać filmy z podróży innych, zwłaszcza jak są fajnie zrobione. Ten wyżej z Australii to coś pięknego, fajnie pooglądać też ciekawe vlogi.Ale żeby tradycji stało się zadość, to dziś powinnam zdążyć z kolejnym postem, tak więc kto ciekaw przygód w SF - zapraszam
;)
@Bubu69 film z Australii nie jest mój. Raczej nie doszedłem jeszcze do takiego poziomu, ale staram się. Tak jak napisałem, żeby nagrać fajny film z wyjazdu w takim stylu jak powyższy, to trzeba mieć już jakiś zarys obrazu w głowie zanim w ogóle cokolwiek zaczniesz nagrywać. Wtedy dużo łatwiej idzie składanie tego w całość.@brzemia użyte w tym filmie sprzęty nie są jakoś wybitnie pro. Dron to DJI Mavic Pro. Równie dobry Mavic Air kosztuje w tej chwili 3500 zł. Do tego bezlusterkowiec Sony a6300 to koszt ok. 2700 zł no i jakieś szkła do tego. Razem wyjdzie to pod 10k PLN, ale jak się zbiera stopniowo zabawki, to aż tak bardzo się tego nie odczuje. A dużą zaletą jest mobilność takiego sprzętu w porównaniu np. do lustrzanek.
@Bubu69 Mega relacja, lekko i zabawnie napisana, do tego świetne zdjęcia. Nas tak samo zauroczyło West Cost i ta niesamowita radość, wolność i wszechobecny luz który się tam czuje. Naprawdę świetnie się to czyta mimo że byliśmy tam raptem 3 miesiące temu
:DQbaqBA napisał:Przejechać chyba aktualnie nie można, bo droga jest (była w maju) zamknięta dla turystów chcących przejechać samochodem. Ale z buta przejść można
;) Dokładnej lokalizacji nie pamiętam, ale wydaje mi się że jest zaznaczona na mapce parkowej, a już na pewno są znaki jak się idzie na Moro Rock (swoją drogą polecam, dość blisko od głównej drogi przez park a ładny widok). W każdym razie na południe od Generała Shermana i na północ od Moro Rock. Najbliższy parking to chyba ten przy Giant Forest Museum.Co do przejazdu pod zwalonym drzewem to jak byliśmy 24 maja to można było bez problemu samochodem przejechać, poniżej lokalizacja z Google Maps:https://www.google.com/maps/place/Sequo ... 18.7613823
Ha, codziennie rano zaglądam czy już jest "nowy odcinek" (urlop się skończył i czas wrócić do pracy
:lol: )San Fransisco fajnie przedstawiłaś, do teraz wogóle nie myślałam że chciałabym je zobaczyć, zawsze bardziej Los Angeles mnie pociągało, ale teraz...poczekam na kolejny odcinek!
:-DTwoje relacje bardzo fajnie się czyta!Też lubię zwiedzać "na dziko", czyli iść przed siebie i chłonąć klimat miejsca (zabytki można nadrobić, a pierwszego wrażenia i klimatu nie
:-) )
@badmoon - A co do Twojego wcześniejszego komentarza, bo pominęłam, to też dążę do tworzenia fajnych filmików, ale dużo jeszcze przede mną, no i marzę o takim dronie
:)! I bardzo mi miło, że moja relacja jest w Twoich zakładkach
:)@Sergio_ - Dzięki za miły komentarz
:), to prawda, tam jest mega luz! Ja jestem z natury radosna, to sobie wyobrażacie co dopiero tam się ze mną działo
:)! Ale myślę, że kto tam nie pojedzie, to każdemu zmienia się nastawienie i podejście do świata
;) (oczywiście na bardziej pozytywne)@channel - Oj coś wiem o skończonym urlopie, dlatego jak piszę tę relację, to piękne wspomnienia wracają
:). No i super, że dzięki temu nabrałaś ochoty na odwiedzenie SF, naprawdę warto
:)
Ulice w San Fransisco faktycznie są strome
:o znając moje szczęście pewnie samochód by mi się stoczył
:lol: Fajna wiktoriańska zabudowa, i super że nie byliście nastawieni na "muszę zobaczyć" tylko na "chcę poczuć", a to robi wielką różnicę.Z zapowiedzi wnioskuję że ...do Los Angeles jechaliście Big Sur, ale chyba wtedy nie była cała otwarta. Teraz już ponoć jest, tak pisał Paweł - Interameryka. No i czekam na cdn.
;)
:)
Przeczytane od deski do deski z ogromną przyjemnością. Rozbawił mnie ten Baywatch Patrol +5 kg. Bardzo pozytywne +5kg
:)Co do Twin Peaks, to kultowy hotel nad wodospadem znajduje się w Snoqualmie w stanie Waszyngton (www.salishlodge.com). Jest to mój nr 2 przy kolejnej wizycie w USA, zaraz po The Stanley Hotel w Kolorado z Lśnienia Stephena Kinga.
Fenomenalna relacja!
:!:
:!:
:!: Jeśli z jakiegoś powodu nie wygra konkursu na relację miesiąca, kwartału, półrocza i roku, to znaczy, że już wszystko na tym łez padole jest rigged i fixed.
:( Niesamowita radość płynąca z każdego postu, taka... niewinność(?
:mrgreen: ). Oj, jak tego brakuje tak na co dzień.
Z tą niewinnością to pojechałeś ale faktycznie relacja wyróżnia się lekkością i optymizmem! Tak trzymać. Czekamy na podsumowanie kosztów. Może być w zaokrągleniu do 1 tys PLN Wysłane z taptaka.
@badmoon - hahaha, dzięki
:), fajnie że mogłam rozbawić, a dodatkowo przyjemnie się czytało, jeszcze zostanie Ci ostatni post do przejrzenia
:)! Oj tak, koniecznie trzeba będzie podjechać w te dwa miejsca przy okazji, jak już iść tropem kultowych rzeczy i tego co w filmach
:)@Don_Boorak - Super, dziękuję bardzo
:)! Jeśli wystartuję w konkursie to zobaczymy, fajnie będzie jak innym też się spodoba
:). Oczywiście wiem, co masz na myśli, ale skoro niewinność nie każdemu pasuje, to może nazwijmy to "powiewem świeżości"
:P... chociaż "młoda" też już nie jestem, to lepiej nie... może zostańmy po prostu przy radosnej relacji, bo taki był mój cel, a sama też taka jestem
:). Dzięki!@brzemia - dzięki za przeczytanie, a co do kosztów, to jednak się wstrzymam
;), bo jeszcze się pomylę o 5 tys. i co będzie? Pozdrawiam!
:)
Bubu69 napisał:Potem musiałam stanąć przed wyborem : czy jechać dalej do Lucii, w której nie wiem czy jest przejazd (chociaż czytałam, że jest jakaś wąska droga prowadząca przez góry w kierunku autostrady) albo wracać do Monterey i kierować się na 101.Jest przejazd. Nie wiem czy czasowo wychodzi krócej, ale jest wąskimi serpentynami przez góry i lasy a potem obok/przez tereny jakiejś bazy wojskowej, więc moim zdaniem warto i super
;) Choć po zmroku bym już chyba nie polecał.
