0
elemela 6 września 2018 19:05
Plan był taki: wrócić na łono Stanów Zjednoczonych Ameryki jak tylko pojawi się okazja i pojawiła się pod koniec 2017r. lot relacji Dublin-Denver, terminów multum a większość w atrakcyjnej cenie oscylującej w granicach 300e za returna. Do Yellowstone „nie daleko” (toć 500mil w Stanach to fraszka), ooo i na czerwiec np. za 317e, Ty i przecież na 2018 mamy pełną pulę urlopową, no i te 317e za returna: grzech nie zabookować!
-„No to bookuję!” mówi On
-A może Twój brat też chciałby polecieć z nami? Oglądając foty mówił, że też chętnie by się wybrał na dziki zachód.
-Nie dostanie urlopu latem, zresztą nie ma wizy, ba nawet paszportu nie ma.
- W pól roku wyrobi. Będzie wesoło a koszty pól namiotowych, paliwa, wynajęcia auta i annual passa podzielimy na 3 nie 2.
….drynnnn……(sygnał połączenia telefonicznego)
- Młody, możesz gadać? …Bo jest taki projekt….
-Paszport wyrobię bez problemu, wizę mówisz, że mi dadzą(?) ale musiałbym pogadać z szefem i tu szanse są raczej zerowe, nie bardzo ma mnie kto zastąpić.
- No to ciśnij do szefa natychmiast!
- Nie mogę teraz jestem w terenie, po 17:00 będę się z nim widział.
17:30 wiadomość na messengerze:
Gadałem z szefem. Jako posiadacz camper-vana wyraził szalony entuzjazm gdy dowiedział się, że USA, namioty i parki narodowe. Powiedział: „Jedz!!! Ja tu kogoś znajdę na 2 tygodnie w czerwcu”. Zaskoczył mnie!!! Są jeszcze te bilety za 317e?
HE HE HE COLORADO WE ARE COMMING!!!!
Ale nie wyprzedzajmy faktów :)
Z szefem poszło zaskakująco gładko, wyrobienie samego paszportu też nie było trudne. Teraz wystarczy się tylko karnąć do Krakowa odpowiedzieć na kilka pytań typy: Dokąd? z kim? Kiedy? Na jak długo? A potem oczekiwać aż odeślą paszport.
Młodzian jako znany wielbiciel city-breaków stwierdziwszy, że w Krakowie był już milion razy wybrał ambasadę w Warszawie aby przy okazji móc zwiedzić stoLycę. Od razu mi się to nie podobało (jako rdzenna Ślązoczka wiem, że najgorsi gorole to Ci z Warszawy, z Warszawy to trza chopie pitać a nie tam jechać). Wybrany został termin 14 lutego…:* :* :* romantico, godziny wcześnie poranne (w tych ambasadach przyjmują chyba tylko do 10:00 max, bo późniejszej godziny wybrać się nie da)
Od samiuśkiej 7:00 oczekujemy na wieści, ale raczej wieści typu: jakie miałeś pytania? Gadaliście po polsku czy angielsku? Baba cię przesłuchiwała czy chłop?
Dopiero ok 11:00 wiadomość na messengerze:
No to idziemy teraz z chłopakami zwiedzać Warszawkę, wizy niestety nie dostałem, Pani konsul powiedziała, że na chwilę obecną się nie kwalifikuję. Kurde szkoda. Bilety już kupione, śpiwór, buty trackingowe, trasa wytyczona, książek się naczytałem i serio napaliłem na te Stany.
*w załączniku świstek z informacją pt:”HWDP…paragraf 214b”
My: ”COOOO???!!! Gównierz ściemnia, na pewno ściemnia, dla jaj, żeby nas wystraszyć….
Ale ten załącznik a obok paszport, oddali mu paszport? JA PIE… ON NIE ŚCIEMNIA!!!!!”
No i wszystko się posypało jak domek z kart. Byliśmy tak przekonani, że dostanie tą wizę, że uświadamiając sobie, że jej nie dostał poczuliśmy się jakby nam kto w pysk dał. Rozczarowanie, żal, rozgoryczenie, złość i bezsilność. Tym bardziej było to denerwujące, że odmówili kolesiowi, który nigdy nawet nie pomyślał o emigracji zarobkowej. Zresztą gdyby chciał, to mógłby legalnie wyjechać do Niemiec (gdzie urzęduje jego starszy brat), Irlandii (gdzie przebywa drugi brat) lub Norwegii (gdzie pracuje szwagier)!!!!!!
Byliśmy przekonani, że umowa o pracę +3 letni staż pracy, nieruchomość w Polsce i pewna kwota oszczędności na koncie to aż nadmiar „dowodów” na więzi z krajem. Nie założyliśmy, że wiek 23 lata to w opinii konsula wiek wysokiego ryzyka.
Gdy emocje już opadły (jak po ciężkiej bitwie kurz) urządziliśmy burzę mózgów. Co robić? Jak żyć?
Zdecydowaliśmy, że trzeba zapłacić kolejne 160$ i jechać do Krakowa. Młody, którego indiańskie imię mogłoby brzmieć Ostoja Spokoju, tym razem nieco się zdenerwował…”gdyby nie to, że mamy już te cholerne bilety lotnicze to już dawno na USA postawił bym krzyżyk”
Ja, której indiańskie imię mogłoby brzmieć Rozjątrzona Furia miałam cholerne wyrzuty sumienia, że tak lekkomyślnie zamówiliśmy bilety, przekonywaliśmy Młodego, że zyskanie wizy to bułka z masłem ale przede wszystkim nakręciliśmy się na ten wspólny wyjazd. W ogóle odechciało mi się wyjazdu, gdybyśmy mieli jechać tylko we dwoje.
Tłumaczenia przysięgłe dokumentów typu: zaświadczenie o zarobkach, akt notarialny, wyciągi bankowe, akt dzierżawy działki na 100lat okazały się KOSZTOWNE I BEZUŻYTECZNE, bowiem krakowski konsul nie raczył na nie nawet rzucić okiem. Nie było mu to potrzebne aby 3 tygodnie po warszawskiej odmowie przyznać Młodemu wizę na 10 lat
TAK JEST!!!! WRACAMY DO GRY!!!!
Dodam, że pytania były praktycznie identyczne :/ (normalnie załamka, pokazuje to, że w przypadku młodocianych (patrz przed 30-stką) wszystko zależy od humoru konsula)
Teraz jedynie modlić się aby 07.06 amerykański pracownik służby celnej też był w dobrym humorze :/ Bo przecież przed postawieniem stóp na Amerykańskiej ziemi i napełnienia płuc amerykańskim powietrzem musi się coś jeszcze stać, coś co nam zepsuje humory.



