W związku z tym, że Europa Północna bardzo mi się podoba, no i od dłuższego czasu oglądałam te bajkowe krajobrazy m.in. z Islandii, nie mogłam odpuścić, kiedy pojawiła się okazja, żeby spędzić przedłużony weekend w tym kraju. Chcieliśmy te 3 dni wykorzystać maksymalnie, więc plan wyszedł dość napięty... aczkolwiek myślę, że każdy z nas wrócił do domu zadowolony (ja podczas lotu powrotnego układałam plan, kiedy lecieć znów na Islandię, ale na dłużej i żeby zobaczyć interior... i ile pieniędzy będzie mi na to potrzebne
:lol: ). W Rejkiawiku zrobiliśmy sobie bazę wypadową (3 noclegi) i wynajęliśmy samochód z ICE-POLE (polecanego tutaj).
Dzień 1. Z lotniska odebrał nas pan z ICE-POLE, zawiózł do biura, załatwiliśmy formalności, odebraliśmy naszego Dustera i w drogę! w Rejkiawiku zostawiliśmy rzeczy w mieszkaniu (wejście na kod, własciciela nie było) i poszliśmy na krótki spacer po mieście. Krótki, bo jak tytuł mówi - pod wiatr, w dodatku z deszczem (w sumie chyba tak powinien brzmieć podtytuł, bo często był to wiatr z deszczem). Przeszliśmy do centrum (ok. 10 minut z buta od mieszkania) - fota przy słynnym Hallgrimskirkja, dalej do wybrzeża - fota przy Solfarid, deszcz się wzmaga - lepiej wracać.
Trochę ciężko przyzwyczaić się do wody. Niby czysta, niby można pić ją z kranu... no ale wali siarką. Więc herbata z siarką, prysznic z siarką, mycie zębów z siarką
:DDzień 2. The Golden Circle. Trasa: Thingvellir National Park - Geysir - Gullfoss - Fludir - Kerid
Pogoda jakby deszczowa... ale po śniadaniu w mieszkaniu wsiadamy w samochód i wyruszamy w trasę. Dojeżdżamy do Parku Narodowego Thingvellir, w punkcie informacyjnym zapłaciliśmy za parking, panie dały nam mapki Parku. Park jest ważnym miejscem historycznym dla Islandczyków (pierwsze zebranie parlamentu), ale także jest ciekawym miejscem geograficznie (np. styk płyt tektonicznych). Niestety, pogoda nam się pogarsza, po parku chodzimy w deszczu. Mi się ten park podobał, aczkolwiek większe wrażenie pewnie zrobiłby przy lepszej pogodzie
:)
Kolejny w planie do odwiedzenia Geysir, a właściwie Strokkur, który jest aktywnym gejzerem (nawet bardzo). Oprócz nas jest mnóstwo turystów (pomimo tego przenikliwego zimna panującego w ten dzień...), ale znajduję dla siebie miejsce i czekam z aparatem - wszystko ustawione - czekam. Sprawdzam - wszystko ustawione, czekam... no i jak na złość, nie chce się ten gejzer ruszyć (a chwilę wcześniej wyrzucił pokaźny słup wody!) - po jakichś 15 minutach się doczekałam (aczkolwiek zdjęcie nie oddaje tego wszystkiego...). Myślę, czy by jeszcze nie poczekać na kolejny spektakl gejzera, ale że jesteśmy przemarznięci, zapada decyzja o powrocie do samochodu.
Następnie Gullfoss. Dojeżdżamy na parking, pierwszy raz w życiu widzę autobusy terenowe
:D
wieje jak cholera, ciężko wyjść z samochodu, jak już wyszliśmy, to dostaliśmy prosto w twarz uderzenie wiatru prawdopodobnie z drobnym gradem/śniegiem (nie wiem czy wiatr z deszczem jest aż tak bolesny
:shock: ). Chowamy się w punkcie informacyjnym / restauracji, bo nie da się iść pod ten wiatr, po kilkunastu minutach idziemy. Wodospad robi wrażenie. Można obejrzeć go zarówno z dołu, jak i z góry.
Trochę zmęczeni walką z wiatrem wracamy do samochodu. Ruszamy w stronę Fludir, gdzie podobno przyjeżdżają wszyscy Islandczycy w sezonie. Po drodze wyszło słońce - wymusiłam zatrzymanie samochodu - no bo jak? zaraz na pewno się schowa za chmury i jak to tak...? wszystkie zdjęcia będą takie smutne i rozmazane przez deszcz na obiektywie?