@QbaqBA - no właśnie ja czytałam, że tam coś jest, ale szkoda, że nie było jakichś informacji czy znaków, że można przejechać, tylko same tablice "przejazd tylko do Lucii". Więc już do końca nie wiedziałam, czy tego też nie zamknęli. Na szczęście dla innych cała trasa jest już otwarta
:)
W zeszłym roku byliśmy na podróży po zachodzie USA i fajnie sobie przypomnieć tamte rejony dzięki Twojej relacji w 90% odwiedziliśmy te same miejsca:)Super relacja! Macie mój głos na relacje miesiąca i roku;)
szkoda, że już powoli koniec
:(ale koszty orientacyjne musisz podać, bo bez nich chyba nie da się zgłosić do konkursu. Czy się mylę?Albo podaj, bez sumowania
:D nie będzie ci się rzucać koszt w oczy, a dociekliwi sami zsumują
:D
Ale Wy wszyscy jesteście fajni
:)! Dzięki za komentarze i za głosy, że na relację miesiąca itd, jestem w szoku, w ogóle o tym nie myślałam
:)! @YeahBunny Fajnie jak tak się było w tych samych miejscach, można sobie poprzypominać
:P!@katka256 no dobra, coś tam podam
:P, bo widzę, że dużo osób jest ciekawych, więc nie ma problemu
;). Ciekawe czy faktycznie trzeba podać te koszty, aby móc wystąpić w konkursie? Zresztą nie ważne, liczy się, czy Wam się podoba i do czegoś przyda
:). Poza tym pewno jest wiele wspaniałych relacji, a moja gdzieś tam między nimi się schowa
;)
Bo rzadko zdarza się relacja pisana z taką radością i optymizmem, bez psioczenia, narzekania jak to chcieli wykorzystać czy oszukać Prawdziwego Podróżnika
:)
Do relacji nie trzeba podawać wydatków. Wydaje mi się że jeśli kogoś bardzo interesuje to może na prw zapytać. Ogólnie to się każdy domyśla że nie był to wypad na konserwach i autostopem. Wysłane z taptaka.
Ja uważam, że nie pozwalają. Chociaż na pewno trzeba je traktować jako ciekawostkę. Bo można sobie jechać samochodem tanim i drogim, mieszkać w drogich hotelach i tańszych motelach. W Stanach ceny moteli mogą się różnić nawet 2x razy w zależności od terminu. I ktoś będzie mieć potem pretensje bo jedzie w lipcu i ma motel droższy o 200% niż w maju.Nie neguje oczywiście wrzucania podsumowań, ale planowane koszty wyjazdu to każdy sam może sobie oszacować mając plan wyjazdu
:)
Nie miałam na myśli kosztów hotelu czy wynajmu samochodu bo to zależy od poziomu własnych finansów, ale dodatkowych atrakcji, jedzenia czy restauracji, lokalnych knajpek itp.
Czyli musisz wrócić, bo nie ma foty z policjantem
:D Jakby co, to w NYC jest to bardzo łatwe, bo policja na każdym rogu stoi i z reguły nie mają nic przeciwko robieniu sobie zdjęć z nimi. Nawet jak są uzbrojeni po zęby w długą broń
:D No i wyprawa znacznie tańsza niż objazdówka po zachodzie.
@Don_Boorak - hahaha, a mówiłam nie pospieszać, bo będzie jak z serialem (oby to był dobry serial
:P)@badmoon - Dokładnie tak
:)!! Muszę wrócić, nie ma opcji, a jak jeszcze mi teraz mówisz, że tam jest tyle "copsów", to już w ogóle (zwłaszcza, że do Nowego Jorku też bardzo chcę
;)). A zdjęcie z długą bronią to koniecznie
:P hahaha! Też tak myślę, że wyszłoby dużo taniej, jeśli sam NYC, to bez auta i jeden nocleg. Ktoś jedzie ze mną
:P???
@Bubu69 pytanie na czasie. Przy mojej planowanej na przyszły rok wyprawie na północny zachód USA i Kanady, mogę ustawić sobie dogodną, całodobową przesiadkę w SF lub LA. Co byś wybrała na 1 dzień? Pierwsza myśl to właśnie San Fran z kultowym Golden Gate, wiktoriańskimi domkami i słynnym tramwajem. Mam wrażenie, że LA byłoby trudniejsze i bardziej męczące na 1 dzień. Co sądzisz?
@badmoon - o, widzę że u Ciebie też szykuje się super wyprawa, a Kanada jest piękna
:)! Co do Twojego pytania, to w tym wypadku również wybrałabym SF. Miasto jest mniejsze, do ogarnięcia na piechotę albo cable carem (jako super rozrywka :p), wszystkie atrakcje blisko siebie i dużo można zobaczyć. LA jest jednak duże i na pewno straciłbyś trochę czasu w korkach.
;)
No szkoda, że wyprawa nie trwała miesiąc, aż chce się dalej czytać. Brakuje mi jeszcze zdjęć tych tatuaży- czy one jakieś wielkie były?Do konkursu zgłoszone.
Świetna relacja, w sumie jedyna z USA, która czytałem do końca. Zdjęcia wspaniałe. Widać, że się przyłożyłaś do organizacji i czułaś pewnie na miejscu. Tak trzymać! Powodzenia.
@katka256 - dzięki wielkie za zgłoszenie
:)!!! Jeśli chodzi o tatuaże to tak na szybkiego można zrobić tylko takie małe, właśnie 3-4 cm, nie wymagają wcześniejszych projektów itp., no i zwłaszcza jak się wejdzie tak z marszu bez umówionego terminu. A co do zdjęć, to raczej ciężko, M. jest nieśmiały
;) hehe!@Don_Bartoss - bardzo mi miło to czytać
:)! Tak, organizacja wyjazdu trwała kilka miesięcy, ale czego się nie robi dla spełnienia marzeń
:)! Pozdrawiam
:)!!!
Fantastyczna relacja
:) szkoda że już się skończyła! No, zdjęcie z policjantem trzeba koniecznie nadrobić, więc teraz poczekamy na relację z New York
:lol:Masz ogromny dar pisania lekko, ciekawie. Będzie mi brakowało codziennych odcinków!
Dzięki za zawołanie w innym wątku, bo na forum już właściwie nie bywam, ale do Twojej relacji wszedłem i póki co pobieżnie poczytałem i przeglądnąłem zdjęcia - wygląda na to że było świetnie i cieszę się jeśli cokolwiek pomogłem
;) Z tego co pamiętam z dyskusji w trakcie planowania to do wielu wskazówek, które tam padały się nie zastosowaliście (zresztą wiele było zapewne sprzecznych ze sobą, choćby w kwestii podejścia do noclegów), ale to świetnie pokazuje że te rejony dają tak wiele możliwości, że grunt to znaleźć swój własny rytm i nie zmuszać się do niczego, a satysfakcja gwarantowana!
:) I po waszej relacji widać, że mieliście w tej podróży własny rytm, własne małe przyjemności i smaczki (tatuaże!), a dzięki temu tak dobrze się to czyta/ogląda, bo ma odciśnięte to piętno indywidualność. A no i fajna z was para
;) Podobają mi się zdjęcia, ktoś ma rękę do kadrów, szczególnie zdjęcia z drogami w rolach głównych. Jakie obiektywy? Tele i jakaś stałka? Gatuluje, jeśli dobrze zrozumiałem, pierwszej takiej dużej wyprawy, ale i ostrzegam... Podróże ogólnie, ale Stany szczególnie, uzależniają i to zapewne dopiero początek. Hawaje, Alaska, północna część zachodniego wybrzeża, NYC + okolice, wschodnie wybrzeże, bible belt, yellowstone... Dużo tego
;)P.S. Byłem przekonany, że to 69 w nicku to tradycyjnie od roku urodzenia. Po zdjęciach już wiem, że źle to zinterpretowałem...
:twisted:
co do prawa jazdy miedzynarodowego to na pewno nie zaszkodzi, ode mnie mila Pani z alamo na hawajach chciala wlasnie miedzynarodowe prawo jazdy plus polskie
;) wiec wszystko jak zwykle zalezy od czlowieka
;)
@channel - Fajnie, że tak Ci się podobało
:), ale jeśli pojadę do NYC to na bank nadrobię to zdjęcie i pewnie też napiszę relację z tego wyjazdu
:) (ale to pewnie najwcześniej za dwa lata?). A póki co, to serdecznie Cię pozdrawiam
;)!!!@kiew - oj tak, rad było dużo, wszystkie mi pomogły, ale wielu nie zdążyłam ogarnąć, np. jakieś punkty widokowe czy fajne miejscówki. Ale masz rację, zrobiliśmy to po swojemu i było fantastycznie
:)! Dzięki za komplement co do zdjęć, fakt że lubimy je robić, jednak daleko nam do profesjonalizmu
;). Oczywiście chciałabym mieć super aparat, czy właśnie dobre obiektywy, ale nie dość, że to jednak drogie zabawki, to trzeba się lepiej znać na obsłudze
;). Jeśli chodzi o lustrzankę, to był stary nikon d3100 z obiektywem nikkor af-s 55-200 vr. Och tak, podróże uzależniają! Przed wyjazdem myślałam, że odbędę swoją wymarzoną tak daleką podróż i starczy mi na jakiś czas, ale nic bardziej mylnego! Od razu bym gdzieś znowu pojechała i tak jak piszesz : Hawaje, Alaska, czy Oregon lub Wyoming, a nie mogę opuścić też NYC
:) i reszty ze wschodu (zostaje też cała środkowa część!), a co dopiero inne kraje itd. Może kiedyś
:)P.S. Hahaha, nie mogę, bo ja Ciebie też wywołałam jako dziewczynę, zamiast chłopaka, nie doczytając, że przecież piszesz w 100 % jako facet
:P, a do tego ten wielki miś, jako avatar, no nie mogło być inaczej
:P! A co do mojego nicka, to uchylę rąbka tajemnicy, żeby nie było :p, że mój nick to od tego, że my z mężem jesteśmy Yogi i Bubu (tak, wiem, że Bubu to był chłopczyk, ale kto go tam wie
:P), a 69 to po prostu stary adres mieszkania i akurat ten nr był wolny, oj tam
:P. No i właśnie powinniśmy odwiedzić też Yellowstone, ale było nie po drodze, jednak nie może być inaczej, musimy tam pojechać
;)
Quote:tak, wiem, że Bubu to był chłopczykdokładnie, skandal!
