0
marcinwu 23 sierpnia 2018 21:49
Cześć Wszystkim,
Ten pierwszy post nie będzie zbyt długi - zachowujemy siły na później :)

Jutro startujemy z Warszawy do Los Angeles, a potem czeka nas ponad 2 - tygodniowa podróż przez Zachodnie USA.
Ruszamy w składzie 5 - osobowym: mój 5 - letni syn Franek, żona Beata oraz nasi znajomi: Aneta i Piotrek.

Google pokazuje nam, że sama jazda będzie trwała ok. 48 godzin i będzie miała ponad 2500 mil, czyli ponad 4000 km, ale pewnie wyjdzie trochę więcej...

Zapraszamy do śledzenia relacji, którą - mam nadzieję - uzupełnię kilkoma fotkami znanych i mniej znanych miejsc w Stanach.

Ruszajmy!Dzień 1 - Los Angeles

Przylot do Los Angeles

Jesteśmy na miejscu! Wszyscy zgodnie uznaliśmy, że 12h Dreamlinerem nie daje się mocno we znaki. Niektórzy nawet potrafili na kilka godzin zasnąć -
Franek na raty nawet ok. 4 godziny ;) Z samolotu wyszliśmy ok. 20:30 (czyli w Polsce jeszcze 5:30). Potem trochę pochodziliśmy labiryntami wyznaczonymi przez taśmy na lotnisku, żeby złożyć deklarację celną, spotkać się z urzędnikiem i odebrać bagaż... Dwie godzinki zleciało - zanim busem dojechaliśmy do wypożyczalni Budget.

Wszystko przebiegło w miarę sprawnie - z naciskiem na "w miarę" ;) Kolega Piotrek - jak się okazało - prawo jazdy zostawił w Polsce, więc razem z 5 - letnim Frankiem będą grali rolę pasażerów, a reszta - czyli Ja, Beata i Aneta będziemy mieli przyjemność przemierzać kalifornijskie (i nie tylko...) trasy za kółkiem Nissana Rogue - oczywiście w automacie [emoji41][emoji41][emoji41].
Piotrek oczywiście byl nieco zmartwiony, ale byłby bardziej gdybyśmy dostali Forda Escape, który był naszym pierwszym wyborem. Zlokalizowaliśmy samochód na parkingu, zapakowaliśmy się, odpaliliśmy nawigację i w drogę!
Było już ciemno, więc trudno powiedzieć o podziwianiu jakichś widoków, ale na wszystkich wrażenie zrobiła liczba pasów, których momentami naliczyliśmy nawet 7 w jedną stronę! Jazda po Los Angeles i okolicach była całkiem przyjemna - szerokie pasy, wielkie znaki, jasne oznaczenia zjazdów... Jak nic - tylko wsiadać i jeździć! ;)
Kiedy już zlokalizowaliśmy nasz pierwszy nocleg (zaklepany na agoda.pl) nie mieliśmy ochoty na nic innego - jak tylko zameldować się i udać na odpoczynek. Niestety okazało się, że to nie jest jeszcze moment, w którym już za chwilę zasiądziemy z zimnym piwkiem w ręku i pogadamy o planach na jutro... W Anaheim Resort Suites by Marriott okazało się, że nasza rezerwacja została w niewiadomo jaki sposób skasowana, a w tym dniu nie ma już żadnych wolnych pokojów :( Czyli słabo... Franek śpi już w samochodzie, zbliża się północ, a my bez noclegu... Nie tracąc już sił na dociekanie czemu straciliśmy rezerwację - przejrzeliśmy szybko okolicę i znaleźliśmy 2 pokoje 11km dalej... Lokalizacja trochę gorsza, bo ten anulowany był przy samym Disneylandzie, ale szybko zdecydowaliśmy, że je bierzemy...
Ostatecznie 4 godziny po przylocie jesteśmy zakwaterowani w motelu jak z amerykańskich filmów - Days Inn by Wyndham. Wejście do pokojów - można powiedzieć - z balkonu, widok na parking, maszyna do lodu, jakiś prowizoryczny basen, no i coś "a la" łańcuch na drzwiach wejściowych... Taki, który umożliwia otwarcie drzwi tylko na 15cm i rozmowę z gościem przez uchylone drzwi. W filmach i tak zawsze ktoś z kopa te drzwi wyważał ;) Beacie się skojarzył z niedawno obejrzanym filmem Florida Project.