:lol: Ale muszę przyznać, że te krajobrazy, to jak najbardziej moje klimaty
:)
Dojeżdżamy do Fludir... no tak, w sezonie są wszyscy, my jesteśmy poza sezonem, więc nie ma żywego ducha. Jedziemy dalej. Docieramy do Skaholt, zajeżdżamy tylko po to, żeby zrobić kilka zdjęć, bo coraz mocniej pada (tak, znowu pada). Skaholt jest również ważnym miejscem historycznym dla Islandczyków, znajduje się tutaj stosunkowo duży kościół (jak na Islandię), a właściwie jest to katedra. Na zdjęciach katedra i domek torfowy obok. Jakoś tak mi przypadły do gustu te domki torfowe. Zaintrygowała mnie ta trawa na dachach w Norwegii, na kibelkach przy szlaku
:lol: i ten dylemat - wejść czy nie wejść
:lol:
Ostatni punkt na dziś to Kerid, wyczytaliśmy, że obok jest drugi krater, do którego wejście nie jest płatne, więc rozpoczęliśmy poszukiwania... i znaleźliśmy tylko koparkę.
Odpuszczamy dalsze poszukiwania, jedziemy obejrzeć Kerid. Jedyna płatna atrakcja na Golden Circle, ale koszt nie jest jakiś wygórowany, płatności kartą są przyjmowane
:D
Dzień 3. Harmonogram dość napięty, bo w planach mamy dojazd do samego jeziora lodowcowego Jokulsarlon. Uznaliśmy, że zobaczymy jak będzie na trasie, najwyżej przy bardzo złej pogodzie zrezygnujemy i wrócimy do mieszkania szybciej. Plan wygląda tak: Seljalandfoss - Skogafoss - wrak samolotu na plaży Solheimasandur - klif Dyrholaey - czarna plaża Reynisfjara - Jokulsarlon - Diamond Beach
Wyruszyliśmy niepewni pogody, tym bardziej, że na trasie była zmienna:
Pierwszym punktem był Seljalandfoss - niby zwykły wodospad, ale nie do końca, bo można za niego wejść! Oczywiście, skoro można tam wejść, to nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tam nie weszli. Pech chciał, że jak szliśmy, to wiatr dmuchnął w naszą stronę. Rezultat - byliśmy mokrzy po same majty, całe szczęście kurtka mnie jako tako osłoniła (mnie i aparat), aczkolwiek noszenie mokrych spodni na tyłku nie należy do przyjemności (zapisać, zapamiętać! jeśli wybieracie się w te rejony i chcecie wejść za wodospad - generalnie chyba zawsze jak chcecie wejść za wodospad - miejcie ze sobą ciuchy na zmianę!)
:lol:
Wsiedliśmy do auta, nawiewy i ogrzewanie na maksa, porozkładaliśmy te mokre spodnie i skarpety do suszenia przy nawiewach, może akurat zanim dojedziemy zdążą wyschnąć (g**no prawda
:? ). Przy drugim wodospadzie, Skogafoss, trochę zrezygnowani zakładamy te mokre rzeczy na siebie i wychodzimy, nawet zaczynam sobie tłumaczyć, że chorobowe po urlopie może nie być złe... to chyba taki jeden z fajniejszych wodospadów, taki... pocztówkowy jest. Oczywiście cholernie wieje. Porobiliśmy kilka zdjęć, weszliśmy schodkami na górny taras, żeby zobaczyć wodospad z góry. Wiało tak mocno, że (1) nie dało się złapać tchu, (2) zawiewało tę wodę z wodospadu do góry, (3) po dojściu do samochodu okazało się, że mamy suche ubrania
:lol:
Teraz czas na słynny wrak samolotu - od parkingu do samolotu trzeba pokonać dobry kawałek drogi - i to pod wiatr
:shock: momentami dopadało nas zwątpienie, czy za chwilę nie zacznie lać (co chwilę kropiło) - wtedy przyspieszaliśmy kroku, żeby szybciej dojść i zdążyć przed ulewą
:D Jeśli chodzi o sam wrak, to spodziewałam się chyba większego "łał", chociaż nie wiem dlaczego, zobaczyliśmy dokładnie to, co jest na zdjęciach w necie. Nawet sama takie zrobiłam
:)
i widok na drogę:
Następnie klif - już zacierałam łapki na widoki jakie tam zastaniemy
:D zaparkowaliśmy i nagle... nie da się wyjść z samochodu. Wieje tak, że chłopaki nie są w stanie otworzyć drzwi. Więc przeparkowaliśmy samochód kilka metrów dalej - między inne samochody - i wyszliśmy. Był trochę strach, bo nasłuchaliśmy się opowieści o wyrwanych drzwiach... W sumie słusznie się baliśmy, bo na klifie wiało tak, że ja cały czas sie czegoś musiałam trzymać, a jak robiłam zdjęcie, to ktoś musiał mnie trzymać
:lol: Widoki fajne, zwłaszcza z takim niespokojnym morzem.
