Czasem trudno wyjść poza pewne schematy myślowe. Z drugiej strony ile razy można pisać, że Lizbona to miasto magiczne, „nieodkryte”, urokliwe i pełne wąskich uliczek? Taki opis odpowiadałby większości miast w Europie Południowej. Lizbona zasługuje na coś więcej. Zabieram Was w podróż po miejscu, które nie pasuje do teraźniejszości.
Lizbona chwyta dzień
Środek tygodnia, wcześnie rano. Z kawiarni, w której siedzimy widać, że ruch uliczny dopiero się zaczyna. Jest raczej spokój. Kelner przynosi do stolika Espresso, kanapkę z serem i Pastéis de nata. Gorzka i mocna kawa budzi do życia. Nie tylko nas, turystów. Rozglądam się po lokalu. Obok siedzi starszy mężczyzna ubrany w kratowany garnitur. Typ elegancika ze złotym sygnetem, on też popija espresso. Przy kasie dwóch klientów w garniturach płaci za kanapkę na wynos, a dwa stoliki dalej pani odlicza drobne za swoją kawę. 0,6 euro. Do mężczyzny z sygnetem podchodzi dwóch kolegów, wymieniają uprzejmości, po czym każdy siada ze swoją kawą. Nie chodzi o to, żeby wypić kawę. Chodzi o to, żeby tu być i zacząć dzień miłym akcentem, i rozmową ze: znajomymi, bliskimi albo najzwyczajniej spotkaniem biznesowym.
Portugalczycy potrafią cieszyć się życiem. Zresztą nad rzeką Tag nikt nie musi nawet szukać drobnych na kawę. Słońce odbija się od porozrzucanych przy ławko-leżakach butelek. Widać, że impreza była udana. Po godzinnym spacerze dobrze jest usiąść. Wokół nas kilka osób śpi. Ktoś łowi ryby. Ktoś podłącza wzmacniacz i gra na gitarze spokojny utwór. Panuje sielska atmosfera.
Słońce wygania nas z otwartej przestrzeni w kierunku Alfamy. To najstarsza dzielnica Lizbony, założona jeszcze przez Maurów. Nie warto chodzić tu z mapą. Tu, zresztą jak w całej Lizbonie, po prostu trzeba się zgubić. Klucząc wąskimi ulicami z rozwieszonym na sznurkach praniem, docieramy pod Miradouro de Santa Luzia. To punkt widokowy ze wspaniałą panoramą na dachy kamienic, kościołów i rzekę Tag.
Lizbona alternatywna
Portugalskich miast nie szpecą reklamy nawołujące do kupowania, ani krzykliwe billboardy promujące telefony komórkowe czy telewizory. Niestety, elewacje zabytkowych kamienic trapi całkiem inny problem – pomazane farbą w spreju ściany. Chciałoby się rzec, że są pokryte graffiti, niestety to tylko bazgroły pozbawione wartości artystycznej. W przeciwieństwie do Azulejo, czyli popularnych na całym Półwyspie Iberyjskim płytek, które ściśle wiążą się z panowaniem tam do XIV wieku Maurów.
Zatrzymujemy się naprzeciwko muru pomazanego wrzutami Antifa, name boys, MASH. HYVER NNS i wchodzimy do malutkiego baru. Nie ma stolików, więc oparci o ladę zamawiamy ginjinha. To tradycyjna, portugalska nalewka, serwowana w kieliszku lub czekoladzie. Przynajmniej tak częstują nią w barach. Wieczorem na ulicach Alfamy ginjinhe można kupić na dziko rozstawionych straganikach. Sprzedawca nalewa ją prosto z 5 litrowego, szklanego dzbana i podaje w małym plastikowym kubeczku. Sanepid? Wolne żarty.