W takich okolicznościach żegnamy pierwszy dzień z przygodami w USA. Jutro (a w zasadzie już za jakieś 2-3h, bo posta piszę o 6 rano) ruszamy na podbój Disneylandu i studia Universal!

Z uwagi na wszystkie okoliczności opisane powyżej - dzisiaj Was nie zasypię gradem zdjęć ;) Te 2 niech udokumentują, że dotarliśmy i zaczynamy przygodę!!! :)
20180825_002112.jpeg


20180825_002056.jpeg



Wysłane z mojego SM-A520F przy użyciu Tapatalka-- 29 Sie 2018 16:48 --

Dzień 2. - Los Angeles

W planach na ten dzień mieliśmy Disneyland, a Aneta z Piotrkiem Studio Universal. Universal super sprawa - tak powiedzieli :) Przeżyli powódź, obejrzeli bitwę w Wodnym Świecie i starali się dotknąć prawdziwego zombie - ale o szczegóły trzeba dopytac już ich ;). My - po typowym amerykańskim motelowym śniadaniu, które nazwałbym cukrem z kilkoma dodatkami - ruszyliśmy na podbój Disneyland California Adventure. Niby rozrywka dla dzieci, ale myślę, że niejeden dorosły też się może tam dobrze zabawić. Nie będę tu opisywał po kolei każdej atrakcji, bo w internecie jest na ten temat mnóstwo materiałów - moge powiedzieć tylko że wszystko co tutaj zobaczycie - od kosza na śmieci, aż po skały jak ze scenerii filmu Auta są dopracowane w najmniejszych szczegółach i robią niesamowite wrażenie. Na mnie największe zrobił Incredicoaster, bo ostatni raz jechałem na rollercoasterze pewnie jakieś 15 lat temu, a tutaj muszę przyznać, że po zejściu nogi miałem jak z waty i wyglądałem jakby mi ktoś przykleił uśmiech na stałe do mojej twarzy ;) Dla dzieciaków - mnóstwo innych atrakcji, ale w szczególności wszyscy upodobali sobie przejażdżkę z Zygzakiem McQueenem przez scenerię ozdobioną gadającymi samochodami, które wyglądają identycznie jak te z bajki Auta. Robi to naprawdę niesamowite wrażenie - nie tylko na dzieciach! Ja sam przez chwilę musiałem się zastanowić czy mówi do mnie "prawdziwy" Złomek - czy może to tylko hologram... Wszystkie samochody były tak realne - jakbyśmy się znajdowali w bajce! Z ciekawostek - nie można tam używać selfiesticków... Niby wiedziałem o zakazie i nawet nie miałem zamiaru go łamać, bo nie jestem fanem strzelania sobie selfie w każdym możliwym miejscu, ale nie przypuszczałem, że zostaniemy tak twardo potraktowani przez strażników, którzy nas wpuszczali do parku... Kiedy podeszliśmy do wejścia zostaliśmy rozbrojeni ;) Czyli kazano nam oddać uchwyty z zastrzeżeniem, że widzimy je ostatni raz... Trudno... Co miałem nakręcić - i tak nakręciłem z ręki ;)

