0
siwy199215 8 listopada 2018 20:59
zwiedzaki.pl.tl

Chyba wszyscy oglądaliśmy Kevina samego w Nowym Yorku, być może każdy chciał mieć takich przyjaciół jak serialowa szóstka z Central Perku, a wiele kobiet chciało być jak Carrie Bradshaw w Seksie w wielkim mieście.

Hollywoodzkie produkcje sprawiły, że będąc w Nowym Jorku naprawdę czujemy się jak w filmie! Jakbyśmy już kiedyś tutaj byli...

Wystarczy przejść się piątą aleją i spojrzeć na żółte taksówki, które stały się symbolem Manhattanu. Wystarczy zjeść hot doga przy czerwonych schodach na Time Square – najbardziej rozświetlonym skrzyżowaniu na świecie. Wystarczy spojrzeć na Statuę Wolności, płynąc na State Island. Czy w końcu spojrzeć znad rzeki Hudson na panoramę Manhattanu.





Wylot do Stanów Zjednoczonych od lat pozostawał tylko odległym marzeniem i zawsze pojawiało się jakieś „ale”: przeświadczenie, że wizę dostają tylko nieliczni czy też myśl o tym, ile krajów mógłbym zwiedzić w cenie wyprawy do Ameryki, skutecznie oddalały przez lata tę podróż. Na szczęście marzenia wzięły w końcu górę i po tym, jak dostałem zielone światło od mojej kochanej żony (której Nowy Jork jakoś specjalnie nie rozpalał), zacząłem starać się dla Nas o wizę. Na wspólną podróż namówiliśmy też mojego brata.

Sprawy potoczyły się bardzo szybko: w lutym złożyliśmy wnioski o wizy, na początku marca nam ją przyznali, a w kwietniu mieliśmy już zabukowane loty do Nowego Jorku. Marzeniem Damiana i Dominiki było zobaczenie Wielkiego Kanionu, więc zdecydowaliśmy się jeszcze domówić loty na zachodnie wybrzeże USA.

29 sierpnia wylądowaliśmy na JFK, międzynarodowym lotnisku Nowego Jorku. Po przylocie spędziliśmy dwie godziny w kolejce do bramek. Kontrole bezpieczeństwa w Stanach są naprawdę rygorystyczne. Przy wejściu pobierane są odciski palców i skan siatkówki oka. Sama kontrola przeszła pomyślnie, celnik zapytał nas tylko o długość pobytu i wbił pieczątkę zezwalającą na pobyt. Po chwili znaleźliśmy się już na zewnątrz i śmiało mogliśmy powiedzieć: JESTEŚMY W USA! 

Nowy Jork przywitał nas 35-ciostopniowym upałem. Mimo że do hotelu dotarliśmy po godzinie 19, nadal było bardzo duszno. Zatrzymaliśmy się w Hyatt House w Jersey City (który z czystym sumieniem polecamy), skąd mieliśmy fantastyczny widok na dolny Manhattan. Pomimo zmęczenia podróżą i zmianą strefy czasowej (w Nowym Jorku cofamy zegarek aż o 6 godzin), wyszliśmy na promenadę by jeszcze przed snem pozachwycać się panoramą.



Niesamowite uczucie… Krajobraz, który do tej pory widywałem tylko w telewizji, na koszulkach czy puzzlach, teraz miałem przed sobą!

Następnego dnia Jet lag dał się we znaki – obudziłem się już o 3 nad ranem. Dominika wstała niewiele później i bladym świtem wyszliśmy powitać wschód słońca nad Manhattanem  W dalszym ciągu nie mogłem uwierzyć, że tu jestem! Tuż przy naszym hotelu stał pomnik upamiętniający zbrodnie w Katyniu w 1940 r.
Spacerowaliśmy po promenadzie na tle oddalonych drapaczy chmur, śmiejąc się i robiąc zdjęcia. Mijaliśmy ludzi uprawiających jogę na ulicy, nas mijali biegacze. Na ławkach siedzieli amatorzy fotografii próbujący uchwycić jak najlepsze ujęcie. I już o tej porze było tak gorąco, że ubrania przyklejały się do ciała.