Mając w kieszeni kilkadziesiąt złotych na wino, warto wejść do którejś z knajp, gdzie kilku muzyków śpiewa fado. Przygaszone światła, elegancko ubrani muzycy i kelnerzy w muszkach, klimat sprzyja lampce wina. Znowu czuję się jakbym odbył podróż w czasie. Tak do lat 20-tych XX wieku. Rozpoczyna się utwór. Tradycyjne fado śpiewa się wyłącznie w języku portugalskim. Nie trzeba jednak znać języków, żeby wyczuć melancholię i smutek płynący z tych utworów. Czar pryska gdy Francuz obok zaczyna robić zdjęcia z lampą błyskową. Dwa stoliki dalej kolejna artystyczna ameba sięga po telefon, tym razem chodzi już o nagranie video, niestety znowu z lampą. Muzycy są zdenerwowani, choć starają się to ukryć. Tylko jeden z gitarzystów zaczyna patrzeć na publiczność spod byka. Smak wina cierpnie w ustach. Wychodzimy.
Ulice Alfamy późnym wieczorem tworzą klimat jak w Night Train to Lisbon. Błądząc nimi docieramy do następnego baru. To kolejne przenosiny w czasie. Patrząc na ceratę tym razem obstawiam wczesne lata 90. Zamawiamy lokalny fast-food. Bifana – czyli duszona wieprzowina w bułce, podawana np. z musztardą. Jak w domu.
Wdajemy się jeszcze w krótką pogawędkę z kucharzem. Pytam o jego ulubione portugalskie wino. Esteva Duoro. W hostelu przekonujemy się, że butelka tego, ciężkiego skądinąd, wina to dobry wybór.
Lizbona świętuje
Choć to świętowanie niekoniecznie rozumiane dosłownie, ale bez dwóch zdań nadaje miastu wyjątkowego charakteru. Odpoczynek, relaks, wspólna zabawa. Dzięki temu czuć jak miasto żyje. W okolicach Tagu, mimo palącego słońca widać wielu miłośników joggingu. W Parku Alameda Dom Afonso Henriques w godzinach wieczornych młodzież zbiera się na piknik, seniorzy przesiadują na ławkach czytając prasę. Znów czuję się jakbym powędrował w czasie. Spacerując po parku mijam grupę hinduskich dzieci, które w portugalskim parku grają w angielskiego krykieta. Zastanawiam się czy to bardziej kolonizacja czy globalizacja?
Dwie przecznice dalej, widząc kolejkę klientów wychodzącą z tureckiej knajpki na ulicę, przypominam sobie jak jestem głodny. Ceny są tak studenckie, że czuję się trochę jak w Polsce. Przede mną w kolejce stoi dwóch adeptów socjologii. Ubrani w są w togi i garnitury. – Nie pierwszy raz widzę dzisiaj studentów na mieście, macie jakieś uroczystości? – Nic wielkiego, kocimy przyszłych studentów pierwszego roku. Nie muszę uzupełniać, że towarzyszą temu imprezy, krzyki i tańce? Tyle pozytywnej energii… Kiedy to ja sam zaczynałem studia?
Lizbona nowoczesna
Nie, wcale nie mam na myśli wysokich, przeszklonych biurowców. Nowoczesne oblicze stolicy Portugalii to dla mnie LX Factory. Industrialne budynki i place zaadaptowane na potrzeby drobnych rzemieślników i artystów, craftowych pubów i stylowych restauracji. Idąc po LX Factory czuję się trochę jak w Camden Town w Londynie. Jest bardzo alternatywnie. Koszulka z doszywaną ręcznie kieszenią? Proszę bardzo! Książki za 1 euro? Proszę bardzo! Ozdoby z całego świata? Proszę bardzo! Rozstawione w kilku miejscach kolumny wibrują w rytm basu z płyty Jazzmataz amerykańskiego rapera Guru. Stajemy na chwilę z drugiej strony tego centrum. Widać most 25 kwietnia. Teraz jednocześnie jesteśmy w Nowym Jorku, Londynie i San Francisco. Ten pozorny chaos sprawia, że to prawdziwe miejsce z duszą.
