W związku z prośbą o wrzucenie relacji z Antarktydy, która pojawiła się w wątku ze zdjęciami, postaram się trochę przybliżyć Wam ten temat. Nie dam rady opisać wszystkiego na raz, ale postaram się zmieścić w 2-3 postach. Podróż odbyłem w lutym 2012 roku więc ceny z Argentyny pozwolę sobie podać w zaokrągleniu, w dolarach.
Uwaga: Wszelkie prawa zastrzeżone, jestem właścicielem niniejszego tekstu i nie zgadzam się na jego rozpowszechnianie, to samo dotyczy fotografii.
Na pomysł wpadłem rok wcześniej, podczas zwiedzania lodowca Balmaceda w Chile. Potrzebowałem zaliczyć swój ostatni, siódmy już kontynent. Poszukałem, popytałem i wyszło mi, że najlepiej jest polecieć w ciemno do Ushuaia i próbować szczęścia na miejscu. Oczywiście, można zabookować podróż dużo wcześniej, zapłacić od 5500 USD (najdroższa oferta jaką spotkałem to 50 000 USD) i mieć wszystko ogarnięte. Jako że nie lubię przepłacać, wybrałem pierwszą opcję.
Najpierw poleciałem na tygodniowy melanż do Sao Paulo (135 tys. mil M&M, powrót z SCL). Po Ameryce Płd. poruszałem się z airpassem Aerolineas Argentinas. Za 2000zł kupiłem trasę: Sao Paulo - Buenos - Ushuaia - Buenos - Santiago de Chile. Z możliwością zmiany dat za 100 USD. Lot GRU - AEP był miły i przyjemny. Lotnisko AEP jest jednym z droższych jeśli chodzi o jedzenie i napoje, ale za 100zł można było zjeść całkiem dobry zestaw kanapka z pieczoną wołowiną + pół butelki malbeca. Drugi tego dnia lot, do Ushuaia, starym MD cośtam był już męczący i niemal klaustrofobiczny.
Większość turystów w oczekiwaniu na statek snuje się po głównej ulicy jak w Zakopanem po Krupówkach. Średnia wieku coś ok. 60 lat, w ogromnej większości pochodzący z najdroższych krajów Zachodu. Pod nich niestety układane jest menu a zwłaszcza ceny w knajpach. Na szczęście trafiłem w jednej z bocznych uliczek na restaurację La Estancia, w której za 20 USD zjadłem jeden z najlepszych steków w życiu (lepsze tylko w Buenos) i 0,6 Quilmesa do tego. Najedzony zacząłem spacer po lokalnych biurach podróży, wcześniej kupując argentyńską kartę SIM. Wszędzie oferowali last minute na Antarktydę, wszędzie od 3900 USD. Umówili się, i nie dało się targować. Najbliższy statek w tej cenie odpływał za 2 dni, na pozostałe musiałbym czekać trochę dłużej. W końcu trafiłem bezpośrednio do organizatora rejsu, którego namierzyłem jeszcze z Polski: http://www.antarpply.com/en Niestety, okazało się, że nie ma już miejsc na ten rejs. To znaczy było jedno, za 6000 USD (lepsza kajuta). Szefowa pocieszyła mnie, że często ludzie układają sobie loty na ostatnią chwilę, a że do Ushuaia leci się zazwyczaj z 2 przesiadkami, to część osób nie dociera. Zostawiłem swój numer z prośbą o telefon, jak się to za 3900 zwolni.
Następnego dnia musiałem się przenieść do innego hotelu (http://pl.tripadvisor.com/Hotel_Review- ... gonia.html). Całkiem przyzwoite duże pokoje, w każdym duże, dwuosobowe łóżko, niestety ze wspólną łazienką i bez mini baru. Na szczęście w Ushuaia w nocy jest tak zimno (ze śniegiem włącznie, w środku lata!) że wystawiony za okno browarek miał idealną temperaturę.
Po zalogowaniu się w hotelu kupiłem 2 butelki malbeca i znalazłem ławeczkę z której było jednocześnie widać wodę i góry. W połowie drugiej butelki zadzwonił telefon: "płynie pan jutro o 16-tej". Poszedłem do siedziby firmy załatwić formalności. Był problem z autoryzacją karty, musiałem wracać do hotelu po gotówkę, zacząłem stroić miny i udawać, że się waham, aż w końcu obniżyli mi cenę do 3650 USD
:) Jeszcze tylko 15 baksów za wypożyczenie kaloszy w firmie obok i byłem gotowy. W Ushuaia jest kilka firm, które za niewielkie pieniądze wypożyczają podróżnym wszystko, co na Antarktydzie potrzebne a przy tym ciepłe i wodoodporne.
W porcie melduję się o 14tej, zaopatrzony w 10 butelek malbeca i jedną Havana Club. Boarding przebiega sprawnie i o czasie jestem w swojej kabinie. Powitalny szampan i ruszamy
:)
Mój statek:
Moja kajuta, te czarne rury są po to, żeby nie spaść w czasie sztormu:
Pożegnanie z Ushuaia:
Pierwsze godziny mijają bardzo spokojnie. Popijam malbeca, zapoznaję się ze statkiem, zaliczam kurs zakładania kamizelek i takie tam. Sprawdzam cenę Quilmesa na statku, 3 USD więc do przeżycia. Poza alkoholem wszystko wliczone, ogromne ilości pysznego żarcia, czasem w gratisie Captain Morgan z gorącą czekoladą, polecam w proporcjach 50/50
:) Zdziwiłem się wieczorem, że załoga spaceruje po statku i co 2-3 metry nakleja, znane mi z samolotów - torebki na pawie. "Cieniasy" - myślę. Płynąłem kiedyś promem do Kopenhagi, to im pokażę. Piekło zaczęło się tuż po północy...... I trwało 2 dni. Część ludzi w ogóle nie wynurzała się z kajut. Część, z szarozielonym twarzami stawała czasem przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. I mała grupka, którzy jedli, pili i udawali, że ich to nie dotyczy. Wszyscy mieli za uszami naklejone okrągłe plastry. "Sekta jakaś", pomyślałem przerażony, ale okazało się, że to tylko Holendrzy, a te plastry sprawiają, że nie czuje się choroby morskiej. Najgorsze były odgłosy głośnego wymiotowania, które przez dzień i noc słychać było na całym statku. I pomyśleć, że za 4500 baksów była opcja z powrotem samolotem... Ja jakoś się trzymałem, zmuszałem się do jedzenia a większość dnia spędzałem na zewnątrz (nie było zakazu). Trzymałem się mocno barierek i starałem patrzeć w horyzont. Fale były ogromne, wielkości domów. Wypadnięcie za burtę = śmierć. W nocy spać dało się tylko w tzw. pozycji bezpiecznej, dobrze, że w liceum miałem piątkę z P. O. i jeszcze pamiętałem. Inaczej człowiek obijał się między ścianą a barierką.