Wróciliśmy dopiero na śniadanie. Już wcześniej czytałem o tym, że kuchnia amerykańska nie przyprawia o zawrót głowy, ale że będzie aż tak źle, to się nie spodziewałem. Jedzenie jest albo tłuste, albo słodkie. Amerykanie nawet jajka kupują w kartonie, gotowe do wlania na patelnię. Moi towarzysze zajadali się kiełbaskami, pankejkami, donutami i najlepszym na świecie (według Dominiki) bekonem. Ja wolałem zadowolić się owsianką, melonem, arbuzem i ananasem. Pocieszeniem był widok z jadalni




Po śniadaniu pojechaliśmy na jeden z najwyższych budynków na świecie – Rockeffeler Center. Budynek powstał w 1939 roku i liczy 260 m wysokości. Taras widokowy, Top of The Rock, znajduję się na 70. piętrze. Wjazd na górę kosztuje 37 dolarów. Plusem jest to, że do dyspozycji zwiedzających są aż 3 kondygnacje, na których można poruszać się dookoła. Z jednej strony mamy wspaniały widok na Central Park, z drugiej na miasto: Empire Building i inne drapacze chmur, a w oddali widać Statuę Wolności.











Następnym punktem programu był Times Square. Staliście kiedyś w korku idąc pieszo? Tak właśnie jest na Times Square. Tysiące ludzi chwilami uniemożliwiają normalne poruszanie się, a dodatkowo na każdym kroku Myszka Mickey czy Spiderman blokują przejście, chcąc zrobić sobie zdjęcie z przechodniami Plac ten jest najczęściej odwiedzanym przez turystów miejscem na świecie, co tym samym czyni go najbardziej znienawidzonym przez nowojorczyków. Mimo to warto tu przyjść, kupić hot doga z wołowiną (koniecznie z Nathan’s Famous Hot Dogs) usiąść na słynnych czerwonych schodach, spoglądać na panujący wokół chaos i chłonąć klimat Nowego Jorku.







Poza Manhattanem, do Nowego Jorku wliczają się cztery okręgi: Bronx, Brooklyn, Staten Island oraz Queens. Do tego ostatniego udaliśmy się już pierwszego dnia, bowiem mieliśmy bilety na II rundę US Open. Jest to jeden z czterech najważniejszych turniejów tenisowych w roku. Bilety zakupiliśmy kilka miesięcy wcześniej, a sam turniej wielkoszlemowy był na mojej liście „must see” od wielu lat. Los się do mnie uśmiechnął, bo akurat w ten dzień na korcie centralnym swój mecz rozgrywał Novak Djoković, wielokrotny zwycięzca turniejów wielkoszlemowych i mój ulubiony zawodnik w całej stawce. Jakby tego było mało, to w pojedynku pań na korcie mogliśmy podziwiać Marię Szarapową, której nie trzeba chyba nikomu przedstawiać  Mecze zakończyły się bardzo późno i w hotelu byliśmy dopiero o 2 w nocy. Na szczęście nowojorskie metro kursuje całą dobę.




Nazajutrz pospaliśmy trochę dłużej i „na miasto” wyszliśmy około południa. Plan dnia na poszczególny dzień, układaliśmy zawsze podczas śniadania. Tym razem rozpoczęliśmy od klimatycznej dzielnicy Soho, gdzie znajduje się budynek, w którym mieszkali serialowi Przyjaciele. Tzn. tak naprawdę mieszkali w studio w Los Angeles, ale to właśnie ten blok był pokazywany w serialu. Na dole znajduje się także knajpka, ale (co bardzo nas dziwi) niestety nie ma nic wspólnego z kultowym Central Perkiem. Na miejscu co jakiś czas pojawia się jakaś wycieczka i z pewnością taka kawiarnia z pomarańczową kanapą na środku, w której podawane byłyby kanapki Joeya, byłaby żyłą złota :)




Kolejną rzeczą jaką chcieliśmy w tym dniu zobaczyć było Museum of Modern Art (MoMA), które w każdy piątek po godz. 16 jest bezpłatne. Muzeum sztuki nowoczesnej w swojej kolekcji ma wiele bardzo znanych obrazów. Fakt ten sprawia, że placówka jest jedną z najczęściej odwiedzanych atrakcji w Nowym Jorku. W galerii można podziwiać takie dzieła jak Gwiaździsta noc Vincenta Van Gogha czy Panny z Avignon Pabla Picasso. Taka mała rada: jeśli ktoś idzie do MoMA w celu zobaczenia przede wszystkim Gwiaździstej nocy i chce skorzystać z darmowego wejścia w piątek, to warto od razu jechać na ostatnie piętro, gdzie znajduje się obraz. Wtedy można pokontemplować go niemal w samotności. Chwilę później dotrą tam wszyscy zwiedzający, którzy rozpoczęli wędrówkę od samego dołu, i wygląda to tak, jak na zamieszczonych zdjęciach.