07.06.2018 – DZIEŃ PIERWSZY


Lot z Dublina do Denver był z przesiadką w LHR, moje ulubione lotnisko tam zawsze coś się dzieje i zawsze potrafią spierdzielić człowiekowi dobry nastrój.
Ostatnio 2 odwołane loty, tym razem Denver delayed 7 hours(!!!)



No to fajnie się zaczyna! Małżonek (znany z licznych reklamacji w Urzędzie lotnictwa cywilnego) już zaciera rączki: „No to bilety lotnicze, śniadanko i wynajem auta sponsoruje nam dziś United”. Co nie zmienia faktu, że będziemy tu kwitnąć 7h.



Całe szczęście, że Walmarty są czynne do 24:00, bo mamy tam zamówione namiot (!!!), materace, czajnik elektryczny a i żarcia biwakowego trzeba zakupić na 4dni.
W punkcie odbioru dowiadujemy się, że jest on czynny do 17:00 i po namiot w którym mamy dziś spać mamy wrócić jutro (!)
Małżowina po chyba 30h na nogach stara się wzruszyć pracownika Wallusia, opowiada o spóźnionym wylocie z Heatrow, o tym, że i tak mamy przerąbane bo na campgroundzie od 22:00 panuje cisza nocna, ze będziemy spać na gołej ziemi jeśli nie wyda nam namiotu, a jutro wczas rano już wyjeżdżamy do Yellowstone…tu wielkie smutne oczy kota ze Shreka.
Pewnie jako plan B miał w zanadrzu: ”Pochodzę z Polski, było nas w domu 6-cioro, mandarynki jedliśmy tylko na Świeta. Ale na szczęście plan A wystarczył.
Facet: ”George, możemy o tej porze jeszcze wydać towar z magazynu?” George:”Sure”
Godzinę później pompujemy już materace na parkingu przed sklepem.
Czemu godzinę później bo, tyle zajmuje zrobienie drobnych zakupów w Walmarcie(!!!)-nienawidzę tego sklepu. I love Family Dollar!
Czemu pompujemy materace na parkingu? Bo mamy bardzo hałaśliwą pompkę
Na domiar złego gubimy się w Denver i krążąc w okolicy Cherry Creek State Park nie możemy doń wjechać. Dobrze, że przynajmniej nocleg mamy zarezerwowany, bo o tej porze mogłoby nie pójść tak łatwo jak w Walmarcie. W końcu docieramy jest 1:00 kiedy kładziemy się spać. O 6:30 pobudka (sic!)!