-- 29 Sie 2018 16:58 --

Dzień 3. - zakupy w Ontario Mills i droga do Vegas

Plan dnia nie był zbyt intensywny - spakować się i ruszyć do Las Vegas po drodze zatrzymując się na niewielkie zakupy w Outlecie. Wystartowaliśmy ok. godziny 10. Droga nam miała zająć około godziny, potem krótkie zakupy, obiad i ok. godz. 15 w dalszą drogę do Vegas, gdzie mieliśmy być ok. 17:30... Niestety dojazd opóźnił się nam o ok. 4 godziny :) Outlet Simon w Ontario Mills przerósł nasze oczekiwania i potrzeby. Centrum handlowe jest ogromnych rozmiarów - tak samo jak większość sklepów, które się w nim znajdują... Ceny są naprawdę atrakcyjne - przeceny 40-50% od ceny na metce. Są też inne akcje specjalne jak np. kupon na 5$ za samo przymierzenie butów :) W ten sposób buty z 50$ zostały przecenione na 30$, z których 5$ było z kuponu :) Po zakupowym szaleństwie - dotarliśmy do Vegas. Miasto przywitało nas temperaturą ok. 90 F, czyli ponad 32 stopni Celsjusza i to w nocy!!! Hotel Ellis island ma w zwyczaju częstować swoich gości buteleczką darmowego piwa, które wytwarzają w miejscowym browarze. Piwo jak piwo, ale przy takiej temperaturze i po ponad 400 km trasie smakowało wyjątkowo :) Wydawało mi się, że po takim męczącym dniu padnę od razu do łóżka, ale chyba musieli coś dosypywać do tego piwa, bo odzyskałem siły i poszedłem zobaczyć jak wygląda Vegas ;) Do stripu miałem około 10 min - pomyślałem, że pójdę rozejrzę się i wrócę... I tak mi minęły 2 godzinki :) :) :) Nie - nie wciągnęło mnie żadne kasyno ;) Vegas nocą robi niesamowite wrażenie - tłumy ludzi, neony rozświetlające miasto, no i oczywiście kasyna, które są jak pasaże handlowe, do których wchodzi się z ulicy, a następnie można spacerować pomiędzy jednorękimi bandytami i stołami do gry przez setki metrów! Nieopatrznie wszedłem do hotelu Venetian, który jest stylizowany na to włoskie miasto i zabłądziłem w nim! Kiedy znalazłem już wyjście okazało się, że jest to parking z którego można odjechać tylko samochodem, więc musiałem się cofnąć i zrobić chyba z kilometr po hotelowym kasynie... Wracając do hotelu trafiłem jeszcze na ulicznych raperów, którzy dawli występ na ulicy i dostałem od nich płytę! Takie rzeczy tylko w Vegas :) Ludzie, którzy tutaj się kręcą są pozytywnie zakręceni - każdy zagaduje, pyta "how are You", mówi, że masz fajną koszulkę i jest ciekawy skąd jesteś... Ten klimat trzeba poczuć!@sqbaluki Tak - na mapce jest błąd - robiłem ją na szybko, a moim zamiarem było bardziej pokazanie ogólnego zarysyu trasy. 10 punktów za Twoją czujność ;)

Sprzęt to Sony A58 z obiektywem Tamron 17-55/2.8.

Wysłane z mojego SM-A520F przy użyciu TapatalkaDzień 4. - Route 66 i Wielki Kanion

Zaraz po kolejnym słodkim śniadaniu wyruszyliśmy z Las Vegas w stronę miejscowości Kingman, gdzie odbiliśmy na fragment legendarnej Route 66. Czas wygląda tutaj jakby stanął w miejscu - na parkingach i poboczach widać stare pickupy, które stanowią nieco podniszczoną atrakcję turystyczną. Po Kingman - zatrzymaliśmy się na chwilę w Hackberry gdzie oprócz sklepu z pamiątkami jest kilka pamiątek po starej Route 66 - kilka wraków samochodów (w nadzwyczaj dobrym stanie, ale to chyba kwestia klimatu), stary dystrybutor paliwa i lodówka coca - coli... Pani w w sklepie wyglądała na bardzo znudzoną, bo chyba 90% odwiedzających zatrzymuje się na zwiedzanie, zdjęcia i jedzie dalej... Wokół nie ma nic. Kiedy zapytaliśmy o jakieś miejsce z jedzeniem - powiedziała żebyśmy jechali do Seligman, czyli 60 mil dalej... Nie posłuchaliśmy i zatrzymaliśmy się w Peach Springs, gdzie zjedliśmy zajeździe Hualapai Lodge - czyli w rezerwacie Indian ze szczepu Hualapai. Jedzenie w miarę OK, ale piwa kupić już nie można. Podobno Indianie mają niską odporność na alkohol - stąd ten zakaz. Po posiłku obraliśmy już kierunek na Wielki Kanion, a dokładnie - jego południową krawędź. Obejrzeliśmy go z najbardziej popularnego punktu widokowego - Mather Point kilka chwil przed zachodem słońca. A potem odjechaliśmy jeszcze na drugi parking (w okolicach Masvik) i zrobiliśmy krótki spacerek nad samą krawędzią. Są miliony zdjęć, filmów i opisów Wielkiego Kanionu, ale nic nie zastąpi doświadczenia bycia w tym miejscu. To niesamowite uczucie - kiedy stajesz nad 1,5 km przepaścią. To trzeba przeżyć! Po zwiedzaniu Kanionu, wsiedliśmy do samochodu i w towarzystwie rozgwieżdżonego nieba dojechaliśmy do Page. Mieliśmy do zrobienia ok. 130 mil, i pod sam koniec było już ciężko, bo dzień był bardzo intensywny - ale daliśmy radę!Dzień 5. - Kanion Antylopy i Monument Valley