;)
:Pa sama relacja bardzo przystępna, zdjęcia fantastyczne, fajnie było zjechać Stany razem z Wami.pozdrawiam
@katka256 - Dziękuję Ci bardzo
:), udało się dostać do konkursu! Ale widzę, że jest wiele ciekawych relacji, tak więc zobaczymy
;). Mimo to dziękuję za nominację i życzę wszystkim powodzenia
:)!@BooBooZB - ooo, cześć drugi BooBoo
:) (taki bardziej zagraniczny
:P)! Dziękuję za miłe słowa i za przeczytanie relacji, pozdrawiam
:)!
Bubu69 napisał: Tam też wypiliśmy nasze pierwsze piwo, a jako że jestem typową kobietą to wybrałam smakowe - cydr Angry Orchard, bardzo dobry
:). Cydr to nie piwo, to coś o wiele lepszego
;)A poza tym fajna relacja, tylko szkoda, że aż tak długa
:D
@Qba85 - Oj tam, wiadomo, że cydr to nie piwo, tylko coś mega super, dlatego wzięłam
:PHaha, tak coś czułam, że relacja może być przydługa, zwłaszcza do przeczytania na raz, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać
:P (a może bardziej - nie umiałam
;))
@Bubu69 Czytając czuję się tak, jakby ktoś mi to opowiadał na żywo. Wszystkie te emocje, które zazwyczaj w relacjach internetowych są ukrywane, bo "to będzie głupio brzmiało"
:) A może Ty nie pisałaś tylko użyłaś programu, który zamienia głos na tekst?
:D Quote:No więc najpierw zabrałam się do jedzenia lodów, a jakże by inaczej, nabrałam ich pełną łyżkę i włożyłam do buzi......, a to k...a było masło!!!! Czy wyobrażacie sobie, że myślicie, że zjecie coś innego, a okazuje się, że to nie to co widzały twoje oczy, tylko coś przeciwnego, a wielka porcja naraz smakuje tak obrzydliwie jak nic nigdy! Masakra Hahaha też kiedyś zrobiłem podobnie w Austrii. Na "szwedzkim stole" leżały różne egzotyczne, niektóre kompletnie nieznane mi owoce, a obok masło w kulkach, więc pomyślałem, że to też jakiś owoc
:lol:
@Qba85 - czyli rozumiem, że też skosztowałeś tej smakowicie wyglądającej kuleczki
:P??? Hahaha, tak, to było dobre... mmm, mniam
:)!Hehe, programu do przetwarzania głosu nie używałam, niestety wszystko musiałam pisać ręcznie, ale podczas tego mówiłam do siebie na głos, więc to prawie to samo
:P!I tak, chciałam przekazać wszystkie emocje, które nam tam towarzyszyły, bo tak naprawdę przecież wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi, większość rzeczy przeżywamy podobnie, przemyślenia mamy raz mądrzejsze raz mniej
;), więc nie zastanawiałam się jak to będzie brzmiało, po prosto samo wyszło
:) (i przynajmniej na wesoło mam nadzieję
;)). Dzięki za miłe słowa i przeczytanie mojej relacji (jak nie w całości, to chociaż w części
:P). Pozdrawiam
:)!
Bubu69 napisał:Dzień 8. Zion - Las Vegas 14.06.2018Springdale – Zion NP – Las VegasDzisiejszy dzień zaczął się dosyć wcześnie. Wieczorem mieliśmy wyprowadzać na spacer tygrysa Mike'a Tysona (uwielbiam ten film
:P) i wygrać milion w kasynie - w mieście rozpusty i grzechu Las Vegas, a póki co szykowaliśmy się na szlak Angels Landing. Trochę się naoglądałam filmików jak to wszystko tam strasznie wygląda i obawiałam się, że jednak nie wejdę, bo mam minimalny lęk wysokości. Pół metra ścieżki to dla mnie trochę za mało, ale do pójścia pchały mnie opinie, że wchodzą nawet dzieci i starsi ludzie, to czemu ja miałabym nie dać rady... Miejsce, w którym może wylądować tylko anioł intrygowało mnie do szpiku kości! Liczyłam się też z tym, że dostanę opieprz w momencie, gdy staniemy pod najgorszym podejściem, a ja zrezygnuję ("no i po co my tu szliśmy, bla bla bla") albo i jeszcze lepiej, gdy ja tam zostanę, a M. pójdzie sam na górę. A że on nie wiedział dokładnie na co się piszemy, to jeszcze mu mówiłam "Ty nawet nie wiesz gdzie my będziemy włazić" i "ale będzie hardcore" i takie tam cytaciki, żeby potem za bardzo nie kozaczył
:P.Wyszykowaliśmy się i po godzinie 6 byliśmy już na śniadaniu w restauracji obok, w której wymieniliśmy voucher z motelu na przyzwoite śniadanie (czyli jajecznica, smażone ziemniaczki, grzanki, bekon, warzywa(?) i sok pomarańczowy, normalka). Potem zostawiliśmy klucz od pokoju w skrzynce obok recepcji jako wymeldowanie i szybciutko pojechaliśmy już naszym autem do Zionu. Po godz.7 było już ostatnie wolne miejsce na parkingu przy muzeum, w związku z czym stanęliśmy i udaliśmy się na przystanek shuttle bus. Spotkaliśmy tam grupę facetów w średnim wieku, którzy oczywiście się z nami przywitali, jak to bywa na codzień w Ameryce. Nauczona już swobody sama dalej do nich zagadałam, z ciekawości dokąd się wybierają, gdyż zauważyłam przyczepioną kamerkę GoPro u jednego z nich. Wiedziałam już jaka będzie odpowiedź, bo sama byłam tak przygotowana na ten szlak – kamerkę miałam zamiar przypiąć do klatki piersiowej i nagrywać te wszystkie niebezpieczne momenty, w których mieliśmy uczestniczyć. Naturalnie rozwinęła się bardzo miła pogawędka "skąd jesteśmy, co robimy, co oni robią, co robią ich żony, ile kto ma dzieci, gdzie kto pracuje, jakie czasy są teraz w Polsce i USA, co z tą polityką i kościołem...", no a przede wszystkim, że w przypadku naszego dzisiejszego szlaku kiepska sprawa, że bardzo mocno wieje. Przysięgam Wam, że naprawdę wyobrażałam sobie, jak ten wiatr porywa nas w otchłań przepaści, ale z uśmiechem mówiłam do nich, że mój mąż cały czas nie wie gdzie idzie, oni podłapywali i podkręcali, żeby mocno trzymał się łańcuchów. W końcu przyjechał wyczekiwany autobus i wszyscy wsiedliśmy z nadzieją powodzenia dzisiejszej wyprawy.Dojechaliśmy do punktu (w busie mówią przez głośnik na jaki szlak można iść z tego przystanku, tak więc nie można się zgubić) i zaczęliśmy wędrówkę. Na początku szlak prowadzi prostą drogą, najpierw normalnie, potem stopniowo pod górkę. W końcu dochodzimy do pierwszego zawijasa, po którym już trzeba „lekko” się wspinać. Specjalnie wybrałam ten szlak z samego rana, za radą wielu osób, które mają to doświadczenie już za sobą, by te najgorsze podejścia pokonywać w cieniu, zanim koło południa zrobi się tam patelnia. W miarę szybkim tempem szliśmy do przodu. Nie pamiętam ile dokładnie wynosi czas wg znaków informacyjnych na samą górę, ale mieliśmy w planie uwinąć się szybciej. Fot.161
Fot.162
Fot.163
Fot.164
Fot.165
Fot.166
Potem było trochę prostej drogi, aby znów po chwili pojawiła się serpentyna, tym razem o jeszcze bardziej stromym podejściu. Było mi już trochę ciężko, mąż wyprzedził mnie o dobry kawał drogi, ale nie pozostało mi nic innego jak iść dalej. Fot.167