08.06.2018 – DZIEŃ DRUGI



Wstaliśmy ok 6:00…hmmm….właściwie to nie wiadomo, bo w połowie wyprawy się okazało, że zegarek samochodowy, był źle ustawiony. My z kolei uznaliśmy czas z wyświetlacza samochodowego jako czas lokalny Colorado, zsynchronizowaliśmy zegarki. Potem w Vegas jeszcze była zmiana czasu, totalna kołomyja. Koniec końców zależało nam jedynie na tym aby nie spóźnić się na lot powrotny. Moim największym pragnieniem po przebudzeniu był: prysznic! Biorąc pod uwagę to, że nasza podróż była wyjątkowo długa, a wieczorna toaleta ograniczyła się do chusteczek nawilżających i mycia zębów to pragnienie stawało się coraz silniejsze i silniejsze. Nie cieszył mnie już piękny wschód słońca, promienie przedzierające się między sosnami, licznie zlatujące się ptaszki (z niebieskimi ogonami i końcami skrzydeł oraz irokezami na głowie) i wiewiórki. Chłopaki jeszcze spali a ja nie chciałam ich budzić, problem w tym, że nie mam quarters’ów.
Pamiętam, że wczoraj w nocy w Walmarcie zapłaciliśmy ok 98$....więc zostało nam ok 2$, wystarczy może na prysznic dla jednego z nas!!!! 100$ nikt nam nie rozmieni, zresztą póki co pole namiotowe śpi, o jacyś dwaj panowie uprawiają jogging, może mają stówkę w drobnych
Kurde będzie problem:/ bije do łazienki, zagotowuje czajnik wody na poranną kawę/herbatę/nudlle (woda w umywalkach jest z friko – co wkrótce okaże się zbawienne dla jednego z nas ) sprawdzam po ile prysznic…najtańsza opcja to 3min – 0,50$ - wow super tanio (był to nasz 1-szy i najtańszym prysznic w USA). Lecę do namiotu i budzę chłopaków: „który ma chajs?! Ile 50 centówek mamy?! 3. Idealnie!
Jakie to musi być uczucie, po 20-30stu godzinach w podróży, 7h opóźnionym locie pragniesz tylko jednego 3 minut pod ciepłą wodą, stoisz nagusieńki, masz przygotowany szampon, żel pod prysznic i 50 centów, słyszysz szum wody pod prysznicem obok, wrzucasz monetę, myślisz czy wyrobisz się w 3 minuty, zamykasz oczy i czekasz….czekasz….czekasz ale woda nie płynie, połknęło Ci ostatnie 50 centów!!!! NIEEEEEEEEEE!!!!!! Zgadnijcie którego z nas spotkał taki dramat 1-wszego poranka?
Młody ma po prostu pecha związanego ze Stanami :/
Ale w kabinie obok jest braciszek, w umywalce obok jest ciepła woda a ja mam plastikową, 2 litrową kosmetyczkę …taki prysznic zastosujemy jeszcze nie raz

Plan na dziś Denver – Buffalo Bill State Park (czyli przedmieścia Yellowstone) – 824km (!)
Colorado - zielone i górzyste, pokaźne drewniane posesje, rancha.







Wyoming – zielone, jadąc od strony Denver bardziej płaskie, potem pagórkowate, przed samym Yellowstone górzysto-skaliste, nieco mniej pokaźne posesje.