Niedaleko MoMA przy piątej alei, znajduję się Katedra św Patryka. Największa neogotycka świątynia w Ameryce Północnej, w której swoją siedzibę ma arcybiskup Nowego Jorku. W kościele możemy pomodlić się w kaplicy poświęconej Matce Bożej Częstochowskiej. Znajdziemy tam również figury polskich świętych: Kazimierza, Faustyny, Jadwigi, Maksymiliana Kolbe oraz Stanisława Kostki.





Pomimo delikatnego deszczu na koniec dnia pojechaliśmy na najbardziej znany i najczęściej filmowany most na świecie: Brooklyn Bridge. Liczący niespełna 2 km długości wiadukt łączy Manhattan z Brooklynem, które oddziela od siebie rzeka East River. I znów ogarnęło mnie to samo uczucie co po przylocie: nie dowierzałem, że tu jestem… Widok na nocny Manhattan sprawiał, że krew rwała mi się po aorcie! Spacerowaliśmy, robiliśmy zdjęcia, cieszyliśmy się magią chwili.










Kolejnego dnia popłynęliśmy na Staten Island, kolejny okręg „wielkiego jabłka”. Płynąc bezpłatnym promem możemy zobaczyć z bliska Statuę Wolności – symbol Stanów Zjednoczonych i Nowego Jorku upamiętniający dzień niepodległości Ameryki. (4 lipca 1776 r). Sam posąg nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia; spodziewałem się, że jest większy. Natomiast Dominika była zachwycona i nawet trochę żałowała, że nie zdecydowaliśmy się wcześniej by kupić bilety na wejście do wnętrza statuy (które trzeba zarezerwowac kilka tygodni przed przylotem). Jednak niezależnie od upodobań, będąc w USA obowiązkowo trzeba zobaczyć Statuę Wolności. Na bezpłatnym promie warto ustawić się po prawej stronie, bo to właśnie ta strona znajdzie się najbliżej posągu. Ale gdy prom minie już wysepkę statuy, warto przejść na drugą stronę, bo na lewo jest widok na oddalający się Manhattan.




Głównym wydarzeniem tego dnia był mecz baseballu. Mieliśmy kupione bilety na najpopularniejszą drużynę w Stanach Zjednoczonych: New York Yankees. Yankee Stadium znajduje się na Bronxie, w najniebezpieczniejszym okręgu Nowego Jorku. Już w metrze dało się odczuć mroczny klimat tej dzielnicy. Dobrze, że wielu ludzi jechało na mecz, a pod stadionem były ustawione kordony policji. W inny dzień raczej byśmy się tu nie wybrali, nawet w celu zobaczenia samego obiektu. Klimat rozgrywek robi wrażenie, widać, że Amerykanie kochają ten sport. 50-ciotysięczny stadion zapełniony do ostatniego krzesełka. Sam doping bardzo specyficzny, ludzie bardziej skupiają się na pełnych kubełkach popcornu i frytek niż na przyśpiewkach. Mecz trwał ponad 3 godziny, podczas których staraliśmy się zrozumieć o co w tym baseballu naprawdę chodzi… Zasad do końca nie zrozumieliśmy, ale Jankesi wygrali, a to było najważniejsze. W międzyczasie odwiedziliśmy też klubowe muzeum.








W drodze powrotnej pojechaliśmy na Wall Street, a więc w miejsce, przez które przepływają wielkie pieniądze tego świata. Na ulicy mieści się skupisko drapaczy chmur, w których znajdują się biurowce. Zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy do hotelu odpocząć przed kolejnym dniem.

Niedzielę rozpoczęliśmy od Mszy Świętej w polskim kościele na Manhattanie. Następnie pojechaliśmy do dzielnicy Greenpoint, zwanej także Little Poland, gdzie polskie pochodzenie deklaruje około 40. tysięcy mieszkańców. Sympatycznie było usłyszeć ojczysty język i zjeść niedzielny obiad w jednej z polskich restauracji. To, że jesteśmy niemal w Polsce, dało się odczuć, m.in. dzięki patriotycznym muralom.



