W końcu poszliśmy coś zjeść do knajpki w pobliżu i następnie skierowaliśmy się z powrotem do motelu. Chwilkę odpoczęliśmy i postanowiliśmy wziąć już auto, aby dalej zwiedzać miasto na 4 kółkach. Stwierdziliśmy, że jesteśmy zajebiści, bo tak sobie na luzaku jeździmy po San Francisco, jak u siebie. Nie to, żeby inni nie umieli, ale wiecie, jednak to jest coś
:P. I tak skierowaliśmy się do Painted Ladies - znanych domków z serialu „Pełna chata”. Zaparkowaliśmy zaraz obok - miejsca postojowe za darmo, można tak stać do 2 godzin. I w zasadzie wszędzie już tak było, tylko wtedy raz zapłaciliśmy w Mission District. Domki wyglądają fajnie, obok jest wzgórze, na którym ludzie sobie siedzą, odpoczywają i spędzają czas.
Fot.393
Potem pojechaliśmy na kolejny punkt widokowy do Twin Peaks. Szkoda, że to nie to Twin Peaks co się myśli (z tego serialu), ale też mogło być
:). Widoki naprawdę super!!
Fot.394
Fot.395
I na koniec spędziliśmy trochę czasu na plaży Ocean Beach, bardzo fajna, długa i czysta plaża. Niestety pogoda nie pozwalała na nic więcej oprócz spaceru, ale i tak było przyjemnie. Takie widoki będą nas czekały przez kolejne 2 dni
:), bowiem ostatnie chwile na amerykańskiej ziemi to będzie jazda wzdłuż wybrzeża, nad samym oceanem kalifornijską "1" i zmierzanie ku Los Angeles. Ale na szczęście to jeszcze nie koniec
:)! Wróciliśmy do motelu, w okolicy zrobiliśmy zakupy i poszliśmy spać.
Fot.396
Fot.397
San Francisco mega nam się podobało, jest bardzo ciekawe ze względu na swoją architekturę wiktoriańskich domków, ale i ulic tak stromych, że ledwo można po nich chodzić. Z jednej strony wzgórza, z drugiej strony woda, całość łączą długie mosty, a bliskość najbardziej znanego więzienia na świecie tworzy ciekawą historię. Jednak gdybyście mnie spytali, które z tych trzech największych odwiedzonych miast, LA , LV czy SF, podoba mi się najbardziej, to w życiu nie umiałabym odpowiedzieć. Każde jest inne, specyficzne, w zasadzie kultowe, więc jakże mogłabym wybrać? Po prostu cieszy mnie to, że mogłam je odwiedzić, zobaczyć na własne oczy, już nie tylko w filmach, a gdy któreś z nich przewinie się w amerykańskim thrillerze czy komedii, to będę mogła powiedzieć „ja tam byłam
:)!!!”@Sergio_ i @Mixsa - ooo, no to dobrze ogarnęliśmy, czyli trochę jesteśmy kumaci
:P. A tak poza tym, to super tam z tym wszystkim mają
:)!Dzień 15. BIG SUR - CA-1 21.06.2018
SF - Monterey - Pismo Beach
Zatem "goodbye San Francisco" i witaj kolejna przygodo. Dziś będziemy jechać kalifornijską jedynką wzdłuż wybrzeża Big Sur, nazywaną jedną z najbardziej widokowych dróg w Stanach.
Dzień nie zaczyna się bez śniadania, więc herbata, ciasto ("om nom nom nom"
:P) i w drogę! Całą trasę podzieliłam na dwa dni z postojem w Pismo Beach. Chciałam, żeby nocleg był mniej więcej w połowie drogi do LA, żeby to miało jakiś sens (wg mnie oczywiście
:)). SF pożegnało nas chmurami, mgłą i niemrawą pogodą, a jakżeby inaczej, ale na szczęście zmierzaliśmy w jasną stronę mocy
:).
Póki co mijaliśmy jakieś małe miejscowości po drodze, a widoki zaczęły robić się niesamowite. W końcu trasa zaczęła prowadzić blisko morza i można było zobaczyć wybrzeże. Coś pięknego, postoje chciałoby się robić co chwilę. Szukałam jakiejś bezludnej, ukrytej plaży, otoczonej wzgórzami i nawet takie mijaliśmy, ale nijak nie dało się do nich zejść, bo odgradzały nas urwiska (może ktoś z Was zna takie ukryte miejsce?). Na szczęście jedną znaleźliśmy, ale była to już plaża dostępna dla turystów, niestety pogoda nadal nie dopisywała, ale i tak tam weszliśmy, bo klimat fajny (jakieś 15 stopni i wiatr
:)).
Fot.398
Fot.399
Fot.400
I tak zmierzaliśmy w dół docierając do Monterey. Przeszliśmy się kawałek po molo, skąd odpływają rejsy na obserwację wielorybów, ale nie skorzystaliśmy, gdyż już kasy brakło, a zawsze jest szansa, że ich się tam nie zobaczy. Postanowiliśmy jechać dalej, bo jesteśmy przyzwyczajeni trochę do takich widoków, mieszkamy nad morzem i mamy na codzień marinę na oku
;) (oczywiście co innego być w Stanach i to widzieć, tak więc zadowolenie cały czas nam towarzyszyło).
Fot.401
Fot.402
Jeśli chodzi o informacje praktyczne, to zastanawiałam się, czy trzeba wyrobić prawo jazdy międzynarodowe. Większość osób twierdzi, że nie, przynajmniej w wypożyczalni nie wymagają tego. Jednak raz przed wyjazdem spotkałam pewnego pana, który mieszkał w Arizonie 15 lat i powiedział mi, że koniecznie muszę mieć, bo jak zatrzyma mnie policja, to bez tego ani rusz. Tak więc postanowiłam, że dla bezpieczeństwa wyrobię, w razie gdyby się coś stało. Bo jak by nas zatrzymali do kontroli i okazałoby się, że chcą sprawdzić, a my nie mamy, to wtedy nie wiem co dalej (i tak bym poprosiła o zdjęcie, chociażby miało być w kajdankach
:P). W urzędzie sprawa jest prosta – trzeba wypełnić formularz (zaznaczyć, że ma być wg konwencji genewskiej), dołączyć fotografię (wykorzystałam tą z wizy), zapłacić 35 zł i prawo jazdy jest gotowe do odbioru na drugi dzień. Jest to taka papierowa książeczka wypisana w kilku językach, ważna przez 3 lata i tylko z oryginalnym dokumentem, oddzielnie się nie liczy. W czasie podróży nikt nam tego nie sprawdzał, tak więc nie mam zielonego pojęcia czy jest potrzebne, czy nie. Wolałam być w razie czego przygotowana na taką ewentualność, żeby nie mieć problemów, a w zasadzie nic mnie to nie kosztowało. Ach, no i znowu te fajne ciężarówki!
Fot.403
Teraz sprawa wyglądała następująco. Niestety cała "jedynka" nie była przejezdna przez zawaloną drogę i trzeba było kawałek ominąć. W Monterey był zjazd na autostradę 101 albo mogłam dalej jechać wzdłuż wybrzeża, ale pojawiły się znaki, że dojazd jest tylko do Lucii, dalej brak przejazdu. Najpierw pomyślałam, że jedziemy, potem się zobaczy i tak skierowaliśmy się kierunku McWay Falls – urokliwej plaży z małym wodospadem. Na tym odcinku właśnie były najpiękniejsze widoki! Droga prowadziła przy krawędzi, było widać cały czas ocean i można było co chwilę stawać. Najfajniej jest właśnie zjeżdżać w dół z SF do LA, bo jedzie się z prawej strony i można zatrzymywać się przy drodze na punktach widokowych.
Fot.404
Fot.405
No i tak, po drodze znany widok z internetu – Bixby Bridge. Jest naprawdę duży jak się tak na niego spojrzy od dołu do góry i robi niesamowite wrażenie z oceanem w tle
:)!
Fot.406
I w końcu dojeżdżamy do Mcway Falls. Trzeba stanąć przy drodze i przejść się kawałek, gdzie znajduje się punkt widokowy na ten piękny krajobraz. Niestety obszar ten jest niedostępny dla ludzi, chociaż może to i dobrze, ale na pewno cudownie by mogło być, gdyby można było się tam znaleźć na dole!
Fot.407
Potem musiałam stanąć przed wyborem : czy jechać dalej do Lucii, w której nie wiem czy jest przejazd (chociaż czytałam, że jest jakaś wąska droga prowadząca przez góry w kierunku autostrady) albo wracać do Monterey i kierować się na 101. W myśl zasady "kto nie ryzykuje, ten nie ma" oraz "raz się żyje"..... postanowiłam się cofnąć
:P. Troszkę się obawiałam, że jednak nie będzie tego bocznego przejazdu, zwłaszcza, że patrzyłam na mapę, przesuwałam ją i każda droga miała swój koniec i nigdzie się nie łączyła (a że nie do końca już sobie ufałam z tą geografią, to wolałam nie ryzykować
;)). Gdybyśmy musieli jeszcze więcej się wracać, to bez sensu, a nie było żadnych znaków, że będzie można odbić. Tak więc z powrotem kierowaliśmy się do Monterey, żeby wjechać na autostradę, przez co nadrobiliśmy ok. 60 km. Niemniej jednak nie żałuję, bo akurat na tym odcinku, tak jak już pisałam, były najpiękniejsze widoki.
Fot.408
Fot.409
Po drodze już nigdzie nie zjeżdżaliśmy, tylko jechaliśmy prosto do Pismo Beach. Niestety przez to pominęłam San Simeon, w którym wylegują się słonie morskie (znowu nie foki
:P), a bardzo chciałam je zobaczyć
:(. Na szczęście dla tych, którzy dopiero planują się tam wybrać, jest dobra wiadomość, że CA-1 jest już całkowicie przejezdna, gdyż po miesiącach, czy nawet latach, w końcu skończyli remont.
Nasz hotel w Pismo Beach to Oceans Palm Motel, blisko plaży i tanio. Mieliśmy mieć w cenie śniadanie, ale przy zameldowaniu okazało się, że jakiś czas temu był u nich sanepid i musieli przestać wydawać jedzenie
:P. Bardzo zachęcające
;)! Ale to nic, niestety nie dostaliśmy za to rabatu, bo ponoć to był tylko bufet w formie szwedzkiego stołu, który u nich był i tak za darmo. Za to po wejściu do pokoju czekało na nas takie cudo (wygląda na to, że dziś będzie bardzo romantycznie
:P) :
Fot.410
Niestety to jest nasz ostatni wieczór i noc w Stanach, aż zrobiło mi się smutno i melancholijnie…. ale trudno, trzeba korzystać na maxa! Tym razem zrezygnowaliśmy z basenu, tylko poszliśmy od razu nad morze. Bardzo chciałam choć raz wykąpać się w oceanie, bo nie wiem czy jeszcze będzie mi to dane. Pogoda była w miarę ok, to znaczy słonecznie, ale już chłodno (powiedzmy
;), porównując do wcześniejszych temperatur ok.35 stopni, to 20 to już zimnawo
:P). Ale tak czy inaczej poszliśmy zobaczyć tę wodę
;). Okolica bardzo fajna, plaża od razu nas zachwyciła
:).
Fot.411
Fot.412
No i na początku wiadomo, na spokojnie, badanie temperatury wody i dna, „ohoho, ale fajnie, ładnie, a tak sobie pobrodzę…”
Fot.413
Potem „mmm, ale super, tak przyjemnie, jak mi się tu podoba!”
Fot.414
A następnie „a w dupie z tym!! i z wszystkim! ale zajebiście! kąpię się w oceanie! juhuuu!!!” i tyle mnie widzieli
:P
Fot.415
Zaczęły się szaleństwa wodne, skakanie przez fale, bieganie w tę i we w tę (wiecie, taki mini baywatch
:P, ale plus 5 kilo
:P), było super
:)! Do tego sesje tu i tam, więc niestety, gdybyście wtedy pływali w morzu i potrzebowali pomocy, to chyba bym Was nie uratowała, za bardzo byłam podekscytowana wszystkim wokół
;)
Fot.416
Po godzinnych wariactwach poszliśmy jeszcze przejść się plażą i wróciliśmy do motelu ubrać się już ciepło i wiadomo, szykować się na wieczorne wyjście na miasto
:).
Fot.417
Fot.418
Fot.419
Fot.420
Najpierw dotarliśmy do pizzerii (a jakżeby inaczej
:P) i zamówiliśmy sobie kolację. Ja pizzę z salami, a M. spaghetti bolognese, o piwie nie muszę wspominać (ej, ale na codzień to tak nie pijemy, żeby nie było
:P). Dosyć długo czekaliśmy na zamówienie, ale aż tak bardzo nam to nie robiło, było dużo ludzi, więc spodziewaliśmy się opóźnienia. W końcu podszedł do nas kelner i mówi „wy jeszcze nie dostaliście jedzenia???” a my, że nie, ale spoko, a on że przeprasza i zaraz przyniesie, a w ramach rekompensaty podrzuci nam jakąś przystawkę. Bardzo fajnie, myślimy, jak zwykle miłe traktowanie klientów. Potwierdził jeszcze zamówienie, my przytaknęliśmy i czekaliśmy dalej. W końcu po jakimś czasie dostajemy naszą kolację…. Tak wygląda u nich spaghetti
:) :
Fot.421
Oczywiście już nic nie mówiliśmy, tylko mieliśmy bekę, a do tego przy płaceniu rachunku okazało się, że oprócz tej przystawki, piwo mamy w gratisie
:). No i jak tu ich nie uwielbiać
:)!
Potem poszliśmy do baru, który wcześniej mijaliśmy, bo na ostatni wieczór chciałam poczuć jeszcze ten amerykański klimat. I nie zawiodłam się
:) - aby wejść do lokalu, trzeba pokazać dowód, czy ma się 21 lat
:)! Och, jak ja się z tego powodu ucieszyłam
:), no przecież to jest tak jak na filmach
:)! Oczywiście pokazałam panu polski dowód osobisty, on na bank ni ch… wiedział co to jest, ale sprawdzone było, przeszłam weryfikację i znaleźliśmy się w środku
:). A tam było mega! Bar, stoliki, wiszące tv z meczem w tle, full ludzi i do tego karaoke. Czego chcieć więcej
:). Jeden z uczestników nawet robił to tak profesjonalnie, śpiewając jakiś rock czy metal, że stwierdziłam, że to na bank jakiś znany artysta, tylko niby ukrywa się tu dla niepoznaki i udaje, że tak dobrze śpiewa, a potem wszyscy się zdziwią
:). Niestety nie zdradził swojej tożsamości, ale jakby co, to mamy go nagranego
;). Ale było super!
Fot.422
Fot.423
Fot.424
I tak nam minął ostatni wieczór w USA, w co oczywiście nie mogłam uwierzyć, że tak szybko zleciało. Jutro czeka nas też ostatni dzień, czyli dojazd i wylot, ale jeszcze tu jesteśmy
:)! Juhuu
:P!@badmoon - hahaha, dzięki
:), fajnie że mogłam rozbawić, a dodatkowo przyjemnie się czytało, jeszcze zostanie Ci ostatni post do przejrzenia
:)! Oj tak, koniecznie trzeba będzie podjechać w te dwa miejsca przy okazji, jak już iść tropem kultowych rzeczy i tego co w filmach
:)
@Don_Boorak - Super, dziękuję bardzo
:)! Jeśli wystartuję w konkursie to zobaczymy, fajnie będzie jak innym też się spodoba
:). Oczywiście wiem, co masz na myśli, ale skoro niewinność nie każdemu pasuje, to może nazwijmy to "powiewem świeżości"
:P... chociaż "młoda" też już nie jestem, to lepiej nie... może zostańmy po prostu przy radosnej relacji, bo taki był mój cel, a sama też taka jestem
:). Dzięki!