Po dwóch dniach koszmaru wreszcie się uspokoiło a za oknem zobaczyłem Szetlandy Południowe. Cudowne uczucie!
Teraz trzeba było się ubrać i wsiadać w pontony, pierwsze zejście na ląd. Miałem na sobie koszulkę, bluzę, kurtkę i druga kurtkę, z gore texu. Do tego 2 pary dżinsów a na nie wodoodporne spodnie. Plus obowiązkowo w kalosze i kamizelka ratunkowa.
Wyspa robi wrażenie, trochę, jakby inna planeta. Z roślinności tylko mchy. Bardzo silny wiatr z mżawką. Gdzieniegdzie resztki padłych zwierząt, z których zostały tylko kości i płetwy. I pingwiny. Dużo pingwinów. Jak dzieci. Nie bały się, podchodziły zaciekawione. Ganiały się jeden za drugim. Pingwin goni pingwina, pierwszy się przewraca, drugi dziobie go po głowie, potem role się zamieniają. Po ciężkich miesiącach pracy w Warszawie nic nie uspokaja bardziej, niż natura. Oprócz pingwinów są jeszcze lwy morskie. Zaleca się nie podchodzić bliżej niż na 15 metrów i nigdy nie stawać pomiędzy nimi a wodą. Grupa 15 młodych samców wygląda groźnie, nikt nie podchodzi. Nawet po butelce malbeca trzymam kulturalny dystans. Po ok. 3 godzinach wracamy na statek i płyniemy w stronę kontynentu. Od tej chwili codziennie na statku wygłaszane są wykłady przyrodniczo - geograficzne i wyświetlane filmy. Nie ma kołysania - garstka ludzi w okolicach 30ki nie trzeźwieje
:) Emeryci piją kulturalnie. Niektórzy są już trzeci (!) raz. Podobno Antarktyda uzależnia...
Nie pamiętam dokładnie, ile czasu minęło pomiędzy Szetlandami a kontynentem, ale nie było to zbyt długo. Przez najbliższe dni obowiązywał prosty i przyjemny rozkład zajęć. O ósmej pobudka, śniadanie. Potem krótki wykład gdzie jesteśmy i co zobaczymy. Zejście na ląd lub rejs pontonami. Obiad plus alkoholizacja. Wykład i kolejne zejście bądź rejs. Kolacja.
Pogoda na Antarktydzie jest bardzo zmienna. Nawet jeśli schodziliśmy na brzeg jakieś 200 metrów od statku a pogoda była piękna, braliśmy zestaw ratunkowy w postaci namiotów, jedzenia i apteczki. Burza śnieżna potrafi nadejść bardzo niespodziewanie. W jednej chwili jest miło i cieplutko, zaledwie -2 stopnie i można się opalać jak na Gubałówce. Chwilę później wydaje się, jakby było minus czterdzieści a w twarz ktoś wbijał igły. W słonecznych chwilach konieczne są okulary przeciwsłoneczne. Dłonie i twarz zaleca się smarować filtrem 50ką. Chodzić po śladach przewodnika, upadek w szczelinę w lodzie grozi śmiercią. Do tego nie palić, nie śmiecić i nie załatwiać potrzeb fizjologicznych. O piciu nic w regulaminie nie było, z czego obficie z moim nowym przyjacielem ze Szwecji korzystaliśmy.
Musicie mi wybaczyć, że nie podam nazw miejsc, w których schodziłem na ląd. Pozapominałem, poza tym w każdej podróży jest inaczej, zależy od lodu, pogody itp. Czasem pije się w polskiej bazie Arctowski, czasem w ukraińskiej. Czasem w żadnej z nich. jedne miejsca są o danej porze roku dostępne inne nie. Każdy rejs jest inny. Jak znajdę materiały, które otrzymałem po rejsie, to wrzucę.
Testuję Imageshack i wrzucam mapkę, gdzie mniej - więcej byłem:
I moje ulubione, kolonia pingwinów: http://www.youtube.com/watch?v=Au6oIVlfe_4Pierwszego dnia podczas rejsu oglądamy m.in. zatopiony statek wielorybników z początku wieku. Spalił się podczas dziewiczego rejsu. Fotkę wrzuciłem w dziale fotki więc nie będę kopiował. Na Antarktydzie są tylko dwa rodzaje śladów ludzi - bazy i resztki statków wielorybników oraz dawne i obecne stacje badawcze. Najciekawsza jest podobno ukraińska, gdzie chłopaki pędzą niezły bimber. Ja byłem w dwóch bazach argentyńskich i jednej brytyjskiej. W Argentyńskich jak u siebie, wiadomo - Polak - Latynos - dwa bratanki. Był browarek, były dowcipy, było miło. Aż dotarliśmy do bazy brytyjskiej w Port Lockroy... Mieszkają tam przez pół roku 4 wolontariuszki prowadzące badania nad pingwinami.