Lizbona społecznych wyrzutków
Wieczornym autobusem wracamy do hostelu. Z okna miasto wydaje się jakoś dziwnie odległe. Wolę spacery. Pod sklepem Pingo Doce zaczepia mnie mężczyzna w średnim wieku, w za dużej koszuli w kratę i płynnym angielskim prosi mnie o 2 euro… na mleko. Obok ktoś zrobił sobie prowizoryczną sypialnię z kartonów. Przy kartonach leży nawet kilka książek.
Pod drzwiami do naszej kamienicy siedzi bezdomny, który pustym wzrokiem gapi się przed siebie. To przykry, ale powszechny w Lizbonie widok. Bezdomnych jest tu około 2000 osób. Ich profil różni się od tego, który znamy z Polski. Nie śmierdzą i w większości nie wyglądają na alkoholików, co więcej często są to ludzie młodzi. Nie mam żadnych statystyk, ale wyglądali raczej na narkomanów niż na alkoholików. Portugalia jest państwem wyjątkowo liberalnym pod względem polityki antynarkotykowej. Niesie to dużo pozytywów (pomoc uzależnionym, wyprowadzenie narkomanów z błędnego koła upokorzeń i marginalizacji), ale i nieco zagrożeń. Największym jest ludzka słabość do nałogów.
Jeszcze nocą lub już rankiem dopada nas facet, który prosi o drobne, typu 20 euro, na kartę płatniczą, którą zostawił w samochodzie, do którego zgubił klucz. Ta historia dopełnia Lynchowskiego klimatu tego miejsca. Kloszardzi i wagabundzi w Lizbonie są bardzo specyficzną grupą.
Lizbona wielu tradycji
Stoimy w okolicach mostu 25 kwietnia. Stąd wyruszał w swoją podróż Vasco da Gama. Płynąc do Indii z pewnością nie wiedział jeszcze jak zmieni losy świata. Efekt motyla. Od ustanowienia traktów handlowych przez kolonialny imperializm po 12 procentową mniejszość czarnoskórych mieszkańców. Byłych niewolników z Mozambiku i Angoli. Co ciekawe od kryzysu w 2008 roku tendencja się odwraca i dziś to biali Portugalczycy wyjeżdżają do Afryki w poszukiwaniu pracy.
W centrum miasta odbywa się protest. Przeciwko rasizmowi demonstrują ciemnoskórzy mieszkańcy. Jest spokojnie, poważnie i trochę dziwnie. Ideologia sobie, a kapitalizm sobie. Część demonstrantów trzyma transparenty, część rozłożyła na ulicy towar, który próbuje sprzedać.
Jak wyglądają stosunki między autochtonami a ludnością napływową? Okiem turysty nie widać tu rasizmu. Helder Amaral twierdzi, że jest on niejako ukryty. Może coś w tym jest, bo z poziomu obcego widzę raczej rozwinięte społeczeństwo obywatelskie, niż pełen uprzedzeń i nienawiści zaścianek. Afrykańska diaspora wyróżnia się kolorowym ubiorem, nietypowymi fryzurami, głośnymi rozmowami, czy uśmiechami. Na poziomie powierzchownej obserwacji jest to jednak jeden organizm.
Lizbona nie pasuje do współczesnego świata. Nie ma tu społecznego izolacjonizmu, reklam, ani pogoni za sukcesem szytym według amerykańskiej miary. Żywe są złożone ludzkie relacje, celebrowanie życia. Wbrew wszystkiemu i każdemu, Portugalczycy żyją po swojemu. Czapki z głów!