@brzemia - dzięki za przeczytanie, a co do kosztów, to jednak się wstrzymam
;), bo jeszcze się pomylę o 5 tys. i co będzie? Pozdrawiam!
:)@QbaqBA - no właśnie ja czytałam, że tam coś jest, ale szkoda, że nie było jakichś informacji czy znaków, że można przejechać, tylko same tablice "przejazd tylko do Lucii". Więc już do końca nie wiedziałam, czy tego też nie zamknęli. Na szczęście dla innych cała trasa jest już otwarta
:)Dzień 16. CA-1 / Los Angeles 22.06.2018
No i powoli zmierzamy do końca! Ostatni dzień, ostatnie promienie kalifornijskiego słońca i trzeba będzie wracać. Z tym słońcem to ogólnie mieliśmy bekę, bo kilku osobom właśnie wysłaliśmy pocztówki z dopiskiem "pozdrowienia ze słonecznej Kalifornii", gdzie prawie całkowicie mijało się to z prawdą
:P. Akurat tak trafiliśmy, że pogoda w tym regionie nas zaskoczyła swoim chłodem i pochmurnym niebiem i nie do końca pokryła się z naszymi wyobrażeniami. Ale wiadomo, pogoda to rzecz poboczna, chociaż miło jest trafić w słoneczne dni na swoich wakacjach.
Ruszyliśmy z Pismo Beach i kierowaliśmy się dalej jedynką w stronę LA. Po drodze chcieliśmy zahaczyć o Santa Barbara i Malibu, jakże znane też z telewizji i filmów, miejscowości
:). Pierwsza z nich bardzo przyjemna, można przejechać się wzdłuż plaży, przy której ciągnie się długi deptak. Chwilkę się przeszliśmy, nawet natrafiliśmy na jakąś akcję policji, ale już nie chciałam im przeszkadzać
:). Chyba nie będzie mi dane spotkać tego policjanta do zdjęcia, ale było blisko
:P.
Fot.425
Fot.426
Fot.427
Fot.428
Fot.429
Dojechaliśmy do Malibu i tu również sobie wysiedliśmy z auta i poszliśmy na spacer po plaży. Ta miejscowość jest dużo mniejsza, ale widać, że bardziej nastawiona na prywatne wille, do których przyjeżdża się tylko na wakacje. W pewnym momencie na plaży zaczynają się właśnie domki, które mają jakby swój własny dostęp do plaży i nie było wiadomo, czy można iść dalej. Stanęliśmy tak na linii tych domków i plaży "publicznej", a za nami to samo zrobiła jakaś inna, starsza para. Ale mówimy "co tam, zaryzykujemy" i poszliśmy dalej wzdłuż, a tamci widząc nas też się odważyli
:). My to jesteśmy hardcory, co nie
:)!? W końcu zawróciliśmy, bo nie było nic ciekawego, ale normalnie być może wtargnęliśmy na teren prywatny
:P. Oczywiście nasi "towarzysze" dokładnie w tym samym miejscu zawrócili. Czyżbyśmy z daleka wyglądali na kogoś, kto wie wszystko i można za nami iść w ciemno
:)? Na to wychodzi
:P.
Fot.430
Fot.431
Fot.432
Fot.433
Wtedy odbiliśmy trochę w górę i pojechaliśmy do Calabasas, gdzie też są chyba wille bogatych ludzi, ale my dodatkowo chcieliśmy zobaczyć takie miejsce, w którym rozgrywała się akcja jednego z obejrzanych seriali. Naprawdę fajne mają te osiedla, domki piękne i miło było sobie tak pojeździć. Okazało się jednak, że nie zobaczymy chaty z tv, bo była na jakimś zamkniętym osiedlu. Ale to nic, mamy przynajmniej pogląd jak to tam wygląda i jak wszystko się kręci
:).
Fot.434
Skierowaliśmy się już do Los Angeles, wylot mieliśmy dopiero o 21, a godzina była coś koło 13, to postanowiliśmy przejechać się jeszcze na Long Beach. Tam nie byliśmy, więc zawsze okazja, żeby coś więcej zobaczyć. Oczywiście w mieście lekkie korki, tak że trochę się jechało, a wiadomo, zawsze dochodzi już ten stres, czy zdąży się na samolot, zwłaszcza na tak daleki lot. Tutaj widoki były trochę inne, wysokie wieżowce, w pobliżu port i bulwar. Wysiedliśmy się przejść, ale byłam coś niespokojna, że naprawdę się nie wyrobimy i w zasadzie skorzystaliśmy tylko z toalety i stamtąd wyjechaliśmy. Znowu się śmialiśmy do siebie, że my to jesteśmy nieźli, bo tak po prostu przyjechaliśmy sobie na Long Beach załatwić co nieco i z powrotem w drogę
:), no normalnie "kozaki"
:P.
Fot.435
Fot.436
Fot.437
Tak więc pojechaliśmy prosto do wypożyczalni Alamo oddać nasz super wóz. Odbywa się to tak, że wjeżdża się w innym miejscu, specjalnie do tego oznaczonym i tam nas kierują w konkretną uliczkę. Wtedy podchodzi do nas osoba z obsługi, która w magiczny sposób wie kim jesteśmy, co to za auto (oprócz tego, że je widzi
:P) i w jedną sekundę wszystko jest załatwione (być może zdążyła zczytać kod z naklejki na szybie, ale wydaje mi się, że zrobiła to potem). My tylko potwierdziliśmy, że z autem jest wszystko ok i mieliśmy na spokojnie się spakować. Tak więc pozbieraliśmy rzeczy, raz dwa i już podjechał shuttle bus, a my do niego wsiedliśmy. Jak dla mnie było to za szybko, bo nie zdążyłam rzucić okiem ostatni raz na auto, czy wszystko wzięte, a dodatkowo nawet się z nim pożegnać i podziękować za wspólna wyprawę. Ach ci faceci, zawsze gdzieś się spieszą
:P. Jechaliśmy sobie busikiem w dobrych, aczkolwiek trochę smutnych nastrojach i oglądaliśmy ostatnie nagrane filmiki. W pewnym momencie patrzę, a tam przez jedną sekundę ukazała mi się jedna, jedyna rzecz, o której zapomnieliśmy (w zasadzie jedna z dwóch, ale ta ważniejsza
:P). Otóż zostawiliśmy na szybie uchwyt do gps, który był tak fajny, poręczny i wygodny, że wezbrała we mnie taka złość i smutek, że nie odzywałam się do M. prawie do końca trasy. Tylko spojrzeliśmy po sobie i było coś na zasadzie "no k.. no". Oczywiście mieliśmy bekę z siebie samych kolejny raz
:), ale wiedziałam, żeby jeszcze na spokojnie przejrzeć to auto, czy wszystko wzięte. Tak więc to jest rada dla następnych turystów – sprawdźcie na spokojnie każdy "centymetr" auta
:), zwłaszcza jak się ma jeszcze dużo czasu, shuttle bus nigdzie nie ucieknie, bo potem to już po ptakach
:). Ale oczywiście mam gorącą prośbę
:), do tych co tam może będą, jeśli wypożyczycie to auto i nasz super uchwyt tam jeszcze wisi, to przywieźcie mi do Polski
:) (to był jeszcze firmy Nokia, tak że już nie do kupienia myślę
:)). Aha, no i przy kluczykach został brelok – nabój, ale to było męża, tak więc mało istotne (jeszcze by Was za to zatrzymali na lotnisku
:P), ale jak tam przy okazji też chwycicie, to super
;) (kupiony w sklepie z pamiątkami w Tropic, koło Bryce
;)).
Fot.438
Takim oto sposobem dostaliśmy się na lotnisko i oczekiwaliśmy na samolot. Z niczym juz nie daliśmy się zfrajerować, żadnymi walizkami, ani tym podobne, a nawet dostaliśmy nagrodę
:). Bowiem jak patrzyłam w internecie na odprawę, żeby może to zrobić online, to wyskakiwało mi już tylko 1 wolne miejsce do wyboru. Myślę sobie "ale jak to, skoro nas jest dwójka, a nie rezerwowaliśmy żadnego miejsca, to jak mam teraz wybrać dwa, czyżby sprzedali więcej biletów niż mają?" - takie przemyślenia mnie dotknęły, a że jak juz pisałam, jednak dosyć rzadko latam, to w zasadzie nie wiem jak to wygląda. Stwierdziłam w takim razie, że pójdziemy od razu do odprawy jak tylko ją rozpoczną. Nadszedł w końcu ten czas i po chwili staliśmy oko w oko z pracownikiem LOT-u – bardzo miłym, młodym mężczyzną. Bałam się czy nie powie zaraz "o o o, ale tu nie ma dla państwa miejsca" i czekałam niecierpliwie, aby nie wypowiedział tego zdania. I nie to, że chciałam coś załatwić, czy coś w tym stylu, ale żeby właśnie wiedzieć, czy wszystko jest ok, spytałam "a będziemy mieli jakieś fajne miejsca
:)?". Chyba w tym właśnie momencie moje spojrzenie raz zadziałało, bo Pan z uśmiechem mówi, że nie wie, ale zaraz zobaczy co da się zrobić. To mówię, że jak tu lecieliśmy to mieliśmy miejsca z tyłu, rząd coś około 25 czy 26, na co on, że akurat może nam dać 24, no to ja, że super. I dodaję, czy myśli, że będziemy sami na tych fotelach, a on, że kiepsko to wygląda, bo z tego co wie, to jest cały samolot pełny. No to mówię, że trudno i dziękujemy. Udaliśmy się potem do dalszej odprawy i oczekiwaliśmy na lot. Przy wchodzeniu do rękawa, spotkaliśmy jeszcze raz tego Pana i z uśmiechem życzyliśmy dobrego dnia (naprawdę ten amerykański nastrój bardzo się udziela
:)). Siadamy na swoich fotelach, a samolot rzeczywiście coraz bardziej zaczął się zapełniać. Jednak nastał juz czas odlotu i tak patrzę wokoło, a wszystkie miejsca są zajęte, tylko to obok nas zostało jedno wolne. I czy Wy wiecie, że chyba to było jedno, jedyne miejsca, które pozostało na to wychodzi do wykupienia i trafiło się nam
:)??? W tym momencie chciałam pozdrowić tego sympatycznego Pana z obsługi, nie wiem czy to jego zasługa, ale jest taka możliwość
:). Wspaniale było lecieć z jednym wolnym fotelem, na którym mogłam trochę wyciągnąć nogi i nawet się położyć. Oczywiście przykro mi dla innych, że trochę lecieli w ścisku, bo jednak wyobrażam sobie jak to jest siedzieć obok innej osoby 12 godzin i nie móc się bardziej poprzekręcać, no ale cóż mogłam począć
:). Ahoj przygodo, pa pa USA, mam nadzieję do zobaczenia
:) (w zasadzie nie wyobrażam sobie inaczej
:P)!!!
Mapa 9
Nasza wycieczka marzeń skończyła się, będę ją wspominać do końca życia, było cudownie, wspaniale, wesoło, nieoczekiwanie, mega, zajebiście, przyjemnie, ale i wyczerpująco. Bardzo cieszę się, że udało mi się to zorganizować i trwać w celu do samego końca. Wszystkie odwiedzone miejsca przewyższyły moje oczekiwania, a także wyrobiły swój własny pogląd na różne sprawy. Podróżowanie dostarcza tyle wspaniałych przeżyć i wspomnień, że na pewno nie zrezygnuję z kolejnej wyprawy. Stany zachwyciły mnie swoją różnorodnością, pozytywnym nastawieniem ludzi, bezinteresownością i pomocą z każdej strony. A piękna przyroda, w każdym rejonie inna, czyni to Państwo niezwykle wyjątkowym miejscem. Tak bardzo jestem szczęśliwa, że mogłam odwiedzić ten kraj i przeżyć przygodę jak z filmu. Mój amerykański sen się spełnił
:)!!!
@Bubu69możesz też się pokusić o podsumowanie kosztów
;) założyłaś, że tego nie zrobisz, ale może jednak
:) na pewno się przyda realny koszt innym forumowiczom
Zaczęłam czytać, jestem zachwycona, czekam na dalszy ciąg.
:PDo USA jakoś mnie nigdy nie ciągnęło, ale ostatnio moje podróżnicze ambicje rosną i czuję, że zdjęcia tamtejszej przyrody mogłyby mnie przekonać.
:D
Super relacja. Robimy z żoną podobną - choć krótszą - trasę na początku września. Widzę parę nowych patentów (GoPro), które można wykorzystać:DCzekam na ciąg dalszy:)
Fajny dzień! Sporo jeżdżenia, ale tak jak pisałem w naszych wiadomościach, że to sama przyjemność
:) My jechaliśmy z LA do LV i potem do GC, ale za drugim razem zrobiłbym właśnie taką trasę jak Wy. Hackberry w środku to nic innego jak sklep + jakieś pamiątki po Route 66. Zauważyliście to w Hackberry?
:)
Hej @Ruben$
:), tak widzieliśmy ten podpis
:lol: ! Na zdjęciu 44 tez można coś małego wypatrzeć, tak że nasi są wszędzie
;).Trasa faktycznie długa, ale uspokoiłeś mnie, że jazda tam to zupełnie co innego, więc nie miałam obaw planować takiej kilometrówki, zreszta codziennie mieliśmy długie dystanse (i tak jak pisałeś, automat, tempomat i można rozglądać się na boki
:P).Bardzo Ci dziękuję za wszelką pomoc, przysłużyłeś się do fajnych wakacji
:) i milo mi, że teraz Ty czytasz moją relację
:).
Quote:Około godziny 18 dojeżdżamy do Hackberry, przy którym znajduje się takie jakby muzeum Route 66. Niestety na pierwszy rzut oka dla nas wyglądało to na trochę starą (ale naprawdę fajną) ruderę, która była zamieszkiwana, ale myśleliśmy, że po prostu stoi tam stara buda i różne oldschoolowe auta itd. Okazało się, że do środka można było wstąpić, ale zorientowaliśmy się dopiero w momencie jak ktoś stamtąd wyszedł, a właścicielka zamknęła za nimi drzwi na klucz. Czy ktoś z Was był w środku i wie co tam jest?W środku jest sklep z pamiątkami i niewielki bar (można wypić kawę albo coś zimnego). Zabawna jest wizyta w toalecie
;) zarówno damskiej jak i męskiej.Pamiątki takie jak wszędzie przy Route 66 więc nie ma czego żałować. Warto na pewno tam się zatrzymac bo miejscówka na zdjęcia jest super.
Bardzo mi sie spodobalo to zdanie
:) hahaha
:)..... trafilas do raju za życiacodziennie jakiś burger, frytki, kurczak lub burrito, a dodatkowo w czasie jazdy autem ciasteczka i chipsy
:), masakra (nie to żeby mi było źle
:P)
Zarówno @Manix2 jak i @Ruben$ - dzięki za odpowiedź odnośnie Hackberry, czyli aż tak nie straciliśmy, ale jestem ciekawa zatem co się dzieje w tej toalecie
:). Miejscówka tak czy inaczej bardzo fajna i klimtyczna
:)Hahaha, @correos uwierz, że mi się też podobało takie menu, niestety to nie najzdrowsze jedzenie jest zawsze najsmaczniejsze, ale czego się nie robi, żeby jakoś "przetrwać" hehehe
:lol:
Fajnie się Ciebie czyta. Ale narobiłaś mi smaka na te okolice, i ...mam nadzieję już niedługo sama tam pobuszować.Nie, nie przeklinasz za bardzo, bo stosujesz zdrobnienia.