Widok w kierunku czarnej plaży:
Wróciliśmy do samochodu trochę zszokowani tak mocnym wiatrem. Czas na czarną plażę. Tutaj było chyba najwięcej turystów, w porównaniu do atrakcji, które w tym dniu odwiedziliśmy. Kolejna dobra rada (
:D ) uważajcie na fale. Niby wydaje się, że w miejscu gdzie stoimy fala nie sięgnie, ale nic bardziej mylnego, tylko mnie tam dwa razy woda posmyrała po kostkach, a wydawało mi się, że jestem daleko. Potem wyczytałam, że zdarzało się, że w tym miejscu fale porywały turystów. Widok w kierunku klifu:
Czarna plaża i skały bazaltowe:
Pogoda dobra, więc decyzja zapadła - jedziemy nad jezioro lodowcowe!
Przed Jokulsarlon jest jeszcze jedno jezioro lodowcowe, ale niewielkie. W sumie to jest jeziorko:
Dalej, już właściwy cel podróży. Przy jeziorze trochę zmarzliśmy. Uważam, że warto było przejechać tyle km, żeby je zobaczyć.
Po przeciwnej stronie ulicy znajduje się Diamond Beach, czyli czarna plaża z kawałkami lodu wyrzuconymi na brzeg przez morze, efekt dość ciekawy
Bardzo ciekawie opisana relacja,szczególnie gdy wracają wspomnienia.Niesamowite jest jak bardzo opis trasy może różnić się w zależności od tego jakie były warunki atmosferyczne.My byliśmy w dniach od 30 maja do 4 czerwca 2018r. i trafiliśmy na świetną ,przepiękną pogodę! Islandia jest wspaniała ale też niesamowicie droga.Przy okazji również polecam wypożyczalnię aut ICE-POL.
:D
Chcieliśmy te 3 dni wykorzystać maksymalnie, więc plan wyszedł dość napięty... aczkolwiek myślę, że każdy z nas wrócił do domu zadowolony (ja podczas lotu powrotnego układałam plan, kiedy lecieć znów na Islandię, ale na dłużej i żeby zobaczyć interior... i ile pieniędzy będzie mi na to potrzebne :lol: ).
W Rejkiawiku zrobiliśmy sobie bazę wypadową (3 noclegi) i wynajęliśmy samochód z ICE-POLE (polecanego tutaj).
Dzień 1. Z lotniska odebrał nas pan z ICE-POLE, zawiózł do biura, załatwiliśmy formalności, odebraliśmy naszego Dustera i w drogę! w Rejkiawiku zostawiliśmy rzeczy w mieszkaniu (wejście na kod, własciciela nie było) i poszliśmy na krótki spacer po mieście. Krótki, bo jak tytuł mówi - pod wiatr, w dodatku z deszczem (w sumie chyba tak powinien brzmieć podtytuł, bo często był to wiatr z deszczem). Przeszliśmy do centrum (ok. 10 minut z buta od mieszkania) - fota przy słynnym Hallgrimskirkja, dalej do wybrzeża - fota przy Solfarid, deszcz się wzmaga - lepiej wracać.
