0
katraviatta 25 września 2018 14:16
153.JPG




154.JPG




142.JPG




143.JPG




145.JPG




148.JPG




149.JPG




150.JPG




151.JPG




152.JPG




155.JPG




156.JPG




156a.JPG




159.JPG



Kończymy obchód po (lekko kamienistym raniącym me stopy w baletkach) szlaku po piętnastej, a do campingu blisko nie jest (patrzę na google mapy, że jest to blisko 4 h). A gdzie zjeść, odpocząć czy coś?

Wspominałam o tym, że drogi do tej pory zrobiły się odludne lub wymarłe? Hahahahaha :D


160.JPG




161.JPG




162.JPG




163.JPG




164.JPG




165.JPG




166].JPG



Fajnie tak zwiedza się Tekasas widząc spadek wystepowania człowieka, ze wschodu na zachód.

Dojeżdżamy do miejscowości Alpine, gdzie wchodzimy do pierwszej z brzegu sieciówki na kolację (burgery, DQ). Burgery dobre, ale drogie i nie za ciepłe. Mocne 4 na 10. I skręcamy w drogę na Terlingua Ranch, gdzie mamy niezarezerwowany camping (gdy dzwoniłam tam 2 tygodnie wcześniej pani powiedziała mi, że zawsze mają miejsca i nie trzeba rezerwacji). Przez 70 mil nie jestem pewna czy widzieliśmy jeden samochód, czy może całe dwa.

W połowie tych 70 mil zapala nam się rezerwa.

Do końca trasy nie mijamy żadnego śladu życia poza wielkim bilboardem naszego rancza oraz rzędem skrzynek pocztowych. K. Nie ma oporu już z zatrzymywaniem się nigdzie, skoro jesteśmy jakby sami w promieniu tychże 70 mil :D


166a.JPG




166b.JPG




167.JPG



Ostatnie kilka mil skręcamy na drogę piaszczystą, jest po 19stej. Ciągle brak stacji, a samochód twierdzi, że może przejechać jakieś 60 mil. Z obliczeń więc jak nic wynika, że nawet jeśli byśmy teraz zawrócili do Alpine, to czeka nas niechybna śmierć na drodze 118. (widzieliśmy po drodze pewne ciała, ale relacja nie służy przecież wprawianiu czytelników w niechybny dyskomfort).

Uważam że ten wieczór był jednym z najciekawszych, najbardziej barwnych i niezapomnianych :D A tak naprawdę nic takiego się nie wydarzyło.

Dojeżdżamy na ranczo. Całe szczęście w miejsce właściwe, bo to nie było oczywiste, troszkę ma się wrażenie że ten świat tutaj się naprawdę kończy. Recepcja (czyli drewniany domek na kurzej nóżce, z bujanymi fotelami na werandzie) zamknięta na głucho. Nie sprawdziliśmy tego ani rano ani poprzedniego dnia. I dobrze, bo nie zobaczylibyśmy Seminole Canyon. K. objeżdża ranczo, ja wędruję na piechotkę po okolicy. Ściemnia się, więc trochę zależy nam na czasie, czeka nas debiut w rozkładaniu namiotu ;) W końcu po okrążeniu włości trafiam na ślady życia - mężczyznę szorującego blaty na tyłach restauracji. Oczywiście zaraz przerwał i rzucił się nam do pomocy, przy okazji opowiadając naturalnie pół życia (pracował na szybach naftowych gdzieś w Aberdeen). To nie jego włości, ale “wie gdzie jest klucz”, pokazuje nam pole namiotowe. Doradza, by po zmroku, w drodze za potrzebą, świecić sobie latarką, bo wychodzą węże i mogą przecinać nam drogę :| Ok, trochę kontaktu z naturą, odpoczynek, łono natury itd, ale bez przesady. Ja chcę przeżyć.

Toalety bardzo w porządku, namiot stoi, ani mi się śni wychodzić z niego po zmroku (prędzej mi pęcherz pęknie!). Następnego dnia rano gdy płacimy (zawrotną kwotę 32$ za 2 noce) dowiadujemy się, że mamy tutaj nawet wifi :D Poza tym mamy własną ławkę, palenisko i bieżącą wodę.