;) A co do antybiotyków na wyjazdach - to czasami się przydadzą. Napiszę na PW. Czekam na więcej, i na zdjęcia koniecznie.
Bardzo lubię czytać takie historie. Mam tu na myśli, relacje pisane przez osoby, które nie są jeszcze podróżniczo zblazowane (przynajmniej takie sprawiasz wrażenie
:)) i naprawdę potrafią czerpać przyjemność z wyjazdu w każdym jego aspekcie. Potrafią się po prostu z niego cieszyć. Nie zapomnę nigdy mojej podróży na Hawaje. Choć widziałam już wtedy nieco świata to jednak zrobiły one na mnie tak niesamowite wrażenie, że do dziś wspominam je z wielkim sentymentem. Spotkałam tam natomiast parę Polaków (myślę, że nacja nie ma tu nic do rzeczy, ale Ci akurat byli naszymi krajanami), którzy kręcili nosem dosłownie na wszystko, od pogody, poprzez ludzi, a skończywszy na krajobrazach, za każdym razem podkreślając, że na Jamajce to było tak, a w Tajlandii tak, itp. Brakowało im tego entuzjazmu i takiego pierwotnego zachwytu. Wtedy myślałam, że to dlatego, że zwiedzili pół świata i wszystko już dla nich wygląda podobnie. Obiecałam sobie wtedy, że jeśli też zacznę taka być to przestanę podróżować, bo to będzie tylko strata kasy. Na szczęście jeszcze nic nie zaoszczędziłam
;) i tym bardziej chętnie czytam relacje osób, które nadal mają w sobie tę dziecięcą radość z okrywania świata. Piękna podróż @Bubu69!
@bozenak , @Japonka76, @travelerka - dziękuję za miłe komentarze
:)! @bozenak - owszem, na całej wyprawie czułam się radośnie i wesoło (ale przysięgam, że nie zapaliłam tam ani jednego skręta
:P, jakby mogło się wydawać hehehe) - po prostu cieszyłam się bardzo tym wyjazdem!@Japonka76 - taki właśnie miałam zamiar, aby ktoś, kto mnie czyta, nabrał ochoty na wycieczkę w te strony, więc życzę Ci, aby się udało
:). Czekam na info i zdjęcia oczywiście, że będą
:)!@travelerka - zgadzam się z Tobą w 100%! Niestety znajdą się i tacy, którzy narzekają na wszystko i też nie wiem po co w ogóle gdzieś jadą. Na przykład nie mogę również wyrobić z osób, których wymagania chyba zawędrowały wyżej niż ich wzrost i piszą w opiniach o noclegach "dywan był brudny" albo "brak mydełka" albo "było głośno na ulicy"... no naprawdę? Jakby to miało znacząco wpłynąć na udany wyjazd... Gdy coś rezerwujesz widzisz opis, widzisz zdjęcia, jak można się wtedy do czegoś przyczepić? Uważam, że trzeba doceniać wszystko co dane jest zobaczyć i przeżyć, cieszyć się każdym dniem - jak ma się takie podejście z góry, to każdy wyjazd będzie udany, gwarantuję (a jak coś się nie uda, to przynajmniej będzie potem co opowiadać
;))! Dziękuję bardzo za miłe słowa
:), mam nadzieję, że też kiedyś odwiedzę Hawaje, bo wydają się piękne ze zdjęć, a Tobie życzę kolejnych podróży
:)!
Także czytam z zaciekawieniem i uwagą, tym bardziej, że za trochę ponad miesiąc robię podobną trasę. Trochę zamartwiłaś mnie tylko tym, że w okolicy Venice Beach nie kręciła byś się w nocy. My mamy 3 noce obok plaży, bo chcemy trochę odpocząć i po wylegiwać się w słońcu. Nie zakładałem, ze po zmroku zostanie mi tylko pokój hotelowy.
Po prostu przy deptaku na Venice Beach bardzo dużo bezdomnych i różnej maści "dziwaków" niekoniecznie trzeźwych (i nie myślę tu o alkoholu, raczej o narkotykach). W ciągu dnia jest tam w miarę bezpiecznie bo sporo jest patroli policyjnych. Wieczorem może byc mniej przyjaźnie.
Zgadzam się z @Ruben$, kręci się tam wielu dziwnych ludzi, gadających do siebie i na pewno pod wpływem. Jak już wracaliśmy, to deptak był raczej opustoszały i było dosyć ciemno. @dziabulek pomyślcie o jakichś fajnych knajpkach w okolicy lub o nocnych przejażdżkach po atrakcjach LA (tj. np. Griffith Observatory), a w dzień śmiało możecie plażować!P.S. Dziś kolejny post z relacji
:)
@katka256 Dziękuję bardzo
:), staram się pisać jak najszybciej
:P, ale przygotowanie tekstu i zdjęć zajmuje naprawdę duuużo czasu! Myślę też, że czasami fajniej zobaczyć coś po trochu, niż wszystko naraz, dłużej trwa (tak jak z sezonem serialu
:P). Ale miło mi za tak pozytywne komentarze, postaram się codziennie 1 dzień wrzucić
;)
Ja także czekam, tym bardziej, że aktualnie planuje noclegi w tych okolicach na podobnej trasie i chętnie wyszukuje wszystkich rekomendacji. Co prawda część już mam zaklepane, ale sporo jest z anulacją więc kto wie czy nie posłucham się Ciebie:)
@dziabulek - to super
:), ja mogę polecić naprawdę każdy nocleg w którym byłam, co prawda w jednym będzie jeszcze mały problem, ale to dopiero opiszę (za jakieś 6 dni
:P). Również rezerwowałam z możliwością anulacji, to jest dobra opcja. Ale fajnie by było, jakbyście byli w tym samym miejscu, może akurat coś Ci przypadnie do gustu
:)!
Bubu69 napisał:Widok z okna był oszałamiający, więc ustawiłam kamerkę GoPro na time lapsa, a my poszliśmy standardowo na basen.A to tak zaraz po zrobieniu tatuażu można iść na basen?
;)
!!!Zgodnie z przewidywaniami, zaczęły się zdjęcia kanionów i jestem zakochana.
:o Tak podobne a jednocześnie tak inne od wysokogórskich "księżycowych" widoczków - wow, wow, wow!
@dziabulek - myślę, że kolejny nocleg też Ci się spodoba, tak że jest szansa, że coś wybierzesz huhuhu
:P@sranda - a no można
:) - otóż w takiej małej, niepozornej mieścince jak Page, nasz "więzienny" kolega
:P polecił nam super patent na gojenie się tatuażu, podobno mega nowość i bardzo się sprawdza - mianowicie przeźroczysty plaster/opatrunek o nazwie Tegaderm firmy Nexcare lub Saniderm, który nakleja się od razu bezpośrednio na tatuaż, po pierwszej dobie się zdejmuje i zakłada kolejny i zostawia już na tydzień! Rewelacja, nie trzeba nic smarować, tatuaż się sam goi, opatrunek nieprzemakalny, można z nim robić wszystko!@Cerro - oj tak, tam jest tak pięknie, że aż sama nie mogłam uwierzyć w to co widzę
:)!
Początkowo widząc kolejną relacje z Zachodu USA, myślałem że znów powieje standardem, tymczasem Twoja relacja jest tak naturalna i spontaniczna, że czytając ją, człowiek sam się uśmiecha :) Dołączam do czytelników i...keep going !
Początkowo widząc kolejną relacje z Zachodu USA, myślałem że znów powieje standardem, tymczasem Twoja relacja jest tak naturalna i spontaniczna, że czytając ją, człowiek sam się uśmiecha
:) Dołączam do czytelników i...keep going !
Tak jak myślałem. Angels Landing tylko tak strasznie wygląda na zdjęciach i filmach
:) Na pewno trzeba uważać bo każde poślizg może źle się skończyć. Gratuluje podejścia
:)
@correos - bardzo mi miło, mam nadzieję, że kolejne posty także przypadną Ci do gustu
:)!@Ruben$ - I vice versa - również gratuluję wejścia
:) (cieszę się, że czytasz dalej
;))
Kurka, podziwiam
:-) Ja mam duuży lęk wysokości do Kasprowego podchodziłam 2 razy, udało mi się dopiero od Hali Gąsienicowej
;) Może zapodaj swój filmik, z przyjemnością obejrzę.
:-D
Jasne @channel , jak uda mi się jakiś filmik zmajstrować, to prześlę tu linka
:). Ja też mam trochę lęk wysokości, ale naprawdę nie było tak źle
;), myślę, że tam również podjęłabyś próbę, która mogłaby z całą pewnością zakończyć się sukcesem
;)
Rewelacyjna relacja. Odpowiednia ilość zdjęć okraszonych ciekawym opisem, bez narzekania na cokolwiek. Czysta przyjemność podróży i czyta przyjemność czytania jej przebiegu. Aż chce się pojechać waszymi śladami.
Boskie zdjęcia!!!Czy one sa jakość "podrasowane" czy zupełnie bez filtra? Świetna relacja- gratuluję! USA nigdy jakoś nie było na pierwszym miejscu moich podróżniczych planów ale po takim opisie......
O ja Cię! Dolina Śmierci była zawsze moim marzeniem! Zobaczyć wschód słońca na Zabirskie Point, Wydmy, Badwater …. taaa a mam lęk wysokości, panicznie boję się latać, i mam klaustrofobię - w sam raz na road tripa po USA
:lol:
:lol: Zdjęcia bajeczne! Tak pozytywnie zazdraszczam
:) A jak wygląda tankowanie samochodu ? Chodzi mi o ilość i dostępność stacji paliw tak aby np. w Dolinie Śmierci nie brakło paliwa? I nie tylko, bo dotyczy to wszystkich Parków które się odwiedza.
@kama1978k - dzięki
:), niektóre zdjęcia mają zmieniony odcień, ale to widać, natomiast większość ma troszkę wzmocnione kolory, ale tylko dlatego, że w aparacie jednak te kolory bledną, a na żywo wyglądają tak jak właśnie na załączonym obrazku
:). Więc mam nadzieję, że po przeczytaniu nabierzesz chęci na podróż tam i zobaczysz na własne oczy
:).@channel - hahaha, no słuchaj, wcale nic straconego, na czas lotu idź spać
:P i już będziesz mogła poczuć to co ja w DV
:).Co do tankowania to tj. @niciej napisał jest tam stacja, ale droga, my wtedy zatankowaliśmy w Vegas i tak chyba dojechaliśmy do Ridgecrest. Po drodze są stacje bez problemu, dodatkowo też są znaki, kiedy następna, więc z tym nie ma żadnych kłopotów, paliwa naprawdę starczało na długo (oczywiście zależy jakie auto).
Generalnie nie dopuszczać do sytuacji, żeby poziom benzyny spadł poniżej 1/2 albo 1/4 baku. No i właśnie przed takimi miejscami jak Yosemite czy DV lepiej tankować do pełna bo potem cena za galon rośnie. Ceny benzyny w danym stanie sprawdzisz na stronie gasbuddy.com
Ogromne sekwoje to jest coś co zawsze chciałem zobaczyć na żywo i kiedyś to na pewno zrobię. Twoja relacja skróciła ten czas znacząco. Czy w tym parku jest ten słynny przejazd przez drzewo?Wysłane z taptaka.
@brzemia - niestety ten słynny przejazd już nie istnieje
:(. Chyba w zeszłym roku drzewo się zawaliło i też nad tym ubolewam, że nie zdążyłam. Ale sekwoje zawsze chciałam zobaczyć na własne oczy i wydaje mi się, że na Ciebie też poczekają
;)
W tym parku nadal jest przejazd przez drzewo, ale zwalone. Tylko z tego co kojarzę turyści nie mogą tam wjeżdżać, natomiast przejść przez "tunel" można bez problemu.
przeczytałam z zapartym tchem jak książke... niesamowicie opisane z cennymi wskazówkami :)
Jaki mniej więcej końcowy koszt takiej podróży w $ ?
Pozdrawiam
przeczytałam z zapartym tchem jak książke... niesamowicie opisane z cennymi wskazówkami
:)
Jaki mniej więcej końcowy koszt takiej podróży w $ ?
Pozdrawiam
@QbaqBA - z tego co wcześniej czytałam, to drzewo, przez które przejeżdżało się samochodem zawaliło się :/ , ale na szlaku do Generała Shermana jest mały tunel dla pieszych, to się zgadza
:)@dashyss - super, że Ci się podobało
:), to jeszcze nie koniec
;)! Koszty podam mniej więcej w podsumowaniu, jeszcze zostało mi parę dni do opisania
:)
Bubu69 napisał:@QbaqBA - z tego co wcześniej czytałam, to drzewo, przez które przejeżdżało się samochodem zawaliło się :/ , ale na szlaku do Generała Shermana jest mały tunel dla pieszych, to się zgadza
:)Ja pisałem o tym:
I w maju jeszcze wyglądało to tak samo jak na zdjęciu.
Tak, ja też miałam to na myśli! Czyli jednak stoi? Czytałam na jednym blogu gdzieś, że ten tunel już nie istnieje, bo drzewo się zawaliło... Przepraszam, jeśli wprowadziłam kogoś w błąd, jeśli nadal można tamtędy przejechać, to coś cudownego
:)! My właśnie tam nie dotarliśmy... @QbaqBA, a czy mógłbyś sprecyzować, w którym miejscu się on znajduje?
Przejechać chyba aktualnie nie można, bo droga jest (była w maju) zamknięta dla turystów. Dokładnej lokalizacji nie pamiętam, ale wydaje mi się że jest zaznaczona na mapce parkowej, a już na pewno są znaki jak się idzie na Moro Rock (swoją drogą polecam, dość blisko od głównej drogi przez park a ładny widok). W każdym razie na południe od Generała Shermana i na północ od Moro Rock. Najbliższy parking to chyba ten przy Giant Forest Museum.
Obrazki z parku powalają
:) Ten szlak, którym wchodziliście jest mocno ekspozycyjny? Tzn, czy dużo wąskich ścieżek przy bliskości przepaści? No jak być w "Hameryce" i frytek nie jeść ?
:-D Ładnie wyglądają
:lol:No i oczywiście czekam na kolejny "odcinek"
;)
@channel - szlak na szczęście jest w miarę łagodny, jeśli chodzi o chodzenie przy przepaści
:). W zasadzie to prawie w ogóle czegoś takiego nie ma, głównie osłaniają Cię drzewa, a droga jest w miarę szeroka, możesz śmiało iść, bez zastanawiania
:) (chyba że sobie wjedziesz autem
:P). Fajnie, że czytacie
:)!
Czytam z wielką przyjemnością i pewną nutką nostalgii, bo trafiłam na forum dzięki relacji @Maxima0909, planując prawie identyczną podróż.Planowaliśmy wtedy trasę przez dobrych kilka tygodni i w końcu nie pojechaliśmy
;)Dzięki Tobie apetyt powrócił ze zdwojoną siłą!
Wiedziałam, że kiedyś będę chciała odwiedzić zachodnie Stany, ale dzięki Tobie ten kierunek znacznie się przybliżył. Dziękuję za inspirację i wyznaczenie kierunku następnego tripu (na razie w marzeniach, ale oby jak najszybciej w planach)! Pozdrawiam, Asia :) ... oczywiście czekam na dalszą część relacji!