- Tylko uważajcie na pingwiny, nie płoszcie ich, nie dotykajcie, pingwiny są najważniejsze! - Spoko, a co tu robicie poza obserwowaniem pingwinów? - Nic, to nam pochłania cały czas. - Aha, OK, sorry gdzie jest toaleta? - Nie ma, załatwiamy potrzeby do wiader. Łazienki też nie ma. - ?!?!?!?! - Bo to by mogło wypłoszyć pingwiny a poza tym jest nieekologiczne. Pingwiny są najważniejsze! - I nie myjecie się przez pół roku? - Ze 2 razy zdarza nam się skorzystać z prysznica na statku ale pingwiny pochłaniają nas bez reszty. Pingwiny są najważniejsze! - A jedzenie? - W puszkach. Możemy łowić ryby ale to nieekologiczne i byśmy zabierały pożywienie pingwinom a przecież pingwiny...
Tak tak, słusznie się domyślacie co dalej
:)
W Port Lockroy jest też stara baza. Zdaje się, że opuszczona w latach 50tych. Na Antarktydzie jest podobno taki zwyczaj, że opuszczając takie bazy zostawia się w nich niemal wszystko. Są więc nietknięte konserwy z lat 50tych, notesy, sprzęt, pościel zupełnie jakby mieszkańcy wyszli przed chwilą. Moją uwagę przyciąga przepis na pierś z pingwina. Za dolara można wysłać pocztówkę do domu (doszła!) a za 20 baksów kupić czapeczkę. Oczywiście z pingwinem
:) Mam też magnes z pingwinem. Do tego breloczki i cała masa tandety. Jest to najbardziej na południe wysunięty urząd pocztowy na świecie (pocztówki, po ponad miesiącu doszły). Obok bazy, w zatoce cumują mniejsze jachty, niezależni turyści którzy przypłynęli ty własnym bądź wyczarterowanym transportem. Trochę im zazdroszczę dopóki jeden nie mówi, że małym jachtem cieśninę Drake'a pokonuje się nie przez 2 a przez 4 dni... A na brzegu zatoki jest idealnie zachowany szkielet wieloryba. I oczywiście kolonia pingwinów.
Ostatnie chwile na kontynencie. Po południu atrakcja - wieloryby - samica i młode. Wskakujemy do pontonów i zachowując bezpieczną odległość oglądamy te wspaniałe zwierzęta. Płyną powoli, nie spieszą się. Jesteśmy na tyle daleko, żeby ich nie płoszyć. Co jakiś czas wyrzucają w górę fontanny wody i wreszcie udaje mi się zrobić zdjęcie, o którym myślałem od lat:
Z listy zwierząt, które mieliśmy zobaczyć, a które codziennie odznaczano na tablicy zabrakło tylko orki. Przewodnik opowiada, że obserwowali kiedyś orkę goniącą pingwina. Przerażony pingwin w ostatniej chwili wskoczył na ponton, pomiędzy ludzi. Orka na szczęście nie wpadła na ten pomysł. Szkoda, że mnie tam wtedy nie było...
Po zejściu na ląd znów trafiam między pingwiny. Zauważyłem, że większość wygląda jak na tym zdjęciu:
Ale są też takie:
Okazało się, że te drugie, które cały czas leżą nieruchomo są w trakcie zmiany upierzenia. Na ten czas przestają być wodoodporne i nie mogą polować, a pozostałe ich nie nakarmią. Leżą więc nieruchomo aby ograniczyć swój metabolizm. Dlatego tak ważne jest, żeby ich nie płoszyć, nie zmuszać do ruchu. Na ponton wsiadam jako ostatni, będzie mi ich brakowało a przed emeryturą raczej na Antarktydę nie wrócę. Poniżej wrzucam mapkę utworzoną już po podróży przez organizatora, a więc nie plan a faktyczny przebieg rejsu:
Uploaded with ImageShack.comOpuszczenie kontynentu nie oznacza jednak końca przygody. Przed nami jeszcze dwa przystanki. Jednym z nich jest miejsce o nieco księżycowym krajobrazie czyli Deception Island. To dawna baza wielorybników połączona z zakładem w którym uzyskiwano tak cenny olej. Obecnie to tylko historia ale jeśli dobrze pamiętam, Japończycy i Norwegowie wciąż na wieloryby polują. Na wyspie spotykamy żołnierzy hiszpańskiej marynarki wojennej i dwa lwy morskie. Część grupy decyduje się na kąpiel. Wreszcie mogę zobaczyć w bieliźnie tę turystkę z Kalifornii
:) do wody jednak nie wchodzę.
Uploaded with ImageShack.comPo krótkim rejsie docieramy na Halfmoon Island, na której mieści się argentyńska stacja badawcza. Chłopaki mają Quilmesa więc ja i Szwed szybko się z nimi integrujemy. Cóż za miła odmiana po wizycie w bazie brytyjskiej
:) Ostatnie fotki, ostatnie pocztówki (tu już po 7 USD). Nikomu się nie spieszy, wiemy co nas czeka przez najbliższe dwa dni. Tylko Holendrzy naklejają sobie plastry za uszami i uśmiechnięci wsiadają do pontonów.
Przez kolejne dwa dni mamy powtórkę z rozrywki, przez ostatnie kilka godzin - imprezka. Z oddali widać przylądek Horn. Z bliska można go obejrzeć za co najmniej 1000 USD ale ja już mam tak dosyć kołysania, że rok później wciąż z lękiem wsiadam na prom samochodowy przez Wisłę. Przepływamy również obok Puerto Williams, najbardziej na południe położonego miasta na świecie. Można tam dotrzeć z Ushuaia za coś ponad 100 USD ale odpuszczam. Po Antarktydzie już niczego nie muszę sobie udowadniać ani zaliczać na siłę. Wysiadam ze statku szczęśliwy, z bezcennym uczuciem spełnionego marzenia. Warto było!Samolot z Ushuaia do Buenos mam dopiero za 8 dni. Pierwszego dnia zwiedzam park narodowy Tierra del Fuego. Warto ale z przewodnikiem. Przez park przebiega granica pomiędzy Argentyną a Chile. Granica jest zaminowana i nikt dokładnie nie wie, gdzie te miny się znajdują. Nie wyobrażam sobie kolejnego tygodnia w tej okolicy. Jadę w ciemno na lotnisko. Wpisują mnie na listę oczekujących ale to środek sezonu, nie ma łatwo a kilka osób było wcześniej. Beze mnie odlatuje pierwszy samolot. Potem kolejny. Zapraszają mnie do trzeciego. Na szczęście jest to B 737 i ląduje na Ezeiza - głównym lotnisku Buenos Aires. Robi się mała awantura, że jak to, gringo przyszedł później a leci wcześniej. Ale gringo pomyślał i się zapisał do programu dla często podróżujących Aerolineas Argentinas i dzięki temu ma wyższy priorytet na liście oczekujących. Już zza kontroli bezpieczeństwa macham na pożegnanie wielkiemu, wściekłemu Indianinowi który musi czekać na kolejną szansę. Kilka godzin później piję piwko w San Telmo, ogrzewam w słońcu zmarznięte kości.