Zawsze kiedy widzę wzmiankę o Lizbonie dostaję gęsiej skórki. To właściwie jedyne miasto, do którego wciąż wracam i w którym się absolutnie zakochałam, a mój mąż kocha je co najmniej tak samo jak mnie
;)
Lizbona bardzo urokliwe miasto i tylko jedno ALE...trochę mnie śmieszy przeświadczenie , że wszelkiego rodzaju knajpki ze smutnym fado są oryginalne i stworzone dla lokalsów
:lol:
:lol:
:lol: Potrzeba trochę otworzyć oczęta i pomyśleć. Fado ma przyciągać zagranicznych klientów którzy mają zostawiać kasę w tych lokalach. Doskonale wiedzą , że będą nagrywani , filmowani czy robione będą fotki dla znajomych którym inteligentni turyści będą wpierać jak to dostali się do jedynego w swoim rodzaju lokalu gdzie tylko dla lokalsów były spiewy a oni jakims cudem tam się znalezli
:mrgreen: Tak to było dziesiątki lat temu a teraz komercja na całego. Kto nie chce nie musi tego zauważać i niech dalej zyje w utopii. Portugalia ma olbrzymie problemy także z rasizmem i domniemania nie znając historii pochodzenia bywają trochę ...naiwne i smieszne. Oko turysty jest bardzo złudne tym bardziej kiedy ocenia w trakcie pobytu 1,2 3 lub 7dniowego.Sporo Polaków mieszka w tym pięknym dla nas mieście i warto porozmawiać z nimi o codziennych problemach wtedy być może inaczej spojrzymy na wiele kwestii. Oczywiście ,,odstawić" trzeba Polaków żyjących z pracy z turystami bo wtedy znowu zobaczymy idealny i ułożony kraj
:lol:
Dzięki @HandSome, myślałem, że jestem dziwny, że Lizbona tylko mnie nie zauroczyła, zwłaszcza w centrum widziałem biedę, alkoholizm, rasizm, problemy społeczne, bród, fasadowość. Akurat w Portugalii spotykałem się z lokalsami w ramach organizacji do której należę, pytałem ich z czego są dumni, to Lizbona albo nie była w ogóle wymieniana, albo tylko ta nowoczesna część na Euro.
Ogólnie bardzo lubię Portugalię . Mam świetne wspomnienia ale kiedy wyjeżdżam także do tego kraju zawsze ,,różowe okularki" pozostawiam w Polsce . Nie mam złudzeń. Jestem turystą i jako takowy podlegam odwiecznym prawom czyli próbie łupienia przez lokalsów na wszelkie sposoby. Takie jest życie i w zadnym zakątku globu od tego nie uciekniesz. To , że tubylcy robią to w szczególnie wysublimowany sposób poparty uśmiechem niczego nie zmienia. Śmieszny wątek jak turysta zachwycony , że je w przybytku gdzie jest multum lokalsów i jest szczęśliwy.Kupuje i je to samo. Powiedzmy. kiedy przychodzi do zapłaty to turysta płaci wg stawek z karty, nawet jest pokazywana. Lokals płaci 50% mniej czego turysta nie widzi. Czasami warto popatrzeć jak płaci lokals np. za poranną kawę i pastis. Wielokrotnie podglądałem i widziałem spore różnice ale to nie było tylko w Portugalii a szczeólnie w ukochanej Italii. Jak już bywałem stałym klientem to miewałem propozycje całkowicie innych rach.
:lol:
:lol: wyjątek oczywiście...sieciówki ale przecież każdy z nas chce poczuć się jak tubylec i tak samo jadac i pić
:mrgreen:
Ciekawa teoria.We Włoszech np w Katanii w miejscach nieturystycznych płaciłem za pizzę wg menu np 5 €, i lokalsi tak samo. Sądzisz, że nie znam się na banknotach ? Dawał 5 € i reszty 2,5 € nie dostawał.
:D Jestem raczej spostrzegawczy.
Nie każdy mówiący po wlosku bywa...lokalsem
:lol: A tak bardziej poważnie. W Rzymie widziałem nawet osoby mające kartki-kupony którzy dostawali za nie posiłki lub było to zapisywane w zeszytach. Na krechę
:mrgreen: Na Sycylii wielokrotnie widziałem płacenie za kawę np. 50C kiedy ja jako turysta płaciłem 1 ojro. Nie przeczę , że nie ma lokali gdzie wszyscy płacą tak samo ale zrozum sens tego co ogólnie napisałem a nie jednostkowo wybranego zagadnienia
:mrgreen:
:lol:
Ocena danego miejsca to kwestia bardzo subiektywna. Naczytałem się wielu relacji przed wyjazdem, jakie to piękne miejsce z . Miasto z wieloma problemami opisanymi wyżej. Generalnie bez jakichkolwiek ładniejszych widoków. Ot zwykłe europejskie miasto i nic więcej. Kraków ma więcej do zaoferowania.