W Cody po drodze zahaczamy o liquier store przy Walmarcie – nabywając drogą kupna karton wina marki Oak Leaf. Mamy zakupy żywnościowo – alkoholowe na najbliższe 4 dni.
Jest wieczór, ok 18:00 kiedy przybywamy na camping przy jeziorze Buffolo Bill State Park North Shore jest pięknie, klimaciasto, marzy nam się od razu rozpalić ogień i wychilllaoutować się za wsze czasy. Wcześniej planowaliśmy wrócić 7 mil do Cody na codzienne night Rodeo, które odbywa się tam od czerwca do końca sierpnia co wieczór o 20:00….ale to typowy tourist trap. Wolelibyśmy raczej autentyczne rodeo nie skierowane i urządzone typowo dla turystów. Wiec palimy ognisko, pieczemy kiełbaski, robimy time lapsy zachodu słońca, co niektórzy śpią w namiocie.















09.06.2018 – DZIEŃ TRZECI





Raniutko pobudka, śniadanko, bez kawy i dań instant bo co z tego, że miejsca na campingu z podpięciem do prądu i gniazdkami – skoro nie płynie w nich prąd. Ba nawet wczoraj wieczorem wobec potrzeby zaparzenia gorącej herbaty byliśmy zmuszeni grzać wodę na ogniu w emaliowanym kubku…druga noc a my już zmieniamy się w amerykańskich traperów.
Nie owijając w bawełnę: to ja trochę podupadłam na zdrowiu, mam nadzieję, że moi współtowarzysze nie pozostawią mnie na pastwę losu jak traperzy Glassa (w filmie Zjawa)…swoją drogą akcja filmu działa się w okolicach Yellowstone ;)
Póki co są really nice, parzą mi czaju i skręcają kijki trackingowe
Już sam dojazd do Yellowstone jest zachwycający: mijamy, ośnieżone szczyty i rozległe doliny, jeziora, wodospady, bizony. Mój numer 1 wśród Parków Narodowych: Zion spada niestety na 2-gie miejsce:/















Te rozległe przestrzenie, płaskie jak stół doliny, kaniony, drogi po horyzont, gdzie mam wrażenie, że mam w polu widzenia kolejne dziesiątki mil. Ten ogrom, te setki mil niezagospodarowanych terenów za tym tęsknimy w Europie. Po wyjechaniu z Denver GPS poinformował nas: Jedz 450km prosto (!!!!!)
Po dotarciu do Visitor Centre w Canyon Village bijemy na Buffalo burgery a potem na pobliskie pole namiotowe (gdzie mamy rezerwację na 2 noce) rozbić namiot w którym zalegam bowiem czuję się jak Glass po konfrontacji z niedźwiedziem.



Chłopaki natomiast ruszają napawać oczy pięknem rwących rzek, wodospadów, kolorami gorących źródeł, gejzerów a nosy wonią sosnowego igliwia i zgniłych jaj.















Po wykręceniu 1 loopa chłopaki wracają na pole namiotowe a ja do świata żywych.
Okazuje się, że byli w Midway Geyser Basin ale twierdzą, że Grand Prismatic nie widzieli, oglądamy zdjęcia….faktycznie Opal pool i Turquoise Pool, te dwa mniejsze z brzegu i się zwinęli twierdząc, że każde wygląda podobnie. To tam nie pisało, że to słynne Grand Prismatic!!!!
Pytam się kto tworzył tą parkową mapę???? Na co drugim magnesiku z Yellowstone Grand Prismatic a na mapie zaznaczone Midway Geyser Basin! Sprawdzam na mapie, stoi jak byk Grand Prismatic 
Jutro wykręcimy 2 loopy jak się uda
Wieczorne ognisko, zupki Campbell’s + kartofelki z ognicha i mashmallowsy na deser.









Rada dla wszystkich, którzy przypalone skórki po ziemniakach chcieliby zutylizować w ognisku, jeśli się one nie spalą doszczętnie to mogą zwabić zwierzęta, których ślady będziecie mogli znaleźć rano wokół namiotu.
Małżowina od razu po przebudzeniu uskarżał się: w nocy coś tu ryło wokoło namiotu, ale napotkał na hejt z naszej strony : ”trza było więcej wina chlać”. Chociaż zobacz ślady jakichś racic i tu przy fire ringu, jakiś szop albo kojot. Żaden niedźwiedź nie rób scen!”
Ja z kolei, bowiem mam ten przywilej spać w samochodzie (Dodge grand caravan ma opcję składania foteli, tworząc otwartą, płaską przestrzeń 2,3 m x 1,2 w sam raz na materac) nie byłam budzona przez odgłosy zwierząt a przez ziąb, temperatura nad ranem oscylowała około zera (ba nawet pruszył drobniutki śnieżek) a w nocy było na bank na minusie. Obudziłam się zmarznieta na twardej podłodze Dodga – mój materac jest dziurawy (cholera!!!), podpompowałam go (ustnie!) i udałam się po termofory chłopaków. Zaparzyłam w pobliskiej łazience wody w czajniku i z gorącymi Tuśkami (robocza nazwa termoforów) wróciłam spać.