Znalazłem dziś film - pokaz fotek z podróży. Trochę komercyjne ale dość dobrze pokazuje, czego możecie się spodziewać:
BusinessClass napisał:Podpowiesz jakiś?Imageshack na przykład? Tylko trzeba przed uploadem zaznaczyć Label thumb na 'nie'.Masz jeszcze jednego czytelnika
:)
tak się zastanawiam: czy taka zorganizowana na własną rękę wyprawa w tamten rejon rzeczywiście musi być taka nudna że nic po za jedzeniem, spaniem, sikaniem i piciem nie do roboty? ile kosztował Cię ten wyjazd?czym różniłaby się wyprawa za te 5500 czy ileś tam?rozumiem parcie na zaliczenie kolejnego kontynentu ale za taką kasę i takie "atrakcje" to ja bym wolał jakoś ciekawiej zorganizować.
namteH napisał:tak się zastanawiam: czy taka zorganizowana na własną rękę wyprawa w tamten rejon rzeczywiście musi być taka nudna że nic po za jedzeniem, spaniem, sikaniem i piciem nie do roboty? ile kosztował Cię ten wyjazd?czym różniłaby się wyprawa za te 5500 czy ileś tam?rozumiem parcie na zaliczenie kolejnego kontynentu ale za taką kasę i takie "atrakcje" to ja bym wolał jakoś ciekawiej zorganizować.Nie każdy głaskał pingwina na Antarktydzie.O jakim liczeniu z kasą mówisz? Brał od Ciebie pieniądze na ten wyjazd? Skoro ktoś może sobie pozwolić to dlaczego nie? Co komu do tego?[MOD] darujcie sobie epitety i wulgaryzmy - następne posty będą kasowane!
Fantastyczna relacja! Czekam z niecierpliwościa na więcej. Antarktyda to od kilku miesięcy moje nowe marzenie. Co prawda, niestety -nie na najbliższy rok - ale czemu by nie na następny, tak więc chłone wszelkie informacje i porady.Aha, nie wiem jak inni, ale ja nie widze zdjęć z imageshacka, zdecydowanie wolę ten poprzedni hosting z początkowych postów.
Podzrawiam i gratuluje udanej podrozy...namteH'em sie nie przejmuj, on zawsze wszystko krytykuje...To jak ktos swoje pieniadze wydaje to jego sprawa, ja gratuluje udanych przezyc a to jest naprawde bezcenne...a co do picia, wlasnie wtedy ludzie opowiadaja o sobie bardzo duzo, sam nie zapomne delektowania sie duzym ilosciami wina i opwoeisciami od Wlochow w Bawarii nad Starnberger See...
To mi się bardzo na forum f4f podoba że jak człowiek zaczyna myśleć. Kurde ale jestem fajny, co ja za rzeczy nie robię i gdzie nie jeżdżę to pojawia się taka genialna relacja i kopara człowiekowi spada do piwnicy. Gratuluje wyjazdu i czekam na więcej!!!!:)
michal100 napisał:To mi się bardzo na forum f4f podoba że jak człowiek zaczyna myśleć. Kurde ale jestem fajny, co ja za rzeczy nie robię i gdzie nie jeżdżę to pojawia się taka genialna relacja i kopara człowiekowi spada do piwnicy. Gratuluje wyjazdu i czekam na więcej!!!!:)Haha, właśnie mi się przypomniała taka krótka relacja o zwiedzaniu więzienia, od kolesia któremu już się znudziło oglądanie po raz kolejny tego samego, wyszukałem i to też byłeś Ty, BusinessClass
:Dviewtopic.php?p=232571#p232571
Zazdroszczę podróży, czekam na więcej, niestety Antarktyda na razie pozostaje tylko w sferze marzeń :p Może ktoś z forum, dzięki tej relacji się zainteresuje tym kierunkiem i wymyśli jakąś genialnie tanią opcję wyjazdu. Mam nadzieję
:D
Ludzie, czego Wy się czepiacie w tej zorganizowanej wycieczce? Chyba po prostu zazdrość przez Was przemawia.Relacja i cel podróży - SUPER
:)Czekam na dalszą część.
Stary (bez obrazy) dla mnie mega wypad. Zazdroszczę tego co widziałeś na własne oczy. Nie jest to typowy plażing, smażing
;) Takie relacje jak twoja to są perełki tego forum. Jestem ciekaw czy ktoś z forum był w Korei Północnej
;) Jeszcze raz gratki
JIK napisał: Jestem ciekaw czy ktoś z forum był w Korei Północnej
;) Rozważałem. Stwierdziłem jednak, że o ile jadąc na Kubę czy do wielu innych reżimów można pomóc normalnym ludziom, o tyle z Korei Płn. jest to absolutnie niemożliwe i całe pieniądze - niemałe - idą dla czerwonych. Odpuściłem. Mam adres e-mail do człowieka, który tam był, poproszę go, żeby tu zajrzał.
Jestem ciekaw czy ktoś z forum był w Korei Północnej
;) Ja omc byłbym w czerwcu, niestety za późno złożyłem o wizę (trzeba czekać 3-4 tyg) i nie załapałem się. Następny termin wycieczki mam zaplanowany na jesień i jak nic innego ciekawszego mi nie wskoczy to pojadę. Wyjazd jest organizowany przez amerykańskie biuro podróży, start z Pekinu, cena od 900 euro/os.