BTW...a w Katanii bywaja miejsca nieturystyczne?
:mrgreen: Ostatnio oglądałem Anthony Bourdin z Katanii. Był podobno w miejscu nieturystycznym i zajadał się koniną. Nie muszę chyba wspominać skad to mieso pochodzi?
:lol: Uśmiałem się bo akurat kamera pokazywała miejsce gdzie mieszkałem 7 dni w hotelu obok Pesce mercato.
:lol:
:lol:
:lol:
Kurde chyba potrafię odròżnić knajpę lokalsòw, gdzie nikt słowa nie rozumie poza j.włoskim, od " przepompowni" dla turystòw-lemingòw, gdzieś koło Koloseum itp.Zresztą może i tam jest tak jak napisałeś.Nie bywam w takich miejscach, to nie wiem.
;)Ps Są w Karanii miejsca nietyrystyczne. O takiej knajpie, gdzie jadłem i piłem napisałem w odpowiednim wątku.Było tam super. Przez 4 dni NIKOGO opròcz miejscowych nie spotkaliśmy. Personel rodzinny. Dbali o nas jak o niemowlaki...
:D
Zaraz nas wywalą bo to watek o Lizbonie a nie Katanii
:lol: Wspominałem o tej smacznej koninie. Nie nawiazałes więc wyjasnie chociaż prawdopodobnie i tak to jest doskonale znane. Na Sycylii nie zabiajają koni. Mięso dowozą z...Polski
:mrgreen: Tak to tubylcy zajadają się polskim mięsiwem i turyści w 100% przekonani , że zjadają sycylijski produkt
:lol:
:lol:
:lol:
HandSome napisał:Zaraz nas wywalą bo to watek o Lizbonie a nie Katanii
:lol: Wspominałem o tej smacznej koninie. Nie nawiazałes więc wyjasnie chociaż prawdopodobnie i tak to jest doskonale znane. Na Sycylii nie zabiajają koni. Mięso dowozą z...Polski
:mrgreen: Tak to tubylcy zajadają się polskim mięsiwem i turyści w 100% przekonani , że zjadają sycylijski produkt
:lol:
:lol:
:lol:O tym że konie z Polski jadą do Włoch na rzeź , wiem od początku lat 90-tych. Głośno było o tym. Chyba wszystkie jakie zostały po komunie, Włosi "zamordowali."Teraz chyba już mniej , albo wcale, bo koni nie ma, opròcz tych pod wierzch.
metia...to mnie teraz zaskoczyłaś trochę
:P 10 dni temu wróciłem z Albuferii w Algarve. To co prawda nie Lizbona ale jak chodziłem z żoną do lokalnej cukierni na pastis i kawę to żona była jedyną zawsze która piła cappuccino a wszyscy obecni w lokalu popijali tylko espresso wraz ze mną. Było dobre a koszt 0.8ojro. Może jest inna odmiana kawy o której nie wspomniałem a którą popijają Portugale? Przy następnej wizycie spróbuje jak napiszesz. Pozdro
:P
@HandSomeNie chodzi mi o sam fakt picia danego typu kawy, ale o nazewnictwo
:) Kawa w typie espresso (mała, mocna, w małej filiżance, bez mleka czy pianki) to po prostu café (w Lizbonie również nazywana bica, a w Porto - cimbalinho). Wersja z jeszcze mniejszą ilością wody to café curto, z a większą - café cheio. Kawa z odrobiną mleka to café pingado, a z większą - meia de leite (kawa z mlekiem, dziś często podawana z pianką jak cappuccino). Z kolei latte najbardziej przypomina galão.Oczywiście jak poprosisz o espresso czy cappuccino, to Ci dadzą, ale może stąd właśnie biorą się różnice cen
;)
Teraz rozumiem.