10.06.2018 – DZIEŃ CZWARTY


W ten rześki poranek zaraz po śniadaniu w postaci gorącej kawy, nuddle soup i kanapek z tuńczykiem, pomidorem i masłem orzechowym + jelly strawberry (wyglądało jak dżem w słoiku!) jedziemy.



Do objechania mamy dziś północny loop i południowy ze szczególnym wskazaniem na Grand Prismatic i Old Faithful.
Jak już wcześniej wspominałam już sama jazda autem i napawanie się tą zielenią, błękitem, wodą, przestrzenią, zwierzyną zza samochodowej szyby jest magiczne, kiedy oglądam zdjęcia i wracam do tych chwil …sami zobaczcie



Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi

Niestety pogoda nie dopisała na tyle żeby zobaczyć Grand Prismatic w pełnej krasie. W obliczu walki z czasem i ryzyka, że z górki zobaczymy tylko kłęby pary nawet się na nią nie wdrapaliśmy – zostawiamy to na następny pobyt w Yellow.
Kolejny must see: Old Faithful nie zrobił na nas piorunującego wrażenia, może dlatego, że siedzieliśmy z boku gejzeru.



Za to jezioro Yellowstone Lake i odbijające się w lustrze jego wody szczyty górskie, rzeki, wodospady i doliny, sarenki, wiewiórki, ba nawet niedźwiedź widziany z oddali.



Park jest olbrzymi i można by tam spędzić tydzień, dwa albo i trzy.
Nam przyszło spędzić tylko 2 noce, szkoda, że tak krótko. Świętej pamięci Kora powiedziałaby : „kocham, kocham, kocham!!!”




















11.06.2018 - DZIEŃ PIĄTY











Plan na dziś: Grand Teton. Tam niestety wszystkie campingi są first come first served, wiec należy uderzyć tam rano. Po śniadaniu ciśniemy pod prysznice ale okazuje się, że za jedną noc/ na jeden campsite przypadają 2 kupony prysznicowe, wiec w sumie mieliśmy ich 4 ale po wczorajszym prysznicu ostał się tylko 1. No to zapłaci się po 4,75$ dla dwóch pozostałych osób i po problemie, ale chłopaki kierując się altruizmem i filantropią postanowili kupon prysznicowy oddać jedynej niewieście w naszym gronie a sami skorzystać z prysznica w Grand Teton…”Gdzie 4,75$, jak w Denver było po 0,50$!!!!”
Wychodząc z jaskini rozkoszy – t.j spod ciepłego prysznica spotkałam małżonka kupującego kawę u pani obsługującej ruch okołoprysznicowy – znaczy się kasującej kupony. Pani okazała się emerytowaną wolontariuszkę o imieniu Murena, po krótkiej wymianie uprzejmości zapytała nas skąd przybywamy a gdy dowiedziała się, że jesteśmy zakochani w USA, jesteśmy tu 3-ci raz i zarażamy swą pasją nowe pokolenia opowiedziała nam w skrócie całe swoje życie. Otóż wyszła za mąż bardzo młodo w wieku 20 lat, „byliśmy tacy młodzi, tacy sprytni, mąż zapytał co byś powiedziała, żeby przeprowadzić się do Arizony, odparłam: OK, potem przenieśliśmy się do Utah, w końcu wylądowaliśmy tu, nie powinnam już pracować mam 80 lat, 5 dzieci i 18 wnucząt! Robię to tylko dlatego, że uwielbiam spotykać ludzi” WOW. Nie wierzę, że masz 80-tkę (serio nie wyglądała)…tak mam dziecinko. Pogadaliśmy jeszcze chwile dokąd teraz jedziemy, na koniec padło pytanie: Ile za te 2 kawki. Murena:” na koszt firmy”…OOOOhhhh Ci Amerykanie! Niektórzy ostrzegali nas: ”nie boicie się tak do tych Stanów toć tam roi się od świrów z giwerami”. Nie, nie boimy się!