Wiedziałam, że kiedyś będę chciała odwiedzić zachodnie Stany, ale dzięki Tobie ten kierunek znacznie się przybliżył. Dziękuję za inspirację i wyznaczenie kierunku następnego tripu (na razie w marzeniach, ale oby jak najszybciej w planach)! Pozdrawiam, Asia
:) ... oczywiście czekam na dalszą część relacji!
@maginiak - jak to nie pojechaliście
:), ja nie wiem co to się mogło stać, że zostaliście w domu, pewnie miała w tym udział jakaś złamana noga czy coś
:P. Ale cieszę się, że dzięki mojej relacji wróciliście do swoich myśli o wyjeździe tam
:), dawajcie!@As.Pe - proszę bardzo, ja też inspiruję się czytając relacje innych, sami fajni tu Forumowicze, z ciekawymi wyprawami
:)
Bubu69 napisał:@maginiak - jak to nie pojechaliście
:), ja nie wiem co to się mogło stać, że zostaliście w domu, pewnie miała w tym udział jakaś złamana noga czy coś
:P. Przeszkodziła nam może nie złamana noga, ale kula - no dobra, niech będzie - kuleczka u nogi w postaci kilkuletniego potomka
;)Planując stanęliśmy przed wyborem, albo zostawiamy tę kuleczkę u rodziców, albo bierzemy ze sobą. U rodziców mógł zostać max na 10 dni, bo na dłużej bym nie miała sumienia - więc ta opcja odpadła, bo nam się kilometry nijak nie chciały wpasować w ilość dni.Zabieranie dziecięcia ze sobą na taki rodzaj wycieczki też nam się nie składało w sensowną całość.Tak więc akurat ta wyprawa musi jeszcze chwilę poczekać do czasu, gdy moje dziecko zacznie się fascynować westernami:)Dobra wiadomość jest taka, że zaczęliśmy planować przed zakupem biletów
;)
Całkiem fajne to miasteczko Bodie, może też się tam wybierzemy jak czas pozwoli.A co z tymi filmami?:P Jesteś w stanie udostępnić jakiś, chociażby timelapse z trasy?
@kat_lee - to prawda, już nawet mnie to nie dziwi, a takie pamiątki z wycieczki to coś fajnego
:)! Ja osobiście nie mam, ale za to kota (póki co - jednego) mogę potwierdzić
:P@Jerry90 - miasteczko super, mimo że jest troszkę zorganizowane pod turystów, to nie straciło swojego ducha (z jednej strony to może niedobrze
:P). Filmów mam dużo, jeszcze nie do końca przejrzane, no ale może coś by mi się udało udostępnić (tylko najpierw dokończę przez parę dni tę relację) - tylko jak to zrobić
:P? Wrzucić na yt? Jak Wy to ogarniacie
:)?
Musiałabyś siąść i coś zmontować. Z doświadczenia wiem że wielu godzin filmu nikt potem nie ogląda i nie próbuj pokazywać znajomym kilkunastu godzin podczas odwiedzin. Nawet na przewijaniu.Zrób zwiastun z całości do pokazywania dalszym znajomym tak ok 15min max oraz odcinki z poszczególnych części wyjazdu też max 20min na odcinek. Dla ciebie to jest wyprawa życia ale znajomi i rodzina nie koniecznie muszą wiedzieć każda skale i drzewko. I nie pisze tego złośliwie. Pisze to z własnego doświadczenia. Pierwsze filmy z wypraw miałem ok. Godzinne i po latach sam jestem w szoku że to oglądali.Wysłane z taptaka.
@brzemia - tak, ja to doskonale wiem
:)! Co innego oglądać siebie i sobie wspominać, a co innego obce osoby, które nie miały z tym nic wspólnego
:) (i też się dziwię, że Wam chce się czytać moją dłuuugą relację
:P). Dokładnie zrobię tak jak piszesz, zwiastun, plus dodatkowo krótkie odcinki z poszczególnych dni, ale to faktycznie tylko dla rodziny i znajomych, a tutaj bardziej miałam na myśli nie sam montaż (bo i tak chyba chodziło o jakieś pojedyncze filmiki z trasy), ale udostępnianie, jakich narzędzi do tego używacie
:)
YouTube w trybie udostępniania linku. Chyba że chcesz udostępnić całemu światu ale to już trzeba samemu zdecydować czy chce się być celebrytka.Wysłane z taptaka.
Do samej chęci zostania celebrytką jeszcze mi daleko, tak więc dzięki za podpowiedź trybu udostępniania filmu tylko z linka (jeszcze tego nie robiłam)
;)
@brzemia filmik 15 min nie ma nic wspólnego ze zwiastunem (bo nie wiem czy dobrze Cię zrozumiałem). 15 min to max sensowna długość całego filmu. A zwiastun to tak 2-3 min max. Jak się robi coś dłuższego, nawet dla siebie, to potem nawet samemu już się tego nie chce oglądać. Tutaj genialna inspiracja do takiego filmu z wyjazdu, tylko podstawa, trzeba mieć w głowie zarys filmu już na etapie nagrywania, a co najmniej rodzaj muzyki, który użyjemy, bo inaczej będzie katastrofa przy montażu.https://youtu.be/nPtDYYqdrAQ
@badmoon - aaa, coś pięknego
:)!!! Chciałabym coś takiego umieć zmontować, ale na bank temu nie dorównam, może za 20 lat
;) (to Twoje dzieło?). Dokładnie, zwiastun 1-2 min, już robiłam taki po wycieczce z Włoch, także wiem o co chodzi
;) (jakiś tam pomysł na filmiki teraz też był
;))
Takie filmiki jak ten z Australii są świetne. Jest tylko jedno, a nawet dwa ale...1. mnóstwo czasu, dziesiątki godzin spędzone na nagrywaniu, wybieraniu i montażu2. sprzęt, zarówno do nagrywania (tutaj był dron i to lepszej niż gorszej jakości) oraz do montażu.Ale pamiątka jest na lata:) @Bubu69 co nie zmontujesz to i tak będziesz miała fajną pamiątkę.
Jeśli o mnie chodzi to mogą być filmiki z każdego dnia.
:-D Czasami oglądam vlogi z podróży, takie 9-12 minutowe. Fajnie się ogląda
:) Przygodę mieliście....jechać gdzie indziej i gdzie indziej się znaleźć
:lol: A co do rezerwacji, w sumie dobrze się skończyło, gorzej by było jakbyście bardzo napięty budżet mieli. Tak się zastanawiam, że chyba najłatwiej byłoby tak całkiem "przed" wyjazdem, czyli przed rezerwacjami wyrobić sobie kartę kredytową walutową i na niej zdeponować budżet na paliwo, noclegi i takie tam....jak myślisz?
@dziabulek - zgadzam się ze wszystkim co napisałeś
:P@channel - dobra, jak coś zmontuję to dam Ci znać
:)!Ja też lubię oglądać filmy z podróży innych, zwłaszcza jak są fajnie zrobione. Ten wyżej z Australii to coś pięknego, fajnie pooglądać też ciekawe vlogi.Ale żeby tradycji stało się zadość, to dziś powinnam zdążyć z kolejnym postem, tak więc kto ciekaw przygód w SF - zapraszam
;)
@Bubu69 film z Australii nie jest mój. Raczej nie doszedłem jeszcze do takiego poziomu, ale staram się. Tak jak napisałem, żeby nagrać fajny film z wyjazdu w takim stylu jak powyższy, to trzeba mieć już jakiś zarys obrazu w głowie zanim w ogóle cokolwiek zaczniesz nagrywać. Wtedy dużo łatwiej idzie składanie tego w całość.@brzemia użyte w tym filmie sprzęty nie są jakoś wybitnie pro. Dron to DJI Mavic Pro. Równie dobry Mavic Air kosztuje w tej chwili 3500 zł. Do tego bezlusterkowiec Sony a6300 to koszt ok. 2700 zł no i jakieś szkła do tego. Razem wyjdzie to pod 10k PLN, ale jak się zbiera stopniowo zabawki, to aż tak bardzo się tego nie odczuje. A dużą zaletą jest mobilność takiego sprzętu w porównaniu np. do lustrzanek.
@Bubu69 Mega relacja, lekko i zabawnie napisana, do tego świetne zdjęcia. Nas tak samo zauroczyło West Cost i ta niesamowita radość, wolność i wszechobecny luz który się tam czuje. Naprawdę świetnie się to czyta mimo że byliśmy tam raptem 3 miesiące temu
:DQbaqBA napisał:Przejechać chyba aktualnie nie można, bo droga jest (była w maju) zamknięta dla turystów chcących przejechać samochodem. Ale z buta przejść można
;) Dokładnej lokalizacji nie pamiętam, ale wydaje mi się że jest zaznaczona na mapce parkowej, a już na pewno są znaki jak się idzie na Moro Rock (swoją drogą polecam, dość blisko od głównej drogi przez park a ładny widok). W każdym razie na południe od Generała Shermana i na północ od Moro Rock. Najbliższy parking to chyba ten przy Giant Forest Museum.Co do przejazdu pod zwalonym drzewem to jak byliśmy 24 maja to można było bez problemu samochodem przejechać, poniżej lokalizacja z Google Maps:https://www.google.com/maps/place/Sequo ... 18.7613823
Ha, codziennie rano zaglądam czy już jest "nowy odcinek" (urlop się skończył i czas wrócić do pracy
:lol: )San Fransisco fajnie przedstawiłaś, do teraz wogóle nie myślałam że chciałabym je zobaczyć, zawsze bardziej Los Angeles mnie pociągało, ale teraz...poczekam na kolejny odcinek!
:-DTwoje relacje bardzo fajnie się czyta!Też lubię zwiedzać "na dziko", czyli iść przed siebie i chłonąć klimat miejsca (zabytki można nadrobić, a pierwszego wrażenia i klimatu nie
:-) )
@badmoon - A co do Twojego wcześniejszego komentarza, bo pominęłam, to też dążę do tworzenia fajnych filmików, ale dużo jeszcze przede mną, no i marzę o takim dronie
:)! I bardzo mi miło, że moja relacja jest w Twoich zakładkach
:)@Sergio_ - Dzięki za miły komentarz
:), to prawda, tam jest mega luz! Ja jestem z natury radosna, to sobie wyobrażacie co dopiero tam się ze mną działo
:)! Ale myślę, że kto tam nie pojedzie, to każdemu zmienia się nastawienie i podejście do świata
;) (oczywiście na bardziej pozytywne)@channel - Oj coś wiem o skończonym urlopie, dlatego jak piszę tę relację, to piękne wspomnienia wracają
:). No i super, że dzięki temu nabrałaś ochoty na odwiedzenie SF, naprawdę warto
:)
Ulice w San Fransisco faktycznie są strome
:o znając moje szczęście pewnie samochód by mi się stoczył
:lol: Fajna wiktoriańska zabudowa, i super że nie byliście nastawieni na "muszę zobaczyć" tylko na "chcę poczuć", a to robi wielką różnicę.Z zapowiedzi wnioskuję że ...do Los Angeles jechaliście Big Sur, ale chyba wtedy nie była cała otwarta. Teraz już ponoć jest, tak pisał Paweł - Interameryka. No i czekam na cdn.
;)
:)
Przeczytane od deski do deski z ogromną przyjemnością. Rozbawił mnie ten Baywatch Patrol +5 kg. Bardzo pozytywne +5kg
:)Co do Twin Peaks, to kultowy hotel nad wodospadem znajduje się w Snoqualmie w stanie Waszyngton (www.salishlodge.com). Jest to mój nr 2 przy kolejnej wizycie w USA, zaraz po The Stanley Hotel w Kolorado z Lśnienia Stephena Kinga.
Fenomenalna relacja!
:!:
:!:
:!: Jeśli z jakiegoś powodu nie wygra konkursu na relację miesiąca, kwartału, półrocza i roku, to znaczy, że już wszystko na tym łez padole jest rigged i fixed.
:( Niesamowita radość płynąca z każdego postu, taka... niewinność(?
:mrgreen: ). Oj, jak tego brakuje tak na co dzień.
Z tą niewinnością to pojechałeś ale faktycznie relacja wyróżnia się lekkością i optymizmem! Tak trzymać. Czekamy na podsumowanie kosztów. Może być w zaokrągleniu do 1 tys PLN Wysłane z taptaka.
@badmoon - hahaha, dzięki
:), fajnie że mogłam rozbawić, a dodatkowo przyjemnie się czytało, jeszcze zostanie Ci ostatni post do przejrzenia
:)! Oj tak, koniecznie trzeba będzie podjechać w te dwa miejsca przy okazji, jak już iść tropem kultowych rzeczy i tego co w filmach
:)@Don_Boorak - Super, dziękuję bardzo
:)! Jeśli wystartuję w konkursie to zobaczymy, fajnie będzie jak innym też się spodoba
:). Oczywiście wiem, co masz na myśli, ale skoro niewinność nie każdemu pasuje, to może nazwijmy to "powiewem świeżości"
:P... chociaż "młoda" też już nie jestem, to lepiej nie... może zostańmy po prostu przy radosnej relacji, bo taki był mój cel, a sama też taka jestem
:). Dzięki!@brzemia - dzięki za przeczytanie, a co do kosztów, to jednak się wstrzymam
;), bo jeszcze się pomylę o 5 tys. i co będzie? Pozdrawiam!
:)
Bubu69 napisał:Potem musiałam stanąć przed wyborem : czy jechać dalej do Lucii, w której nie wiem czy jest przejazd (chociaż czytałam, że jest jakaś wąska droga prowadząca przez góry w kierunku autostrady) albo wracać do Monterey i kierować się na 101.Jest przejazd. Nie wiem czy czasowo wychodzi krócej, ale jest wąskimi serpentynami przez góry i lasy a potem obok/przez tereny jakiejś bazy wojskowej, więc moim zdaniem warto i super
;) Choć po zmroku bym już chyba nie polecał.
@QbaqBA - no właśnie ja czytałam, że tam coś jest, ale szkoda, że nie było jakichś informacji czy znaków, że można przejechać, tylko same tablice "przejazd tylko do Lucii". Więc już do końca nie wiedziałam, czy tego też nie zamknęli. Na szczęście dla innych cała trasa jest już otwarta
:)
W zeszłym roku byliśmy na podróży po zachodzie USA i fajnie sobie przypomnieć tamte rejony dzięki Twojej relacji w 90% odwiedziliśmy te same miejsca:)Super relacja! Macie mój głos na relacje miesiąca i roku;)
szkoda, że już powoli koniec
:(ale koszty orientacyjne musisz podać, bo bez nich chyba nie da się zgłosić do konkursu. Czy się mylę?Albo podaj, bez sumowania
:D nie będzie ci się rzucać koszt w oczy, a dociekliwi sami zsumują
:D
Ale Wy wszyscy jesteście fajni
:)! Dzięki za komentarze i za głosy, że na relację miesiąca itd, jestem w szoku, w ogóle o tym nie myślałam
:)! @YeahBunny Fajnie jak tak się było w tych samych miejscach, można sobie poprzypominać
:P!@katka256 no dobra, coś tam podam
:P, bo widzę, że dużo osób jest ciekawych, więc nie ma problemu
;). Ciekawe czy faktycznie trzeba podać te koszty, aby móc wystąpić w konkursie? Zresztą nie ważne, liczy się, czy Wam się podoba i do czegoś przyda
:). Poza tym pewno jest wiele wspaniałych relacji, a moja gdzieś tam między nimi się schowa
;)
Bo rzadko zdarza się relacja pisana z taką radością i optymizmem, bez psioczenia, narzekania jak to chcieli wykorzystać czy oszukać Prawdziwego Podróżnika
:)
Do relacji nie trzeba podawać wydatków. Wydaje mi się że jeśli kogoś bardzo interesuje to może na prw zapytać. Ogólnie to się każdy domyśla że nie był to wypad na konserwach i autostopem. Wysłane z taptaka.
