+3
adamkru 20 listopada 2018 13:11
Image

W terminalu ustawiłem się w kolejce do Hertz po mój Mystery Car. Oznacza to, że dostaje się samochód w najlepszej cenie (tańszy niż najtańszy) i maszyna losująca wybiera auto. Czyli dają takie jakie mają wolne. Ja dostałem traktor. Ładny, biały traktor Land Cruiser V8 ;-)

Image

Image

Maszyna tak duża i silna, że jakbym zamontował spychacz z przodu to bym to całe Uluru do Polski mógł przepchnąć ;-) Bałem się w pierwszej chwili, że będę musiał tyle powietrza wozić i sam jeździć ale to nic bardziej mylnego. Muchy wożę. Jest ich tu trochę. Włażą do uszu, oczy, nosa… a jak otwieram samochód to chcą jechać ze mną No to wożę. Co tak będę sam jeździł ;-)

W pierwszej kolejności podwiozłem kilka much do hostelu gdzie się zameldowałem i dostałem łóżko w pokoju 4-o osobowym. Co robiły w tym czasie to ja już nie wiem. W każdym bądź razie jak wróciłem do samochodu, żeby pojechać do najbliższego sklepu po jedzenie to dzielnie mi towarzyszyły :-)

Jak wygląda jedzenie w Uluru. W sumie to nie wiem jak wygląda ale wiem ile kosztuje. Dlatego ja na obiad kupiłem sobie w sklepie kurcze pieczone. Kurcze było gorące, dobrze przyprawione i w punkt upieczone.

Image

Wtedy zrobiłem to co robią rasowi Australijczycy. Jako, że mój traktor ma takie możliwości otworzyłem bagażnik i zorganizowałem sobie na nim restaurację na świeżym powietrzu :-) I to był bardzo porządny obiad. Duży, syty i smaczny.

Image

Musicie wiedzieć, że Uluru znajduje się na bezludziu. Przy Uluru jest jedno maleńkie (mini, mini) miasteczko które składa się z jednego w promieniu ponad 100km hostelu i kilku innych małych hotelików. Ceny pokoju w hotelach są zabójcze. Łóżko w hostelu w znośnej cenie ok 120 PLN. Przynajmniej kiedy ja je kupowałem. Jeśli dobrze pamiętam to była jakaś promocja :)
Sklep jest jeden i jedna stacja benzynowa. Wszyscy tutejsi znają się chyba na wylot jakby to była jedna rodzina. Takie miasteczko, mała wioska ;-)

A dookoła miasteczka…. czerwona ziemia i krzaczki na niej rosnące. To jest chyba jedno z tych miejsc o których kiedyś nam opowiadano w szkołach.. że jak chcesz pożyczyć cukier od sąsiada to przez płot nie przeskoczysz tylko robisz wyprawę 150km. W tym czasie herbata zdąży ostygnąć ;-)

Image

Image

Co ciekawe kiedy odbierałem klucz do mojego pokoju poznałem podróżnika z Warszawy :) Stał zaraz obok i usłyszałem jego nazwisko kończące się na ...ski. Miło było później posiedzieć przy piwku i porozmawiać o podróżach w dalej świat :-)

Niedaleko wioski znajduje się rezerwat i na nim Uluru właśnie. Serce Australii. Cel mojej podróży. Spełnienie podróżniczego marzenia. Dzisiaj obserwowałem zachód słońca. Jutro wybieram się na wschód :-)

Ale o Uluru to jednak w kolejnym odcinku opowiem.

Tymczasem siedzę sobie w hostelowym barze, od kilku godzin leci muzyka na żywo. Ludzie śpiewają, tańczą… a taki jeden sobie po prostu słucha i pisze bloga :-)Uluru - serce Australii - PLEASE DO NOT CLIMB

Na początek odpowiem Wam na pytanie, którego jeszcze nikt nie zadał ale na pewno nie jeden miałby ochotę. Czyli czy Uluru rzeczywiście jest magiczne?
Zatem od razu odpowiadam. Nie wiem. Bo nie wiem co to dokładnie znaczy :-)
Uluru jest po prostu… Fascynujące. Wspaniałe. Ogromne. Czerwone… wyglądem przypomina powierzchnię Marsa z fotografii NASA. Zresztą są tu też inne podobieństwa choćby to, że podobno na Marsie nie ma życia. Na Uluru też nie ma. Nie ma na niej krzaczków, drzew, roślin… jest góra. Wielka, ogromna… dużo większa niż sobie ją wyobrażałem. Majestatyczna. To dobre określenie! Góra Król Australii i najświętsze miejsce mieszkających na wyspie Aborygenów.
Według wierzeń stąd właśnie pochodzi ich świat, kultura, tradycje… góra nie jest tylko zwykłą górą. To raczej taki aborygeński Watykan!

Image

Please do not climb! To nie ostrzeżenie. To rada i prośba miejscowej ludności. Tabliczki z informacjami są w każdym teoretycznie możliwym do wejścia miejscu. Wszystkie broszury, mapy, bilety zawierają tą prośbę.
Co więcej, są miejsca dookoła góry z informacją o sekretnym i świętym miejscu. I prośbą by w tym miejscu nie robić zdjęć. To nie groźba, to prośba. Nikt tego nie sprawdzi. Tu chodzi o szacunek! Szacunek dla góry, szacunek dla ludzi, szacunek dla natury i stworzenia…
Informacja mówi, że pewne fragmenty nie powinny być nagrywane oraz fotografowane. One są po to by tu przyjechać i zobaczyć je z bliska na własne oczy.