W końcu po godzinie marszu dotarliśmy do płaskiego terenu, z którego rozpościerały się widoki już na całą dolinę. Pojawiła się też górka z widocznymi łańcuchami i byłam pewna, że to ostatnie, najgorsze podejście, po którym czeka mnie koniec, jeśli oczywiście dam radę. No i zaczęło się – wspinanie się po krawędzi za pomocą łańcuchów, raz z jednej strony, raz z drugiej, trochę stopni w górę, hop tu, hop tam i raz dwa trzy – jestem! Nie było takie straszne! Jednak moim oczom ukazał się właśnie ten hardcore, bo to przed chwilą to był pierwszy, króciutki odcinek tego szlaku, najgorsze miało się dopiero zacząć
:) (i szybka myśl „przecież ni ch… tam nie wejdę, po jakiejś cienkiej krawędzi góry”).Fot.168
Fot.169
Fot.170
Fot.171
Fot.172
Fot.173
Fot.174
Ale szliśmy dalej, w miarę ostrożnie, ale dość szybko. Starałam się nie patrzeć w przepaść, tylko po prostu iść do przodu i zastanawiałam się kiedy przyjdzie ten moment, w którym nie postawię dalej stopy. Okazało się jednak, że nie było wcale takiego momentu
:)! Nie taki diabeł straszny jak go malują, a raczej anioł
:). Droga z filmików o szerokości pół metra nagle zmienia się w całkiem pokaźnych rozmiarów ścieżkę, a obawy o zadrżeniu stopy nad urwiskiem odfrunęły do nieba. Jest naprawdę super
:)! Obawiałam się tylko jak będzie z powrotem, bo pojawiało się już coraz więcej ludzi na szlaku, a trzeba było wracać tą samą drogą.Dotarliśmy na koniec, skalną półkę już o szerokości 4 metrów, gdzie można było spokojnie odpocząć, zjeść i podziwiać widoki
:). Co kto nie przyszedł to krzyczał „i did it”, „we did it”, „yes, you did it” i ogółem radościom nie było końca! Widoki cudowne z każdej strony, w dole ledwo widać samochody, słońce powoli wschodzi ku górze, a Ty wiesz że było warto tu wejść
:).No ale przecież to było z góry wiadomo, że dam radę, ani razu w to nie wątpiłam
;). Słuchajcie, dla nas Polaków wprawionych w bojach po Śnieżce, Giewoncie, a co dopiero Gubałówce to nie ma szans, żeby tam nie wejść. Jak potem to przeanalizowałam, to dużo ciężej było wspinać się po tych serpentynach, tzn. wymagało większego wysiłku niż po łańcuchach i stromym zboczu. Oczywiście trzeba uważać, ale naprawdę nie jest to takie straszne jak się myśli, bądź jak widać na zdjęciach. Sama jestem ciekawa filmików, które nagrałam, czy wygląda to jednak niebezpiecznie
:). W dół zeszliśmy już dosyć szybko i ogólny czas mieliśmy ok.2:30 h.Fot.175
Fot.176
Fot.177
Fot.178
Fot.179
Fot.180
Fot.181
Fot.182
Fot.183
Fot.184
Fot.185
Dotarliśmy do auta i wyruszyliśmy w trasę do Las Vegas. Zion bardzo mi się podobał, jest pięknym parkiem, mam nadzieję, że jeszcze tu kiedyś wrócę
:)! A tymczasem podziwiałam amerykańskie ciężarówki, które uwielbiam, zawsze się za nimi oglądałam i robiłam fotki. Po autostradach jeździ się bardzo bezpiecznie, większość osób nie przekracza dozwolonej prędkości, a jak już to znacznie niewiele. Niestety nie bardzo za to znają zasadę jazdy prawym pasem (chyba że u nich nie ma czegoś takiego) i ciężko było ich jakkolwiek wyprzedzić, oba pasy zawalone. Być może wiąże się to z tym, że są wysokie kary za przekroczenie prędkości, po kilkaset dolarów, a nawet grozi sąd lub w najgorszym wypadku areszt. Czytałam już historię, że jakąś parę zatrzymali pośrodku pustkowia za zbyt szybką jazdę i policja chciała ich wysłać właśnie do więzienia, bo gdyby spowodowali wypadek, to na helikopter z pierwszą pomocą czekaliby tam godzinę. Prawo restrykcyjne, ale widocznie mają w tym słuszność, inna sprawa, że po tych drogach pustynnych to faktycznie mało kto jeździ i szansa jakiejkolwiek stłuczki jest bliska zeru. Niemniej jednak w miastach staraliśmy się trzymać dozwolonej prędkości, za to po autostradach czy tych bocznych drogach dodawaliśmy trochę gazu ;P (absolutnie do tego nie namawiam
;)).Fot.186
No i w końcu zbliżamy się do Vegas
:)! Już z daleka widać wysokie hotele, wyróżniające się na tle pustyni. Sama trasa też bardzo ciekawa, niesamowite krajobrazy, formacje skalne, cały czas nie mogłam się napatrzeć. W nawigacji mieliśmy wbity adres hotelu, ale wiedzieliśmy, że jeszcze za szybko na zameldowanie, więc stwierdziliśmy że sobie pokrążymy po okolicy. No i mój mąż wpadł na kolejny świetny pomysł - chce pójść do prawdziwego amerykańskiego barbera! Kuźwa, że też ja nic sobie takiego nie wymyśliłam (oprócz całej wycieczki
:P)! Mój jedyny pomysł na siebie to zrobienie sobie zdjęcia z prawdziwym, amerykańskim policjantem. Scenariusz byłby mniej więcej taki, że podchodzę, mówię czy zrobi sobie ze mną zdjęcie i tu wyjścia są dwa. Albo przychyla się do mojej prośby i odrywa się od swojej ciężkiej pracy, jaką zapewne jest tropienie przestępców, albo bierze mnie za podejrzanego i od razu skuwa w kajdanki (potem test na trzeźwość, pokój przesłuchań i takie tam). Jednak byłam gotowa zaryzykować
:). No ale wróćmy do tego barbera. Znaleźliśmy jakiś adres w necie i tam podjechaliśmy, ale okazało się że nie mają teraz wolnego miejsca. Więc wróciliśmy dalej do poszukiwań, jest ich tam bardzo dużo, zwłaszcza w dzielnicy Downtown (nie wiem czy to zbieg okoliczności, ale wszystkie dzielnice Downtown mają jakąś złą renomę, gangi i te sprawy). Udaliśmy się więc pod kolejny adres, no i tu mieliśmy farta. Ale jak tam weszliśmy to miałam po raz kolejny uczucie „ja pierdzielę, tu nas na bank zaciukają!”, no gdzie ten mnie znowu wywiózł! W środku sami Kubańczycy z łańcuchami na szyi, a pośrodku ojciec interesu, facet z siwym wąsem. Naprawdę, nie to że mam coś do Kubańczyków, ale tam był taki klimat jak z filmów, że samo mi się nasunęło (zresztą przecież chciałam tak jak na tych wszystkich filmach, to nie mogłam teraz wyjść). Mój mąż zajarany, siada na fotel i mówi gościowi, żeby zrobił z nim co chce (tzn. z fryzurą). Ja już w lekko poddenerwowana czy nasze auto jeszcze stoi, mówię że „nie, nie, nie” i jedyne co on może zrobić, to to samo jak jest, tylko krócej. Chłopak zdawał się rozumieć co mówię, chociaż nie wyglądał na takiego co umie po angielsku. No i zaczęło się : golenie, strzyżenie i skracanie. Jakież było moje przerażenie to widział tylko mój mąż, bo fryzjer zajęty był swoją pracą. Mówię więc do M. ,że „ja pierdolę czy on jest tego pewien, co on mu robi”, a on że oczywiście, raz się żyje, więc zamilkłam do końca strzyżenia. Robiłam tylko zdjęcia i filmiki i z upływem czasu miałam coraz większą bekę
:). Po skończeniu strzyżenia i zapłaceniu chyba ok.10 $ wyszliśmy zadowoleni z kolejnym ciekawym doświadczeniem na naszej wycieczce. Naprawdę polecam ten zakład, jeśli chcecie wyglądać a’la Ronaldo i mieć więcej włosów na głowie w postaci równych linii z czarnej farby w „zakolach” to śmigajcie do barbera Gerardo