Na polu liczba namiotów: 1 (nasz).


169.JPG



Żeby zaleczyć nasze lęki co do benzyny (K. miał np. pomysł by spróbować wrócić do Alpine z samiutkiego rana), po raz pierwszy chyba tak naprawdę przydaje się nasz przewodnik. Który ma oznaczoną na drodze w stronę Big Bend, jedną jedyną stację benzynową. Śpimy więc w połowie spokojnie na karimatkach (po $7) w śpiworach kupionych na amazonie ($20) na bardzo twardym kamienistym podłożu. Żadne z nas nie śmiało sprawdzać teorii węży.


171.JPG

Gwoli przerywnika, gdyż... porzuciłam spisywanie relacji i wracam do niej po roku. Dokończę ją dla siebie, ponieważ wracam tutaj z ogromną przyjemnością, już kolejną podróż po Stanach planując. Wspomnienia z tej części już opisanej oraz tej, której tutaj jeszcze nie ma, potęgują chęć powrotu. I powiem wam, że tak jak zaraz po powrocie myślałam sobie, że trudno będzie wrócić do Teksasu ze względu na ogromne odległości pomiędzy atrakcjami, tak teraz myślę, że mimo wszystko wróciłabym i przejechała tę trasę jeszcze razi zobaczyła resztę. Moja druga osobista refleksja po zobaczeniu 10 stanów: Teksas jak na razie jest moim ulubionym. Biłam się z myślami, czy nie aby Kalifornia, ale jednak nie. przeważyła wartość (stosunek ceny do jakości), autentyczność i południowość. To tak w dużym skrócie :D

Dzień... 7 chyba
Kolejny dzień zaczynamy budząc się jednocześnie o godzinie 7:30 z pełnymi pęcherzami (ja przepraszam, że takie wątki wtrącam, ale skoro pamiętam po roku, że było to ważne, te węże w nocy... :D ).
Sceneria cudowna!


1.JPG




Zjadamy na śniadanie zakupione w walmarcie tortille z szynką, popijamy kawami z puszki i na szlak! W recepcji pan potwierdza: stacja benzynowa JEST po drodze do Big Bend. Jakoś tak wcześnie zaczęliśmy dzień, ale nie powiem byśmy wiele dziś osiągnęli.

Dziś trafiamy na pierwszą "poważną" kontrolę graniczną - będziemy taką mieli jeszcze jedną. Panowie na stacji patrolowej nas zatrzymują, każą pokazać paszport. Ja swój miałam w walizce w bagażniku, więc doświadczeniem z amerykańskich filmów kryminalnych najpierw proszę o zgodę na opuszczenie pojazdu :D Grzebię w bagażniku znajduję paszport w walizce, okazuje się, że w paszporcie trzymam dużo gotówki (nie róbcie tego by nie być posądzonym o chęć dania łapówki :D ) strażnicy zadają pytania: jaka jest twoja data urodzenia, gdzie teraz jedziecie, na jakim lotnisku wylądowaliście. Oraz oczywiście dokładnie sprawdzają wizy. Traktujemy to jako część przygody i klimat "na południu".

Z terlingua ranch do parku mamy godzinę drogi w przepięknej scenerii!


2.JPG



3.JPG




W Big Bend do obejrzenia są dwa główne sztandarowe szlaki: Window trail i Lost Mine Trail. Potem dowiedziałam się, że Lost mine Trail jest najsztandarowszy, ale nie żałujemy, że wybraliśmy ten drugi! pół dnia przeznaczamy więc na szlak.


4a.JPG




Nasz punkt docelowy:


5.jpg



Szlak, który niby oznaczony jest jako easy/moderate, nie powala też długością - 5.5 mili. Tyle że połowę idzie się w dół kanionu, a potem wraca w górę! Pierwsze pół mili luksusowo.


5b.JPG




6.JPG


Dochodzimy do punktu kulminacyjnego - okna.