W Grand Teton dojeżdżamy do Signal Mountain campground gdzie jest kilka miejsc, wolimy nie ryzykować i rozbijamy się na jednym z wolnych miejsc. Na tym polu obowiązuje samoobsługa, wypełnia się karteczkę z numerem miejscem campingowego tzw. Site, numer rejestracyjny samochodu, przyczepia klamerką na polu a 30$ (albo nawet ponad z tego co pamiętam) wrzuca się w kopercie przy budce hosta.



Robimy rekonensans, jest sklep, pralnia i prysznice….cena: 6$ !!!!  SKANDAL!
Czas przejechać się trasą widokową dookoła. Bierzemy mapę parku od pani host na campgroundzie i jedziemy, najpierw na górę Signal mountain 7727ft = 2355m n.p.m. na sam szczyt prowadzi asfaltowa droga gdzie można dojechać autem. Na samym szczycie jest zasięg komórkowy i net (!!!) wszyscy dookoła siedzą w autach i korzystają z tego cywilizacyjnego udogodnienia
Na zewnątrz wieje i zimno jak diabli, czapki, kurtki, kaptury a dalej pizga. Jedynie widok przyprawia o szybsze bicie serca….ta przestrzeń, te łąki, równiny, zbiorniki wodne i rzeka.



Zjeżdżając z góry zauważamy mnóstwo stosów drewna pociętego w kawałki i ułożonego w stosy, na campingu zaś widniała informacja, że martwe i leżące na ziemi drewno można zbierać…a w naszym Dodgu tyle miejsca z tyłu, a ognisk przed nami jeszcze gro ale jakoś tak głupio, jedziemy dalej. Zatrzymujemy się przy Jeny Lake i żałujemy, że tu nie przyjechaliśmy na campground, to małe jeziorko u podnóża którego wyrastają skaliste, ośnieżone szczyty w tym Wielki mierzący 4197m.n.p.m Grand Teton. Widok zapiera dech w piersiach, nocleg na campgroundzie ok 30$, widok na Tetona z Jeny Lake bezcenny.








Po drodze zatrzymujemy się w kilku punktach widokowych. Tetony z każdej strony robią furorę. W jednym z visitor centre jemy po hot dogu i wracamy na pole namiotowe. Po krótkiej burzy mózgów stwierdzamy : ”No pisze jak byk, że można zbierać i używać w celu palenia ognisk drewno, które leży a to leży, ba nawet w stosach w celach przeciwpożarowych, zrobimy tylko dobry uczynek jeśli trochę wyzbieramy”. Wracamy na Signal Mountain i pakujemy zapas drewna, który przejedzie z nami kolejne ponad 4000 km, przemierzy stany: Utah, Arizona, Nevada, Colorado, kawałek Idaho a dodając do tego 4 corners to i New Mexico.



Wracamy na pole namiotowe i podnieceni naszą zdobyczą natychmiast rozpalamy ogień po czym orientujemy się , że przecież pora jeszcze młoda a my nawet nie przespacerowaliśmy się do jeziora Jackson Lake przy którym leży nasz campground. No ale nie możemy zostawić palącego się ognia i sobie pójść, no nic to zostaje nam wino i potrawka Campbells, zresztą po Buffalo Bill State Park, 2 dniach w Yellowstone i dzisiejszym Grand Teton aż głowa pęka od przecudnej urody krajobrazów.
Chłopaki hejtują stawkę 6$ za prysznic i urządzają sobie traperski shower w publicznej toalecie: kabina toaletowa + czajnik +umywalka + kosmetyczka saszetka. Pośrodku każdej z toalet jest kratka odpływowa jednak po takim „pseudo-prysznicu” posadzka jest mega mokra, na co wchodzi facet i ze zdziwieniem wypisanym na twarzy :”UUUUUUUU co tu się stało” Młody:” nie mam pojęcia, może cleaning service?” , facet szedł do toalety trzymając się ścian, pewnie nie miał pełnego ubezpieczenia, bał się poślizgu. Dobrze, że ja brałam tradycyjny, „frajerski” (w mniemaniu Kolesi Gitów) prysznic w Yellowstone. Jeszcze tylko kubełek wina na rozgrzewkę przy ognisku, napełnić Tuśki wrzątkiem i do śpiworków.



Dodaj Komentarz