:)!Fot.187
Fot.188
Fot.189
Ale to nie koniec zajebistych pomysłów mojego męża! Kiedy to on robił ostatni tatuaż? Ja już nie pamiętam (gdzie jest do cholery ten policjant). No to teraz już szukaliśmy studia tatuażu. Tyle się działo na tej wycieczce, że trzeba było to jakoś uwiecznić, a Kac Vegas musi się jakoś rozpocząć. Oczywiście natrafiliśmy po drodze na takie studio, o wdzięcznej nazwie „Precious slut” (co jeszcze się dzisiaj wydarzy!?). Wchodzimy do środka i bez problemu można sobie zrobić u nich tatuaż. Przyjął nas bardzo sympatyczny chłopak, o oczach błękitnych jak niebo i od razu go polubiliśmy. W myśl zasady „polub i zaufaj” to mój mąż znowu „rób co chcesz”. No i wymyślił wzór, rach ciach i po sprawie
:). Bez zbędnej dezynfekcji, tylko same podstawy
:). Ale bardzo miło się gadało, przybliżył nam ukryte atrakcje w okolicy, o których nie wiedzą nawet lokalsi, naprawdę polecam to studio
:).W końcu nastała godzina zameldowania, więc udaliśmy się do naszego hotelu Treasure Island, mieszczącego się na początku Stripa, czyli głównej ulicy Vegas. Zastanawiałam się nad wyborem hotelu, gdyż okazało się, że noclegi w LV w tych najlepszych i największych hotelach, znanych z filmów, są takie tanie, że możesz wybrać jaki tylko chcesz. Kierowałam się jednak przede wszystkim darmowym parkingiem oraz lokalizacją, aby daleko nie chodzić. Wybór padł na ten właśnie hotel, cena przystępna, a zaraz obok, na tyłach budynku, jest wielki, kilkupoziomowy parking dla gości hotelowych, do którego wjazd zdążyłam oblukać wcześniej na google street view. Znaleźliśmy miejsce i bez walizek udaliśmy się najpierw do recepcji zrobić check-in. Nie wiem jak inni, co byli w Las Vegas, ale my recepcji szukaliśmy pół godziny. Cały dolny hol to jedno wielkie, niekończące się kasyno, poprzeplatane różnymi sklepami. Niby są jakieś znaki, ale tu przebudowa, tam inna ścieżka i już nie wiesz gdzie jesteś. A że pierwszy raz byliśmy w czymś takim, to była to dla nas sama przyjemność chodzenia po tym labiryncie w te i nazat, najpierw zameldowanie, potem po walizki i z powrotem, już do pokoju. Nasze piętro miało inne windy, niż piętra wyżej czy niżej, mieliśmy dostęp do 6 wind, prowadzących do wybranych 10 pięter . Ale super! W końcu dojechaliśmy, a że w momencie rezerwacji wybrałam pokój z widokiem na Strip, to jak weszliśmy do środka, znowu nie mogliśmy uwierzyć, że tu jesteśmy
:). Fot.190
Fot.191
Fot.192
Po krótkim odpoczynku stwierdziliśmy standardowo, że idziemy na basen widoczny z naszego okna. Nie wiedziałam jaka etykieta tu obowiązuje, czy paradowanie w samym stroju z ręcznikiem pośrodku luksusowego hotelu to norma, ale okazało się, że tak. Nie wiem co sobie myślałam, że przyjeżdżają tam sami biznesmeni w garniturach, ale tak naprawdę to wszędzie byli zwykli ludzie tacy jak my i nie było czym się przejmować. W ogóle w całej Ameryce nikt się niczym nie przejmuje, jak wygląda, czy jest gruby czy chudy, nikt na nikogo nie patrzy, nie ocenia, jesteś tam sobą i to jest najlepsze. Bardzo mi się tam podobało pod tym względem, kompleksy odeszły na bok, a każdy był każdemu równy. Oczywiście nie zeszłam w samym stroju, ale w klapkach już tak
;). Ogólnie tego dnia było najgoręcej ze wszystkich dni na naszym roadtripie, ok.40 stopni o godz. 17, tak że basen w sam raz. Natomiast tym razem okazało się, że tu się nie pływa, tylko przemierza basen na stojąco z drinkiem w ręku
:). Całości przygrywał DJ, z podestu nad nami, a wszyscy się dobrze bawili. Wokół palmy, słońce, czego chcieć więcej. Moje myśli "ale zajebiście, jestem właśnie w basenie w Vegas, nie każdy mógł tu być, wokół słychać muzykę, jest tak jak na tych wszystkich filmach" dostarczały mi tyle radości, że aż czasami śmiałam się do siebie samej w głos.Po jakimś czasie wróciliśmy do pokoju i już szykowaliśmy się na dalszy podbój LV. Plan był taki, że zrobimy sobie spacerek wzdłuż Stripa, czyli nic nadzwyczajnego
:). Najpierw trzeba było wyjść z naszego hotelu, co wcale nie okazało się takie znowu łatwe (mimo że już trochę znaliśmy rozkład tych ścieżek). W końcu wyszliśmy na zewnątrz i droga tak prowadziła, że trzeba było przejść na drugą stronę do następnego hotelu i znowu jego środkiem iść dalej. Spacer pomiędzy tymi dwoma hotelami zajął nam godzinę. Tam się nie da iść normalnie
:). Z samego hotelu możesz nie wychodzić przez cały dzień, a i tak nie obejrzysz wszystkiego. Ale jak tak dalej pójdzie to my nawet nie zdążymy dojść do następnej przecznicy. No nic, długo się nie zastanawialiśmy dokąd nas to zaprowadzi i tak chodziliśmy od jednej strony do drugiej, zwiedzając po kolei każdy hotel na naszej drodze. Natrafiliśmy na pokaz fontann przed Bellaggio, całkiem przyjemny, ale były tam takie tłumy, że powoli traciliśmy siły na przedostawanie się na kolejne ulice. Do tego dochodziła taka duchota, że wejście do hotelu z klimatyzacją było zbawieniem, ale potem znowu trzeba było szukać wyjścia. Po kilku godzinach stwierdziliśmy, że już starczy, a nie doszliśmy nawet do końca Stripa, nie oglądając innych znanych hoteli, tj. New York, New York, czy Luxor. Wizyta w Vegas nie mogłaby się odbyć oczywiście bez zagrania w kasynie! Jako że nie jesteśmy częstymi bywalcami takich nocnych uciech to wybraliśmy najprostszą opcję, czyli grę na maszynach. Moja wygrana to 62 centy!!! A raczej przegrana, bo wydałam na to dolara. Ale voucher na odbiór wygranej jest, jak kiedyś tam wrócę to na pewno spieniężę
:)Fot.193
Fot.194
Fot.195
Fot.196
Fot.197
Fot.198
Fot.199
Fot.200
Fot.201
Fot.202
Fot.203
Fot.204
Fot.205
Fot.206
Fot.207
Fot.208
Fot.209
Las Vegas zaskoczyło nas pozytywnie, a podobno można to miasto pokochać albo znienawidzić. Po pierwsze: być, a nie być w Vegas, to już jest na plus. Niby kiczowate, ale wg mnie wcale nie, a nawet tam to tak zajebiście wygląda, że nie wyobrażam sobie tego inaczej. Niestety ten tłum ludzi, niemiłosierny skwar oraz mnóstwo różnych innych bodźców, takich jak świecące neony i hałas sprawiają, że po jakimś czasie masz trochę dosyć i chcesz wracać do ciszy hotelowego pokoju. A tam w namiastce luksusu można oddać się …. no cóż, co się dzieje w Vegas, zostaje w Vegas
;). Z pewnością pokochałam to miasto
:)!Nadrabiam powoli relację, dlatego mam takie tyły... ale na widok tych zdjęć to aż mi się zachciało w góry (jakiekolwiek).