Ja uważam, że nie pozwalają. Chociaż na pewno trzeba je traktować jako ciekawostkę. Bo można sobie jechać samochodem tanim i drogim, mieszkać w drogich hotelach i tańszych motelach. W Stanach ceny moteli mogą się różnić nawet 2x razy w zależności od terminu. I ktoś będzie mieć potem pretensje bo jedzie w lipcu i ma motel droższy o 200% niż w maju.Nie neguje oczywiście wrzucania podsumowań, ale planowane koszty wyjazdu to każdy sam może sobie oszacować mając plan wyjazdu
:)
Nie miałam na myśli kosztów hotelu czy wynajmu samochodu bo to zależy od poziomu własnych finansów, ale dodatkowych atrakcji, jedzenia czy restauracji, lokalnych knajpek itp.
Czyli musisz wrócić, bo nie ma foty z policjantem
:D Jakby co, to w NYC jest to bardzo łatwe, bo policja na każdym rogu stoi i z reguły nie mają nic przeciwko robieniu sobie zdjęć z nimi. Nawet jak są uzbrojeni po zęby w długą broń
:D No i wyprawa znacznie tańsza niż objazdówka po zachodzie.
@Don_Boorak - hahaha, a mówiłam nie pospieszać, bo będzie jak z serialem (oby to był dobry serial
:P)@badmoon - Dokładnie tak
:)!! Muszę wrócić, nie ma opcji, a jak jeszcze mi teraz mówisz, że tam jest tyle "copsów", to już w ogóle (zwłaszcza, że do Nowego Jorku też bardzo chcę
;)). A zdjęcie z długą bronią to koniecznie
:P hahaha! Też tak myślę, że wyszłoby dużo taniej, jeśli sam NYC, to bez auta i jeden nocleg. Ktoś jedzie ze mną
:P???
@Bubu69 pytanie na czasie. Przy mojej planowanej na przyszły rok wyprawie na północny zachód USA i Kanady, mogę ustawić sobie dogodną, całodobową przesiadkę w SF lub LA. Co byś wybrała na 1 dzień? Pierwsza myśl to właśnie San Fran z kultowym Golden Gate, wiktoriańskimi domkami i słynnym tramwajem. Mam wrażenie, że LA byłoby trudniejsze i bardziej męczące na 1 dzień. Co sądzisz?
@badmoon - o, widzę że u Ciebie też szykuje się super wyprawa, a Kanada jest piękna
:)! Co do Twojego pytania, to w tym wypadku również wybrałabym SF. Miasto jest mniejsze, do ogarnięcia na piechotę albo cable carem (jako super rozrywka :p), wszystkie atrakcje blisko siebie i dużo można zobaczyć. LA jest jednak duże i na pewno straciłbyś trochę czasu w korkach.
;)
No szkoda, że wyprawa nie trwała miesiąc, aż chce się dalej czytać. Brakuje mi jeszcze zdjęć tych tatuaży- czy one jakieś wielkie były?Do konkursu zgłoszone.
Świetna relacja, w sumie jedyna z USA, która czytałem do końca. Zdjęcia wspaniałe. Widać, że się przyłożyłaś do organizacji i czułaś pewnie na miejscu. Tak trzymać! Powodzenia.
@katka256 - dzięki wielkie za zgłoszenie
:)!!! Jeśli chodzi o tatuaże to tak na szybkiego można zrobić tylko takie małe, właśnie 3-4 cm, nie wymagają wcześniejszych projektów itp., no i zwłaszcza jak się wejdzie tak z marszu bez umówionego terminu. A co do zdjęć, to raczej ciężko, M. jest nieśmiały
;) hehe!@Don_Bartoss - bardzo mi miło to czytać
:)! Tak, organizacja wyjazdu trwała kilka miesięcy, ale czego się nie robi dla spełnienia marzeń
:)! Pozdrawiam
:)!!!
Fantastyczna relacja
:) szkoda że już się skończyła! No, zdjęcie z policjantem trzeba koniecznie nadrobić, więc teraz poczekamy na relację z New York
:lol:Masz ogromny dar pisania lekko, ciekawie. Będzie mi brakowało codziennych odcinków!
Dzięki za zawołanie w innym wątku, bo na forum już właściwie nie bywam, ale do Twojej relacji wszedłem i póki co pobieżnie poczytałem i przeglądnąłem zdjęcia - wygląda na to że było świetnie i cieszę się jeśli cokolwiek pomogłem
;) Z tego co pamiętam z dyskusji w trakcie planowania to do wielu wskazówek, które tam padały się nie zastosowaliście (zresztą wiele było zapewne sprzecznych ze sobą, choćby w kwestii podejścia do noclegów), ale to świetnie pokazuje że te rejony dają tak wiele możliwości, że grunt to znaleźć swój własny rytm i nie zmuszać się do niczego, a satysfakcja gwarantowana!
:) I po waszej relacji widać, że mieliście w tej podróży własny rytm, własne małe przyjemności i smaczki (tatuaże!), a dzięki temu tak dobrze się to czyta/ogląda, bo ma odciśnięte to piętno indywidualność. A no i fajna z was para
;) Podobają mi się zdjęcia, ktoś ma rękę do kadrów, szczególnie zdjęcia z drogami w rolach głównych. Jakie obiektywy? Tele i jakaś stałka? Gatuluje, jeśli dobrze zrozumiałem, pierwszej takiej dużej wyprawy, ale i ostrzegam... Podróże ogólnie, ale Stany szczególnie, uzależniają i to zapewne dopiero początek. Hawaje, Alaska, północna część zachodniego wybrzeża, NYC + okolice, wschodnie wybrzeże, bible belt, yellowstone... Dużo tego
;)P.S. Byłem przekonany, że to 69 w nicku to tradycyjnie od roku urodzenia. Po zdjęciach już wiem, że źle to zinterpretowałem...
:twisted:
co do prawa jazdy miedzynarodowego to na pewno nie zaszkodzi, ode mnie mila Pani z alamo na hawajach chciala wlasnie miedzynarodowe prawo jazdy plus polskie
;) wiec wszystko jak zwykle zalezy od czlowieka
;)
@channel - Fajnie, że tak Ci się podobało
:), ale jeśli pojadę do NYC to na bank nadrobię to zdjęcie i pewnie też napiszę relację z tego wyjazdu
:) (ale to pewnie najwcześniej za dwa lata?). A póki co, to serdecznie Cię pozdrawiam
;)!!!@kiew - oj tak, rad było dużo, wszystkie mi pomogły, ale wielu nie zdążyłam ogarnąć, np. jakieś punkty widokowe czy fajne miejscówki. Ale masz rację, zrobiliśmy to po swojemu i było fantastycznie
:)! Dzięki za komplement co do zdjęć, fakt że lubimy je robić, jednak daleko nam do profesjonalizmu
;). Oczywiście chciałabym mieć super aparat, czy właśnie dobre obiektywy, ale nie dość, że to jednak drogie zabawki, to trzeba się lepiej znać na obsłudze
;). Jeśli chodzi o lustrzankę, to był stary nikon d3100 z obiektywem nikkor af-s 55-200 vr. Och tak, podróże uzależniają! Przed wyjazdem myślałam, że odbędę swoją wymarzoną tak daleką podróż i starczy mi na jakiś czas, ale nic bardziej mylnego! Od razu bym gdzieś znowu pojechała i tak jak piszesz : Hawaje, Alaska, czy Oregon lub Wyoming, a nie mogę opuścić też NYC
:) i reszty ze wschodu (zostaje też cała środkowa część!), a co dopiero inne kraje itd. Może kiedyś
:)P.S. Hahaha, nie mogę, bo ja Ciebie też wywołałam jako dziewczynę, zamiast chłopaka, nie doczytając, że przecież piszesz w 100 % jako facet
:P, a do tego ten wielki miś, jako avatar, no nie mogło być inaczej
:P! A co do mojego nicka, to uchylę rąbka tajemnicy, żeby nie było :p, że mój nick to od tego, że my z mężem jesteśmy Yogi i Bubu (tak, wiem, że Bubu to był chłopczyk, ale kto go tam wie
:P), a 69 to po prostu stary adres mieszkania i akurat ten nr był wolny, oj tam
:P. No i właśnie powinniśmy odwiedzić też Yellowstone, ale było nie po drodze, jednak nie może być inaczej, musimy tam pojechać
;)
Quote:tak, wiem, że Bubu to był chłopczykdokładnie, skandal!
;)
:Pa sama relacja bardzo przystępna, zdjęcia fantastyczne, fajnie było zjechać Stany razem z Wami.pozdrawiam
@katka256 - Dziękuję Ci bardzo
:), udało się dostać do konkursu! Ale widzę, że jest wiele ciekawych relacji, tak więc zobaczymy
;). Mimo to dziękuję za nominację i życzę wszystkim powodzenia
:)!@BooBooZB - ooo, cześć drugi BooBoo
:) (taki bardziej zagraniczny
:P)! Dziękuję za miłe słowa i za przeczytanie relacji, pozdrawiam
:)!
Bubu69 napisał: Tam też wypiliśmy nasze pierwsze piwo, a jako że jestem typową kobietą to wybrałam smakowe - cydr Angry Orchard, bardzo dobry
:). Cydr to nie piwo, to coś o wiele lepszego
;)A poza tym fajna relacja, tylko szkoda, że aż tak długa
:D
@Qba85 - Oj tam, wiadomo, że cydr to nie piwo, tylko coś mega super, dlatego wzięłam
:PHaha, tak coś czułam, że relacja może być przydługa, zwłaszcza do przeczytania na raz, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać
:P (a może bardziej - nie umiałam
;))
@Bubu69 Czytając czuję się tak, jakby ktoś mi to opowiadał na żywo. Wszystkie te emocje, które zazwyczaj w relacjach internetowych są ukrywane, bo "to będzie głupio brzmiało"
:) A może Ty nie pisałaś tylko użyłaś programu, który zamienia głos na tekst?
:D Quote:No więc najpierw zabrałam się do jedzenia lodów, a jakże by inaczej, nabrałam ich pełną łyżkę i włożyłam do buzi......, a to k...a było masło!!!! Czy wyobrażacie sobie, że myślicie, że zjecie coś innego, a okazuje się, że to nie to co widzały twoje oczy, tylko coś przeciwnego, a wielka porcja naraz smakuje tak obrzydliwie jak nic nigdy! Masakra Hahaha też kiedyś zrobiłem podobnie w Austrii. Na "szwedzkim stole" leżały różne egzotyczne, niektóre kompletnie nieznane mi owoce, a obok masło w kulkach, więc pomyślałem, że to też jakiś owoc
:lol:
@Qba85 - czyli rozumiem, że też skosztowałeś tej smakowicie wyglądającej kuleczki
:P??? Hahaha, tak, to było dobre... mmm, mniam
:)!Hehe, programu do przetwarzania głosu nie używałam, niestety wszystko musiałam pisać ręcznie, ale podczas tego mówiłam do siebie na głos, więc to prawie to samo
:P!I tak, chciałam przekazać wszystkie emocje, które nam tam towarzyszyły, bo tak naprawdę przecież wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi, większość rzeczy przeżywamy podobnie, przemyślenia mamy raz mądrzejsze raz mniej
;), więc nie zastanawiałam się jak to będzie brzmiało, po prosto samo wyszło
:) (i przynajmniej na wesoło mam nadzieję
;)). Dzięki za miłe słowa i przeczytanie mojej relacji (jak nie w całości, to chociaż w części
:P). Pozdrawiam
:)!