BusinessClass napisał: Po Antarktydzie już niczego nie muszę sobie udowadniać ani zaliczać na siłę. Wysiadam ze statku szczęśliwy, z bezcennym uczuciem spełnionego marzenia. Warto było!Świetna relacja, super wyjazd i rewelacyjne zakończenie!! O to chyba każdemu chodzi
:) Pozdrawiam, zazdroszczę i gratuluję !
BusinessClass napisał:JIK napisał: Jestem ciekaw czy ktoś z forum był w Korei Północnej
;) Rozważałem. Stwierdziłem jednak, że o ile jadąc na Kubę czy do wielu innych reżimów można pomóc normalnym ludziom, o tyle z Korei Płn. jest to absolutnie niemożliwe i całe pieniądze - niemałe - idą dla czerwonych. Odpuściłem. Mam adres e-mail do człowieka, który tam był, poproszę go, żeby tu zajrzał.Ja kiedyś miałem w planie spisać moje kilka lat pobytu w Libii, jeszcze za czasów Muamara Kadafiego. Po przemyśleniach odpuściłem, gdyż jednak wiele sytuacji nie powinno ujrzeć światła dziennego
;)
Jeszcze żadna relacja z czyjejś wyprawy mnie tak nie wciągnęła. Szczerze, to nie sądziłem, że organizuje się tam masowe wycieczki. Tak mnie to zaciekawiło, że chyba za kilka lat też udam się na Antarktydę
:)
Ekstra relacja, myślę że jedna z bardziej interesujących na tym forum. Gratuluję spełnienia marzenia.Ile osób liczy taka grupa wycieczkowa? Quote:Jestem ciekaw czy ktoś z forum był w Korei Północnej
;) Był. Mnie zastanawia czy są jeszcze miejsca na świecie, gdzie czytelnicy f4f nie dotarli... nie zdziwie się jak niedlugo doczekamy sie relacji z księżyca.
BusinessClass napisał:z Księżyca może nie ale najpóźniej w 2030r. lecę w kosmos z Virgin Galactic
:)Myślę, że wcześniej, za jakieś 2 lata, możesz spróbować coś tańszego i również kosmicznego (http://worldviewexperience.com/), tak żeby stopniować emocje.
Mistrzostwo świata! Gratuluję wyprawy i zaliczenia wszystkich kontynentów. Zobaczyć te wszystkie zwierzęta w ich naturalnym środowisku - coś pięknego. Gdyby chciało Ci się zamieścić ponownie zdjęcia w postach z relacją to byłbym wdzięczny.
BusinessClass napisał:Pierwszego dnia podczas rejsu oglądamy m.in. zatopiony statek wielorybników z początku wieku. Spalił się podczas dziewiczego rejsu. Fotkę wrzuciłem w dziale fotki więc nie będę kopiował. Na Antarktydzie są tylko dwa rodzaje śladów ludzi - bazy i resztki statków wielorybników oraz dawne i obecne stacje badawcze. Najciekawsza jest podobno ukraińska, gdzie chłopaki pędzą niezły bimber. Ja byłem w dwóch bazach argentyńskich i jednej brytyjskiej. W Argentyńskich jak u siebie, wiadomo - Polak - Latynos - dwa bratanki. Był browarek, były dowcipy, było miło. Aż dotarliśmy do bazy brytyjskiej w Port Lockroy... Mieszkają tam przez pół roku 4 wolontariuszki prowadzące badania nad pingwinami. - Tylko uważajcie na pingwiny, nie płoszcie ich, nie dotykajcie, pingwiny są najważniejsze! - Spoko, a co tu robicie poza obserwowaniem pingwinów? - Nic, to nam pochłania cały czas. - Aha, OK, sorry gdzie jest toaleta? - Nie ma, załatwiamy potrzeby do wiader. Łazienki też nie ma. - ?!?!?!?!- Bo to by mogło wypłoszyć pingwiny a poza tym jest nieekologiczne. Pingwiny są najważniejsze! - I nie myjecie się przez pół roku?- Ze 2 razy zdarza nam się skorzystać z prysznica na statku ale pingwiny pochłaniają nas bez reszty. Pingwiny są najważniejsze! - A jedzenie? - W puszkach. Możemy łowić ryby ale to nieekologiczne i byśmy zabierały pożywienie pingwinom a przecież pingwiny... Tak tak, słusznie się domyślacie co dalej
:) W Port Lockroy jest też stara baza. Zdaje się, że opuszczona w latach 50tych. Na Antarktydzie jest podobno taki zwyczaj, że opuszczając takie bazy zostawia się w nich niemal wszystko. Są więc nietknięte konserwy z lat 50tych, notesy, sprzęt, pościel zupełnie jakby mieszkańcy wyszli przed chwilą. Moją uwagę przyciąga przepis na pierś z pingwina. Za dolara można wysłać pocztówkę do domu (doszła!) a za 20 baksów kupić czapeczkę. Oczywiście z pingwinem
:) Mam też magnes z pingwinem. Do tego breloczki i cała masa tandety. Jest to najbardziej na południe wysunięty urząd pocztowy na świecie. Obok bazy, w zatoce cumują mniejsze jachty, niezależni turyści którzy przypłynęli ty własnym bądź wyczarterowanym transportem. Trochę im zazdroszczę dopóki jeden nie mówi, że małym jachtem cieśninę Drake'a pokonuje się nie przez 2 a przez 4 dni... A na brzegu zatoki jest idealnie zachowany szkielet wieloryba. I oczywiście kolonia pingwinów. Uploaded with ImageShack.comUploaded with ImageShack.comUploaded with ImageShack.comUploaded with ImageShack.comUploaded with ImageShack.comWitam kolege podroznika. Z checia zobaczylbym zdjecia w tym postingu, ale te linki nie funkcjonuja, albo zdjecia zostaly tam juz wywalone.Ja bylem na Antarktydzie w listopadzie 2013 statkiem MS Expedition.