Dzień zaczęliśmy od pysznego śniadania. W końcu mieliśmy okazję zrobić je sami. Zamieszkaliśmy w 2-piętrowym domu, który był wyposażony nawet w pralkę i suszarkę. Chętnie z nich skorzystaliśmy, bo przez 4 dni już się nam uzbierało trochę brudów. Na 11:30 mieliśmy już zarezerwowaną wycieczkę po Dolnym Kanionie Antylopy. Dojechaliśmy tam w 15 minut, kupiliśmy bilety, sprawdziliśmy wszystkie zakazy i nakazy, i ruszyliśmy na zwiedzanie. Przewodnikami są miejscowi Indianie. Pierwsze co nam się rzuciło w oczy, to to, że nie są tak otwarci i uprzejmi jak dotychczas spotykamy lokalsi.
Natomiast Kanion robi swoją robotę! Pięknie oświetlone wąskie szczeliny i zakręcająca co chwilę droga stwarza niesamowity klimat. Jest kilka stromych podejść i zejść, ale wszystko to po schodkach. Nasz Franek nie miał żadnego problemu z przejściem, oczywiście pod czujnym okiem rodziców. Fakt, że bardziej miał w głowie zabawę niż powolne przesuwanie się do przodu - pominę ;)
Przed wejściem każdy jest ostrzegany o konieczności zabrania wody, ale nie odczuliśmy ani wyjątkowo wysokiej temperatury - ani zagrożenia odwodnienia - powoli przyzwyczajamy się, że Amerykanie chuchają na zimne na każdym kroku.
Po Kanionie Antylopy pojechaliśmy do Page na obiad - tym razem wzięliśmy na cel meksykańską El Tapatio. O ile quesadilla i burrito były przewidywalne, to zaskoczyli nas daniem z menu dziecięcego - grilled cheese. Okazał się tostem z serem i był podany z frytkami. Trudno jest tu znaleźć coś do jedzenia bez tłuszczu i cukru. Pierwszego dnia jedliśmy spaghetti w Disneylandzie, drugiego - burgery, trzeciego - indiańskie wymysły, czyli z grubsza - mięso i węglowodany. Trochę kalorii się zbiera - dziś się nawet zastanawiałem czy spodnie wchodziły na mnie z taką trudnością, bo skurczyły się w suszarce, czy one zostały w rozmiarze europejskim, a ja już w USA ;)
Po obiedzie w Page pojechaliśmy zobaczyć Monument Valley, czyli po prostu Dolinę Monumentów. Zanim dojechaliśmy do kilkumilowej trasy widokowej prowadzącej do punktu Johna Forda - nasze oczy cieszyły wyrastające po obu stronach drogi - masywne, strzeliste góry, które swoim czerwonym kolorem pięknie kontrastowały z błękitem nieba! Dojechaliśmy do miejsca, do którego dobiegł Forest Gump i zrobiliśmy kilka fotek wartych miliony $$$
Następnie ruszyliśmy na wspomnianą trasę widokową, która prowadziła krętą drogą gruntową. Jadąc podziwialiśmy zachód słońca, które ostatecznie pożegnaliśmy w miejscu gdzie kręcono niejeden western czyli w punkcie Johna Forda. Zapadłą noc, a my wróciliśmy na nocleg do Page.Dzień 6. - Horseshoe Bend i Zion