;) Wysłane z TupTapTok
Świetnie napisana relacja, szkoda tylko, że tak późno na nią trafiłem, żeby na nią zagłosować (nie trafiłem jeszcze na tak radosną).W przyszłości mam z żoną plan polecieć do NY, a na moją następną okrągłą rocznicę urodzin planujemy podróż do Kalifornii (czyli za kilka lat, żeby nasza latorośl zapamiętała jak najwięcej) i już wiem że wiele skorzystam z Twojej relacji.
@D4fc4 - Dziękuję za przeczytanie relacji i miłe słowa
:)! Mam nadzieję, że marzenia się spełnią, a wyjazdy udadzą! Cieszę się, jeśli moja relacja w czymś pomoże! Pozdrawiam
:)!
Świetna relacja, przeczytałam na raz, robiąc notatki przy własnym planie.
;) Ciekawie napisana i bardzo pomocna przy planowaniu podróży. Piękne zdjęcia, już się nie mogę doczekać, żeby to wszystko zobaczyć na własne oczy.
@Bubu69 Pisałaś, że w okolicach Yosemite nie działał gps. Tu chodzi o to, że urządzenia zwariowało (odbicia sygnału) czy po prostu jakiś problem z urządzeniem? To było jedyne miejsce gdzie na trasie nie działał gps?
@ThYx - tak, to było jedyne miejsce na całym zachodzie, w którym nie mieliśmy w ogóle zasięgu. Nie wiem na jakiej zasadzie, ale po prostu nie było gps, nie odnajdywało położenia na mapie i nie można było nigdzie zadzwonić. Dokładnie było to na trasie Tioga Rd, natomiast w hotelu w którym spaliśmy (w El Portal) odnajdywało jeszcze gps, ale z zasięgiem internetu było gorzej, dlatego mieli płatne wifi
:)
Ja nie odnotowałem żadnych problemów z lokalizacja gps w telefonie (ok, na szlakach może za często nie sprawdzałem, ale jak już to zawsze pokazywał poprawnie).
No i tyle by było z naszych odwiedzin jeziora Tahoe :). Gdybym jednak wiedziała, że tak to się potoczy :P i mogła lepiej zaplanować albo wiedząc, że nie damy rady nic tam zrobić na szybkiego to już bym tam nie jechała. W zasadzie z niczego tam nie skorzystaliśmy, gdyż tak naprawdę większa część brzegowa jest niedostępna, bo są tam prywatne tereny i mnóstwo domków z własnym dostępem do jeziora. A ja też nie bardzo wiedziałam gdzie i co, a mogliśmy na przykład zostać jeszcze w Yosemite lub jechać szybciej do SF. Chciałam jednak jeszcze coś wcisnąć, żeby zobaczyć więcej, a nie za długo przebywać w jednym miejscu. Planowanie przed wyjazdem jest dobre i trzeba w miarę porządnie przejrzeć atrakcje danego miejsca, aby jak najwięcej skorzystać. To tak na przyszłość :) (ale i tak było wesoło, co nie :P?)!@kat_lee - to prawda, już nawet mnie to nie dziwi, a takie pamiątki z wycieczki to coś fajnego :)! Ja osobiście nie mam, ale za to kota (póki co - jednego) mogę potwierdzić :P
@Jerry90 - miasteczko super, mimo że jest troszkę zorganizowane pod turystów, to nie straciło swojego ducha (z jednej strony to może niedobrze :P). Filmów mam dużo, jeszcze nie do końca przejrzane, no ale może coś by mi się udało udostępnić (tylko najpierw dokończę przez parę dni tę relację) - tylko jak to zrobić :P? Wrzucić na yt? Jak Wy to ogarniacie :)?@brzemia - tak, ja to doskonale wiem :)! Co innego oglądać siebie i sobie wspominać, a co innego obce osoby, które nie miały z tym nic wspólnego :) (i też się dziwię, że Wam chce się czytać moją dłuuugą relację :P). Dokładnie zrobię tak jak piszesz, zwiastun, plus dodatkowo krótkie odcinki z poszczególnych dni, ale to faktycznie tylko dla rodziny i znajomych, a tutaj bardziej miałam na myśli nie sam montaż (bo i tak chyba chodziło o jakieś pojedyncze filmiki z trasy), ale udostępnianie, jakich narzędzi do tego używacie :)@badmoon - aaa, coś pięknego :)!!! Chciałabym coś takiego umieć zmontować, ale na bank temu nie dorównam, może za 20 lat ;) (to Twoje dzieło?). Dokładnie, zwiastun 1-2 min, już robiłam taki po wycieczce z Włoch, także wiem o co chodzi ;) (jakiś tam pomysł na filmiki teraz też był ;))
Ooo, dzięki za podpowiedź, wypróbuję sobie :)Dzień 13. San Francisco 19.06.2018
Stateline – San Francisco
Zatem z samego rana wyruszyliśmy do jednego z ulubionych miast Ameryki, wiecznie owianego mgłą i położonego tuż nad Oceanem Spokojnym, San Francisco. Byłam jego mocno ciekawa, czy spodoba mi się bardziej od odwiedzonych już metropolii, co było wielce prawdopodobne, znając już opinie innych Forumowiczów.
Trasa wynosiła ok. 300 km i miała trwać ponad 3 godziny, więc aby zdążyć na mecz piłki nożnej Polska-Senegal, który miał być o 10 czasu amerykańskiego, wyruszyliśmy chwilę przed 7. Pa pa jezioro Tahoe, o którym nic nie wiem i ledwie je widziałam :). Ale zdarza się :) (no i zawsze mogę powiedzieć, że tam też byłam :P).
Niestety nie trafiliśmy akurat na finał NBA, który rozgrywał się kilka dni wcześniej w Oakland, obok SF. Z tego co wiem, bilety na jakiekolwiek mecze w USA są dosyć drogie, więc pewnie byśmy nie skorzystali, ale kto wie, może akurat podjechalibyśmy pod stadion i kupili od konika karnety za dobrą cenę (czyli takie co to na pewno byśmy nie weszli :P, znając nasze szczęście :)). Ale może chociaż któraś gwiazda by się przewinęła w okolicy, jakiś Lebron James, czy coś w tym stylu, jak już nie ma tego policjanta ;).
Wiedziałam też, że wjeżdżając do SF trzeba zapłacić za przejazd mostem (jakimkolwiek). Póki co jechaliśmy carpoolem, troszkę oszukując, bo ten pas akurat tutaj przysługiwał autom jadącym z 3-ma pasażerami (a nie tak jak w LA z dwoma). No ale kto nie ryzykuje ten nie ma :P (tylko patrzyłam na te znaki z informacją o karze minimum 270 $). Oczywiście nawigacja tak nas prowadziła, żebyśmy omijali ten gąszcz aut "super skrótami". Przed samymi bramkami płatniczymi i mostem, na którym utworzyły się już gigantyczne korki, my pojechaliśmy bokiem, carpoolem dla 3 osób (który nawet się zmienił chyba w pas tylko dla autobusów) i bez płacenia. Brawo my! Ciekawe jak duży dostaniemy mandat :)! Co prawda, dzięki temu oszczędziliśmy chyba godzinę stania na autostradzie, ale czy się wypłacimy – tego jeszcze nie wiedziałam (ale w końcu kto "bogatemu" zabroni ;)). Zaraz po wjeździe szukałam w internecie możliwości zapłaty już po przejechaniu, ale niestety nie mogłam znaleźć odnośnika akurat do tego mostu (Bay Bridge), większość stron była dla Golden Gate. Trudno, będzie co ma być :). W necie pojawiały się opinie, że po prostu jak nie uiścimy opłaty w ciagu 48 h, to do właściciela auta wysyłają powiadomienie o zapłatę, czyli w tym wypadku do wypożyczalni, a oni pewni by ściągnęli od nas (już widziałam te tysiące zł jako mandat....).