:P Zamawiałem po angielsku oczywiście z moją specyficzną wymową
:lol: ale byłem zrozumiany co uważam za sukces
:mrgreen: Fakt ...kawy które piliśmy były b.dobre i w dobrych cenach
:P
:) Gdyby ktoś potrzebował jakichkolwiek informacji na temat podróżowania po Portugalii lub pomocy w zorganizowaniu wycieczki to służymy pomocą. Odpowiemy na wszystkie pytania
:) A może chcecie, żeby ktoś znający Portugalię pokazał Wam wszystkie niezwykłe miejsca? Z nami zwiedzicie Portugalię w języku polskim
:) Chętnie spotkamy się ze wszystkimi kochającymi Lizbonę i inne piękne miasta tej niezwykłej krainy odkrywców...??? Piszcie do nas wiadomości prywatne na Facebooku
:) ----> https://www.facebook.com/mojaportugalia
;)
Lizbona chwyta dzień
Środek tygodnia, wcześnie rano. Z kawiarni, w której siedzimy widać, że ruch uliczny dopiero się zaczyna. Jest raczej spokój. Kelner przynosi do stolika Espresso, kanapkę z serem i Pastéis de nata. Gorzka i mocna kawa budzi do życia. Nie tylko nas, turystów. Rozglądam się po lokalu. Obok siedzi starszy mężczyzna ubrany w kratowany garnitur. Typ elegancika ze złotym sygnetem, on też popija espresso. Przy kasie dwóch klientów w garniturach płaci za kanapkę na wynos, a dwa stoliki dalej pani odlicza drobne za swoją kawę. 0,6 euro. Do mężczyzny z sygnetem podchodzi dwóch kolegów, wymieniają uprzejmości, po czym każdy siada ze swoją kawą. Nie chodzi o to, żeby wypić kawę. Chodzi o to, żeby tu być i zacząć dzień miłym akcentem, i rozmową ze: znajomymi, bliskimi albo najzwyczajniej spotkaniem biznesowym.
Portugalczycy potrafią cieszyć się życiem. Zresztą nad rzeką Tag nikt nie musi nawet szukać drobnych na kawę. Słońce odbija się od porozrzucanych przy ławko-leżakach butelek. Widać, że impreza była udana. Po godzinnym spacerze dobrze jest usiąść. Wokół nas kilka osób śpi. Ktoś łowi ryby. Ktoś podłącza wzmacniacz i gra na gitarze spokojny utwór. Panuje sielska atmosfera.
Słońce wygania nas z otwartej przestrzeni w kierunku Alfamy. To najstarsza dzielnica Lizbony, założona jeszcze przez Maurów. Nie warto chodzić tu z mapą. Tu, zresztą jak w całej Lizbonie, po prostu trzeba się zgubić. Klucząc wąskimi ulicami z rozwieszonym na sznurkach praniem, docieramy pod Miradouro de Santa Luzia. To punkt widokowy ze wspaniałą panoramą na dachy kamienic, kościołów i rzekę Tag.
Lizbona alternatywna
Portugalskich miast nie szpecą reklamy nawołujące do kupowania, ani krzykliwe billboardy promujące telefony komórkowe czy telewizory. Niestety, elewacje zabytkowych kamienic trapi całkiem inny problem – pomazane farbą w spreju ściany. Chciałoby się rzec, że są pokryte graffiti, niestety to tylko bazgroły pozbawione wartości artystycznej. W przeciwieństwie do Azulejo, czyli popularnych na całym Półwyspie Iberyjskim płytek, które ściśle wiążą się z panowaniem tam do XIV wieku Maurów.
Zatrzymujemy się naprzeciwko muru pomazanego wrzutami Antifa, name boys, MASH. HYVER NNS i wchodzimy do malutkiego baru. Nie ma stolików, więc oparci o ladę zamawiamy ginjinha. To tradycyjna, portugalska nalewka, serwowana w kieliszku lub czekoladzie. Przynajmniej tak częstują nią w barach. Wieczorem na ulicach Alfamy ginjinhe można kupić na dziko rozstawionych straganikach. Sprzedawca nalewa ją prosto z 5 litrowego, szklanego dzbana i podaje w małym plastikowym kubeczku. Sanepid? Wolne żarty.