Image

Image

Oddaję im mój szacunek i w miejscach sekretnych nie filmuję, nie fotografuję, a już tym bardziej nie wspinam się na górę. Co jest święte niech świętym pozostanie :-)

Wczoraj przy lądowaniu trafiłem na wichurę piaskową. Założyłem więc, że nic ciekawego już się tego dnia nie wydarzy. A jednak. Powiało. Co miało wywiać wywiało. Po południu była już piękna pogoda. No to zabrałem sprzęty i pojechałem zobaczyć górę z bliska. Tak na spokojnie, dookoła. Obczaić punkty widokowe. Kupić bilet do rezerwatu. Bilet kosztuje 25AUS od osoby za 3 dni. Trzeba go mieć każdorazowo przy wjeździe do parku. Skanuje się kod biletu za każdym razem podobnie jak na szlabanie w supermarkecie.

Image

Tego dnia wróciłem jeszcze raz pod górę. Tym razem wiedziałem już dobrze co i jak i gdzie powinienem pojechać na zachód słońca :-)
Czy wschód czy zachód ogląda się ze specjalnie przygotowanych miejsc. Jest ich kilka w parku. Zdziwiłem się nawet, że nie było aż tak dużo ludzi jak sobie wyobrażałem wcześniej, że będzie. A może to dlatego, że parking był duży i przyjazny. Parkuje się samochody przodem do góry wzdłuż drogi. Nikt więc nikomu nie przeszkadza. Jak ktoś chce może nawet z samochodu oglądać zachód. Ale to wariat musi być.
Bo gdy pogoda jest piękna, gdy słońce czerwone, i góra czerwona i kolory się zmieniają, wtedy właśnie…. stałem sobie, patrzyłem i głęboko wciągałem powietrze… żeby ta chwila jak najdłużej trwała. No i czyste było, wolne od smogu. Taki przy okazji detox płuc sobie robię tutaj ;-)

Image

Image

Troszkę inaczej było dzisiaj rano na wschodzie słońca. Ludzi jak sardynek podczas połowu. Ciężko było znaleźć miejsce. Nie tylko dla samochodu ile dla sprzętu i siebie samego. Ale zanim słońce pokazało swoje pierwsze promyki i to mi się udało.

Image

Po wschodzie słońca wszyscy wyszli z „kina” jakby ich coś goniło. Nie wiem. Może się spieszyli do lokalnej biedronki (bo dzisiaj nie sobota) ;-) Ja zostałem. Zszedłem do samochodu… zrobiłem sobie suche mini śniadanie. I kiedy wszyscy już pojechali na co długo nie trzeba było czekać… zostałem zupełnie sam. Na dużym parkingu nie było poza mną żadnego człowieka. Oczywiście o muchach nie wspominam bo to jasne jest, że od wczoraj mi towarzyszą i na gapę jeżdżą :-)

Image

Wtedy miałem wrażenie, że w całej Australi jestem tylko ja i Uluru… Taki mój mały duży świat. Relaks dla ducha. Tak sobie leżałem na klapie bagażnika dzisiejszego poranka i rozmyślałem… w zasadzie to o wszystkim i o niczym. Było mi po prostu dobrze :-)
Uwaga techniczna: na wschód słońca należy się dobrze ubrać. Spodnie mogą być krótkie. W nogi nie jest zimno. Ale góra musi być porządna! Bluza, kurtka, czapka. Jakbyście jechali późną jesienią na Kasprowy. Nie wiem ile turystów po tym poranku leży teraz chorych. Ale co drugi trząsł się z zimna w samej koszulce będąc. Wszyscy było tylko uzbrojeni w aparaty. Od razu po kilka. Pewnie na wypadek jakby się szybko klisza skończyła w tym pierwszym ;-)

Po wschodzie odwiedziłem ośrodek kultury. Tam się dowiedziałem co nieco o górze o plemieniu Aborygenów.
I postanowiłem, że wybiorę się na szlak pieszy dookoła góry. Wszystko dobrze ale w pośpiechu zapomniałem zabrać z pokoju krem do opalania. No i nie miałem wyboru. Musiałem wrócić po krem. Gdybym tego nie zrobił teraz pisałbym ze straży pożarnej obłożony pianką przeciwpożarową. Bo w szpitalu pewnie by nawet nie pomogli.

Długość szlaku to prawie 11km. Szacowany czas 3.5 godziny. Ja go zaczynałem o 10:30. Czyli tuż przed południem. Słońce w samej górze, nie ma się gdzie schować, po prostu pali… ale widoki. Widoki i ścieżka taka, że choćbym miał później spędzić czas w tej remizie strażackiej to i tak chyba warto ;-) W każdym bądź razie żyję i mam się dobrze. Droga zajęła mi 2 godziny dość szybkim tempem. Tyle, że do takiej drogi trzeba się wcześniej przygotować. I mój instynkt samozachowawczy chyba mi w tym pomógł. Rzeczy absolutnie krytyczne na ten szlak: dobre, rozchodzenie buty, okrycie głowy, krem do opalania przed i w trakcie drogi, woda + elektrolity.
Rzeczy ważne ale bez nich można przeżyć to dodatkowo siatka na głowę przeciw owadom i…. i tyle :)
Cała reszta wg uznania :-)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Góra zrobiła na mnie przeogromne wrażenie! Cieszę się, że jeszcze dzisiaj nie muszę wracać :-) Mam tutaj jeszcze jedną noc w tym samym hostelu. Więc plan mam taki, że jeszcze dzisiaj pojadę pod troszkę mniejszą górę Kata Tjuta oddaloną 50km od Uluru. A jutro wybiorę się ponownie na wschód słońca ale tym razem przyczaję się z aparatem od punktu z którego obserwuje się zachody :-)