Bubu69 napisał:Dzień 8. Zion - Las Vegas 14.06.2018Springdale – Zion NP – Las VegasDzisiejszy dzień zaczął się dosyć wcześnie. Wieczorem mieliśmy wyprowadzać na spacer tygrysa Mike'a Tysona (uwielbiam ten film
:P) i wygrać milion w kasynie - w mieście rozpusty i grzechu Las Vegas, a póki co szykowaliśmy się na szlak Angels Landing. Trochę się naoglądałam filmików jak to wszystko tam strasznie wygląda i obawiałam się, że jednak nie wejdę, bo mam minimalny lęk wysokości. Pół metra ścieżki to dla mnie trochę za mało, ale do pójścia pchały mnie opinie, że wchodzą nawet dzieci i starsi ludzie, to czemu ja miałabym nie dać rady... Miejsce, w którym może wylądować tylko anioł intrygowało mnie do szpiku kości! Liczyłam się też z tym, że dostanę opieprz w momencie, gdy staniemy pod najgorszym podejściem, a ja zrezygnuję ("no i po co my tu szliśmy, bla bla bla") albo i jeszcze lepiej, gdy ja tam zostanę, a M. pójdzie sam na górę. A że on nie wiedział dokładnie na co się piszemy, to jeszcze mu mówiłam "Ty nawet nie wiesz gdzie my będziemy włazić" i "ale będzie hardcore" i takie tam cytaciki, żeby potem za bardzo nie kozaczył
:P.Wyszykowaliśmy się i po godzinie 6 byliśmy już na śniadaniu w restauracji obok, w której wymieniliśmy voucher z motelu na przyzwoite śniadanie (czyli jajecznica, smażone ziemniaczki, grzanki, bekon, warzywa(?) i sok pomarańczowy, normalka). Potem zostawiliśmy klucz od pokoju w skrzynce obok recepcji jako wymeldowanie i szybciutko pojechaliśmy już naszym autem do Zionu. Po godz.7 było już ostatnie wolne miejsce na parkingu przy muzeum, w związku z czym stanęliśmy i udaliśmy się na przystanek shuttle bus. Spotkaliśmy tam grupę facetów w średnim wieku, którzy oczywiście się z nami przywitali, jak to bywa na codzień w Ameryce. Nauczona już swobody sama dalej do nich zagadałam, z ciekawości dokąd się wybierają, gdyż zauważyłam przyczepioną kamerkę GoPro u jednego z nich. Wiedziałam już jaka będzie odpowiedź, bo sama byłam tak przygotowana na ten szlak – kamerkę miałam zamiar przypiąć do klatki piersiowej i nagrywać te wszystkie niebezpieczne momenty, w których mieliśmy uczestniczyć. Naturalnie rozwinęła się bardzo miła pogawędka "skąd jesteśmy, co robimy, co oni robią, co robią ich żony, ile kto ma dzieci, gdzie kto pracuje, jakie czasy są teraz w Polsce i USA, co z tą polityką i kościołem...", no a przede wszystkim, że w przypadku naszego dzisiejszego szlaku kiepska sprawa, że bardzo mocno wieje. Przysięgam Wam, że naprawdę wyobrażałam sobie, jak ten wiatr porywa nas w otchłań przepaści, ale z uśmiechem mówiłam do nich, że mój mąż cały czas nie wie gdzie idzie, oni podłapywali i podkręcali, żeby mocno trzymał się łańcuchów. W końcu przyjechał wyczekiwany autobus i wszyscy wsiedliśmy z nadzieją powodzenia dzisiejszej wyprawy.Dojechaliśmy do punktu (w busie mówią przez głośnik na jaki szlak można iść z tego przystanku, tak więc nie można się zgubić) i zaczęliśmy wędrówkę. Na początku szlak prowadzi prostą drogą, najpierw normalnie, potem stopniowo pod górkę. W końcu dochodzimy do pierwszego zawijasa, po którym już trzeba „lekko” się wspinać. Specjalnie wybrałam ten szlak z samego rana, za radą wielu osób, które mają to doświadczenie już za sobą, by te najgorsze podejścia pokonywać w cieniu, zanim koło południa zrobi się tam patelnia. W miarę szybkim tempem szliśmy do przodu. Nie pamiętam ile dokładnie wynosi czas wg znaków informacyjnych na samą górę, ale mieliśmy w planie uwinąć się szybciej. Fot.161
Fot.162
Fot.163
Fot.164
Fot.165
Fot.166
Potem było trochę prostej drogi, aby znów po chwili pojawiła się serpentyna, tym razem o jeszcze bardziej stromym podejściu. Było mi już trochę ciężko, mąż wyprzedził mnie o dobry kawał drogi, ale nie pozostało mi nic innego jak iść dalej. Fot.167
W końcu po godzinie marszu dotarliśmy do płaskiego terenu, z którego rozpościerały się widoki już na całą dolinę. Pojawiła się też górka z widocznymi łańcuchami i byłam pewna, że to ostatnie, najgorsze podejście, po którym czeka mnie koniec, jeśli oczywiście dam radę. No i zaczęło się – wspinanie się po krawędzi za pomocą łańcuchów, raz z jednej strony, raz z drugiej, trochę stopni w górę, hop tu, hop tam i raz dwa trzy – jestem! Nie było takie straszne! Jednak moim oczom ukazał się właśnie ten hardcore, bo to przed chwilą to był pierwszy, króciutki odcinek tego szlaku, najgorsze miało się dopiero zacząć
:) (i szybka myśl „przecież ni ch… tam nie wejdę, po jakiejś cienkiej krawędzi góry”).Fot.168
Fot.169
Fot.170
Fot.171
Fot.172
Fot.173
Fot.174
Ale szliśmy dalej, w miarę ostrożnie, ale dość szybko. Starałam się nie patrzeć w przepaść, tylko po prostu iść do przodu i zastanawiałam się kiedy przyjdzie ten moment, w którym nie postawię dalej stopy. Okazało się jednak, że nie było wcale takiego momentu
:)! Nie taki diabeł straszny jak go malują, a raczej anioł
:). Droga z filmików o szerokości pół metra nagle zmienia się w całkiem pokaźnych rozmiarów ścieżkę, a obawy o zadrżeniu stopy nad urwiskiem odfrunęły do nieba. Jest naprawdę super
:)! Obawiałam się tylko jak będzie z powrotem, bo pojawiało się już coraz więcej ludzi na szlaku, a trzeba było wracać tą samą drogą.Dotarliśmy na koniec, skalną półkę już o szerokości 4 metrów, gdzie można było spokojnie odpocząć, zjeść i podziwiać widoki
:). Co kto nie przyszedł to krzyczał „i did it”, „we did it”, „yes, you did it” i ogółem radościom nie było końca! Widoki cudowne z każdej strony, w dole ledwo widać samochody, słońce powoli wschodzi ku górze, a Ty wiesz że było warto tu wejść
:).No ale przecież to było z góry wiadomo, że dam radę, ani razu w to nie wątpiłam
;). Słuchajcie, dla nas Polaków wprawionych w bojach po Śnieżce, Giewoncie, a co dopiero Gubałówce to nie ma szans, żeby tam nie wejść. Jak potem to przeanalizowałam, to dużo ciężej było wspinać się po tych serpentynach, tzn. wymagało większego wysiłku niż po łańcuchach i stromym zboczu. Oczywiście trzeba uważać, ale naprawdę nie jest to takie straszne jak się myśli, bądź jak widać na zdjęciach. Sama jestem ciekawa filmików, które nagrałam, czy wygląda to jednak niebezpiecznie
:). W dół zeszliśmy już dosyć szybko i ogólny czas mieliśmy ok.2:30 h.Fot.175
Fot.176
Fot.177
Fot.178
Fot.179
Fot.180
Fot.181
Fot.182
Fot.183
Fot.184
Fot.185
Dotarliśmy do auta i wyruszyliśmy w trasę do Las Vegas. Zion bardzo mi się podobał, jest pięknym parkiem, mam nadzieję, że jeszcze tu kiedyś wrócę
:)! A tymczasem podziwiałam amerykańskie ciężarówki, które uwielbiam, zawsze się za nimi oglądałam i robiłam fotki. Po autostradach jeździ się bardzo bezpiecznie, większość osób nie przekracza dozwolonej prędkości, a jak już to znacznie niewiele. Niestety nie bardzo za to znają zasadę jazdy prawym pasem (chyba że u nich nie ma czegoś takiego) i ciężko było ich jakkolwiek wyprzedzić, oba pasy zawalone. Być może wiąże się to z tym, że są wysokie kary za przekroczenie prędkości, po kilkaset dolarów, a nawet grozi sąd lub w najgorszym wypadku areszt. Czytałam już historię, że jakąś parę zatrzymali pośrodku pustkowia za zbyt szybką jazdę i policja chciała ich wysłać właśnie do więzienia, bo gdyby spowodowali wypadek, to na helikopter z pierwszą pomocą czekaliby tam godzinę. Prawo restrykcyjne, ale widocznie mają w tym słuszność, inna sprawa, że po tych drogach pustynnych to faktycznie mało kto jeździ i szansa jakiejkolwiek stłuczki jest bliska zeru. Niemniej jednak w miastach staraliśmy się trzymać dozwolonej prędkości, za to po autostradach czy tych bocznych drogach dodawaliśmy trochę gazu ;P (absolutnie do tego nie namawiam
;)).Fot.186
No i w końcu zbliżamy się do Vegas
:)! Już z daleka widać wysokie hotele, wyróżniające się na tle pustyni. Sama trasa też bardzo ciekawa, niesamowite krajobrazy, formacje skalne, cały czas nie mogłam się napatrzeć. W nawigacji mieliśmy wbity adres hotelu, ale wiedzieliśmy, że jeszcze za szybko na zameldowanie, więc stwierdziliśmy że sobie pokrążymy po okolicy. No i mój mąż wpadł na kolejny świetny pomysł - chce pójść do prawdziwego amerykańskiego barbera! Kuźwa, że też ja nic sobie takiego nie wymyśliłam (oprócz całej wycieczki
:P)! Mój jedyny pomysł na siebie to zrobienie sobie zdjęcia z prawdziwym, amerykańskim policjantem. Scenariusz byłby mniej więcej taki, że podchodzę, mówię czy zrobi sobie ze mną zdjęcie i tu wyjścia są dwa. Albo przychyla się do mojej prośby i odrywa się od swojej ciężkiej pracy, jaką zapewne jest tropienie przestępców, albo bierze mnie za podejrzanego i od razu skuwa w kajdanki (potem test na trzeźwość, pokój przesłuchań i takie tam). Jednak byłam gotowa zaryzykować
:). No ale wróćmy do tego barbera. Znaleźliśmy jakiś adres w necie i tam podjechaliśmy, ale okazało się że nie mają teraz wolnego miejsca. Więc wróciliśmy dalej do poszukiwań, jest ich tam bardzo dużo, zwłaszcza w dzielnicy Downtown (nie wiem czy to zbieg okoliczności, ale wszystkie dzielnice Downtown mają jakąś złą renomę, gangi i te sprawy). Udaliśmy się więc pod kolejny adres, no i tu mieliśmy farta. Ale jak tam weszliśmy to miałam po raz kolejny uczucie „ja pierdzielę, tu nas na bank zaciukają!”, no gdzie ten mnie znowu wywiózł! W środku sami Kubańczycy z łańcuchami na szyi, a pośrodku ojciec interesu, facet z siwym wąsem. Naprawdę, nie to że mam coś do Kubańczyków, ale tam był taki klimat jak z filmów, że samo mi się nasunęło (zresztą przecież chciałam tak jak na tych wszystkich filmach, to nie mogłam teraz wyjść). Mój mąż zajarany, siada na fotel i mówi gościowi, żeby zrobił z nim co chce (tzn. z fryzurą). Ja już w lekko poddenerwowana czy nasze auto jeszcze stoi, mówię że „nie, nie, nie” i jedyne co on może zrobić, to to samo jak jest, tylko krócej. Chłopak zdawał się rozumieć co mówię, chociaż nie wyglądał na takiego co umie po angielsku. No i zaczęło się : golenie, strzyżenie i skracanie. Jakież było moje przerażenie to widział tylko mój mąż, bo fryzjer zajęty był swoją pracą. Mówię więc do M. ,że „ja pierdolę czy on jest tego pewien, co on mu robi”, a on że oczywiście, raz się żyje, więc zamilkłam do końca strzyżenia. Robiłam tylko zdjęcia i filmiki i z upływem czasu miałam coraz większą bekę
:). Po skończeniu strzyżenia i zapłaceniu chyba ok.10 $ wyszliśmy zadowoleni z kolejnym ciekawym doświadczeniem na naszej wycieczce. Naprawdę polecam ten zakład, jeśli chcecie wyglądać a’la Ronaldo i mieć więcej włosów na głowie w postaci równych linii z czarnej farby w „zakolach” to śmigajcie do barbera Gerardo
:)!Fot.187
Fot.188
Fot.189
Ale to nie koniec zajebistych pomysłów mojego męża! Kiedy to on robił ostatni tatuaż? Ja już nie pamiętam (gdzie jest do cholery ten policjant). No to teraz już szukaliśmy studia tatuażu. Tyle się działo na tej wycieczce, że trzeba było to jakoś uwiecznić, a Kac Vegas musi się jakoś rozpocząć. Oczywiście natrafiliśmy po drodze na takie studio, o wdzięcznej nazwie „Precious slut” (co jeszcze się dzisiaj wydarzy!?). Wchodzimy do środka i bez problemu można sobie zrobić u nich tatuaż. Przyjął nas bardzo sympatyczny chłopak, o oczach błękitnych jak niebo i od razu go polubiliśmy. W myśl zasady „polub i zaufaj” to mój mąż znowu „rób co chcesz”. No i wymyślił wzór, rach ciach i po sprawie
:). Bez zbędnej dezynfekcji, tylko same podstawy
:). Ale bardzo miło się gadało, przybliżył nam ukryte atrakcje w okolicy, o których nie wiedzą nawet lokalsi, naprawdę polecam to studio
:).W końcu nastała godzina zameldowania, więc udaliśmy się do naszego hotelu Treasure Island, mieszczącego się na początku Stripa, czyli głównej ulicy Vegas. Zastanawiałam się nad wyborem hotelu, gdyż okazało się, że noclegi w LV w tych najlepszych i największych hotelach, znanych z filmów, są takie tanie, że możesz wybrać jaki tylko chcesz. Kierowałam się jednak przede wszystkim darmowym parkingiem oraz lokalizacją, aby daleko nie chodzić. Wybór padł na ten właśnie hotel, cena przystępna, a zaraz obok, na tyłach budynku, jest wielki, kilkupoziomowy parking dla gości hotelowych, do którego wjazd zdążyłam oblukać wcześniej na google street view. Znaleźliśmy miejsce i bez walizek udaliśmy się najpierw do recepcji zrobić check-in. Nie wiem jak inni, co byli w Las Vegas, ale my recepcji szukaliśmy pół godziny. Cały dolny hol to jedno wielkie, niekończące się kasyno, poprzeplatane różnymi sklepami. Niby są jakieś znaki, ale tu przebudowa, tam inna ścieżka i już nie wiesz gdzie jesteś. A że pierwszy raz byliśmy w czymś takim, to była to dla nas sama przyjemność chodzenia po tym labiryncie w te i nazat, najpierw zameldowanie, potem po walizki i z powrotem, już do pokoju. Nasze piętro miało inne windy, niż piętra wyżej czy niżej, mieliśmy dostęp do 6 wind, prowadzących do wybranych 10 pięter . Ale super! W końcu dojechaliśmy, a że w momencie rezerwacji wybrałam pokój z widokiem na Strip, to jak weszliśmy do środka, znowu nie mogliśmy uwierzyć, że tu jesteśmy
:). Fot.190
Fot.191
Fot.192
Po krótkim odpoczynku stwierdziliśmy standardowo, że idziemy na basen widoczny z naszego okna. Nie wiedziałam jaka etykieta tu obowiązuje, czy paradowanie w samym stroju z ręcznikiem pośrodku luksusowego hotelu to norma, ale okazało się, że tak. Nie wiem co sobie myślałam, że przyjeżdżają tam sami biznesmeni w garniturach, ale tak naprawdę to wszędzie byli zwykli ludzie tacy jak my i nie było czym się przejmować. W ogóle w całej Ameryce nikt się niczym nie przejmuje, jak wygląda, czy jest gruby czy chudy, nikt na nikogo nie patrzy, nie ocenia, jesteś tam sobą i to jest najlepsze. Bardzo mi się tam podobało pod tym względem, kompleksy odeszły na bok, a każdy był każdemu równy. Oczywiście nie zeszłam w samym stroju, ale w klapkach już tak
;). Ogólnie tego dnia było najgoręcej ze wszystkich dni na naszym roadtripie, ok.40 stopni o godz. 17, tak że basen w sam raz. Natomiast tym razem okazało się, że tu się nie pływa, tylko przemierza basen na stojąco z drinkiem w ręku
:). Całości przygrywał DJ, z podestu nad nami, a wszyscy się dobrze bawili. Wokół palmy, słońce, czego chcieć więcej. Moje myśli "ale zajebiście, jestem właśnie w basenie w Vegas, nie każdy mógł tu być, wokół słychać muzykę, jest tak jak na tych wszystkich filmach" dostarczały mi tyle radości, że aż czasami śmiałam się do siebie samej w głos.Po jakimś czasie wróciliśmy do pokoju i już szykowaliśmy się na dalszy podbój LV. Plan był taki, że zrobimy sobie spacerek wzdłuż Stripa, czyli nic nadzwyczajnego
:). Najpierw trzeba było wyjść z naszego hotelu, co wcale nie okazało się takie znowu łatwe (mimo że już trochę znaliśmy rozkład tych ścieżek). W końcu wyszliśmy na zewnątrz i droga tak prowadziła, że trzeba było przejść na drugą stronę do następnego hotelu i znowu jego środkiem iść dalej. Spacer pomiędzy tymi dwoma hotelami zajął nam godzinę. Tam się nie da iść normalnie
:). Z samego hotelu możesz nie wychodzić przez cały dzień, a i tak nie obejrzysz wszystkiego. Ale jak tak dalej pójdzie to my nawet nie zdążymy dojść do następnej przecznicy. No nic, długo się nie zastanawialiśmy dokąd nas to zaprowadzi i tak chodziliśmy od jednej strony do drugiej, zwiedzając po kolei każdy hotel na naszej drodze. Natrafiliśmy na pokaz fontann przed Bellaggio, całkiem przyjemny, ale były tam takie tłumy, że powoli traciliśmy siły na przedostawanie się na kolejne ulice. Do tego dochodziła taka duchota, że wejście do hotelu z klimatyzacją było zbawieniem, ale potem znowu trzeba było szukać wyjścia. Po kilku godzinach stwierdziliśmy, że już starczy, a nie doszliśmy nawet do końca Stripa, nie oglądając innych znanych hoteli, tj. New York, New York, czy Luxor. Wizyta w Vegas nie mogłaby się odbyć oczywiście bez zagrania w kasynie! Jako że nie jesteśmy częstymi bywalcami takich nocnych uciech to wybraliśmy najprostszą opcję, czyli grę na maszynach. Moja wygrana to 62 centy!!! A raczej przegrana, bo wydałam na to dolara. Ale voucher na odbiór wygranej jest, jak kiedyś tam wrócę to na pewno spieniężę
:)Fot.193
Fot.194
Fot.195
Fot.196
Fot.197
Fot.198
Fot.199
Fot.200
Fot.201
Fot.202
Fot.203
Fot.204
Fot.205
Fot.206
Fot.207
Fot.208
Fot.209
Las Vegas zaskoczyło nas pozytywnie, a podobno można to miasto pokochać albo znienawidzić. Po pierwsze: być, a nie być w Vegas, to już jest na plus. Niby kiczowate, ale wg mnie wcale nie, a nawet tam to tak zajebiście wygląda, że nie wyobrażam sobie tego inaczej. Niestety ten tłum ludzi, niemiłosierny skwar oraz mnóstwo różnych innych bodźców, takich jak świecące neony i hałas sprawiają, że po jakimś czasie masz trochę dosyć i chcesz wracać do ciszy hotelowego pokoju. A tam w namiastce luksusu można oddać się …. no cóż, co się dzieje w Vegas, zostaje w Vegas
;). Z pewnością pokochałam to miasto
:)!Nadrabiam powoli relację, dlatego mam takie tyły... ale na widok tych zdjęć to aż mi się zachciało w góry (jakiekolwiek).