Trochę ciężko przyzwyczaić się do wody. Niby czysta, niby można pić ją z kranu... no ale wali siarką. Więc herbata z siarką, prysznic z siarką, mycie zębów z siarką :DDzień 2. The Golden Circle. Trasa: Thingvellir National Park - Geysir - Gullfoss - Fludir - Kerid
Pogoda jakby deszczowa... ale po śniadaniu w mieszkaniu wsiadamy w samochód i wyruszamy w trasę. Dojeżdżamy do Parku Narodowego Thingvellir, w punkcie informacyjnym zapłaciliśmy za parking, panie dały nam mapki Parku. Park jest ważnym miejscem historycznym dla Islandczyków (pierwsze zebranie parlamentu), ale także jest ciekawym miejscem geograficznie (np. styk płyt tektonicznych). Niestety, pogoda nam się pogarsza, po parku chodzimy w deszczu. Mi się ten park podobał, aczkolwiek większe wrażenie pewnie zrobiłby przy lepszej pogodzie :)
Kolejny w planie do odwiedzenia Geysir, a właściwie Strokkur, który jest aktywnym gejzerem (nawet bardzo). Oprócz nas jest mnóstwo turystów (pomimo tego przenikliwego zimna panującego w ten dzień...), ale znajduję dla siebie miejsce i czekam z aparatem - wszystko ustawione - czekam. Sprawdzam - wszystko ustawione, czekam... no i jak na złość, nie chce się ten gejzer ruszyć (a chwilę wcześniej wyrzucił pokaźny słup wody!) - po jakichś 15 minutach się doczekałam (aczkolwiek zdjęcie nie oddaje tego wszystkiego...). Myślę, czy by jeszcze nie poczekać na kolejny spektakl gejzera, ale że jesteśmy przemarznięci, zapada decyzja o powrocie do samochodu.
Następnie Gullfoss. Dojeżdżamy na parking, pierwszy raz w życiu widzę autobusy terenowe :D
wieje jak cholera, ciężko wyjść z samochodu, jak już wyszliśmy, to dostaliśmy prosto w twarz uderzenie wiatru prawdopodobnie z drobnym gradem/śniegiem (nie wiem czy wiatr z deszczem jest aż tak bolesny :shock: ). Chowamy się w punkcie informacyjnym / restauracji, bo nie da się iść pod ten wiatr, po kilkunastu minutach idziemy. Wodospad robi wrażenie. Można obejrzeć go zarówno z dołu, jak i z góry.
Trochę zmęczeni walką z wiatrem wracamy do samochodu. Ruszamy w stronę Fludir, gdzie podobno przyjeżdżają wszyscy Islandczycy w sezonie. Po drodze wyszło słońce - wymusiłam zatrzymanie samochodu - no bo jak? zaraz na pewno się schowa za chmury i jak to tak...? wszystkie zdjęcia będą takie smutne i rozmazane przez deszcz na obiektywie? :lol:
Ale muszę przyznać, że te krajobrazy, to jak najbardziej moje klimaty :)
Dojeżdżamy do Fludir... no tak, w sezonie są wszyscy, my jesteśmy poza sezonem, więc nie ma żywego ducha. Jedziemy dalej.
Docieramy do Skaholt, zajeżdżamy tylko po to, żeby zrobić kilka zdjęć, bo coraz mocniej pada (tak, znowu pada). Skaholt jest również ważnym miejscem historycznym dla Islandczyków, znajduje się tutaj stosunkowo duży kościół (jak na Islandię), a właściwie jest to katedra.
Na zdjęciach katedra i domek torfowy obok. Jakoś tak mi przypadły do gustu te domki torfowe. Zaintrygowała mnie ta trawa na dachach w Norwegii, na kibelkach przy szlaku :lol: i ten dylemat - wejść czy nie wejść :lol:
Ostatni punkt na dziś to Kerid, wyczytaliśmy, że obok jest drugi krater, do którego wejście nie jest płatne, więc rozpoczęliśmy poszukiwania... i znaleźliśmy tylko koparkę.
Odpuszczamy dalsze poszukiwania, jedziemy obejrzeć Kerid. Jedyna płatna atrakcja na Golden Circle, ale koszt nie jest jakiś wygórowany, płatności kartą są przyjmowane :D
Dzień 3. Harmonogram dość napięty, bo w planach mamy dojazd do samego jeziora lodowcowego Jokulsarlon. Uznaliśmy, że zobaczymy jak będzie na trasie, najwyżej przy bardzo złej pogodzie zrezygnujemy i wrócimy do mieszkania szybciej.