Taka mi jeszcze w między czasie przyszła myśl do głowy. Tutaj albo masz samochód albo korzystasz z wycieczek. A to na wschód słońca, a to na zachód. A to tu, a to tam. Taka wycieczka na tak jeden zachód lub wschód słońca z biurem kosztuje - uwaga - 50 AUS od osoby! Ja dałem za traktor 80 Euro! Gdzie tu sens, gdzie logika? :-) Podróżując samochodem jestem też trochę kotem, mam własne ścieżki. Nie muszę się z nikim umawiać na żadną godzinę. Jak mam ochotę to jadę. A jak mam ochotę pojechać w lewo to jadę w lewo. Dla tych co się może troszkę boją (miałem takie pytania). W Australi jeździ się jak w UK po lewej stronie. Na początku może to i jest przez chwilę dziwne. Ale ta dziwność mija z każdą przejechaną minutą :-)

Image

Na koniec już tylko powiem szybko, że udało mi się dzisiaj spotkać z kangurem. Może w troszkę inny sposób niż bym sobie tego życzył. Ale lepsze to niż być w Australii i nie widzieć kangura ;-) Jak mówi pradawne polskie przysłowie „przez żołądek do serca” :-) A ja lubię kangury ;-)

Image

ImagePojedynek (nie)nażarty - nie próbujcie tego w domu

Wygląda na to, że nie tylko ja polubiłem Uluru. Ono też nie chce mnie wypuścić ;-) Właśnie się dowiedziałem, że mój lot do Sydney zaplanowany na 12:30 jest opóźniony o prawie 1.5h.

No to mam przynajmniej chwilę czasu, którą mogę poświęcić na część dalszą mojej przygody.

Zacznijmy jednak od tego co wydarzyło się wczoraj. Jak sobie wczoraj postanowiłem wsiadłem do traktora i pojechałem do bliźniaczej dla Uluru góry, a może raczej nieokiełznanej formy skalnej. O ile Uluru jest dość powiedzmy „płaskie” to Kata Tjuta zupełnie „postrzelone”. Jeśli powiemy, że Uluru jest królem. To Kata Tjuta jest królową. Co zresztą można dostrzec na zdjęciach;-)

Image

Image

Kiedy tam dojechałem słońce było już bardzo nisko. Na tyle nisko, że wystraszeni turyści umknęli zostawiając mi pod opiekę całą królową. Zostawiłem samochód na pustym parkingu i udałem się do wnętrza. Jakkolwiek to teraz zabrzmi ale było fantastycznie ;-) Droga w jedną stronę zajęła mi ok 30 minut idzie się raczej wyznaczoną ścieżką, raczej bo czasami tej ścieżki nie ma i wtedy idzie się na czuja. Kiedy tak sobie szedłem, słońce jeszcze troszkę oświetlało mi drogę, wiatr hulał delikatnie w gór prześwicie i słychać było tylko odgłosy jakiś zwierząt. Nie wiem jakich. Może wilki, może kangury, a może jacyś ludożercy. Chudy jestem to pewnie dlatego trzymało się to towarzystwo ode mnie z daleka. Ja też żadnego obcego ciała tam nie spotkałem. Ale w drogę powrotną udałem się już dość żwawo, żeby się nie okazało, że słońce zajdzie, a ja zostanę gdzieś na tej ścieżce posługując się jedynie gwiazdozbiorem. O ile w Polsce bez problemu rozpoznam duży wóz na niebie tak tutaj dużego wozu nie ma. Nie wiem też jak wygląda gwiazda arktyczna. Zszedłem jednak w ostatniej chwili zanim zapadła noc. Samochód otwierałem jak już było ciemno. Przyjaźnie ciemno. Może to naiwne ale czułem się tak bezpiecznie spokojny :-)

Image

Image

Image

Niespokojny byłem w drodze do hostelu. Od ilości wrażeń, słonka, snu… zasypiałem za kierownicą. Czułem jakby te 50km przerodziło się nagle w 500. Nigdy jeszcze w życiu tak bardzo nie byłem zmęczony jadąc samochodem. Ratowałem się czym mogłem… wodą, świeżym powietrzem, szczypaniem, mówieniem na głos do samego siebie… na szczęście dojechałem. Resztkami sił wziąłem prysznic i zanim zasnąłem zdążyłem jeszcze poznać moich nowych współlokatorów. Para z Kanady i dziewczyna z Norwegii. I tu taka ciekawostka. Opowiadam tej parze z Kanady gdzie byłem dzisiaj, co widziałem… i chłopak pyta się mnie „...ile tych gór tutaj jest w okolicy?” Na co mu dość precyzyjnie opowiedziałem o Uluru o Kata Tjuta i z teorii znając o innych… i on pyta tak: „...która z tych gór to Uluru?” Wtedy padłem. Fizycznie i „psychicznie” i tak aż do rana sobie smacznie spałem :-)

Rano wstałem znowu o 5. I znów się udałem na wschód tego samego słońca, które już wczoraj widziałem. Ale z innej strony. Od zachodu. Czyli zupełnie po przeciwnej stronie niż wszyscy :-) Od zachodu wychodzi słonko zza góry, od wschodu (tam gdzie byłem dzień wcześniej) słonko świeci na górę. Taka w tym różnica. Między innymi dlatego 2 noce spędziłem tutaj przy Uluru. To było w planie od początku :)

Image

Image

A cóż zrobić z tak miło rozpoczętym dniem? Podjechałem pod Uluru żeby się z nią pożegnać. Przy okazji znalazłem ścieżkę w miejsce gdzie znajduje się maleńke jezioro wewnątrz góry. Nad którym rosną drzewka, na drzewach siedzą ptaki, w trawie węże, a ja na ławeczce. Podobno na tej samej ławce, w tym samym miejscu oddawał się medytacjom Dalajlama ilekroć przebywał w Australii. To chyba najlepsze też określenie uczucia jakie temu miejscu towarzyszy.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jako że godzina już późna czas było wracać żeby się spakować. Okrążyłem jeszcze samochodem górę dookoła w poszukiwaniu wyskakującego na drogę kangura. „Niestety” nie upolowałem żadnego.