7a.JPG




8b.JPG



8.jpg




Łączna liczba zwiedzających - liczyłam - poza nami, którą minęliśmy na szlaku: 10. W tym idąc w dół kanionu, spotkaliśmy dwóch amerykanów, którzy od razu do nas: guys! wow, słuchajcie! (ogromne podniecenie) - tam w dół rzeki na półce skalnej jest grzechotnik! Zaraz obok trasy jak będziecie przechodzić, jeśli jeszcze tam jest na pewno go zobaczycie! Naprawdę, podniecenie w ich głosach sięgało zenitu! Szczerze - ja osobiście przez chwilę się wahałam, czy nie zawrócić :D szliśmy następne kilkaset metrów BARDZO ostrożnie, K. też widziałam że niby chciał zobaczyć, ale jednak umrzeć od ukąszenia to może niekoniecznie. Na szczęście - serio, ja uważam to za szczęście - grzechotników na trasie występowanie: 0. Mieliśmy zakupiony w walmarcie bear spray. Niedźwiedzi również 0.


10.JPG



9.JPG




11.JPG


Cały szlak zajął nam ok. 4,5h. Mieliśmy jeszcze jechać zobaczyć Rio Grande, ale... nie chciało nam się już :D Tak po prostu, na leniwca. Był upał, dochodziła 15sta, policzyliśmy, że bylibyśmy na polu namiotowym przed 20stą, gdybyśmy tam pojechali, co jest późno.
Wracamy więc piękną scenerię oglądając: góry i pustynie, czyli to co może być najlepsze.

12.JPG



13.JPG



14.JPG


Bardzo chcieliśmy po prostu sobie zrobić ognisko, zjeść pieczone ziemniaki i marshmallow oraz napić się lokalnego piwka. I tak też uczyniliśmy :D

17.JPG



18.JPG




wifi na polu namiotowym pozwoliło mi nawet porozmawiać ze znajomym z Arkansas i popatrzeć w telefon, kiedy piekły się ziemniaczki. no cud miód odpoczynek. A nie jakieś tam hotele i baseny pff.

A, no i takie hmm... w nocy świnki słyszeliśmy. chrumkały nam całymi rodzinami przy namiocie (tutaj akurat tylko jedna dała się sfotografować)



19.JPG




a jutro...


https://www.youtube.com/watch?v=HQoRXhS7vlUdzień 8

Coraz mniej będziemy spędzać czasu poza samochodem. Jesteśmy w połowie drogi czasowo, a tylko w jednej trzeciej kilometrowo. Dzisiejszy dzień raczej należy do tranzytowych. Jednakże mimo takich dni - zawsze staraliśmy się coś tam dołożyć by nie mieć poczucia "straconego" dnia. Ale nie powiem, podróżowanie samochodem sprawia nam obojgu OGROMNĄ przyjemność i spędzenie kilku godzin w samochodzie jest dla nas częścią wakacji. Leniwą częścią :D

Namiot zakupiliśmy składany jednym ruchem i tak też go z szybkością światła składamy. Trafia nam się druga graniczna kontrola i już pędzimy na północ. z każdym kilometrem robi się bardziej sucho i pustynnie.



2.JPG



3.JPG



I w końcu jesteśmy.

4.JPG



Ale Nowy Meksyk to dla nas stan tranzytowy. Mało osób zapewne (raczej myślę o "stanologach" czyli ludziach wielbiących się w tymże kraju, jak ja na przykład) potrafi z pamięci wymienić jedną lub więcej niż jedną atrakcję turystyczną nowego meksyku (wyzywam czytelników by sami spróbowali zamiast zaczną dalej czytać!)

No więc Albuquerque dla tych, którzy oglądali Beraking Bad. Ja oglądałam, ale nie zachwycił mnie. A druga atrakcja to Carlsbad Caverns. pewnie ominęłabym czytając przewodnik, mimo że w jaskiniach bywałam i "są w dechę", więc no jak, poważny znawca już jestem! To właśnie tę atrakcję wpletliśmy już w Stanach będąc, pod wpływem zdjęć i namów znajomego z Arkansas. Z trasy do jaskinii zbaczamy bardzo lekko. Jest objęta NPSem więc to druga atrakcja na liście "annual pass" po Big Bend NP.
Widoki ala Utah przed wejściem do środka. Jak dla mnie - już było warto tu przyjechać :D


5.JPG



6.JPG



Powiem tak: robiliśmy zdjęcia tylko w jakiejś 10% powierzchni. Jaskinie przerażają majstatem, formami skalnymi, ogromem (gdzieś na tablicy informacyjnej było podane ile boisk futbolowych zajmowałyby te kompleksy jaskiń. Nie pamiętam ile, ale dużo!). Są kapitalnie oświetlone i równie kapitalnie opisane! Szczerze, jeśli ktoś miałby zboczyć i 100 km z trasy by je zobaczyć - warto to zrobić!