Mając w kieszeni kilkadziesiąt złotych na wino, warto wejść do którejś z knajp, gdzie kilku muzyków śpiewa fado. Przygaszone światła, elegancko ubrani muzycy i kelnerzy w muszkach, klimat sprzyja lampce wina. Znowu czuję się jakbym odbył podróż w czasie. Tak do lat 20-tych XX wieku. Rozpoczyna się utwór. Tradycyjne fado śpiewa się wyłącznie w języku portugalskim. Nie trzeba jednak znać języków, żeby wyczuć melancholię i smutek płynący z tych utworów. Czar pryska gdy Francuz obok zaczyna robić zdjęcia z lampą błyskową. Dwa stoliki dalej kolejna artystyczna ameba sięga po telefon, tym razem chodzi już o nagranie video, niestety znowu z lampą. Muzycy są zdenerwowani, choć starają się to ukryć. Tylko jeden z gitarzystów zaczyna patrzeć na publiczność spod byka. Smak wina cierpnie w ustach. Wychodzimy.
Ulice Alfamy późnym wieczorem tworzą klimat jak w Night Train to Lisbon. Błądząc nimi docieramy do następnego baru. To kolejne przenosiny w czasie. Patrząc na ceratę tym razem obstawiam wczesne lata 90. Zamawiamy lokalny fast-food. Bifana – czyli duszona wieprzowina w bułce, podawana np. z musztardą. Jak w domu.
Wdajemy się jeszcze w krótką pogawędkę z kucharzem. Pytam o jego ulubione portugalskie wino. Esteva Duoro. W hostelu przekonujemy się, że butelka tego, ciężkiego skądinąd, wina to dobry wybór.
Lizbona świętuje
Choć to świętowanie niekoniecznie rozumiane dosłownie, ale bez dwóch zdań nadaje miastu wyjątkowego charakteru. Odpoczynek, relaks, wspólna zabawa. Dzięki temu czuć jak miasto żyje. W okolicach Tagu, mimo palącego słońca widać wielu miłośników joggingu. W Parku Alameda Dom Afonso Henriques w godzinach wieczornych młodzież zbiera się na piknik, seniorzy przesiadują na ławkach czytając prasę. Znów czuję się jakbym powędrował w czasie. Spacerując po parku mijam grupę hinduskich dzieci, które w portugalskim parku grają w angielskiego krykieta. Zastanawiam się czy to bardziej kolonizacja czy globalizacja?
Dwie przecznice dalej, widząc kolejkę klientów wychodzącą z tureckiej knajpki na ulicę, przypominam sobie jak jestem głodny. Ceny są tak studenckie, że czuję się trochę jak w Polsce. Przede mną w kolejce stoi dwóch adeptów socjologii. Ubrani w są w togi i garnitury.
– Nie pierwszy raz widzę dzisiaj studentów na mieście, macie jakieś uroczystości?
– Nic wielkiego, kocimy przyszłych studentów pierwszego roku.
Nie muszę uzupełniać, że towarzyszą temu imprezy, krzyki i tańce? Tyle pozytywnej energii… Kiedy to ja sam zaczynałem studia?
Lizbona nowoczesna
Nie, wcale nie mam na myśli wysokich, przeszklonych biurowców. Nowoczesne oblicze stolicy Portugalii to dla mnie LX Factory. Industrialne budynki i place zaadaptowane na potrzeby drobnych rzemieślników i artystów, craftowych pubów i stylowych restauracji. Idąc po LX Factory czuję się trochę jak w Camden Town w Londynie. Jest bardzo alternatywnie. Koszulka z doszywaną ręcznie kieszenią? Proszę bardzo! Książki za 1 euro? Proszę bardzo! Ozdoby z całego świata? Proszę bardzo! Rozstawione w kilku miejscach kolumny wibrują w rytm basu z płyty Jazzmataz amerykańskiego rapera Guru. Stajemy na chwilę z drugiej strony tego centrum. Widać most 25 kwietnia. Teraz jednocześnie jesteśmy w Nowym Jorku, Londynie i San Francisco. Ten pozorny chaos sprawia, że to prawdziwe miejsce z duszą.