W hostelu spakowałem się i zostały mi 2 rzeczy których nie mogłem już ze sobą wieźć dalej. To były 2 tzw „chińskie” zupki. Musiałem zjeść obie. Sprawdzić która będzie lepsza.

Urządziłem więc pojedynek! Tajlandia - Korea. Do wygrania tani bilet do kraju zwycięzcy.

Zupa numer 1 wyprodukowana w Korei. Napis po koreańsku na opakowaniu mówił, że będzie wspaniale smakowała i że w życiu nigdy lepszej nie jadłem.

Image

Zupa numer 2 wyprodukowana na Tajlandii. Napis w języku tajskim mówił, że to prawdziwa tajska zupa. Dokładnie taka jaką można zjeść prosto z ulicznego garnka Bangkoku.

Image

Wszedłem do kuchni, zagotowałam w garnku wodę. Otworzyłem wieczka. Zupa koreańska zawierała w środku jedną saszetkę ze świeżymi, prosto z koreańsiego pola warzywami.

Za to zupa numer 2 miała tych saszetek kilka. W jednej świeże warzywa, w drugiej owoce, w trzeciej świeże mięso.

Image

Zalałem obie, odczekałem, wymieszałam…
I w ten sposób powstało moje śniadanie. Walka pomiędzy dwoma przyzwoitymi krajami.


Dodaj Komentarz

Komentarze (65)