Dodaj Komentarz

Komentarze (18)

cypel 25 września 2018 14:53 Odpowiedz
Dobrze się czyta, fajny nieoklepany kierunek jak na USA.
bubu69 25 września 2018 18:44 Odpowiedz
@katraviatta - dziękuję za przeczytanie mojej relacji i tym samym wywołanie mnie :)! Ale super, że tam pojechaliście :)!!! Ja też oczywiście o tym myślałam, nie dość, że wschód do zobaczenia, to przecież jeszcze ciekawy środek z południem i północ niczego sobie :). Jestem bardzo ciekawa jak wyjdzie Wam ta podróż i co fajnego zobaczycie! Twoją poprzednią relację też czytałam, a teraz będę czekać na kolejne posty w tej :P, super :)!
channel 26 września 2018 09:33 Odpowiedz
Fajna relacja :) czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. No i może na jakąś mapkę :D
brzemia 26 września 2018 14:50 Odpowiedz
Coś się stało z samochodem?Wysłane z taptaka.
katraviatta 26 września 2018 14:51 Odpowiedz
Jedno koło lekko się zaryło, ale K. bez problemu w minutę odkopał.
japonka76 26 września 2018 15:25 Odpowiedz
@katraviatta zrobiłaś mój dzień :) a już się poważnie zastanawiałam gdzie jest to południe patrząc na pierwszy obrazek mapy na początku Twojej relacji. Lubię takie wyprawy, gdzie inne były starannie opracowane plany a wyszło zupełnie inaczej. :) Kierunek bardzo ciekawy, i też go rozważałam. W końcu jedziemy gdzieś indziej, więc w większą radością poczytam. Tym bardziej, że widzę humor i pozytywne nastawienie. Czekam na więcej.
olus 26 września 2018 15:40 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, zresztą tak jak poprzednia ze Stanów. Będę śledzić z zaciekawieniem.Jedno mnie zastanawia - dlaczego nie korzystacie (przynajmniej z relacji tak wynika) w jakichś map w telefonie? Obecnie przecież nawet w wersji offline aplikacje typu Google Maps czy MapsMe świetnie sobie radzą. Myślę, że znacznie lepiej niż typowa samochodowa nawigacja, przynajmniej w kwestii punktów do zwiedzania.
katraviatta 26 września 2018 15:59 Odpowiedz
@olus zapytałam K. - cytuję "Nie wiem, pobrałem mapy, ale nie chciały działać lub nie umiem" oraz "znów wyjdzie z relacji, że podróżujesz z głupkiem" - nie wiem gdzie on to wyczytał. Generalnie, ja sobie myślę - to jest brak czasu na rozkminianie niektórych rzeczy. Przed urlopem ganialiśmy z dwa tygodnie na pełnych obrotach :D wiele rzeczy nie sprawdziliśmy, nie kupiliśmy, nie dociągnęliśmy. Może trochę już starości i taki kompromis pomiędzy wygodą i kosztami.Jest jeszcze kilka zagadnień, które mogliśmy zrobić taniej lub szybciej, np. nie kupiliśmy karty do telefonu, by mieć internet. Nie sprzedaliśmy namiotów, żeby odzyskać choć część pieniędzy, nie kupiliśmy z forum annual pass... :(@Japonka76 Dziękuję bardzo. Z tym nastawieniem i humorem to różnie. Trochę czuję tego zblazowania, o którym wspomina w innej relacji @travelerka. No bo przecież to już druga kontrola paszportowa. Widziałam już te żółte linie na ulicach, znam te znaki drogowe, jadłam już takie beef jerky i takie hersheys... :D
channel 26 września 2018 21:57 Odpowiedz