;) Wysłane z TupTapTok
Świetnie napisana relacja, szkoda tylko, że tak późno na nią trafiłem, żeby na nią zagłosować (nie trafiłem jeszcze na tak radosną).W przyszłości mam z żoną plan polecieć do NY, a na moją następną okrągłą rocznicę urodzin planujemy podróż do Kalifornii (czyli za kilka lat, żeby nasza latorośl zapamiętała jak najwięcej) i już wiem że wiele skorzystam z Twojej relacji.
@D4fc4 - Dziękuję za przeczytanie relacji i miłe słowa
:)! Mam nadzieję, że marzenia się spełnią, a wyjazdy udadzą! Cieszę się, jeśli moja relacja w czymś pomoże! Pozdrawiam
:)!
Świetna relacja, przeczytałam na raz, robiąc notatki przy własnym planie.
;) Ciekawie napisana i bardzo pomocna przy planowaniu podróży. Piękne zdjęcia, już się nie mogę doczekać, żeby to wszystko zobaczyć na własne oczy.
@Bubu69 Pisałaś, że w okolicach Yosemite nie działał gps. Tu chodzi o to, że urządzenia zwariowało (odbicia sygnału) czy po prostu jakiś problem z urządzeniem? To było jedyne miejsce gdzie na trasie nie działał gps?
@ThYx - tak, to było jedyne miejsce na całym zachodzie, w którym nie mieliśmy w ogóle zasięgu. Nie wiem na jakiej zasadzie, ale po prostu nie było gps, nie odnajdywało położenia na mapie i nie można było nigdzie zadzwonić. Dokładnie było to na trasie Tioga Rd, natomiast w hotelu w którym spaliśmy (w El Portal) odnajdywało jeszcze gps, ale z zasięgiem internetu było gorzej, dlatego mieli płatne wifi
:)
Ja nie odnotowałem żadnych problemów z lokalizacja gps w telefonie (ok, na szlakach może za często nie sprawdzałem, ale jak już to zawsze pokazywał poprawnie).
Fot.391
Fot.392
W końcu poszliśmy coś zjeść do knajpki w pobliżu i następnie skierowaliśmy się z powrotem do motelu.
Chwilkę odpoczęliśmy i postanowiliśmy wziąć już auto, aby dalej zwiedzać miasto na 4 kółkach. Stwierdziliśmy, że jesteśmy zajebiści, bo tak sobie na luzaku jeździmy po San Francisco, jak u siebie. Nie to, żeby inni nie umieli, ale wiecie, jednak to jest coś :P. I tak skierowaliśmy się do Painted Ladies - znanych domków z serialu „Pełna chata”. Zaparkowaliśmy zaraz obok - miejsca postojowe za darmo, można tak stać do 2 godzin. I w zasadzie wszędzie już tak było, tylko wtedy raz zapłaciliśmy w Mission District. Domki wyglądają fajnie, obok jest wzgórze, na którym ludzie sobie siedzą, odpoczywają i spędzają czas.
Fot.393
Potem pojechaliśmy na kolejny punkt widokowy do Twin Peaks. Szkoda, że to nie to Twin Peaks co się myśli (z tego serialu), ale też mogło być :). Widoki naprawdę super!!
Fot.394
Fot.395
I na koniec spędziliśmy trochę czasu na plaży Ocean Beach, bardzo fajna, długa i czysta plaża. Niestety pogoda nie pozwalała na nic więcej oprócz spaceru, ale i tak było przyjemnie.
Takie widoki będą nas czekały przez kolejne 2 dni :), bowiem ostatnie chwile na amerykańskiej ziemi to będzie jazda wzdłuż wybrzeża, nad samym oceanem kalifornijską "1" i zmierzanie ku Los Angeles.
Ale na szczęście to jeszcze nie koniec :)! Wróciliśmy do motelu, w okolicy zrobiliśmy zakupy i poszliśmy spać.
Fot.396
Fot.397
San Francisco mega nam się podobało, jest bardzo ciekawe ze względu na swoją architekturę wiktoriańskich domków, ale i ulic tak stromych, że ledwo można po nich chodzić. Z jednej strony wzgórza, z drugiej strony woda, całość łączą długie mosty, a bliskość najbardziej znanego więzienia na świecie tworzy ciekawą historię.
Jednak gdybyście mnie spytali, które z tych trzech największych odwiedzonych miast, LA , LV czy SF, podoba mi się najbardziej, to w życiu nie umiałabym odpowiedzieć. Każde jest inne, specyficzne, w zasadzie kultowe, więc jakże mogłabym wybrać? Po prostu cieszy mnie to, że mogłam je odwiedzić, zobaczyć na własne oczy, już nie tylko w filmach, a gdy któreś z nich przewinie się w amerykańskim thrillerze czy komedii, to będę mogła powiedzieć „ja tam byłam :)!!!”@Sergio_ i @Mixsa - ooo, no to dobrze ogarnęliśmy, czyli trochę jesteśmy kumaci :P. A tak poza tym, to super tam z tym wszystkim mają :)!Dzień 15. BIG SUR - CA-1 21.06.2018
SF - Monterey - Pismo Beach
Zatem "goodbye San Francisco" i witaj kolejna przygodo. Dziś będziemy jechać kalifornijską jedynką wzdłuż wybrzeża Big Sur, nazywaną jedną z najbardziej widokowych dróg w Stanach.
Dzień nie zaczyna się bez śniadania, więc herbata, ciasto ("om nom nom nom" :P) i w drogę!
Całą trasę podzieliłam na dwa dni z postojem w Pismo Beach. Chciałam, żeby nocleg był mniej więcej w połowie drogi do LA, żeby to miało jakiś sens (wg mnie oczywiście :)). SF pożegnało nas chmurami, mgłą i niemrawą pogodą, a jakżeby inaczej, ale na szczęście zmierzaliśmy w jasną stronę mocy :).
Póki co mijaliśmy jakieś małe miejscowości po drodze, a widoki zaczęły robić się niesamowite. W końcu trasa zaczęła prowadzić blisko morza i można było zobaczyć wybrzeże. Coś pięknego, postoje chciałoby się robić co chwilę. Szukałam jakiejś bezludnej, ukrytej plaży, otoczonej wzgórzami i nawet takie mijaliśmy, ale nijak nie dało się do nich zejść, bo odgradzały nas urwiska (może ktoś z Was zna takie ukryte miejsce?). Na szczęście jedną znaleźliśmy, ale była to już plaża dostępna dla turystów, niestety pogoda nadal nie dopisywała, ale i tak tam weszliśmy, bo klimat fajny (jakieś 15 stopni i wiatr :)).
Fot.398
Fot.399
Fot.400
I tak zmierzaliśmy w dół docierając do Monterey. Przeszliśmy się kawałek po molo, skąd odpływają rejsy na obserwację wielorybów, ale nie skorzystaliśmy, gdyż już kasy brakło, a zawsze jest szansa, że ich się tam nie zobaczy. Postanowiliśmy jechać dalej, bo jesteśmy przyzwyczajeni trochę do takich widoków, mieszkamy nad morzem i mamy na codzień marinę na oku ;) (oczywiście co innego być w Stanach i to widzieć, tak więc zadowolenie cały czas nam towarzyszyło).
Fot.401
Fot.402
Jeśli chodzi o informacje praktyczne, to zastanawiałam się, czy trzeba wyrobić prawo jazdy międzynarodowe. Większość osób twierdzi, że nie, przynajmniej w wypożyczalni nie wymagają tego. Jednak raz przed wyjazdem spotkałam pewnego pana, który mieszkał w Arizonie 15 lat i powiedział mi, że koniecznie muszę mieć, bo jak zatrzyma mnie policja, to bez tego ani rusz. Tak więc postanowiłam, że dla bezpieczeństwa wyrobię, w razie gdyby się coś stało. Bo jak by nas zatrzymali do kontroli i okazałoby się, że chcą sprawdzić, a my nie mamy, to wtedy nie wiem co dalej (i tak bym poprosiła o zdjęcie, chociażby miało być w kajdankach :P). W urzędzie sprawa jest prosta – trzeba wypełnić formularz (zaznaczyć, że ma być wg konwencji genewskiej), dołączyć fotografię (wykorzystałam tą z wizy), zapłacić 35 zł i prawo jazdy jest gotowe do odbioru na drugi dzień. Jest to taka papierowa książeczka wypisana w kilku językach, ważna przez 3 lata i tylko z oryginalnym dokumentem, oddzielnie się nie liczy. W czasie podróży nikt nam tego nie sprawdzał, tak więc nie mam zielonego pojęcia czy jest potrzebne, czy nie. Wolałam być w razie czego przygotowana na taką ewentualność, żeby nie mieć problemów, a w zasadzie nic mnie to nie kosztowało. Ach, no i znowu te fajne ciężarówki!
Fot.403
Teraz sprawa wyglądała następująco. Niestety cała "jedynka" nie była przejezdna przez zawaloną drogę i trzeba było kawałek ominąć. W Monterey był zjazd na autostradę 101 albo mogłam dalej jechać wzdłuż wybrzeża, ale pojawiły się znaki, że dojazd jest tylko do Lucii, dalej brak przejazdu. Najpierw pomyślałam, że jedziemy, potem się zobaczy i tak skierowaliśmy się kierunku McWay Falls – urokliwej plaży z małym wodospadem. Na tym odcinku właśnie były najpiękniejsze widoki! Droga prowadziła przy krawędzi, było widać cały czas ocean i można było co chwilę stawać. Najfajniej jest właśnie zjeżdżać w dół z SF do LA, bo jedzie się z prawej strony i można zatrzymywać się przy drodze na punktach widokowych.
Fot.404
Fot.405
No i tak, po drodze znany widok z internetu – Bixby Bridge. Jest naprawdę duży jak się tak na niego spojrzy od dołu do góry i robi niesamowite wrażenie z oceanem w tle :)!
Fot.406
I w końcu dojeżdżamy do Mcway Falls. Trzeba stanąć przy drodze i przejść się kawałek, gdzie znajduje się punkt widokowy na ten piękny krajobraz. Niestety obszar ten jest niedostępny dla ludzi, chociaż może to i dobrze, ale na pewno cudownie by mogło być, gdyby można było się tam znaleźć na dole!
Fot.407
Potem musiałam stanąć przed wyborem : czy jechać dalej do Lucii, w której nie wiem czy jest przejazd (chociaż czytałam, że jest jakaś wąska droga prowadząca przez góry w kierunku autostrady) albo wracać do Monterey i kierować się na 101. W myśl zasady "kto nie ryzykuje, ten nie ma" oraz "raz się żyje"..... postanowiłam się cofnąć :P. Troszkę się obawiałam, że jednak nie będzie tego bocznego przejazdu, zwłaszcza, że patrzyłam na mapę, przesuwałam ją i każda droga miała swój koniec i nigdzie się nie łączyła (a że nie do końca już sobie ufałam z tą geografią, to wolałam nie ryzykować ;)). Gdybyśmy musieli jeszcze więcej się wracać, to bez sensu, a nie było żadnych znaków, że będzie można odbić. Tak więc z powrotem kierowaliśmy się do Monterey, żeby wjechać na autostradę, przez co nadrobiliśmy ok. 60 km. Niemniej jednak nie żałuję, bo akurat na tym odcinku, tak jak już pisałam, były najpiękniejsze widoki.
Fot.408
Fot.409
Po drodze już nigdzie nie zjeżdżaliśmy, tylko jechaliśmy prosto do Pismo Beach. Niestety przez to pominęłam San Simeon, w którym wylegują się słonie morskie (znowu nie foki :P), a bardzo chciałam je zobaczyć :(. Na szczęście dla tych, którzy dopiero planują się tam wybrać, jest dobra wiadomość, że CA-1 jest już całkowicie przejezdna, gdyż po miesiącach, czy nawet latach, w końcu skończyli remont.
Nasz hotel w Pismo Beach to Oceans Palm Motel, blisko plaży i tanio. Mieliśmy mieć w cenie śniadanie, ale przy zameldowaniu okazało się, że jakiś czas temu był u nich sanepid i musieli przestać wydawać jedzenie :P. Bardzo zachęcające ;)! Ale to nic, niestety nie dostaliśmy za to rabatu, bo ponoć to był tylko bufet w formie szwedzkiego stołu, który u nich był i tak za darmo. Za to po wejściu do pokoju czekało na nas takie cudo (wygląda na to, że dziś będzie bardzo romantycznie :P) :
Fot.410
Niestety to jest nasz ostatni wieczór i noc w Stanach, aż zrobiło mi się smutno i melancholijnie…. ale trudno, trzeba korzystać na maxa! Tym razem zrezygnowaliśmy z basenu, tylko poszliśmy od razu nad morze. Bardzo chciałam choć raz wykąpać się w oceanie, bo nie wiem czy jeszcze będzie mi to dane. Pogoda była w miarę ok, to znaczy słonecznie, ale już chłodno (powiedzmy ;), porównując do wcześniejszych temperatur ok.35 stopni, to 20 to już zimnawo :P). Ale tak czy inaczej poszliśmy zobaczyć tę wodę ;). Okolica bardzo fajna, plaża od razu nas zachwyciła :).
Fot.411
Fot.412
No i na początku wiadomo, na spokojnie, badanie temperatury wody i dna, „ohoho, ale fajnie, ładnie, a tak sobie pobrodzę…”
Fot.413
Potem „mmm, ale super, tak przyjemnie, jak mi się tu podoba!”
Fot.414
A następnie „a w dupie z tym!! i z wszystkim! ale zajebiście! kąpię się w oceanie! juhuuu!!!” i tyle mnie widzieli :P
Fot.415
Zaczęły się szaleństwa wodne, skakanie przez fale, bieganie w tę i we w tę (wiecie, taki mini baywatch :P, ale plus 5 kilo :P), było super :)! Do tego sesje tu i tam, więc niestety, gdybyście wtedy pływali w morzu i potrzebowali pomocy, to chyba bym Was nie uratowała, za bardzo byłam podekscytowana wszystkim wokół ;)
Fot.416
Po godzinnych wariactwach poszliśmy jeszcze przejść się plażą i wróciliśmy do motelu ubrać się już ciepło i wiadomo, szykować się na wieczorne wyjście na miasto :).