peta 21 listopada 2018 10:40 Odpowiedz
Czyżby międzykontynentalny wypad w relacji live?To lubię i myślę, że warto będzie śledzić.Powodzenia!
adamkru 21 listopada 2018 11:09 Odpowiedz
@Peta, tak jest. Będzie live :-)Jako ze mam już pierwsza uwagę techniczna od razu powiem, że miejsce 11A w B737-300 Ukrainę Airlines jest przy oknie... tylko okna nie ma ;-) 10A tez nie polecam z tego samego powodu.Nieźle się zaczyna cześć lotnicza mojej podróży;-) Jako, ze byłem już w Kijowie (w pamiętnym większości forumowiczów kwietniu 2018) i leciałem ta sama trasą będę sobie wyobrażać co inni widzą za oknem;-)
adamkru 21 listopada 2018 13:28 Odpowiedz
KIJÓWJeden update dotyczący samolotu. B737 się zgadza ale nie 300 a 800. I właśnie się zorientowałem, że takim samym będę leciał do Dubaju. A miejsce jakie sobie wybrałem to……… 10A! Haha… No ja rozumiem, że lot nocny. Ale żeby tak nie popatrzyć w czerń nocy i światła bogatego miasta? Może uda mi się jeszcze zmienić miejsce:-)Lot UA zwyczajny. Jedzenie, kawa, herbata płatna wiec nie miało powodzenia. Za to kubeczek wody był gratis wiec skorzystałem. Ukraińskiego odpowiednika prince Polo nie dali. Przed lotem zapakowali pasażerów przez rękaw i jak nie przystało na narodowego przewoźnika wypakowali w Kijowie do autobusu. W Kijowie śnieg ale nawet nie zimno.Jako, że jutro mam w planach wjazd na najwyższy budynek na świecie to dzisiaj jestem już w drodze na najniżej położoną stację metra na świecie Arsenalna :-)Korzystam z Ubera. Koszt ok 30PLN. Kierowca na wstępie poinformował mnie że jego english is a little bit. I nie kłamał ;-) Wiec przypomniałem sobie kilka rosyjskich słów i dowiedziałem się, ze najlepsze ukraińskie jedzenie jest w restauracjach „Pyzata Chata”. I tam właśnie zamierzam zjeść obiad przed dalsza drogą. Ma być po ukraińsku, obficie i smacznie…. tak powiedział ;-)
qbaqba 21 listopada 2018 14:45 Odpowiedz
Fajna relacja! Kibicuje!Co do tej najniżej położonej stacji metra na świecie (poza Śląskiem) to nie wiem czy nie leży ona jednak w Korei Północnej.
ronoczywistek 21 listopada 2018 15:12 Odpowiedz
Trzymam kciuki!!!!! Mam nadzieję, że w Pyzatej Chacie nie oszukują na sosach :)
d4fc4 21 listopada 2018 15:29 Odpowiedz
Zaczyna się ciekawie, więc czekam z niecierpliwością ...
peta 21 listopada 2018 16:04 Odpowiedz
@QbaqBA według google to Najgłębsza na świecie stacja metra, Arsenalna w Kijowie, znajduje się na głębokości 105,5 m. U Koreańczyków niby jest głębiej bo 110m ale oficjalnych danych nie ma.
seal 22 listopada 2018 01:13 Odpowiedz
Ja właśnie z Sydney czytam Twoją relację. :-) Jutro przemieszczam się do Cairns a teraz w pociągu w Góry Błękitne. :)
damian-g 22 listopada 2018 07:47 Odpowiedz
Fajnie się zapowiada. Piszesz o wielu detalach, co mi się podoba. Mam nadzieję, że na koniec wstawisz jakieś podsumowanie kosztów.
adamkru 22 listopada 2018 16:31 Odpowiedz
@Damian_G, @seal :-) dzięki za dobre słowo :)
brzemia 22 listopada 2018 16:44 Odpowiedz
Jakiego vpna uzywasz?Wysłane przy użyciu Tapatalka
adamkru 22 listopada 2018 16:50 Odpowiedz
Private Internet AccessZ Norda zrezygnowałem w okresie próbnym :-)
dziabulek 22 listopada 2018 16:52 Odpowiedz
Szczęściarz dostał ankietę z Accora, mi nie przyszła :)Powodzenia w podróży, będę śledził.
peta 22 listopada 2018 17:19 Odpowiedz
Dubaj miasto kontrastów i momentami nawet miasto widmo.Coś co powstało w głowach członków jednej rodziny, co nie zmienia faktu, że Burj Khalifa jak i widok z niego robi wrażenie, tak jak i inne cuda współczesnej technologii i budownictwa.
adamkru 23 listopada 2018 00:08 Odpowiedz
Z przyjemnością donoszę, że dotarłem właśnie do Singapuru. Pędzę łapać samolot do KUL. Kilka wrażeń pisanych w trakcie lotu:W drodze…Jestem właśnie prawie nad Indiami. Konkretnie najedzony... kolacja zaprawiona dla smaku czerwonym winem. I równie czerwonym popita na deser ;-)W sumie to na deser były też lody. Więc lody też popiłem ;-)Mi się po prostu nie chce spać… korzystam więc z okazji i napiszę Wam kilka szczegółów technicznych dotyczących tego i następnego lotu.Zacznijmy od tego dlaczego lecę do Kuala Lumpur zamiast zostać dłużej w Singapurze. W sumie to z 2 powodów - ponieważ tam jeszcze nigdy nie byłem. W Singapurze zresztą też nie. Ale kiedy szukałem lotów do Singapuru okazało się, że ten sam lot do SIN kosztuje dużo taniej jeśli wezmę łączony do KUL. No to wziąłem. Ci marketingowi magicy zawsze znajdą na mnie jakiś sposób :-)Oczywiście mogłem jeszcze taniej… ale tą trasę wolałem pokonać porządnymi liniami bez długich przesiadek np w Indiach i „tanimi liniami”Bo myślałem, że się wyśpię…. a nie śpię. Bo mi się nie chce. Padnę jak mucha… pewnie gdzieś pod Singapurem i opudzę się w hangarze jak będą myć samolot ;-)No dobra ale czy klasa ekonomiczna w SQ ma jakieś zalety. Owszem. Same :-) Wyliczę kilka: siedzenia są bardzo wygodne z miękkim jak poduszeczka w domu zagłówkiem. System pokładowy z kilkunastoma nowymi filmami. Bardzo dobrze działający tablet. Reaguje na delikatne dotknięcie. Miejsce które wybrałem to 45G (czyli w rzędzie środkowym przy korytarzu). Dlaczego właśnie to miejsce? Miejsca w ekonomicznej klasie są w układzie 3x3x3. Lot jest nocny ale długi. Siedząc przy oknie musiałbym budzić pasażerów