Hej, my byliśmy w 2014 styczeń rejs z Buenos Aires przez Georgie Południową i Antarktyda i powrót do Ushuaia. Zerknijcie na relacje i porównajcie ... lodowe-pieklo-nasza-podroz-na-antarktyde-cz-i,1567,132093 I część 2 lodowe-pieklo-nasza-podroz-na-antarktyde-cz-ii,1567,132091Płynęliśmy niemieckim statkiem MS Delphin z ukraińska częściąZałogi z Odessy. Pozdrowienia dla Wszystkich. Na Georgi Południowej prócz widoku 20 tysięcznych stad pingwinów niesamowite było odwiedzić cmenatrz z grobem Shackletona, o którego wyczynach pewnie jazdy słyszał...
Uwaga: Wszelkie prawa zastrzeżone, jestem właścicielem niniejszego tekstu i nie zgadzam się na jego rozpowszechnianie, to samo dotyczy fotografii.
Na pomysł wpadłem rok wcześniej, podczas zwiedzania lodowca Balmaceda w Chile. Potrzebowałem zaliczyć swój ostatni, siódmy już kontynent. Poszukałem, popytałem i wyszło mi, że najlepiej jest polecieć w ciemno do Ushuaia i próbować szczęścia na miejscu. Oczywiście, można zabookować podróż dużo wcześniej, zapłacić od 5500 USD (najdroższa oferta jaką spotkałem to 50 000 USD) i mieć wszystko ogarnięte. Jako że nie lubię przepłacać, wybrałem pierwszą opcję.
Najpierw poleciałem na tygodniowy melanż do Sao Paulo (135 tys. mil M&M, powrót z SCL). Po Ameryce Płd. poruszałem się z airpassem Aerolineas Argentinas. Za 2000zł kupiłem trasę: Sao Paulo - Buenos - Ushuaia - Buenos - Santiago de Chile. Z możliwością zmiany dat za 100 USD. Lot GRU - AEP był miły i przyjemny. Lotnisko AEP jest jednym z droższych jeśli chodzi o jedzenie i napoje, ale za 100zł można było zjeść całkiem dobry zestaw kanapka z pieczoną wołowiną + pół butelki malbeca. Drugi tego dnia lot, do Ushuaia, starym MD cośtam był już męczący i niemal klaustrofobiczny.
Z lotniska taksówką (5 USD) do hotelu i od razu na miasto. Mój opis hotelu na stronie http://www.tripadvisor.com/Hotel_Review ... gonia.html Jeśli dobrze pamiętam, to płaciłem 100 USD za nocleg.
Większość turystów w oczekiwaniu na statek snuje się po głównej ulicy jak w Zakopanem po Krupówkach. Średnia wieku coś ok. 60 lat, w ogromnej większości pochodzący z najdroższych krajów Zachodu. Pod nich niestety układane jest menu a zwłaszcza ceny w knajpach. Na szczęście trafiłem w jednej z bocznych uliczek na restaurację La Estancia, w której za 20 USD zjadłem jeden z najlepszych steków w życiu (lepsze tylko w Buenos) i 0,6 Quilmesa do tego. Najedzony zacząłem spacer po lokalnych biurach podróży, wcześniej kupując argentyńską kartę SIM. Wszędzie oferowali last minute na Antarktydę, wszędzie od 3900 USD. Umówili się, i nie dało się targować. Najbliższy statek w tej cenie odpływał za 2 dni, na pozostałe musiałbym czekać trochę dłużej. W końcu trafiłem bezpośrednio do organizatora rejsu, którego namierzyłem jeszcze z Polski: http://www.antarpply.com/en Niestety, okazało się, że nie ma już miejsc na ten rejs. To znaczy było jedno, za 6000 USD (lepsza kajuta). Szefowa pocieszyła mnie, że często ludzie układają sobie loty na ostatnią chwilę, a że do Ushuaia leci się zazwyczaj z 2 przesiadkami, to część osób nie dociera. Zostawiłem swój numer z prośbą o telefon, jak się to za 3900 zwolni.
Następnego dnia musiałem się przenieść do innego hotelu (http://pl.tripadvisor.com/Hotel_Review- ... gonia.html). Całkiem przyzwoite duże pokoje, w każdym duże, dwuosobowe łóżko, niestety ze wspólną łazienką i bez mini baru. Na szczęście w Ushuaia w nocy jest tak zimno (ze śniegiem włącznie, w środku lata!) że wystawiony za okno browarek miał idealną temperaturę.
Po zalogowaniu się w hotelu kupiłem 2 butelki malbeca i znalazłem ławeczkę z której było jednocześnie widać wodę i góry. W połowie drugiej butelki zadzwonił telefon: "płynie pan jutro o 16-tej". Poszedłem do siedziby firmy załatwić formalności. Był problem z autoryzacją karty, musiałem wracać do hotelu po gotówkę, zacząłem stroić miny i udawać, że się waham, aż w końcu obniżyli mi cenę do 3650 USD :) Jeszcze tylko 15 baksów za wypożyczenie kaloszy w firmie obok i byłem gotowy. W Ushuaia jest kilka firm, które za niewielkie pieniądze wypożyczają podróżnym wszystko, co na Antarktydzie potrzebne a przy tym ciepłe i wodoodporne.