Fot.417
Fot.418
Fot.419
Fot.420
Najpierw dotarliśmy do pizzerii (a jakżeby inaczej :P) i zamówiliśmy sobie kolację. Ja pizzę z salami, a M. spaghetti bolognese, o piwie nie muszę wspominać (ej, ale na codzień to tak nie pijemy, żeby nie było :P). Dosyć długo czekaliśmy na zamówienie, ale aż tak bardzo nam to nie robiło, było dużo ludzi, więc spodziewaliśmy się opóźnienia. W końcu podszedł do nas kelner i mówi „wy jeszcze nie dostaliście jedzenia???” a my, że nie, ale spoko, a on że przeprasza i zaraz przyniesie, a w ramach rekompensaty podrzuci nam jakąś przystawkę. Bardzo fajnie, myślimy, jak zwykle miłe traktowanie klientów. Potwierdził jeszcze zamówienie, my przytaknęliśmy i czekaliśmy dalej. W końcu po jakimś czasie dostajemy naszą kolację…. Tak wygląda u nich spaghetti :) :
Fot.421
Oczywiście już nic nie mówiliśmy, tylko mieliśmy bekę, a do tego przy płaceniu rachunku okazało się, że oprócz tej przystawki, piwo mamy w gratisie :). No i jak tu ich nie uwielbiać :)!
Potem poszliśmy do baru, który wcześniej mijaliśmy, bo na ostatni wieczór chciałam poczuć jeszcze ten amerykański klimat. I nie zawiodłam się :) - aby wejść do lokalu, trzeba pokazać dowód, czy ma się 21 lat :)! Och, jak ja się z tego powodu ucieszyłam :), no przecież to jest tak jak na filmach :)! Oczywiście pokazałam panu polski dowód osobisty, on na bank ni ch… wiedział co to jest, ale sprawdzone było, przeszłam weryfikację i znaleźliśmy się w środku :). A tam było mega! Bar, stoliki, wiszące tv z meczem w tle, full ludzi i do tego karaoke. Czego chcieć więcej :). Jeden z uczestników nawet robił to tak profesjonalnie, śpiewając jakiś rock czy metal, że stwierdziłam, że to na bank jakiś znany artysta, tylko niby ukrywa się tu dla niepoznaki i udaje, że tak dobrze śpiewa, a potem wszyscy się zdziwią :). Niestety nie zdradził swojej tożsamości, ale jakby co, to mamy go nagranego ;).
Ale było super!
Fot.422
Fot.423
Fot.424
I tak nam minął ostatni wieczór w USA, w co oczywiście nie mogłam uwierzyć, że tak szybko zleciało. Jutro czeka nas też ostatni dzień, czyli dojazd i wylot, ale jeszcze tu jesteśmy :)! Juhuu :P!@badmoon - hahaha, dzięki :), fajnie że mogłam rozbawić, a dodatkowo przyjemnie się czytało, jeszcze zostanie Ci ostatni post do przejrzenia :)! Oj tak, koniecznie trzeba będzie podjechać w te dwa miejsca przy okazji, jak już iść tropem kultowych rzeczy i tego co w filmach :)
@Don_Boorak - Super, dziękuję bardzo :)! Jeśli wystartuję w konkursie to zobaczymy, fajnie będzie jak innym też się spodoba :). Oczywiście wiem, co masz na myśli, ale skoro niewinność nie każdemu pasuje, to może nazwijmy to "powiewem świeżości" :P... chociaż "młoda" też już nie jestem, to lepiej nie... może zostańmy po prostu przy radosnej relacji, bo taki był mój cel, a sama też taka jestem :). Dzięki!
@brzemia - dzięki za przeczytanie, a co do kosztów, to jednak się wstrzymam ;), bo jeszcze się pomylę o 5 tys. i co będzie? Pozdrawiam! :)@QbaqBA - no właśnie ja czytałam, że tam coś jest, ale szkoda, że nie było jakichś informacji czy znaków, że można przejechać, tylko same tablice "przejazd tylko do Lucii". Więc już do końca nie wiedziałam, czy tego też nie zamknęli. Na szczęście dla innych cała trasa jest już otwarta :)Dzień 16. CA-1 / Los Angeles 22.06.2018
No i powoli zmierzamy do końca! Ostatni dzień, ostatnie promienie kalifornijskiego słońca i trzeba będzie wracać. Z tym słońcem to ogólnie mieliśmy bekę, bo kilku osobom właśnie wysłaliśmy pocztówki z dopiskiem "pozdrowienia ze słonecznej Kalifornii", gdzie prawie całkowicie mijało się to z prawdą :P. Akurat tak trafiliśmy, że pogoda w tym regionie nas zaskoczyła swoim chłodem i pochmurnym niebiem i nie do końca pokryła się z naszymi wyobrażeniami. Ale wiadomo, pogoda to rzecz poboczna, chociaż miło jest trafić w słoneczne dni na swoich wakacjach.
Ruszyliśmy z Pismo Beach i kierowaliśmy się dalej jedynką w stronę LA. Po drodze chcieliśmy zahaczyć o Santa Barbara i Malibu, jakże znane też z telewizji i filmów, miejscowości :).
Pierwsza z nich bardzo przyjemna, można przejechać się wzdłuż plaży, przy której ciągnie się długi deptak. Chwilkę się przeszliśmy, nawet natrafiliśmy na jakąś akcję policji, ale już nie chciałam im przeszkadzać :). Chyba nie będzie mi dane spotkać tego policjanta do zdjęcia, ale było blisko :P.
Fot.425
Fot.426
Fot.427
Fot.428
Fot.429
Dojechaliśmy do Malibu i tu również sobie wysiedliśmy z auta i poszliśmy na spacer po plaży. Ta miejscowość jest dużo mniejsza, ale widać, że bardziej nastawiona na prywatne wille, do których przyjeżdża się tylko na wakacje. W pewnym momencie na plaży zaczynają się właśnie domki, które mają jakby swój własny dostęp do plaży i nie było wiadomo, czy można iść dalej. Stanęliśmy tak na linii tych domków i plaży "publicznej", a za nami to samo zrobiła jakaś inna, starsza para. Ale mówimy "co tam, zaryzykujemy" i poszliśmy dalej wzdłuż, a tamci widząc nas też się odważyli :). My to jesteśmy hardcory, co nie :)!? W końcu zawróciliśmy, bo nie było nic ciekawego, ale normalnie być może wtargnęliśmy na teren prywatny :P. Oczywiście nasi "towarzysze" dokładnie w tym samym miejscu zawrócili. Czyżbyśmy z daleka wyglądali na kogoś, kto wie wszystko i można za nami iść w ciemno :)? Na to wychodzi :P.
Fot.430
Fot.431
Fot.432
Fot.433
Wtedy odbiliśmy trochę w górę i pojechaliśmy do Calabasas, gdzie też są chyba wille bogatych ludzi, ale my dodatkowo chcieliśmy zobaczyć takie miejsce, w którym rozgrywała się akcja jednego z obejrzanych seriali. Naprawdę fajne mają te osiedla, domki piękne i miło było sobie tak pojeździć. Okazało się jednak, że nie zobaczymy chaty z tv, bo była na jakimś zamkniętym osiedlu. Ale to nic, mamy przynajmniej pogląd jak to tam wygląda i jak wszystko się kręci :).
Fot.434
Skierowaliśmy się już do Los Angeles, wylot mieliśmy dopiero o 21, a godzina była coś koło 13, to postanowiliśmy przejechać się jeszcze na Long Beach. Tam nie byliśmy, więc zawsze okazja, żeby coś więcej zobaczyć. Oczywiście w mieście lekkie korki, tak że trochę się jechało, a wiadomo, zawsze dochodzi już ten stres, czy zdąży się na samolot, zwłaszcza na tak daleki lot. Tutaj widoki były trochę inne, wysokie wieżowce, w pobliżu port i bulwar. Wysiedliśmy się przejść, ale byłam coś niespokojna, że naprawdę się nie wyrobimy i w zasadzie skorzystaliśmy tylko z toalety i stamtąd wyjechaliśmy. Znowu się śmialiśmy do siebie, że my to jesteśmy nieźli, bo tak po prostu przyjechaliśmy sobie na Long Beach załatwić co nieco i z powrotem w drogę :), no normalnie "kozaki" :P.
Fot.435
Fot.436
Fot.437
Tak więc pojechaliśmy prosto do wypożyczalni Alamo oddać nasz super wóz. Odbywa się to tak, że wjeżdża się w innym miejscu, specjalnie do tego oznaczonym i tam nas kierują w konkretną uliczkę. Wtedy podchodzi do nas osoba z obsługi, która w magiczny sposób wie kim jesteśmy, co to za auto (oprócz tego, że je widzi :P) i w jedną sekundę wszystko jest załatwione (być może zdążyła zczytać kod z naklejki na szybie, ale wydaje mi się, że zrobiła to potem). My tylko potwierdziliśmy, że z autem jest wszystko ok i mieliśmy na spokojnie się spakować. Tak więc pozbieraliśmy rzeczy, raz dwa i już podjechał shuttle bus, a my do niego wsiedliśmy. Jak dla mnie było to za szybko, bo nie zdążyłam rzucić okiem ostatni raz na auto, czy wszystko wzięte, a dodatkowo nawet się z nim pożegnać i podziękować za wspólna wyprawę. Ach ci faceci, zawsze gdzieś się spieszą :P. Jechaliśmy sobie busikiem w dobrych, aczkolwiek trochę smutnych nastrojach i oglądaliśmy ostatnie nagrane filmiki. W pewnym momencie patrzę, a tam przez jedną sekundę ukazała mi się jedna, jedyna rzecz, o której zapomnieliśmy (w zasadzie jedna z dwóch, ale ta ważniejsza :P). Otóż zostawiliśmy na szybie uchwyt do gps, który był tak fajny, poręczny i wygodny, że wezbrała we mnie taka złość i smutek, że nie odzywałam się do M. prawie do końca trasy. Tylko spojrzeliśmy po sobie i było coś na zasadzie "no k.. no". Oczywiście mieliśmy bekę z siebie samych kolejny raz :), ale wiedziałam, żeby jeszcze na spokojnie przejrzeć to auto, czy wszystko wzięte. Tak więc to jest rada dla następnych turystów – sprawdźcie na spokojnie każdy "centymetr" auta :), zwłaszcza jak się ma jeszcze dużo czasu, shuttle bus nigdzie nie ucieknie, bo potem to już po ptakach :). Ale oczywiście mam gorącą prośbę :), do tych co tam może będą, jeśli wypożyczycie to auto i nasz super uchwyt tam jeszcze wisi, to przywieźcie mi do Polski :) (to był jeszcze firmy Nokia, tak że już nie do kupienia myślę :)). Aha, no i przy kluczykach został brelok – nabój, ale to było męża, tak więc mało istotne (jeszcze by Was za to zatrzymali na lotnisku :P), ale jak tam przy okazji też chwycicie, to super ;) (kupiony w sklepie z pamiątkami w Tropic, koło Bryce ;)).
Fot.438
Takim oto sposobem dostaliśmy się na lotnisko i oczekiwaliśmy na samolot. Z niczym juz nie daliśmy się zfrajerować, żadnymi walizkami, ani tym podobne, a nawet dostaliśmy nagrodę :). Bowiem jak patrzyłam w internecie na odprawę, żeby może to zrobić online, to wyskakiwało mi już tylko 1 wolne miejsce do wyboru. Myślę sobie "ale jak to, skoro nas jest dwójka, a nie rezerwowaliśmy żadnego miejsca, to jak mam teraz wybrać dwa, czyżby sprzedali więcej biletów niż mają?" - takie przemyślenia mnie dotknęły, a że jak juz pisałam, jednak dosyć rzadko latam, to w zasadzie nie wiem jak to wygląda. Stwierdziłam w takim razie, że pójdziemy od razu do odprawy jak tylko ją rozpoczną. Nadszedł w końcu ten czas i po chwili staliśmy oko w oko z pracownikiem LOT-u – bardzo miłym, młodym mężczyzną. Bałam się czy nie powie zaraz "o o o, ale tu nie ma dla państwa miejsca" i czekałam niecierpliwie, aby nie wypowiedział tego zdania. I nie to, że chciałam coś załatwić, czy coś w tym stylu, ale żeby właśnie wiedzieć, czy wszystko jest ok, spytałam "a będziemy mieli jakieś fajne miejsca :)?". Chyba w tym właśnie momencie moje spojrzenie raz zadziałało, bo Pan z uśmiechem mówi, że nie wie, ale zaraz zobaczy co da się zrobić. To mówię, że jak tu lecieliśmy to mieliśmy miejsca z tyłu, rząd coś około 25 czy 26, na co on, że akurat może nam dać 24, no to ja, że super. I dodaję, czy myśli, że będziemy sami na tych fotelach, a on, że kiepsko to wygląda, bo z tego co wie, to jest cały samolot pełny. No to mówię, że trudno i dziękujemy. Udaliśmy się potem do dalszej odprawy i oczekiwaliśmy na lot. Przy wchodzeniu do rękawa, spotkaliśmy jeszcze raz tego Pana i z uśmiechem życzyliśmy dobrego dnia (naprawdę ten amerykański nastrój bardzo się udziela :)). Siadamy na swoich fotelach, a samolot rzeczywiście coraz bardziej zaczął się zapełniać. Jednak nastał juz czas odlotu i tak patrzę wokoło, a wszystkie miejsca są zajęte, tylko to obok nas zostało jedno wolne. I czy Wy wiecie, że chyba to było jedno, jedyne miejsca, które pozostało na to wychodzi do wykupienia i trafiło się nam :)??? W tym momencie chciałam pozdrowić tego sympatycznego Pana z obsługi, nie wiem czy to jego zasługa, ale jest taka możliwość :). Wspaniale było lecieć z jednym wolnym fotelem, na którym mogłam trochę wyciągnąć nogi i nawet się położyć. Oczywiście przykro mi dla innych, że trochę lecieli w ścisku, bo jednak wyobrażam sobie jak to jest siedzieć obok innej osoby 12 godzin i nie móc się bardziej poprzekręcać, no ale cóż mogłam począć :).
Ahoj przygodo, pa pa USA, mam nadzieję do zobaczenia :) (w zasadzie nie wyobrażam sobie inaczej :P)!!!
Mapa 9
Nasza wycieczka marzeń skończyła się, będę ją wspominać do końca życia, było cudownie, wspaniale, wesoło, nieoczekiwanie, mega, zajebiście, przyjemnie, ale i wyczerpująco. Bardzo cieszę się, że udało mi się to zorganizować i trwać w celu do samego końca. Wszystkie odwiedzone miejsca przewyższyły moje oczekiwania, a także wyrobiły swój własny pogląd na różne sprawy. Podróżowanie dostarcza tyle wspaniałych przeżyć i wspomnień, że na pewno nie zrezygnuję z kolejnej wyprawy. Stany zachwyciły mnie swoją różnorodnością, pozytywnym nastawieniem ludzi, bezinteresownością i pomocą z każdej strony. A piękna przyroda, w każdym rejonie inna, czyni to Państwo niezwykle wyjątkowym miejscem. Tak bardzo jestem szczęśliwa, że mogłam odwiedzić ten kraj i przeżyć przygodę jak z filmu. Mój amerykański sen się spełnił :)!!!
Fot.439