gdyby mi się chciało do ubikacji. Gdybym siedział w rzędzie z oknem ale przy korytarzu oni budzili by mnie (gdybym spał). Siedząc tu gdzie siedzę sam decyduję kiedy wstaję, kiedy idę i nikt nie musi przeze mnie przeskakiwać. Jest perfekcyjne. A, że znowu nikt nie chciał obok mnie siedzieć (czyli w środku trójki), to pomiędzy mną, a najbliższym współpasażerem jest wolne miejsce. Jak w klasie biznes na krótkich lotach :-)Dostałem skarpetki, szczoteczkę i pastę, poduszkę i kołderkę.Jest jednak uwaga dla tych co mają w planach lot SQ samolotem B777-300ER: nigdy ale to nigdy nie wybierajcie miejsca 41C oraz 41H. Seat Guru mówi, że to dobre miejsca z dużą przestrzena na nogi. Zgadza się. Tyle, że ta przestrzeń to korytarz na środku którego się siedzi z podkulonymi nogami. Inaczej wózek nie przejedzie albo ktoś się o nasze nogi potknie. Unikać jak ognia! Tego siedzenia nie powinno być w samolocie. Na pokładzie jest WiFi. Kosztuje od 7USD za 15MB do 20 za 50MB. Z racji mojego zawodu nawet chciałem skorzystać z tej najtańszej opcji żeby zobaczyc jak to działa. Traf chciał, że przy próbie aktywacji WiFi dostałem informację, że Indie nie pozwalają na korzystanie z Internetu nad ich terytorium. No trudno. Ja byłem gotowy ale Indie były przeciwko mnie ;-)Nawet się chwilę przespałem. Na 2h przed lądowaniem rozpoczął się serwis nr 2. Wciągnąłem wiec croissanta z kurczakiem, herbatkę i sok.
ronoczywistek 23 listopada 2018 11:31 Odpowiedz
Rewelacja!!!Więcej Więcej Więcej Proszę!!!!Czym robisz fotki? Bo zdjęciem monetki z metra w Kijowie mógłbym odblokować Twój telefon :)
sisteram 23 listopada 2018 22:06 Odpowiedz
Dziękujemy za szczegółową relację. Czekamy na więcej!!! :D
booboozb 24 listopada 2018 15:09 Odpowiedz
Czytam i śledzę z zaciekawieniem, ale znalazłem jedno faux pas... ;) Quote: Kiedy już znalazłem czego szukałem okazało się, że kolejka do wejścia jak w sobotę do kasy w biedronceJak sobota to, tylko do lidla, do lidla.... :P pozdrawiam
adamkru 24 listopada 2018 16:54 Odpowiedz
@BooBooZB - hahahahaha... masz zupełną rację ;-) Mój błąd ;-PDzięki za miłe słowo :-)
seal 25 listopada 2018 03:53 Odpowiedz
@adamkru: super relacja. Co prawda już dwa razy byłem w Kuala Lumpur ale znów za nim zatęskniłem czytając i oglądając zdjęcia. :) Malindo też fantastycznie wspominam - bardzo dobry komfort lotu - leciałem z nimi nawet dłuższą trasę KUL - HAN.
brzemia 25 listopada 2018 11:25 Odpowiedz
Wifi calling?Wysłane przy użyciu Tapatalka
adamkru 25 listopada 2018 11:35 Odpowiedz
@brzemia, o to chodzi! Brawo :-)Najlepsza opcja jest taka: bierzecie 2 telefony. Jeden główny gdzie macie wszystko i z którego normalnie korzystacie.Drugi dowolny byle długo bateria trzymała (najlepiej wyłączyć automatyczna synchronizację)Wsadza się kartę dowolnego kraju do tego drugiego telefonu i otwiera WiFi HotSpot. Na telefonie podstawowym (tym głównym) zapinamy się do WiFi. I w ten sposób mamy WiFi 24h/7 gdziekolwiek jesteśmy. I koniec zmartwień. Połączenia wychodzące lecą po WiFi z paczki danych karty kupionej w danym kraju. A płacimy za nie jakbyśmy dzwonili z Polski.Pomijam fakt, ze telefon główny musi mieć włączona opcje WiFi Callingu. A ona jest za free u operatorów w Polsce :-)Taaa daaa :-)Warto o tym wiedzieć. Bo to się po prostu opłaca. I to jest zgodne z filozofia nazwy portalu fly4free ;-) Dodałbym call4free :-) Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
brzemia 25 listopada 2018 11:53 Odpowiedz
Nie chcę Ci zaśmiecać relacji, ale lepszy drugi telefon czy mobilny router lte?Wysłane przy użyciu Tapatalka
adamkru 25 listopada 2018 11:57 Odpowiedz
To już bez znaczenia. Co Ci będzie wygodniej. Może z tą drobną uwagą, że jeśli chciałbyś mimo wszystko lokalnie dzwonić w jakimś kraju to wtedy lepszy telefon bo wielozadaniowy (nie tylko do internetu)Ważniejsze jest by włączyć, wypróbować i nauczyć się działać z WiFi Calling jeszcze w Polsce. Po prostu z domu z domowego routera :-)
d4fc4 25 listopada 2018 20:21 Odpowiedz
Relacja zapowiadała się bardzo dobrze, ale jak się okazuje - jest jeszcze lepsza. Dużo szczegółów praktycznych, które mam nadzieję będzie mi dane kiedyś wykorzystać.
damian-g 26 listopada 2018 17:51 Odpowiedz
Świetnie Ci idzie ta relacja. Śledzę codziennie :)
damian-g 26 listopada 2018 20:19 Odpowiedz
Świetnie Ci idzie ta relacja. Śledzę codziennie :)
maginiak 26 listopada 2018 20:19 Odpowiedz
@adamkruBardzo ciekawa relacja :)Ponadto, niezmiernie Ci dziękuję za uświadomienie mi, że bilety na Petronas Towers warto zarezerwować z wyprzedzeniem - szczególnie w moim terminie.Przylatujemy do KL 30 grudnia i zostajemy do Nowego Roku. Myślałam sobie, że wjedziemy 31 grudnia ale oczywiście nie ma już ani jednego biletu. No i wzięłam 3 ostatnie na 30 grudnia na 20.00 - zależało mi na wjeździe wieczornym lub tuż przed wieczorem. Ale na 19.00 już oczywiście nie ma nic! Dzięki raz jeszcze :)
mayka 26 listopada 2018 21:11 Odpowiedz
Relacja pierwsza klasa! Naprawdę wciąga i świetnie się czyta! ???I na wspominki bierze, bo równo 4 lata temu też tam się przewinęłam-ekspresowo 26-28.11.2014 :)Oprócz samego Uluru, podobało mi się w Kings Canyon-warto połazikować w górę (ale trzeba było wyjechac prawie w nocy, by być wcześnie na szlaku, bo z uwagi na ekstremalne temperatury wtedy-zamykali trasę ok. 11 ? ).Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy! :)