Dalszą część dnia spędziliśmy na Wiliamsburgu, najbardziej modnej i hipsterskiej dzielnicy Brooklynu. Dawniej zamieszkiwana była głównie przez ortodoksyjnych Żydów, dziś osiedlają się tutaj ludzie ze świata artystycznego. Na ulicy znajduje się wiele barów czy klimatycznych kawiarni, a ceny w sklepach są diametralnie niższe niż na Manhattanie.

Wiliamsburg to – w porównaniu z Manhattanem – oaza spokoju: mniej ludzi, mniej ulic, mniej świateł, mniej samochodów. Warto było tutaj przyjechać w niedzielne popołudnie. Na Manhattan wróciliśmy spacerując przez Wiliamsburg Bridge, który polecała zobaczyć autorka jednej z książek o Nowym Jorku. My nie do końca go polecamy. Owszem, ma swój klimat, ale jednocześnie liczne barierki i kraty zasłaniają cały widok. Dlatego jeśli ktoś marzy o pięknych zdjęciach z mostu, to zdecydowanie Brooklyn Bridge będzie lepszy.





Dzień zakończyliśmy w barze mieszczącym się na dachu naszego hotelu. Oryginalny Guinness i widok na One World Trade Center… – czy można chcieć czegoś więcej?




W poniedziałek wstaliśmy wcześnie rano. W planach mieliśmy zobaczyć Central Park, ale wcześniej postanowiliśmy przejechać się powietrznym tramwajem na Roosvelt Island.

Pamiętacie pierwszą część Spidermana, w której człowiek-pająk w jednej ze scen ratuje ludzi uwięzionych w podniebnym wagoniku? To właśnie był powietrzny tramwaj, który na wyspę Roosvelta przyciąga tłumy.

Na Roosvelt Island nie ma wielu atrakcji. Może być jednak oddechem od zgiełku centrum miasta. Sam przejazd trwa około pięciu minut. Podczas jazdy mamy widok z wysokości 76. metrów na szklane wieżowce, koło których znajduję się trasa. Jeden przejazd kosztuje tyle, co przejazd metrem: 2,75 $ w jedną stronę. Z tygodniową kartą metrocard możemy jeździć powietrznym tramwajem do woli.








W drodze do Central Parku zatrzymaliśmy się pod legendarną kamienicą Dakota apartments. Wnętrze budynku znane jest z kultowego horroru Romana Polańskiego Dziecko Rosemary. Tutaj też mieszkał i został zastrzelony John Lennon, brytyjski piosenkarz, członek The Beatles. Jego żona, Yoko Ono, nadal posiada tu kilka apartamentów.
Udało nam się jeszcze dotrzeć do Strawberry Fields – miejsca ku pamięci Johna Lennona, w którym mieści się mozaika z napisem Imagine, tytułem jego słynnego utworu. Klimatu miejscu dodawał uliczny muzyk, który wykonywał tę piosenkę na zasadzie „kopiuj-wklej”. Po zamknięciu oczu nie trudno było wyobrazić sobie śpiewającego Lennona.





Central Park to 340 hektarów zieleni w samym centrum Manhattanu. Na terenie znajdują się fontanny, ścieżki rowerowe i spacerowe, stawy, pomniki, a nawet mini zoo. Nowojorczycy przychodzą tutaj odpocząć od hałasu i betonowych budynków. My także postanowiliśmy złapać trochę oddechu. Dobrze było beztrosko poleżeć na trawie, wpatrując się w codzienność mieszkańców „wielkiego jabłka”. No i zjeść amerykańskiego hamburgera