Póki co, skierowaliśmy się do dzielnicy Mission District, w której miał być robiony tatuaż, a w okolicy chcieliśmy iść obejrzeć mecz piłki nożnej :).
Najpierw zaparkowaliśmy – nie jest tam tak źle z miejscami postojowymi, można było bez problemu znaleźć. Akurat w tym rejonie były płatne, niezależnie od czasu stania. Wiadomo, że nigdy nie obsługiwałam tam parkometrów, ale co to dla mnie. Wzdłuż ulicy stało kilka, więc wg zasady takiej jak u nas, że po prostu podchodzę do obojętnie jakiego i wrzucam kasę, a bilet wkładam za szybę, tak też uczyniłam. Jeden z nich miał przyczepioną jakąś siatkę, więc zapewne zepsuty, to podeszłam do drugiego, przy którym stała jakaś para (ewidentnie lokalsi). I słyszę, że coś tam gadają, patrzą się na mnie i mówią do siebie "eee, ten parkometr jest chyba nieczynny" i sobie idą. Ja patrzę, ale wyglądał mi na działający. No to przystępuję do zapłaty, okazało się, że można wrzucić drobne lub uiścić opłatę kartą – super! Skorzystałam z tej opcji i czekam na wydruk biletu. A tu nic! Hmmmm.....chwila przemysleń, łączenie wątków i doszłam do wniosku, że parkometry są przyporządkowane do miejsc postojowych, a Twój osobisty to ten z przodu auta. Ten z tyłu to już dla następnego. Czyli znowu dałam się zfrajerować :)!! Opłaciłam tamtym parking, a że widzieli, że nie kumam i ochoczo zmierzam w ich stronę, to nawet nie mrugnęli okiem jak odchodzili! Takie to cwaniaczki :)! Tutaj właśnie dało się zauważyć zmianę nastawienia ludzi, nie byli już tacy bezpośredni czy mili jak w poprzednich odwiedzonych stanach. Ale co zrobić, opłaciłam też sobie (ok. 1,5 $ za godzinę, a wzięliśmy na 4 h) i poszliśmy szukać baru.
Fot.342
Fot.343
Fot.344
Fot.345
Fot.346
Fot.347
Fot.348
Fot.349
Dzielnica ta jest specyficzna, dużo graffiti i ciekawych budynków, ale też mnóstwo dziwnych ludzi.
W końcu znaleźliśmy lokal z tv. Wchodzimy i mówimy na całą restaurację, że jesteśmy z Polski i czy możemy sobie u nich obejrzeć mecz, bo zaraz będą grali nasi, oczywiście coś kupimy do jedzenia i takie tam. A właściciel na to, że mecz już się skończył i Polacy przegrali. !? . No jak to, przecież w internecie było, że w USA mecz jest o 10 i na bank mu się coś pomyliło. Jeszcze, że przegrali. Akurat. A on, że tak, że Senegal wygrał 2:1 i na pewno z Polską, a ktoś inny podchodzi do nas i pokazuje nam wynik w komórce. No rzeczywiście.... aaa, to my już dziękujemy :), do widzenia! Taaa... skoro ominęło nas to cudowne widowisko postanowiliśmy dalej się przejść po dzielni i pozwiedzać ;).
Fot.350
W końcu wybiła godzina 12, a my stawiliśmy się w studiu tatuażu na umówiony termin. Wszystko przebiegło fajnie i gładko i kolejna pamiątka na zawsze zostanie już z moim mężem :).
Fot.351
Była jeszcze zbyt wczesna godzina na zameldowanie, więc skierowaliśmy się do Sausalito, po drugiej stronie Golden Gate. Ach jak fajnie było przejechać się tym znanym ze zdjęć mostem :)! Kamerka GoPro nagrała przejazd z dachu samochodu, a my mogliśmy podziwiać widoki :).
Na zdjęciach widać jaka różnica pogody i jaki mikroklimat jest w San Francisco, a nawet w połowie mostu, zaczynamy we mgle i chmurach, a kończymy na słońcu i błękitnym niebie. Temperatura jest też niższa, bo niestety ok.18 stopni i trzeba się cieplej ubierać. A niby gorąca Kalifornia :).
Tutaj już opłaciłam wcześniej przejazd online, który będzie ważny na powrót do centrum. Przejechaliśmy na drugą stronę i poszliśmy się przejść po miasteczku. Bardzo przyjemnie :)!
Link do jednorazowej płatności online za przejazd Golden Gate:
https://www.bayareafastrak.org/vector/a ... ecent=true
Fot.352
Fot.353
Fot.354
Fot.355
Potem udaliśmy się na punkt widokowy mostu Golden Gate. Mega wiało, ale widok ekstra! Udało się, dojechaliśmy również i tutaj :)! Wrażenia niezapomniane, humor przedni, a to tylko zwykły most :), ale i niezwykłe San Francisco :)!
Fot.356
Fot.357
Fot.358
Fot.359
Tak sobie krążyliśmy wokoło i w końcu wróciliśmy do SF, ale minęliśmy motel i pojechaliśmy najpierw zjechać słynną Lombard Street. Śmiesznie :), przejazd krótki aczkolwiek zakręcony ;). Potem już prosto do motelu zameldować się w naszym kolejnym pokoju na dwie noce. Noclegi w SF drogie, ale co zrobić, przy wyborze kierowałam się lokalizacją i bezpłatnym parkingiem dla gości. I tak trafiłam na Pacific Heights Inn, mieszczący się właśnie niedaleko Lombard Street. Dostaliśmy pokój, zostawiliśmy auto i już na piechotę zaczęliśmy dalej zwiedzać.
Fot.360
Fot.361
Fot.362
Fot.363
Spacerując tylko kawałek dalej, doszliśmy do przystanku cable car, czyli znanych tramwajów, jeżdżących po tych pionowych ulicach San Francisco. Nie wiedzieliśmy jak, co i za ile, ale z pomocą pary Chińczyków dowiedzieliśmy się, że w tę stronę gdzie teraz stoimy to jest fajna trasa, a bilet kosztuje 7 $ i chyba można zapłacić w środku. Nie zastanawiając się długo, zaczekaliśmy na tramwaj kilka minutek i nie wiedząc gdzie jedziemy wsiedliśmy do środka. Akurat tak super trafiliśmy, że był cały pełny i zostały tylko 2 miejsca z samego przodu na zewnątrz, tzn. trzeba stać i trzymać się rury, tak w skrócie :P. Chcielibyście mnie wtedy widzieć :)! Tak marzyłam o tym, aby przejechać się cable carem, że miałam uśmiech od ucha do ucha, a nawet praktycznie śmiałam się na głos, zwłaszcza, że trafiło mi się to najlepsze miejsce. Na filmikach słychać tylko "ale ekstra! nie wiem gdzie jedziemy, ale tu jest zajebiście!" i takie tam inne popiskiwania :). Wszystko się zgadzało, że zapłacić można u kierowcy, jednorazowa opłata za cały przejazd. Wiem, że linii jest kilka, my akurat trafiliśmy na taką, która kończy swoją trasę w centrum. Jak tam dojechaliśmy to aż nie mogłam uwierzyć, bo jak dla mnie przynajmniej, te główne ulice miasta wyglądają ekstra, otoczone wielkimi wieżowcami, dosłownie jak z tych wszystkich filmów :)! Poczułam taki klimat, jaki mi się wydaje, że poczułabym w Nowym Yorku i strasznie mi się to podobało :) (a tam jeszcze nie byłam).
Fot.364
Fot.365
Fot.366
Fot.367
Fot.368
Fot.369
Fot.370
Fot.371
Fot.372
Fot.373
Tak więc spacerowaliśmy sobie ulicami tak po prostu przed siebie i gdzie nam się podobało :). Trafiliśmy na chińską dzielnicę, w której oczywiście pełno jest sklepów z super pamiątkami :P.