Przed wyjazdem mieliśmy napięty plan naszej podróży, ale nie przypuszczałem, że będzie aż tak napięty, że nie będzie czasu na napisanie kilku słów i wrzucenie zdjęć. Wrzucam zdjęcia i niech te kilka słów Wam wystarczy :)

W 4 dni zaliczyliśmy 4 stany! California, Nevada, Arizona, Utah!Dzień 7. - powrót do Vegas

Po kilku dniach intensywnego zwiedzania wróciliśmy do Vegas żeby zarobić trochę pieniędzy i odpocząć :)
To pierwsze za bardzo nam nie wyszło, ale to drugie zdecydowanie tak. Odpoczęliśmy na basenie i podładowaliśmy baterie na dalszą podróż!Dzień 8. i 9. - Dolina Śmierci i Park Sekwoi

Po odpoczynku w Vegas ruszyliśmy w stronę Doliny Śmierci w poszukiwaniu zabójczych temperatur. Najwyższa jaką zanotowaliśmy to 43 stopnie C i wcale nie było to w Bad Water - tylko kilka mil dalej po odjeździe z tego miejsca położonego 88 metrów poniżej poziomu morza. Zaliczyliśmy 3 punkty Dante's View, Zabriskie Point i ten, który już wspomniałem - słone jezioro Bad Water. Temperatura nie jest aż tak odczuwalna, bo jest to duża otwarta przestrzeń, na której wieje wiatr. Natomiast daje się odczuć suche powietrze - już po kilku chwilach zasycha w ustach, więc w tym przypadku woda zdecydowanie się przydaje. Oddalając się już od Doliny Śmierci w stronę Ridgecrest - temperatura spadła do dwudziestu kilku stopni. Nocowaliśmy w temperaturze 2 razy mniejszej niż była w ciągu dnia.

Clarion Inn to bardzo fajny motelik z wyróżniającym się spośród poprzednich miejsc - dobrym śniadaniem podawanym przez kelnera w hotelowej restauracji. Można tu zjeść "pankejki", jajecznicę lub jakieś śniadaniowe mięsko ? Kawa też była całkiem niezła.
Plusem motelu była też obecność wypożyczalni Budget. Poszedłem z nimi pogadać, bo w naszym Nissanie zauważyliśmy podejrzane drgania kierownicy przy hamowaniu. Jak mu się dokładniej przyjrzeliśmy - okazało się, że musiał być powypadkowy. Drzwi zamykały się z dziwnym odgłosem, a na reflektorze była jeszcze taśma... W każdym razie po krótkiej rozmowie zaproponowano nam Jeepa Patriota lub KIA Sportage. Z tego co kojarzyłem Patriot ma dosyć mały bagażnik - sprawdziliśmy i potwierdziło się, że nie zmieścilibyśmy się z naszymi bagażami. Poszukaliśmy jeszcze wspomnianego Sportage, ale ten, który stał - miał zamknięty bagażnik. W każdym razie zdecydowaliśmy się na Sportage. Kiedy dopełniliśmy wszystkich formalności - okazało się, że dostaliśmy kluczyki do Sorento, a nie Sportage! To był duży pozytyw, bo Sorento jest z wyższej klasy w wypożyczalni i ma większy bagażnik - od teraz możemy się pakować bez większej gimnastyki ") Wisienką na torcie była moc 280 KM i silnik 3.3 litra :) Na zamianie wyszedł dobrze też Piotrek, który został dopisany jako dodatkowy kierowca na podstawie swojego dowodu osobistego ? Dzień się zaczął przyjemnie - minus był taki, że wystartowaliśmy do Parku Sekwoi z 1,5h opóźnieniem.