W Central Parku znajduje się The Metropolitan Museum of Art, czyli popularny The Met. To najstarsze (działa od 1870 roku) i największe muzeum w Stanach Zjednoczonych. W muzeum znajduje się historia całego świata: od starożytnej Grecji, Rzymu, Egiptu, przez afrykańskie plemiona, po całą Azję i Daleki Wschód. W Mecie jest miejsce na wszystkie dziedziny sztuki: malarstwo, rzeźby, wynalazki, przedmioty codziennego użytku, fotografia, moda, a nawet militaria. Jeśli ktoś lubi takie miejsca, to musi przeznaczyć na to muzeum sporo czasu. Dominika spędziła tam ponad trzy godziny, a nie udało jej się zobaczyć połowy zabytków. Punktem obowiązkowym podczas zwiedzania Metu jest taras na dachu. Podobno rozciągająca z niego panorama jest nieziemska. Niestety podczas złej pogody taras jest zamykany. Tak stało się podczas naszego pobytu. Jeszcze do niedawna opłata za wstęp do Metu była dowolna, na zasadzie płacisz ile chcesz. Obecnie cena to 25$ dla turystów powyżej 12. roku życia (młodsze dzieci wchodzą za darmo). By jednak była szansa zwiedzić trzy siedziby The Met – czyli główny budynek na Piątej Alei, Met Breuer i średniowieczny Met Cloisters w Washington Heights, bilet jest ważny przez trzy dni od daty zakupu.








Kolejnym punktem naszego zwiedzania było One World Trade Center. Wieżowiec wybudowany nieopodal zniszczonych budynków WTC, które runęły w wyniku zamachu z 11 września 2001 roku. Biurowiec ma 541 metrów wysokości, co czyni go najwyższym drapaczem chmur w Stanach Zjednoczonych. W miejscu dwóch wież Word Trade Center powstały dwa wielkie kwadratowe wodospady, puste miejsca w ziemi z obrysem dokładnie takim jakie w rzeczywistości zajmowały wieżowce. Na pomnikach wypisane są imiona i nazwiska wszystkich, którzy zginęli w tej wielkiej tragedii. Jedni robią zdjęcia, drudzy stoją w kolejce do muzeum, a nowojorczycy składają kwiaty przy nazwiskach swoich bliskich. I mimo, że w pobliżu znajduje się tylu ludzi, można odczuć spokój, skłaniający do uczczenia pamięci wszystkich ofiar zamachu. A w powietrzu unosi się nostalgia i wszechobecny smutek.









Podobno nie ma lepszego miejsca na zakupy niż Nowy Jork. Stolica mody i najnowszych trendów. Ceny znanych marek znacznie niższe niż w Europie. Raj dla zakupoholiczek i zakupoholików. I muszę przyznać, że nie można się z tym nie zgodzić. My także wpadliśmy w wir zakupowego szaleństwa. Najlepsze centra handlowe (w których byliśmy) to Century 21 i sieć sklepów Marshall’s. W cenie 60$ udało mi się upolować koszulę Calvina Kleina i Michela Corsa. W drugim sklepie dorzuciłem jeszcze polówkę tego pierwszego. Wybór asortymentu jest ogromny. Od butów New Balance, przez jeansy Levisa, skończywszy na perfumach Hugo Bossa. Na zakupach spędziliśmy prawie cały dzień...

Nie od dziś wiadomo, że jazz narodził się w Stanach Zjednoczonych. W Nowym Jorku jest mnóstwo lokali, w których grany jest on na żywo. I chociaż nie jesteśmy fanami tego gatunku muzyki, uznaliśmy, że warto byłoby nabyć nowe doświadczenie. Po zapoznaniu się z opiniami w sieci, nasz wybór padł na knajpkę o nazwie Ba'sik. Pub znajduje się na Bedford Avenue, głównej ulicy Wiliamsburga. I tak oto nasz ostatni wieczór w Nowym Jorku minął nam przy amerykańskim lagerze i muzyce jazzowej.

Po całym Nowym Jorku przemieszczaliśmy się metrem, które jest bardzo dobrze rozbudowane. Posiada 27 linii i 472 stacje, dziennie przewożąc 5 milionów ludzi. Dla mnie osobiście to była dodatkowa atrakacja móc przyglądać się codziennemu życiu Nowojorczyków.


Nowy Jork jest jedynym miastem na świecie, które należy do wszystkich.
To nie jest Ameryka, tu jest wszystko.
To miasto, którego 40 proc. populacji urodziło się za granicą.
To miasto, w którym mówi się w każdym języku, w którym wyznawana jest każda religia,
w którym mieszka każda rasa. Nie ma na ziemi miasta tak pełnego różnic, jak Nowy Jork.
~ Paul Auster
Spędziliśmy w tym mieście osiem różnych dni. I chociaż mieszkać tam bym pewnie nie chciał, to jednak z dnia na dzień coraz bardziej tęsknię za Nowym Jorkiem.

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

grzes830324 21 grudnia 2018 14:57 Odpowiedz
bardzo fajna relacja, dzięki za nią :)