No i zobaczcie kogo spotkałam! Policjanta! …… no prawie :P
Fot.374
Potem trochę zgłodnieliśmy i weszliśmy do knajpki na obiadokolację (taa, na pewno coś jeszcze zjemy :P) z widokiem na San Francisco, mega! Co do cen, to były zupełnie normalne, za taki obiad plus 2 piwa, zapłaciliśmy ponad 30 $ (pamiętajcie ci co się wybieracie, że do cen zawsze doliczają jeszcze podatek, czyli tax i ceny zawsze są wyższe. Zazwyczaj wartość podatku jest wyszczególniona, ale często nie widać, zwłaszcza na metkach pamiątek, więc nie zdziwcie się przy zapłacie :)) :
Fot.375
No i zrobił się wieczór, a że trochę się nachodziliśmy to do domu wróciliśmy też cable carem :). Tym razem nie mogłam już stać na zewnątrz, bo było mało osób i musieliśmy siedzieć w środku, a w zasadzie ja stałam, żeby choć troszkę jeszcze poczuć ten klimat. Patrzyłam też wymownie na jednego „kierowcę” (jest zawsze dwóch obsługujących), ale nie zrozumiał mojego błagalnego spojrzenia, żeby mnie puścić na zewnątrz, a może i zrozumiał, tylko takie mają procedury, że najpierw zapełniają środek. Chyba że nie chodziło o procedury, tylko spojrzenie nie podziałało :P. Z naszego przystanku poszliśmy jeszcze niedaleko na piwo, do niemieckiego baru heheh i tam już cena nas bardzo zaskoczyła, bo za 2 wybrane przez barmana piwka, jakże „smaczne” i oryginalne zapłaciliśmy 28 $… i co zrobisz, jak nic nie zrobisz, być a nie być w San Francisco? Nie zapłaciłbyś :P? W gruncie rzecz było bardzo wesoło i z takim humorkiem poszliśmy spać. Ach to San Francisco :)!
Fot.376
Fot.377
@badmoon - Hahaha :), no cóż, musisz jeszcze chwilkę poczekać, aby się przekonać ;). Ale dobra, podpowiem trochę, nadzieja jest, ale marna :P@badmoon - A co do Twojego wcześniejszego komentarza, bo pominęłam, to też dążę do tworzenia fajnych filmików, ale dużo jeszcze przede mną, no i marzę o takim dronie :)! I bardzo mi miło, że moja relacja jest w Twoich zakładkach :)
@Sergio_ - Dzięki za miły komentarz :), to prawda, tam jest mega luz! Ja jestem z natury radosna, to sobie wyobrażacie co dopiero tam się ze mną działo :)! Ale myślę, że kto tam nie pojedzie, to każdemu zmienia się nastawienie i podejście do świata ;) (oczywiście na bardziej pozytywne)
@channel - Oj coś wiem o skończonym urlopie, dlatego jak piszę tę relację, to piękne wspomnienia wracają :). No i super, że dzięki temu nabrałaś ochoty na odwiedzenie SF, naprawdę warto :)Dzień 14. San Francisco 20.06.2018
Dzisiejszy dzień był bardzo spokojnym dniem, rozpoczęliśmy od śniadania hotelowego – tutaj tylko same ciasta, kawa i herbata, ale zawsze coś, nie wybrzydzam :P (no i akurat lubię :P). Okazało się również, że w recepcji można kupić kartki pocztowe oraz znaczki i od nich wysłać listy. Super pomocne, zwłaszcza że już cały czas szukałam poczty itp., a jak znajdowaliśmy jakiś "post office" to wychodziło, że albo zamknięty albo w środku były same skrzynki. Nie rozpracowałam jeszcze ich systemu nadawania pocztówek, ale na pewno jakoś to robią :P.
Za to rozpracowaliśmy chyba skręcanie na skrzyżowaniu, tylko nie wiem czy na 100 %, upewnijcie się, zanim tak zrobicie :P. Otóż wydaje nam się, że nie mają czegoś takiego jak zielona strzałka do skrętu w prawo, ale możesz sobie skręcić jak chcesz na czerwonym. Oczywiście przy jeździe na wprost stoisz, ale kierując się w prawo, można sobie zjechać. Tak myślimy, bo już parę razy widzieliśmy jak inni tak robią, a na potwierdzenie tej tezy na zdjęciu nr 370 jest znak, że tu akurat nie wolno wykonać tego manewru. Czy ktoś to jeszcze potwierdza :)? To taka ciekawostka :P.
Plan na dziś to spacerek w stronę nabrzeża i zwiedzanie molo 33, 39 ,43 i 45, a potem przejażdżka po innych punktach widokowych. Tak więc ruszyliśmy, mijając już Lombard street na piechotę, w końcu docierając do pierwszego molo. Stamtąd odpływają promy do więzienia Alcatraz, jednak nie kupowaliśmy na to żadnych biletów wcześniej. Wiem, że warto wykupić online jakieś 2 miesiące przed, ale zdecydowaliśmy, że nie musimy tego zwiedzać. Mimo to podeszliśmy do kasy i okazało się, że mają bilety, tylko na drugi dzień. Niestety nas już miało tu nie być, więc nie wiem czy coś straciliśmy, czy nie (chociaż może powinno się tam popłynąć, skoro to najsłynniejsze więzienie na świecie), ale w myśl zasady "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal" poszliśmy dalej :P.
Fot.378
Fot.379
Fot.380
Fot.381
Fot.382
Fot.383
Dotarliśmy do kolejnego molo 39, gdzie znajdują się różne bary i sklepy z pamiątkami. My mieliśmy tego całą torbę i staraliśmy się już nie wchodzić do takich miejsc, ale skusiliśmy się na zakup sportowego worka. Ogólnie za dużo rzeczy na wycieczce nie kupiłam, nie chcieliśmy też niepotrzebnie wydawać kasy na głupoty (no dobra, dla mnie każda rzecz z USA jest super :P), ale nawet za bardzo nie było co kupować. Z wyprawy przywieźliśmy kilka koszulek, czapeczek, ręcznik oraz mnóstwo magnesów na pamiątki dla siebie i innych i to by było na tyle :). No i raz byliśmy w outlecie Ross, bo ponoć dobre ceny i można skorzystać. Kupiłam ze dwie torebki, żeby coś tam było, ale jakoś mnie nie ciągnie do takich zakupów (chociaż faktycznie ceny spoko jak na firmowe ciuchy, ale ja tam się nie znam :P).
Fot.384
Fot.384
Fot.385
Fot.386
Fot.387
Potem doszliśmy do miejsca (chyba pier 43), gdzie wylegują się lwy morskie (nie mogli ich po prostu nazwać fokami :P?). Był jeden duży, ewidentnie samiec alfa i około 30 mniejszych, nie znam się, ale mniemam, że to samice, jego harem. Taki to pożyje ;) (może nawet krócej niż dłużej :P)!
Fot.388
Następnie dotarliśmy do molo 45, gdzie znajduje się Musee Mecanique, czyli fajna wystawa – stare automaty do gier, z różnych lat, do tego działające, w większości za 25 centów 1 gra, super zabawa. Dużo różnych śmiesznych rzeczy, trochę można było wrócić pamięcią do lat 80-tych, 90-tych, kiedy u nas już takie automaty cieszyły się popularnością, ale ciekawie było też zobaczyć dużo starsze gry, znane tylko ze zdjęć lub filmów.
Była tam stara fotobudka, w której oczywiście postanowiliśmy sobie zrobić zdjęcia. Usiedliśmy, szykujemy się, będąc przygotowanym na odliczanie do pstryknięcia. A tu lampa błyskowa znienacka i pierwsze zdjęcie poszło. Dobra, trudno, jedno będzie zaskoczone, na drugim i trzecim już w ruch poszły gotowe miny, czwarte miało być romantyczne z buziakiem w tle, ale mąż myślał, że będą tylko trzy i na ostatnim mamy zdjęcie telefonu, bo M. chciał nam zrobić fotkę w środku budki. Z nim to coś załatwiać :P.
Fot.389
Fot.390