Widokczki piękna. Missisipi - wielgachna! Cud, "mniód" to mapka (jam wzrokowiec, więc teraz wiem co i gdzie). Aligatorów się boję, ale rozumiem chęć zobaczenia. Masz fajny styl pisania, podobnie jak @Bubu69 dobrze się Ciebie czyta. Czekam co było dalej....
bubu69 27 września 2018 19:43 Odpowiedz
@katraviatta - Hahaha, czyli nie jest ze mną jeszcze tak źle :)! Wiedziałam, że jednak gdzieś czytałam o tym Denny's :P (dobre jedzenie, co nie ;)?).Naprawdę wspaniale, że akurat tam pojechaliście i opisujesz tę podróż! Faktycznie większość relacji to road trip po zachodzie, a tu taka perełka :), czekam na dalsze posty :)! Ach, no i jak ja bym też zobaczyła forfitera :)!!!
mikus 29 września 2018 14:01 Odpowiedz
Jak widzę relacje z USA, z innego miejsca niz standardowy objazd po Zachodzie, to ręce same składają mi się do oklasków !
mikus 2 października 2018 15:45 Odpowiedz
@katraviatta Oczywiście, że był to komplement :D Doceniam to, że wybraliście niestandardową trasę jak na USA i przez to niejako przecieracie szlaki. Tym bardziej chętnie czytam relacje i pewnie kiedyś sięgnę po Wasze wskazówki, bo już wiem, że muszę tam pojechać :)
gello666 12 listopada 2019 13:55 Odpowiedz
dzięki za kontynuację.Niecierpliwie czekam na cd.
gello666 21 listopada 2019 12:46 Odpowiedz
o kurcze, ale trasa :) Naprawdę musisz lubić jazdę samochodem.Twoja relacja sprawia, że zaczynam myśleć o Kolorado.
katraviatta 21 listopada 2019 16:45 Odpowiedz
Tak, w ciągu 18 dni zrobiliśmy 7500 km, nie było to uciążliwe poza tym dniem gdzie nocowaliśmy w Farmington w Nowym Meksyku - naprawdę byliśmy wkurzeni że dorobiliśmy sobie mile i odjęliśmy atrakcje. Pozostałe dnie był to po prostu dodatek do dnia, czasami dwugodzinny, czasami pięcio... najczęściej ok. trzygodzinny. codziennie nocowaliśmy gdzie indziej, poza dwoma razami na campingu oraz Denver właśnie, stąd w ciągu tak krótkiego czasu mogliśmy sobie pozwolić na taką ilość mil.Jeżeli chodzi o Colorado - kiedyś, gdy jeszcze oglądałam vlogi Krzysztofa Gonciarza - on mnie przekonał, pokazał dużo Colorado. Cały stan wygląda jak.. nasze Tatry, tylko 100 razy lepiej :D plus, gdy w ogóle poznawałam atrakcje Stanów w 2016 roku, co wpisywałam jakąś znalezioną w sieci, gdzie to jest - co druga była w Colorado :D
bubu69 2 grudnia 2019 22:18 Odpowiedz
Dzięki Twojej relacji już wiem, że muszę pojechać do Kolorado :) :P! Piękne tereny i te miasteczka :D!!! Denver również zaskakuje :)
katraviatta 3 grudnia 2019 18:56 Odpowiedz
Dzięki. Szczerze to my zaledwie "liznęliśmy" Colorado a aparat nie zawsze chciało mi się wyjmować. to przepiekny stan nawet z drogi!a propos, dziś miała miejsce potężna eksplozja w zakładzie chemicznym, który uwieczniłam w "dniu 2" - w Port Nocheshttps://www.polsatnews.pl/wiadomosc/201 ... -teksasie/
hub-89 15 stycznia 2020 22:27 Odpowiedz
Super relacja! btw. Masz może jeszcze gdzieś link do tej mapy Pacific Nortwest, którą wrzuciłaś w pierwszym poście? Wybieram się niedługo w te rejony, chętnie skorzystam jeżeli to nie problem. Pzdr ;)