W porcie melduję się o 14tej, zaopatrzony w 10 butelek malbeca i jedną Havana Club. Boarding przebiega sprawnie i o czasie jestem w swojej kabinie. Powitalny szampan i ruszamy :)
Mój statek:
Moja kajuta, te czarne rury są po to, żeby nie spaść w czasie sztormu:
Pożegnanie z Ushuaia:
Pierwsze godziny mijają bardzo spokojnie. Popijam malbeca, zapoznaję się ze statkiem, zaliczam kurs zakładania kamizelek i takie tam. Sprawdzam cenę Quilmesa na statku, 3 USD więc do przeżycia. Poza alkoholem wszystko wliczone, ogromne ilości pysznego żarcia, czasem w gratisie Captain Morgan z gorącą czekoladą, polecam w proporcjach 50/50 :) Zdziwiłem się wieczorem, że załoga spaceruje po statku i co 2-3 metry nakleja, znane mi z samolotów - torebki na pawie. "Cieniasy" - myślę. Płynąłem kiedyś promem do Kopenhagi, to im pokażę. Piekło zaczęło się tuż po północy...... I trwało 2 dni. Część ludzi w ogóle nie wynurzała się z kajut. Część, z szarozielonym twarzami stawała czasem przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. I mała grupka, którzy jedli, pili i udawali, że ich to nie dotyczy. Wszyscy mieli za uszami naklejone okrągłe plastry. "Sekta jakaś", pomyślałem przerażony, ale okazało się, że to tylko Holendrzy, a te plastry sprawiają, że nie czuje się choroby morskiej. Najgorsze były odgłosy głośnego wymiotowania, które przez dzień i noc słychać było na całym statku. I pomyśleć, że za 4500 baksów była opcja z powrotem samolotem... Ja jakoś się trzymałem, zmuszałem się do jedzenia a większość dnia spędzałem na zewnątrz (nie było zakazu). Trzymałem się mocno barierek i starałem patrzeć w horyzont. Fale były ogromne, wielkości domów. Wypadnięcie za burtę = śmierć. W nocy spać dało się tylko w tzw. pozycji bezpiecznej, dobrze, że w liceum miałem piątkę z P. O. i jeszcze pamiętałem. Inaczej człowiek obijał się między ścianą a barierką.
Po dwóch dniach koszmaru wreszcie się uspokoiło a za oknem zobaczyłem Szetlandy Południowe. Cudowne uczucie!
Teraz trzeba było się ubrać i wsiadać w pontony, pierwsze zejście na ląd. Miałem na sobie koszulkę, bluzę, kurtkę i druga kurtkę, z gore texu. Do tego 2 pary dżinsów a na nie wodoodporne spodnie. Plus obowiązkowo w kalosze i kamizelka ratunkowa.
Wyspa robi wrażenie, trochę, jakby inna planeta. Z roślinności tylko mchy. Bardzo silny wiatr z mżawką. Gdzieniegdzie resztki padłych zwierząt, z których zostały tylko kości i płetwy. I pingwiny. Dużo pingwinów. Jak dzieci. Nie bały się, podchodziły zaciekawione. Ganiały się jeden za drugim. Pingwin goni pingwina, pierwszy się przewraca, drugi dziobie go po głowie, potem role się zamieniają. Po ciężkich miesiącach pracy w Warszawie nic nie uspokaja bardziej, niż natura. Oprócz pingwinów są jeszcze lwy morskie. Zaleca się nie podchodzić bliżej niż na 15 metrów i nigdy nie stawać pomiędzy nimi a wodą. Grupa 15 młodych samców wygląda groźnie, nikt nie podchodzi. Nawet po butelce malbeca trzymam kulturalny dystans. Po ok. 3 godzinach wracamy na statek i płyniemy w stronę kontynentu. Od tej chwili codziennie na statku wygłaszane są wykłady przyrodniczo - geograficzne i wyświetlane filmy. Nie ma kołysania - garstka ludzi w okolicach 30ki nie trzeźwieje :) Emeryci piją kulturalnie. Niektórzy są już trzeci (!) raz. Podobno Antarktyda uzależnia...
Pogoda na Antarktydzie jest bardzo zmienna. Nawet jeśli schodziliśmy na brzeg jakieś 200 metrów od statku a pogoda była piękna, braliśmy zestaw ratunkowy w postaci namiotów, jedzenia i apteczki. Burza śnieżna potrafi nadejść bardzo niespodziewanie. W jednej chwili jest miło i cieplutko, zaledwie -2 stopnie i można się opalać jak na Gubałówce. Chwilę później wydaje się, jakby było minus czterdzieści a w twarz ktoś wbijał igły. W słonecznych chwilach konieczne są okulary przeciwsłoneczne. Dłonie i twarz zaleca się smarować filtrem 50ką. Chodzić po śladach przewodnika, upadek w szczelinę w lodzie grozi śmiercią. Do tego nie palić, nie śmiecić i nie załatwiać potrzeb fizjologicznych. O piciu nic w regulaminie nie było, z czego obficie z moim nowym przyjacielem ze Szwecji korzystaliśmy.
Musicie mi wybaczyć, że nie podam nazw miejsc, w których schodziłem na ląd. Pozapominałem, poza tym w każdej podróży jest inaczej, zależy od lodu, pogody itp. Czasem pije się w polskiej bazie Arctowski, czasem w ukraińskiej. Czasem w żadnej z nich. jedne miejsca są o danej porze roku dostępne inne nie. Każdy rejs jest inny. Jak znajdę materiały, które otrzymałem po rejsie, to wrzucę.
Testuję Imageshack i wrzucam mapkę, gdzie mniej - więcej byłem:
A tutaj macie moje 2 filmiki z Antarktydy:
Rejs po zatoce z widokiem na kontynent:
http://www.youtube.com/watch?v=sHchO30f0JE
I moje ulubione, kolonia pingwinów:
http://www.youtube.com/watch?v=Au6oIVlfe_4Pierwszego dnia podczas rejsu oglądamy m.in. zatopiony statek wielorybników z początku wieku. Spalił się podczas dziewiczego rejsu. Fotkę wrzuciłem w dziale fotki więc nie będę kopiował. Na Antarktydzie są tylko dwa rodzaje śladów ludzi - bazy i resztki statków wielorybników oraz dawne i obecne stacje badawcze. Najciekawsza jest podobno ukraińska, gdzie chłopaki pędzą niezły bimber. Ja byłem w dwóch bazach argentyńskich i jednej brytyjskiej. W Argentyńskich jak u siebie, wiadomo - Polak - Latynos - dwa bratanki. Był browarek, były dowcipy, było miło. Aż dotarliśmy do bazy brytyjskiej w Port Lockroy... Mieszkają tam przez pół roku 4 wolontariuszki prowadzące badania nad pingwinami.
- Tylko uważajcie na pingwiny, nie płoszcie ich, nie dotykajcie, pingwiny są najważniejsze!