W Parku Sekwoi zrobiliśmy sobie piknik, a potem ruszyliśmy szukać Generała Shermana, którego średnica wynosi ponad 8 m!!!
Zrobiliśmy krótki spacerek wśród tych liczących nawet po kilka tysięcy lat drzew, strzeliliśmy kilka fotek i ruszyliśmy w kierunku Fresno, skąd następnego dnia mieliśmy startować do Yosemite.

Dodaj Komentarz

Komentarze (13)

channel 24 sierpnia 2018 15:07 Odpowiedz
No to czekamy na relację :D
qbaqba 24 sierpnia 2018 19:55 Odpowiedz
Ja bym dorzucił Bryce na pół dnia chociaż + czy 1-ka jest już przejezdna tak jak pokazuje powyższa mapka?
niciej 24 sierpnia 2018 20:01 Odpowiedz
No właśnie, 1 chyba zamknięta ciągle - przynajmniej w lipcu musiałem się wracać... do Big Sur dojazd był tylko od strony Monterey - w dodatku straszny ruch i korki - odkąd nakręcili tam jakiś znany serial Chinczycy w pełni opanowali to miejsce
channel 24 sierpnia 2018 20:20 Odpowiedz
Interameryka pisał na swoim blogu, że już jest otwarta :)
channel 27 sierpnia 2018 15:21 Odpowiedz
No i ….co było dalej? :)
sqbaluki 29 sierpnia 2018 17:22 Odpowiedz
@marcinwu jakim sprzętem robiłeś nocne zdjęcia?i na mapce masz chyba błąd, chyba chcecie jechać do "Sequoia National Park" a nie do Sequoia National Forest? My za półtora miesiąca też wyruszam na podobną trasę tylko będziemy rezygnowali z Sequoia National Forest, a sekwoje zobaczymy w parku Yosemite na szlaku Mariposa Grove, w sumie oszczędza się trochę czasu no i można się przejechać całą Tioga Road
mixsa 29 sierpnia 2018 20:20 Odpowiedz
@sqbaluki ja planuję zrobić dokładnie tak samo jak Ty: sekwoje w Yosemite i potem Tioga Road :)
marcinwu 30 sierpnia 2018 09:15 Odpowiedz
@sqbaluki Tak - na mapce jest błąd - robiłem ją na szybko, a moim zamiarem było bardziej pokazanie ogólnego zarysyu trasy. 10 punktów za Twoją czujność ;)Sprzęt to Sony A58 z obiektywem Tamron 17-55/2.8.Wysłane z mojego SM-A520F przy użyciu Tapatalka
sqbaluki 30 sierpnia 2018 10:01 Odpowiedz
@marcinwu no jestem na to wyczuowny bo przerabiałem trasę i kilka razy się pomyliłem, dlatego potem zacząłem wpisywać po prosty congress trailczekam na dalszą relację bo bardzo mnie ciekawi jak taka długa jazda wygląda bardziej z punktu widzenia rodzica no i dziecka ;) my niedługo wybieramy się z naszą 16 miesięczną córką i raczej staraliśmy się tak drogę planować żeby nie spędzać więcej niż 3 godniny w samochodzie dziennie, no ale czasami się nie da i często mamy rano 3 godziny i wieczorem 2. Moze jakoś damy radę.
channel 30 sierpnia 2018 16:55 Odpowiedz
Ciekaw co było dalej :) Też jestem zainteresowana jak dziecko znosi taki trip. Zastanawiamy się czy ewentualnie planować taki wyjazd z 4 letnią wnusią.
channel 5 września 2018 20:51 Odpowiedz
Tempo macie niezłe, 4 dni i 4 stany :) zdjęcia fajne, świetnie widzieć uśmiechniętą rodzinę :-D
channel 8 września 2018 13:02 Odpowiedz
Dolina Śmierci - moje marzenie :) Widać że rodzinka zadowolona, lepsza klasa auta to większy komfort jazdy. Jak synek znosi taką drogę? Dużo dziennie przejeżdżacie kilometrów?
marcinwu 8 września 2018 16:44 Odpowiedz
Trzeba przyznać, że Franek dzielnie się trzyma :) Najwięcej w ciągu dnia przejechaliśmy 650 km, ale to z przerwą na zwiedzanie, więc do zniesienia.