Plan wygląda tak: Seljalandfoss - Skogafoss - wrak samolotu na plaży Solheimasandur - klif Dyrholaey - czarna plaża Reynisfjara - Jokulsarlon - Diamond Beach
Wyruszyliśmy niepewni pogody, tym bardziej, że na trasie była zmienna:
Pierwszym punktem był Seljalandfoss - niby zwykły wodospad, ale nie do końca, bo można za niego wejść! Oczywiście, skoro można tam wejść, to nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tam nie weszli. Pech chciał, że jak szliśmy, to wiatr dmuchnął w naszą stronę. Rezultat - byliśmy mokrzy po same majty, całe szczęście kurtka mnie jako tako osłoniła (mnie i aparat), aczkolwiek noszenie mokrych spodni na tyłku nie należy do przyjemności (zapisać, zapamiętać! jeśli wybieracie się w te rejony i chcecie wejść za wodospad - generalnie chyba zawsze jak chcecie wejść za wodospad - miejcie ze sobą ciuchy na zmianę!) :lol:
Wsiedliśmy do auta, nawiewy i ogrzewanie na maksa, porozkładaliśmy te mokre spodnie i skarpety do suszenia przy nawiewach, może akurat zanim dojedziemy zdążą wyschnąć (g**no prawda :? ). Przy drugim wodospadzie, Skogafoss, trochę zrezygnowani zakładamy te mokre rzeczy na siebie i wychodzimy, nawet zaczynam sobie tłumaczyć, że chorobowe po urlopie może nie być złe...
to chyba taki jeden z fajniejszych wodospadów, taki... pocztówkowy jest. Oczywiście cholernie wieje. Porobiliśmy kilka zdjęć, weszliśmy schodkami na górny taras, żeby zobaczyć wodospad z góry. Wiało tak mocno, że (1) nie dało się złapać tchu, (2) zawiewało tę wodę z wodospadu do góry, (3) po dojściu do samochodu okazało się, że mamy suche ubrania :lol:
Teraz czas na słynny wrak samolotu - od parkingu do samolotu trzeba pokonać dobry kawałek drogi - i to pod wiatr :shock: momentami dopadało nas zwątpienie, czy za chwilę nie zacznie lać (co chwilę kropiło) - wtedy przyspieszaliśmy kroku, żeby szybciej dojść i zdążyć przed ulewą :D
Jeśli chodzi o sam wrak, to spodziewałam się chyba większego "łał", chociaż nie wiem dlaczego, zobaczyliśmy dokładnie to, co jest na zdjęciach w necie. Nawet sama takie zrobiłam :)
i widok na drogę:
Następnie klif - już zacierałam łapki na widoki jakie tam zastaniemy :D zaparkowaliśmy i nagle... nie da się wyjść z samochodu. Wieje tak, że chłopaki nie są w stanie otworzyć drzwi. Więc przeparkowaliśmy samochód kilka metrów dalej - między inne samochody - i wyszliśmy. Był trochę strach, bo nasłuchaliśmy się opowieści o wyrwanych drzwiach... W sumie słusznie się baliśmy, bo na klifie wiało tak, że ja cały czas sie czegoś musiałam trzymać, a jak robiłam zdjęcie, to ktoś musiał mnie trzymać :lol:
Widoki fajne, zwłaszcza z takim niespokojnym morzem.
Widok w kierunku czarnej plaży:
Wróciliśmy do samochodu trochę zszokowani tak mocnym wiatrem. Czas na czarną plażę.
Tutaj było chyba najwięcej turystów, w porównaniu do atrakcji, które w tym dniu odwiedziliśmy. Kolejna dobra rada ( :D ) uważajcie na fale. Niby wydaje się, że w miejscu gdzie stoimy fala nie sięgnie, ale nic bardziej mylnego, tylko mnie tam dwa razy woda posmyrała po kostkach, a wydawało mi się, że jestem daleko. Potem wyczytałam, że zdarzało się, że w tym miejscu fale porywały turystów.
Widok w kierunku klifu:
Czarna plaża i skały bazaltowe:
Pogoda dobra, więc decyzja zapadła - jedziemy nad jezioro lodowcowe!
Przed Jokulsarlon jest jeszcze jedno jezioro lodowcowe, ale niewielkie. W sumie to jest jeziorko:
Dalej, już właściwy cel podróży. Przy jeziorze trochę zmarzliśmy. Uważam, że warto było przejechać tyle km, żeby je zobaczyć.
Po przeciwnej stronie ulicy znajduje się Diamond Beach, czyli czarna plaża z kawałkami lodu wyrzuconymi na brzeg przez morze, efekt dość ciekawy