sko1czek 27 listopada 2018 08:58 Odpowiedz
Ciekawa jest Twoja relacja, taka osobista, doskonale się czyta.Pomyśl sobie, że w Uluru nie zawsze jest tak samo. Podczas mojej wizyty, na przełomie maja i kwietnia chmury co chwila zakrywały słońce i nawet popadał deszcz. Nie przypominam sobie żadnego roju much.Tak czy siak, miejsce jest przepiękne.
sisteram 28 listopada 2018 00:14 Odpowiedz
Kiedy będzie nowa relacja? Czekam z niecierpliwością :)
tropikey 29 listopada 2018 21:10 Odpowiedz
Dopiero teraz zacząłem czytać tą fajną relację, bo mnie ten biznes w Scoot zaintrygował. Tak na gorąco, po odcinkach o Sydney i Scoot, gratuluję fajnej wyprawy i lekkiego pióra :) Muszę przeczytać też wcześniejsze wpisy...Listopadowe Sydney ozdobione chabrowymi płatkami kwiatów jest rzeczywiście urokliwe. Byłem z grubsza w podobnym czasie.Ciekawe, czy z Mercure w Singapurze będziesz uderzał na miasto, czy tylko nocujesz? Będę chciał skorzystać z tego hotelu w czasie RTW. Przylecę do Singapuru ok. 16:00, a wylot będzie następnego dnia ok. 8:00. Jak oceniasz ten hotel na to, żeby wieczorem, już po zameldowaniu wyskoczyć z niego do centrum i wrócić na spanie? Punktami płaciłeś za całość, czy część?
akna 30 listopada 2018 09:36 Odpowiedz
Idź do pierwszego lepszego howker center na śniadanie nie wcinaj rzeczy z kieszeni ;-)
adamkru 1 grudnia 2018 01:49 Odpowiedz
@Akna :-) Dzięki ;-)
tropikey 1 grudnia 2018 08:17 Odpowiedz
To która "mała" przypadła Ci bardziej do gustu - China, czy India? Jedyny raz, gdy byłem w Singapurze (z 8 - 10 lat temu), nie dotarłem ani tu, ani tu. Tym razem czasu wystarczy pewnie tylko na jeden z tych rejonów, więc może pomożesz w wyborze :)A biznes w SQ to miodzio. Będzie Pan zadowolony...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
adamkru 1 grudnia 2018 17:27 Odpowiedz
@tropikey, to już będziesz musiał się zastanowić na co będziesz miał danego dnia ochotę. Jeśli chcesz zobaczyć Singapur jak z katalogu to Marina i dookoła hotelu w którym będziesz. Katong to podobno niezła dzielnica. Jeśli chcesz niezłe zjeść i przy okazji np kupić ciuchy do podręcznego bo podczas RTW nie chce Ci się prać o zajrzyj do chińczyka.Arabska + indyjska to z kolei jeszcze zupełnie inne doświadczenie. Co komu pasuje. Pamiętaj tylko, ze po tym co zobaczysz Singapur już nigdy nie będzie taki sam ;-)
tropikey 1 grudnia 2018 22:19 Odpowiedz
kurczę, nawet long kongi Ci podali :) Mi to się nigdy jeszcze w samolocie nie przytrafiło. Zazdroszczę, bo to jeden z moich ulubionych owoców (na wszelki wypadek dodam, że chodzi mi o te brunatne, niepozorne kulki :D )
adamkru 1 grudnia 2018 22:21 Odpowiedz
Podali kilka. Ale jak zobaczyłem jakie są pyszne od razu poprosiłem o świeżą dostawę i ilość wg uznania :-) I taki talerzyk za chwilkę wylądował na stoliku :-)
tropikey 1 grudnia 2018 22:23 Odpowiedz
No to szkoda, że będą w Kuala Lumpur nie kupiłeś sobie całej tej wielkiej kiści, którą widać na jednym ze zdjęć...My obżeraliśmy się tym w Tajlandii (nie raz...).
tropikey 1 grudnia 2018 22:32 Odpowiedz
No tak, obieranie tej skórki to duża część frajdy z jedzenia long kongów :)
smariuu 2 grudnia 2018 00:54 Odpowiedz
Piękne zakończenie super relacji - dzięki !!!Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
akna 2 grudnia 2018 10:05 Odpowiedz
Longan ;)a mięsko na patyku to pewnie satay z sosem orzechowym :)
tropikey 2 grudnia 2018 10:46 Odpowiedz
@akna: w Tajlandii zwali to long kongiem, choć patrzę w internet i widzę, że to dwa różne owoce. Szczególnej różnicy wizualnej między nimi nie widzę. Pewnie to trochę jak wiśnie i czereśnie (wzrokowo) dla kogoś nieobeznanego :) Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
oskiboski 2 grudnia 2018 10:50 Odpowiedz
Świetna relacja, podziwiam za siły w tak szczegółowym pisaniu a żywo.
yossarian 2 grudnia 2018 10:53 Odpowiedz
Świetna relacja, jak dla mnie idealnie zachowane proporcje pomiędzy opisami „technicznymi” a osobistymi refleksjami. Trzymam kciuki za nominację do relacji miesiąca i życzę zdobycia bonu do Decathlonu. Poza tym gratuluję lekkiego pióra, doskonalej podróży i empatycznej żony :D
maginiak 2 grudnia 2018 12:42 Odpowiedz
Relacja świetna, bardzo przyjemnie się czytało. Może i nie było z Tobą żony ale za to zabrałeś ze sobą całkiem sporo forumowiczów, więc tak naprawdę nie byłeś całkiem sam :)
d4fc4 2 grudnia 2018 13:44 Odpowiedz
To była bardzo przyjemna lektura zakończona bardzo dobrym podsumowaniem.
peta 2 grudnia 2018 18:38 Odpowiedz
Dobre podsumowanie całej wyprawy i sensu organizowania kolejnych.Dzięki za dobrą relację i powodzenia w kolejnych podróżach bo pewnie nie jedna wyprawa już ułożona w głowie?
walerek 2 grudnia 2018 18:46 Odpowiedz
Bardzo ciekawy opis podróży poparty dobrej jakości zdjęciami. Miło się czytało. Trzymaj tak dalej.
joker1977 3 grudnia 2018 12:41 Odpowiedz
Cześć Adam :D Super relacja. To jest to co tygrysy lubią najbardziej. Pozdr.
adamkru 3 grudnia 2018 14:33 Odpowiedz