- Spoko, a co tu robicie poza obserwowaniem pingwinów?
- Nic, to nam pochłania cały czas.
- Aha, OK, sorry gdzie jest toaleta?
- Nie ma, załatwiamy potrzeby do wiader. Łazienki też nie ma.
- ?!?!?!?!
- Bo to by mogło wypłoszyć pingwiny a poza tym jest nieekologiczne. Pingwiny są najważniejsze!
- I nie myjecie się przez pół roku?
- Ze 2 razy zdarza nam się skorzystać z prysznica na statku ale pingwiny pochłaniają nas bez reszty. Pingwiny są najważniejsze!
- A jedzenie?
- W puszkach. Możemy łowić ryby ale to nieekologiczne i byśmy zabierały pożywienie pingwinom a przecież pingwiny...
Tak tak, słusznie się domyślacie co dalej :)
W Port Lockroy jest też stara baza. Zdaje się, że opuszczona w latach 50tych. Na Antarktydzie jest podobno taki zwyczaj, że opuszczając takie bazy zostawia się w nich niemal wszystko. Są więc nietknięte konserwy z lat 50tych, notesy, sprzęt, pościel zupełnie jakby mieszkańcy wyszli przed chwilą. Moją uwagę przyciąga przepis na pierś z pingwina. Za dolara można wysłać pocztówkę do domu (doszła!) a za 20 baksów kupić czapeczkę. Oczywiście z pingwinem :) Mam też magnes z pingwinem. Do tego breloczki i cała masa tandety. Jest to najbardziej na południe wysunięty urząd pocztowy na świecie (pocztówki, po ponad miesiącu doszły). Obok bazy, w zatoce cumują mniejsze jachty, niezależni turyści którzy przypłynęli ty własnym bądź wyczarterowanym transportem. Trochę im zazdroszczę dopóki jeden nie mówi, że małym jachtem cieśninę Drake'a pokonuje się nie przez 2 a przez 4 dni... A na brzegu zatoki jest idealnie zachowany szkielet wieloryba. I oczywiście kolonia pingwinów.
Z listy zwierząt, które mieliśmy zobaczyć, a które codziennie odznaczano na tablicy zabrakło tylko orki. Przewodnik opowiada, że obserwowali kiedyś orkę goniącą pingwina. Przerażony pingwin w ostatniej chwili wskoczył na ponton, pomiędzy ludzi. Orka na szczęście nie wpadła na ten pomysł. Szkoda, że mnie tam wtedy nie było...
Po zejściu na ląd znów trafiam między pingwiny. Zauważyłem, że większość wygląda jak na tym zdjęciu:
Ale są też takie:
Okazało się, że te drugie, które cały czas leżą nieruchomo są w trakcie zmiany upierzenia. Na ten czas przestają być wodoodporne i nie mogą polować, a pozostałe ich nie nakarmią. Leżą więc nieruchomo aby ograniczyć swój metabolizm. Dlatego tak ważne jest, żeby ich nie płoszyć, nie zmuszać do ruchu. Na ponton wsiadam jako ostatni, będzie mi ich brakowało a przed emeryturą raczej na Antarktydę nie wrócę. Poniżej wrzucam mapkę utworzoną już po podróży przez organizatora, a więc nie plan a faktyczny przebieg rejsu:
Przez kolejne dwa dni mamy powtórkę z rozrywki, przez ostatnie kilka godzin - imprezka. Z oddali widać przylądek Horn. Z bliska można go obejrzeć za co najmniej 1000 USD ale ja już mam tak dosyć kołysania, że rok później wciąż z lękiem wsiadam na prom samochodowy przez Wisłę. Przepływamy również obok Puerto Williams, najbardziej na południe położonego miasta na świecie. Można tam dotrzeć z Ushuaia za coś ponad 100 USD ale odpuszczam. Po Antarktydzie już niczego nie muszę sobie udowadniać ani zaliczać na siłę. Wysiadam ze statku szczęśliwy, z bezcennym uczuciem spełnionego marzenia. Warto było!Samolot z Ushuaia do Buenos mam dopiero za 8 dni. Pierwszego dnia zwiedzam park narodowy Tierra del Fuego. Warto ale z przewodnikiem. Przez park przebiega granica pomiędzy Argentyną a Chile. Granica jest zaminowana i nikt dokładnie nie wie, gdzie te miny się znajdują. Nie wyobrażam sobie kolejnego tygodnia w tej okolicy. Jadę w ciemno na lotnisko. Wpisują mnie na listę oczekujących ale to środek sezonu, nie ma łatwo a kilka osób było wcześniej. Beze mnie odlatuje pierwszy samolot. Potem kolejny. Zapraszają mnie do trzeciego. Na szczęście jest to B 737 i ląduje na Ezeiza - głównym lotnisku Buenos Aires. Robi się mała awantura, że jak to, gringo przyszedł później a leci wcześniej. Ale gringo pomyślał i się zapisał do programu dla często podróżujących Aerolineas Argentinas i dzięki temu ma wyższy priorytet na liście oczekujących. Już zza kontroli bezpieczeństwa macham na pożegnanie wielkiemu, wściekłemu Indianinowi który musi czekać na kolejną szansę. Kilka godzin później piję piwko w San Telmo, ogrzewam w słońcu zmarznięte kości.
Znalazłem dziś film - pokaz fotek z podróży. Trochę komercyjne ale dość dobrze pokazuje, czego możecie się spodziewać:
http://www.youtube.com/watch?v=G2R9gwOh ... e=youtu.be
Informacje Praktyczne:
Miejsca, w których można zarezerwować rejs i wypożyczyć wyposażenie:
Lista - co spakować:
Pokaz slajdów z różnych wypraw organizowanych przez Antarpply:
http://chomikuj.pl/najpiekniejszy113/AN ... 78824.PPSX
I plik pdf ze szczegółowym opisem podróży, dzień po dniu, z miejscami, datami, temperaturą itp.
http://chomikuj.pl/najpiekniejszy113/A0 ... 981250.PDF
Cieszę się, że Wam się podobało.