Lizbona społecznych wyrzutków
Wieczornym autobusem wracamy do hostelu. Z okna miasto wydaje się jakoś dziwnie odległe. Wolę spacery. Pod sklepem Pingo Doce zaczepia mnie mężczyzna w średnim wieku, w za dużej koszuli w kratę i płynnym angielskim prosi mnie o 2 euro… na mleko. Obok ktoś zrobił sobie prowizoryczną sypialnię z kartonów. Przy kartonach leży nawet kilka książek.
Pod drzwiami do naszej kamienicy siedzi bezdomny, który pustym wzrokiem gapi się przed siebie. To przykry, ale powszechny w Lizbonie widok. Bezdomnych jest tu około 2000 osób. Ich profil różni się od tego, który znamy z Polski. Nie śmierdzą i w większości nie wyglądają na alkoholików, co więcej często są to ludzie młodzi. Nie mam żadnych statystyk, ale wyglądali raczej na narkomanów niż na alkoholików. Portugalia jest państwem wyjątkowo liberalnym pod względem polityki antynarkotykowej. Niesie to dużo pozytywów (pomoc uzależnionym, wyprowadzenie narkomanów z błędnego koła upokorzeń i marginalizacji), ale i nieco zagrożeń. Największym jest ludzka słabość do nałogów.
Jeszcze nocą lub już rankiem dopada nas facet, który prosi o drobne, typu 20 euro, na kartę płatniczą, którą zostawił w samochodzie, do którego zgubił klucz. Ta historia dopełnia Lynchowskiego klimatu tego miejsca. Kloszardzi i wagabundzi w Lizbonie są bardzo specyficzną grupą.
Lizbona wielu tradycji
Stoimy w okolicach mostu 25 kwietnia. Stąd wyruszał w swoją podróż Vasco da Gama. Płynąc do Indii z pewnością nie wiedział jeszcze jak zmieni losy świata. Efekt motyla. Od ustanowienia traktów handlowych przez kolonialny imperializm po 12 procentową mniejszość czarnoskórych mieszkańców. Byłych niewolników z Mozambiku i Angoli. Co ciekawe od kryzysu w 2008 roku tendencja się odwraca i dziś to biali Portugalczycy wyjeżdżają do Afryki w poszukiwaniu pracy.
W centrum miasta odbywa się protest. Przeciwko rasizmowi demonstrują ciemnoskórzy mieszkańcy. Jest spokojnie, poważnie i trochę dziwnie. Ideologia sobie, a kapitalizm sobie. Część demonstrantów trzyma transparenty, część rozłożyła na ulicy towar, który próbuje sprzedać.
Jak wyglądają stosunki między autochtonami a ludnością napływową? Okiem turysty nie widać tu rasizmu. Helder Amaral twierdzi, że jest on niejako ukryty. Może coś w tym jest, bo z poziomu obcego widzę raczej rozwinięte społeczeństwo obywatelskie, niż pełen uprzedzeń i nienawiści zaścianek. Afrykańska diaspora wyróżnia się kolorowym ubiorem, nietypowymi fryzurami, głośnymi rozmowami, czy uśmiechami. Na poziomie powierzchownej obserwacji jest to jednak jeden organizm.
Lizbona nie pasuje do współczesnego świata. Nie ma tu społecznego izolacjonizmu, reklam, ani pogoni za sukcesem szytym według amerykańskiej miary. Żywe są złożone ludzkie relacje, celebrowanie życia. Wbrew wszystkiemu i każdemu, Portugalczycy żyją po swojemu. Czapki z głów!
Więcej relacji na http://www.brokeontheroad.pl/