Bardzo wszystkim raz jeszcze dziękuję za wszystkie pozytywne opinie. Aż sam jestem w szoku ale i bardzo, bardzo się cieszę, że moja relacja tak się Wam podobała.Cieszę się również, że mogłem Was zabrać ze sobą w moją podróż. Może to właśnie dlatego tak się wszystko ładnie układało w trakcie, że nie byłem tak naprawdę sam :-)Wspomnienie które mi dzisiaj przez cały dzień towarzyszy to czas, kiedy dokładnie tydzień temu siedziałem na lotnisku z Sydney czekając na samolot do Uluru. Obserwowałem samoloty, ludzi, słonko... kiedy napisałem, że poniedziałki naprawdę mogą być jednak piękne :-) Patrzę więc w przyszłość z nadzieją na realizację kolejnych podróżniczych marzeń cytując fragment filmu Wniebowzięci, że "człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać..." :-)
cypel 4 grudnia 2018 11:05 Odpowiedz
Mimo tego, że Australia to jeden z tych kierunków, który mnie kompletnie nie interesuje to relację przeczytałem dzisiaj na raz. Bardzo dobrze się czytało i fajnie, że tak od serducha.Pomyślności i spełnienia kolejnych podróżniczych marzeń życzeń.
ruda-laur 4 grudnia 2018 20:13 Odpowiedz
bardzo fajna relacja (mimo, że nie jaram się samolotami ?), sporo przydatnych informacji i ogólnie lekko się czyta :) niestety nie miałam jeszcze okazji być w Australii jednak co do Dubaju, że nie porywa oraz że KL jest super to się zgodzę :D i podziwiam, że poleciales na drugi koniec świata na dosłownie parę dni, żeby zobaczyć "tylko" urulu :)
maginiak 4 grudnia 2018 20:26 Odpowiedz
@adamkru zrobił nawet więcej, poleciał na drugi koniec świata i nie zobaczył "urulu" :D
ruda-laur 4 grudnia 2018 22:02 Odpowiedz
maginiak napisał:@adamkru zrobił nawet więcej, poleciał na drugi koniec świata i nie zobaczył "urulu" :Dsorry literówka aż oczy bolą :D ofkors chodziło mi o Uluru :D
raphael 6 grudnia 2018 20:53 Odpowiedz
adamkru napisał:Bilet w jedną stronę z Singapuru do Warszawy przez Londyn to koszt bagatela 19k PLN! Ja za bilet zapłaciłem 67 MIL M&M + 207 PLN dopłaty :-) Taaa daaa :-)67 mil ? czy może 67.000 mil ??? :)... niemniej jednak zaszczepiłeś mi ciekawość do bliższego zaprzyjaźnienia się z milami i z SQ, bo na Uluru chętkę mam już od maleńkości.
adamkru 7 grudnia 2018 09:15 Odpowiedz
67tyś M&M oczywiście. Gdyby lot kosztował 67 „bez tyś” to za mile które posiadam pewnie mógłbym polecieć biznes klasą do gwiazdy polarnej ;-) Marzenie ;-)Ja robiłem rezerwację mojego biletu ok marca 2018r. Pamiętam, że dostępność biznesu z SIN była dość imponująca. Zarówno SQ, LOTem (bezpośrednio do WAW), Swiss etc. Dopłaty minimalnie się tylko różniły. Jeśli będziesz celować w SQ sprawdź jeszcze przed zakupem biletu dni w których chcesz lecieć na trasie SIN - LHR ponieważ chyba w środy A380 lata w odświeżonej wersji biznesu :-)
zzeke 7 grudnia 2018 09:15 Odpowiedz
Dzięki za znakomitą relację! Trochę mi się w pracy poranna kawa "przedłużyła" w trakcie przyjemnej podróży z Tobą;-)
cicha-woda 7 grudnia 2018 13:46 Odpowiedz
Dzięki za świetną relację! Czytało się ją wspaniale. Pamiętam jak wracaliśmy ze zlotu w Kijowie i opowiadałeś wtedy o planie na tę podróż. Już wtedy Ci jej bardzo zazdrościłam ;) Oczywiście w pozytywnym sensie, że może kiedyś też uda mi się odbyć podobny wyjazd :?: Super, że tak fajnie udała się Twoja wyprawa! I życzę spełniania kolejnych podróżniczych marzeń :D
marcinsss 19 lutego 2019 00:51 Odpowiedz
Ta relacja ma jedną wielką wadę - nie można przestać jej czytać. :lol:Miałem poczytać chwilkę przed snem a tu nie wiadomo kiedy się 0:40 zrobiło. A pobudka o 6:00.Świetna podróż, właśnie dojrzałem do zrobienia czegoś podobnego - dużo lotów, mało bycia. Droga jest celem. Może RTW, może Ameryka Południowa lub właśnie Australia. Zobaczymy co los i błędy taryfowe przyniosą.Super zdjęcia, zwłaszcza jak na robione telefonem Bardzo mi się spodobały filmy z lotów (cały lot w 44 sekundy :) ).A największą wartością jest sposób, w jaki to wszystko opisałeś. Bardzo mi odpowiada Twoje poczucie humoru.Trochę to chaotycznie piszę, ale rozsądek wraz z sennością już mnie gonią do sypialni. To już przedostatnia relacja z nominowanych w 2018, a wraz z zimowym Yellowstone jesteście faworytami. Chociaż trzeba przyznać, że słabych relacji wśród nominowanych nie ma.
klemensii 3 kwietnia 2020 10:14 Odpowiedz
Rewelacyjna wyprawa, świetnie ze szczegółami opisana. Wykorzystuj talent pisarski - chociaż teraz jest na rynku wielu piszących, acz bez umiejętności :D Mimo wszystko, szacun za odwagę samotnej podróży.
tropikey 28 maja 2020 19:04 Odpowiedz
sprawa rzeczywiście bardzo świeża, skoro nie znajduję żadnego internetowego źródła zaopatrzenia w to dzieło. No chyba, że jedynie wysyłkowo wprost od Ciebie?A na marginesie, czyżby w projektowaniu okładki wziął udział mityczny grafik strony głównej F4F :D ?
adamkru 28 maja 2020 19:15 Odpowiedz
Nie ma kota z dolarami... to nie ten sam grafik ;-) Empik i inni gracze jeszcze do mnie nie dotarli z walizką skarbów. Może dlatego, że nie wiedzą o moim istnieniu ;-) Muszę im chyba podrzucic egzemplarz na półkę do poczytania ;-)Dla "fanów" mojej relacji też kilka egzemplarzy znajdę :-)
man4business 28 maja 2020 19:46 Odpowiedz
Napisz, gdzie można kupić - będzie prościej.I dorzuć informację kiedy Australia otworzy się na turystów ;) bez 14-dniowej kwarantanny.
tarman 28 maja 2020 22:04 Odpowiedz
Dokładnie, inicjatywy oddolne są w cenie. Również chętnie kupię 1 egzemplarz.